Archiwa tagu: Aleksiej Nawalny

Kreml bierze zakładników

Wyrok w uszytym z łachmanów nieprawdy procesie braci Nawalnych miał być ogłoszony 15 stycznia. Poobijana i rozbita rosyjska opozycja w portalach społecznościowych skrzykiwała się, by 15.1.15 przyjść na plac Maneżowy pod murami Kremla i poprzeć jednego z najważniejszych liderów, Aleksieja Nawalnego.

Przewidywano, że wyrok będzie skazujący, prokuratura prosiła o posadzenie Nawalnego na dziesięć lat, a on już ma na koncie – w również spreparowanym poprzednim procesie – jeden wyrok w zawieszeniu. Kombinacja cyfr 15.1.15 stała się powodem do blokowania stron, na których wiadomość o manifestacji się pojawiała. Opozycjoniści wymyślili więc inteligentną „zasłonę dymną”: 15 stycznia to dzień urodzin znanego pisarza, Aleksandra Gribojedowa, autora sztuki „Mądremu biada” i właśnie na urodziny komediopisarza zapraszali się nawzajem. To miała być największa od długiego czas demonstracja opozycji w Rosji.

Z ostrożnych szacunków wynikało, że na Maneżce, jak popularnie nazywa się plac, zbierze się kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Rozważano nawet takie warianty rozwoju sytuacji, czy Maneżka ma szanse stać się „Euro-Maneżką”. Władze najwyraźniej nie miały ochoty na sprawdzanie, czy ta manifestacja wypali. I stała się rzecz niesłychana: wczoraj nadeszła wieść, że wyrok zostanie ogłoszony już 30 grudnia. „Bo jest gotowy” – brzmiało oficjalne uzasadnienie. Rzecz w praktyce sądowej bez precedensu: zdarza się przesuwanie ogłoszenia wyroku na późniejsze terminy, ale na wcześniejszy – nie.

Dziś nim jeszcze w Moskwie się na dobre rozwidniło, sędzia Jelena Korobczenko przeczytała z kartki, że za zdefraudowanie środków koncernu Yves Rocher Aleksieja Nawalnego skazuje się na karę 3,5 roku pozbawienia wolności w zawieszeniu, a jego brata Olega na 3,5 roku kolonii karnej. Cała sentencja wyroku nie była gotowa do odczytania (choć rzekomo miała być gotowa od wczoraj), ale kto by się tam przejmował drobiazgami.

Wina braci polegać miała na tym, że firma Olega świadczyła usługi kurierskie dla Yves Rocher i przy tej okazji dopuściła się jakoby malwersacji. Przy czym przedstawiciele rzekomo poszkodowanej francuskiej firmy przed sądem świadczyli, że żadnego uszczerbku z tego tytułu nie ponieśli. Polityczne powody procesu i wyroku są ewidentne: chodziło o uciszenie Aleksieja Nawalnego, który od dawna wyciąga członkom politycznej elity grzeszki korupcyjne, ukryte przed okiem fiskusa majątki, nazywa władzę „partią żulików i złodziei” itd. Wybrano metodę zaiste cyniczną i perfidną – nie skazano samego blogera, a jego brata, który nie zajmował się działalnością polityczną. Oleg ma dwoje małych dzieci, które teraz przez 3,5 roku będą się wychowywać bez ojca.

Chodziło o jeszcze jeden sygnał dla wszystkich: możesz się uczciwie zajmować czym tam sobie chcesz, ale jeśli zbliżysz się do krawędzi peronu, jeśli choć otrzesz się o działalność polityczną – ty albo ktoś, kto jest ci drogi – to możesz być pewien, że paragraf się na ciebie znajdzie. I nikt palcem nie kiwnie w twojej obronie. Sąd jest u nas sprawiedliwy, najsprawiedliwszy na świecie.

Oleg Nawalny został więc wzięty przez władze jako zakładnik. Aleksiej w sali sądowej pytał panią sędzię: „Jak pani nie wstyd? Za co go wsadzacie? Żeby mnie jeszcze bardziej ukarać?”. Później w mikroblogu napisał: „Ze wszystkich możliwych podłych rodzajów wyroków skazujących wybrali najpodlejszy […] Każdy sam decyduje o swoim losie, ale rodziny nikt sobie nie wybiera. Tymczasem ta złodziejska bestia bierze z listy twoich krewnych jakąś osobę, żeby zemścić się na tobie. Taka jest jakość materiału ludzkiego tych, którzy trzymają władzę w naszym kraju. I to główna przyczyna, dla której tej władzy nie powinno być”.

Zaskoczona manewrem wyprzedzającym władz opozycja przegrupowuje się, by demonstrację poparcia dla braci Nawalnych zorganizować na Maneżce już dziś wieczorem. Termin jest fatalny pod każdym względem. Po pierwsze, czasu jak na lekarstwo, po drugie – w przeddzień Nowego Roku ludzie są zajęci przygotowaniami do głównego rodzinnego święta – zakupy, prezenty; duża część już wyjechała poza Moskwę, duża część miała to w planach dziś-jutro. Mimo że szeregi potencjalnych demonstrantów się przerzedziły i tak – stan na godzinę 14 czasu polskiego – chęć udziału w manifestacji zadeklarowało już 10 tysięcy ludzi. Władze Moskwy czujnie zapowiedziały, że wyjście ze stacji metra w pobliżu Maneżki będzie dziś wieczorem zablokowane.

Co po Putinie?

„Jest Putin, jest Rosja. Nie ma Putina – nie ma Rosji” – stwierdzenie wiceszefa prezydenckiej administracji Wiaczesława Wołodina robi od wczoraj zawrotną karierę medialną. Wołodin kadził tak przymilnie szefowi podczas dorocznego forum „Wałdaj”, rytualnego zgromadzenia ekspertów, dziennikarzy i polityków, mającego poprawiać humor Putinowi. W ubiegłych latach na wałdajskie zjazdy przybywali ludzie znający Putina, ludzie uwielbiający Putina i ludzie ciekawi Putina (o zeszłorocznym zjeździe pisałam tu: http://labuszewska.blog.onet.pl/2013/09/21/waldaj-nasz-powszedni/). Tegoroczny obrzęd – wbrew nazwie forum – odbywa się nie na Wałdaju, a w kochanym przez Putina Soczi. Organizatorzy dwoją się i troją, żeby wykazać, że i na ten zjazd przybyły zastępy znakomitych gości, że nie ma żadnej niechęci wobec władz Rosji, wszystko jak dawniej, „kochani, nic się nie stało”. Na liście przybyłych są nazwiska byłego premiera Francji, byłego ministra obrony Niemiec, kilku jeszcze i aktualnie szczerze oddanych politologów, którzy bez problemu przestąpili przez problem aneksji Krymu i nadal uwielbiają bossa. Jednym słowem – sami swoi.

Rosyjska prasa zaanonsowała, że tematem dyskusji Klubu Wałdajskiego będzie „wielobiegunowy świat, w tym sytuacja na Ukrainie”. Ostatniego dnia obrad na deser ma być podany sam szef w sosie własnym. Ciekawe menu, zwłaszcza to uparcie powracające danie „wielobiegunowy świat”, ulubiona koncepcja geopolityczna rosyjskich elit, oksymoron dyletanta, który z lekcji geografii urywał się regularnie do parku na piwo. Świat ma dwa bieguny i o ile wiem, nic się od epoki wielkich odkryć geograficznych w postrzeganiu tego zjawiska nie zmieniło. Wiele natomiast zmieniło się w światowym ładzie. Między innymi dzięki chuligańskim zagraniom przełożonego pana Wołodina.

Wróćmy do wiernopoddańczej deklaracji wspomnianego mówcy. „Nie ma Putina, nie ma Rosji”. Kiedyś w ZSRR na ulicach, zakładach pracy, płotach, jednostkach pływających i gdzie tylko wywieszano budujące cytaty z wodzów i hasła w rodzaju „Wszystko dla dobra człowieka” albo „Komunizm to władza radziecka plus elektryfikacja całego kraju” (nawiasem mówiąc to ostatnie hasło, wzięte z Lenina, przerabiano na wzór matematycznych równań: „Elektryfikacja kraju to władza radziecka minus komunizm” itp.). Wydaje się, że ten cytat z Wołodina jest wręcz wymarzony, by tę starą tradycję przywrócić. Pracownie socjologiczne miesiąc w miesiąc podają, że poparcie dla Putina wynosi osiemdziesiąt i więcej procent. Na swe niedawne urodziny Putin został Heraklesem i „Stalinem epoki cyfryzacji” w jednym flakonie, jak mówią Rosjanie. Kult wodza dociera do najbardziej zapadłych wiosek, najwyższy czas jakoś to usankcjonować.

Ale, ale… Gdy jedni z namaszczeniem śpiewają wodzowi hosannę, inni po kątach zadają zupełnie inne pytanie. I zadają je coraz częściej. „A co po Putinie?”.

W analizie „Rosja po Putinie, pięć kręgów piekieł dla następcy” moskiewska politolożka Tatiana Stanowaja (http://slon.ru/russia/rossiya_posle_putina_pyat_krugov_ada_dlya_preemnika-1155383.xhtml) pisze: „Polityczny reżim […] jest zależny od osoby lidera. Każdy model odejścia Putina zawiera poważne ryzyko destabilizacji i rozregulowania się mechanizmów istniejącego systemu. […] Nie wiemy, w jakich warunkach politycznych nastąpi zmiana władzy – czy w ramach porozumienia wewnątrz elit, w wyniku którego władzę przejmie lojalny wobec Putina następca, czy nowy lider wyłoni się w konkurencyjnym środowisku i przejmie władzę na zasadzie ułożenia się z Putinem. A może Putin przegra wybory, odejdzie sam albo zostanie obalony w rezultacie przewrotu. Choćby politolodzy nie wiem jak się starali, i tak nie uda się tego przewidzieć. Bo tego, jak będzie wyglądało jutro, nie wie sam Putin”.

Pytanie „Co po Putinie” powraca w komentarzu Juliana Hansa w „Sueddeutsche Zeitung” (http://www.sueddeutsche.de/politik/russlands-modernisierungsmangel-was-nach-putin-kommt-1.2174533): „Byłoby błędem uważać, że reżim jest stabilny, bo rankingi popularności Putina są wysokie. […] Ale tak samo błędne byłoby oczekiwanie na krach Putina. Nic nie wskazuje, że to, co nastąpi potem, będzie zgodne z ideami wolnego, pokojowo nastawionego i demokratycznego państwa. Wszystkie liberalne, demokratyczne siły zostały zmarginalizowane i zdyskredytowane. Poza rewanżystowskim krzykiem wielkiego mocarstwa nie ma żadnych dyskusji. Jeżeli reżim upadnie, nie będzie żadnej siły, która zdoła uratować kraj”. Co do przewidywania przyszłości Rosji – nic się nie zmieniło od lat. Nie ma takich mocnych, którzy byliby w stanie przewidzieć, jak potoczą się losy tego kraju. Jedno jest pewne: jak Alfred Hitchcock, Rosja potrafi trzymać wszystkich w napięciu.

Głosy w dyskusji „Co po Putinie” są w dużej części związane z niedawnymi wypowiedziami czołowych pozasystemowych opozycjonistów – Aleksieja Nawalnego i Michaiła Chodorkowskiego – w sprawie perspektyw oddania Krymu. Zapewnienia obu polityków, że nie oddadzą Krymu, sprowokowały wielu publicystów do polemiki i snucia prognoz, co dalej, co po Putinie.

Cytowany przez Radio swoboda ukraiński dziennikarz Nazarij Zanoz (http://www.svoboda.org/content/article/26646692.html) zadaje kilka pytań, na które, jak się zdaje, nie ma odpowiedzi: „Czy Rosjanie zadają sobie pytanie, co będzie dalej? Jak potoczą się losy ich kraju, kiedy upadnie reżim? Czy opozycyjnie nastrojona część społeczeństwa ma jakiś plan działania, w którym będzie powiedziane, w jaki sposób Rosja może się pozbyć statusu kraju-stacji benzynowej? Jak będą wyglądały stosunki ze światem?”. Chętnych do pisania manifestów i budowania alternatywnych platform politycznych jakoś na horyzoncie nie widać.

Antyputinista Aleksandr Goldfarb wybiega w przyszłość bez obciążeń: „W dniu X – nazajutrz po upadku Putina, najbardziej pożądanym produktem politycznym będzie nie #Krymnasz, a antyputinizm, władzę weźmie ten, kto pierwszy dobiegnie do mikrofonu i wypowie odpowiednie słowa”. Tak, no, ciekawe, kto ten dzielny, kto się zgłasza…

„Lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte to moja młodość – komentuje popłoch wokół wypowiedzi Nawalnego i Chodorkowskiego i plany „po Putinie” bloger Anton Oriech – Do tej pory pamiętam to przykre uczucie, że czas dzień za dniem przepływa nam przez palce. Rzuciliśmy się na Stalina i pisaliśmy sążniste artykuły o koszmarach GUŁagu, nie zauważając, że półki w sklepach są puste i że ludzie nie o Stalinie myślą, a o tym, skąd wziąć żarcie. To nie było ani romantyczne, ani idealistyczne, to było realne życie, o którym nasi liberałowie nie chcieli myśleć. A dostawszy władzę w ręce, po prostu nie potrafili zrobić z niej użytku. Utonęli w hasłach o reformach i demokracji, a w rzeczywistości stali się bonami [niesprawiedliwej] prywatyzacji, co zakończyło się dojściem do władzy Władimira Władimirowicza. Obawiam się, że kiedy obecna władza upadnie (a do tego dojdzie na sto procent), nie będziemy mieli nic do zaproponowania w zamian. Będzie mnóstwo pięknych słów i całkowita niemożność wcielenia ich w życie. Rzucimy się, żeby oddawać Krym i tyle”.

Ktoś niedawno powiedział, żeby w Rosji zakazać pisania antyutopii, bo za szybko się sprawdzają. Znacznie częściej i szybciej niż prognozy politologów.

Na koniec tych niewesołych i jałowych futuryzmów wróćmy do cytatu z Wołodina, którym zaczęłam. Czy to tylko wazeliniarstwo urzędnika? Może jest w tym coś więcej? Tak jak w przypadku pojęcia „suwerenna demokracja” na określenie systemu postjelcynowskiego, tak i w przypadku pojęcia „Rosja Putinowska” przymiotnik jest ważniejszy niż rzeczownik i bardziej oddaje istotę pojęcia. Jeżeli Putin przestanie być władcą Rosji, to zniknie takie zjawisko jak „Rosja Putinowska” z jej systemem, modelem zarządzania, uczepionymi państwowej kasy oligarchami, budżetem biedniejącym wraz ze spadkiem cen na ropę, rozdętym wielkomocarstwowym ego, podkarmianym zbrojeniami. W tym sensie Wołodin ma rację – takiej Rosji już nie będzie. Wielkie pytanie polega na tym, jaki przymiotnik będzie jej towarzyszył.

Gdybym był prezydentem, czyli kanapka z kiełbasą

„Krym oczywiście obecnie de facto należy do Rosji” – to jedno ze stwierdzeń, które padły w ostatnim wywiadzie Aleksieja Nawalnego dla rozgłośni „Echo Moskwy”. Nawalny – lider opozycyjnego ruchu „białej wstążki”, bloger niezmordowanie tropiący szachrajstwa członków elity politycznej – od lutego siedzi w areszcie domowym (w sierpniu sąd złagodził warunki pobytu w areszcie domowym, zezwolił Nawalnemu na kontaktowanie się z dziennikarzami, dlatego wywiad mógł dojść do skutku). Przeciwko Nawalnemu toczy się postępowanie w sprawie rzekomych machinacji. Podobnie jak sprawa Kirowlesa (http://labuszewska.blog.onet.pl/2013/10/17/nawalny-w-zawiasach/), tak i obecna, umownie nazywana Yves Rocher, jest biczem na plecy niepokornego młodego polityka.

Ale wywiad dotyczył nie tylko istoty protestu w Rosji, pozasystemowej opozycji czy nieskutecznego, złodziejskiego reżimu stworzonego przez Putina. Najwięcej uwagi przykuł ten fragment (cytuję za: http://www.echo.msk.ru/programs/beseda/1417522-echo/): „Mimo że Krym został przyłączony przy niesłychanym naruszeniu wszystkich norm międzynarodowych, to realia są takie, że Krym obecnie jest częścią Federacji Rosyjskiej. I nie oszukujmy się. I Ukraińcom też usilnie radzę, żeby się nie oszukiwali. Krym pozostanie częścią Rosji i w przewidywalnej przyszłości nie stanie się częścią Ukrainy. [Na pytanie: A gdyby był pan prezydentem, czy spróbuje pan oddać Krym? Nawalny odpowiedział:] Krym to nie kanapka z kiełbasą, żeby go przekazywać z rąk do rąk. Z punktu widzenia polityki i przywrócenia sprawiedliwości to, co należałoby zrobić na Krymie, to przeprowadzić normalne referendum. Nie takie, jak było, a normalne”.

To stwierdzenie zostało podchwycone przez media i skomentowane przez wszystkich świętych i nieświętych. Skomentował je także Michaił Chodorkowski. Jego osobie w wywiadzie poświęcono wiele uwagi, Nawalny uznał go za sojusznika, podobnym określeniem zrewanżował się Chodorkowski: „Co do istoty rzeczy jesteśmy sojusznikami, a co do szczegółów – dogadamy się – napisał Chodorkowski w mikroblogu. – Dla Rosji ważna jest Rosja, a nie Krym. Jak się skończy histeria, to wszyscy zrozumieją. A problem Krymu – to na dziesięciolecia”. Przyciśnięty do muru przez jednego z komentatorów, czy on osobiście oddałby Krym, były oligarcha odpowiedział: „Odpowiadam wprost: ja – nie”. We wrześniu Chodorkowski powiedział w jednym z wystąpień, że w razie potrzeby (Rosja pogrążona w kryzysie) jest gotów zostać prezydentem.

Po opublikowaniu wywiadu w rosyjskim sektorze Internetu rozpętała się burza. Kto żyw komentował.  Krytycy opinii Nawalnego na temat Krymu ukuli hashtag #ProszczajNawalnyj (Żegnaj, Nawalny). I dalej w tym duchu: „Nawalny, watnik (waciak) z ciebie, ot co!” Ukraiński dziennikarz Mustafa Najem sparodiował wypowiedź Nawalnego: „Mimo że Aleksiej Nawalny został poddany represjom przy niesłychanym naruszeniu wszystkich norm prawnych Federacji Rosyjskiej, to realia są takie, że Nawalny obecnie jest na marginesie rosyjskiej polityki. I usilnie radzę jemu i jego zwolennikom, żeby się nie oszukiwali, że kiedyś staną się kimś ważnym w polityce”. A Garri Kasparow upomniał kolegę: „Chciałem przypomnieć Aleksiejowi, że aneksja Krymu i europejska droga rozwoju to rzeczy nie do pogodzenia”.

Ale były i komentarze wspierające pozycję Nawalnego. Bloger Andriej Malgin: „Jakoś nikt nie dostrzega, że on powiedział, że Krym został anektowany przy pogwałceniu prawa międzynarodowego. Wszyscy zapomnieli, że Nawalny konsekwentnie popierał Majdan, obalenie Janukowycza i ustanowienie sprawiedliwej władzy”. Malgin cytuje, co jeszcze w odniesieniu do Ukrainy powiedział w wywiadzie rosyjski opozycjonista: „To dla Ukrainy plus, że Krym z absolutnie prorosyjskim narodem, konserwatywnie nastrojonym społeczeństwem, które nie przyjmuje ich antykorupcyjnej rewolucji, nie chce iść do Europy, że Krym się odłączył. Pozbyli się 2 mln wyborców, którzy hamowali ten ruch”. I komentuje ten fragment: „Przy rozpadzie ZSRR Jelcyn miał możliwość, by zachować Sewastopol w składzie Rosji. Ukraińcy by nie protestowali. Można by pewnie i o Krymie wtedy rozmawiać, nie wiem. Tak czy inaczej ta szansa przepadła. Teraz nie należało wracać do tego, tym bardziej w tak dzikiej formie. W Europie w wyniku rozpadu ZSRR powstały nowe państwa ze swoimi granicami. I jeśli Rosja uznała te granice (a uznała), to w 2014 roku w wyniku jednostronnych posunięć nie należało tych granic przesuwać. […] Z jednej strony uważam anschluss Krymu za przestępstwo, a z drugiej widzę w tym pewną historyczną sprawiedliwość. Nawalny myśli podobnie. Co prawda mam podejrzenie, że Ukraina przetrwa dłużej niż Rosja i szansa, że Krym powróci do Ukrainy, jednak jest. Dlatego że proces rozpadu ZSRR jeszcze się nie zakończył, a dzięki tytanicznym wysiłkom W.Putina zakończy się rozpadem Federacji Rosyjskiej jeszcze za naszego żywota”.

Nie tylko Malgin zagląda w przyszłość i próbuje odpowiedzieć na pytanie „Co z tym Krymem”. Politolog Aleksandr Szmielow pisze: „Nie widzę żadnego wyjścia z tej ślepej uliczki, w którą Putin i spółka wprowadzili stosunki Rosji i Ukrainy, przyłączając Krym. Ale żaden rosyjski polityk, który dojdzie do władzy, nie może sobie pozwolić oddać Krym Ukrainie. […] Gdyby to ode mnie zależało, to ja bym ogłosił Krym niepodległym państwem, dostępnym tak dla obywateli Rosji, jak i Ukrainy, bez wiz, za to z wolną strefą ekonomiczną, legalizacją wszystkiego (hazard, marihuana, prostytucja). Niemniej zdaję sobie sprawę, że przy obecnym stanie umysłów w Rosji i na Ukrainie ludzie nie są gotowi na taki kompromis. Przez najbliższe dziesięciolecia będziemy jak Armenia i Azerbejdżan, kiedy pokój jest traktowany jako tymczasowy rozejm, a zgromadzeni na wspólnych ćwiczeniach oficerowie dwóch państw mogą sobie nawzajem obciąć głowy i wrócić do kraju jak bohaterowie [nawiązanie do podobnego incydentu na wspólnych ćwiczeniach, w których brali udział Ormianie i Azerowie]. Krym to największa geopolityczna katastrofa XXI wieku, potomkowie będą za nią przeklinać wszystkich, kto miał jakikolwiek związek z #Krymnasz”.

Kanapka z kiełbasą może człowiekowi długo leżeć na wątrobie, może okazać się niestrawna, wywołać mdłości, zawroty głowy, jad kiełbasiany to śmiertelna trucizna. Z ekonomicznego punktu widzenia ta kanapka też drogo kosztuje. Swoje rozważania na temat kosztów aneksji Krymu prowadzą też ekonomiści. Liczą. Mają coraz więcej do policzenia. Ale to temat na oddzielną rozprawkę.

Gorzki smak czekolady Roshen

Krym nie będzie jadł czekoladek produkowanych przez firmę Roshen. Mieszkańcom zaanektowanego przez Rosję półwyspu mógłby zaszkodzić polityczny komponent, zawarty w cukierkach firmy Petra Poroszenki – najpoważniejszego kandydata w wyborach prezydenckich na Ukrainie. Czekoladki Poroszenki od dawna stały kością w gardle rosyjskim władzom. Słodycze padły ofiarą zeszłorocznej wojny handlowej Rosji z Ukrainą, a po upadku Janukowycza, w marcu tego roku znajdująca się w Rosji (w Lipiecku) jedna z fabryk słodkiego holdingu została skutecznie zmuszona do zawieszenia działalności. Wczoraj sąd w Moskwie odrzucił apelację w sprawie aresztowania kont firmy Roshen w Rosji, 2,4 mld rubli pozostaną zamrożone. Teraz w Rosji i na Krymie patriotycznie będzie zakąszać rosyjskimi cukierkami „Zorza polarna” i „Miszka na Siewierie”. Na pewno mają wszystkie komponenty na miejscu. Za swoistą odpowiedź na zakazy dotyczące ukraińskich czekoladek w Rosji można uznać żart „Lwowskiej pracowni czekolady”, która wypuściła na rynek czekoladową figurkę podobną do Władimira Putina (http://rus.newsru.ua/pict/big/448348.html).

Tymczasem w Rosji trwają szeroko zakrojone przymiarki do przechodzenia na rodzimą produkcję, nie tylko cukierniczą. MSW zobowiązało swoich funkcjonariuszy wszystkich rang do rezygnacji z korzystania z elektronicznych gadżetów produkcji zachodniej. Pod resortowy paragraf podpadły telefony komórkowe, smartfony, tablety i inne urządzenia, które mogą służyć do namierzania użytkownika lub podsłuchu. Czy zostaną zastąpione te zwyrodniałe produkty Zachodu? Tego w rozporządzeniu podpisanym przez wiceministra nie ma.

Czarną przyszłość ma przed sobą w Rosji GPS. Wicepremier Rogozin, znany z patriotycznej gorliwości, zapowiedział, że stacje GPS w Rosji zostaną niebawem wyłączone. Czy to oznacza, że Rosjanom będzie musiał wystarczyć rodzimy odpowiednik GLONASS? Nie ma jeszcze jasności w temacie Marioli (choć karykaturzyści mają już wyrobioną opinię: http://politicana.ru/wp-content/uploads/2014/05/GPS-закрыли-но-у-нас-будет-развернута-система-Крымнасс-т.е.-Глонасс….jpg).

Członkowie rosyjskiej elity politycznej muszą być w tym względzie rozdarci jak sosna u Żeromskiego. Z jednej strony na wyprzódki występują z kolejnymi patriotycznymi inicjatywami, sukcesywnie zawężającymi zakres kontaktów z Zachodem i kontrolę nad społeczeństwem, z drugiej – sami korzystają z niezaprzeczalnych uroków gnijącej zachodniej krainy. Jednym z najpilniejszych rzeczników nowej fali neoimperialnej szowinistycznej gorączki jest wiceprzewodniczący Dumy Państwowej, Siergiej Żelezniak. Kartę ma wspaniałą: pod obrady Dumy wniósł kilka projektów ustaw, przykręcających śrubę, m.in. o agentach zagranicznych, cenzurowaniu internetu, wprowadzeniu kar pieniężnych za udział w zgromadzeniach, wymyślił, że należy w rosyjskich kinach wprowadzić kwotowe ograniczenia na amerykańskie filmy. Odznaczył się na froncie walki z korupcją, obcymi wpływami, zgnilizną opozycji. Rwie się do odpowiedzi nawet nie pytany, regularnie występuje w programach publicystycznych i informacyjnych o największej oglądalności, do marynarki przymocowuje wielką wstęgę św. Jerzego, tropi zachodnie podstępy, wyklina banderowców i generalnie opowiada same krzepiące serce prawdziwego patrioty rzeczy. Oto garść cytatów: „Jestem przekonany, że urzędnik nie może być związany zobowiązaniami z innymi państwami, gdyż wtedy staje się zależny […] od oczekiwań władz innych państw”. „Jest niezwykle ważne, aby wartości, miłość do ojczyzny, patriotyzm formowały się od dzieciństwa i były nieodłączną częścią procesu wychowania obywatela. Patriotyzm powinien stać się priorytetem w kształtowaniu uczuć patriotycznych młodego pokolenia. Nie można być patriotą tylko przez kilka godzin na dobę”.

Okazuje się jednak, że można. W każdym razie Siergiej Żelezniak może. Niezmordowany Aleksiej Nawalny swego czasu wygrzebał, że patriotyczny deputowany Żelezniak kształci swoje piękne córy w Szwajcarii i w Anglii (http://navalny.livejournal.com/761818.html) i to nie byle gdzie, a w prestiżowych szkołach. Za czesne trzeba słono zapłacić. Zbyt słono, by stać było na to skromnego wybrańca narodu. Dzisiaj współpracownicy Nawalnego (który od pewnego czasu znajduje się w areszcie domowym) opublikowali w internecie nowe dane (http://alburov.ru/2014/05/zheleznyaha/). Z dokumentów pozyskanych na Cyprze wynika, że pan Żelezniak zachowywał się na wyspie całkiem niepatriotycznie: w minionych latach zarabiał na nieruchomościach i jachtach. O tych dochodach skromnie zmilczał w oświadczeniu majątkowym. Zapomniał też o niezłej furze. Gdybyście państwo chcieli zgadywać, jaka to marka, proszę zapomnieć o ładach i żiguli. Pieniądze z tych tajnych transakcji, jak twierdzą ludzie Nawalnego, sprytny patriotyczny deputowany ukrył w Liechtensteinie. „Gdyby w Dumie zorganizowano specjalne zawody olimpijskie o miano najbardziej załganego deputowanego, to wiceprzewodniczący Siergiej Żelezniak byłby w czołówce” – napisał bloger Ałburow, który ujawnił cypryjskie znaleziska.

Nawalny w zawiasach

Sąd wyższej instancji zawiesił wyrok sądu rejonowego w Kirowie wobec Aleksieja Nawalnego, najbardziej obiecującej twarzy pozasystemowej opozycji. Pięć lat w zawieszeniu – tak brzmi sentencja. O wygibasach wymiaru sprawiedliwości przed wrześniowymi wyborami mera Moskwy, w których Nawalny startował, pisałam przy okazji pierwszego procesu (http://labuszewska.blog.onet.pl/2013/07/18/posadzic-nawalnego/ i http://labuszewska.blog.onet.pl/2013/07/22/wypuscic-nawalnego/). Nawalny w wyborach tych zdobył 27 procent głosów – to był świetny rezultat, który uczynił z blogera polityka i pokazał, że już wiele na politycznej niwie potrafi. No i że trzeba się z nim liczyć.
A więc pięć lat w zawieszeniu – czy to wyrok kryminalny za czyny karygodne czy wyrok polityczny (bo eliminujący Nawalnego z udziału w wyborach – do momentu zatarcia wyroku będzie pozbawiony biernego prawa wyborczego)? Sąd nie zdjął z Nawalnego ciążących na nim zarzutów malwersacji, ale też nie wtrącił go do ciemnicy. Internetowa Gazeta.ru donosiła, że taka była wola kancelarii prezydenta – pono Kreml nie chciałby robić z Nawalnego Nelsona Mandeli, potrząsającego kajdanami. Dobre i to. Nawalny zapowiedział, że nie zamierza rezygnować z działalności politycznej. I stwierdził, że nie ma złudzeń, że jeśli wychyli się za bardzo, to władze zrobią użytek z dwóch innych „uszytych” dla niego spraw karnych.
„Sąd to tylko ogniwo w łańcuchu wydarzeń, pokazujących nie tylko degradację prawa w Rosji, ale wyjątkowy cynizm, z którym władze demonstrują wyższość decyzji politycznych nad prawem. Myślę, że wielu biznesmenów, którzy siedzą w więzieniu na podstawie sfabrykowanych dowodów winy, skazani w procesach opłaconych przez ich konkurentów, bacznie przyglądało się procesowi Nawalnego. Teraz zapewne ci ludzie stracili nadzieję: nie ma wątpliwości, że mamy do czynienia z politycznym kasynem. Sprawa Nawalnego rozsypała się już w pierwszej instancji, niemniej orzeczono wyrok skazujący. Teraz bez żadnych dodatkowych wyjaśnień wyrok zmieniono. To nie triumf prawa, a siła politycznego dyktatu. Cała rzecz pozostaje w ramach schematu „przykręcamy śrubę, luzujemy” – napisał w komentarzu w „Forbes” Aleksandr Morozow.
W komentarzach nie brakuje też głosów, że scenariusze sądowe pisane były przez Kreml i Nawalnego pospołu. Proces miałby być sposobem na uwierzytelnienie Nawalnego w oczach tych, którzy „nie lubią Putina” i pomóc mu zająć pozycję lidera opozycji. Trudno zweryfikować podobne teorie. Faktem jest natomiast, że Nawalny był i jest młotem na „zażrawszychsia” członków establishmentu. Wytropił i spektakularnie rozkręcił skandale wokół zagranicznych nieruchomości koryfeuszy rosyjskiej demokracji parlamentarnej czy głównego śledczego.
W przyszłym roku odbędą się wybory do moskiewskiego parlamentu, Mosgordumy. Sam Nawalny nie będzie mógł kandydować, ale już dziś mówi się o tym, że o mandaty zawalczą ludzie z tak zwanej listy Nawalnego. Miałaby to być próba zdyskontowania dobrego wyniku Nawalnego w wyborach mera i wykorzystania potencjału niezadowolenia ujawnionego podczas zeszłorocznych demonstracji ulicznych. Mówi się jeszcze i o tym, że wunderwaffe Nawalnego jest jego żona Julia.

Odwilż kontrolowana

Nowa kremlowska inżynieria dusz eksperymentuje z techniką wyborczą – do udziału w regionalnych wyborach zostali dopuszczeni ludzie spoza układu władzy. Do lamusa (przynajmniej gdzieniegdzie) odesłano stosowaną przez wiele lat układankę z ludzi partii władzy i dekoracyjnej opozycji systemowej (uczestnictwo usłużnych kontrkandydatów miało imitować konkurencję wyborczą). Protesty uliczne po ostatnich wyborach parlamentarnych i prezydenckich, będące reakcją na fałszerstwa i konserwowanie bezalternatywnego systemu władzy, sprawiły, że decydenci uznali: coś trzeba jednak w tych wytartych politycznych puzzle’ach zmienić. Kreml zastosował zabieg ryzykowny, ale od początku do końca kontrolowany. Gdyby wyniki wyborów okazały się zbyt dla władzy nieprzyjemne, sięgnięto by po wypróbowane narzędzia do wycinki opozycji. Np. swoistym bezpiecznikiem w przypadku opozycyjnego kandydata na mera Moskwy Aleksieja Nawalnego był orzeczony tuż przed kampanią wyborczą niebagatelny 5-letni wyrok za rzekome manipulacje finansowe przy sprzedaży drewna.
Wybory w Moskwie przyciągnęły najwięcej uwagi. Po pierwsze – bo to „miasto białej wstążki”, buntowszczycy, którzy wyszli na ulice, by powiedzieć, że nie lubią już Putina, po drugie – bo to stolica, w której w zeszłorocznych wyborach prezydenckich Putin zdobył mniej niż 50 procent głosów, miejsce, w którym jak w soczewce skupiają się wszystkie triumfy i biedy wielkiego kraju. Wygrana obozu władzy w mateczniku oporu miała więc w zamyśle kremlowskich inżynierów dusz pokazać nieskuteczność opozycji. I jednocześnie zademonstrować, że legitymacja władzy zdobyta w alternatywnych wyborach jest ważna i niepodważalna. (Na marginesie: na dzisiejszej naradzie z nowo wybranymi szefami regionów prezydent powiedział: PO RAZ PIERWSZY wybory były uczciwe i transparentne. Czy to oznacza, że w pojęciu Putina poprzednie takie nie były? Ciekawostka przyrodnicza…)
Obóz władzy w Moskwie wygrał, choć szału nie było. Kandydat niezależny (hłe, hłe, niezależny, jak mawiali Rycerze Trzej) Siergiej Sobianin, od 2010 roku mer Moskwy, człowiek Putina, otrzymał 51,3% głosów. Nawalny zebrał 27%. To bardzo dużo, dużo więcej niż dawały mu sondaże (w najbardziej optymistycznych mowa była o maksymalnie 15%). Ważne są jeszcze dwie dane liczbowe: niska frekwencja (33%) oraz słabe wyniki kandydatów opozycji systemowej (trzecie miejsce zajął kandydat komunistów z wynikiem 10,8%, reszta – po dwa-trzy procent).
Dlaczego niska frekwencja? Pierwsza niedziela września to czas, kiedy wielu moskwian robi jeszcze weki na podmiejskich działkach, zbiera grzyby albo bawi nad południowymi morzami. Kampania wyborcza toczyła się w wakacyjnym czasie, kiedy większość mieszkańców jest poza miastem i nie ma głowy do polityki. Głowy do polityki nie ma zresztą i po wakacjach. Po co chodzić na wybory, skoro i tak są zmanipulowane – to jedna z częstych odpowiedzi na pytanie, dlaczego się nie poszło głosować. Nie wszyscy mają zamiar wybudzić się z politycznej śpiączki.
Dlaczego reszta kandydatów znalazła się daleko za pierwszymi dwoma? Sobianin walczył o to, by nie było drugiej tury. Korzystał z wypróbowanych metod przekonania wyborców: od rana do wieczora „w jaszczikie” (TV), prezentacja dokonań, otwieranie wesołych festynów, wywiady w poczytnych tygodnikach. No i poza tym dla wielu wyborców nimb człowieka Putina wystarcza za wszystkie przymioty. Nawalny zastosował nowe techniki przyciągania uwagi: osobiste spotkania z wyborcami (kilka dziennie!), agitacja na ulicach (skrzynki z napisem „Nawalny” w najbardziej uczęszczanych miejscach, koszulki, ulotki, plakaty), Internet, sztab entuzjastów, wolontariusze. Potrafił zmobilizować swój elektorat. Reszty kandydatów nie było widać. Pojawienie się kandydata o wyrazistym opozycyjnym obliczu sprawiło, że opozycja malowana okazała się wyborcom nastawionym niechętnie do obozu rządzącego niepotrzebna.
„Na Nawalnego zagłosowało pokolenie BMP” – twierdzi politolog Stanisław Biełkowski, od dawna sekundujący Nawalnemu. BMP – czyli „Biez mienia podielili” (podzielili beze mnie). To ludzie urodzeni w latach osiemdziesiątych, rówieśnicy Nawalnego, którzy ukończyli szkoły w okresie pierwszej prezydentury Putina, mieli nadzieję, że zgodnie z zapowiedziami przywódcy będą mieli dobre warunki rozwoju i awansu społecznego, ale boleśnie się rozczarowali: miejsca przy stole dla nich brakuje, u żłobu niepodzielnie panuje klan Putina i dorastający synalkowie najważniejszych beneficjentów. BMP będzie popierać tych, którzy chcą zmienić układ.
Co dalej? Rozwój wypadków w znacznej mierze zależy od odpowiedzi na pytanie „wsadzą, nie wsadzą”. Jeśli „nie wsadzą” (Nawalnego na pięć lat), to za rok opozycyjny blok Nawalnego zostanie dopuszczony do wyborów do moskiewskiej dumy. Jeśli „wsadzą”, to – jak twierdzi Biełkowski – miejsce męża zajmie Julia Nawalna. Atrakcyjna blondynka o inteligentnych oczach, w pełni zaangażowana w sprawę, popierająca Aleksieja w jego walce. Więc albo początek dialogu władza-BMP, albo zaostrzenie kursu i przygotowanie do nowej fali tłumienia przejawów niezadowolenia społecznego.

Wypuścić Nawalnego

Sytuacja wokół procesu Aleksieja Nawalnego zmienia się tak szybko, że trudno nadążyć. A dzieją się rzeczy niezwykłe. Jeszcze w dniu ogłoszenia wyroku skazującego na karę pięciu lat pozbawienia wolności i zamknięcia w areszcie śledczym do czasu uprawomocnienia się wyroku prokuratura (tak, prokuratura, nie obrona) wniosła o zwolnienie skazanego. Nawalny może do momentu rozpatrzenia apelacji przez sąd wyższej instancji przebywać na wolności.
„Ta apelacja prokuratury [o zwolnienie Nawalnego do czasu uprawomocnienia się wyroku] znacznie dobitniej niż cały proces w Kirowie pokazują, że nasz wymiar sprawiedliwości nie kieruje się prawem, a reaguje na komendy z góry” – powiedział moskiewski adwokat Ałchas Abgadżawa. Ani Abgadżawa, ani żaden inny prawnik indagowany przez media nie mógł sobie przypomnieć podobnego precedensu. Ale być może nigdy żaden z podsądnych nie był tak bardzo potrzebny w wyborach mera Moskwy, jak Nawalny potrzebny jest dziś człowiekowi Putina, merowi Siergiejowi Sobianinowi.
Żeby wytłumaczyć tę łamigłówkę, trzeba się cofnąć w czasie. Sobianin jest merem od 2010 roku, został mianowany przez prezydenta na pięcioletnią kadencję. Zgodnie z kalendarzem powinien trwać na posterunku do 2015 r. Ale w ubiegłym roku zmieniły się przepisy regulujące wyłanianie przedstawicieli władz regionalnych, wprowadzono m.in. bezpośrednie wybory mera Moskwy. Nic nie stało na przeszkodzie, żeby Sobianin „dosiedział” na stolcu do 2015 r. i dopiero wtedy mogłyby się odbyć terminowe wybory. Tymczasem na początku czerwca mer wykonał klasyczną ucieczkę do przodu: podał się do dymisji. A prezydent natychmiast udzielił mu zgody na start w przyspieszonych wyborach. Krótki terminu elekcji (8 września) daje fory Sobianinowi, któremu zresztą sondaże od początku wyścigu wyborczego dawały miażdżącą przewagę nad zaskoczonymi rywalami, którzy mieli nikłe szanse na przygotowanie się do walki.
W tej kombinacji wyborczej chodzi nie tylko o to, by utrzymać stanowisko, ale może przede wszystkim, by pokazać, że nawet w mateczniku protestów w uczciwej walce przedstawiciel obozu władzy może wygrać, bez fałszerstw. Do uzyskania mocnej legitymacji Sobianinowi potrzebny jest wiarygodny konkurent, który wszelako ma niewielkie szanse na wygraną. Aleksiej Nawalny był z tego punktu widzenia idealnym kandydatem – bez własnego zaplecza politycznego (jego partia nie została zarejestrowana), bez jednoznacznego poparcia środowisk opozycyjnych, polegający na aktywistach internetowych, nieznany szerokim masom wyborców.
Sobianin osobiście pomagał Nawalnemu w zdobyciu niezbędnej liczby podpisów od członków rad dzielnicowych (kandydaci muszą przejść przed rejestracją tzw. filtr municypalny, czyli zebrać głosy poparcia w dzielnicach). Nawalny przyjął dar. I oto kiedy już został zarejestrowany jako kandydat, nagle – bach! Wyrok – i to poważny, realny, a nie w zawieszeniu, kajdany, areszt. A więc kandydat wypada – bo jak prowadzić kampanię wyborczą z aresztu, z perspektywą wyroku opiewającego na całą kadencję mera. Nawalny zrazu powiedział, że wycofuje się z wyborów. Dziś jednak podtrzymał chęć startu.
Wróćmy jeszcze na chwilę do cudu uwolnienia. „Wyzwolicielem Nawalnego jest Siergiej Sobianin – napisał Władimir Pastuchow w „Nowej Gazecie”. – Aresztowanie Nawalnego sprawiło, że mer znalazł się w idiotycznej sytuacji. Walczy o pełnowartościową legitymację władzy, dlatego postanowił zagrać bardziej otwartą partię i dopuścić do udziału konkurentów. To nie znaczy, że Sobianin zrezygnuje z wykorzystania „adminresursu” podczas kampanii czy podliczania głosów”.
Moskiewskie wróble ćwierkają dziś, że najpierw zakucie Nawalnego w kajdanki, a potem wypuszczenie na czas kampanii wyborczej to świadectwo rozłamu w elitach. Jedna grupa optuje za metodami brutalnymi, represyjnymi, a druga woli bardziej subtelne rozwiązania. Politolożka z Centrum Carnegie Lilia Szewcowa nie ma cienia wątpliwości co do tego, która grupa ma więcej do powiedzenia. „W pewnym momencie oni [Kreml] zdali sobie sprawę, że jeszcze mogą wykorzystać Nawalnego, aby wrześniowe wybory mera uczynić bardziej przekonującymi, dającymi czystszą legitymację władzy. Wsadzić go do więzienia zawsze zdążą, kiedy Nawalny wybory przegra”.

Posadzić Nawalnego

Salę sądu w Kirowie Aleksiej Nawalny opuścił dziś w kajdankach. Podobnie jak sądzony razem z nim Piotr Oficerow. Sędzia odczytał sentencję wyroku: pięć lat kolonii karnej za machinacje przy sprzedaży 10 tys. metrów sześciennych drewna należącego do przedsiębiorstwa Kirowles na łączną sumę 16 milionów rubli (1,6 mln złotych) dla Nawalnego, cztery lata dla Oficerowa. Żadnych motywów politycznych w sprawie sędzia się nie dopatrzył, dowody przedstawione przez obronę uznał za nieprzekonujące, dowody przedstawione przez oskarżenie – za wystarczające, by wydać wyrok skazujący. Przy czym sędzia był zgodny z prokuraturą do tego stopnia, że werdykt słowo w słowo spisał z aktu oskarżenia, zmienił tylko jedną rzecz: w stosunku do tego, czego żądał prokurator, o rok skrócił wyroki obu oskarżonym.
Jeszcze wczoraj Nawalny został oficjalnie zarejestrowany jako kandydat w wyborach mera Moskwy. Dzisiejszy wyrok może być zaskarżony do sądu wyższej instancji, teoretycznie więc udział Nawalnego w wyborach jest możliwy, jeżeli wyższa instancja obecny wyrok skazujący uchyli. W najbliższym czasie sprawa udziału w wyborach się wyjaśni. Jeżeli wyrok się uprawomocni, to wszystko będzie jasne: Nawalny zgodnie z prawodawstwem nie będzie mógł startować w wyborach. Ani tych, ani żadnych.
Amnesty International wezwała do natychmiastowego uwolnienia Nawalnego i Oficerowa, na polityczny charakter rozprawy zwrócili uwagę amerykański ambasador w Moskwie i europejska minister spraw zagranicznych.
W Moskwie, Petersburgu i wielu innych miastach odbyły się wieczorem protesty przeciwko wyrokowi. Zebrało się kilka-kilkanaście tysięcy. „Kosmonauci”, jak określa się ubranych w kaski i kamizelki kuloodporne funkcjonariuszy specjalnych formacji policji, sprawnie zatrzymali ok. 60 osób w Moskwie, 30-50 osób w Petersburgu. Jeden z uczestników ulicznej akcji trzymał niewielki karton z napisem: „Nawalny przeszkadza im spokojnie kraść”. W skrócie to oddaje istotę sprawy. Inicjatywa Nawalnego „Rospil.ru” pokazywała czarno na białym, jak urzędnicy – ci bliscy tronu i ci trochę dalsi – rozkradają bez żenady państwowe pieniądze, jak się tuczą, jak omijają przepisy, jak wycierając sobie gębę patriotycznymi frazesami, kupują luksusowe mieszkanka na Florydzie, kształcą dzieci i trzymają korupcyjną rentę na bankowych kontach na opluwanym Zachodzie itd. Nawalny nadepnął na odcisk szefowi Komitetu Śledczego, Aleksandrowi Bastrykinowi. Ten główny Sherlock Holmes putinowskiej Rosji zakupił sobie po cichutku mieszkanie w Pradze, choć przepisy dotyczące urzędników państwowych zabraniały mu posiadania zagranicznych nieruchomości. Nawalny to wywąchał i podał do publicznej wiadomości. Bastrykin gęsto i nieprzekonująco się tłumaczył. Sprawę „Kirowlesu” dwukrotnie umarzano z powodu braku znamion przestępstwa. Na osobiste polecenie Bastrykina śledztwo wznowiono, kierując się starą wypróbowaną zasadą: „jest człowiek, musi znaleźć się paragraf”. Doprowadzono do procesu z pogwałceniem procedur i zdrowego rozsądku.
Spośród licznych emocjonalnych wpisów na portalach internetowych i blogach, komentujących wyrok, jaki zapadł w Kirowie, zacytuję blogera Antona Nosika: „Możecie mnie wsadzić do więzienia za kradzież moskiewskiego powietrza, ogłosić, że jestem szwedzkim szpiegiem, ale ja jestem wolnym człowiekiem w wolnym kraju i tego mi nie odbierzecie. Nie jesteście w stanie zmusić normalnych ludzi do tego, by się bali, tak jak nie jesteście w stanie nikogo zmusić, by was szanowano, nikczemna sforo złodziei. A swoje plany przekształcenia Rosji w imperium strachu wsadźcie sobie w d…”. Pisarz Lew Rubinstein napisał, że trudno mu dziś znaleźć w bogatym języku rosyjskim słowa, które byłyby w stanie oddać temperaturę jego emocji i nie zmienić się w potok wulgaryzmów.
Zacytuję jeszcze wpis Aleksieja Germana juniora, reżysera, człowieka niespecjalnie zaangażowanego w politykę. Jego opinię można uznać za umiarkowane zdanie środowiska inteligencji: „O ile wcześniej pewna część inteligencji i nie tylko odnosiła się do Nawalnego sceptycznie, to teraz ci sami ludzie, kierując się zwyczajną przyzwoitością, będą go popierać. Na naszych oczach z postaci niejednoznacznej Nawalny staje się postacią mitologiczną”.
Natomiast prokremlowska publiczność lansowała w internecie hashtag #Sielworik [posadzili złodziejaszka] i cieszyła się, że Nawalnemu udowodniono przekręt. Jakże więc teraz będzie walczył dalej z nieprawidłowościami, skoro sam – w ich mniemaniu, rzecz jasna – przestał być rycerzem na białym koniu.
Władze coraz mocniej przykręcają śrubę. Proces za procesem, wyrok za wyrokiem. Nie ma przebacz. „Ten system uznaje za winnego każdego, kto jest przeciwko Putinowi. Wystarczy popaść w konflikt z urzędnikami, ale najniebezpieczniejsze jest wyjawienie sekretnych przestępczych powiązań biznesu i władzy” – napisał w komentarzu korespondent „The Times”. Nawalny zrobił i jedno, i drugie. Szef rozgłośni radiowej Echo Moskwy Aleksiej Wieniediktow przypomniał dzisiaj, że Nawalny miał czelność powiedzieć w jednym z wywiadów, że jeżeli on będzie u władzy, Putin będzie siedział.
To dopiero pierwsza odsłona: prokuratura dziś po południu nieoczekiwanie ogłosiła, że podaje apelację w sprawie aresztowania Nawalnego i Oficerowa. Może obaj zostaną wypuszczeni i do momentu rozpatrzenia sprawy w sądzie wyższej instancji będą odpowiadać z wolnej stopy. W przekładzie na język piłkarski – ogłoszono jeszcze dogrywkę. Choć to, kto komu strzeli karnego, jest jasne jak słońce.

Rosja znowu w sądzie

Pierwsza rozprawa Aleksieja Nawalnego przed sądem w Kirowie trwała 45 minut. Obrońcy oskarżonego poprosili o kilka dni na zapoznanie się z dokumentacją sprawy. Rozprawę odroczono więc do 24 kwietnia. Tłum dziennikarzy i sympatyków Nawalnego nie zdołał się dostać do sali rozpraw, szumny mityng odbywał się spontanicznie pod siedzibą sądu.
Nawalny jest najbardziej znaną twarzą opozycji pozasystemowej, w swoich publikacjach na blogu i w portalach internetowych Rospil.ru i innych tropi nieprawidłowości w funkcjonowaniu biurokracji i przewały finansowe oraz liczy majętności skorumpowanych bonzów. To na niego patrzą z nadzieją uczestnicy demonstracji ruchu białej wstążki. On sam nie ukrywa, że ma ambicje polityczne: kilka dni temu zapowiedział, że chce zostać prezydentem.
Według wersji śledztwa, w 2009 roku będąc doradcą gubernatora obwodu kirowskiego Nawalny miał zmusić szefa firmy Kirowles do zawarcia niekorzystnego kontraktu. Firma miała na tym stracić kilka-kilkanaście milionów rubli. „Śmieszne pieniądze. Nawet gdyby Nawalny rozkradł cały las obwodu kirowskiego, to urządzono by mu rutynowy proces [na niższym szczeblu], a centralny aparat Komitetu Śledczego [powołanego, by prowadzić najważniejsze śledztwa w kraju] nie zwróciłby na takie coś uwagi. Powodem, dla którego jednak zwrócił uwagę, było nazwisko Nawalnego” – pisze w komentarzu portal Polit.ru.
W sprawie domniemanych machinacji wokół firmy Kirowles dochodzenie wszczynano kilka razy. Po raz pierwszy, kiedy Nawalny pojawił się na firmamencie z rewelacjami o rozkradaniu państwowych pieniędzy przy realizacji wielkich kontraktów przez Transnieft’. Śledczy kopali, kopali, ale się niczego nie dokopali, sprawę umorzono „z braku znamion przestępstwa”. W zeszłym roku – po wielkich demonstracjach antyputinowskich, w których Nawalny brał aktywny udział – ponownie do sprawy powrócono. Sam szef Komitetu Śledczego Aleksandr Bastrykin w lipcu ub.r. urządził piekło podwładnym za zaniedbania, ci zabrali się ochoczo do roboty, niedostrzeżone uprzednio „znamiona przestępstwa” dostrzegli i wysmażyli akt oskarżenia. Nawalny też nie pozostał dłużny i wyciągnął Bastrykinowi posiadanie cichego mieszkanka w Czechach, gdzie główny śledczy Federacji Rosyjskiej ubiega się o prawo stałego pobytu, czego jako urzędnik państwowy nie powinien robić. (Więcej o tym: http://labuszewska.blog.onet.pl/2012/07/31/bloger-kontra-czeski-szpieg/)
To, że proces Nawalnego jest procesem politycznym, nie ulega wątpliwości dla rzeszy jego zwolenników i większości komentatorów prasowych. Niektórzy porównują go do procesu Chodorkowskiego. Oliwy do politycznego ognia dolał w zeszłym tygodniu rzecznik Komitetu Śledczego Władimir Markin, który oznajmił, że „góra” ma dosyć Nawalnego, który ją drażni. No i stąd ten proces. Ponadto Markin insynuował, że podczas studiów w Ameryce Nawalny mógł zostać zwerbowany przez służby specjalne.
Władze rzeczywiście są zniecierpliwione. Neutralizacja przywódców opozycji, nękanie czy prześladowanie uczestników demonstracji (więźniowie 6 maja), naloty na NGO – to elementy kampanii, karczującej „niepożądane elementy”.
W kampanii przeciwko Nawalnemu dla każdego coś miłego: Nawalny złodziej oraz Nawalny szpieg to hasła dla szerokiej publiczności, która nie czyta niszowych gazet i nie zagląda do Internetu (Nawalny ignorowany przez długi czas przez „podkabłuczną” telewizję, teraz jest obiektem jej zainteresowania; ale przedstawiany jest wyłącznie w czarnych barwach), natomiast teza Nawalny – projekt Kremla przeznaczona jest dla grona jego zwolenników, by podważyć zaufanie.
Nawalny opublikował w Internecie wszelkie dostępne dokumenty związane ze sprawą Kirowlesa http://navalny.livejournal.com/788038.html. Jego zdaniem, oskarżenie kupy się nie trzyma.
Komentarze oscylują wokół linii: posadzą – nie posadzą. Jeśli skażą – to na jaki wyrok: realny czy w zawiasach. Jeśli Nawalny zostanie skazany, to nie będzie mógł wystartować w wyborach. Sekretarz prasowy prezydenta pospieszył zapewnić, że Władimir Władimirowicz nie zamierza obserwować procesu Nawalnego. No pewnie, dlaczego miałby obserwować, skoro ma na głowie sprawy wagi państwowej. A może nie jest ciekawy, bo już zna wynik?