Aresztowany Igor Striełkow

24 lipca. Od początku rosyjsko-ukraińskiej wojny Igor Girkin vel Striełkow nieustraszenie krytykował ministerstwo obrony za kiepskie dowodzenie kampanią. Czynił to z pozycji wielce patriotycznych. Nawet krąg swoich zwolenników nazwał Klubem Wściekłych Patriotów. Wściekłych, bo niezadowolonych z braku zwycięstwa. I oto pod koniec ubiegłego tygodnia został aresztowany za szerzenie ekstremizmu. Grozi mu kilka lat wielce patriotycznego łagru.

Girkina-Striełkowa byłoby za co posadzić. Trybunał w Hadze już go zresztą (zaocznie) skazał na dożywocie za zestrzelenie samolotu MH17 Malezyjskich Linii Lotniczych nad Donbasem w lipcu 2014 r. A to nie jedyna zbrodnia, jakiej dopuścił się ten niegdysiejszy miłośnik rekonstrukcji historycznych: okres służby podczas wojny w Czeczenii (z niewyjaśnionym przez wymiar sprawiedliwości epizodem tortur ze skutkiem śmiertelnym), udział w zajęciu Krymu, naruszenie granicy obcego państwa na czele zbrojnego oddziału, działania zbrojne w Słowiańsku, gdzie, jak sam przyznawał, doszło do egzekucji itd. (pisałam o tym wielokrotnie na blogu, m.in. tu http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2015/01/25/spowiedz-strielkowa/ ; http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2014/08/26/zolnierze-niewypowiedzianej-wojny/; http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2014/11/07/uznanie-i-szacunek/; http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2014/07/18/mozna-zalozyc/; http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2019/05/31/duchy-rosyjskiej-wiosny/).

Fala „rosyjskiej wiosny” na Donbasie wyniosła go na wysoką orbitę – stał się popularną postacią, wokół której zbierali się bojowo nastrojeni barbarzyńcy, gotowi zabijać za „russkij mir”. Nawet przez chwilę został tzw. ministrem obrony jednego z separatystycznych tworów – tzw. Donieckiej Republiki Ludowej. Z wojny wrócił dość szybko, chyba się nie dogadał ani z kolegami, ani zwierzchnikami, przywiózł do Moskwy nie tylko (wątpliwe) trofea bojowe, ale także żonę (trzecią z kolei) – Mirosławę Reginską, prorosyjską aktywistkę z Donbasu.

I to właśnie żona alarmowała 21 lipca: „oni [wiadomo kto] wyprowadzili mego małżonka pod ręce i wywieźli w nieznanym kierunku”. Kilka godzin później okazało się, że watażka został dostarczony przed oblicze sądu, który orzekł wobec niego areszt na cztery miesiące za wzywanie do działań o charakterze ekstremistycznym, czyn ścigany z artykułu 282, zagrożony karą do 5 lat pozbawienia wolności. Girkin prosił sąd o areszt domowy z uwagi na chorobę serca. Ale sąd uznał, że zawodowy konspirator nie może znaleźć się na wolności, bo może ze swoich umiejętności konspiracyjnych skorzystać i nawiać. Jako dowody winy przedstawiono dwa wpisy z kanału Telegram z 25 maja 2022 r. (tak, rok temu). Dotyczyły one Krymu i niewypłacania należności żołnierzom 105. i 107. pułku wojsk powietrznodesantowych. Odległa w czasie wycieczka. Tymczasem Girkin ostatnio pozwalał sobie otwarcie krytykować już nie tylko ministerstwo obrony i frontowych dowódców, ale także samego Władimira Putina. Nieutulony poetycki zmysł kazał mu sięgać po obrazowe metafory. W dniu aresztowania wściekły patriota wypalił (na Telegramie, jego konto ma ponad 800 tysięcy subskrybentów): „Historia nie zna trybu przypuszczającego. 23 lata na czele państwa stoi zero, które potrafi [jedynie] zamydlić oczy znacznej części społeczeństwa. (…) Kolejnych sześciu lat rządów tego tchórzliwego beztalencia nasz kraj nie wytrzyma”. I dalej Striełkow jął wylewać żale, że Putin nie jest kobietą, bo gdyby był, to mógłby mieć przynajmniej zdolnych faworytów, a Kabajewa, jego zdaniem, z rolą taką (zdolnej faworyty) sobie nie poradziła.

Być może ta lekka w tonie wypowiedź stała się kroplą przepełniającą czarę – któraś z grup wpływu w służbach postanowiła „zagrać Striełkowem” i w ferworze oczyszczania pola po buncie Prigożyna przy okazji trzepnąć po łbie mądralę, znajdującego się pod protektoratem grupy rywali. Zapakowanie Girkina do pudła nie wywołało gwałtownych protestów jego zwolenników. Przed sądem zebrało się trochę ludzi (niewielu), których skrzyknął zapewne kamrat Paweł Gubariew (znajomy z czasów separatystycznej epopei Donbasu i obecny pomagier). Ale gdy stanął na schodkach, trzymając w ręku karton z napisem „Uwolnić Striełkowa. Chwała Rosji”, został uprzejmie sprowadzony pod rączki do parteru. Policja zatrzymała go, odwiozła na posterunek, skąd po godzinie wyszedł, trochę nastraszony.

A może jest tak, jak mówi socjolog Nikołaj Mitrochin w rozmowie z „Nową Gazetą. Europa”: „po rozgromieniu liberalnej opozycji władza dopuszczała krytykę ze strony ideowych pobratymców. Ale okazało się, że ta krytyka służy jako ideowy fundament takich buntów jak ten Prigożyna [notabene – Striełkow krytykował również Prigożyna i vice versa], podrywa autorytet dowództwa w armii, zagraża reżimowi. Realne zagrożenie takich buntów może nie jest zbyt wielkie, ale Putin i jego otoczenie ewidentnie się przestraszyli. I teraz z takim samym zapałem jak niegdyś na liberałów, rzucą się zapobiegać innym potencjalnym niebezpieczeństwom”. Tylko patrzeć, a okaże się, że Klub Wściekłych Patriotów zostanie wpisany na listę organizacji niepożądanych, ekstremistycznych, terrorystycznych, eterycznych, erotycznych i kosmicznych.

Każda krytyka władzę denerwuje, a po buncie Prigożyna Putinowi puściły nerwy – dodaje politolog Abbas Gallamow. – Bo na dobrą sprawę prześladowanie Striełkowa jest władzy nie na rękę. Bo co się teraz stanie? Przedstawiciele całego tego „patriotycznego” obozu nagle przejrzą na oczy, że to dyktatura, tyrania. Bo za co ścigają Striełkowa? Za ekstremizm? Wcale nie: za to, że mówił prawdę. Jak reżim prześladował opozycję, to ludzi to specjalnie nie obchodziło, bo to byli (w ich mniemaniu) wrogowie ojczyzny, zapadnicy, zdrajcy. A teraz co? Teraz biją uczciwych chłopaków, naszych! Putin straci kolejną grupę zwolenników. Wie o tym, ale jednak to zrobił. Bo Striełkow przekroczył granicę: obraził Putina osobiście.


Putin, oddaj moje spodnie

16 lipca. Nadal nic pewnego nie wiemy o losie Jewgienija Prigożyna. Hitem sieci w ostatnich dniach było zdjęcie niedawnego buntownika zrobione najprawdopodobniej w namiocie. Prigożyn siedzi na wyrku, w dezabilu, unosi prawą rękę w pozdrowieniu. Tyle.

Zdjęcie podobno pochodzi z 14 lipca. Piszę „podobno”, bo w historii z Prigożynem nic nie jest pewne, zwroty akcji następują szybko, trudno nadążyć. To, co dziś wydaje się pewne, a przynajmniej prawdopodobne, jutro już zostaje zdezawuowane. Próbuję opisywać dochodzące nowe wątki na bieżąco – ostatnio pisałam w Rosyjskiej ruletce (https://www.tygodnikpowszechny.pl/zakrety-i-poslizgi-prigozyna-co-dalej-z-szefem-grupy-wagnera-183987), a także w tekście, który ukaże się w najnowszym numerze „Tygodnika Powszechnego”.

Stan badań na dziś jest mętny jak niedestylowany bimber. Do przedwczoraj wątek białoruskiej destynacji Grupy Wagnera wydawał się zapomniany. Tymczasem białoruskie ministerstwo obrony poinformowało w piątek o przybyciu najemników z Grupy Wagnera do obwodu mohylewskiego, na poligon w pobliżu Osipowicz, prowadzić tam mają treningi obrony terytorialnej. Jak długo ta wersja będzie aktualna?

Zdjęcie Prigożyna też podobno (sic) zrobione zostało gdzieś na Białorusi. Może w namiocie pod Osipowiczami. Niezależnie od tego, gdzie i kiedy zostało wykonane, zaczęło żyć własnym życiem. Podchwycili temat zawodowi prześmiewcy i przerobili na dziesiątki memów. Najpopularniejszy jest taki, na którym Prigożyn oskarżycielsko rzuca w stronę Kremla: „Putin, oddaj moje spodnie”. Ograne zostały znaleziska w biurze i domu Prigożyna w Petersburgu, jego stylizowane zdjęcia paszportowe, wystrój ubogiej chatki, a także liczne zmyłki w historii z buntem, w której coraz bardziej poszczególne elementy nie pasują jeden do drugiego. (Krótki przegląd memów można obejrzeć m.in. tu: https://medialeaks.ru/1507jkl-int-meme-prigozhinn/).


*
Media społecznościowe zajmują się nie tylko wyśmiewaniem Prigożyna. Można w nich też znaleźć poważne wyznania na tematy społeczne i polityczne. Postaram się co jakiś czas zamieszczać na blogu fragmenty wypowiedzi, rozważań i dociekań.

Dziś o tym, jak żyje Moskwa. Udostępniła na swoim kanale w Telegramie dziennikarka Anna Mongayt (https://t.me/vsyatakayamongayt/2115).

„Rozmawiałam ze znajomą z towarzystwa, która mieszka w dwóch krajach, w tym w Rosji. Temat: zmiany w Moskwie. Jak zwykle zmian żadnych nie ma, miasto kwitnie. W jej interpretacji w beztroskich burżuazyjnych kręgach, gdy zaczęła się wojna, wszyscy przeżywali, denerwowali się, starali się o obywatelstwo innych państw. Do lata 2022 r. jakoś się uspokoili. „Moskwa jest cudowna latem”. Potem mobilizacja [wrzesień 2022]. Znowu zaczęli szukać u siebie cudzoziemskich korzeni i miejsca, gdzie mogliby się za granicą zaczepić. Potem się uspokoili. Zimą podróżowali. Wiosną balowali, no bo jak. I nagle wyskoczył Prigożyn ze swoim buntem. Więc przypomnieli sobie, że trzeba zdobyć pozwolenie na pobyt gdzieś tam, o zagranicznych paszportach, jeśli jeszcze nie stali się obywatelami innego kraju. A też zrobiło się niepewnie, bo władze zaczęły mówić o nowych przepisach, że trzeba będzie powiadamiać państwo, że ma się pozwolenie na pobyt za granicą. To takie nieprzyjemne. Ale znowu jest lato. I może znowu jakoś to będzie, a nuż się uda”.

Niedyskretny urok willi Prigożyna

8 lipca. Nadal nie wiemy, gdzie przebywa Jewgienij Prigożyn – czy dojechał do Mińska czy ciągle załatwia sprawy w Petersburgu, jak niesie gminna wieść? Do sieci przeciekają na razie ciekawostki, mające poświadczać, że żyje. Machina propagandowa wzięła się natomiast za wzmożone szkalowanie watażki. Czy to przygotowanie do odłożonego ukarania go za grubą niesubordynację wobec szefa czy tylko ograniczenia wpływów wewnątrz systemu?

Prigożyn widziany był ponoć w Petersburgu. Miał tam stawić się w tzw. wielkim domu, czyli siedzibie regionalnej jaczejki KGB, pardon: FSB. Powodem wizyty było m.in. odebranie różnych zarekwirowanych w trakcie pospiesznych rewizji przeprowadzonych w dniu buntu 24 czerwca. Wśród odebranych w petersburskiej siedzibie wagnerowców dóbr było niemało ciekawych artefaktów. Choć przeważała brutalna gotówka. Ale po kolei. Jak pisała petersburska gazeta „Fontanka”, koło biura Prigożyna organy znalazły samochód terenowy, a w nim pudła, wypełnione pieniędzmi. Drobna kwota 4 mld rubli. Dalej: na podziemnym parkingu pod hotelem River Palace (też afiliowanym z Prigożynem) stał mikrobus, zawartość 80 pudeł skrupulatnie przeliczono: 6 miliardów rubli. W wymienionym wyżej biurze watażki zarekwirowano ponadto pięć kilogramów złota w sztabkach, a także dolary i sześć pistoletów. Do kompletu wyjawiono pięć kilogramowych brykietów „białego proszku”. Nie wiadomo, dla kogo był przeznaczony. Spis skonfiskowanych przedmiotów przypomniał mi imponujący spis rzeczy zarekwirowanych podczas rewizji w mieszkaniu szefa NKWD Gienricha Jagody podczas aresztowania w 1937 r.: skrzynki wybornych win, futra, garnitury, bele tkanin, czapki futrzane, spodnie, dywany, a także kolekcja pornograficznych zdjęć i filmów (pełna lista dostępna tutaj https://istmat.org/node/34204).

Prigożyn próbował tłumaczyć tylko, skąd się wzięły bajońskie sumy w rosyjskiej walucie: banknoty o wysokich nominałach miały być przeznaczone na wypłaty dla najemników. Kilka dni temu oświadczył, że pieniądze mu zwrócono. Kolejny zadziwiający ruch: buntownicy odzyskują w pełnym wymiarze forsę, odebraną w dniu buntu. Znowu marchewka zamiast kija, jeśli chodzi o potraktowanie wagnerowców? (pisałam o tej niezwykłej łaskawości Putina: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2023/07/03/ten-days-after/).

Z przecieków wynikało, że buntowszczykowi oddano także pistolet Glock, który był imienną nagrodą od ministra Siergieja Szojgu. Tak, tego Szojgu, którego Prigożyn odsądzał od czci i wiary, a potem się przeciw niemu zbuntował. Może to tylko kolejna cegiełka w murze okalającym ogród kłamstw, jakimi posługuje się machina propagandowa.

Wśród zarekwirowanych przedmiotów była też kolekcja paszportów na różne personalia, ale ze zdjęciami Prigożyna w zróżnicowanych przebraniach, z brodą, w wielkich okularach, perukach, mundurach, nakryciach głowy. Chyba nieźle się bawił przy tych przebierankach za starszego lejtnanta armii Bengazi czy urzędnika ministerstwa w Sudanie itd.

Nie trzeba było długo czekać na kolejne wycieki materiałów o Prigożynie, pokazujących jego majętności. „Fontanka”, a za nią inne media rozkolportowały zdjęcia z prywatnej rezydencji utalentowanego kucharza (można je obejrzeć np. na stronie Meduzy: https://meduza.io/feature/2023/07/06/opublikovany-novye-foto-iz-doma-prigozhina-sdelannye-pri-obyske-na-nih-ikonostas-kitel-so-zvezdoy-geroya-rossii-i-kuvalda-dlya-vazhnyh-peregovorov).

Czy obfitość materiałów kompromitujących Prigożyna związana jest z tym, że ktoś z góry dał komendę: odebrać Prigożynowi wiarygodność i sympatię ludu.
W komentarzach w mediach społecznościowych można spotkać takie wywody: „Jeszcze niedawno Putin dziękował Grupie Wagnera za okupację Bachmutu. A już dzisiaj na federalnych kanałach (telewizyjnych) opowiadają, że Prigożyn i jego najemnicy wcale nie byli skuteczni na froncie. Centrum Wagnera w Petersburgu zamknięto, grupa medialna „Patriota” (należąca do Prigożyna) zakończyła swą działalność. Grupę Wagnera starają się wymazać z historii ci sami, którzy niedawno rozpływali się w zachwytach nad ich wielkimi zasługami”.

Machina propagandowa zapuściła serial „obrzydzania cynaderką”. Propagandyści nagle doznali olśnienia, przejrzeli na oczy i zobaczyli, jaki z tego kucharza podstępny drań. Wszelkie pozytywne wzmianki o Prigożynie znikają z przekazu. Putin nie wypowiada głośno nazwiska Prigożyna. A z drugiej strony, jak pisze opozycyjna „Nowa Gazeta”: „Organizatorowi antypaństwowego buntu zwrócono broń i furgonetki pełne hajsu. Prigożyn nie pojechał do Łukaszenki i daje do zrozumienia, że nie ma zamiaru tam jechać. Za to w Petersburgu przeprowadza narady i rozwiązuje liczne problemy. Coraz trudniej uwolnić się od wrażenia, że kremlowski kucharz nadal ma sojuszników. W armii toczy się śledztwo, mające wyjawić rolę każdego z uczestników buntu. Niektórzy generałowie zniknęli z radarów (…) Niepokoje i wątpliwości w armii pozostały. (…) Prigożyn zapewne nie zniknie z dnia na dzień ze sceny. Jest bardzo bogatym człowiekiem o gigantycznych koneksjach w Rosji i poza jej granicami. Diamenty i metale ziem rzadkich w Afryce, ropa Libii i Syrii – to wszystko sfery splecione ze strategicznymi interesami władz rosyjskich. A sam Prigożyn poprzez bunt uwolnił się od różnych zobowiązań w dziele obsługi cudzych interesów i będzie się mógł skoncentrować wyłącznie na swoich”.

Jako żartobliwa puenta tych dywagacji niech posłuży wiadomość z Teatru Maryjskiego w Petersburgu, który właśnie ogłosił miesiąc Wagnera z okazji 210. urodzin kompozytora. Odczytano to jako symboliczny akt wsparcia dla armii psów wojny.

Ten days after

3 lipca. Minęło dziesięć dni od buntu Prigożyna. Chwilowy bohater czołówek prasy całego świata zniknął z radarów. Dziś po raz pierwszy od dni tej zadymy opublikował w Telegramie krótkie wystąpienie. I także dziś po raz pierwszy wypowiedział się o buncie ludzkim głosem minister obrony Siergiej Szojgu.

„Dziś nam [tak powiedział: nam] jak nigdy potrzebne jest wasze poparcie. Dziękuję wam za to. Chciałbym, abyście rozumieli, iż nasz marsz sprawiedliwości miał na celu walkę ze zdrajcami i mobilizację naszego społeczeństwa. Sądzę, że wiele z tego nam się udało. Jestem przekonany, że w najbliższym czasie zobaczycie nasze kolejne zwycięstwa na froncie” – mówił dziś Jewgienij Prigożyn, zwracając się do zwolenników w imieniu jakiejś nieokreślonej wspólnoty. Czy miał na myśli nowe zwycięstwa wagnerowców? Trudno powiedzieć, wszakże wagnerowców najprawdopodobniej rozpędzono. Ich status jest nieokreślony. I w Rosji, i na Białorusi, gdzie być może jakiś niewielki kontyngent zostanie przytulony przez Łukaszenkę. A może ta białoruska perspektywa to tylko niezobowiązująca ściema na czas targów o przyszłość najemników.

Nagranie trafiło dziś do sieci, zostało opublikowane przez kanał Grey Zone na Telegramie (medium „ultrapatriotyczne”). Nie ma w nim nawet cienia aluzji, gdzie przebywa Prigożyn, gdzie i kiedy powstał materiał. Nadal nic nie wiemy o statusie watażki, o jego planach, szansach. Możemy się domyślać, że jeszcze żyje.
Możemy się też domyślać, że żyje minister Szojgu, choć jego stuprocentowa nieobecność podczas buntu prowokowała do domysłów, że zszedł ze sceny (w przenośni czy nawet dosłownie). Telewidzowie mieli sposobność zobaczyć go na Kremlu na naradzie z Putinem nazajutrz po ogłoszeniu, że buntu nie ma i wszystko wraca do normy (pisałam o tym w tekście „Putin się przestraszył” w mojej autorskiej rubryce Rosyjska ruletka https://www.tygodnikpowszechny.pl/putin-sie-przestraszyl-183840). Wtedy jednak nie zabierał głosu, siedział z marsową miną, zamiatał oczami wyfroterowaną na błysk podłogę. Dziś miał na temat buntu niewiele do powiedzenia: „Te plany wzięły w łeb przede wszystkim dlatego, że kadra Sił Zbrojnych dotrzymała wierności przysiędze. Prowokacja nie miała wpływu na działanie wojsk. Żołnierze mężnie i z pełnym oddaniem wykonywali powierzone zadania”. Łgarstwo na łgarstwie. Kadra w najlepszym razie wstrzymała oddech i gryząc palce lub popcorn przyglądała się, co z tej awantury wyniknie. W wielu jednostkach odbyło się coś w rodzaju cichego strajku włoskiego. Z dzisiejszych słów Szojgu można wyciągnąć wniosek, że wierchuszka chce zaszpachlować sytuację, przynajmniej po wierzchu. Czy to dobry sposób na odbudowanie autorytetu władz, który legł z gruzach? Ekipy ratownicze w postaci propagandystów próbują przetrząsać pobojowisko, jakie powstało po przejściu marszu sprawiedliwości i firmowo odwracać kota ogonem, zakłamywać, zmyślając niebywałe interpretacje. Jaki to będzie miało skutek? Czy znów zadziała słynna rosyjska inercja? O postawie Putina po buncie napiszę oddzielnie. Dziś tylko jeszcze kilka słów o „wagnerach”.

W mediach pojawiły się enuncjacje, że wstrzymano rekrutację do Grupy Wagnera. Podobno tylko na miesiąc, ale kto wie, co będzie się działo za miesiąc. Jeżeli celem Putina jest na tym etapie pozbawienie Prigożyna wszelkich źródeł dochodów w Rosji, to Grupa Wagnera albo zostanie całkowicie zwinięta, albo przez kogoś przechwycona. Przez kogo? Nie wiadomo. Może część najemników podpisze, zgodnie z sugestią Szojgu, kontrakty z ministerstwem obrony. Albo przejdzie do innych prywatnych firm wojskowych, których w Rosji działa wiele.

Niepotwierdzone informacje dotyczą też dalszych losów imperium medialnego Prigożyna, jeśli można tak nazwać sponsorowane przezeń fabryki trolli. Chodzą słuchy, że te przydatne władzom struktury zostaną przekazane pod auspicje Jurija Kowalczuka, jednego z zaufanych ludzi Putina. Holding „Konkord”, dzięki któremu Prigożyn zbijał fortunę na dostawach żywności, m.in. dla armii, zostanie najprawdopodobniej bankrutem – główny odbiorca pyszności z kuchni Prigożyna, ministerstwo obrony, zerwało kontrakty. Nie trzeba było też długo czekać na wieści ze szkół – firma Prigożyna karmiła również uczniów w szkolnych stołówkach. A teraz szkoły jedna za drugą wypowiadają umowy z „Konkordem”.

Prigożynowi pozostają jeszcze rozkręcone biznesy w Afryce i Syrii. Ale czy na długo i czy wszędzie? Jak piszą niezależne media, w Syrii aresztowano dowództwo tamtejszego zgrupowania „wagnerów”. A co do afrykańskich konfitur, to i tych Prigożyn może zostać pozbawiony.

Ciąg dalszy nastąpi.

Jednodniowy pucz Prigożyna

24 czerwca. Przywódca Grupy Wagnera od kilku tygodni podgrzewał atmosferę w konflikcie z ministrem obrony Siergiejem Szojgu i szefem Sztabu Generalnego Walerijem Gierasimowem. Aż wreszcie wypowiedział posłuszeństwo władzom Rosji po tym, jak ministerstwo obrony zasygnalizowało zamiar podporządkowania swojej komendzie wszystkich walczących na froncie ukraińskim formacji, w tym Grupy Wagnera (pisałam o tym na blogu 11 czerwca http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2023/06/11/slodkie-slowo-bunt/). Prigożyn zagrał va banque: wziął pod kontrolę Rostów nad Donem i zapowiedział „marsz sprawiedliwości” na Moskwę, zażądał zmian personalnych w ministerstwie obrony i w ogóle uzdrowienia życia politycznego w kraju.

Gdy oddziały wagnerowców były dwieście kilometrów od Moskwy, Prigożyn ni z tego niż owego oświadczył, że zawraca. O tym najdziwniejszym jednodniowym puczu napisałam na stronie Tygodnika Powszechnego w tekście „Pucz wagnerowców się zatrzymał, czy to już koniec?” (https://www.tygodnikpowszechny.pl/pucz-wagnerowcow-sie-zatrzymal-czy-to-juz-koniec-183797), teraz tylko uzupełnienie i aktualizacja (stan na 24 czerwca, godzina 23.30).I kilka pytań, na które nie mam gotowej odpowiedzi.

Scenariusz wydarzeń ostatniej doby napisany został według najlepszych zasad hollywoodzkich thrillerów politycznych – były zwroty akcji i zamiana ról dobry-zły. Prigożyn maszerował na Moskwę, która już od wczorajszego wieczora przygotowywała się na wkroczenie buntowników. Mer zwrócił się z apelem do mieszkańców, aby nie opuszczali domów. Po ulicach jeździły transportery opancerzone. Pod kontrolę wzięto najważniejsze obiekty państwowe. Odwołano bale absolwentów, co wywołało szloch młodzieży. Chodziły słuchy o wprowadzeniu godziny policyjnej.

Zastanawia, jak łatwo grupa uzbrojonych ludzi weszła jak w masło w głąb terytorium Rosji. Prigożyn opanował milionowy Rostów, bez oporu ze strony regularnej armii, policji, FSB i Rosgwardii zajął kluczowe punkty w mieście. Ludność zachowała się spokojnie, wręcz przyjaźnie. Mieszkańcy strzelali sobie selfiki z wagnerowcami, a gdy ci wycofywali się na rozkaz Prigożyna wieczorem 24 czerwca, na odchodne bili im brawo. Co to oznacza? Czyżby Prigożyn obnażył tak prostym sposobem rozpaczliwą niewydolność władzy w terenie, a przy okazji frustrację mundurowych, oczekiwania ludności? Dokąd sięga władza Putina, skoro kilka, może kilkanaście tysięcy uzbrojonych ludzi w kilka godzin jest w stanie podważyć kontrolę władz w tak dużym ośrodku miejskim jak Rostów? I maszerować kilkaset kilometrów w stronę stolicy, nie napotykając de facto oporu.

Teraz kilka słów o sposobie zażegnania największego kryzysu władzy Putina przez cały okres jego rządów. Prigożyn rzucił wyzwanie nie tylko ministerstwu obrony (które od dawna lżył za niekompetencję), ale także Kremlowi po tym, jak w wystąpieniu telewizyjnym Putin nazwał go zdrajcą. Sfrustrowany brakiem awansu w strukturach władzy po bohaterskim odbiciu Bachmutu przez wagnerowców Prigożyn nie chciał początkowo wchodzić w bezpośrednią pieriepałkę z najwyższym bossem. Chciał się z nim dogadać. Zakulisowe rozmowy z Prigożynem trwały przez całą dobę. Do udziału w nich przyznał się m.in. białoruski uzurpator Alaksandr Łukaszenka (o którym przez cały dzień chodziły słuchy, że zwiał do Turcji jak wielu członków putinowskiego establishmentu). Jako drugą personę, która przekonać miała Prigożyna do zakończenia puczu, źródła w mediach społecznościowych wskazują Aleksieja Diumina, gubernatora obwodu tulskiego. To ciekawa postać – generał, były ochroniarz Putina, osoba wielce zaufana. Od wielu lat w dywagacjach o tym, kto może zostać następcą Putina, Diumin nieodmiennie zajmuje poczesne miejsce jako ważny, jeśli nie najważniejszy pretendent.

Rzecznik Kremla, Dmitrij Pieskow potwierdził, że głównym negocjatorem był Łukaszenka, „który zna się z Prigożynem od dwudziestu lat”. Druga część komunikatu jest jeszcze bardziej zadziwiająca: sprawa karna wszczęta wobec Prigożyna (nawoływanie do zbrojnego buntu przeciwko władzom) ma zostać umorzona, a sam delikwent ma znaleźć schronienie na Białorusi. Czy naprawdę państwo, które skazuje na kilkuletnie wyroki łagru ludzi, piszących w Facebooku o zbrodniach w Buczy, puści płazem zbrojny pucz i Prigożyn wyląduje na bezpiecznym gruncie pod opieką swojego wąsatego przyjaciela? O co tu chodzi? Putin do tej pory demonstrował w wielu wypadkach, że najbardziej wkurza go nielojalność, że nie wybacza zdrajcom. Przecież tych, którzy chcieli wyjść z systemu i sprzeniewierzyli się mafijnym zasadom, jakim hołduje Putin, ścigał nawet za granicą z polonem i nowiczokiem. A tu raptem taka pobłażliwość wobec człowieka, który wzniecił bunt. Otwarcie, na oczach całego świata. I który pokazał światu zadziwiającą bezradność sławetnych struktur pionowych władzy – tego szkieletu putinizmu.

Zdaniem analityka OSW, Marka Menkiszaka, „samo dopuszczenie do otwartego buntu jest faktem bez precedensu w 23-letnim okresie rządów Putina i świadczy o oznakach rozprzężenia i erozji w systemie władzy”. Pucz nie rozpłynie się we mgle i będzie miał dalekosiężne skutki, co „sprzyjać będzie demoralizacji i postępującemu rozprzężeniu w szeregach elity rządzącej, szczególnie w przypadku sukcesów Ukraińców na froncie, tym bardziej że Prigożyn stał się wyrazicielem poglądów znacznej części „ultrapatriotycznego” zaplecza elit kremlowskich” (https://www.osw.waw.pl/pl/publikacje/analizy/2023-06-24/bunt-prigozyna-kryzys-putinizmu-stan-na-godz-700).

Teraz jeszcze jedna ważna okoliczność: w trakcie walk wagnerowcy zestrzelili co najmniej trzy śmigłowce i jeden samolot, zginęło 13 lotników. To największe straty osobowe rosyjskiego lotnictwa w ciągu jednej doby od początku wojny w Ukrainie. Dobre sobie.

Kolejne pytanie: gdzie jest minister obrony? Co robił tego krytycznego dnia? Prigożyn kategorycznie żądał jego dymisji za niepowodzenia na froncie. Czy ten punkt stawał w negocjacjach? Czy los Szojgu został przesądzony? W mediach społecznościowych krążą spekulacje, że dymisja Szojgu leży na biurku Putina.

Jak pisze w Telegramie politolog Iwan Prieobrażenski, różnych wersji jest mnóstwo, np.: Szojgu został aresztowany, a Diumin zostanie ministrem obrony. Część wagnerowców ma podpisać kontrakty z ministerstwem obrony, a część odejdzie z Prigożynem. Potanin (jeden z najbogatszych oligarchów) w Turcji. Rotenbergowie (zaufani biznesmeni z bliskiego kręgu Putina) też opuścili Rosję, Córka Szojgu uciekła. No i główne pytanie: czy Putin stracił część władzy, gdy inni gracze dogadywali się za jego plecami?

Chmura pytań wisi nad tym szalonym dniem. Ciąg dalszy nastąpi.

Rosyjska dyplomacja w Krainie Kangurów

23 czerwca. Australia nie chce nowej ambasady Rosji w Canberze. Nowy budynek miał zostać wzniesiony czterysta metrów od siedziby parlamentu. Władze Australii poniewczasie zorientowały się, że taka lokalizacja może sprzyjać podsłuchom i innym działaniom szpiegowskim. Kilka dni po tym, jak Australia przyjęła nowe przepisy uniemożliwiające budowę nowej rosyjskiej ambasady, na ogrodzonej działce pojawił się tajemniczy blondyn w czarnym bucie, który wprowadził się do stojącego tam kontenera. Okazało się, że to rosyjski dyplomata. Powiedział, że nie zamierza się stamtąd ruszyć, bo chroni go immunitet. Ale po kolei.

W 2008 roku Australia i Rosja zawarły umowę o dzierżawie działki, na której miał stanąć nowy budynek rosyjskiej ambasady. W umowie zawarowano, że od momentu zatwierdzenia planów budowy (co nastąpiło w 2011 r.) budynek miał powstać w ciągu trzech lat. Ale przez te wszystkie lata na działce prawie nic się nie działo. Została jedynie ogrodzona i wylano fundamenty. I może dalej nic by się tam nie działo, gdyby nie rosyjska inwazja na Ukrainę. Australijski wywiad zaczął się w ostatnich miesiącach uważniej przyglądać temu, co robią rosyjscy dyplomaci. Ktoś zwrócił też uwagę na położenie nowej ambasady: to zaledwie czterysta metrów od parlamentu w Canberze. Wywiad złapał się za głowę – z tej odległości podsłuchiwać, co się dzieje w parlamencie, może każdy amator, a cóż dopiero wprawne w tych sprawach mocarstwo. Zaczęto starania o unieważnienie umowy dzierżawnej. Rosja jednak nie wyrażała zgody na zmiany. 15 czerwca w ekspresowym tempie władze Australii przyjęły niezbędne przepisy, mające pozwolić na wywikłanie się z tej sytuacji. Jak oznajmił premier Australii Anthony Albanese, nowa ustawa (która przeszła przez parlament w trzy godziny!) pozwoli wygasić rosyjskie prawo do dzierżawy gruntu. A jest to konieczne: służby specjalne nie zostawiają wątpliwości, że takie umiejscowienie rosyjskiej ambasady zagraża bezpieczeństwu państwa. Premier przypomniał, że Australia potępia „moralnie naganną” agresję Rosji na Ukrainę. „Nie sądzimy, że Rosja może mówić o prawie międzynarodowym, skoro gwałci je swoją agresją wobec Ukrainy” – dodał.

Kreml wydał firmowe pomruki niezadowolenia, że Australia tańczy, jak jej zagrają rusofobiczni sojusznicy, wpada zupełnie niepotrzebnie i bezpodstawnie w histerię itd. Sekretarz prasowy prezydenta Pieskow zapowiedział, że Rosja weźmie pod uwagę te przykre okoliczności przy wypracowywaniu linii politycznej wobec Australii.
Na razie jedynym przejawem owej „linii politycznej wobec Australii” było pojawienie się na działce jakiegoś typa, który zainstalował się w kontenerze, służącym jako składzik na narzędzia. Został przyuważony przez policjanta i dziennikarzy, gdy palił papierosa – okularnik w średnim wieku, w wysłużonym dresie… Wiadomość o tym podała agencja Bloomberg, powołując się na lokalne media w Canberze. A następnie smakowity wątek rozpowszechniły publikatory na całym świecie.

Dziennikarze wyjaśnili, że lokator kontenera zasłania się immunitetem dyplomatycznym i głosi, że jest w związku z tym nie do ruszenia. Zamawia żarcie przez internet, które jest dostarczane pod czułym okiem australijskiej policji, i nic nie wskazuje, by zamierzał się z tego wygodnego lokum wyprowadzić.

Przedstawiciel rosyjskiej ambasady na razie odmówił komentarza. Premier Australii zapowiedział, że nawet jeśli człowiek w dresie faktycznie jest dyplomatą, to może w każdej chwili zostać ogłoszony persona non grata.


Słodkie słowo BUNT

11 czerwca. Kontrakty z ministerstwem obrony mają do 1 lipca podpisać wszyscy członkowie rosyjskich „formacji ochotniczych”, walczący w Ukrainie. Taki rozkaz podpisał minister obrony Siergiej Szojgu. Dotyczyć to ma również Grupy Wagnera. I co? I Jewgienij Prigożyn powiedział, że żadnych kontraktów z panem ministrem jego bojowi najemnicy podpisywać nie będą. Powiedzieć, że to ciekawa sytuacja, to nic nie powiedzieć.

W dokumencie opublikowanym na stronie resortu obrony jest mowa o tym, że krok ten pozwoli „formacjom ochotniczym” (co za enigmatyczne i romantyczne sformułowanie!) zyskać status prawny, stworzy jednolite regulacje co do zaopatrzenia oraz wykonywania powierzonych zadań. Rosyjskie prawodawstwo nie przewiduje istnienia prywatnych firm wojskowych (Grupa Wagnera de facto działa poza polem prawnym).

Edykt ministra to spóźniona próba zapanowania nad chaosem prawnym, i nie tylko prawnym, jeśli chodzi o istnienie kilku rodzajów formacji, które pozostają poza sferą odpowiedzialności ministerstwa obrony i poza jego rozkazami. Pozwoliwszy Prigożynowi i innym prywatnym firmom wojskowym na wysyłanie żołdaków w piekło wojny, rosyjskie władze de facto złamały swój żelazny monopol na przemoc. Gdy okazało się, że struktury podległe ministerstwu obrony nie radzą sobie na froncie, na arenę wpuszczono quasi-wojsko, najemników różnej maści, w tym powyciąganych z łagrów kryminalistów. Wagnerowcy zanotowali na swoim koncie kilka sukcesów (jak np. rozdmuchane do granic możliwości przez propagandę wzięcie Bachmutu) i na tym Prigożyn próbuje budować swoją pozycję na scenie politycznej. Od miesięcy krytykuje ministra obrony i szefa sztabu generalnego, od tygodni niemal codziennie nagrywa wystąpienia, w których odsądza wyżej wymienionych od czci i wiary (używa przy tym języka ogólnie uznawanego za nieparlamentarny). Na dictum ministra obrony Prigożyn odpowiedział drwiącym śmiechem. „Rozkazy Szojgu dotyczą ludzi i jednostek, które podlegają ministerstwu obrony. Natomiast Grupa Wagnera nie podlega. Dlatego żadnych kontraktów podpisywać nie będzie”. Zdaniem Prigożyna, ani minister, ani jego pożal się Boże generałowie nie nadają się do wydawania rozkazów komukolwiek. „Grupa Wagnera absolutnie i całkowicie podporządkowana jest interesom Federacji Rosyjskiej i głównodowodzącemu [Putinowi]”. Jedynym wymienionym przez herszta wagnerowców dowódcą wojskowym z ministerstwa obrony, z którym warto rozmawiać, jest generał Surowikin (pisałam o nim w rubryce „Rosyjska ruletka”: https://www.tygodnikpowszechny.pl/kremlowska-propaganda-nazywa-go-general-armagedon-kim-jest-siergiej-surowikin-179795). Z nim i tylko z nim da się realnie i skutecznie współpracować, mówi Prigożyn. Reszta to barachło. A pod komendę durnych generałów Prigożyn swoich sokołów nie zamierza oddawać.

I co teraz? Wezmą się za łby? Ci, co noszą mundury w imieniu państwa, i ci, co noszą mundury w imieniu… hmm, właśnie, oni też noszą mundury czy kamuflaże w imieniu państwa, tyle że państwo się do nich oficjalnie przyznaje. Bo załatwiają sprawy państwa (a w każdym razie sprawy powierzane przez najwyższe szczeble władzy) po cichu, bez papierów i bez gadania – krwawo, sprawnie i za określone pieniądze. I tam, gdzie władza ich po cichu pośle (Syria, Libia, Republika Środkowoafrykańska i in.).

Pozostający w dziwnym zawieszeniu Igor Girkin vel Striełkow (który notabene podobnie jak Prigożyn na okrągło krytykuje armię i jej dowódców za nieudolność w Ukrainie) uznał słowa Prigożyna za zapowiedź buntu.

Igor Ejdman (https://t.me/igoreidman/793) tak to widzi: rozkaz Szojgu „to jeszcze jeden krok w stronę konfliktu sił pod komendą ministerstwa obrony i bandy Wagnera na czele z Prigożynem. Po 1 lipca wagnerowcy znajdą się poza prawem, okażą się jakimiś dresiarzami z bronią, której nosić – bez zawarcia kontraktu z ministerstwem obrony – nie będą mieli prawa. Co dalej? Dalej ministerstwo obrony będzie miało obowiązek ich rozbroić i internować, w każdym razie do chwili podpisania kontraktów. Można założyć, że po Prigożyna wyślą grupę speców z GRU. A jego oprawcom każą wyjść z baz bez broni. Prawdopodobnie zacznie się realna dintojra, z której zwycięsko w pierwszym etapie wyjdzie dobrze przygotowana i zmotywowana Grupa Wagnera”.

Na razie oba pociągi pancerne – ten ministerstwa obrony i ten Prigożyna – są na kursie kolizyjnym i pędzą na siebie z coraz większą prędkością.

Szebiekino, czyli cały kraj ma na nas wywalone

3 czerwca. Szebiekino. Nowa nazwa geograficzna, która jeszcze kilka dni temu była znana bodaj jedynie mieszkańcom tego 40-tysięcznego miasta w obwodzie biełgorodzkim i może jeszcze specjalistom od pogranicza rosyjsko-ukraińskiego. Od kilku dni znalazło się w centrum zainteresowania tych, którzy obserwują sytuację na froncie.

Po ostatnim głośnym rajdzie tajemniczych dywersantów na obwód biełgorodzki 22 maja (https://www.tygodnikpowszechny.pl/do-rosji-wjechalo-okolo-stu-uzbrojonych-ludzi-i-kilka-opancerzonych-transporterow-183464) i ataku dronów na Moskwę i Rublowkę (https://www.tygodnikpowszechny.pl/moskwa-zaatakowana-przez-drony-183534) nastąpiła seria dynamicznych wydarzeń, które zmąciły spokój Szebiekina.

Miasto znalazło się na przełomie maja i czerwca pod intensywnym ostrzałem od strony Ukrainy, wybuchły pożary, zostały uszkodzone domy mieszkalne, zniszczeniu uległy stojące na ulicach samochody. Nazajutrz po tym, jak zaczął się ostrzał, gdy w mieście panował kompletny chaos, gubernator obwodu biełgorodzkiego Wiaczesław Gładkow wypuścił komunikat: na Szebiekino spadło 850 pocisków. W pobliskiej wsi zginęły (lub zostały ciężko ranne – brak zweryfikowanych danych) dwie kobiety, kilka lub kilkanaście osób odniosło rany. Gubernator obiecał, że ludzie zostaną ewakuowani na bezpieczne tereny.

Rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow zapewniał, że prezydent jest w stałym kontakcie z lokalnymi władzami. I z przyganą pouczał „międzynarodową społeczność”, że każdy może obejrzeć to, co się dzieje w Szebiekinie i reagować. „Do tej pory ani słowa krytyki pod adresem kijowskiego reżimu” – pożalił się. Ukraińskie władze nie komentowały doniesień o ostrzałach. Pojawiły się za to supozycje, że to szykuje się do kolejnej szarży Rosyjski Korpus Ochotniczy – Rosjanie walczący po stronie Ukrainy. Potwierdzenia brak. Rosyjskie ministerstwo obrony raportowało, że granicy państwa nikt nie sforsował. Kreml zapowiedział, że sytuacja w obwodzie biełgorodzkim nie wpłynie na przebieg „specjalnej operacji wojskowej”.

Centralne media rosyjskie wolały omijać temat sytuacji w przygranicznym mieście. Za to media społecznościowe – głównie Telegram – dostarczały na bieżąco informacje. Wynikało z nich, że ewakuacja nie jest zorganizowana. „Meduza” cytowała skargi ludzi, którzy muszą płacić spore sumy za to, aby ich dzieci mogły znaleźć się w bezpiecznym miejscu. Mieszkańcy skarżyli się, że nie można się dodzwonić do urzędów, odpowiadających za bezpieczeństwo i mających zapewnić ewakuację. Można było natomiast przeczytać, że do miasta zlecieli się maruderzy – łupią mieszkania w uszkodzonych blokach albo te, których właściciele wyjechali. W mieście zaczęły się problemy z zaopatrzeniem w wodę i prąd.

Putin wzmocnił morale mera Szebiekina, Władimira Żdanowa: porozmawiał z nim przez telefon i odznaczył Orderem Męstwa.

W czasie, gdy Żdanow cieszył się możliwością wsłuchania się w słowa prezydenta, mieszkańcy rozpaczliwie pisali w mediach społecznościowych: „Miasto jest puste. Nikogo tu nie wpuszczają. Większość chce się ewakuować. Nikt nie pracuje. Widać dym, coś się pali, śmierdzi spalenizną”. „W mieście panuje wielkie napięcie, sklepy pozamykane. Nie wiadomo, jak to długo potrwa”. „Nasze zakłady zbombardowali już pierwszego dnia – nie mam już pracy, nie wiem, co z moim domem, pewnie też zbombardowany”. „Nikt nam nie pomaga, nikogo to nie obchodzi. Cały kraj ma na nas wywalone”.

Mieszkańcy miasta rozpowszechniają w mediach społecznościowych hashtag #ШебекиноЭтоРоссия (Szebiekino to Rosja), aby pobudzić społeczeństwo do okazania pomocy.

– Mam takie wrażenie, że postanowiono wszystko ukryć – powiedziała jedna z mieszkanek Szebiekina, do której dodzwoniła się dziennikarka Ksenia Sobczak. – Telewizja nie pokazuje tego, co się u nas dzieje. A w mieście jest wiele zniszczeń, ludzie są przerażeni. Strach wyjść z domu. Ulice są pod ostrzałem.

Wyciszenie tematu Szebiekina w centralnych mediach, bierność władz i propagandy nie jest zaskoczeniem, mówi politolog Abbas Gallamow: Fakt, że działania bojowe przenoszą się na terytorium Rosji, jest ewidentnym dowodem na to, że teza Putina „wszystko idzie zgodnie z planem” to bujda: – Rok temu Rosja szturmowała Kijów, a teraz broni Biełgorodu. A co będzie za rok? Ukraińcy będą oblegać Moskwę? Dlatego w tej sytuacji rosyjska propaganda zachowuje się jak struś – schować głowę w piasek, zignorować problem w nadziei, że wszystko samo się ułoży.

Ale czy się ułoży?

Obieg wagnerowca w przyrodzie

16 maja. Werbunek przez Grupę Wagnera odsiadujących wyroki kryminalistów miał być prostym zabiegiem pozyskiwania potrzebnego na froncie ukraińskim mięsa armatniego. Za udział w kampanii obiecano gratyfikacje finansowe i zmazanie poprzednich win (Putin podpisał odpowiednie ukazy o amnestii). Po półrocznych kontraktach wagnerowcy wyrokowcy pojechali do swoich małych ojczyzn odcinać kupony. Oto przypadek bandyty i mordercy Demjana Keworkjana.

Przypadek ten opisał m.in. Kompromat1 i wiele lokalnych mediów ukazujących się w Kraju Krasnodarskim.

W 2016 r. Demjan Keworkjan, lat 24 (wówczas), został skazany na karę 18 lat łagru za rozbój, zorganizowanie grupy przestępczej i zabójstwo kierowcy tira. Odsiadywał wyrok w kolonii karnej IK-2 w obwodzie iwanowskim. Jak pisze znawca ciemnych stron rosyjskiego półświatka Siergiej Kaniew, Keworkjan należał do bliskiego otoczenia łagrowego bossa. Po tym, jak nie był w stanie oddać długu karcianego (według innej wersji – przywłaszczył sobie pieniądze należące do mafii), został przez łagrową hierarchię zdegradowany.

„W zeszłym roku – pisze Kaniew na FB – do łagru przyjechał kuchcik Putina, Prigożyn. Spytał Keworkjana: – Kochasz Putina? Pójdziesz walczyć za Rosję? – Za Putina i Rosję wszystkich rozerwę na strzępy – odparł bandzior. I został wysłany do Ukrainy. Ilu zabił Ukraińców, pozostaje tylko się domyślać. Po pół roku powrócił do domu jako bohater. Chcieli go zaprosić do szkoły na Lekcje męstwa, ale bez bluzgów Keworkjan nie potrafił wypowiedzieć dwóch słów”. To literackie ujęcie. Telegram „WCzK-OGPU” daje bardziej prozaiczną wersję werbunku: Keworkjan wyjaśniał chęć udania się na wojnę tym, że nie miał zamiaru odsiadywać tak długiego wyroku. Tak czy inaczej: nie odsiadywał.

Pod koniec kwietnia Krajem Krasnodarskim wstrząsnęła ponura zbrodnia: zamordowani zostali animatorzy 37-letni Kiriłł Czubko i 19-letnia Tatiana Mostyko. Wracali do domu z pracy. Zostali napadnięci przez trzyosobową bandę dowodzoną przez Demjana Keworkjana. Kiriłła torturowano, aby zdradził kod swojej karty kredytowej. Bandyci wypłacili potem 200 tys. rubli z bankomatu. Po kilku dniach napastnicy zostali ujęci. Keworkjan, jak piszą lokalne krasnodarskie media, zachowywał się w śledztwie i podczas posiedzenia sądu wyzywająco, do winy się nie przyznał, twierdził, że zostały naruszone wobec niego procedury i prawa człowieka. No cóż, jest przecież bohaterem putinowskiej Rosji, może się zachowywać jak chce.

„Czy Keworkjan zostanie skazany na dożywocie – pada pytanie w jednej z publikacji krasnodarskich mediów „Gazeta Wolnaja Kubań”. – Prawnicy na razie nie spieszą się z odpowiedzią. (…) Sąd może uznać udział Keworkjana w specjalnej operacji wojskowej za okoliczność łagodzącą. Ludzi to oburza. Zaczęto zbierać podpisy pod petycją – ludzie żądają najwyższego wymiaru kary dla sprawców”. Petycję podpisało ponad 17 tys. osób.

Czy to, że Keworkjan zostanie skazany na kolejny wysoki wyrok, skutecznie odizoluje go od społeczeństwa? Wprawdzie ostatnio nie słychać o kolejnej fali naboru kryminalistów w szeregi „szlachetnej i niepokonanej” armii rosyjskiej, ale przecież wszystko się może zdarzyć.

Weterani rozszyfrowani

10 maja. Na wczorajszej defiladzie w Moskwie z okazji 78. rocznicy zwycięstwa w wielkiej wojnie ojczyźnianej (ta nomenklatura nadal w Rosji trzyma się mocno) prezydent Putin siedział na trybunie honorowej pomiędzy dwoma weteranami. Prowadzący relację telewizyjną spikerzy rozpływali się w zachwytach nad dokonaniami tych i innych „frontowików” – najważniejszych gości uroczystości.

W rubryce „Rosyjska ruletka” opisałam wczorajsze obchody (https://www.tygodnikpowszechny.pl/9-maja-w-moskwie-pobieda-bez-pobiedy-183284), dziś tylko znamienne uzupełnienie dotyczące uczestników spektaklu. Portal agents.media (Agentura) zidentyfikował dwóch weteranów, którzy siedzieli obok Putina. Ta identyfikacja pokazuje, z jak mętnych materii tkana jest propagandowa opowieść o wojnie i jak krucha jest podstawa mitu o „niepokalanym poczęciu” Pobiedy, fundamencie systemu putinizmu.

Cytuję za: https://www.agents.media/veterani/
„Żaden z weteranów siedzących podczas parady zwycięstwa na placu Czerwonym [obok Putina] nie walczył przeciwko faszystowskim wojskom. Jeden z weteranów w szeregach NKWD zwalczał podziemie w Ukrainie, drugi brał udział w tłumieniu Praskiej Wiosny.
Oto szczegóły. Po prawej stronie siedział 98-letni Jurij Dwojkin (na zdjęciu – w czapce z daszkiem). W 1942 r. wstąpił do wojska na ochotnika, ale na front nie trafił. Po zakończeniu szkoły snajperów w 1944 r. został wysłany w składzie jednostek NKWD do obwodu lwowskiego z zadaniem „likwidacji nacjonalistycznego podziemia Ukrainy Zachodniej”. (…) Po lewej stronie miejsce zajął Giennadij Zajcew. Urodził się w 1934 r. i nie brał udziału w wielkiej wojnie ojczyźnianej. W 1953 r. został powołany do zasadniczej służby wojskowej, po jej odbyciu pozostał w wojsku, a w 1959 r. zaczął służyć w KGB. W 1968 r. Zajcew uczestniczył w interwencji wojsk sowieckich, mającej na celu stłumienie antysowieckich protestów w Czechosłowacji. Zajcew był dowódcą grupy 7. Zarządu KGB ZSRR w operacji „Dunaj”, pod jego komendą zajęty został gmach MSW w Pradze. W latach siedemdziesiątych Zajcew stał na czele stworzonej przez Jurija Andropowa antyterrorystycznej grupy Alfa”. (Jego życiorys można znaleźć w Wikipedii https://ru.wikipedia.org/wiki/%D0%97%D0%B0%D0%B9%D1%86%D0%B5%D0%B2,_%D0%93%D0%B5%D0%BD%D0%BD%D0%B0%D0%B4%D0%B8%D0%B9_%D0%9D%D0%B8%D0%BA%D0%BE%D0%BB%D0%B0%D0%B5%D0%B2%D0%B8%D1%87_(%D0%93%D0%B5%D1%80%D0%BE%D0%B9_%D0%A1%D0%BE%D0%B2%D0%B5%D1%82%D1%81%D0%BA%D0%BE%D0%B3%D0%BE_%D0%A1%D0%BE%D1%8E%D0%B7%D0%B0)).