Archiwa tagu: korupcja

Cztery piętra do nieba

21 maja. Jedni są za, inni są przeciw, jeszcze inni za, a nawet przeciw. W Moskwie nie cichną emocje wokół planu wyburzania chruszczowek – rozpadających się czteropiętrowych bloczków, budowanych w epoce Nikity Chruszczowa. Mer Siergiej Sobianin ogłosił wielki plan odnowy stolicy, który zyskał miano „renowacji” i wywołał wielkie poruszenie wśród mieszkańców.

Kiedy pod koniec lat pięćdziesiątych gensek Chruszczow rzucił hasło „jedno mieszkanie – jedna rodzina”, plan przyjęto jednoznacznie z entuzjazmem. To była faktycznie nowa epoka, tchnienie odwilży. Obywatelom pozwolono cieszyć się własnym kątem, bez konieczności uwspólniania kuchni i łazienki z sąsiadami z „komunałki”, uważnie podpatrującymi, co się dzieje za ścianą – i jakże często uprzejmie donoszącymi organom bezpieczeństwa. Idea była taka: budować z byle jakich materiałów, byle szybko. Prowizorka ta bowiem miała trwać niedługo – najwyżej trzydzieści lat. Produkowano w fabrykach domów gotowe moduły. Mieszkania jedno- lub dwupokojowe, z łazienką, której niewielkie okieneczko wychodziło na kuchnię, właściwie kuchenkę. Klucze do mieszkań w chruszczowkach wydawano „na przydział”. To była forma mieszkania socjalnego, choć wtedy takiego pojęcia z ZSRR nawet nie było.  Osiedla chruszczowek powstawały w wielu radzieckich miastach, większość z nich stoi do dziś. W niektórych przeprowadzono lifting, w niektórych – choć wszystko się sypie – nie zrobiono przez te wszystkie lata remontu.

Wiele chruszczowek znajduje się w centrum lub blisko centrum na terenach atrakcyjnych z punktu widzenia deweloperów pokrywających ostatnio Moskwę tak zwanymi „murawiejnikami” (mrowiskami) – gigantycznymi, wielopiętrowymi blokami o różnym standardzie, lepszym i gorszym. Wiadomo, grunty w centrum są drogie, trzeba wybudować jak najwyższe domy, aby trud budowlańca zwrócił się deweloperowi jak najszybciej.

I oto władze Moskwy występują z szerokim planem „renowacji”. Zakłada on, że chruszczowki zostaną wyburzone, a mieszkańcy zostaną przeniesieni do innych mieszkań. Zapisane w projekcie ustawy o „renowacji” zasady przyznania lokalu zamiennego są na tyle rozmyte (np. nie ma w nich gwarancji, że wysiedlani z chruszczowek otrzymają lokal o tym samym standardzie, metrażu, lokalizacji w centrum itd.), że lokatorzy poczuli się zagrożeni w swoich prawach. Odbyły się demonstracje i to dość liczne, nazywane przez opozycyjnych publicystów „protestami przeciwko deportacji moskwian”. Władze odstąpiły krok wstecz, na wyraźne polecenie prezydenta Putina zapowiedziano konsultacje społeczne, wprowadzono zasadę głosowania – lokatorzy mogą się wypowiedzieć, czy chcą, by ich blok został wyburzony, czy nie. Spowodowało to niesłychaną zawieruchę. Jedni demonstrują za, inni – przeciwko. Jedni chcą, drudzy – nie chcą. Jeszcze inni by może i chcieli, ale nie mają za grosz zaufania do władz, obawiają się, że i tak zostaną zrobieni w konia, więc wolą już to, co mają – czyli kąt w dobrym miejscu. Niektórzy domagają się rozbiórki swojego bloku, inni wręcz przeciwnie – walczą o wykreślenie z rejestru domów, przewidzianych do wyburzenia. Zainicjowana akcja władz miasta ujawniła niebywały bałagan w prawie lokalowym. Prawa własności do lokali w ogromnej liczbie przypadków są nieuregulowane, ludzie mieszkają w chruszczowkach (zapewne nie tylko w chruszczowkach) „na pticzjich prawach” – jak ptaki przelotne, użytkują mieszkania prawem kaduka. Są też i tacy, którzy wykupili swoje kwaterki na własność lub nabyli na wolnym rynku. Jak ich potraktować?

„Renowacja” to eldorado dla branży budowlanej, możliwość pozyskania lukratywnych kontraktów na budowę nowych obiektów, a także złoty interes dla biurokratów, którzy będą decydować, kogo, gdzie, w jakim trybie przemieścić, a także kto, gdzie i jak będzie budował (stwarza to pole do korupcji). Po Moskwie krążą pogłoski, że najwięcej z tego tortu dostaną bracia Rotenbergowie – bliscy znajomi Putina, którzy dziwnym trafem dostają zawsze smakowite zlecenia. W moskiewskim żargonie już zaczęto nazywać akcję „renowacji” chrenowacją („chren” to chrzan, ale także wulgarne określenie męskiego przyrodzenia).

Plan zakłada powstanie gigantycznego Funduszu Renowacji – dziwnego ciała, wyposażonego w rozległe pełnomocnictwa. Jak pisze Julia Łatynina w „Nowej Gazecie”, „to supermonstrum może wszystko. Decydować, komu przyznać zlecenie na budowę, decydować, który z budynków zostanie wyburzony i co powstanie na jego miejscu […]. Z projektu ustawy wynika, że właściciele domu, który ma być zgodnie z wolą Funduszu Renowacji zburzony, nie mają żadnych praw. Dom może zostać rozebrany na podstawie decyzji władz miasta Moskwy. Jeżeli mieszkańcy się nie zgadzają, to dom i tak rozbiorą na podstawie orzeczenia sądu. Gdy patrzę na to, jak już dziś tym, którzy się nie zgadzają [na rozbiórkę], podpala się mieszkania, przecina opony w autach itd., to myślę sobie, że Fundusz może się uciekać do innych metod przekonania nieprzekonanych. W projekcie nie ma też słowa o tym, jak mają być budowane te nowe domy dla wysiedlonych z chruszczowek – ile mają mieć pięter, w jakiej odległości od siebie mają być wznoszone, nie mówiąc już o terenach zielonych. Jednym słowem, projekt ustawy o renowacji pozwala supermonopoliście pod nazwą Fundusz Renowacji wykwaterować 1,6 miliona moskwian z ich domów i wprowadzić ich do wielopiętrowych bloków, przypominających trumny bez zieleni, infrastruktury, szkół, przedszkoli, sklepów i przychodni lekarskich”.

1,6 miliona moskwian objętych „renowacją”. Niezły kapitał społeczny.

Wielka pralnia Putina

21 marca. Główne tytuły prasowe Europy Zachodniej obszernie omawiają wielką aferę z praniem lewej kasy pochodzącej z Rosji. Według grupy dziennikarzy śledczych OCCRP (centrum, które brało udział m.in. w ujawnianiu Panama Papers), w ciągu trzech lat (2011-2014) zalegalizowano co najmniej 22 mld USD, pochodzących z Rosji. Schemat tej gigantycznej przepierki obejmował około siedmiuset banków w prawie stu państwach, nawet szacowne banki z Niemiec, Danii i Wielkiej Brytanii, które szczycą się przejrzystością swoich operacji. Pieniądze osiadły na kontach 5149 firm znajdujących się między innymi w jurysdykcji USA, RPA, a także Chin i Australii. Skala procederu jest porażająca.

Sprawa nie jest nowa. Pierwsze materiały ze śledztw dziennikarskich ukazały się w „Nowej Gazecie” w 2014 roku. Teraz dzięki międzynarodowej współpracy dziennikarskiej braci udało się udokumentować więcej podejrzanych transakcji, ustalić schematy transferów, wskazać banki, ścieżki, którymi chodziły zakazane pieniądze. No i sprawa nabrała rozgłosu dzięki publikacjom w czołowych gazetach Niemiec i Wielkiej Brytanii.

„Autorzy opracowania uważają, że ta największa operacja mająca na celu pranie brudnych pieniędzy w Europie Wschodniej odbywała się pod patronatem Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Dziennikarze nazwali ją Laundromat. W latach 2011-2014 pieniądze wyprowadzano z Rosji pod pozorem wykonywania nielegalnych decyzji mołdawskich sądów” – twierdzi Radio Swoboda w materiale omawiającym aferę (http://www.svoboda.org/a/28380180.html). W schemacie brało udział dwadzieścia rosyjskich banków, w zarządzie jednego z nich, jak pisze „Nowaja Gazieta”, zasiadał stryjeczny brat prezydenta, Igor Putin.

Dlaczego to wyszło dopiero teraz? „Nowaja Gazieta” (https://www.novayagazeta.ru/articles/2017/03/20/71828-landromat-prodolzhenie) rozgryza zagadnienie: „We wrześniu 2014 roku z Moskwy do Kiszyniowa z ważną sekretną misją przybyło dwóch ludzi. Podczas kontroli paszportowej zdziwienie mołdawskich funkcjonariuszy służby granicznej mogło wywołać to, że ich paszporty zostały wydane tego samego dnia przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych Rosji, i to w przeddzień ich przyjazdu do Mołdawii. Ale mołdawskie służby specjalne były uprzedzone o ich wizycie. Na gości z Moskwy oczekiwano i nawet wiązano z nimi pewne nadzieje. Młodzi mężczyźni (obaj byli niewiele po trzydziestce) nazywali się Aleksiej Szmatkow i Jewgienij Wołotowski. Obaj pracowali w zarządzie „K” Federalnej Służby Bezpieczeństwa, który zajmuje się kontrwywiadem w sferze kredytowo-finansowej. Szmatkow i Wołotowski mieli reprezentować FSB na wspólnej naradzie z mołdawskimi kolegami, podczas której służba rosyjska i służba mołdawska miały osiągnąć porozumienie o wspólnym śledztwie w sprawie jednej z afer z praniem pieniędzy na podstawie orzeczeń mołdawskich sędziów. Oficerom FSB podczas pobytu w Mołdawii towarzyszył człowiek z rosyjskiej ambasady. Po dwóch dniach Wołotowski i Szmatkow powrócili do Moskwy. Od tamtej pory, jak twierdzą mołdawskie władze, rosyjskie służby specjalne zaczęły utrudniać śledztwo, a mołdawscy politycy, którzy odwiedzali Moskwę, poddawani byli presji”.

Jednak sprawie, jak widać, nie udało się ukręcić łba. W 2014 roku, kiedy rosyjscy dziennikarze z „Nowej Gaziety” opublikowali pierwsze wyniki swojego śledztwa, sprawa nie przyciągnęła takiej uwagi światowych mediów. Wtedy na topie były inne tematy. Ale teraz afera z przepuszczaniem brudnych rosyjskich pieniędzy przez banki współgra z innymi aferami: poczynaniami rosyjskich hackerów rozkminiających amerykańskie wybory, wyjawianiem ludzi w Białym Domu i okolicach, opłacanych przez Kreml i jego przybudówki, finansowaniem przez Putina różnych partii i polityków w Europie.

Krytyk Putina, Igor Ejdman pisze: „Pochodzące z przestępstwa pieniądze to główny oręż tajnej wojny, którą Putin toczy przeciwko demokracji. Tych pieniędzy używa się w kupowaniu zachodnich elit, finansowaniu propagandy, manipulacji opinią publiczną, dla poparcia destrukcyjnych sił politycznych, organizowania ataków hackerskich, zbierania materiałów kompromitujących i szantażu wpływowych osób. Celem jest wzrost wpływów Putina w świecie, rozłam w UE i NATO, zniweczenie sojuszu Europy i USA, destabilizacja sytuacji w demokratycznych państwach. Teraz do najbardziej aktualnych tematów należą rozkręcanie histerii wokół napływu uchodźców do UE i rozdmuchiwanie nowego konfliktu na Bałkanach.  […] Niedawno podczas przesłuchań w amerykańskim Kongresie padło sformułowanie: środki kontrolowane przez Kreml są tak wielkie, że próba ich zamrożenia doprowadzi do „prawnego koszmaru”. Realne sankcje przeciwko putinowskiej elicie spowodowałyby nie tylko zawirowanie w sferze prawnej. Uderzyłyby też w interesy wielu zachodnich biznesmenów […]. I to na Zachodzie budzi trwogę. Ta sytuacja przypomina rozrastanie się nowotworu. Guz (putinowska korupcja) jest tak ogromny, że nie można go usunąć bez uszczerbku dla zdrowych części organizmu. Chory (Zachód) boi się tego i dlatego nie chce operacji. Ale jeśli interwencję chirurgiczną odkładać bez końca, to guz rozrośnie się jeszcze bardziej i chory po prostu umrze. Putinowskie brudne pieniądze dały już przerzuty – nie tylko w gospodarce, ale także w życiu politycznym wielu krajów. Jeżeli nie przeprowadzi się bolesnej operacji oczyszczenia od tych toksycznych wyziewów, to one zniszczą współczesne demokratyczne społeczeństwo. Zagrożeniem jest nie tylko nielegalne pranie brudnych pieniędzy, ale każde „legalne” przeniknięcie rosyjskich przestępczych kapitałów do krwiobiegu gospodarki światowej. Jedynym sposobem postawienia tamy temu procederowi jest wprowadzenie totalnych sankcji przeciwko całej putinowskiej skorumpowanej elicie. Tylko to powstrzyma pełzającą polityczną ekspansję Kremla”.

Jak wynika z dziennikarskiego śledztwa, w schemacie Laundromatu umoczyły się zacne szyldy z dziedziny bankowości. Wśród banków, które obsłużyły blisko 70 tysięcy podejrzanych transakcji w schemacie Laundromatu, wymienia się takie tuzy jak Deutsche Bank, HSBC, Royal Bank of Scotland i wiele innych. Usłużne, na pewno zapewniające klientów o dyskrecji. Śledztwo pokazało to, co udało się wychwycić i udowodnić. A to zapewne tylko wierzchołek góry lodowej.

Małe mieszkanko na Mariensztacie

4 lipca. Wsławił się tym, że na całą Rosję wyraził prześmiewcze zdziwienie: „Pokazali nam mieszkanka o powierzchni dwudziestu metrów kwadratowych, wydaje się śmieszne, że ludzie kupują takie lokale”. Ten cytat – wypowiedź podczas gospodarskiej wizyty w stolicy Tatarstanu, Kazaniu – momentalnie stał się hitem Internetu. Autorem tych słów jest wicepremier Igor Szuwałow. Odpowiada w rządzie za…, właściwie za wszystko odpowiada. Mówią o nim, że jest w stanie zabajerować z miejsca na każdy temat. Jest też doskonale zaimpregnowany. Z kilku trudnych sytuacji – gdy wyciągnięto na światło dzienne nieczyste transakcje, niepłacenie podatków i inne uchybienia – wywinął się bez większych plam.

Jedną z namiętności wicepremiera są nieruchomości. Rok temu wyszło na jaw, że pan Szuwałow nabył przytulne 500-metrowe mieszkanko w Londynie. Z tej perspektywy 20-metrowa kawalerka w Kazaniu może faktycznie doprowadzić człowieka do niebezpiecznych dla zdrowia paroksyzmów śmiechu. Londyńska nora Szuwałowa kosztować miała, wedle enuncjacji prasy, drobne 11 milionów funtów. Sam podatek od transakcji wynosił 1,3 mln, co ośmiokrotnie przewyższało zadeklarowane przez Szuwałowa dochody za poprzedni rok. Formalnie mieszkanie jest wynajmowane. „Szuwałow sam od siebie wynajmuje kwaterę” – pisały opozycyjne media, próbujące ustalić, jak to jest z tym mieszkaniem. „Przez ponad dziesięć lat Szuwałow chował swoje mieszkanie, wykorzystując raje podatkowe, potem zasłaniając się firmą, zamiast przyznać, że ten luksusowy metraż należy do niego. Wprowadzał w błąd służby podatkowe Rosji i Wielkiej Brytanii, wynajmował prawników, którzy zarządzali nieruchomością, zawierał fikcyjne umowy wynajmu – wszystko po to, aby ukryć fakt, że mieszkanie należy do niego” – pisał Aleksiej Nawalny, niezmordowanie tropiący przewały na szczytach władzy. Czy ktoś się zajął wyjaśnieniem pochodzenia pieniędzy na apartament w centrum Londynu? Ktoś spytał? Zażądał odpowiedzi? Wolne żarty.

Aktywność biznesowa i upodobanie do ładnych kwater nie przeszkadzały Szuwałowowi w wygłaszaniu jedynie słusznych dobrych rad dla ludności, cierpiącej biedę i ubożejącej w warunkach narastającego kryzysu. Podczas zeszłorocznego zjazdu w Davos podnosił patriotyczną temperaturę: „Wytrzymamy – będziemy zużywać mniej żywności, mniej prądu. Ale jeśli ktoś z zewnątrz zechce zmienić nam lidera, to będziemy zjednoczeni jak nigdy. Im większe będą sankcje, im gorszy będzie stan gospodarki, tym większym poparciem będzie się cieszyć Putin”. Jasna sprawa.

Zamiłowanie do wielkopowierzchniowych pałaców wyposażonych w marmury, złote umywalki, łoża z baldachimem, jacuzzi, kominki itd. zdradza nie tylko Igor Iwanowicz Szuwałow – tej niewinnej słabości ulegają bodaj wszyscy członkowie rosyjskiej wierchuszki. Wiele pisano o pałacu Putina w Gelendżyku, o cesarskiej chacie ministra obrony Szojgu, o drogim remoncie apartamentu patriarchy Cyryla, o sześciopokojowej ciemnicy, w której dni aresztu domowego spędzała przyjaciółka eksministra obrony, o gustownej hacjendzie sekretarza prasowego prezydenta Pieskowa i wielu, wielu innych. Dziś do kolekcji ciekawych nieruchomości doszły mieszkania kupowane w ciągu ostatnich dwóch lat przez wicepremiera Szuwałowa.

Rzecz na światło dzienne znowu wywlókł Nawalny (https://navalny.com/p/4939/). Pomysł na fajny kwadrat w centrum Moskwy jest zaiste ciekawy: Szuwałow wykupił dziesięć mieszkań na tym samym piętrze jednej ze słynnych moskiewskich wysotek („pałaców kultury”). To budynek uważany za ekskluzywny, elitarny, z widokiem na Kreml, prestiżowy, pożądany. Mieszkania w wysotce należą do bardzo drogich, jeśli nie najdroższych w Moskwie. Formalnie skupem mieszkań zajmuje się prawnik, od lat związany z Szuwałowem, jego kolega z roku. Do pełni szczęścia – posiadania wszystkich mieszkań na piętrze – brakuje jeszcze siedmiu lokali. Już i teraz nowy właściciel ma ponad siedemset metrów kwadratowych. Można śmiało organizować turniej tenisowy. „Prawie wszyscy dotychczasowi lokatorzy [kupowanych mieszkań] przeprowadzali się na inne piętra. Więcej niż dobrowolnie. Nowe mieszkania proponowano im po remoncie, z dopłatą, kupujący zgadzał się na każde warunki” – pisze Nawalny. Podobną metodę zastosowano już pod innym adresem: ulica Kosygina 8. Też najpierw przylegające do siebie mieszkania skupywał prawnik, który potem przekazał połączony, wyremontowany lokal rodzinie Szuwałowów. Fundacja Zwalczania Korupcji Nawalnego odnalazła trzynaście takich łączonych mieszkań, które należą do Szuwałowa. Prawdziwa pasja do nieruchomości! I nie tylko do nieruchomości.

„Szuwałow służy narodowi od osiemnastu lat – przypomina Nawalny. – Kryzys gospodarczy, o którym tak chętnie wicepremier mówi w telewizji, jego rodziny nie poturbował. Rolls Royce, apartament w Londynie, zamek w Austrii, dacza w Zarieczu i wiele innych. Dżentelmen, arystokrata. Herb. Szlacheckie gniazda rozsiane po świecie, kilkadziesiąt osób obsługi, zimowy ogród za 2 mln euro – to wszystko bardzo się Szuwałowowi podoba. W telewizji o tym nie powiedzą”.

Jego nowe siedlisko w stalinowskiej wysotce kosztuje równowartość sześciuset dwudziestometrowych kawalerek w Kazaniu. Boki zrywać!

Na talerzu Putina, czyli przypadki pewnego kucharza

2 czerwca. Tak go nazywają – kucharz Putina. Panowie znają się z dawnych czasów, z Petersburga. Uzdolniony restaurator nazywa się Jewgienij Prigożyn. Ostatnio znalazł się na medialnym widelcu z uwagi na usilne zabiegi, aby na mocy orzeczenia sądu z wyszukiwarek Yandex (najpopularniejsza wyszukiwarka rosyjskiego Internatu), Google i Mail.ru zniknęły linki do publikacji, które sam Prigożyn uważa za niewiarygodne.

„Nowaja Gazieta” wzięła pod światło te informacje. „Redakcja od dawna z uwagą przygląda się działalności miliardera, którego firmy zaopatrują struktury władzy w wyżywienie. Domyślamy się, na usunięciu których linków zależy panu Prigożynowi”. Zanim jednak wraz z „Nową Gazietą” przyjrzymy się szczegółom, kilka słów wprowadzenia.

Jak pisze „Encyklopedia haków” (compromatwiki.org), Prigożyn zaczął zajmować się biznesem na początku lat dziewięćdziesiątych zaraz po wyjściu na wolność (w 1979 r. został skazany za kradzież, rozbój, oszustwa itd.) w Petersburgu, a właściwie jeszcze Leningradzie sprzedawał hot-dogi. W drugiej połowie lat 90. otworzył luksusową restaurację. Biznes rozwijał się świetnie. Autorzy hasła „Jewgienij Prigożyn” wysuwają przypuszczenie, że z Władimirem Putinem zawarł znajomość w 1991 r., kiedy Putin stanął na czele ciała nadzorującego z ramienia merostwa gry hazardowe (o tym epizodzie z życia prezydenta pisałam niedawno na blogu: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2016/04/22/znajomy-z-yakuzy/). Dalej czytamy: „Putin często bywał w restauracjach Prigożyna New Island, Russkaja Rybałka i Na Zdrowie wraz z wysoko postawionymi gośćmi. W 2012 roku firma Prigożyna wygrała przetarg na obsługę przyjęcia z okazji trzeciej kadencji Putina”. Jednym słowem, Prigożyn władzę karmił dobrze. Gorzej było z kontraktem na żywność dostarczaną dla szkolnych stołówek. W 2008 r. firma Prigożyna wygrała przetarg na dostarczanie „innowacyjnego jedzenia” dla placówek oświatowych. Porcyjki nazwano „whiskas dla uczniów”, dzieci się skarżyły, rodzice zaprotestowali. Wiele szkół zerwało kontrakty. Dwa lata później sam Putin przyjechał na uroczyste otwarcie kombinatu Prigożyna produkującego żywność dla szkół. Kombinat zbudowano dzięki ulgowym kredytom, przyznanym szczodrze, zapewne dzięki wysokiej protekcji. Wiosną 2011 r. jedzeniem wyprodukowanym przez firmę Prigożyna zatruli się słuchacze uczelni wojskowej na Uralu. Prigożyn, jak się miało okazać, karmił również wojsko. Słynna instytucja Oboronserwis – kompleks zewnętrznych firm zawiadujących mieniem wojskowym itd. – o której świat usłyszał w związku z głośnymi aferami korupcyjnymi pod światłym przewodem ministra obrony Anatolija Sierdiukowa i licznego zastępu sprawnych blondynek (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2012/11/06/zmiany-zmiany-zmiany/), dała zarobić Prigożynowi na cateringu. Ciekawe szczegóły znajdą Państwo w obszernej publikacji na stronie internetowej TV Rain: https://tvrain.ru/articles/statja_fontanki_kotoruju_ochen_hochet_zabyt_evgenij_prigozhin-410502/ To zapewne jeden z tych artykułów, które Prigożyn chciałby usunąć z przestrzeni internetowej, bo nieformalne powiązania i korzystanie z „błatu” (protekcji) widać tu jak na dłoni.

Do licznych lokali gastronomicznych należących do imperium Prigożyna w 2009 roku dołączyła elitarna restauracja, działająca na zamkniętym terytorium należącym do rządu (http://crimerussia.com/corruption/17937-17937/).

Utalentowany pan Jewgienij Wiktorowicz sprawdził się nie tylko na niwie gastronomicznej – w 2012 r. wspierał medialne projekty obliczone na zdyskredytowanie protestującej opozycji. „Nowaja Gazieta” odnotowała kilka prowokacji przeciwko opozycyjnym mediom, a także zorganizowanie przez Prigożyna „fabryki trolli”. Zacytuję ten fragment publikacji „Nowej”: „dziennikarze doszli do wniosku, że holding Jewgienija Prigożyna ma związek z fabryką trolli na peryferiach Petersburga, na podstawie wielu przesłanek. […] Pracowała tu jedna z osób, którą Prigożyn wykorzystał do prowokacji w mediach. Ponadto właśnie trolle z ulicy Sawuszkina 55 były zaangażowane z prowokacje wobec czasopisma „Forbes” [gazeta wiele uwagi na przestrzeni lat poświęcała biznesom Prigożyna] i innych tytułów”. To doświadczenie miało się z kolei przydać w „oprawianiu” operacji dezinformacji wobec Ukrainy, począwszy od listopada 2013 roku. Kilka agencji (dez)informacyjnych powstało, jak twierdzi „Nowaja”, za pieniądze restauratora. (Całość publikacji „NG”: http://novayagazeta.livejournal.com/5117311.html).

Jak widać, totumfacki Putina przydaje się na wielu frontach. A i sam chętnie korzysta ze specjalnego statusu. Jak pisała w zeszłym roku petersburska „Fontanka”, Prigożyn przedstawia się jako „doradca prezydenta”, został odznaczony kilka wysokimi odznaczeniami państwowymi, korzysta z możliwości przelotu rządowymi samolotami i śmigłowcami. No i dba o pamięć. Zdaje się, że publikacje o ostatnich „występach” w centrum Petersburga, kiedy to limuzyny należące do Prigożyna nie podporządkowały się poleceniom drogówki, która chciała je zatrzymać za łamanie przepisów, też trafią na listę „podlegających zapomnieniu”.

 

Żyć nie umierać

12 marca. Nagle podniesiony szum wokół tajemniczej śmierci zapomnianego już nieco pretorianina putinizmu Michaiła Lesina nie ucicha. Na powierzchnię wypływa coraz więcej ciekawych okoliczności. Poprzedni wpis zakończyłam wątpliwością, czy Lesin faktycznie zmarł 5 listopada 2015 roku. I oto przed chwilą czytam sensacyjną publikację Fundacji Walki z Korupcją Aleksieja Nawalnego: Lesin czterdzieści dni po swojej śmierci opuścił terytorium USA. Pasjonujący thriller polityczny w odcinkach.

Popatrzmy na tę publikację Nawalnego z bliska (https://navalny.com/p/4764/). „Fundacja Walki z Korupcją przyglądała się Michaiłowi Lesinowi. Był (a być może nadal jest) jednym z najpotężniejszych i czyniących największe szkody mistrzów korupcji. Kradł wszystko wokół w ścisłej współpracy z pozostałą putinowską mafią. To, co ukradł, wywoził i inwestował w USA. Szukaliśmy jego nieruchomości. Jako pierwszy opowiedziałem, że amerykańskie organy wszczęły wobec niego postępowanie w sprawie prania brudnych pieniędzy. Zbieraliśmy materiały”.

Fundacja ma w tym dużą wprawę. Nawalny i jego współpracownicy wyszukali w źródłach otwartych wiadomości o tym, jak wiele osób z rosyjskiej wierchuszki przygotowało sobie na wszelki wypadek miłe apartamenty w Miami, których nie wpisało do deklaracji majątkowych. Nawalny ujawnił sprawnie działający mechanizm. W kraju czynownicy grzmieli w mediach na skorumpowanych zwyrodnialców, odsądzali od czci i wiary Zachód, a po cichu lokowali w centrum światowego zła „spiłowane” kochającemu społeczeństwu pieniądze. Lesin był w szpicy tego procesu.

W publikacji Nawalny zwraca uwagę na dziwne okoliczności pogrzebu czy też rzekomego pogrzebu Lesina w Los Angeles. „Ani jednego zdjęcia, żaden z przyjaciół, których Lesin miał setki, nie przybył”. Tylko członkowie rodziny, dwa, trzy wieńce na krzyż. Cztery miesiące milczenia i nagle władze amerykańskie wypuszczają balonik próbny: na ciele Lesina odkryto ślady pobicia, być może te obrażenia przyczyniły się do śmierci. „Wszystko to bardzo przypomina inscenizację, mającą na celu objęcie Lesina przez FBI programem ochrony świadków” – konstatuje Nawalny. Lesin dużo wiedział, na pewno to są rzeczy szalenie ciekawe dla amerykańskich służb.

Wisienką na torcie dociekań Nawalnego jest zdjęcie dokumentów Lesina, świadczące o tym, że przekroczył on granicę USA 15 grudnia 2015 roku, czyli półtora miesiąca po śmierci w Waszyngtonie. W każdym razie granicę przekroczył ktoś legitymujący się paszportem Lesina.

We wczorajszym „Kommiersancie” ukazał się wywiad z człowiekiem, który przedstawiony został jako przyjaciel Lesina. Niejaki Siergiej Wasiljew (http://www.kommersant.ru/doc/2935611) opowiedział, że Lesin miał w ostatnim okresie życia problemy z alkoholem. Do Waszyngtonu Lesin pojechał z Los Angeles na spotkanie z Piotrem Awenem, jednym z najbogatszych rosyjskich biznesmenów. No i Misza, sprawozdaje Wasiljew, narąbał się jak drwal, przyjaciele próbowali go zatrzymać, ale on wyszedł, i wziął, i sobie zamieszkał sam oddzielnie w hotelu Dupont (chociaż to nie był hotel dla ludzi o tak grubym portfelu, jakim dysponuje Lesin; ponadto w wielu doniesieniach pojawia się informacja, że był to hotel cieszący się sławą domu schadzek dla gejów), i tam się raczył zakupionym w sklepie alkoholem. „No i tam się wszystko stało” – wieczorem krytycznego dnia do pokoju Lesina wszedł pracownik ochrony hotelu, zobaczył, że gość leży pijany, chciał go podnieść i położyć na łóżku, ale gość stawiał opór, więc agent wyszedł i tak go zostawił. Wasiljew twierdzi, że był na pogrzebie Lesina w Los Angeles. Na dobrą sprawę nie wiemy, kogo tam pochowano.

Dziwny wywiad. Przeprowadził go dziennikarz Andriej Kolesnikow pracujący w zespole, który ma dopuszczenia do prezydenta, to znaczy jeździ z prezydentem, robi wywiady z prezydentem i tak dalej. Skąd nagle prezydencki dziennikarz, ulubiony podobno pismak samego Putina, obsługujący prasowo głowę państwa schodzi z tych szczytów i robi wywiad z panem Nikt, który opowiada mętne bajki. Trudno się uwolnić od wrażenia, że coś jest tu szyte, a nici są splątane i plączą się coraz bardziej.

Głos w sprawie nowych okoliczności związanych ze zgonem Lesina zabrał oficjalnie rosyjski MSZ, temat omawia rosyjska telewizja. Strona rosyjska domaga się od strony amerykańskiej wyczerpującej informacji. Może to nie jest ostatni odcinek tego pasjonującego serialu.

Wycena majątku

30 stycznia. To był czarny tydzień dla wizerunku Władimira Putina na Zachodzie. Jak tak dalej pójdzie, to portret w stroju koronacyjnym zmieni się niebawem w czarny kwadrat.

Najpierw były rewelacje brytyjskiego raportu o przyczynach śmierci uciekiniera z rosyjskiego grajdołka służb specjalnych, Aleksandra Litwinienki. Autor raportu sędzia Robert Owen stwierdził, że Putin „najprawdopodobniej” wydał polecenie, aby otruć „pieriebieżczika” Litwinienkę polonem 210 (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2016/01/22/polon-210-ciagle-promieniuje/).

Następnie BBC wyemitowało program poświęcony skorumpowaniu rosyjskiego prezydenta. W filmie „Tajne bogactwa Putina” (https://www.youtube.com/watch?v=mPA7SHQlaG8) wypowiedział się m.in. przedstawiciel amerykańskiego Departamentu Finansów, Adam Szubin: ” [Putin] oficjalnie otrzymuje od państwa pensję w wysokości 110 tys. dolarów rocznie. Ale to nie te pieniądze są źródłem bogactwa tego człowieka, on ma ogromne doświadczenie, jeśli chodzi o ukrywanie prawdziwego stanu majątku. Z naszego punktu widzenia Putin jest skorumpowany”. Na podstawie zebranego materiału, a także wypowiedzi uczestniczących w programie ludzi, w przeszłości obsługujących aktywa Putina, autorzy filmu wyrazili przypuszczenie, że Putin dysponuje gigantyczną kasą: 40 mld dolarów (w akcjach i nie tylko). Ma też, jak twierdzą twórcy filmu, nieruchomości w Hiszpanii (w Torrevieja), będące owocem symbiozy interesów Putina z czasów pracy w petersburskim merostwie i interesów grup mafijnych. Na marginesie, tu krzyżują się dwa wątki: otrucie Litwinienki i dotarcie przezeń do dokumentów poświadczających powiązania Putina i mafiosów. Według jednej z hipotez, Litwinienko właśnie dlatego został zabity, że poznał i rozgryzł te powiązania.

Chodzi nie tylko o to, że Putin sam się wzbogacił, ale o stworzenie całego chorego systemu, przeżartego korupcją. Systemu, który pozwolił i pozwala bogacić się ludziom z bliskiego otoczenia Putina.

Szubin przyznaje w filmie, że Stany wiedziały o skorumpowaniu Putina „wiele, wiele lat”. Dlaczego akurat teraz postanowiono to ujawnić i wziąć pod uwagę? Czy Waszyngton przygotowuje personalne sankcje wobec Putina? Czy może tylko daje Putinowi do zrozumienia, że wie, gdzie jest ta skarpeta, w której składał on zaskórniaki na czarną godzinę. I że na tej skarpecie Amerykanie trzymają łapę.

O bogactwach Putina – jachcie od Abramowicza, pałacu pod Gielendżykiem, zbudowanym za „otkaty” od oligarchów czy pękatych kontach zapełnianych za pośrednictwem offshorów – mówiono nie od dziś. Czemu zatem ten film BBC zrobił takie wrażenie? Bo po raz pierwszy głos zabiera w nim oficjalny przedstawiciel amerykańskiej administracji i mówi otwartym tekstem, że uważa Putina za polityka skorumpowanego. A to jasny sygnał, że dla Białego Domu Putin stał się „nierukopożatnyj” – takiemu ręki nie podajemy. Sekretarz prasowy amerykańskiego prezydenta powiedział, że wypowiedź Szubina o skorumpowaniu Putina jest w pełni zbieżna ze stanowiskiem Białego Domu.

Z kolei Kreml ustami sekretarza Dmitrija Pieskowa oznajmił, że zawarte w filmie sugestie o skorumpowaniu Putina i jego wielkich majętnościach to kompletny absurd, wymysł i czarny PR. Moskwa oczekuje wyjaśnień i konkretów. „Jeżeli podobne oficjalne stwierdzenia pozostaną bez dowodów, to rzuci to cień na reputację departamentu finansów” – powiedział Pieskow.

Być może wyemitowanie filmu o tajnym majątku jest niezbyt elegancką próbą zdyscyplinowania Putina, pogrożeniem palcem, sygnałem: nie podoba nam się to, co robisz w Syrii, bombardując opozycję, którą my wspieramy, a nie deklarowane cele tzw. Państwa Islamskiego, nie podoba nam się twoja polityka wobec Ukrainy. Jeśli więc chcesz utrzymać swój stan posiadania, to spasuj.

Zdaniem Ilji Milsztejna (Grani), reakcja Waszyngtonu jest spóźniona. Pogróżki USA mogłyby zrobić wrażenie na poprzednim wcieleniu Putina, bo tamtemu poprzedniemu wcieleniu zależało na majątku. A obecne wcielenie gra na innym fortepianie i zależy mu nie na rzeczach materialnych, a na wyższych sprawach ducha: „wszystko na tym świecie to marność nad marnościami, wszystko poza sworzniami duchowości i zdobyczami terytorialnymi. Niczego i nikogo nie jest żal, cały ten grzeszny świat nie zasługuje na przetrwanie, niech się spali w ogniu wojny jądrowej, żeby tylko sumienie mieć czyste”.

Ciekawe spojrzenie. Gdyby faktycznie tak miało być, to oznacza, że Putin odpłynął i żadne racjonalne przesłanki nie liczą się przy podejmowaniu przezeń decyzji.

Politolog Stanisław Biełkowski, który wiele lat temu upublicznił informacje, że Putin ma wielomiliardowy majątek, uważa, że Kreml mógłby puścić słowa Szubina mimo uszu lub zareagować żartobliwie, jak kilka lat temu (Putin na konferencji prasowej skwitował twierdzenia, że jest posiadaczem miliardów: „wydłubali sobie coś z nosa i rozmazali po papierach”), tymczasem reakcja była dość gniewna. Biełkowski wysunął przypuszczenie, że tym razem Amerykanie wkurzyli Putina nie na żarty. „Należy się spodziewać odpowiedzi Rosji, może coś na kierunku ukraińskim lub syryjskim, możliwa jest eskalacja konfliktu. Albo nastąpią kroki odwetowe wobec konkretnych amerykańskich polityków, np. publikacja haków”.

Tak czy inaczej na linii Moskwa-Waszyngton, a także Moskwa-Londyn wieje coraz większym chłodem. Działania Putina, podyktowane chęcią nawiązania dialogu z Zachodem (operacja w Syrii, dialog w formacie mińskim o uregulowaniu sytuacji w Donbasie), nie przynoszą oczekiwanych przezeń efektów. A jeszcze dzisiaj od kilku godzin spływają depesze o kolejnym naruszeniu przez rosyjski samolot bojowy tureckiej przestrzeni powietrznej. To nie zapowiada uspokojenia sytuacji.

Sprawiedliwy w Pskowie

24 września. W czasach powszechnego fałszu mówienie prawdy jest aktem rewolucyjnym. Cytaty z Orwella stają się coraz częściej jakże trafnym opisem różnych sytuacji dziejących się w Rosji. Dzisiaj obwodowe zgromadzenia parlamentarne w Pskowie pozbawiło mandatu deputowanego Lwa Szlosberga z partii Jabłoko. 41 kolegów zagłosowało za, trzech – przeciw. Podczas posiedzenia deputowany z ramienia partii Jedna Rosja nazwał Szlosberga „narzędziem Departamentu Stanu”, inni zarzucali mu, że zajmował się wyłącznie wyszukiwaniem „negatywu”, jeszcze inni wprost oświadczali, że mają go dość. Mały seans nienawiści.

Formalnie powodem odwołania był udział Szlosberga w procesach sądowych – był w nich reprezentantem założonej przez siebie fundacji, która próbowała się wybronić przed przylepieniem łatki „zagranicznego agenta”. Jak głosi uzasadnienie pozbawienia Szlosberga mandatu, regulamin zabrania deputowanym reprezentowania jednej ze stron podczas rozprawy w sądzie. Tyle formalnie, choć i to nie jest do końca jasne (Szlosberg stwierdził podczas posiedzenia, że w regulaminie nie ma takiego zakazu jak występowanie w sądzie). A nieformalnie…

Lew Szlosberg na łamach redagowanego przez siebie pisma „Pskowskaja Gubiernia” napisał w zeszłym roku kilka materiałów dotyczących tajemniczych pochówków na cmentarzach w obwodzie pskowskim, W ukrywanych przez światem mogiłach pochowano rosyjskich komandosów, którzy zginęli na wschodzie Ukrainy. Władze Rosji negowały, że wysłały swoich żołnierzy do walki w Donbasie, a Lew Szlosberg pisał swoje (dla odświeżenia pamięci: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2014/09/17/interpelacja-sistiema-i-jeszcze-jedna-smutna-rocznica/). Został dotkliwie pobity przez nieznanych sprawców. Do dziś nie udało się ich złapać.

Z pobiciem przez nieznanych sprawców związana jest inna sprawa sprzed kilku lat: chodzi o zlecenie pobicia dziennikarza Olega Kaszyna (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2010/11/11/nieznani-sprawcy/). Szlosberg przyglądał się śledztwu, które ewidentnie uciekało od stwierdzenia, kto jest zleceniodawcą. Ślady prowadziły do gubernatora obwodu pskowskiego, Andrieja Turczaka (śledztwo na razie nie zainteresowało się materiałem dowodowym wskazującym na winę gubernatora, Turczak nie został przesłuchany; jego przesłuchania głośno domaga się środowisko dziennikarskie, wspierające Kaszyna; Andriej Turczak jest synem Anatolija Turczaka, prezesa holdingu Leniniec, uważanego za osobę związaną blisko z prezydentem; w przeszłości Anatolij był sparingpartnerem Putina).

Szlosberg był politycznym oponentem Turczaka, należącego do partii Jedna Rosja. Deputowany niejednokrotnie krytykował go i domagał się wyjaśniania spraw zagmatwanych i niejasnych. Bez skutku. W zeszłym roku Szlosberg chciał wystartować w wyborach gubernatora, ale został wycięty na wstępnym etapie. „Zleceniodawcą pozbawienia mnie mandatu są gubernator Andriej Turczak i jego grupa. Zalałem im sadła za skórę swoją pracą w charakterze deputowanego, interpelacjami, walką z korupcją, kontrolą nad wydawaniem pieniędzy z budżetu” – powiedział dziś Szlosberg w zgromadzeniu.

„Ciekawe jest to, że miażdżąca większość wykrywanych przez nas przypadków nieuwzględnianych w deklaracjach majątkowych pałaców i kont bankowych nie prowadzi do pozbawienia mandatów licznych deputowanych” – napisał Aleksiej Nawalny, konsekwentnie śledzący demoralizację rosyjskiej klasy politycznej, żyjącej z renty korupcyjnej. Szlosberg patrzący na ręce gubernatorowi stanowi zagrożenie dla systemu, a deputowani zamieniający „wziątki” na rezydencje są tego systemu solą.

Dom zbudowany na skale korupcji

19 września. Sekretarz prasowy Putina, skromny gryzipiórek Dmitrij Pieskow ma niezłą passę. Najpierw internetowa publiczność używała sobie na jego fenomenalnie drogim markowym zegarku zaprezentowanym podczas fenomenalnie drogiego wesela. W sieciach społecznościowych zrodził się wtedy popularny hashtag #zegarekPieskowa, ogrywany na setki różnych sposobów. Potem w centrum uwagi znalazł się – również wyciągnięty na światło dzienne przez niezmordowanego Aleksieja Nawalnego – jacht, wypożyczony przez Pieskowa na miodowy miesiąc za bajońskie sumy przekraczające wyobrażenie przeciętnego Rosjanina i możliwości portfela skromnego urzędnika. Zrodził się hashtag #jachtPieskowa. Wiadomości opublikowane przez Nawalnego oficjalnie dementowano (pisałam o tej historii: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2015/08/22/galeony-i-jachty-czyli-batyskaf-batyskafowicz-putin-na-krymie/; http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2015/08/02/1476/). Wiarygodności dementi miała dodać opowieść, że Pieskow i jego oblubienica Tatiana Nawka powrócili z podróży poślubnej po Włoszech (uwaga! uwaga!) klasą ekonomiczną rejsowym samolotem, co miało dowodzić skromności pana sekretarza.

Nic to nie dało. Oto od dwóch dni rosyjski Internet ma nowy ulubiony hashtag: #domPieskowa.

Fundacja Zwalczania Korupcji Nawalnego pokazała, gdzie osiedliła się szczęśliwa młoda para. Dom stoi na hektarowej działce na Rublowce (banał) i – jak ogłosił Nawalny – kosztuje 470 mln rubli. Oficjalnie właścicielem domu jest Tatiana Nawka. Pieskow tłumacząc swój elegancki drogi zegarek na nadgarstku w trakcie wesela, mówił, że to prezent od narzeczonej. Ta z kolei oznajmiła, że ciężko pracowała, jeździła w rewii na lodzie, nawet latem i oto mogła obdarować ukochanego luksusowym drobiazgiem. Strach pomyśleć, ile biedactwo musiało podskakiwać w tej lodowej rewii, żeby zapłacić za chatę na Rublowce. „Z takimi dochodami Nawka powinna znajdować się w pierwszej dziesiątce najlepiej zarabiających sportowców świata, ale jej nazwisko na tej liście nie figuruje” – zauważyli komentatorzy.

Przez jeden dzień towarzystwo nieźle się bawiło. Na przykład wyobrażano Pieskowa jako uczestnika teleturnieju Milionerzy, który na pytanie „Skąd pan ma dom na Rublowce za 470 mln rubli”, miał cztery warianty odpowiedzi: a. podarowała mi go Nawka; b. wszyscy kłamiecie; c. przyjaciel mi udostępnił; d. zajmijcie się lepiej zadłużeniem USA. Uczestnicy zabawy podpowiadali, że powinien być jeszcze wariant: poproszę o możliwość wykonania telefonu do prezydenta (przyjaciela). Dowcip, przekazywany w Twitterze: Pieskow do Nawki – Jak mogłaś mnie tak wystawić? Mówiłaś, że zamienisz ten dom na dwupokojowe mieszkanie w Czertanowo [osiedle z wielkiej płyty w Moskwie], skąd masz 470 mln? Albo: emeryci Rosji z entuzjazmem przyjęli wiadomość o nowym domu Pieskowa i Nawki.

A nazajutrz Aleksiej Nawalny uniżenie przepraszał Pieskowa i Nawkę za straszliwą, niewybaczalną pomyłkę, jaką popełnił w publikacji o nowym domu na Rublowce. „Wczoraj opublikowałem wyniki śledztwa, wskazywałem, że ta para zakupiła w 2015 roku dom za 470 mln rubli. To nieprawda i nie odpowiada rzeczywistości. Zapewniam, że dokładaliśmy wszelkich starań, aby ustalić cenę nieruchomości”.

Cóż się okazało: dom kosztował miliard rubli (15,6 mln dolarów). „Tatiano i Dmitriju, wybaczcie mi, że pomyślałem o was źle”, tzn., że wasz dom kosztował połowę mniej. Faktycznie niewybaczalna to rzecz.

(Tutaj można poczytać o przebiegu poszukiwań, wnioskach z nich płynących, a także obejrzeć zdjęcia nieruchomości http://echo.msk.ru/blog/corruption/1624752-echo/).

W dyskusjach w sieciach społecznościowych zadawano pytanie, czy Pieskow nie powinien po tych wpadkach być odwołany przez Putina z piastowanego stanowiska. Cóż, myślę, że zgodnie z logiką systemu – nie. Przecież Pieskow nic takiego nie zrobił – ma to czy tamto, wielkie rzeczy. Odpowiedni ludzie na odpowiednich stanowiskach tak mają i mogą mieć. Naganne jest oczywiście, że dał się przyłapać. Ale wie o tym niewielki krąg ludzi, którzy umieją czytać i korzystają z Internetu. Gdyby Pieskow ujawnił tajemnice rezydencji w Nowo-Ogariowie albo sprzedał na Zachód jakieś papiery źle świadczące o szefie – o, taka nielojalność natychmiast byłaby ukarana. A zegarek, jacht, dom na Rublowce? W końcu gdzie ma mieszkać sekretarz prasowy, który ma bezpośredni „dostup k tiełu” (dostęp do ciała, czyli do prezydenta) i potrafi ten przywilej tak zgrabnie spieniężyć? Jest zakochany, właśnie się po raz trzeci w życiu ożenił, zaczyna wszystko od nowa.

Tatiana Nawka poproszona o komentarz do publikacji Nawalnego odparła: „Ach, nie komentuję poczynań tego maniaka”. Luzik.

Ale nie wszyscy wrzucają dzisiaj luzik. Gubernator Republiki Komi (w składzie Federacji Rosyjskiej) Wiaczesław Gajzer, członek partii Jedna Rosja, został właśnie aresztowany pod zarzutem zorganizowania zakonspirowanej grupy przestępczej, zajmującej się malwersacjami. W jego gabinecie i domu znaleziono dużo pieniędzy, długopis ze szczerego złota i kolekcję markowych zegarków. Zegarek, zegarek… gdzieś już o tym czytałam.

 

Dama z pilniczkiem

25 sierpnia. Pewnego jesiennego dnia 2012 roku wczesnym rankiem funkcjonariusze Komitetu Śledczego załomotali do drzwi wysoko ulokowanej menedżerki ministerstwa obrony i Oboronserwisu (mienie wojskowe), ponętnej blondyny, Jewgienii Wasiljewej. Drzwi otworzył im postawny mężczyzna w piżamie, przecierający zaspane oczy. Funkcjonariusze też przetarli oczy, bo tym gościem w nocnym negliżu okazał się minister obrony Anatolij Sierdiukow, żonaty z córką ekspremiera Wiktora Zubkowa, oficjalnie mieszkający w tym samym luksusowym apartamentowcu. Powodem wizyty panów z komitetu był skandal związany z nielegalnymi machinacjami w resorcie obrony. Powierzone zastępowi blond aniołków z panią Wasiljewą na czele mienie wojskowe zostało przez ten znakomity team zagospodarowane na lewo. Okazja była świetna, bo armia przepoczwarzała się zgodnie z planem Putina, a przy tej transformacji kręciły się miliony i miliardy. Grzech byłoby nie skorzystać. Sierdiukow zapłacił za aferę posadą ministra. Nie, nie, spokojnie, żadna krzywda mu się nie stała. Był przesłuchiwany. Jako świadek. I tyle.

Natomiast pani Wasiljewa stała się główną oskarżoną w procesie o sprzeniewierzenie mienia wojskowego. I tu zaczyna się fascynujący serial z gatunku rzewnych oper mydlanych. „Niewolnica Isaura” to przy historii Jewgienii Wasiljewej arcydzieło subtelności w dobrym guście. Na czas śledztwa Jewgienia została osadzona miłościwie w areszcie domowym. Och, to na pewno było straszne: ciasne mieszkanko, jedyne trzynaście pokoi, dostęp do Internetu, prasy, radia, telewizji (także w sensie jak najbardziej dosłownym – podejrzana udzielała wywiadów). Najdotkliwsza okazała się rozłąka z ukochanym, pod dyktando nieludzkiej tęsknoty Jewgienija napisała do sądu prośbę o zezwolenie na zamieszkanie z Sierdiukowem. Najbardziej humanitarny sąd na świecie wprawdzie odrzucił ten łzawy wniosek, ale zezwolił zakochanym na widzenia. Nie zezwolił przy tym na opuszczanie mieszkania, ale Jewgienia nic sobie z tego nie robiła, odwiedzała banki i galerie handlowe. Co za wyrafinowane umiłowanie wolności.

W trakcie zamknięcia w domowych kazamatach w Jewgienii obudziły się liczne talenty artystyczne. Tabloidy z upodobaniem publikowały zdjęcia Wasiljewej na tle jej dzieł malarskich: np. portretu roześmianego Putina w oleju. W ciągu czterech miesięcy aresztantka zapaćkała około setki płócien. W kwietniu ubiegłego roku zorganizowano personalną wystawę tych pretensjonalnych bohomazów „Kwiaty z niewoli”. Od patrzenia na płótna zęby bolą, tymczasem recenzje krytyków były przychylne. Powstał album jej dzieł. „Komsomolskaja Prawda” pisała, że obrazy Wasiljewej chodzą po 50 tysięcy dolarów.

Żenia pisze też wiersze. Wydała cały tomik liryki miłosnej w nakładzie pięciuset egzemplarzy. Ale to jeszcze nie wszystko: pokazała się od najlepszej strony także w muzyce i tańcu. Najpierw na prośbę licznych wielbicieli ekspresyjna dama zamieszczała w sieciach społecznościowych wystudiowane zdjęcia w prowokacyjnych pozach i prowokacyjnych strojach, ukazujących apetyczne uda. A potem poszła na całość w klipie do piosenki o różowiutkich kapciach od ukochanego: https://www.youtube.com/watch?v=XI2SDYj9RR4. To był hit nad hity – na YouTube obejrzało go prawie dwa i pół miliona widzów. Wasiljewa napisała potem w Twitterze, że po wyznaniu, jakie uczyniła w piosence, Sierdiukow powinien się z nią ożenić. Zgodnie z regułami oper mydlanych, to wielce pożądany zwrot akcji. Niemniej Wasiljewą czekał jeszcze proces.

Postawiono jej dwanaście zarzutów, czyny te zagrożone były karą do dwunastu lat pozbawienia wolności. W maju 2015 roku sąd skazał Wasiljewą na pięć lat, przy czym 2,5 roku kręcenia się po mieszkaniu zaliczył na poczet odbycia kary. Po ogłoszeniu wyroku Żenia oczekiwała na etap do kobiecej kolonii karnej w obwodzie władymirskim w areszcie śledczym Pieczatniki. Nieszczęsna skarżyła się na niewygodny, zbyt cienki materac i brak pilnika do paznokci. Publiczność internetowa rżała w głos. Smakowano domniemania, w co mianowicie wżynają się metalowe elementy pryczy, pokryte cienkim materacykiem. Podejrzewano, że pilnik przyda się Wasiljewej jeszcze do piłowania „babła”, czyli ulubionego sportu rosyjskiej biurokracji: rozkradania państwowych pieniędzy.

Potem periodycznie pojawiały się w sieciach społecznościowych wieści, że Wasiljewa nie siedzi w kolonii karnej, tylko ukrywa się gdzieś pod Niceą, a karę za nią odbywa jakaś podstawiona kobieta. Obrońcy praw człowieka chcieli odwiedzić więźniarkę, ale jej w kolonii nie znaleźli. Dama z pilniczkiem nie zasypiała gruszek w popiele. Skorzystała z pierwszej nadarzającej się okazji i złożyła wniosek o przedterminowe zwolnienie (uprzednio ojciec Wasiljewej wpłacił równowartość zasądzonej szkody – 216 mln rubli) po niespełna czterech miesiącach odsiadki (jeżeli w ogóle do kolonii dojechała).

I oto dzisiaj rano agencje informacyjne ogłosiły, że Wasiljewa może wyjść na wolność. Naczelnik kolonii oznajmił, że Jewgienia przestrzegała regulaminu, pracowała, dobrze odnosiła się do współwięźniarek, nosiła się schludnie, przejawiała zainteresowanie zajęciami kulturalnymi (pewnie śpiewała o różowych kapciach), „wzięła udział w psychologicznym programie skorygowania osobowości” (cokolwiek to znaczy), „prawdopodobieństwo recydywy niewielkie”, i – trąby, werble, światło przygasa – „miejsce do spania utrzymywała w czystości i porządku”. A zatem wszelkie podstawy do zwolnienia są, nieprawdaż? „Dla wysokich kremlowskich klanów, sprawujących opiekę nad Wasiljewą, najważniejsze było to, że podczas rozprawy muza ministra nikogo nie wsypała. Teraz jej się odwdzięczają – wysuwa przypuszczenia Giennadij Gudkow. – Ciekawe jest to, że na Kremlu zaostrzyła się walka klanów. Signum temporis: zaczęły one działać coraz bardziej samodzielnie, nie uzgadniając swoich posunięć z gwarantem [czyli Putinem], ci ludzie sami wydają polecenia sądom, służbie więziennej, prokuraturze. […] A siłowicy nie mogą się połapać, które polecenia są „prawdziwe”, skonsultowane z Kremlem, a które nie. Świadczy to o narastającym kryzysie na szczytach władzy”. Może i tak, takiej tezy niepodobna zweryfikować. Przedterminowe zwolnienie Wasiljewej świadczy o tym, że rosyjski sąd kieruje się specyficzną logiką, zgodną z interesami systemu. Skazuje na realne wysokie wyroki uczestników demonstracji na placu Błotnym w przeddzień inauguracji Putina w maju 2012 – bo to ludzie występujący przeciwko systemowi. Wsadza do kolonii karnej brata Aleksieja Nawalnego – wroga systemu. Ekologa Witiszko skazuje na kilka lat za napisanie na ogrodzeniu pałacu gubernatora „Złodziej” – bo ekolog Witiszko staje się wrogiem systemu, wyciągając na światło dzienne tajne sprawki ludzi władzy. Wyciąga Chodorkowskiemu jakieś wyimaginowane zarzuty – bo to wróg systemu. A Jewgienija Wasiljewa nie jest wrogiem systemu, jest tego systemu częścią, pobierała rentę korupcyjną jak tysiące jej podobnych, w myśl logiki systemu to nie tylko nic zdrożnego, ale wręcz jego sól i istota. Wpadka i proces Wasiljewej były zapewne rezultatem porachunków wewnątrzkremlowskich – ktoś komuś chciał doraźnie pokazać miejsce w szeregu. Miękkie traktowanie i jeszcze bardziej miękkie lądowanie Wasiljewej mieszczą się w wewnątrzsystemowej logice: udajemy, że ścigamy korupcję, swoich nie zostawiamy w biedzie, odpokutowała, wystarczy.

Dzisiaj sprawiedliwy rosyjski sąd, ważny element systemu, ogłosił wyrok w jeszcze jednym procesie: Olega Siencowa i Aleksandra Kolczenki. Ale to temat na oddzielną opowieść. W zupełnie innym stylu.

Korupcjo, pozwól żyć

21 czerwca. Rosja zajęła poczesne miejsce w rankingu państw o największym ryzyku korupcji – międzynarodowa grupa analityczna, specjalizująca się w ocenie ryzyka Verisk Maplecroft sklasyfikowała Rosję w grupie dwunastu krajów o najwyższym współczynniku CRI (Corruption Risk Index): https://www.maplecroft.com/portfolio/new-analysis/2015/06/17/global-corruption-ranking-which-countries-pose-highest-risk/. Kompanami Rosji w tej grupie są Południowy Sudan i Mjanma. Za kraj o najniższym ryzyku korupcji firma Verisk Maplecroft uznała Danię. W zeszłorocznym rankingu Transparency International Rosję też ustawiono w szeregu państw o najbardziej żarłocznej korupcji – po sąsiedzku z Nigerią, Kamerunem, Libanem czy Iranem.

Władze Rosji, które od wielu lat mają na sztandarze wypisaną wielkimi literami walkę z korupcją, patrzą na te i podobne zestawienia z lekceważeniem, uznając je za tendencyjne i nieoddające istoty rzeczy. Skandale korupcyjne są w Rosji chlebem powszednim. Ujawnianie praktyk „kopertowych” to jeden z rytualnych zabiegów higienicznych układu władzy – od czasu do czasu przydaje się taka głośna afera, złożenie w ofierze jednego z nieostrożnych kapłanów biurokracji, jego publiczne wychłostanie. W marcu br. doszło do smakowitego pożarcia gubernatora Sachalinu, a więc urzędnika bardzo wysokiego szczebla; jest on podejrzany o łapówki w kwocie 1 mld rubli. Akcje tego typu mają stwarzać wrażenie, że wielkie wydziały ciał różnych powołanych do walki z korupcją żyły sobie prują, aby wyleczyć matkę Rosję z tej wstydliwej przypadłości. Tymczasem znacznie bardzie skuteczny w tropieniu afer korupcyjnych jest opozycjonista Aleksiej Nawalny, który regularnie publikuje informacje o korupcji urzędników wszystkich szczebli na swojej stronie http://navalny.livejournal.com/; https://fbk.info/. Ale Nawalnego władze ścigają, a nie nagradzają.

Publicysta Borys Tumanow pisał swego czasu w eseju o rosyjskiej korupcji, że to immanentna cecha rosyjskiego życia, bez której społeczeństwo nie wie, jak żyć. To gwiazda prowadząca przez bezdroża. Fundament wszystkich fundamentów.

O długich tradycjach rosyjskiego łapownictwa pisali też luminarze rosyjskiej literatury. Do prześmiewczego acz brutalnie rzeczywistego podejścia Mikołaja Gogola – jego genialny „Rewizor” nie stracił na aktualności – nawiązuje w swojej powieści satyrycznej „Biurko” (Стол) Aleksandr Potiomkin (powieść została wydana po polsku, także jako audiobook w świetnej interpretacji Wojciecha Żołądkowicza). To groteskowo wykrzywiony obraz dnia z życia typowego przedstawiciela biurokratycznej piramidy, który załatwia interesy i interesiki różnych petentów w dobrze pojętym swoim interesie. A petenci pchają się do niego ze swoimi sprawami drzwiami i oknami. Prośby wspierają łapówką lub jej obietnicą, czasem groźbą (świat kryminalny stoi tuż za progiem wszelkich poczynań, mających przynieść profit). Tytułowe biurko jest tą opoką, na której zbudowana jest nie tylko kariera i pomyślność urzędnika, ale cała filozofia życia społecznego. Ci, co biorą, spleceni są z tymi, którzy dają. Spleceni tak ciasno, że nie wiadomo już, gdzie jest skutek, gdzie przyczyna, gdzie głowa, a gdzie ogon.

Jak mawiali starożytni, biurko psuje się od głowy, a korupcja niejedno ma imię i niejedno wcielenie. Radio Swoboda ponownie podjęło wątek korupcyjnych schematów zbudowanych przez Władimira Putina i spółkę w szalonych latach dziewięćdziesiątych, gdy WWP zajmował posadę zastępcy mera Petersburga Anatolija Sobczaka: http://www.svoboda.org/content/transcript/27081099.html

Były śledczy Andriej Zykow, który badał działalność wysokich urzędników merostwa, słynnej kooperatywy Oziero, korporacji Dwadcatyj Triest, twierdzi, że korupcyjne schematy, a także powiązania ze światem przestępczym pozwoliły na wyprowadzenie wtedy z budżetu ogromnych sum. Wszczęto nawet postępowanie karne, które miało wyjaśnić kulisy. Jednak sprawa numer 144128 (nazywana w mediach „sprawą Putina”) została zamknięta. W 2000 roku, gdy ją zamykano, Władimir Putin był już prezydentem Rosji. Według Zykowa, łeb sprawie ukręcił w odpowiednim czasie prokurator, który dziwnym zbiegiem okoliczności akurat wtedy wszedł w posiadanie willi o wartości dalece przewyższającej jego ówczesne możliwości finansowe.

Materiały na temat petersburskich schematów i powiązań zbierała też i opublikowała Marina Salje, deputowana Rady Miejskiej Petersburga (http://www.svoboda.org/content/transcript/27081099.html), w tym wypadku chodziło o przewały przy realizacji programu „żywność za surowce”. Materiał ten był – jak utrzymuje Zykow – nieźle udokumentowany, ale do sądu nie trafił, gdyż zawierał uchybienia formalne. Zykow wspomina o jeszcze jednej osobie, która zbierała materiały o tym ciekawym okresie działalności prezydenta – śledczy Oleg Kaliniczenko. Świetnie zorientowany w powiązaniach bliskiego kręgu znajomych Putina śledczy pewnego pięknego dnia postanowił pójść do klasztoru. Furta się zamknęła, Kaliniczenko zerwał wszelkie kontakty ze światem zewnętrznym, wywiadów nie udziela. Ale archiwum gdzieś jest. Najprawdopodobniej. Tak na marginesie – Marina Salje ostatnie lata życia też spędziła z dala od Petersburga, wprawdzie nie w klasztorze, ale na głuchej wsi, odmawiając kontaktów z mediami. Sprawa powiązań osób z kooperatywy Oziero wypłynęła kilka lat temu w związku z organizatorem dobroczynnego koncertu z udziałem zaproszonych gwiazd filmu i Władimira Putina, niejakim Władimirem Kisielowem (http://newsru.com/arch/russia/13sep2011/federation.html#2; http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2011/07/08/szlachetna-federacja/). Nadal trwają badania, gdzie podziała się forsa z tego przedsięwzięcia.

Na koniec – sondaże, według Centrum Lewady, 39% Rosjan twierdzi, że w ciągu ostatnich piętnastu lat poziom korupcji i przekrętów na wyższych półkach władzy wzrósł, 33% – że pozostaje niezmienny i tylko 20% wyraziło przekonanie, że korupcja się zmniejszyła, za najbardziej skorumpowane instytucje uznano drogówkę (policję w ogóle) i służbę celną. 56% uczestników badania pracowni WCIOM uważa, że niepodobna poradzić sobie z korupcją, w Moskwie i Petersburgu pesymistów (a może realistów) jest jeszcze więcej: 71%.