Archiwa tagu: rubel

Putin jest kochany, a separatysta się żeni

Dzisiaj nie było rzęsistych braw podczas 3,5-godzinnej konferencji prasowej prezydenta Putina. Bo też i powodów do aplauzu – jak na lekarstwo. Prezydent już na wstępie zaczarował salę, na której zgromadziło się około tysiąca dziennikarzy (byli przedstawiciele zarówno najważniejszych agencji i stacji telewizyjnych, jak i małych regionalnych periodyków, np. „Triezwyj Pietrograd”), przytoczeniem danych o doskonałych wynikach w produkcji prawoskrętnych śrubek. Następnie sypał w oczy piaskiem zapewnień, że obecny kryzys finansowy – sprowokowany przez czynniki zewnętrzne (sami wiecie jakie) – potrwa najwyżej dwa lata. Dwa lata jak dla brata, a potem wszystko „będzie fajnie i gites”, jak śpiewa Jaromir Nohavica. Bardzo mnie zainteresowała długa tyrada Putina na temat tego, co należy zrobić, żeby sprawy w państwie uległy poprawie: „trzeba pracować” – to po pierwsze, a po drugie i kolejne: zrobić dobry klimat inwestycyjny, biznesowi dać pracować, zapewnić wolność dla przedsiębiorczości, należy zaprzestać prześladowania przy użyciu organów ścigania tych, którzy się nie podobają, trzeba rozwijać prowincję, szczególnie Daleki Wschód. Gdzie ten raj na ziemi? Ma się rozumieć, w Rosji, rządzonej od piętnastu lat przez wszechwiedzącego przywódcę. Ciekawe, co przez te piętnaście lat przeszkadzało Putinowi stwarzać dobre warunki dla rozwoju biznesu?

Jeśli chodzi o politykę zagraniczną, to nie było nowych akcentów. Na Ukrainie był przewrót, wspierany przez wuja Sama. Rosja nie wykonuje żadnych agresywnych gestów, po prostu coraz dobitniej występuje w swojej obronie. Bo też zewsząd cały świat tylko czyha na to, żeby rosyjski niedźwiedź przeszedł na jagódki i miodzik, a jak osłabnie, to mu wyrwą kły i pazury i zrobią z niego wypchany eksponat do powieszenia na ścianie. Bon moty o miodzie i wypchanym misiu jakoś nie wzbudzały paroksyzmów wesołości wśród zebranych.

Oklaski rozbrzmiały natomiast po wypowiedzi dziennikarki Jekatieriny Winokurowej, która zapytała, ile zarabia Igor Sieczin, prezes naftowego giganta Rosniefti i czy Putin uważa, że to jest w porządku, że ludzie z jego otoczenia mieszkają w pałacach, a staruszki liczą kopiejki na chleb. I tutaj pan prezydent popłynął: powiedział, że nie zna wysokości pensji Sieczina (którego określił jako „efektywnego menedżera”), ba – nie zna nawet wysokości własnej pensji. Ot, przynoszą mu, on to odkłada i nawet nie liczy. Panisko.

Na kilka odważnych pytań – np. dziennikarza z Ukrainy o wysyłanie rosyjskich żołnierzy na wschód Ukrainy czy Ksieni Sobczak o język propagandy i kłamstwa płynące z telewizji – Putin nie udzielił odpowiedzi. Ożywienie na twarzy prezydenta wywołało pytanie o jego życie po rozwodzie. „U mnie wszystko w porządku. Jeden mój znajomy z Europy, ważna figura, niedawno […] zapytał: czy ty kogoś kochasz? Odpowiedziałem: Tak. – A czy ciebie ktoś kocha? Odpowiedziałem: Tak. On widocznie myślał, że całkiem zdziczałem. […] Z Ludmiłą Aleksandrowną zachowaliśmy dobre kontakty, przyjazne. Widzimy się regularnie, już nie mówię o dzieciach, to rozumie się samo przez się”. Można odetchnąć z ulgą: nie zdziczał, kocha i jest kochany.

Opozycyjny polityk Władimir Ryżkow lakonicznie podsumował wielogodzinny rytuał: „Niczego nie zmieniać. Nikogo nie zmieniać. Ani słowa o strasznym wzroście cen i zubożeniu społeczeństwa. Czekać, kiedy ropa znowu zdrożeje i znowu będzie jak dawniej”. Mniej oficjalni komentatorzy na Twitterze nie byli tacy łaskawi i poprawni politycznie. „Oto stenogram wystąpienia Putina: bla, bla, bla, bla, bla, bla…” I tak dziesięć linijek.

Kiedy prezydent dwa tygodnie temu wygłaszał usypiające orędzie, pokasływał. Cóż, grudzień, mógł się przeziębić. Ale dzisiaj też pokasływał i elegancko wierzchem dłoni obcierał nos. Ten kaszel to już tak na zawsze? Twitter kpił, jak zwykle: „Ilekroć Putin zakaszle, tylekroć Nabiullina [prezes banku centralnego] sprzedaje miliard dolarów na podtrzymanie rubla”. „On tak kaszle, gdy kłamie w żywe oczy”.

Uwaga mediów skupiona dziś była na zaklęciach prezydenta, ale nie niepodzielnie. Drugą wiadomością dnia był ślub Igora Girkina vel Striełkowa. Oblubienicą dzielnego rekonstruktora historycznego i człowieka demolującego obwód doniecki została jego asystentka z czasów bujnej wojaczki w Donbasie – Mirosława Reginska. Długonoga blondynka, lat 22, zwolenniczka idei Noworosji. Same plusy dodatnie. Tylko separatyści w Donbasie są niepocieszeni, mówią, że ich Striełkow ostatecznie „kinuł” (zostawił na pastwę losu).

Czarne oczy giełdy

Rosyjskie finanse od kilku dni szaleją na huśtawce. Wczoraj za euro płacono 100 rubli, za dolara – 80, chociaż poprzedniej nocy bank centralny w paroksyzmie rozpaczy podniósł stopy procentowe z 10,5 do 17%. Kolejne interwencje banku (według niektórych danych tylko wczoraj prawie 2 mld dolarów, słownie: dwa miliardy) nieco zbiły kurs, ale niewiele. Znaczące spadki na giełdzie odnotowały też rosyjskie spółki.

Prezydent Putin ustami swego rzecznika oznajmił dziś, że nie wystąpi ze specjalnym komunikatem w związku z szaleństwem na giełdowych parkietach. Ograniczy się do wyłożenia swojego punktu widzenia na sytuację rynków finansowych podczas planowanej na jutro wielkiej konferencji prasowej.  Tak, jasne, Kreml nie zajmuje się gospodarką, nie zajmuje się rublem, to dziedzina banku centralnego i rządu (pod dyrekcją premiera Miedwiediewa, samodzielnego, hłe, hłe, jak i inne gałęzie systemu). Zagadnienia gospodarcze Władimira Władimirowicza śmiertelnie nudzą, on woli rozgrywki z zachodnimi kolegami według scenariuszy wyuczonych w szkole KGB. Być może jutro nic nowego nie zostanie powiedziane, a może zostanie zapowiedziana sakralizacja rubla do użytku wewnętrznego, wystawianie rachunków zagranicznym klientom za ropę i gaz w rublach (takie plotki chodzą po roztrzęsionych kuluarach) albo ogłoszone polowanie na spekulantów, powiązanych ze światowymi (czytaj: amerykańskimi) ośrodkami zakulisowego dowodzenia. Wszystkiemu winne zachodnie spiski. Przygrywka do tych haseł już była – w niedawnym orędziu (http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/12/04/wzgorze-swiatynne-na-krymie-teraz-i-na-zawsze/).

Ale przecież to nie o to chodzi, że bank centralny omylił się w rachunkach (też taki samodzielny jak premier). Zawał na giełdzie to jeden z symptomów poważnej choroby, jaka toczy rosyjską gospodarkę. Wiele wskazuje na to, że ten zbudowany w wielkim trudzie przez Władimira Putina model się kończy, okazał się niewydolny, przeżarty korupcją i dotknięty niemocą. Wiele razy pisałam tu, że rosyjska gospodarka złapała zadyszkę już w zeszłym roku, gdy ceny ropy były jeszcze bardzo wysokie. Sankcje Zachodu wprowadzone po aneksji Krymu i agresji na wschód Ukrainy jedynie pogłębiły negatywne tendencje. Pogłębiły, nie spowodowały. Głównym powodem są niekompetentne rządy. Borys Niemcow, antykremlowska opozycja pozasystemowa, stwierdził dziś, że to nie państwo choruje, a rządząca korporacja przeżywa kryzys. Rzecz w tym, że ta korporacja utożsamiła się z państwem, pożarła je. Z tego, co na początku grudnia prezydent powiedział przed obliczem obu izb parlamentu, wynika, że nie ma zamiaru bić się we własne piersi za stan finansów państwa i wszystko, co się z tym państwem niedobrego dzieje, nie zamierza korygować swoich decyzji politycznych, które kryzys zaostrzyły. Nie zamierza zmieniać systemu, wręcz przeciwnie – zamierza trwać we wszystkim, co ten system czyni niedostosowanym do wyzwań i wysoce nieefektywnym. A bez zmian się nie da. Jak napisał Ilja Milsztejn na Grani.ru, symbolem tych dni jest „Czarny kwadrat” Malewicza. „W ślad za czarnym wtorkiem przychodzi humor tak czarny, że nawet w kwadracie Malewicza dostrzega się zarysy współczesności.[…] No tak, Krym. Nieszczęście polega nie na tym, że cena Krymu jest wysoka. A na tym, że cena Krymu jest nieznana”.

Dzisiaj mnożą się doniesienia, że Rosjanie tłoczą się w długich kolejkach w sklepach ze sprzętem AGD i RTV, meblami, samochodami, wszędzie tam, gdzie można kupić trwałe dobra, póki ceny nie zostaną skorygowane w górę, dopóki w ogóle na rynku są takie towary (w znakomitej większości zagraniczne), dopóki są pieniądze. Być może jutro okaże się, że Rosja zrywa kontakty ze światem, nic nie będzie sprowadzać z zagranicy, a rublami będzie można tapetować ściany wyludnionych biur, z których zwolniono 90 procent personelu.

Moskwa nie wierzy rublom. Pod kantorami – kolejki. Dmitrij Miedwiediew jest chyba jedynym człowiekiem w mieście, który spokojnie trzyma swoje oszczędności w narodowej walucie. Członkowie Rady Federacji nie śpią po nocach z powodu pojawienia się na wywieszkach z cenami dawno zapomnianego przelicznika „u.je” (usłownaja jedinica, czyli równowartość dolara według kursu danego dnia). Senator Igor Czernyszew nie tylko skrytykował pomysł przerażonych handlowców, ale jeszcze wystąpił na łamach prasy z zachętą do masowej rezygnacji z używania towarów importowanych: „Bez szminek z importu kobiety mogą się spokojnie obejść – mężczyźni wolą naturalność. A jeśli już któraś koniecznie chce pomalować usta – proszę bardzo, buraczek – bardzo naturalny, chemia się do organizmu nie dostaje. A w bieliźnie z moskiewskiej fabryki nasze kobiety wyglądają ładniej niż we francuskiej”. Odważny pan senator – pod wieloma względami, nieprawdaż?

W sieciach społecznościowych – festiwal wisielczego humoru. „Sklep „Wszystko po 30 rubli” zmieniał wczoraj szyld osiemnaście razy”. „Jaki dziś kurs rubla? Echo odpowiada: – Bla, -bla, -bla”. „Nowy słownik języka rosyjskiego. Kantor wymiany walut – punkt skupu makulatury”. „Drogie banki! Nie kupujcie tablic informujących o kursie walut zagranicznych z czterema rubryczkami, patrzcie w przyszłość: potrzeba będzie co najmniej sześć okienek”. Dopisek: „Albo przynajmniej tyle, żeby się zmieściło #Krymnasz”. „Pod koniec roku dolar będzie kosztować tyle, co dwa Krymy”. Albo taka uwaga z nadzieją w lepsze jutro: „Czyżby się okazało, że zielone papierki są jednak mocniejsze niż zielone ludziki?”.

Interesujący wpis na blogu dał dziś pisarz Zachar Prilepin, #krymnaszysta: „Wszyscy teraz z satysfakcją odnotowują, jak postępowi ludzie obserwując spadek rubla, wykrzykują: – No i co, Ruskie, przyszedł rachunek za Krym? […] Putin niech sprawdza banki, on na pewno zdaje sobie sprawę, że czeka na niego miejsce w Hadze. Kraj, który w takiej sytuacji będzie nadal szedł liberalnym kursem, to nie jest zdrowy kraj. Będziemy się przyglądać, co zrobi prezydent”. Dalej Prilepin wspomina głodne lata upadającego ZSRR, kryzysy lat dziewięćdziesiątych i stwierdza, że ludzie – choć nie mieli co do garnka włożyć, to się śmiali i byli szczęśliwi. I na koniec dodaje: „Aha, no i jeszcze #Krymnasz i Noworosja nie umarła. Jeszcze nie raz się policzymy, nie denerwujcie się”.

Na jutro Władimir Władimirowicz zwołuje wielką konferencję. Na moskiewskiej giełdzie dolar kosztuje wieczorem 61 rubli, a euro – 76 rubli. Dobre tło do wystąpienia.

Rubel i kociak przy apetycie

Ulubieńcem rosyjskich mediów stała się w ostatnich dniach pewna kotka z Władywostoku. Pod osłoną nocy zakradła się do lady chłodniczej sklepu na lotnisku i urządziła ucztę co się zowie – najadła się wszelakich rybnych delikatesów za sumę 60 tysięcy rubli. Zdjęcia pożywiającego się zwierzęcia, zamieszczane z entuzjazmem w sieci, podbiły serca Rosjan. Wiadomość o wyczynie smakosza zajmowała przez kilka dni czołowe miejsca w rankingach najczęściej czytanych i komentowanych doniesień.

Hokejowa drużyna Admirał Władywostok zgłosiła chęć zaopiekowania się żarłokiem i uczynienia zeń talizmanu ekipy. Kotce nadano imię Matroskina. Miejmy nadzieję, że nie zostawią jej na lodzie. Zanim kotkę znaleziono i przekazano klubowi, swoją propozycję zgłosili Komuniści Petersburga i Obwodu Leningradzkiego (KPOL). Bojownicy z burżuazją chcą się zaopiekować bezdomną bohaterką, wydali kici legitymację organizacji (numer 6), liczą, że ulubienica tłumów będzie im towarzyszyć na wiecach. Obok portretów Lenina, Stalina i Che Guevary wizerunek zaradnej kocicy ma zagrzewać do walki politycznej. „To kot-Robin Hood, dostał się do ekskluzywnego sklepu dla bogaczy, zwykłych ludzi nie stać na takie drogie produkty” – wywodził towarzysz z Pitra.

O pochodzeniu pożartych przez słynnego kota owoców morza agencje nie pisały. Czy były to miejscowe specjały czy rarytasy z zagranicy – nie wiadomo. Za to wiadomo, że premier Miedwiediew podejmuje gości wyłącznie wyrobami rodzimego przemysłu spożywczego. W dzisiejszym wywiadzie dla telewizji stwierdził, że nie ma takiego produktu żywnościowego [zagranicznego], którego nie można by zamienić [na krajowy]. „Dam przykład. Na urodziny zaprosiłem jak zwykle przyjaciół i specjalnie postawiłem zadanie, aby na stole były wyłącznie dania z krajowych produktów. Wyszło wspaniale”. I ser, i mięso – wszystko znakomitej jakości. „Były nawet omułki z Morza Czarnego, które są lepsze od śródziemnomorskich, bo są świeższe i smaczniejsze” – podsumował ze znawstwem premier. Omułki są świeże, gdy są świeże. Omułków drugiej świeżości nie ma. Podobnie jak jesiotrów. Nie wiem, czy spożycie krajowych omułków wzrosło w Rosji w ostatnich miesiącach, natomiast na pewno wzrosły ceny żywności i to znacząco. A braki w dostawach kaszy gryczanej urosły do rangi ogólnonarodowego problemu.

Premier był w tym tygodniu wyjątkowo rozmowny. Podczas transmitowanej przez telewizję rytualnej rozmowy z dziennikarzami wzywał rodaków do zachowania spokoju. Rosjanie, nic się nie stało, tłumaczył Dmitrij Anatoljewicz, owszem, sankcje Zachodu są dotkliwe, owszem, rubel pikuje w dół, ale nie takie kryzysy przechodził, i wychodził z nich, i teraz też tak będzie, tylko proszę bez paniki. Cierpliwości, zaraz wszystko się zatrzyma, utrzęsie i znowu będzie dobrze. Zapewniał, że sam trzyma oszczędności w rublach. Nie wiem, czy kogoś przekonał. Sądząc po reakcji komentatorów z licznych portali społecznościowych, raczej wzmógł niepokój. „Może zamiast przeliczać dolary na ruble, przejdziemy na przelicznik w rowerach” – podpowiadali jedni. „Niektórzy mówią, że w styczniu dolar będzie kosztował sto rubli. To bzdury – wtedy już będziemy płacić krymskimi muszelkami” – kpili inni. „A ja myślę, że ten kot, który urządził sobie kolację za tysiąc baksów, to był taki próbny balon: niedługo będą nam wyjaśniać, gdzie się podziały rezerwy walutowe banku centralnego” – przewidywali lepiej poinformowani.

Giełdy się zapewnieniami rosyjskiego premiera niespecjalnie przejęły. W piątek wieczorem euro i dolar znów pobiły historyczne rekordy. Za euro trzeba zapłacić 72 ruble, za dolara – 58 rubli. Jak podliczono, od czerwca rosyjska waluta straciła w stosunku do dolara blisko czterdzieści procent. Tymczasem notowania ropy znowu spadły – poniżej 62 dolarów za baryłkę. „Rosyjski budżet na rok 2015 należałoby przekazać do biblioteki, do działu fantastyka naukowa, żadne przewidziane w nim parametry nie są już aktualne” – mówił jeden z ekonomistów w wywiadzie dla telewizji Dożd’.

Podczas telewizyjnej rozmowy premiera z dziennikarzami padło pytanie o koszty Krymu. W ostatnim orędziu Putin nadał Krymowi status narodowego sacrum. W podobnym duchu zawtórował mu Miedwiediew: „tego nie da się zmierzyć w kategoriach ekonomicznych, są rzeczy ważniejsze od chwilowych strat”. „Chwilowe straty” z tytułu krymskiej awantury idą w miliardy. A to na pewno daleko nie koniec. I jeszcze nie wiadomo, kto będzie za to płacił.

Wzgórze Świątynne na Krymie – teraz i na zawsze

Nie będzie liberalizacji, otwarcia i odbudowy dobrych relacji z Zachodem, będzie konfrontacja i budowa nowej kurtyny, jeśli nie żelaznej, to w każdym razie odgradzającej od wrogiej szarańczy, która tylko czyha, by podbić oblężoną twierdzę Rosja – jedyną na tym świecie złym krynicę humanistycznych wartości. Prezydent Putin w wystąpieniu przed obiema izbami parlamentu, rządem i innymi ważnymi osobami w rosyjskiej polityce opowiedział, jak on rozumie, a zatem jak zgromadzeni mają rozumieć to, co dzieje się w Rosji i z Rosją.

Na początek była więc szkolna czytanka o zorganizowanym przez Amerykanów na kijowskim Majdanie przewrocie, o obronie rodaków na Krymie przed zakusami tych kijowskich władz, które zdobyły legitymację nielegalnie, Rosja chciała dobrze, a Zachód nie wiedzieć czemu się zbiesił i wprowadził sankcje. Z wykładu prezydenta wynika, że sankcje wprowadzono nie dlatego, że Rosja zagarnęła część terytorium sąsiada, gwałcąc prawo międzynarodowe i własne zobowiązania, ale dlatego że Zachód chce w wyniku podłych intryg Rosję osłabić i rozbić na części. Wszędzie spiski. W bankach też. Spadek kursu rubla? Putin ma prostą odpowiedź: To spekulanci. „Putin jeszcze raz dał nam do zrozumienia, że nie widzi żadnych fundamentalnych przyczyn, dla których kurs rubla spada – komentował dziś w rozgłośni Echo Moskwy politolog-putinolog Stanisław Biełkowski. – Rubel spada bez powodu, więc jak to wytłumaczyć? Że to nieszczęście sprowokowane jest wyłącznie spekulacjami walutowymi i zaraz my tych spekulantów weźmiemy za fraki i wsadzimy do więzienia, pozabieramy im licencje i wtedy rubel zacznie rosnąć w siłę. To doskonały przykład myślenia Władimira Władimirowicza”. Szef wywiadu Michaił Fradkow poszedł za ciosem i przed wieczorem już zaraportował, że zna winowajców: spadek kursu rubla to wina spekulacji dokonywanych przez zagraniczne instytucje finansowe. Wprawdzie nie wymienił konkretnych nazw, ale zaznaczył, że USA i ich sojusznicy chcą zguby rosyjskiej gospodarki, grając na obniżenie wartości rosyjskiej waluty i zaniżając cenę ropy, co w rezultacie miałoby prowadzić do wymiany rosyjskich władz. Cóż, nie ma co dłużej zwlekać – rubel spada i spada, ropa spada i spada, teraz wszystkie ręce na pokład i trzeba ścigać tych niegodziwych spekulantów. Ciekawostką jest to, że w ostatnich tygodniach to w znacznej mierze (obserwatorzy rosyjskiego rynku mówią, że w jednej trzeciej) walutę skupują zwykli Rosjanie, przerażeni tym, w jakim tempie ich pieniądze tracą na wartości. Wychodzi na to, że mamy do czynienia z wielomilionową armią spekulantów.

Ale prezydent nie tylko grzmi na spekulantów, ale też jest dobry i wyrozumiały i rękę wyciąga do tych, co niegdyś zgrzeszyli i wywieźli pieniądze za granicę. Nawet te niezbyt czyste pieniądze można teraz spokojnie powyciągać z Kajmanów i Belize, przywieźć do Rosji, zalegalizować. Propozycja nie do odrzucenie dla tych, którzy skroili okrągłe sumki na lewo, a teraz chcą zażyć ziemskiego raju w uporządkowanym systemie bankowym Federacji Rosyjskiej. Mało prawdopodobne, że operacja „powrót pieniądza” się powiedzie. Ekonomiści na razie notują od dłuższego czasu proces odwrotny: z Rosji uciekło w tym roku około 120 miliardów dolarów przestraszonego kapitału. Nie wydaje się, by właściciele tych miliardów chcieli teraz znów złożyć je w rosyjskich bankach. Chyba że sprowadzą je na chwilę, zalegalizują, a potem znowu wyprowadzą. Nie, to żart.

Jednym słowem ci, którzy czekali, że Putin wyjaśni, jak władza zamierza działać w sytuacji recesji i nadciągającego jak letnia burza kryzysu, nie doczekali się żadnych konkretnych wyjaśnień ani zapowiedzi. Prezydent po raz kolejny pokazał, że ekonomia i w ogóle polityka wewnętrzna go nudzą. I tyle. „Główne pytanie, na jakie spodziewano się usłyszeć odpowiedź podczas orędzia, brzmiało: czy Putin ma świadomość tego, jak bardzo zmienia się świat i sytuacja wewnątrz kraju? Teraz już otrzymaliśmy jednoznaczną negatywną odpowiedź. A zatem kraj będzie rządzony po staremu” – pisze moskiewska politolożka Tatiana Stanowaja (Slon.ru). Zamiast dróg rozwiązania problemów – idee, zawieszone gdzieś w obłokach.

Niemniej „po staremu”, jak pisze Stanowaja, rządzić się jednak już też nie da. Zasoby, które dotychczas pozwalały Kremlowi zarządzać „tortem” i odkrawać i starym elitom, i nowym ambitnym graczom pojawiającym się z biegiem lat, kurczą się. Już nie wystarczy dla wszystkich. To ogromne pole do rywalizacji, ba, konfliktów. Na razie jeszcze można jednym dawać, a drugim nie dawać. Za chwilę może być gorzej i żeby dać jednym, trzeba będzie zabrać drugim. A to nie takie proste. Wiadomo, że z pustego Salomon nie naleje, a właściwie naleje przede wszystkim sobie. Bliski krąg zostanie usatysfakcjonowany kosztem zgromadzonych w funduszach rezerwowych środków. A reszta?

Jak zwrócili uwagę komentatorzy, Putin nie użył w swoim wystąpieniu ani razu słów „ropa” i „korupcja”. Znamienne.

Za to zrobił daleką historyczną wycieczkę. Pisałam jakiś czas temu, że Putin uzasadniał podczas spotkania z młodymi historykami, że Krym jest kolebką rosyjskiego chrześcijaństwa (http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/11/10/make-love-with-ribbentrop-molotov/). Dzisiaj znów nawiązał do tego wątku: książę Włodzimierz przyjął chrzest na Krymie i dopiero potem ochrzcił Ruś (co ciekawe, prezydent nie zająknął się, że Włodzimierz był księciem kijowskim, Moskwy wtedy nie było). „Dla Rosji Krym, Chersonez, Sewastopol mają ogromne znaczenie cywilizacyjne i sakralne. Tak jak Wzgórze Świątynne w Jerozolimie dla tych, którzy wyznają islam lub judaizm. Właśnie tak będziemy się do tego odnosić teraz i zawsze”. Cóż to za nowa mitologia?

Jeden z popularnych rosyjskich blogerów Rustem Agadamow skomentował ten passus następująco: „Z Chersonezem jako duchową kolebką, która ma dla Rosjan sakralne znaczenie, Putin dzisiaj mnie zadziwił i to nieźle. Diabli wiedzą, kto mu pisze te teksty. Miasto, założone przez Greków, gdzie przez dwa tysiące lat mieszkały różne narodowości, ale nie było żadnych Słowian, wskazał nam w charakterze narodowego sacrum i tego, co ma nas jednoczyć. No, nieźle. Ciekawe, czy Putin zna historię podboju Chersonezu przez księcia Włodzimierza? Włodzimierz przez prawie rok oblegał miasto, które nie było mu do niczego potrzebne. Jak tylko je zdobył, zaraz je opuścił i nigdy nie wrócił. Odciął mieszkańców od wody i miasto się poddało. W Żywocie Włodzimierza można przeczytać, że książę zgwałcił córkę księcia Chersonezu na oczach rodziców, a następnie ich zabił. A chrzest przyjął tu pono dlatego, że taki był warunek jego małżeństwa z córką bizantyjskiego cesarza. Włodzimierz groził, że jak odmówią mu ręki księżniczki, ruszy na Konstantynopol. Biedna Anna, którą pod przymusem wydano za poganina, gwałciciela i zabójcę, mówiła do matki: Już lepiej mi tutaj umrzeć. Jeżeli taka postać historyczna [jak Włodzimierz] i jego wyczyny na Krymie są sakralnym źródłem duchowości dla Rosjan, to czym w takim razie jest dla nich niegodziwość?”

Prezydent przez cały czas wystąpienia pokasływał, były momenty, że tracił płynność wymowy. Premier Miedwiediew z zadowoloną miną zasiadający w pierwszym rzędzie jak zwykle uciął sobie niezobowiązującą drzemkę. W Groznym grupa uzbrojonych bojowników Emiratu Kaukaskiego zaatakowała kilka obiektów.

Słowo na sześć liter

Jeszcze nikt tego słowa nie wypowiada, lecz wiatr już o tym szepcze po ogrodach. Skoro w Rosji ostatnio wprowadza się zakaz za zakazem, to może zakażą wypowiadania go na głos. Dochodzące z giełdy informacje zdają się zwiastunami nastania jego panowania. To straszne słowo brzmi: kryzys. Triumfalny #Krymnasz może, jak podpowiada jeden z komentatorów, stać się niebawem #Namkrysz (nam kryszka, czyli – koniec z nami).

Za dolara trzeba było dziś zapłacić 54 ruble, za euro – prawie 67 rubli. Znakomitą metodę informowania o spadkowych trendach stosuje obcojęzyczna telewizyjna tuba Kremla RT: „euro stracił dwa ruble, dolar – rubel”. Nic dodać, nic ująć, mistrzostwo świata. Był kiedyś popularny kawał, charakteryzujący wygibasy radzieckiej szkoły informacji: Podczas zawodów biegowych wystartowali Breżniew i Nixon. Breżniew przegrał. Następnego dnia radziecka prasa pisze: Towarzysz Breżniew w trudnym zmaganiu na dystansie 800 metrów zajął zaszczytne drugie miejsce, prezydent Nixon był przedostatni.

Baryłka ropy Brent kosztowała dziś 72 dolary, ale cena w poprzednich dniach spadała już poniżej 70. Prognozy dotyczące ceny ropy przewidują dalszy spadek. Rosyjski internet prześmiewczo bawi się od ładnych kilku dni przypominaniem wypowiedzi przedstawicieli rosyjskich władz sprzed miesiąca, dwóch, trzech. Prezydent Putin jeszcze niedawno przewidywał krach światowej (nie rosyjskiej, a światowej) gospodarki przy cenie ropy 80 baksów za baryłkę. Spece od bankowości przy pierwszych spadkach wartości rubla uspokajali, że to chwilowe wahnięcie i rosyjska waluta wkrótce odrobi straty. Wszechmocny szef Rosniefti Igor Sieczin zapewniał, że cena ropy nie może spaść poniżej 90 dolarów za baryłkę.

Proroctwa na różne gusta zapełniają przestrzeń medialną wzdłuż i wszerz. „Zapamiętajcie mój twitt – ironizuje Paweł Sienko – w styczniu-kwietniu w Rosji nastaną lata dziewięćdziesiąte, którymi Putin straszył społeczeństwo i do których sam osobiście doprowadził cały kraj”. Wielkomocarstwowi zwolennicy rzucania wrogów na kolana natomiast straszą wojną. Gorliwy wyznawca obrony praw rosyjskiego świata rosyjską bronią publicysta Jegor Chołmogorow: „Kurs euro będzie rósł, dopóki Putin nie weźmie Odessy i Charkowa. A kiedy weźmie – kurs będzie nieważny”.  Ekspert do spraw wojskowych Igor Korotczenko poszedł jeszcze dalej: „Jedna taka rakieta sprawi, że za jednego rubla będą płacić 50 dolarów”. Balistyczną sztuczkę można obejrzeć tu: https://twitter.com/i_korotchenko/status/538783161548046336

Jeden z twitterowych ironistów, posługujący się nickiem „spina Putina” (plecy Putina), wspomina dawne dobre czasy: „Siedzieli spokojnie, po cichu kradli, żywili się przy korycie, wywozili. Dolar był po 32 ruble, ropa po 115 dolarów. Żyć nie umierać, raj. Aż tu nagle Putin postanowił pobawić się w imperatora”. No właśnie, układ wewnątrz elity (chłopaki, zarabiamy ile wlezie, lokujemy na Zachodzie) oraz umowa władza-społeczeństwo (my rządzimy, wy bawicie się, w co chcecie, byle nie w politykę i kontrolę nad naszymi poczynaniami) zmieniły się nie do poznania. Zachód został mianowany na głównego wroga, czyhającego na nosicielkę cnót i wartości, podstępnie wzniecającego kolorowe majdany na utrapienie Kremla. #Krymnasz miał zastąpić ludziom wszystko, wynagrodzić wszystkie straty.

O końcu epoki pisze Dmitrij Głuchowski (Snob.ru): „Przyznajcie się – przecież tak naprawdę w głębi serca ani przez sekundę nie wierzyliście, że w naszym kraju zawsze będzie się dobrze żyło. Że Rosja jest do tego zdolna. Przyznajcie się: od zawsze wiedzieliście, że On przyjdzie… […] Czekaliśmy na niego przez wszystkie te lata tłuste, kiedy nabijaliśmy sobie kieszenie banknotami, a usta – wszystkim, co nam się nawinęło. Czekaliśmy, stercząc w koreańskich terenówkach i niemieckich brykach w wiecznych korkach. Spodziewaliśmy się go, jadąc na wakacje nie do świętego Soczi, a do bisurmańskiej Turcji. Każdy, kto mógł sobie na to pozwolić, kupował sobie domki i mieszkanka daleko stąd – w Hiszpanii, na Krecie, w Pradze – w przeczuciu, że niebawem nasza Ojczyzna powróci w swoją historyczną koleinę, wydeptaną przez nadwołżańskich burłaków”. Ten pisany wielką literą nienazwany On to właśnie kryzys, który jeszcze nie wiadomo, czy jest, lecz wiatr już o tym szepcze po ogrodach.