Władze Moskwy nie wydały zezwolenia na marsz protestu organizowany przez opozycję na Łubiance. Mimo to akcja się odbyła, choć przebieg miała inny od pierwotnie planowanego ze względu na ów brak sankcji – zamiast marszu było składanie kwiatów na poświęconym pamięci ofiar reżimu totalitarnego Kamieniu Sołowieckim na placu Łubiańskim.
Michaił Dmitrijew i jego Centrum Badań Strategicznych jesienią tego roku przeprowadzili sondaż dotyczący poparcia dla protestów w Moskwie – to było 15%. Mało i niemało: w warunkach Moskwy to prawie milion ludzi. Dziś na placu Łubiańskim było według różnych ocen od siedmiuset osób do dziesięciu tysięcy (według znanej zasady: organizatorzy zawyżają, policja zaniża, a prawda leży gdzieś, nie wiadomo gdzie). Akcja przebiegła spokojnie. Zatrzymano do wyjaśnienia 69 osób, część po przeprowadzeniu rozmów jeszcze tego samego dnia wypuszczono.
Dlaczego władze miasta nie wydały zgody na marsz? Oficjalnie dlatego, by pochód nie zablokował ruchu kołowego w centrum Moskwy. Hm… Nestorka dysydentów, szefowa Moskiewskiej Grupy Helsińskiej, Ludmiła Aleksiejewa powiedziała: „Tak, [protestujący] będą przeszkadzać w ruchu. A ja wczoraj jechałam z zaułka Spiridonowskiego do placu Tagańskiego dwie godziny. Dlaczego? Dlatego że z Kremla rozjeżdżały się samochody [z notablami] po prezydenckim orędziu do Zgromadzenia Federalnego. Z takiego powodu u nas zawsze zamkną ruch i sobie nie żałują, a kiedy obywatele idą, to się denerwują i nie puszczają”.
Po tym, jak władze miasta zdecydowały, że zezwolenia na zgromadzenie nie wydadzą, komitet organizacyjny podzielił się na co najmniej dwa obozy. Jedni wzywali do przyjścia mimo wszystko – „jesteśmy wolnymi ludźmi i możemy chodzić gdzie chcemy”. Inni – stanowczo odradzali przychodzenie w obawie o prowokacje. I jedni, i drudzy prosili potencjalnych uczestników o spokój. Przyszło ostatecznie wcale nie tak mało, jak na ten stan niedookreślenia i zawieszenia, który od jakiegoś czasu panuje w szeregach niezadowolonych i Radzie Koordynacyjnej opozycji. Potencjał ulicznego protestu wyczerpał się – rok temu paliwem było oburzenie z powodu manipulacji wyborczych, chęć pokazania, że ma się tej władzy dosyć, dosyć, po trzykroć dosyć. Teraz oczywiście ci, co mieli tej władzy dosyć, nadal mają jej dosyć. Lecz przez ten rok „przyszło życie zwykłe i swą robótkę zrobił czas”, i przyniósł trochę rozczarowania nieskutecznością protestu ulicznego, i trochę obaw o to, że gdy władza stosuje wybiórcze uderzenia wobec oponentów, to może paść akurat na ciebie, i trochę dyskusji wokół wiecznego rosyjskiego pytania „co robić” (o tych dyskusjach na pewno warto napisać oddzielnie i wyjaśnić, na czym rzecz polega – to może w którymś z następnych odcinków). A władza? Władza przez ten rok też wykonała kilka zygzaków i nie jest już tym samym pewnym siebie i jedynie słusznej swej racji samcem alfa.
Jak napisał w „Nowej Gazecie” socjolog Kiriłł Rogow, „słabnący Putin nie dopuścił do wzmocnienia i konsolidacji opozycji i tym samym stworzył sytuację patową”. Jeszcze raz powtórzę to, co już pisałam na blogu przy innych okazjach: powody niezadowolenia pozostały, nie zniknęły. Rogow wskazuje na ciekawy aspekt: „Czego domagają się dzisiaj ci, którzy rozczarowali się co do Putina i jego reżimu? W odróżnieniu od liberalnej inteligencji ci ludzie nie uważają epoki putinowskiej za epokę błędów i zgnilizny. Uważają, że było nieźle. Ale chcą iść dalej. Przejść od putinowskich operacji specjalnych i samodzierżawia, od nadmiernej centralizacji i ekstralegalności ku normalności – do legalności i równowagi. I czują, że Putin, który chce prostego odtworzenia stworzonego przez siebie modelu i trwania w nieskończoność, nie może iść naprzód, nie może im zapewnić tej normalności. Jednak idee opozycji polegające na zmieceniu z powierzchni ziemi wszystkiego, co stworzył Putin […] wydają im się jeszcze większym złem niż Putin, który choć nie może już zapewnić rozwoju społeczeństwa, to nie stanowi dla tego społeczeństwa wielkiego zagrożenia dziś”.
Archiwum autora: annalabuszewska
Stosowana numerologia prezydenta Putina
Dwunastego dwunastego dwunastego o godzinie dwunastej (czyżby kremlowscy inżynierowie dusz tak mocno wierzyli w numerologię?) prezydent Putin wygłosił wystąpienie przed znudzonym obliczem deputowanych Dumy Państwowej i Rady Federacji, członków rządu byłego partnera z tandemu, Dmitrija Miedwiediewa, przedstawicielami najważniejszych wyznań, władzy sądowniczej i organów ścigania. Jego wystąpienie trwało dłużej niż dwanaście minut. Prezydent przemawiał półtorej godziny na stojąco, opierając się tylko ramieniem o trybunę (japońscy sceptycy posyłający kilka dni temu w świat informacje o nadszarpniętym zdrowiu Putina niech się teraz spalą ze wstydu). O czym przemawiał?
Jeden z internautów komentujących wystąpienie przypomniał tekst niezrównanego Michaiła Żwanieckiego: „U nas będzie lepiej, mimo że dzieje się coraz gorzej. Znowu nasze dziś nie daje żadnych nadziei. Tylko – jutro. Tylko łącząc przeszłość i przyszłość i wykreślając w diabły naszą teraźniejszość, można znów żyć i pracować”.
Coś z tego ducha było w wystąpieniu prezydenta. Słuchacze uśpieni miarowym przemówieniem wygłaszanym miarowym głosem, ożywili się tylko w jednym momencie: kiedy Putin wyznaczył reguły gry dotyczące siedzących w sali. Zgodnie z tymi regułami urzędnicy nie powinni trzymać pieniędzy w zagranicznych bankach; jeśli chodzi o nieruchomości za granicą, to proszę bardzo, ale trzeba się przed fiskusem i społeczeństwem wyspowiadać, skąd się miało na ten zakup forsę; jak się jest bogatym człowiekiem, to trzeba płacić „podatek od luksusu”; prześwietlenie będzie dotyczyć nie tylko samych deputowanych/ministrów/wysokich urzędników, ale także członków ich rodzin. Obudzona sala zaklaskała. „Nie spieszcie się z oklaskami, może to, co powiem, wielu się nie spodoba”. Spodobać to się pewnie nie spodobało, bo oznacza jednak lekki wstrząs fundamentów „służby ojczyźnie”. Dotychczasowa praktyka była taka, że z wysokiej trybuny spływały jeden po drugim postulaty słuszne jak nie wiem co, a potem przychodziła praktyka życia, splot różnych interesów i niemożności i wszystko się hamowało, i się okazywało, że – jak u Żwanieckiego – „u nas będzie lepiej, mimo że dzieje się coraz gorzej”. W kolejnych orędziach padały w przestrzeń ważkie zadania, a proza urzędniczego życia zamieniała odlane w granicie słowa prezydenta w pustostan. W efekcie w następnym orędziu prezydent znowu mówił o tym samym. Czy tak będzie i tym razem? Czy Putinowi uda się okiełznać swoich wiernych acz rozbestwionych ludzi? Zamówienie społeczne na zmiany zostało zgłoszone.
Sali podobało się jeszcze, kiedy Putin mówił o odrodzeniu tradycji i duchowości czy o przywróceniu pułków Siemionowskiego i Prieobrażeńskiego – pułków okrytych sławą. Obiecywał poprawę poziomu życia prostych obywateli. Ważna była myśl o dążeniu rządzących do podniesienia wynagrodzeń i poziomu życia prowincjonalnej inteligencji (Putin nazwał tę grupę „klasą kreatywną” – świadomie używając terminu, którym określano stołeczną inteligencję protestującą na ulicach Moskwy). Komentatorzy politolodzy zwrócili jeszcze uwagę na zapowiedź ewentualnego przywrócenia mieszanej ordynacji wyborczej i potraktowali to jako odpowiedź na niezadowolenie społeczne wywołane monopolem jednej partii.
Jeśli chodzi o politykę zagraniczną, to prezydent zaznaczył, że „Rosja powinna pomnożyć swoją geopolityczną wagę”. Przypomniał, że nie może być rosyjskim politykiem ktoś, kto bierze pieniądze z zagranicy.
Czy wygłoszone dziś orędzie wyjaśniło, jaki będzie „kurs Putina” na najbliższe lata? Nie odniosłam takiego wrażenia – Putin nie sformułował jasno kierunku swojej polityki ani nie zakreślił nawet ogólnych ram nowej umowy społecznej, skoro stara niepisana umowa (władza nie wtrąca się w prywatne życie obywateli, obywatele nie wtrącają się w politykę i nie kontrolują władzy) jeszcze w zeszłym roku okazała się nieaktualna. Zapowiedź przywołania do porządku rozpasanej elity politycznej i nastawienie na enigmatyczne odradzanie rosyjskiej duchowości to trochę za mało. Putin odwołał się do napisanych w trakcie kampanii wyborczej artykułów o wszystkich złożonych aspektach życia kraju, że niby tam już wszystko zostało wyłożone i nie ma się co powtarzać. Ale trudno było uwolnić się od poczucia, że Putin się powtarza, że wiele z tego, co znowu obiecywał, obiecywał już dawniej – magiczne dwanaście lat temu, kiedy został prezydentem po raz pierwszy.
Rok Błotnej Wstążki
Mija dokładnie rok od wielkiego wiecu na placu Błotnym w Moskwie, na którym sto tysięcy ludzi protestowało przeciwko fałszowaniu wyborów i generalnie fałszowaniu życia politycznego przez „partię oszustów i złodziei” z prezydentem Putinem na czele. Wyrażono niezgodę wobec praktyki rządzenia. Białe wstążki w klapach kurtek i marynarek, noszone przez uczestników protestu, były symbolem niezadowolenia z systemu przeżartego korupcją, używającego demokracji jak parawanu dla praktyk autorytarnych. Były też symbolem nadziei na zmiany miękkie, nierewolucyjne. Plac Błotny to była jedna z największych, jeśli nie największa akcja protestu w Rosji od czasu wielotysięcznych manifestacji na początku lat dziewięćdziesiątych. Pełen spontan. Dlatego tak trudno było te protesty komukolwiek osiodłać. Przez ten rok próbowano je zrozumieć. Próbowali zrozumieć uczestnicy i sympatycy. Próbowała zrozumieć oszołomiona wydarzeniami władza.
Dziś rosyjskie think tanki, gazety i portale internetowe zastanawiają się, co zostało z tego niezwykłego wybuchu niezadowolenia społecznego. Tych, którzy wyszli wtedy na ulice, niegdysiejszy kremlowski inżynier dusz Władisław Surkow ochrzcił mianem „rozgniewanych miastowych”. Może bardziej właściwym polskim odpowiednikiem byłby neologizm zaszczepiony przez jednego z posłów: „wykształciuchy”. Jak wynika z badań socjologicznych ponad 70 procent uczestników manifestacji stanowili ludzi z wyższym wykształceniem, 11-12% – studenci. Badania nie potwierdzają natomiast propagowanej przez władze wersji, że wystąpienia na placu Błotnym, prospekcie Sacharowa i in. przyciągnęły głównie ludzi bogatych – takich było w kolumnach protestacyjnych nie więcej niż 3-5 procent. W protestach wzięli udział i radykalni lewicowcy, i demokraci starego zaciągu, i nowi liderzy, jak Aleksiej Nawalny. Borys Dubin z Centrum Lewady podkreśla, że – co jest nowe dla Rosji – niezadowolenie nie miało/nie ma charakteru paternalistycznego (w modelu paternalistycznym niezadowoleni krzyczą: „władzo, tyś nam obiecała, a teraz nam nie dajesz, więc domagamy się od ciebie, żebyś dała”). Niezadowoleni z placu Błotnego „uważają, że nie zależą od władzy, nie potrzebują ulg przyznawanych przez górę, oni osiągnęli to, co mają, dzięki swojej pracy. I wysuwają inne żądania: „nic od was nie chcemy, tylko żebyście przestrzegali prawa i nas szanowali”.
Putin się podobno osobiście obraził na protestujących, ale konsekwentnie robił swoje – nie rozpuścił nowej Dumy, której legitymację podważali protestujący, wystartował w marcowych wyborach prezydenckich, zmobilizował „antyniepokornych”, wygrał – pięknie czy niepięknie, uczciwie czy nieuczciwie, różnie o tym mówią, ale wygrał – i przystąpił do sprawowania władzy. Przyjęte naprędce ustawy ograniczają prawo do zgromadzeń publicznych, działalności NGO. Uczestnicy akcji protestu pociągani są do odpowiedzialności.
Ośrodki socjologiczne odnotowują spadek nastrojów protestacyjnych w Moskwie i innych wielkich miastach Rosji. Ale próby stworzenia legalnej platformy działań opozycyjnych trwają. Pstra awangarda protestu wybrała Radę Koordynacyjną w internetowym głosowaniu, nadal brak jednak w ruchu białej wstążki a) przywódcy, b) programu, c) jedności (a więc i sformułowanych jasno wspólnych celów). Czy jednak potencjał protestu się zmniejszył? Powody niezadowolenia z zeszłego roku przecież pozostały, a doszły jeszcze nowe.
Władza nie podjęła dialogu z tą najbardziej aktywną grupą społeczną. Miłości nie ma, zrozumienia też nie. Dzisiaj na spotkaniu z gronem mężów zaufania wspomagających Putina podczas wyborów prezydenckich, Władimir Władimirowicz odniósł się do rocznicy protestów. „Nic nadzwyczajnego w naszym kraju się nie wydarzyło, w każdym kraju w czasie kampanii wyborczej wzrasta społeczna, w tym i protestacyjna aktywność”. Postraszył rewolucją: „Widzimy dzisiaj, co się dzieje w innych krajach, gdzie nastąpiła miękka transformacja, a co się dzieje w krajach, gdzie miała miejsce rewolucja – to się nie kończy, następuje ruina gospodarki i sfery socjalnej, ludzie giną każdego dnia. Nikt tego nie chce. […] Jeżdżę po kraju i czuję ludzi”. Zdaniem prezydenta, dzięki złagodzonym przepisom dotyczącym partii politycznych, teraz każdy może założyć partię i zabiegać o poparcie elektoratu. Prezydent powołał się na opinię „wielu zwykłych obywateli”, którzy uważają, że liderzy protestów, „w razie czego wsiądą w samolot i zwieją, a my zostaniemy tu. I dlatego nikt nie chce wstrząsów”.
W przeddzień wypowiadał się złotousty sekretarz prezydenta Dmitrij Pieskow, który odnotował powstanie w wielkich miastach klasy „sytych”: „Syci stali się niezadowoleni, dlatego że chcieli zainwestować w swoje państwo, w demokrację, chcieli brać udział w rządzeniu krajem, określaniu przyszłości, a tu państwo zabuksowało. […] A plac Błotny? Każdy wyszedł zaprotestować w jakiejś małej własnej sprawie. Tu nie ma przedszkola, od kogoś wymuszają łapówki, gdzieś źle uczą dzieci, policjant się do kogoś bez przyczyny przyczepił” – wyjaśnił Pieskow złożoną naturę wydarzeń sprzed roku. Bloger Rustem Agadamow ze zdziwieniem odnotował: „Przedszkoli nie ma, więc poszli protestować na plac Błotny? No tak. Nie z powodu sfałszowania wyborów, totalnej korupcji we władzach, niezrealizowanych reform, nowego kultu jednostki i bezpardonowego utrzymywania władzy przez jednego człowieka, a dlatego, że nie ma przedszkola i policjanci są niegrzeczni. Nie wiem, czego w tych bredniach jest więcej – podłego cynizmu pałacu czy całkowitego oderwania się od rzeczywistości, braku pojęcia, co się dzieje na ulicy, w kraju”.
15 grudnia ma się odbyć kolejny marsz ulicami Moskwy.
Jakie filmy powinien oglądać Putin?
Na takie pytanie próbuje odpowiedzieć jeden z organizatorów festiwalu filmów dokumentalnych w Moskwie ARTDOCFEST, przewodniczący komitetu organizacyjnego, reżyser dokumentalista Witalij Manski. ARTDOCFEST ma ambicje pokazywania najważniejszych obrazów zrealizowanych w Rosji i o Rosji (w języku rosyjskim). O programie tegorocznego festiwalu można przeczytać m.in. tu: http://www.afisha.ru/article/artdocfest-2012/ Wygląda imponująco.
Odbywający się w grudniu festiwal ze stosunkowo niewielkim jeszcze stażem (organizowany jest od 2007 roku) w ostatnich latach zbiega się w czasie z ważnymi wydarzeniami społecznymi w Rosji. Dwa lata temu w Moskwie doszło do poważnych zamieszek wywołanych przez nacjonalistycznie nastrojonych kiboli, którzy na placu Maneżowym pod Kremlem rwali bruk w odpowiedzi na zabicie kibica Spartaka przez człowieka pochodzącego z Kaukazu. Zamieszki udało się powstrzymać, ale problem nienawiści do ludzi z Kaukazu pozostał, może nawet stał się jeszcze poważniejszy. Rok temu po wyborach do Dumy ludzie masowo wyszli na ulice, by protestować przeciwko fałszowaniu wyborów i domagać się „Rosji bez Putina”. W tym roku na dzień, kiedy wyznaczone jest zamknięcie festiwalu, zwoływany jest kolejny marsz opozycji, która próbuje znaleźć formy organizacyjne i instytucjonalne protestu. Ta koincydencja dat to niewątpliwie zbieg okoliczności, ale skoro festiwal stawia sobie za cel pokazywanie najważniejszych aspektów życia w Rosji i nie tylko, to należałoby się spodziewać, że również filmy o zeszłorocznym „przebudzeniu Rosji” powinny się znaleźć w programie festiwalu. I rzeczywiście pokazy festiwalowe otworzy film młodej reżyserki Julii Bywszewej „Putin, kochaj nas” (w teatrze odbywają się próby sztuki Zachara Prilepina „Patologie”, a na ulicach Moskwy trwają wiece i marsze protestu – teatr wpływa na życie, a życie wpływa na teatr).
W wywiadzie dla dziennika „Moskowskij Komsomolec” Manski deklaruje, że organizatorzy nie boją się żadnych ostrych tematów, jedynym kryterium jest to, czy film jest na poziomie. Zeszłoroczny przegląd otwierał film „Chodorkowski”. Jednak o Pussy Riot i ich procesie w tegorocznym programie nie będzie ani jednego filmu. „Nie zrealizowano żadnego na czas – wyjaśnia Manski. – W Rosji obecnie powstaje co najmniej dziesięć filmów o nich. Ale żebyśmy pokazali któryś na festiwalu, to musi być dobry film. Powiem więcej, jeśli znajdzie się jakiś prawosławny reżyser, który dowiedzie swoim filmem, że akcja Pussy Riot w Świątyni Chrystusa Zbawiciela obraziła uczucia wierzących, nie jakiegoś chorego na głowę, a autentycznego człowieka, który poniósł straty moralne – to taki film na pewno włączę do pokazu konkursowego. Ale takiego filmu nie ma”.
Manski opowiada na koniec wywiadu o swojej pracy nad filmem „Rura”. Pomysł polega na pokazaniu trasy rurociągu, którym transportowany jest rosyjski gaz. „Przejechałem od Europy Zachodniej do Syberii Zachodniej, za krąg polarny. I z powrotem. Przez cztery miesiące bez wytchnienia. To była prawdziwa ekspedycja. Jechaliśmy samochodem z wielką przyczepą, w której mieszkaliśmy. Do diabła, jaki my mamy wspaniały kraj! Jacy ludzie! Już za sam fakt życia należy im się medal. Za męstwo. […] A o nich zapomniano, w ogóle zapomniano, że istnieją. A oni żyją, kochają, a gdyby coś nie daj Boże się stało, to właśnie oni pójdą w bój pod jakiś Stalingrad. O nic nie proszą. Chcą tylko, żeby nikt im nie zabrał tego, co mają. Włączają światło tylko od piątej do dziesiątej wieczorem? To wspaniale, dzięki i za to. Pokonaliśmy trasę wzdłuż rury z gazem, przez którą przepływa budżet Rosji. Wszyscy nasi bohaterowie to zwykli ludzie, mieszkający wzdłuż tej rury, a czasem wręcz na niej. Ale domy opalają drewnem. A potem przekroczyliśmy granicę, przyjechaliśmy do Polski. Ani ropy, ani gazu – tamci ludzie w ogóle nic nie mają. Ale mają inne twarze. Inne domy. Ulice. Wszystko inne. No, dlaczego? Dlaczego tak jest. Zrobiło mi się przykro. I ja jako dokumentalista, zadaję pytanie: dlaczego?”. „Takie filmy trzeba pokazywać Władimirowi Władimirowiczowi” – wtrąca dziennikarz prowadzący wywiad.
Tylko czy prezydent zechce je oglądać?
Łzy korupcji
Była minister rolnictwa, rudowłosy anioł agrotechniki Jelena Skrynnik ocierała przed kamerą perlące się obficie łzy. W wywiadzie dla telewizji REN starała się wytłumaczyć, że nie ukradła 39 mld rubli „przekręconych” przez firmę Agroleasing. A takie zarzuty padły kilka dni wcześniej pod jej adresem w programie państwowej stacji Rossija-1, która jest posłuszna odgórnej woli i sama z siebie takich ataków nie przeprowadza.
Jeszcze nie przebrzmiały fanfary pod sypialnią ministra obrony Sierdiukowa, odwołanego za dopuszczenie do malwersacji przy prywatyzowaniu mienia wojskowego, a już wyciągnięto na wierzch wielomilionowe przewały przy budowie obiektów na październikowy szczyt APEC we Władywostoku. Zaraz potem wybuchł skandal związany z programem GLONASS (w założeniu alternatywy dla GPS). A teraz kolejna afera i konkretne zarzuty pod adresem byłej pani minister, według jej słów, dziś tylko właścicielki skromnej nieruchomości we Francji (w programie TV Rossija-1 opowiedziano, że pani Skrynnik włada luksusową kliniką w Szwajcarii i pokaźną rezydencją „na Łazurkie”, czyli Lazurowym Wybrzeżu). Jedna za drugą jak króliki z cylindra wyciągane są afery na grube pieniądze, w które zamieszane są osoby z drugiego, trzeciego, a teraz to już nawet pierwszego szeregu „grupy trzymającej władzę”.
Co się dzieje? Czy oto na oczach zdumionej publiczności następuje przełamanie dotychczasowej niepisanej umowy wewnątrz elit rządzących, która brzmiała: „możliwość zarabiania w zamian za lojalność”. Publiczna chłosta groziła za nielojalność, ale nie za korupcję. Wcześniej spory pomiędzy poszczególnymi klanami dworskiej kamaryli załatwiano „pod dywanem”, jeśli coś nawet wydostało się na zewnątrz, to zaraz było przyklepywane i tuszowane, a teraz aż strach otworzyć lodówkę, żeby się nie okazało, że tam też siedzi skorumpowany i umoczony urzędnik wysokiego szczebla.
Czy jest odgórne przyzwolenie na „moczenie” przeciwników wewnątrz elity? Odgórne, czyli samego Putina? Jedni twierdzą, że tak, że to teraz taki nowy sposób regulowania stosunków w elicie i jednocześnie igrzyska dla ludu, rzucenie na pożarcie kilku ofiar, co miałoby w założeniu podnieść spadający ranking przywódcy – sprawiedliwego cara stojącego ponad nieuczciwymi bojarami. Inni utrzymują jednak, że nastąpiła teraz taka chwila, kiedy – jak w filmie „Piknik pod Wiszącą Skałą” – coś się dzieje, ale nie wiadomo co, wszyscy zastygli, czas stanął w miejscu. Zastygł i Putin, który nie reaguje, bo jeszcze nie zdecydował, co z tym fantem robić. Obserwuje i wyciąga wnioski. Ale ta chwila trwa wyjątkowo długo. W związku z tym jeszcze inni uznali, że to świadectwo końca Putina, tak słabego, że niemogącego już sprawować dotychczasowej roli arbitra. Do tego jeszcze dochodzą spekulacje o jego niezbyt dobrym stanie zdrowia.
Dyrektor moskiewskiego Centrum Technologii Politycznych Iwan Bunin rozwija wątek: „Pion władzy, zbudowany przez pierwsze dwie kadencje Putina, w okresie prezydentury Miedwiediewa osłabł. I to osłabł na tyle, że po powrocie na fotel prezydencki Putin nie odbudował go w pełni. Ludzie z najbliższego kręgu Putina prowadzą między sobą ostrą walkę. I oskarżanie się o korupcję jest w tych wojnach bardzo ważnym narzędziem. Putin najwyraźniej przyzwala na to. Kiedyś nie przyzwalał, a teraz przyzwala. Co prawda nie pozwolił zjeść do końca Sierdiukowa – powiedział, że to jednak nie 1937 rok. Putin chciałby znowu przywołać do porządku elitę, która zaczęła chodzić na boki, podporządkować ją sobie i zmusić do rezygnacji ze schematów korupcyjnych, do których ci ludzie są przyzwyczajeni. Ale żeby operacja się udała, trzeba mieć w zanadrzu drugą elitę, która nie jest do cna przejedzona rdzą korupcji. Ale innej elity Putin nie ma. […] Putin mógłby się oprzeć na masach, ale on się na nich opierać nie lubi, dlatego że ich nie szanuje. Ponadto jego ranking nie jest dziś wysoki. Nowa elita mogłaby wyjść z placu Błotnego, ale dla Putina to psychologicznie bariera nie do pokonania [dla ludzi z placu Błotnego chyba też nie, skoro protestowali z hasłem „Rosja bez Putina” na ustach – AŁ]. Dla niego lojalność jest ważniejsza niż efektywność. Dlatego zapewne pozostanie przy starej skorumpowanej elicie i od czasu do czasu pozwoli kogoś złapać za rękę”.
Ale czy taki system ma szansę długo się utrzymać? Moskiewskie wróble nie od dziś ćwierkają, że przestraszone widmem „rozkułaczania” elity, niepewne jutra, pozbawione dotychczasowych gwarancji bezpieczeństwa biznesu w zamian za lojalność, już intensywnie rozglądają się za nowym gwarantem. Z drugiej jednak strony tych kilka spraw, które zostały wyciągnięte na światło dzienne, to mała kropelka w oceanie skorumpowanego systemu, kropelka, która medialne wygląda atrakcyjnie i brzmi głośno na cały kraj – ale przecież reszta oceanu pozostała nietknięta. Nikt na przykład nie wskazał palcem na korupcyjny raj związany z budową obiektów olimpijskich na Soczi’2014 – to na razie teren zastrzeżony. Nikt też na razie nie atakuje ministrów i innych ważnych ludzi w branży paliwowej. „Putin wyrzuca część balastu – mówi niedawny kremlowski guru inżynierów dusz Gleb Pawłowski. – Ci ludzie, którzy przegrywają walkę klanów, będą musieli odejść”. A Putin musi zostać. Przynajmniej na razie.
Swietłana Josifowna pod lupą FBI
W Stanach Zjednoczonych ujawniono dokumenty na temat pobytu Swietłany Alliłujewej – wynika z nich, że była ona obiektem zainteresowania amerykańskich służb specjalnych.
Czy można się temu dziwić? Oto w 1967 roku, w środku zimnej wojny, o prawo pobytu w USA prosi nie byle kto – córka zmarłego despoty Józefa Stalina. Jak wynika z ujawnionych dokumentów, FBI była zainteresowana głównie tym, w jaki sposób pobyt córki Stalina wpływa na stosunki amerykańsko-radzieckie. Po przybyciu do Stanów Swietłana zakomunikowała FBI, że obawia się obserwacji ze strony KGB. Czy faktycznie radzieccy agenci przyglądali się z bliska córce Stalina, która uciekła z kraju? O ile mi wiadomo, archiwa KGB są nadal szeroko zamknięte i żadnych informacji na ten temat nie ma. Kto wie, może Swietłana była i pod ich obserwacją, a jeśli nie pod ścisłą obserwacją, to interesowano się nią i zapewne od czasu do czasu na odpowiednie biurko w Moskwie trafiał raport o jej kolejnych wyczynach. Z opublikowanych danych amerykańskich wynika, że FBI nie podjęło specjalnych kroków w związku z prośbą Alliłujewej.
Agencja Associated Press, na której wniosek opublikowano owe 233 strony dokumentów, podała, że materiały nie są pełne, zostały przecedzone – FBI tłumaczy, że nie może wskazać swoich źródeł informacji ani też ujawniać spraw stricte osobistych, zatem część danych musi pozostać nieopublikowana. Nie ujawniono co najmniej 94 stron z teczki personalnej Swietłany, która w Stanach nosiła nazwisko Lana Peters (po mężu, amerykańskim architekcie). Wśród opublikowanych dokumentów znajdują się raporty amerykańskich dyplomatów, listy. Jest na przykład sprawozdanie o rozmowie amerykańskiego agenta z radzieckim dyplomatą, Michaiłem Triepychalinem, pracującym w ambasadzie w Waszyngtonie. Rozmowa miała miejsce w 1967 r., krótko po przyjeździe Swietłany do Ameryki. Triepychalin oznajmił, że choć władze ZSRR negatywnie odniosły się do ucieczki Alliłujewej i obawiały się, że USA wykorzystają to do celów propagandowych, to z drugiej strony radzieckie kierownictwo uważa, że postępek Swietłany Josifowny może co najwyżej zdyskredytować Stalina i jego rodzinę. To brzmi prawdopodobnie – Chruszczow już wiele lat wcześniej odpalił na XX zjeździe referat potępiający kult jednostki, a jego następca Breżniew starał się błyskać społeczeństwu w oczy specjalną broszką, by w ogóle zapomniało o Stalinie. Wyjazd Swietłany mógł drażnić towarzyszy radzieckich, gdyż Stany mogły dąć w surmy triumfu: oto nawet córka Stalina uznaje wyższość Ameryki nad obozem socjalistycznym.
Alliłujewa został pozbawiona radzieckiego obywatelstwa (odzyskała je dopiero w latach osiemdziesiątych). W Stanach opublikowała swoje najważniejsze książki, poświęcone głównie ojcu. „Ojciec zastrzeliłby mnie za to, co zrobiłam” – powiedziała w jednym z wywiadów.
Przygotowując się na początku tego roku do napisania artykułu „Swietłana, córka despoty”, który ukazał się w „Nowej Europie Wschodniej”, wysłuchałam wielu zapisów jej wywiadów, prześledziłam zmienną parabolę jej życiowego lotu. Jej życie to historia jednej wielkiej ucieczki – ucieczki przed ojcem, ucieczki przed matką (popełniła samobójstwo, gdy Swietłana była dzieckiem), ucieczki przed kolejnymi rozczarowującymi partnerami życiowymi, ucieczki przed samą sobą, ucieczki przed życiem. Ciągłe zrywy, zmiany, zdrady, fascynacje, zazdrości, rozczarowania – wahadło odmierzające rytm dni wychylało się raz w jedną, raz w drugą stronę. Od miłości do nienawiści – jeden krok, nawet pół. Jazda pod włos. Próby przeciwstawiania się ojcu, skandalizujące romanse i prędkie zamążpójścia, rozkapryszona kremlowska księżniczka nieustannie popadała ze skrajności w skrajność. Podczas pobytu w ZSRR – ideologiczna radziecka poprawność, po czym – głośne deklaracje czynione po ucieczce w USA, że nareszcie jest wolna, bo tam, po drugiej stronie żelaznej kurtyny, była zniewolona. Dla tego wolnego świata zostawiła w Moskwie dzieci, czego one jej do końca życia nie wybaczyły. Po kilku latach pobytu w USA – kolejna wolta, kolejna ucieczka: znowu do ZSRR, głośne oświadczenie: „nie byłam tam [w USA] wolna ani przez jeden dzień”. Znowu rozczarowanie i znowu szarpanina, kolejne pomysły na życie, kilka szczęśliwych chwil spędzonych w Gruzji, znowu wyjazd. Ostatnie lata życia spędziła jednak w Stanach, które – jak powiedziała w jednym z ostatnich wywiadów – „nic jej przez czterdzieści lat nie dały”. Zmarła rok temu w domu opieki dla osób starszych na nowotwór jelita.
Nos Pinokia
Od kilku dni z uwagą przyglądam się nosowi prezydenta Putina – czy nie rośnie po tym, jak Władimir Władimirowicz publicznie zełgał, kontrując kanclerz Merkel w sprawie Pussy Riot. Ale po kolei.
W Moskwie, w ociekających złotem salach Kremla odbyły się pod koniec ubiegłego tygodnia kolejne rosyjsko-niemieckie konsultacje międzyrządowe (konsultacje noszą nazwę „Dialog petersburski”). Przed i w trakcie było trochę nerwowo. W Niemczech toczyła się ożywiona dyskusja, czy w związku z obserwowanym w Rosji pogarszaniem się sytuacji w dziedzinie praw człowieka, swobód obywatelskich i ograniczaniem działalności opozycji należy podtrzymywać przyjazne relacje i rozwijać współpracę gospodarczą. Dyskusja toczyła się nie tylko w mediach, ale także w parlamencie (Bundestag przyjął dość ostrą rezolucję krytykującą „przykręcanie śruby” i wysokie wyroki w procesie Pussy Riot). Z grubsza można podzielić niemieckie głosy na dwie grupy: zwolenników dialogu mimo wszystko (choć niemiecka polityka „cywilizowania” i „demokratyzacji” Rosji poprzez bliskie obcowanie ponosi fiasko) oraz przeciwników zbliżenia (bo niemiecka polityka „cywilizowania” i „demokratyzacji” Rosji poprzez bliskie obcowanie ponosi fiasko).
Kanclerz Merkel poszła środkiem, pomiędzy tymi dwiema falami: napomniała łagodnie prezydenta, że męczy nieroztropne punkowe panienki i skazuje je na realne łagry, ale jednocześnie patronowała zawieranym kolejnym umowom gospodarczym na grube miliardy. Podczas konferencji prasowej doszło do wspomnianej na wstępie wymiany zdań, które kazały przetrzeć uszy i oczy. Angela Merkel powiedziała, że w Niemczech takie wystąpienie jak punk-piosenka Pussy Riot w cerkwi co najwyżej wywołałoby dyskusję, ale na pewno nie pociągnęłoby za sobą wyroku dwóch lat pozbawienia wolności w kolonii karnej. Prezydent najwyraźniej tylko na to czekał i ściął panią kanclerz emocjonalną tyradą o tym, jak to jedna z uczestniczek Pussy Riot kilka lat temu powiesiła „kukłę Żyda” w supermarkecie, co miało wyrażać jej antysemickie nastawienie. „Nie możemy popierać osób, głoszących antysemityzm” – dobił z błyskiem w oku panią kanclerz, która na antysemickie dictum nie znalazła odpowiedzi. Za panią kanclerz dopytała niemiecka dziennikarka. I prezydent powtórzył: „Nie sądzę, żeby współczesne Niemcy miały wspierać antysemityzm. Czegoś takiego w Niemczech nigdy nie było” – dodał. Rzecz w tym, że Putin wyszedł zwycięsko z tej wymiany zdań dzięki temu, że uciekł się do kłamstwa. Posłanka Bundestagu z partii Zielonych, pani Marieluise Beck wyraziła niebotyczne zdziwienie: „Nie mogę uwierzyć, że rosyjski prezydent publicznie nakłamał kanclerz Niemiec w żywe oczy”.
Wyszło z tym wykładem prezydenta jak w starym dowcipie o Radiu Erewań: „Czy to prawda, że w Moskwie na placu Czerwonym rozdają za darmo samochody? Tak, prawda, ale nie w Moskwie, lecz w Leningradzie, i nie na placu Czerwonym, a na placu Rewolucji, nie samochody, a rowery i nie rozdają, a kradną”.
Bo w rzeczy samej jedna z uczestniczek Pussy Riot brała udział w performansie w supermarkecie, ale nie wieszała żadnej kukły, tym bardziej „kukły Żyda”. Akcja art-grupy Wojna (tej, która namalowała fallusa na zwodzonym moście w Petersburgu pod miejscową siedzibą Federalnej Służby Bezpieczeństwa) w supermarkecie polegała na sfingowanym „powieszeniu” żywych ludzi, symbolizujących pogardzane mniejszości, których prawa są łamane. Akcja miała na celu protest przeciwko uciskaniu mniejszości i w najmniejszym stopniu nie miała wydźwięku antysemickiego. Po co i dlaczego prezydent ucieka się do takich brzydkich tricków? W komentarzach powtarzają się różne przypuszczenia (bo oczywiście natychmiast w rosyjskich portalach internetowych i w niemieckich mediach wyciągnięto ten, powiedzmy, lapsus prezydenta Putina): albo prezydent „nie ogarnia”, wie, że dzwonią, ale nie wie, w którym kościele, albo doradcy wsadzili go na minę (czy celowo, czy bezwiednie – nie wiadomo), albo wszystko było przemyślane.
Tak czy inaczej, to była jedyna kontrowersja, którą zaprezentowano na zewnątrz, poza tym atmosfera była sztywna jak pal Azji, ale wszyscy bardzo starali się być oficjalnie mili. Padły na przykład takie pełne atencji słowa prezydenta, jak: „pani kanclerz jest dla nas wzorcem Niemca”. W ostatnim wydaniu Studia Wschód Maria Przełomiec zwróciła uwagę, że prezydent Putin siedział podczas rozmowy z panią kanclerz w niedbałej pozie. Czy niedbałą pozą wyraża się szacunek do rozmówcy? Prezydent Putin często siedzi podczas oficjalnych spotkań nieelegancko rozparty w fotelu (podobno doradcy tak mu poradzili, to taki quasi-wielkopański body language). Niektórzy komentatorzy zwrócili jednak uwagę bardziej na to, że konferencja prasowa, która zwykle odbywa się na stojąco, tym razem odbyła się na siedząco. Znowu powróciła kwestia niezbyt dobrej kondycji prezydenckiego kręgosłupa. Prezydent w ramach ocieplania atmosfery błysnął też inwencją, jeśli chodzi o możliwości zaprezentowania wzajemnego zaufania: Rosja i Niemcy miałyby się podczas Mundialu wymienić drużynami narodowymi. Wyobrażam sobie, że zwłaszcza Niemcy świetnie by na tym wyszli.
Lista versus lista
W trzecią rocznicę śmierci Siergieja Magnitskiego w moskiewskim areszcie śledczym Matrosskaja Tiszyna Izba Reprezentantów amerykańskiego Kongresu przyjęła ustawę w sprawie ukarania osób, które przyczyniły się do jego śmierci. Ustawę nazywa się potocznie „listą Magnitskiego”. W najbliższym czasie akt powinien przejść przez Senat, po czym pod dokumentem podpis ma złożyć prezydent Barack Obama. Po tym, jak prezydent podpisze ustawę, w sto dwadzieścia dni ma powstać lista obejmująca nazwiska rosyjskich urzędników, którzy naruszyli prawo w związku ze sprawą Magnitskiego. Jednocześnie zniesiona ma być poprawka Jacksona-Vanika, zakazująca USA stosowania klauzuli największego uprzywilejowania w handlu z Rosją (poprawka była wprowadzona w 1974 r., zakazywała stosowania klauzuli największego uprzywilejowania wobec państw, uniemożliwiających emigrację swoim obywatelom, ZSRR pasował do tego jak ulał, w dzisiejszej Rosji na razie nie ma przeszkód, by obywatele mogli wyjeżdżać za granicę).
Dla przypomnienia: Magnitski pracował dla Hermitage Capital jako audytor, wpadł na trop wielkich przewał w wykonaniu urzędników wysokiego i średniego szczebla MSW. Został pod absurdalnym zarzutem uchylania się od płacenia podatków aresztowany i osadzony w areszcie śledczym. Zeznań obciążających urzędników nie chciał wycofać, w areszcie był źle traktowany (szykany, maltretowanie, złe warunki w celi, odmowa udzielenia pomocy medycznej przy drastycznie pogarszającym się stanie zdrowia), zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach, obrońcy praw człowieka twierdzą, że do jego zgonu przyczyniło się nie tylko nieudzielenie pomocy przez lekarza, ale być może pobicie. Rosyjski wymiar sprawiedliwości (sprawiedliwości?) nie dopatrzył się w działaniach osób winnych śmierci Magnitskiego znamion przestępstwa. Nie dopatrzył się też żadnych uchybień w działaniach urzędników, którzy nadal cieszą się pieniędzmi z przekrętu i dobrami za nie zakupionymi.
Ci, którzy trafią na amerykańską listę, nie otrzymają wiz wjazdowych do USA. Przewiduje się także zamrożenie ich aktywów za granicą. Według ustawy, na liście znajdą się nie tylko nazwiska osób związanych ze sprawą Magnitskiego, ale także osób naruszających prawa człowieka. W tekście ustawy znalazły się opisy wielu spraw rosyjskich aktywistów, obrońców praw człowieka, przypadki pobicia dziennikarzy, a także porwań ludzi w Czeczenii.
„Lista Magnitskiego” od dawna wywołuje rozdrażnienie Kremla. Nie, za słabo to powiedziałam, wywołuje furię. Wielu rosyjskich dyplomatów i polityków zapowiedziało (jeszcze w czerwcu mówił o tym otwarcie prezydent Putin), że jeżeli ustawa wejdzie w życie, wpłynie to źle na stosunki rosyjsko-amerykańskie oraz spotka się z działaniami odwetowymi ze strony Moskwy. MSZ wydał wczoraj i dziś komunikaty w duchu ministra Gromyki: „wyzywająco nieprzyjazne posunięcie”, które „nie pozostanie bez ostrej odpowiedzi”.
Przedstawiciele środowisk obrońców praw człowieka i opozycjoniści przyjęli natomiast wyniki głosowania w Izbie Reprezentantów z wielkim zadowoleniem. „To najbardziej prorosyjski dokument, przyjęty przez amerykański parlament. […] Kremlowska „krysza” już tym ludziom [osobom, które naruszają w Rosji prawa człowieka] już nie pomoże” – napisał w blogu Władimir Kara-Murza z opozycyjnej partii PARNAS.
Siergiej Parchomienko w swojej wczorajszej audycji w rozgłośni Echo Moskwy powiedział: „Magnitski został zamęczony w areszcie dlatego, że zdemaskował świetnie naoliwiony system wyprowadzania państwowych pieniędzy przy pomocy służby podatkowej. Schemat polega na tym, że pod pozorem zwrotu nadpłaconego podatku wyprowadzane są państwowe pieniądze, które trafiają na konta urzędników i funkcjonariuszy służby podatkowej. Skala tego złodziejstwa jest po prostu kolosalna, to cały przemysł. Nie ten jeden przypadek [który odkrył Magnitski], a schemat działający powszechnie, w którym uczestniczy znaczna część rosyjskich urzędników różnego szczebla. Magnitski zginął dlatego, że to odkrył, został zamęczony. Teraz pewna liczba wysoko postawionych urzędników i funkcjonariuszy średniego szczebla rosyjskich służb specjalnych i struktur siłowych będzie ukarana w ten sposób, że zostaną oni odcięci – stracą dostęp do pieniędzy, które wcześniej ukradli i ukryli za granicą”.
A jakie działania odwetowe mogą podjąć rosyjskie władze za to, że część urzędników nie będzie mogła pojechać „na działkę” gdzieś na Hawajach? Oczywiście najpierw Rosja głośno przypomni całemu światu, że „w Ameryce biją Murzynów”, jak to było za dawnych lat na linii Moskwa-Waszyngton. Wiaczesław Nikonow, wiceprzewodniczący komisji spraw międzynarodowych Dumy Państwowej (prywatnie wnuk Wiaczesława Mołotowa), wyraził przypuszczenie, że w odpowiedzi rosyjski parlament przegłosuje „listę Guantanamo” i wpisze na nią nazwiska osób powiązanych ze złym traktowaniem więźniów w Guantanamo. A politolog Fiodor Łukjanow przewiduje powstanie „listy Buta” z nazwiskami osób zaangażowanych w aresztowanie, ekstradycję i skazanie przez amerykański sąd na karę 25 lat więzienia „handlarza śmiercią” Wiktora Buta. Łukjanow zastanawia się też, czy nie ucierpią na tym interesy poszczególnych amerykańskich firm pracujących w Rosji.
No cóż, Ameryka się może nie podnieść po tych odwetowych rosyjskich listach.
W październiku Parlament Europejski poparł „listę Magnitskiego”. Wprowadzenie europejskich sankcji wobec osób z listy może być dużo bardziej dotkliwe niźli sankcje amerykańskie.
Uśmiech młodych wilków
„Nawet najbardziej tępy deputowany jest mądrzejszy od przeciętnego obywatela” – takimi przemyśleniami podzielił się w jednym z wywiadów deputowany Dumy Państwowej z ramienia Jednej Rosji Ilja Kostunow. Wypowiedź była w tym tygodniu hitem rosyjskich mediów internetowych i forów dyskusyjnych na równi z losem odwołanego ze stanowiska eksministra obrony Anatolija Sierdiukowa (o tym w dalszej części). Komentatorzy sentencji Kostunowa podzielili się z grubsza na trzy obozy. Jeden obóz przyznawał poniekąd rację złotoustemu – wybierać do Dumy tępych deputowanych może tylko jeszcze bardziej tępe społeczeństwo. Drugi obóz trwał przy twierdzeniu, że parlament to społeczeństwo w miniaturze i procent tępoty jest mniej więcej równy i tu, i tu. Trzeci obóz wychwala pod niebiosa szczerość i trafność wypowiedzi pana Kostunowa.
Ciekawsze niż egzegeza wypowiedzi deputowanego Kostunowa wydaje się bliższe przyjrzenie się nowej formacji, która zaczęła zasilać szeregi rosyjskiej polityki. Na razie to nie są pierwsze szeregi, ale politycy tej generacji coraz sprawniej przesuwają się na czoło. Ilja Kostunow, lat 32, należy do „młodych wilków Putina”. Był aktywistą prokremlowskiej młodzieżówki Nasi, uczestnikiem, organizatorem, a potem dyrektorem obozów Naszych nad pięknym jeziorem Seliger. Na obozach młodzież zdobywała cenną wiedzę o pionie i poziomie. Głównie o pionie władzy – wszakże zaszczycali obozowe namioty nie tylko kremlowscy urzędnicy szczodrze sypiący rubelkami na szkolenie młodzieżówek, ale nawet sam Władimir Władimirowicz (np. żeby zaprezentować świeżo zasilone botoksem oblicze). Co do poziomu, to młodzież kilkakrotnie wykazała się poziomem, np. urządzając obraźliwe happeningi kpiące z opozycjonistów.
Takich „pięknych dwudziestoparo-, trzydziestoletnich” jest w Dumie jeszcze kilku, większość przeszła przez szkołę zaangażowanych po stronie umiłowanej władzy młodzieżówek, gdzie nauczyła się nie mieć wątpliwości, gdy władza każe coś zrobić. W Dumie obecnej kadencji występują z cennymi inicjatywami ustawodawczymi, np. 27-letni Robert Szlegiel, sekretarz prasowy Naszych, ma na swoim koncie inicjatywę ustawodawczą w sprawie przywrócenia w kodeksie karnym artykułu przewidującego karę za oszczerstwo czy interpelację w sprawie finansowania transmisji z antyputinowskich protestów ulicznych przez internetową telewizję Deszcz. Aleksandr Sidiakin, lat 34, z frakcji Sprawiedliwa Rosja, może się poszczycić przeprowadzeniem ustaw o podniesieniu kar za naruszenie przepisów dotyczących zgromadzeń ulicznych oraz o zagranicznych agentach. Z kolei Władimir Burmatow, lat 31, jest autorem listu otwartego do kierownictwa Aerofłotu w sprawie wykluczenia Aleksieja Nawalnego z rady dyrektorów tej firmy oraz kilku interpelacji w sprawie protestów.
„Charakterystyczne cechy putinowskich wilków to absolutne przekonanie o własnej nieomylności (pilnie uczyli się od Putina), zdrowy brak jakichkolwiek zasad […] i całkowity brak hamulców. Dlatego to właśnie oni, a nie zasłużeni aksakałowie z Dumy, idą w bój jako pierwsi, gdy trzeba czegoś zakazać, natychmiast wprowadzić jakieś kary albo napisać na kogoś donos w formie interpelacji poselskiej. Ich nazwiska na równi z głównymi „siłowikami” będą symbolizować epokę nowego przykręcania śruby, która rozpoczęła się wraz z powrotem Putina na Kreml” – napisał w portalu Openspace Dmitrij Kamyszew. Komentator wyraża przypuszczenie, że głodne wilki na razie jeszcze słuchają swego mentora, ale wcale nie jest powiedziane, że tak będzie zawsze.
Zostawmy młody polityczny las, zwróćmy swe oczy jeszcze na las stary, w każdym razie starszy. Skandal wokół dymisji ministra obrony Anatolija Sierdiukowa daje obfitą pożywkę do rozważań o kondycji wierchuszki i o motywach działania Putina. Wszystkie media – w tym usłużna w każdym calu telewizja – zmieszały już Sierdiukowa z błotem za wszystkie popełnione i niepopełnione grzechy. Wyemitowano obszerne programy odsłaniające schematy korupcyjne, stworzone w resorcie obrony pod opiekuńczymi skrzydłami ministra. Wyciągnięto na światło dzienne brzydkie sprawki nieuczciwej prywatyzacji mienia wojskowego. Jeden z komentatorów wojskowych napisał, że w ministerstwie szampan lał się po dymisji Sierdiukowa strumieniami: „Od czasów zwycięstwa nad faszyzmem nie było wśród wojskowych takiej radości”. Dlaczego z takim upodobaniem rozpętano te antysierdiukowskie bachanalia?
Czy to nowy znak czasów? Czy Putin złamał żelazne zasady, jakie stosował w grze ze swoim otoczeniem przez ostatnie dwanaście lat? Jedną z tych zasad było: swoich nie poddajemy. W pewnym momencie pojawiła się w mediach informacja, że Sierdiukow zostanie przygarnięty przez starego druha Putina, Czemiezowa, do agencji Rostiechnołogii jako doradca. Dziś tę wiadomość zdementowano. A nagabywany w sprawie pracy dla Sierdiukowa Putin oględnie powiedział, że nie widzi żadnych przeszkód, by Sierdiukow gdzieś się zatrudnił. Łaskawy pan.
Jedna z wersji, przedstawiona przez Aleksandra Golca, brzmi: „rozprawa z Sierdiukowem nosi charakter pokazowy. Chłosta na widoku publicznym miałaby rzekomo podziałać na innych skorumpowanych urzędników (ciekawe, czy bywają nieskorumpowani), jak niegdyś sprawa Chodorkowskiego była sygnałem dla wszystkich wielkich przedsiębiorców, by bez pozwolenia Kremla nie finansowali partii politycznych. Ale przecież tylko naiwny człowiek (a Putin na pewno nie jest naiwny) mógł pomyśleć, że po historii z Sierdiukowem wyżsi urzędnicy ustawią się w kolejce, by oddać nielegalnie zgromadzone majątki”. Zdaniem Golca, odwołanie Sierdiukowa to początek wymiany kadr, albo – jeśli Państwo wolą – czystka. Putin stwierdził, że nie może już dłużej stosować zasad „kodeksu podwórkowego”, jakim pozostawał wierny w ciągu dwunastu lat rządów. „W pewnym momencie cały ten misternie spleciony kokon wzajemnych powiązań [w ramach grupy trzymającej władzę] zaczyna być przyciasny. I trzeba się pozbyć przyjaciół, których jeszcze wczoraj wciągnął na szczyty władzy, kierując się szlachetną lojalnością. Trzeba się ich pozbyć, bo oni pamiętają go jeszcze z czasów, kiedy nie był mieszkańcem Olimpu. A to go zaczyna już drażnić. Potrzebni są nowi – młodzi i gotowi na wszystko. Jednym słowem – wychowankowie Seligeru, dla których nawet „kodeks podwórkowy” Putina to nieosiągalny szlachecki kodeks honorowy. Oni nie mają najmniejszych wątpliwości, że wódz jest genialny. Oni będą wierni i zobowiązani”.
A więc jednak młode wilki. Sytuacja robi się rzeczywiście bardzo ciekawa. Bo stan zawieszenia i oczekiwania na to, jakie będą wytyczne Kremla, jakie zasady będą regulować stosunki władza-społeczeństwo oraz stosunki wewnątrz grupy trzymającej władzę, trwa już długo. Bardzo długo. Za długo jak na dynamiczne procesy wewnątrz społeczeństwa i wewnątrz elit. Stary porządek odchodzi, a właściwie już odszedł do lamusa. A co do nowego – nadal nie ma jasności w temacie Marioli.
Operacja „Następca” – reaktywacja?
Nie minął tydzień od sensacji towarzyszących wymianie na stanowisku ministra obrony, a już nowego ministra – zasłużonego ratownika Wszech Rusi, Siergieja Szojgu – komentatorzy wpisali jednym zgodnym pociągnięciem pióra na czoło listy kandydatów do objęcia najważniejszego urzędu w państwie. To taka stara rosyjska zabawa – typowanie, kto przejmie ze słabnących rąk władcy berło i jabłko.
Zabawa towarzyszyła przez długie miesiące niepewności komentatorom i politykom pod koniec drugiej kadencji Władimira Putina w 2008 roku. Z uwagą obserwowano każde tchnienie i spojrzenie „naclidera” – ku któremu z możliwych kandydatów nakłoni swe ucho i głowę Władimir Władimirowicz, kogo wskaże, kogo namaści. Owszem, w Rosji odbywają się wybory. Ale przecież trzeba wiedzieć, kogo wybrać. Putin wybrał Miedwiediewa, który doskonale sprawdził się jako „grzejący tron” dla prawdziwego przywódcy, który w tym roku powrócił na Kreml.
Męka wyborów osłabiła politycznie Putina – zwycięstwo w marcu nie było ewidentne i niepodważalne. Protesty i kryzys u bram, gaszony przez Putina populistycznymi obietnicami stworzyły nowy porządek dnia. Początek kolejnej kadencji przyniósł wiele pytań.
Po pierwsze, jaka ma być nowa umowa społeczna w miejsce zakwestionowanej starej umowy (spokojne bytowanie społeczeństwa z dala od polityki, klasa polityczna miała za to zapewniać społeczeństwu wikt). Część społeczeństwa jednak zaznaczyła mocno, że te piękne czasy minęły i że ona też chce mieć coś do powiedzenia w polityce, a Putina ma po dziurki w nosie. Na razie odpowiedzią władz są punktowe represje wobec tych, którym się władza nie podoba.
Po drugie zaś niejasny jest nowy paradygmat współpracy w ramach putinowskiego „Biura Politycznego”. Co ma przyjść w zamian za dotychczasowe przyzwolenie na robienie interesów, powiększanie stanu posiadania, korupcję? Bo widać gołym okiem, że ta formuła życia „po poniatijam” i skutecznego arbitrażu Putina ponad konfliktami w łonie grupy trzymającej władzę z dnia na dzień coraz mocniej się kruszy. Najpierw sprawa deputowanego Gudkowa – pozbawionego mandatu Dumy za prowadzenie dochodowego biznesu ochroniarskiego. To był sygnał, że od teraz biznes polityka może stać się pretekstem wygnania go z raju (choć prawdziwym powodem jest – jak w przypadku Gudkowa czy Ludmiły Narusowej – niebłagonadiożna działalność polityczna czy poglądy odbiegające od linii). Tydzień temu w świetle kamer przeczołgano po dywanie ministra obrony Anatolija Sierdiukowa – skandal z jego udziałem miał nie tylko pikantne aspekty obyczajowe, ale także ujawnił to, co było do tej pory wstydliwie ukrywane: schematy przewał, jakich dopuszczają się ludzie na wysokich stanowiskach.
Posunięcia Putina w pierwszych miesiącach jego najnowszej kadencji wskazują na betonowanie wszystkiego, co jeszcze śmie się na scenie politycznej ruszać. Tymczasem, jak mawiał nieoceniony Ostap Bender z „Dwunastu krzeseł” Ilfa i Pietrowa, „Lod tronułsia” [Lody ruszyły]. Jak ten proces powstrzymać? Czy w ogóle się da? Na tym tle Putin daje powody do rozważań, czy jest w stanie zapanować nad tym, co się dzieje. Pogłoski o pogarszającym się stanie zdrowia powstały m.in. dlatego, że przywódca już tak często i tak chętnie się nie udziela na każdych chrzcinach i każdym weselu, jak to drzewiej bywało. Poza tym coraz częściej za niego mówi złotousty rzecznik, a nie on sam. Różne sprzeczne sygnały pogłębiają wrażenie narastającego chaosu i niepewności. Dziś jak na komendę większość mediów internetowych wrzuciła temat: czy Szojgu, nowy minister obrony, będzie następcą Putina? I większość uważa, że to dobra kandydatura. Skąd nagle taka panika na początku wydłużonej przecież do sześciu lat kadencji prezydenckiej? Przecież to jeszcze szmat czasu, zwłaszcza że teoretycznie możliwa jest jeszcze druga sześcioletnia kadencja i szczęśliwe rządy Putina do 2024 roku. Oleg Kaszyn w komentarzu na Openspace.ru daje nawet podtytuł: „Dlaczego Siergiej Szojgu nie może nie zostać prezydentem Rosji”. I dalej wywodzi: „Za Szojgu na urzędzie prezydenta Rosji w jego ministerstwie [ds. sytuacji nadzwyczajnych] wznoszono toasty jeszcze za czasów Jelcyna. Teraz jeśli nad tym w ogóle się zastanawiać, to jedynie, jak Szojgu przejmie władzę: albo Putin wyznaczy go na następcę, albo Szojgu wyznaczy się sam. […] Jeszcze nigdy w postsowieckiej Rosji na czele sił zbrojnych nie stała samodzielna polityczna figura, która nie ma zobowiązań wobec urzędującego prezydenta i która ma w swojej dyspozycji samodzielną, niezwiązaną z ministerstwem obrony strukturę siłową [Kaszyn twierdzi, że Szojgu nadal kieruje resortem ds. sytuacji nadzwyczajnych, a resort jest wobec niego – i tylko wobec niego – lojalny do ostatniej żyłki]. Wiosną utopiono projekt Szojgu powołania korporacji rozwoju Syberii I Dalekiego Wschodu, którą Szojgu sam chciał pokierować. Wtedy chodziły słuchy, że Putinowi nie spodobało się to, że Szojgu zostałby gospodarzem całej Syberii. Dziwne – kilka miesięcy temu Putin bał się Szojgu – włodarza Syberii, a teraz nie boi się Szojgu na czele całej armii. Najwidoczniej coś się przez te pół roku zmieniło”.
A kremlinożerca Andriej Piontkowski dodaje: „Szojgu jest jedynym kandydatem spośród putinowskiej hałastry, którego można przedstawić ludowi jako godnego następcę i bez specjalnych fałszerstw przeprowadzić przez wybory. […] A może „elita” zechce powtórzyć genialną kombinację z roku 1999. Wtedy jelcynowski klan postawił na czele wybranego przez siebie człowieka. Co więcej – sprzedał go ufnemu ludowi jako anty-Jelcyna. Więc dlaczegóż to dziś jelcynowsko-putinowski klan nie miałby postawić na czele „swojego chłopa”, sprzedając go ufnemu ludowi jako anty-Putina?”.
Będzie się działo?