Archiwa tagu: Krym

Krymskie wakacje dywersanta

16 sierpnia. Pod koniec ubiegłego tygodnia agencje informacyjne organizowały dodatkowe dyżury dla pracowników, obawiając się zaostrzenia sytuacji wokół Krymu, skąd napływały sensacyjne komunikaty i w związku z tym wielkiego zaognienia na linii Moskwa-Kijów.

Federalna Służba Bezpieczeństwa Rosji poinformowała w ubiegłym tygodniu w trybie ekstraordynaryjnym, że udaremniła dokonanie na Krymie zamachów terrorystycznych. Mieli ich dokonać dywersanci nasłani przez ministerstwo obrony Ukrainy. Podobno gdzieś wywiązała się strzelanina, zginął jeden z rosyjskich funkcjonariuszy, strzelaninie towarzyszyć miał ostrzał od strony Ukrainy. Propagandowe tuby Kremla donosiły gromko, że ukraińskie „grupy dywersyjno-terrorystyczne” miały za zadanie zdestabilizować sytuację na półwyspie, posiać panikę, wygnać tym samym turystów, poderwać planowane na wrzesień wybory parlamentarne.

Prezydent Putin zmarszczył czoło i oskarżył Ukrainę o „sięganie po terror”. No i orzekł, że w tej sytuacji spotkanie w „formacie normandzkim” (Ukraina, Francja, Niemcy, Rosja) podczas wrześniowego szczytu G20 nie ma sensu. Premier Rosji zawtórował w groźnym tonie, zapowiadając, że Rosja może zerwać stosunki dyplomatyczne z Ukrainą. Strona ukraińska powtarzała, że wszystko to nieprawda, prowokacje czystej wody etc. Niemniej prezydent Poroszenko wprowadził stan podwyższonej gotowości bojowej we wschodnich jednostkach. Przez media przewalały się w tę i z powrotem porównania historyczne do prowokacji gliwickiej z 1939 r.

Jak odczytać te krymskie komunikaty? Komunikat Putina był czytelny. Rosyjski prezydent znowu powrócił do wrogiej retoryki pod adresem Kijowa, nie użył wprawdzie słowa „junta”, ulubionego określenia usłużnych kremlowskich propagandystów, ale nadmienił, że Ukrainą rządzą ludzie, którzy „zagarnęli władzę”. Ważniejsza była ta część wypowiedzi, którą Putin skierował wprost do Zachodu. Zagranie to miało na celu pokazać, że Ukraina nie jest samodzielna, nie potrafi zrobić nic konstruktywnego. To był bezpośredni apel, aby ci, którzy wspierają obecne kijowskie władze, nacisnęli swego „klienta” i skłonili Kijów do „realnego uregulowania pokojowego”. Czyli do realizowania postanowień Mińska 2, w tym objęcia ukraińską jurysdykcją separatystycznych tzw. republik ludowych, ale wedle scenariusza Kremla, z zachowaniem marionetkowych reżimów; dopiero potem możliwe byłoby rozważenie, kto sprawuje kontrolę nad granicą ukraińsko-rosyjską. W ten sposób Moskwa zyskałaby fantastyczny instrument powstrzymywania wszelkich prozachodnich zapędów Ukrainy – tzw. republiki ludowe udaremniłyby każdy krok w stronę Zachodu. Strona ukraińska ostatnio powtarzała, że przywrócenie ukraińskiej jurysdykcji nad tzw. republikami ludowymi, wybory itd. będzie możliwe, ale dopiero po odzyskaniu kontroli nad granicą, a nie – jak chce Moskwa – bez tej kontroli odzyskania. I Zachód zaczął się tej argumentacji przysłuchiwać.

Prowokacją na Krymie Moskwa pokazała więc, że jest z tego obrotu spraw niezadowolona, że zaczyna się niecierpliwić. I jeżeli Zachód nie zechce wywrzeć nacisku na Kijów i przymusić „klienta” do postępowania zgodnego z rosyjskim scenariuszem, to może być znowu gorąco. Znowu wywalimy stolik, pokażemy pięść. Może nawet znów poleje się krew, znowu trzeba będzie szukać rozwiązań. Jak nie Mińsk 2, to Mińsk 3, 4, 5, aż do skutku. Przy czym Rosja podkreśla za każdym razem, że absolutnie nie jest stroną, jest tylko arbitrem. Ha.

Co jeszcze można wyczytać spomiędzy wierszy komunikatu Putina? Że jeśli akcja „dywersant na Krymie” nie przyniesie Rosji spodziewanych owoców, to trzeba będzie Zachodowi powtórzyć dobitniej, że Ukraina jest państwem wspierającym terroryzm, skompromitować Ukrainę w oczach społeczności zachodniej, wykazać, że władze w Kijowie z niczym sobie nie radzą, nie zasługują na zaufanie etc.

Czy to przekonujące? W oficjalnej wersji wydarzeń na Krymie tłuczonej przez rosyjską telewizję i inne prokremlowskie media są liczne luki, „niestykowki”, wszystko wygląda na zawczasu przygotowaną prowokację, pozbawioną przy tym ładu i składu.

Reakcja USA na te rewelacje była zresztą powściągliwa: Departament Stanu przypomniał, że uważa Krym za okupowane terytorium Ukrainy i czeka na uregulowanie sytuacji we wschodnich prowincjach objętych promoskiewską rebelią. Rosyjski minister spraw zagranicznych Ławrow zapewniał swojego niemieckiego kolegę podczas wczorajszego spotkania, że „Rosja ma twarde dowody”. Ale na razie nikt ich nie widział.

Rosyjski historyk profesor Walerij Sołowiej w audycji Radia Swoboda powiedział: „Wojny na dużą skalę pomiędzy Rosją i Ukrainą po tym wszystkim raczej nie będzie. Zostanie utrzymane status quo. Format normandzki ulegnie zawieszeniu. Rosja będzie czekać. To jej strategia. Poczeka w nadziei, że Ukraina sama się zawali pod ciężarem własnych problemów, że Zachód nie wytrzyma antysankcji i sam zdejmie sankcje [nałożone na Rosję], że w Ameryce zmieni się prezydent”.

To chyba zbyt optymistyczna ocena. W rosyjskiej strategii faktycznie jest czekanie, ale jest też niecierpliwość, jest też liczenie na to, że jakaś mała (a w razie potrzeby nawet większa) prowokacja przyniesie duże zyski, że kropla dyplomacji Ławrowa wydrąży wreszcie jakiś choćby maleńki rozstęp w skale. Jeśli jeszcze nie teraz, to może za chwilę, kiedy zmieni się konstelacja polityczna na amerykańskim nieboskłonie, a fala migracyjna mocniej podmyje jedność Europy. Wyrażone przez Putina niezadowolenie z formatu normandzkiego to niezadowolenie z postawy europejskich partnerów – Niemiec i Francji. Może to pierwszy akord w symfonii zmysłów, jaką Putin chce skomponować z udziałem przyszłego prezydenta USA (wreszcie porozmawiamy jak równy z równym o nowym podziale stref wpływów, o losach świata całego, w tym Ukrainy, ale już bez pałętających się pod nogami niepoważnych Europejczyków). Poza tym są jeszcze wykonywane bez reporterskich fleszy „małe robótki” stricte wojskowe: ćwiczenia Kaukaz 2016, tworzenie i wyposażanie nowych jednostek wzdłuż granicy z Ukrainą itd. To też część rosyjskiej strategii.

Poza tym Rosja ma jeszcze inne fortepiany, na których będzie grać, i to głośno. Ciąg dalszy nastąpi.

Putin robi porządki

29 lipca. Jeszcze niedawno mówiło się, że Władimir Putin to uosobienie stabilności. Karykaturzyści malowali piękne portrety olejne, wpisując twarzyczkę podstarzałego Władimira Władimirowicza w posturę Leonida Breżniewa, genseka uznawanego za wzorzec stabilności przechodzącej w stagnację. Putin stabilizował również grono współpracowników – członkowie bliskiego kręgu, wywodzący się głównie spośród osobistych znajomych z Petersburga, często ze służb, też mogli się czuć bezpiecznie pod parasolem ochronnym „Papy” (jak podobno nazywają Putina jego zausznicy). Warunkiem spokojnej egzystencji była pełna lojalność. To w zasadzie wystarczało. Nawet jeśli ktoś mocno narozrabiał (jak były minister obrony Sierdiukow na przykład), sprawę tuszowano, a delikwent dostawał jakieś mniej eksponowane zajęcie (ale nie lądował na bruku).

Jednak ta „ich mała stabilizacja” to pieśń przeszłości – Putin zaczął wymieniać z rozmachem kadry. Przynależność do kręgu krewnych i znajomych Królika i lojalność już nie wystarczają. Putin już nie jest gwarantem stabilności.

To się zaczęło już jakiś czas temu, ale wczoraj przybrało dużą skalę: Putin podpisał kilka, jeśli nie kilkanaście dymisji-nominacji. Odwołał kilku gubernatorów, ambasadora (z Ukrainy), poprzestawiał przedstawicieli w okręgach federalnych, a także poprzykrawał inaczej same okręgi. O tym krojeniu za chwilę, a na początek kadry. Bo jak mówił klasyk, kadry decydują o wszystkim.

Wymiana dotyczyła wysokiego, ale nie najwyższego szczebla. Eksperci i komentatorzy jak jeden mąż zwrócili uwagę na to, że nowe stanowiska zyskali prawie wyłącznie ludzie w mundurach lub tacy, którzy mundurów wprawdzie nie nosili (w każdym razie publicznie), ale służyli w służbach. Wśród odwołanych znalazł się ambasador Michaił Zurabow, który objął placówkę po legendarnym Wiktorze Czernomyrdinie i był w Kijowie w czasach wielkiego przełomu. Mówiło się, że ma dobre układy z Petrem Poroszenką, zawiązane jeszcze w czasach, gdy ten nie był prezydentem. Moskwa prowadzi wobec Ukrainy politykę tyleż brutalną i wściekłą, co bezpłodną. Dawnych wpływów nie odzyskuje i nie zanosi się, by w najbliższym czasie odzyskała. Być może odwołanie starego i miękkiego ambasadora, a wysłanie przedstawiciela formacji „siłowej” Michaiła Babicza (Moskwa zwróciła się już oficjalnie do Kijowa o agrément dla kandydatury tego byłego wojskowego) jest znakiem, że Moskwa chce przejść do ostrzejszej ofensywy dyplomatycznej. Ciekawe, z jakim skutkiem.

Anton Oriech w blogu na stronie „Echa Moskwy” tak skomentował ten napływ mundurowych na cywilne posady: „Po piętnastu z górą lat negatywnej selekcji kadr mamy taką sytuacje, że Putin sam powinien stanąć na czele każdego resortu, każdego regionu, każdej agencji. Ale nawet jego geniusz nie jest w stanie tego dokonać. Dlatego fizycznie ktoś powinien te stanowiska zajmować. I powinien to być ktoś, kto jest w jakiś sposób do niego, prezydenta podobny mentalnie. A najlepiej Putin rozumie się z czekistami i wojskowymi. Wywodzą się z tego samego gniazda, z tego samego systemu. To ludzie, którzy nie będą bawić się w demokrację, a zaczną wydawać rozkazy i przykręcać śrubę. Putin ma nadzieję, że jego nominaci przynajmniej spróbują coś zrobić, a nie tylko zaczną skupywać drogie zegarki i upychać dolary po pudełkach”.

Te „dolary w pudełkach” to nawiązanie do pewnej znamiennej dymisji. Otóż z kadrowej karuzeli spadł szef służby celnej Andriej Bieljaninow. Zanim przyszła wiadomość o jego odwołaniu, telewizja pokazała smakowite reportaże z rewizji w jego domu. Sfilmowano sterty pieniędzy spakowane w pudła po obuwiu. Oceniono, że to kilkaset milionów rubli. Bieljaninow wyjaśniał, że to oszczędności jego rodziny.

Bieljaninow był znajomym Putina z okresu jego pracy wywiadowczej w Dreźnie, też służył w tej samej instytucji. Należał więc do kasty nietykalnych – grona osobistych przyjaciół z dawnych lat. I oto poddano go publicznej chłoście. Putin przekroczył kolejną linię. Odbiera polisy ubezpieczeniowe swoim współpracownikom. I powiadamia o tym cały świat. Nikt nie może się czuć pewny.

Poza roszadami w regionach Putin dokonał jeszcze jednej zmiany: Krym i Sewastopol, będące po aneksji oddzielnymi podmiotami Federacji Rosyjskiej i stanowiące oddzielny Krymski Okręg Federalny, utraciły swój specjalny status. Zostały włączone w skład Południowego Okręgu Federalnego. Może chodzi o ich schowanie, zakończenie pewnej romantycznej epoki dopieszczania nowych, tak pożądanych ziem. A przy okazji o schowanie niezliczonych problemów, jakie ze sobą niosą. Problemów, jakich w dobie postępującego kryzysu niepodobna rozwiązać. „Pieniędzy nie ma. Ale wy się trzymajcie, życzę zdrowia” – powiedział z niezamierzona szczerością premier Miedwiediew podczas niedawnych odwiedzin Krymu. Pieniędzy więc nie ma, ale trzeba sobie jakoś radzić. Można wprowadzać choćby coraz więcej mundurowych do administracji i zarządzania. A potem obserwować, jak jedna mundurowa korporacja podgryza drugą mundurową korporację. Z tym że pieniędzy od tego nie przybędzie. Jak zauważył jeden z twitterowych dowcipnisiów, zmiany kadrowe skończą się wtedy, kiedy na składzie skończą się generałowie FSB.

Pieniędzy nie ma, czyli rozmówki rosyjsko-rosyjskie

31 maja. „Mamy pieniądze” – napisał butnie czołowy rosyjski politolog Siergiej Karaganow w artykule z 2005 roku, który ukazał się na łamach rządowego dziennika „Rossijskaja Gazieta”. Właśnie zaczynała się kolejna kadencja Putina, ceny ropy rosły, korporacja czekistów już wpiła się w stołki, poczuła się na nich pewnie, ogłosiła „strategię trwania” i odkryła, że strumień petrodolarów pozwala na większą swobodę manewru po kilkunastu latach chudych i chaotycznych.

Od tamtej chwili minęło jedenaście lat. Po drodze było wiele wzlotów i upadków. Ostatnio obserwujemy zdecydowanie przewagę tych drugich – po aneksji Krymu karta się odwróciła; Putin przelicytował i teraz, jak mówią brydżyści, leży bez dwóch, a może nawet trzech. I to z kontrą sankcji gospodarczych.

Krym staje się w sensie przenośnym i dosłownym coraz bardziej uciążliwym bagażem. A koszty jego utrzymania rosną. W zeszłym tygodniu zagarnięty półwysep odwiedził ze świtą premier Dmitrij Miedwiediew. Wizycie poświęcono dyżurną uwagę w głównym wydaniu programu informacyjnego, z reportażu wynikało niezbicie, że z nudów padły wszystkie krymskie muchy. Zapewne nikt by nie zauważył, że „Dimon”, jak familiarnie nazywa premiera nieprzychylny rosyjski Internet, w ogóle dokądkolwiek pojechał, gdyby nie pewna dociekliwa krymska emerytka. Podczas rytualnego spotkania premiera z mieszkańcami Krymu starsza pani zachowała się nieprotokolarnie i zadała konkretne pytanie: kiedy mianowicie wzrosną emerytury na Krymie, co solennie obiecała cała polityczna wierchuszka. Premierowi najwyraźniej otworzyło się trzecie oko świadomości, bo wypalił szczerze: „Pieniędzy nie ma. Ale wy się tu trzymajcie. Życzę dobrego nastroju i zdrowia” (https://www.youtube.com/watch?v=WSq7oxM_fyo).

No i się zaczęło. Słowa premiera momentalnie podchwycił Twitter i inne media społecznościowe, powstały setki memów, klipy (https://www.youtube.com/watch?v=SlX-veNRo-4), a fraza „pieniędzy nie ma” stała się najczęściej cytowaną wypowiedzią rosyjskiego polityka za półrocze (co najmniej). Satyrycy zrobili też użytek ze słów Miedwiediewa i umieścili je jako hasło na plakatach wyborczych partii Jedna Rosji. Wszak w połowie września maja się odbyć wybory do Dumy Państwowej. W wielu memach powtarzała się sugestia, aby brakującej forsy poszukać w Panamie lub innych rajach podatkowych.

Wypowiedź jak wypowiedź – nic nadzwyczajnego. Suche stwierdzenie faktu, o którym wiedzą wszystkie kremlowskie wróble, a odczuwają w portfelach wszyscy Rosjanie – pieniędzy nie ma. Ma się rozumieć, tuby oficjalnej propagandy ciągle zapewniają, że wszystko jest w porządeczku. No, może przez chwilę być trochę trudno, ale pod światłym przewodem wiecznego prezydenta na pewno znowu wypłyniemy na pełne morze i znowu słowa Karaganowa staną się upragnionym ciałem.

Ale na to ciało się nie zanosi. Wskaźniki spadają, mimo zaklęć najwyższych władz partyjnych i państwowych Zachód – przynajmniej na razie – nie zdejmie sankcji. Pozostaje naprawdę odwołać się do dobrego nastroju i życzyć zdrowia.

Nie jest jednak tak, że kierownictwo nic nie robi. Robi. Prezydent Putin wyciągnął ostatnio ze schowka Aleksieja Kudrina, którego kilka lat temu „Dimon” się pozbył z posady wicepremiera ds. finansów (bo go nie lubił po prostu). Kudrin – uważany za liberalne skrzydełko Putinowskiej ekipy – siedział spokojnie na zapleczu i czekał się, aż prezydent znów uzna, że jego dobra rada jest niezbędna. Teraz mamy najwyraźniej taką sytuację i „senator, który wypadł z łaski” ma uzdrowić chorą gospodarkę. Zdaniem specjalistów od kremlinologii stosowanej, Putin chce wrócić do starych sprawdzonych rozwiązań, nie ma zaufania do rozwiązań innych, nieodmiennie wierzy w pomysły Kudrina. Ale nie da się wejść do tej samej rzeki, w niej upłynęło ostatnimi laty wiele wody. Zmieniła się sytuacja na świecie oraz – a może przede wszystkim – zmieniła się pozycja Rosji w świecie: po aneksji Krymu stosunki z Zachodem uległy ochłodzeniu, a współpraca z Chinami daje mizerne efekty. Pierwszym sygnałem, że Putinowi jednak trudno będzie się dogadać z Kudrinem, był dialog obu panów na spotkaniu prezydium rady ds. gospodarki. Kudrin podpowiedział, że niezbędnym warunkiem stymulowania gospodarki jest przyciągnięcie inwestycji zagranicznych. „Rosja jest technologicznie zacofana, więc powinna – nawet jako państwo drugoplanowe spróbować włączyć się w międzynarodowe technologiczne łańcuchy. Ażeby mogło do tego dojść, trzeba zmniejszyć napięcie geopolityczne”. Na to usłyszał z najwyższych ust: „Może Rosja i jest zacofana, ale ma za plecami tysiącletnią historię i nie będzie handlować swoją suwerennością”. I zapewnił, że będzie jej bronił do końca swoich dni. Brakowało jeszcze tego, by dodał: „Nic z tego wszystkiego nie będzie. Ale wy się trzymajcie. Życzę dobrego nastroju i zdrowia”.

Śmierć po raz trzeci

4 stycznia. Skąpa depesza kondolencyjna Putina zamieszczona na stronie internetowej Kremla w związku z nagłą śmiercią szefa rosyjskiego wywiadu wojskowego generała pułkownika Igora Sierguna zwróciła uwagę na obserwowaną ostatnio serię nagłych zgonów generałów i osób związanych z operacją „Krym” i „Donbas”. Tydzień temu zmarł generał 52-letni Aleksandr Szuszukin. 11 grudnia w szpitalu w Moskwie zmarł 62-letni były mer Sewastopola, Walerij Saratow.

Ta czarna seria wywołała falę spekulacji w mediach społecznościowych (prasa w Rosji nie wychodzi w związku z trwającymi wakacjami noworoczno-świątecznymi). Pożywką dla tych spekulacji jest kilka punktów zbieżnych, które łączyły wymienione osoby. Raj konspirologów.

Zmarły nagle w wieku 59 lat (przyczyny zgonu nie są znane) generał Siergun był – wedle enucjacji prasowych – odpowiedzialny za przeprowadzenie aneksji Krymu oraz ingerencji we wschodniej Ukrainie w 2014 roku. Był jedną z osób z kręgu bezpośrednio informującego głowę państwa o biegu wydarzeń. Jak pisze w blogu dziennikarz Piotr Szuklinow, „faktycznie był świadkiem i głównym wykonawcą wszystkich tajnych operacji Federacji Rosyjskiej na Ukrainie – poczynając od zajęcia Słowiańska, a kończąc na interwencji w sierpniu 2014”. Dalej Szuklinow sugeruje, że Siergun był jedynie narzędziem, nie należał do decydentów ani bliskich współpracowników Putina. „Siergun po prostu wiedział za dużo” – ta hipoteza powtarza się w komentarzach najczęściej.

Szef rosyjskiej „razwiedki” wojskowej Siergun za udział w wyżej wymienionych operacjach został przez Putina awansowany, a przez Zachód wpisany na listę sankcyjną. Podobnie jak generał major Aleksandr Szuszukin, zastępca szefa sztabu wojsk powietrznodesantowych, który w pamiętne dni, gdy „zielone ludziki” zalewały Krym, dowodził – według ukraińskiej prasy (oficjalnych potwierdzeń brak) – powietrznodesantowym kontyngentem. Jako przyczynę śmierci wskazano „zatrzymanie akcji serca”.

I jeszcze jedna tajemnicza śmierć związana z Krymem: były mer Sewastopola Walerij Saratow, jeden z inicjatorów i gorących zwolenników aneksji Krymu, zmarł niedawno w Moskwie po nieudanej operacji. Po wydarzeniach „rosyjskiej wiosny” wycofał się z polityki. Co mu było? Nie wiadomo.

Może te przedwczesne śmierci nie mają ze sobą nic wspólnego, są łańcuchem fatalnych zbiegów okoliczności, a zbieżność jest całkowicie przypadkowa. Może też nie ma z tym nic wspólnego przekazanie na dniach prokuraturze Holandii przez grupę dziennikarzy śledczych Bellingcat listy dwudziestu osób mających związek z zestrzeleniem nad Donbasem samolotu Malezyjskich Linii Lotniczych w lipcu 2014 (http://nos.nl/artikel/2078421-onderzoeksgroep-twintig-russen-in-beeld-voor-neerhalen-mh17.html). Na liście znalazły się nazwiska rosyjskich wojskowych. Według autorów raportu, fatalny Buk, z którego zestrzelono pasażerskiego Boeinga, przybył na wschodnią Ukrainę z 53. brygady wojsk rakietowych dyslokowanej w Kursku. Rosja dementowała dotychczas dane dostarczane przez Bellingcat, starając się zdyskredytować grupę.

Amur to znaczy kocham

2 stycznia. „Amur to znaczy kocham” – śpiewał wokalista weselnego zespołu na jednej z rodzinnych okazji ślubnych. Wspomnienie tego rzewnego zaśpiewu powróciło w związku z niezwykłym związkiem tygrysa Amura i kozła Timura z Władywostoku. Cała Rosja z zapartym tchem od kilku tygodni śledzi ten związek. W dalekowschodnim parku safari (brzmi jak oksymoron, ale jak widać, safari wcale nie musi być w Afryce) tygrysowi Amurowi dowieziono jako potencjalną kolację czarnego kozła. Ale Amurowi nie chciało się zapolować na Timura i odtąd dzielą w pokoju i szczęściu jedną zagrodę.

Relacje z zagrody zajmują poczesne miejsce w rosyjskich programach informacyjnych (także tych dla zagranicy: https://www.youtube.com/watch?v=0azdK28tmIg). Jedna z dziennikarek została wysłana, by przeprowadzić wywiad (!) z matką kozła Timura, Żanną, ale kozula nic z siebie do podstawionego pod pysk mikrofonu nie wybeczała, najwidoczniej była stremowana. Przed kamerą wypowiadają się natomiast poważni eksperci, analizujący sytuację w związku Amur-Timur: „czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie?”. No, i czy i jak ta przyjaźń-miłość zostanie skonsumowana? Powstał 44-minutowy film (http://www.safaripark25.ru/index.php?option=com_content&view=article&id=158&catid=2), na stronie internetowej parku można było oglądać bohaterów przez 24 godziny w czasie realnym. Zainteresowanie było tak wielkie, że stronka parku padła.

Nowy Rok powitano w Rosji jak zwykle szumnie i wesoło. Sałatka Olivier (według tzw. wskaźnika Olivier, kosztuje 35% więcej niż w ubiegłym roku), śledzik pod kołderką, zabawy na świeżym powietrzu, suto zakrapiane biesiady przy choince, w telewizji obowiązkowo „Ironia losu” z Barbarą Brylską i Andriejem Miagkowem. No i poprzedzone gromkimi fanfarami noworoczne orędzie prezydenta Putina (https://www.youtube.com/watch?v=CMD0CCq6Jo8), który życzył wszystkiego najlepszego rodakom – starym i młodym, przede wszystkim tym walczącym z terroryzmem. Telewizja pokazywała przez kilka dni poprzedzających Nowy Rok reportaże z bazy w Latakii, gdzie ustawiono choinkę z bombkami (co za kalambur) i światełkami. Do żołnierzy w przeddzień Nowego Roku przemówił też ludzkim głosem – choć na odległość – minister obrony Siergiej Szojgu.

Na pożegnanie 2015 roku odbył się spektakl „Krym i prąd”. Półwysep został odcięty od dostaw z Ukrainy kontynentalnej (blokada trwa od 22 listopada, 6 grudnia wznowiono dostawy jedną z nitek z Ukrainy, potem znowu się coś popsuło), założono by-passy – uruchomiono most energetyczny z Rosji. Ale przez te by-passy prądu płynie zbyt mało, aby zapewnić dostawy dla całego Krymu, wyłączenia energii planowe i nieplanowe stały się codziennością. Ukraina gotowa była dostarczać prąd na podstawie nowego kontraktu (stary wygasł 31 grudnia). Putin polecił „jednej z czołowych pracowni badania opinii publicznej” przeprowadzenie sondażu, czy mieszkańcy Krymu zgadzają się na podpisanie kontraktu, nawet jeśli zostanie tam zapisane, że Krym jest częścią Ukrainy oraz czy są w stanie znieść przez jakiś czas niedogodności związane z brakiem energii. Sondaż przeprowadził ośrodek WCIOM, w blitz-sondzie – wedle zapewnień szefa ośrodka Walerija Fiodorowa – 93,1% respondentów wypowiedziało się przeciw podpisywaniu kontraktu z Ukrainą, a 94% stwierdziło, że wytrzyma bez stałych dostaw prądu przez 3-4 miesiące. Odpowiedzi socjolodzy z WCIOM uzyskali przez telefon do trzech tysięcy ludzi. Ciach mach i mamy wyniki. Takie, jak trzeba. Sekretarz prezydenta Dmitrij Pieskow oznajmił, że wyposażony w takie rezultaty ankiety Putin zapewne nie podpisze nowego kontraktu z Ukrainą. Koledzy socjolodzy z innych pracowni obśmiali i sposób przeprowadzenia badania, i otrzymane wyniki: „Za taką kaskę, jaką dostaje WCIOM, można się było postarać nawet o wynik 97%”; „Teraz wybory prezydenta też nie będą już potrzebne, Kreml zleci WCIOM-owi przeprowadzenie telefonicznej sondy i na jej podstawie Putin pozostanie na tronie. Oszczędność”. Tych, którzy podważali prawdziwość wyników i w portalach społecznościowych krytykowali ten sposób załatwiania ważnych spraw, szef WCIOM-u nazwał elegancko „diermomiotami” (miotaczami g…). I tak zakończył się stary rok w rosyjskiej socjologii.

A wysocy urzędnicy pod choinkę dostali od administracji prezydenta niezwykły prezent: księgę cytatów z wypowiedzi umiłowanego przywódcy „Słowa zmieniające świat”. Księga nazwana została zaraz przez użytkowników sieci „Beżową książeczką Krym Put Ina” (na wzór czerwonej książeczki Mao czy zielonej książeczki Kadafiego). Wiceszef prezydenckiej kancelarii Wiaczesław Wołodin zapowiedział, że ta pozycja powinna znaleźć się na każdym urzędniczym biurku. Ciekawe, czy będą odpytywać ze znajomości zawartości. W Turkmenistanie Ojciec Wszystkich Turkmenów Nijazow w latach 90. wydał książkę nie wiadomo o czym pod tytułem „Ruhnama”. To była biblia narodowa, którą znać i studiować mieli wszyscy. Powstał nawet cały instytut naukowy i uniwersytet, było państwowe święto poświęcone księdze, pomnik bardzo nienaturalnej wielkości. A ludziom, ma się rozumieć, od tego żyło się dostatniej. Rosjanom nie żyje się dostatniej – w podsumowaniach roku dane dotyczące wskaźników społeczno-gospodarczych (m.in. biednych jest w Rosji dwa razy więcej niż przed rokiem), cen ropy (spadają), notowań rubla do dolara (mocno spadają) są co najmniej niepokojące. Ale teraz do 10 stycznia włącznie wszyscy Rosjanie mają wolne. Zabawa dopiero się zaczyna.

Na koniec do najlepszych noworocznych życzeń dla Państwa dołączam pieśń Braci Tuzłowów: https://www.youtube.com/watch?v=HhBI3A8P5DE

Jeż w spodniach. Reaktywacja

29 września. Przy okazji wizyty Władimira Putina w ONZ przypominano wystąpienie genseka Nikity Chruszczowa w Zgromadzeniu Ogólnym w 1960 roku, niestandardowe formy wyrażania przezeń ekspresji (walenie pięściami w blaty, but na stole) oraz wyrażenia Chruszczowa, które weszły na stałe do historii: „pokażemy Ameryce kuźkinu mat’” [pogróżka zapowiadająca, że ZSRR też będzie miał bombę wodorową] oraz „wpuściliśmy Ameryce jeża do spodni” [gdy ZSRR umieścił potajemnie broń jądrową na Kubie w 1962, co stało się przyczyną groźnego kryzysu karaibskiego i postawiło świat na skraju wojny atomowej].

Wystąpienie Putina było zupełnie inne niż cyrkowe występy Chruszczowa. Mówca kontrolował każdy gest i każde słowo. Nawet emocjonalne pytanie: „czy wy chociaż rozumiecie, co narobiliście?” pod adresem zachodniej koalicji, próbującej nieumiejętnie zakończyć wojnę w Syrii, też było dobrze wyreżyserowanym trickiem. Putin zaproponował w tonie dobrodusznym wspólną walkę ze złem – Państwem Islamskim, stworzenie czegoś na kształt koalicji antyhitlerowskiej, gdy państwa o różnych systemach zawarły sojusz przeciwko Niemcom. Na jakich zasadach to nowe „święte przymierze” miałoby działać? To na razie pusta rama. Analogia do czasów II wojny nie wydaje się trafiona: wtedy Zachód postawił na sojusz ze Stalinem, bo pokonanie Hitlera bez udziału ZSRR po stronie aliantów byłoby o wiele bardziej kosztowne i krwawe, o ile w ogóle możliwe. Czy teraz tak jest, że świat bez udziału Rosji nie jest w stanie poradzić sobie z problemami? Na pewno Rosja zachowuje wysoki potencjał destrukcji i to zawsze trzeba brać pod uwagę. W Syrii też. Obok pojednawczych propozycji Putin podkreślał jednak, że Rosja stoi za Baszarem al-Asadem, przedstawicielem legalnych władz Syrii. Rosyjski prezydent pouczał zachodnich partnerów, że popierają jakieś siły opozycyjne, podczas gdy prawo międzynarodowe stoi przecież po stronie legalnych władz. Bardzo ciekawe. A jak to się ma do popierania tak zwanych Donieckiej i Ługańskiej Republik Ludowych?

Ale wróćmy do Syrii. Kilka tygodni temu Putin wpuścił Zachodowi „jeża do spodni”, czyli przeprawił zagony „zielonych ludzików” do Syrii. To sprawiło, że w Waszyngtonie zaczęto w ogóle rozważać rozmowę z Moskwą, wcześniej izolowaną za aneksję Krymu i rozpętanie konfliktu na wschodzie Ukrainy. Dialog podjęto. Po wystąpieniach prezydentów USA i Rosji na forum ONZ doszło do półtoragodzinnego spotkania obu panów w kuluarach. O czym rozmawiali? Wiemy to tylko ogólnie z kilku zdań wypowiedzianych przez Putina do dziennikarzy po rozmowie z Obamą (http://kommersant.ru/doc/2820651). Obama nie powiedział nic. Nie wydano wspólnego komunikatu, co w języku dyplomacji oznacza, że protokół rozbieżności był duży i nie wypracowano nawet zbliżonego stanowiska w zasadniczych tematach.

Rosja mówi, że ściągnęła „pomoc wojskowo-techniczną” w okolice Latakii i Tartus, aby ewentualnie walczyć z Państwem Islamskim. Ciekawe, po co w takim razie dowieziono środki obrony przeciwlotniczej, skoro Państwo Islamskie nie dysponuje lotnictwem. Lotnictwem za to dysponuje zachodnia koalicja bombardująca pozycje Państwa Islamskiego, ewentualne kolizje w niebie nad Syrią samolotów rosyjskich i np. amerykańskich są jak najbardziej możliwe. Na czym więc miałaby polegać realna pomoc wojskowa Rosji w Syrii? Chyba tylko na efektywnej obronie Asada. Eksperci z jednej i z drugiej strony twierdzą, że Rosja nie zaangażuje się w operację lądową przeciwko Państwu Islamskiemu. Po pierwsze to droga impreza. A po drugie rosyjskie społeczeństwo jest przeciwne wysyłaniu wojsk na Bliski Wschód. Syria jest w tym kontekście postrzegana jako „drugi Afganistan”. W ostatnim sondażu Centrum Lewady aż 69% badanych było przeciwko wysyłaniu rosyjskich wojsk do Syrii. Oczywiście, jak pokazał zeszły rok, Putin ma sprawny aparat propagandowy, który jest w stanie nawinąć społeczeństwu na uszy każdą ilość makaronu.

A co z Ukrainą? Być może Putin chciał dokonać małej transakcji coś za coś. My wam pomoc w Syrii, wy nam zapomnijcie grzechy Krymu i Donbasu, znieście sankcje, uznajcie nasze stałe miejsce w najwyższej lidze. Ale przełomu na razie nie zobaczyliśmy. Rosyjskie propozycje pokojowe są wątłe. Czy można na nich zbudować sojusz do walki z islamistami i ogólnie rozrzedzić atmosferę, by w zamian otrzymać odpuszczenie sytuacji na Ukrainie i przychylenie się przez Zachód do rozwiązań, zgodnych z interesami Moskwy?

Jeden z komentatorów internetowych porównał przemowy Obamy i Putina: „Obama powiedział, że dyktatorów mordujących swój naród należy obalić, a Putin, że dyktatorów należy bronić”. Specjaliści od kremlinologii stosowanej twierdzą, że tragiczny koniec pułkownika Kadafiego zrobił na Putinie kolosalne wrażenie. Od tamtej pory datuje się wręcz histeryczna prewencja przeciwko „kolorowym rewolucjom” w Rosji (Putin uważa, że to Amerykanie przeprowadzili „arabską wiosnę” oraz zaplanowali i doprowadzili do obalenia Janukowycza na Ukrainie). Putin nie chce skończyć jak Kadafi.

Na koniec jeszcze anegdotka. Wiaczesław Nikonow, rosyjski politolog, deputowany, szef fundacji Russkij Mir (prywatnie wnuk Wiaczesława Mołotowa) określił wystąpienie Putina mianem epokowego. Zauważył też, że Amerykanie robili wszystko, aby odwrócić uwagę świata od słów rosyjskiego przywódcy i właśnie wtedy, gdy ten przemawiał, podali wiadomość o znalezieniu dowodów na obecność wody na Marsie. Rosyjscy blogerzy natychmiast podchwycili: „Byłoby super, gdyby woda pojawiła się w ONZ, a na Marsie znaleźli Putina” albo „Mam nadzieję, że następnym razem Putin przemówi z Marsa, a jeszcze lepiej z Jupitera”. Choć tak naprawdę mogli sobie te złośliwości darować, „goła” wypowiedź Nikonowa jest o wiele śmieszniejsza.

Zemsta nietoperzy

29 sierpnia. Tego samego dnia, gdy „dama z pilniczkiem”, Jewgienija Wasiljewa została na mocy decyzji sądu zwolniona przedterminowo z kolonii karnej (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2015/08/25/dama-z-pilniczkiem/), inny sąd – w Rostowie nad Donem – ogłosił wyrok w sprawie Olega Siencowa i Ołeksandra Kolczenki: 20 i 10 lat kolonii o zaostrzonym rygorze. Przypadkowa koincydencja terminów? Możliwe, ale symboliczna i wymowna. Rosyjska Temida ma dwa oblicza jak Janus – jedno dla swoich (łagodne, pełne wyrozumiałości, z opaską na oczach, pozwalającą nie widzieć złodziejstwa), drugie dla wrogów (za winy niepopełnione, za niezgodę z geniuszem prezydenta – kara, w łeb, w łeb).

Akt oskarżenia w sprawie Siencowa-Kolczenki uszyto grubymi nićmi, bezwstydnie, na polityczne zamówienie. Oskarżono ich o zorganizowanie grupy przestępczej, mającej na celu dokonanie zamachów terrorystycznych. Zarzuty ciężkie, jedne z najcięższych. Tyle że dowodów tych win w sądzie nie przedstawiono, zamachów nie było, nikt nie zginął, nikt nie ucierpiał. Sięgnięto po doświadczenia „stalinowskiego prawa” – jest człowiek, a paragraf się znajdzie. I to wystarczy, by skazać.

Siencow – mieszkaniec Krymu, reżyser, pisarz – był aktywistą Automajdanu, w czasie operacji zajmowania Krymu przez wojska rosyjskie zaopatrywał ukraińskich żołnierzy zablokowanych w bazach. Po aneksji, z którą – jak przypomniał w sądzie w słowie końcowym (całość tutaj: http://tvrain.ru/teleshow/here_and_now/ja_ne_krepostnoj_chtoby_s_zemlej_menja_peredavat_rech_ukrainskogo_rezhissera_olega_sentsova_v_sude-371693/) – kategorycznie się nie zgadza, pozostał na półwyspie. Nie uległ chorobie #Krymnasz. Kontaktów z Ukrainą nie zerwał, zachował ukraińskie obywatelstwo, udzielał się w poszukiwaniach ludzi, którzy w tajemniczych okolicznościach zniknęli podczas wydarzeń na Majdanie. Został aresztowany w maju ubiegłego roku przez Federalną Służbę Bezpieczeństwa Rosji. Najpierw postawiono mu zarzut podpalenia drzwi biura partii Jedna Rosja w Symferopolu. Zbrodnia to niesłychana. Do przyznania się nakłaniano go pogróżkami, biciem, duszeniem i innymi przyjemnymi metodami. Gdy to nic nie dało, zarzuty „wzmocniono”: na polecenie Prawego Sektora (do którego Siencow rzekomo należał), ukraińskiej organizacji, której działalność na terytorium Federacji Rosyjskiej jest zakazana, Siencow miał zorganizować grupę terrorystyczno-dywersyjną w celu dokonania zamachów.

Akt oskarżenia oparto na zeznaniach świadka, znajomego i współpracownika Siencowa, Giennadija Afanasjewa (w osobnym procesie dostał wyrok 7 lat łagru). Podczas rozprawy Afanasjew wycofał się z obciążających Siencowa zeznań. Jak powiedział – wyciśnięte z niego zeznania śledztwo uzyskało, stosując tortury. Sąd jednak okazał się bardzo przywiązany do wersji z podpaleniem i planowanym wysadzeniem w powietrze pomnika Lenina i wiecznego ognia przy memoriale Wielkiej Wojny Ojczyźnianej w Symferopolu i nie zwrócił uwagi na wycofanie zeznań, jedynej podstawy oskarżenia. Siencow stwierdził, że nie miał nic wspólnego z uszkodzeniem drzwi do siedziby rosyjskiej partii. Obrona wskazywała ponadto, że biuro partii nie jest obiektem państwowym, to jedynie siedziba organizacji społecznej, zresztą żadnych dowodów udziału Siencowa w tym epizodzie nie ma. A czy są jakieś dowody, czy wszystkie zostały nieudolnie sfabrykowane? Nie było żadnych aktów terroru, żadnych wybuchów, żadnych ofiar. Fikcja nieliteracka. Bohdan Owczaruk z Amnesty International zwrócił uwagę na to, że rosyjski wymiar sprawiedliwości złamał art. 3 europejskiej konwencji praw człowieka: „zeznania, otrzymane w wyniku tortur, nie powinny stanowić podstawy wyroku sądu. Ponadto proces nie powinien odbywać się w Rostowie nad Donem – zgodnie z prawem, obywatele Ukrainy nie mogą być wywożeni z terytorium Krymu na terytorium Federacji Rosyjskiej, jako że Krym jest terytorium okupowanym, a konwencja genewska jasno określa zasady, które państwo okupujące powinno przestrzegać. Poza tym ich nie mieli prawa sądzić według prawa rosyjskiego, a według ukraińskiego. Co do oskarżenia o terroryzm, to powinno zostać wycofane”.

„To proces pokazowy, podobnie jak w przypadku Nadii Sawczenko. Trzeba zademonstrować, że jeżeli ktoś neguje przynależność Krymu do Rosji lub zamierza na poważnie wziąć udział w działaniach wojennych nie po stronie rosyjskiej, to my tych ludzi wykradniemy i posadzimy na długie wyroki, żeby zapamiętali. Chodzi o to, żeby ludzie się bali. Komunikat jest taki: jeżeli otworzysz usta i coś powiesz przeciwko nam – pięć lat, a jak cokolwiek zrobisz – 23 lata. To typowa sadystyczna logika, żeby ludzie nie śmieli nawet nic powiedzieć” – komentował w audycji „Echa Moskwy” politolog Stanisław Biełkowski.

Polityczny charakter procesu Siencowa nie ulega wątpliwości. Za chwilę rozpocznie się proces wspomnianej przez Biełkowskiego Nadii Sawczenko. Można z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że i tam zapadnie wysoki wyrok skazujący. Ci skazani będą kartą przetargową Putina w rozmowach z Ukrainą, a przede wszystkim z Zachodem.

O Siencowa upominali się w licznych listach i petycjach europejscy filmowcy. Bez skutku – nikt ich w Rosji nie usłyszał, nikt nie wysłuchał. Rosyjskie środowisko artystyczne jakoś się nie burzyło przeciwko niesprawiedliwemu wyrokowi na kolegę. Pojedynczy twórcy próbowali protestować. Aleksandr Sokurow krytykował postępowanie Rosji wobec Siencowa, wzywał do jego uwolnienia. Podobnie Aleksiej German jr., Władimir Kott, Aleksiej Fiedorczenko, Władimir Mirzojew, Paweł Bardin, Askold Kurow. Krótka lista przyzwoitości. Nikita Michałkow ze swej strony próbował wystąpić w obronie Siencowa. Nieśmiało. W rozmowie z dziennikarzami zastrzegał się: „Nie mogę podskoczyć wyżej własnej głowy. Te prośby, które wysyłaliśmy, również ja osobiście [Michałkow skierował prośbę o uwolnienie Siencowa do Putina]… Są dość poważne dokumenty, noszące prawny charakter procesowy, do których nie potrafię się odnieść, ponieważ nie jestem prawnikiem. Ty mówisz – wypuśćcie go, bo to zdolny reżyser, a tobie odpowiadają: przecież to terrorysta i przedstawiają ci fakty. Trudno z tym dyskutować”. Ciekawe, jakie to fakty przedstawiono Michałkowowi, że się uspokoił i zamilkł.

Spośród komentarzy internetowych po ogłoszeniu wyroku w procesie Siencowa-Kolczenki wyróżnił się pisarz (a właściwie były pisarz), były skandalista Eduard Limonow („Ja, Ediczka”): „Siencow dostał 20 lat. Słusznie! Człowiek, który nazwał Rosjan okupantami Krymu zasługuje na dwudziestkę, potwór! Ukraina przez 23 lata gwałciła Krym. My Krym zdobyliśmy za czasów Katarzyny II, a Ukraina go u nas wyszachrowała, wymaniła u Jelcyna pijaczyny. Niech Siencow siedzi za ukradzione rosyjskie dobro”.

A inny komentator, Anatolij Krawczenko zapytał: „Jak to? To Girkin nie jest terrorystą, a Siencow jest?”.

Galeony i jachty, czyli Batyskaf Batyskafowicz Putin na Krymie

22 sierpnia. To wydarzenie kremlowskie tuby ogłaszały przez co najmniej trzy tygodnie: prezydent wybiera się na Krym. Na Krym! Odwieczne prarosyjskie ziemie. To miał być obrzęd potwierdzający niezbywalne prawo Rosji do półwyspu. Podróż Putina otrzymała co najmniej taką oprawę propagandową, jak pamiętna wyprawa Katarzyny II na rzucone do jej stóp przez księcia Potiomkina nowe zdobycze terytorialne. W tej atmosferze spodziewano się od Putina wiekopomnych oświadczeń, nagłych zwrotów akcji, zapowiedzi wielkiego przełomu. Tymczasem z napompowanej do granic możliwości propagandowej chmury spadł mizerny kapuśniaczek.

Na wyjazdowej naradzie w Sewastopolu poświęconej sprawom bezpieczeństwa z udziałem premiera i szefów FSB, Komitetu Śledczego, Rady Bezpieczeństwa prezydent przestrzegł, że „siły zewnętrzne” usilnie pracują nad zdestabilizowaniem sytuacji na Krymie, wrogowie tylko czyhają, aby „słuszne pretensje obywateli wynikłe z przejściowych trudności skierować w stronę destrukcji”, „rozgrywać kartę nacjonalistyczną”. „W niektórych stolicach” [ciekawe, których] przygotowuje się „kadry, mające dokonać aktów dywersji, aktów sabotażu” i dla „radykalnej propagandy”. Wezwał uczestników, by wzmogli czujność: na Krym nie mogą się dostać żadne niepożądane produkty, objęte antysankcjami. Na kolejnej nasiadówce – tym razem w ramach prac Rady Państwa – Putin zatroskał się o rozwój turystyki (to oddzielny temat, jak po aneksji „rozkwitł” biznes turystyczny na Krymie: nawet przymusowe i dotowane przez państwo skierowania z zakładów pracy i wszelkie inne zachęty nie działają: plaże Krymu i w szczycie sezonu są puste). Coś nowego? Ano, nic. Może chociaż jakaś nagroda pocieszenia? Też nie. Radźcie sobie sami, wielkiej kasy na Krymie nie będzie, bo nie ma skąd zaczerpnąć. Po prostu nadal cieszcie się tym, że jesteście w Rosji. No i uważajcie, bo tu może coś wybuchnąć (czy ktoś coś wysadzi, nie wiadomo, to mogą być niefortunne tajne ćwiczenia, jak w Riazaniu z workami heksogenu w 1999 roku).

Kijów, który wyraził protest w związku z wizytą na Krymie prezydenta i premiera Rosji, zwrócił uwagę na jeden z pasaży mowy prezydenta: że narody rosyjski i ukraiński to jeden naród. Putin wypowiada to zdanie nie po raz pierwszy. To w jego rozumieniu pojednawcza oferta dla Ukraińców, którzy zbłądzili na europejskich manowcach, oszołomieni zachodnimi błyskotkami, a powinni powrócić na słowiańskie łono Moskwy i nie brykać więcej. Prezydent Poroszenko ripostował, że w czasie wojny nie ma braterstwa narodów, naród ukraiński wybrał marsz ku Europie, a naród rosyjski przeżywa głęboki kryzys.

A jeśli chodzi o kryzys w stosunkach rosyjsko-ukraińskich, to nie zanosi się na przełom. Putin próbuje zachęcić Zachód do rozmowy o Krymie. Jakiś handel wymienny, jakieś obietnice, jakieś strachy. Minister spraw zagranicznych Ławrow rzucił kilka dni temu zanętę: Putin wybiera się do Nowego Jorku na sesję ONZ, mógłby się przy tej okazji spotkać z Obamą. Biały Dom nazajutrz odparł, że nic mu nie wiadomo o planach spotkania obu prezydentów.

W poprzednich latach prezydent Putin dostarczał wakacyjnego tematu – a to buszował topless w tajdze, a to latał myśliwcem, a to nurkował w akwalungu i cudownym trafem odkrywał starożytne amfory. W tym roku też zanurkował, ale już nie w akwalungu, a zanurzył się w batyskafie na głębokość 82 metrów. A tam niespodzianie czekał na niego od dziesięciu wieków pewien galeon.

Może zdrowie już nie to, może nowych konceptów brak, dość że Putin nie zaryzykował wyczynu wymagającego żelaznej krzepy, a wolał polegać na dobrym sprzęcie. W związku z tym sprzętem pojawiły się w sieci informacje dotyczące putinowskiego batyskafu. Dziennikarz i bloger Arkadij Babczenko zauważa: „prezydent kraju, mającego linię brzegową 38,5 tys. kilometrów, omywanej przez wody trzydziestu mórz, […], swego wiekopomnego odkrycia bizantyjskiego galeonu dokonał w batyskafie wyprodukowanym przez holenderską firmę U-BOAT WORX, zakupionym w 2012 roku”. Po co Putin opuścił się na dno? W zamyśle autorów pomysłu, aby rozbudzić w Rosjanach zainteresowanie ojczystą historią, zamiast tego wykazał, że Rosja nie ma przyzwoitych batyskafów rodzimej produkcji i sprowokował niezliczone żarty i memy. „Putin opuścił się na dno, nareszcie prezydent jest ze swoim narodem”. „Putin na dnie, Rosja już dawno tam jest”.

Przy okazji morskich wyczynów głowy państwa w pole widzenia dociekliwych komentatorów ponownie trafił sekretarz prasowy Putina, Dmitrij Pieskow, szczęśliwy pan młody. Jego ślub z łyżwiarką Tatianą Nawką stał się centralnym wydarzeniem roku (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2015/08/02/1476/). Dla jednych – był zachwycającym eventem z życia celebrytów, którzy gremialnie zjechali na zaślubiny i imprezę w najdroższym hotelu Soczi, dla innych – powodem do przyjrzenia się dochodom Pieskowa, który jest skromnym urzędnikiem Kremla, pobierającym wynagrodzenie z budżetu państwa. Przy okazji ślubu i wesela, zorganizowanego z wielkim rozmachem, Pieskow zaprezentował wypasiony zegarek, na który na pewno nie byłoby go stać z pensji rzecznika. Wydatek na zegarek wzięła na siebie Nawka, powiedziała, że podarowała go narzeczonemu z okazji ich ślubu. Całe lato jeździła w rewii na lodzie, żeby zaoszczędzić na ten przedmiot luksusu i oto oblubieniec mógł na nadgarstku zapiąć drogie cacko. Zegarek był ewidentną wtopą. Ledwie temat chronometru przycichł – zaraz pojawił się następny: miesiąc miodowy szczęśliwych nowożeńców.

Pieskow spędza ten szczęsny czas z ukochaną żoną, w kręgu bliskich przyjaciół i dzieci na wynajętym jachcie Maltese Falcon u wybrzeży Sardynii. Czemu nie na Krymie? Pogoda nieładna? Plaże zaniedbane? Co mu nie odpowiada?

Niezmordowany tropiciel nabytych za rentę korupcyjną przez rosyjskich urzędników nieruchomości na Zachodzie Aleksiej Nawalny zaraz wyliczył Pieskowowi, że wynajęcie jachtu o rozmiarach boiska piłkarskiego kosztuje 385 tysięcy euro (26 milionów rubli) za tydzień, bez wyżywienia i rozrywek. „Dmitrij Pieskow musiałby wydać na to wszystko równowartość swojej pensji za trzy lata”. Fundacja Zwalczania Korupcji Nawalnego zwróciła się z wnioskiem o wyjaśnienie, skąd urzędnik państwowy Pieskow dysponował forsą na opłacenie tej ekskluzywnej formy spędzenia miodowego miesiąca (może tylko tygodnia), „a jeśli nie opłacił jej sam, to niech wskaże źródła takich dochodów”. Pieskow odpowiedział, że nie wynajmuje jachtu na Sardynii, tylko hotel na Sycylii. Świetnie. Dlaczego nie na Uralu, w Udmurcji czy Karelii? Brakuje bazy turystycznej? Kiepskie połączenia z Moskwą? Kłamstwa o Sycylii zresztą też nie wystarczyło na długo, Nawalny pokazał w Internecie zdjęcia gości Pieskowa na rzeczonym jachcie, pozyskane z ich profili w mediach społecznościowych. „Goście Pieskowa na pewno zniszczyli podczas rejsu góry zakazanej żywności. Widelcem” – ironizowali komentatorzy w Internecie.

Rosyjscy politycy, jak widać – i w celach prywatnych, i służbowych – używają zachodnich sprzętów, a jednocześnie zalecają prowadzenie zaciekłej wojny z zachodnią żywnością. Zapowiadane przez Putina i Miedwiediewa „importozamieszczenije”, czyli zastąpienie na rynku rosyjskim inkryminowanej żywności zachodniej żywnością rodzimego pochodzenia okazało się kolejnym blefem i chwytem propagandowym, niczym więcej. Zastąpiono jedynie producentów zachodnich producentami wschodnimi i południowoamerykańskimi. Producenci rodzimi nie skorzystali na tych nowych warunkach, a za wzrost cen (znaczący) zapłacą konsumenci. Największym beneficjentem restrykcji na razie okazała się sprytna Białoruś. Co do „importozamieszczenija” wysokich technologii, dobrego sprzętu latającego, odmierzającego czas, zanurzającego się w głębiny, to jakoś nic na razie na Kremlu nie wymyślono. Jadowity krytyk reżimu Putina, Andriej Piontkowski, zauważył, że może nawet Rosja byłaby w stanie zaproponować światu alternatywę dla ideologii Zachodu, ale jeżeli rosyjska elita ma konta w zachodnich bankach, wille na Lazurowym Wybrzeżu, apartamenty w Londynie i kształci dzieci w prestiżowych szkołach na Zachodzie itd., to żadna antyzachodnia ideologia Rosji nie ma siły przekonywania, jest tak kłamliwa i obłudna, że nikt nie jest w stanie w nią uwierzyć.

Kopnij Obamę, czyli jak smakują amerykańskie kanapki?

3 lipca. Unia Europejska długo zaprzęga, ale potem szybko jedzie – słyszę i czytam to zdanie bardzo często w rosyjskich mediach. Porzekadło to przypomniano również po tym, jak przewodniczącego Dumy Państwowej, Siergieja Naryszkina ostatnio nie wpuszczono do Finlandii. „Pan jest objęty sankcjami Unii Europejskiej, pan nie może wjechać na jej terytorium” – usłyszał pan Naryszkin. I bardzo się zdziwił. Nie, nie dlatego, że nagle się dowiedział, iż jego nazwisko figuruje na liście sankcyjnej. Doskonale o tym wiedział od chwili ogłoszenia listy. Ale nic sobie do tej pory z tego nie robił. Jeździł, dokąd chciał. I śmiał się z głupiej Unii, która wpierw wprowadza zakazy, a potem pozwala je omijać. I wierzył zapewne święcie (nie bez podstaw), że zawsze w tej głupiej Unii znajdą się pożyteczni idioci, który uchylą przed nim wrota. Tak było, gdy np. chciał pojechać do Francji.

O podróżach przewodniczącego Naryszkina pisałam już jakiś czas temu (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2014/12/23/deputowani-dumy-skrycie-kochaja-europe/). Członkowie grupy trzymającej władzę, wpisani na listę „niewjazdową”, znaleźli furtki, dzięki którym można było omijać zakaz wjazdu i podróżować po UE. Na przykład gdy dany polityk otrzymał zaproszenie od organizacji międzynarodowej.

Unia zaprzęgała i wreszcie zaprzęgła: wiz dla rosyjskich parlamentarzystów objętych sankcjami, a wybierających się do Finlandii, nie wystawiono. Choć wybierali się na poważną międzynarodową imprezę (sesja Zgromadzenia Parlamentarnego OBWE w Helsinkach, w okrągłą rocznicę podpisania Aktu Helsińskiego).

Jakież było oburzenie, jakiż był gniew! Pan Naryszkin przypomniał zaraz Finlandii, że jeszcze nie tak dawno była częścią imperium rosyjskiego i że trzeba się przyjrzeć, czy sto lat temu, gdy tą częścią przestała być, wszystko odbyło się zgodnie z literą prawa międzynarodowego. Bo jak nie, to się to podniesie gdzie trzeba i pozbawi Finlandię prawa do samostanowienia. Ugf, grr, wrr. Ostatnio w Rosji panuje jakaś epidemia grzebania w aktach dotyczących przesuwania granic byłego imperium. Przy czym ku zdziwieniu przecierającej oczy publiczności wyroki w sprawie konstytucyjności oddania Krymu Ukrainie w 1954 czy odzyskania niepodległości przez państwa bałtyckie w 1991 feruje… Prokuratura Generalna Rosji. Ciekawe. (Analiza na ten temat historyka Borysa Sokołowa: http://grani.ru/opinion/sokolov/m.242379.html)

Finlandia na te wszystkie gniewne okrzyki dobiegające z Moskwy spokojnie odpowiedziała, że czeka na rosyjską delegację, proszę bardzo, tylko niech przyjedzie sześć osób spoza listy sankcyjnej. Jak czytam w programie jubileuszowej sesji OBWE, przewidziana jest deklaracja końcowa, która ma zawierać szereg rekomendacji dla samej organizacji i państw sygnatariuszy. Wiadomo, że oddzielnym punktem ma być rezolucja w sprawie Ukrainy. Oczekuje się, że będzie ona zawierać krytykę pod adresem Rosji za aneksję Krymu. Rosyjska delegacja planowała przedstawienie swoich wariantów rezolucji – o niedopuszczalności wykorzystywania sankcji w stosunku do członków parlamentów krajów członkowskich OBWE i o wypracowaniu wspólnych działań na rzecz przeciwdziałania neonazizmowi.

Z sankcjami rzeczywiście jest Kremlowi coraz mniej przyjemnie. Oficjalna propaganda powtarza dziesięć razy dziennie, że amerykańskie i europejskie sankcje nie są groźne, a nawet że nam jeszcze z tego powodu jest lepiej. Ale rzeczywistość coraz bardziej skrzeczy. I skrzeczeć będzie. Bo UE przedłużyło sankcje o kolejne pół roku, a USA wręcz zapowiadają, że wprowadzą jeszcze nowe.

Deputowany Dmitrij Gudkow, jedyny już bodaj opozycjonista w Dumie, który ma cywilną odwagę głosować przeciwko zamordystycznym ustawom, wprowadzanym jedna za drugą, napisał na FB: „Deputowani myśleli, że [sankcje to] fraszka, pogrożą, posrożą się i wpuszczą. Ale teraz, kiedy Zachód rozzłościł się nie na żarty, nikt nie chce znaleźć się w tonącej łodzi razem z narodem. To policjanci niech sobie siedzą w Rosji [od kilku miesięcy funkcjonariuszy policji obowiązuje zakaz wyjazdów zagranicznych] i odpoczywają na Krymie – za to dostaną prawo strzelania do tłumu. A deputowany rwie się do Europy, chce jeszcze raz powąchać słodkawy zapach gnijącego Zachodu”.

Panowie z parlamentu, ministerstw i innych organów władzy, którzy na Zachodzie zbudowali swoje domy, którzy na zachodnich kontach złożyli depozyty na czarną godzinę, którzy na Zachodzie kształcą dzieci, nie wyobrażają sobie odcięcia od tych dóbr. Owszem, na chwilę, ale przecież nie na zawsze, nie na poważnie, nie z powodu jakiegoś głupiego Krymu czy jeszcze głupszej Noworosji. Zapraszani do telewizyjnych seansów nienawiści politycy, eksperci, publicyści, celebryci opowiadają, wyskakując w entuzjazmie z portek, jak powinien zachowywać się prawdziwy patriota rosyjski: nienawidzić Zachód, który rozkłada się moralnie i pod każdym innym względem. To wersja dla maluczkich. Ale w realu liczą się inne rzeczy. Na przykład – poza wyżej wymienionymi willami i kontami – choćby leczenie na Zachodzie.

Zresztą czasem chodzi o rzeczy bardziej przyziemne. Ci, którzy toczą białą pianę z bąbelkami we wspomnianych seansach nienawiści, wieszają na państwach zachodnich najgorsze psy, grożą użyciem bomby jądrowej itd., ostatnio zaznaczyli swój udział w przyjęciu organizowanym przez amerykańską ambasadę z okazji Dnia Niepodległości. Jest np. taki ekspert wojskowy Igor Korotczenko, który regularnie z żarem wyklina wraże NATO, Amerykę, Europę (które jego zdaniem tylko po to istnieją, by rozwalić Rosję), pluje na ukraińskich „benderowców” i wszystkich tych, którzy ich wspierają, kocha rosyjskie Iskandery i głównodowodzącego. Też był na raucie. „Jak panu smakowały amerykańskie kanapki?” – pytali prześmiewcy w sieciach społecznościowych.

Utrzymywaniem kontaktów towarzyskich z Amerykanami Korotczenko raczej się w telewizji chwalić nie będzie. Antyamerykańskie ziarna obficie rzucane przez kremlowską propagandę w rosyjską glebę wydają parszywe owoce. Tego dnia, gdy Korotczenko, Żyrinowski i inni amerykanożercy bawili się na koszt amerykańskiej ambasady, w Bracku odbył się konkurs „Kopnij Obamę”. Uczestnicy konkursu popisywali się kunsztem obrażania wizerunku amerykańskiego prezydenta – najwyżej punktowane było kopnięcie prezydenta [na szczęście tylko jego zdjęcia] w twarz (https://www.youtube.com/watch?v=Ywwdr_4BT7U&feature=youtu.be).

Stygnąca potrawka #Krymnasz

19 marca. Jesteśmy razem, мы вместе – hasło wypisane wołami nad wielką sceną pod murami Kremla krzepiło serca krymnaszystów, zgromadzonych na wielkim rocznicowym wiecu poświęconym pierwszej rocznicy aneksji Krymu. Ze sceny lały się na widzów kaskady dźwięków – od deklamowanych wierszyków („Jeden Władimir nas ochrzcił, drugi Władimir wrócił nam naszą chrzcielnicę” – to nawiązanie do nowego mitu, że Ruś przyjęła chrzest w Korsuni na Krymie, chrzest w Kijowie już się nie liczy) poprzez wykrzykiwane piskliwym głosem przez urzędową blondynkę „Рос-си-я!”, przemówienia dygnitarzy, wysłużone akordy patriotycznego rocka grupy Lube aż do słów prezydenta Putina, który znów przypomniał, że zawsze uważał Ukraińców i Rosjan za jeden naród, a Krym rok temu grzecznie wrócił do macierzy. Zapowiadany szumnie od wielu dni przez media mityng wypadł blado. Prezydent Putin nie miał nic nowego ani ciekawego do powiedzenia, pojawił się na chwilkę i nie zelektryzował swoich wiernych. Tłum wiwatował, ale szału nie było. Czy danie Krymnasz wystygło już na tyle, że nawet propagandowe liftingi go nie rozgrzewają?

MSW podało, że na wiec-koncert przyszło 110 tysięcy ludzi. W portalach społecznościowych można było znaleźć doniesienia o tym, że wiele osób, zobowiązanych do obecności przez zwierzchników w zakładach pracy czy na uczelniach, odznaczało się na liście obecności, a następnie szło własną drogą, inni informowali o tym, że za udział w wiecu płacono 300-350 rubli (nabór chętnych prowadzono za pośrednictwem znanej strony internetowej Massovki.ru). Skrót można obejrzeć np. tu: http://www.svoboda.org/media/video/26907935.html

Ale byli i tacy uczestnicy, którzy przyszli nie za kasę, i nie pod administracyjnym przymusem, a z potrzeby serca. Ilja Azar opisał kilka rozmów ze szczerymi krymnaszystami w reportażu (Meduza.io): „Czterej przyjaciele cicho i kulturalnie pili wódkę z lemoniadą, starając się nie zwracać na siebie uwagi. – Za co pijecie? – zapytałem. – A jak pan myśli? Kawałek ziemi przyłączyliśmy, rdzennie rosyjskiej – odpowiedzieli wesoło. – A nie widzicie żadnych negatywnych skutków? Sankcji i tak dalej – drążyłem. – Sankcje? Oto moja odpowiedź – roześmiał się jeden z kamratów i rozpiął kurtkę, pod którą miał koszulkę z wiele mówiącym nadrukiem: dwie figurki uprawiające seks od tyłu i tekst „Ja *** wasze sankcje”. – Mieszkamy w super kraju i reszta nam po cichu zazdrości, ale nic nie mogą zrobić. – A co tu jest takie super? – próbowałem się dowiedzieć jakichś konkretów. – Rosja jest wielka. I na wszystkich lachę kładziemy. Podnieśliśmy się z kolan, rozwijamy się. Zaopatrujemy Europę, na sto procent. Całą tablicę Mendelejewa dostarczamy”.

Koncert na cześć zajęcia Krymu odbywał się pod kremlowskim murem od strony rzeki. Tysiące ludzi stało na moście Moskworieckim, tym, na którym 27 lutego został zastrzelony Borys Niemcow. Na miejsce jego śmierci ludzie ciągle przynoszą kwiaty, palą znicze. Istniała obawa, że w związku z krymską imprezą kwiaty zostaną zadeptane, ale nie doszło do tego – policja ochraniała to miejsce. Niektórzy uczestnicy wiecu robili sobie zdjęcia pamiątkowe z trzymanymi w dłoniach proputinowskimi hasłami w rodzaju „Dziękujemy Putinowi za Krym i Sewastopol”, mając za plecami portret Niemcowa i górę kwiatów (https://twitter.com/adagamov/status/578274397519257600/photo/1). Radosne tańce na krwi.

W dniu poprzedzającym to przygnębiające świętowanie Duma Państwowa odmówiła uczczenia minutą ciszy pamięci Borysa Niemcowa. Nienawiść i strach okazały się silniejsze niż przyzwoitość. Niemcow był deputowanym Dumy trzeciej kadencji, szefem frakcji, ale to dla dzisiejszych wybrańców narodu rzecz bez znaczenia. „Stale ktoś umiera, musielibyśmy ciągle wstawać i wstawać” – zauważył rezolutnie Władimir Żyrinowski. Tylko dwóch deputowanych wstało mimo wszystko: Dmitrij Gudkow (wnioskodawca minuty ciszy) i Walerij Zubow. Ośrodek badań socjologicznych Centrum Lewady przeprowadził sondaż na temat reakcji po śmierci Niemcowa. 26% odczuwało smutek i współczucie z powodu jego śmierci, a 37% badanych zadeklarowało, że nic nie odczuwało.