17 marca. Przez dziesięć dni prezydent Putin przebywał w swoim zakonspirowanym Matrixie. W tym czasie jego rzecznik prasowy Dmitrij Pieskow serwował nieświeże kotlety sprzed kilku dni jako aktualne świadectwa rzekomej aktywności prezydenta. Kłębiący się przed drzwiami carskiej sypialni dziennikarze podawali ochłapy rzucane przez Pieskowa spragnionej gawiedzi jako wiadomości z ostatniej chwili. Zaraz jednak inni dziennikarze demaskowali podejrzanie zalatujące dania – okazywało się, że kremlowskie służby preparują jedynie stare zdjęcia, gdyż najnowszymi nie dysponują. Dowcipni komentatorzy znaleźli nazwę dla tej praktyki: „Pieskow karmi nas konserwami”. No i na tych konserwach jakoś te dziesięć dni wszyscy przetrwali. Znamienne jest to, że – przynajmniej w sferze publicznej – ludzie z otoczenia Putina nie pękli, nie wychylili się z nieostrożną radością. Wszyscy dzielnie trwali w imitującym lojalność stuporze. Może wiedzieli, że Putin wróci. No i wrócił.
Wczoraj pojawił się w Pałacu Konstantynowskim w Petersburgu, przed kamerami uścisnął dłoń prezydenta Kirgistanu. Bez słowa wyjaśnienia. Pytanie o stan zdrowia i spekulacje wokół tego tematu zbył żartem: „Bez plotek byłoby nudno”.
Zanim nastąpił powrót osobisty, dzień wcześniej miał miejsce powrót telewizyjny. Kreml szykuje się do świętowania pierwszej rocznicy zaanektowania Krymu, odbywają się okolicznościowe uroczystości, rozdawane są odznaczenia (np. Ramzan Kadyrow otrzymał od władz Krymu medal „За верность долгу” za wkład w rozkwit Krymu), na jutro planowany jest gigantyczny koncert rocznicowy pod murami Kremla. W ramach przygotowań do obchodów rosyjska telewizja nadała w niedzielę film „Krym. Droga do ojczyzny” z Władimirem Putinem w roli głównej.
Putin gra w filmie samego siebie – prezydenta Rosji, pomysłodawcę, inspiratora, patrona i wykonawcę operacji „Krym”. W każdym zdaniu podkreśla, że to on, to on, to on wszystko to sprawił: i rozpracował sytuację na Ukrainie po Majdanie, i wymyślił plan zagarnięcia Krymu, i rozmontował Ukraińcom łączność rządową, i wysłał wojskowych weteranów, i dodatkowe wzmocnienie dla stacjonujących na Krymie jednostek armii rosyjskiej, i kazał im ratować zagrożonych „benderowską” dżumą z Kijowa biednych mieszkańców Krymu, a wszystko to grzecznie, uprzejmie. Nie omieszkał zaznaczyć, że gdyby poszło coś nie tak, to był gotów postawić siły jądrowe w stan gotowości. Ten passus był zapewne przeznaczony dla Baracka Obamy: jeśli zechcecie odebrać mi Krym, to ręka nad guzikiem atomowym mi nie zadrży.
Jednym słowem – tą triumfalistyczną narracją w osobie pierwszej prezydent sam przeczy swoim wcześniejszym zapewnieniom (nie po raz pierwszy), że Krym zajęli krymscy „opołczency” wyposażeni w zielone kurtki zakupione w sklepie z militariami, a nie rosyjski specnaz. To też można odczytać jako komunikat dla świata: mówię, co chcę, robię, co chcę, a wy nic nie możecie z tym zrobić.
Rocznicowy film „Krym. Droga do ojczyzny” był zapowiadany jako „dokumentalny”. Historyk Borys Sokołow zwrócił uwagę, że w owym dokumencie nie ma dokumentalnych zdjęć – wszystkie scenki są rekonstrukcją. Toporne inscenizacje przetykane są wywiadami dziennikarza-autora filmu (Andriej Kondraszow) z kilkoma osobami, które odegrały ważne role w wydarzeniach sprzed roku. Przy czym są to wyłącznie przedstawiciele strony rosyjskiej – m.in. Siergiej Aksionow (dziś premier Krymu) czy prokurator Natalia Pokłonska, zwana pieszczotliwie „Niasz-miasz” z uwagi na delikatną dziewczęcą urodę (kiedy się jej słucha, trudno oprzeć się wrażeniu, że to miła przedszkolanka, a nie groźna i bohaterska pani prokurator, pogromczyni wszelkiego zła i bandytyzmu, jak chcą ją przedstawić rosyjskie media).
Duży fragment filmu poświęcony jest poprzedzającej aneksję Krymu ucieczce Wiktora Janukowycza. Dziennikarka Radia Swoboda Jelena Rykowcewa przewrotnie dostrzegła w opowieści Putina dramat Janukowycza, gonionego przez… rosyjskie służby specjalne (całość wywodu: http://www.svoboda.org/content/blog/26902357.html).
Z ust Putina dowiadujemy się, że Janukowycz zadzwonił do niego z Kijowa wieczorem 21 lutego [2014], oznajmił, że chce pojechać do Charkowa na konferencję regionalną. Putin mu doradził, by nie ruszał się ze stolicy. Janukowycz nie posłuchał jednak „Wujka Dobra Rada”, opuścił Kijów, a opozycja w tym czasie zajęła prezydencką kancelarię. Następnego dnia Janukowycz znów zadzwonił, już z Charkowa, poprosił o spotkanie. Putin się zgodził. Ale Janukowycz jakoś nie spieszył się z wyznaczeniem miejsca spotkania. Po co w takim razie dzwonił do Putina i się napraszał? Gdy Janukowycz tak zwleka i zwleka, Putin dochodzi do wniosku, że „przygotowują jego fizyczną likwidację” [kto? gdzie? – nie wiadomo]. „I dalszy rozwój sytuacji to potwierdził” – konkluduje Putin nie wiedzieć na jakiej podstawie. Kolejny telefon od Janukowycza – tym razem już z Doniecka. [Napięcie rośnie, nieprawdaż?], i znowu prośba o spotkanie. – No to mu zaproponowałem, spotkajmy się w Rostowie [na terytorium Rosji, przy granicy z Ukrainą] – opowiada Putin. – A on, nie uwierzy pan, znowu nic. Powiada, że ma problemy, nie mogą wystartować.
Coś w tej opowieści nie gra – po co Janukowycz ciągle dzwoni i proponuje Putinowi spotkania, ale nie chce się spotykać? Tymczasem, wedle słów Putina, w Kijowie dochodzi do przewrotu. „Strzelali do kolumny samochodów. Strzelali do prokuratora Pszonki”. Janukowycz ciągle nic nie rozumie, ale dalekowzroczny Putin już to widzi: zamach stanu w Kijowie. Więc „szefowie czterech struktur siłowych Rosji otrzymują rozkaz uratowania prezydenta Ukrainy, służby specjalne szukają Janukowycza [czyżby tak bardzo chciał się spotkać z Putinem, że mu nawiał z celownika?]. Po nieudanej próbie wylotu z Doniecka prezydencka kolumna gdzieś zniknęła we wschodniej Ukrainie” – mówi lektor.
Wygląda na to, że Janukowycz chciał się ukryć przed okiem rosyjskiego Saurona, ale pogoń dyszała mu w kark. Dzięki podsłuchowi rozmów telefonicznych Janukowycza [tym razem już nie dzwonił do Putina z prośbą o spotkanie, tylko rozmawiał z innymi osobami] rosyjskie służby go namierzyły. Putin: – Pokazano mi mapę, zrozumiałem, że on [Janukowycz] wkrótce wpadnie w zasadzkę. Według naszych informacji, tam były rozstawione karabiny maszynowe. Poinformowaliśmy członków jego osobistej ochrony, że nie mogą dalej jechać. […] Dlatego przygotowaliśmy się, by wyjąć go prosto z Doniecka. Lądem. Morzem. I z powietrza.
Janukowycz najwyraźniej próbuje nawiać swojemu przyjacielowi zza wschodniej granicy, a ten nie odpuszcza i śledzi go ze sputnika itd.
– Zawrócili – kontynuuje Putin. – Przekazaliśmy im wskazówki, gdzie mają podjechać do brzegu i wysłaliśmy grupę śmigłowcem, z oddziałem specnazu na pokładzie.
Z dalszej relacji wynika, że Janukowycz już w rękach tego specnazu jeszcze się opierał i nie chciał jechać do Rosji, pojechał na Krym i dopiero, jak mówi Putin, kiedy ostatecznie zrozumiał, że w Kijowie nie ma z kim gadać, zgodził się na wyjazd do Rosji.
Rykowcewa podsumowuje: „Po pustych drogach Ukrainy za Wiktorem Janukowyczem gonią powietrzne, morskie i naziemne formacje specjalne Federacji Rosyjskiej. Próbuje się wymknąć, ale siły są nierówne. Zostaje złapany. Janukowycz błaga, by go nie wywozić do Rosji, by zostawić na Krymie, kilka dni na wolnym ukraińskim Krymie to ostatnia łaska, jaką Putin darowuje Janukowyczowi. […] Po co Putin chciał izolować Janukowycza? O tym właśnie traktuje ten film: żeby nie przeszkadzał w przeprowadzeniu operacji Krym. W końcu to jednak prezydent. Stał na zawadzie. Nie ma prezydenta – nie ma problemu”.
Dzisiaj z Kijowa nadeszła wiadomość, że słynna złota bułka Janukowycza [ważąca dwa kilogramy wykonana ze złota teczka na dokumenty, zarekwirowana w rezydencji prezydenta Meżuhirje, symbol przepychu, jakim się otaczał] gdzieś przepadła.