Archiwa tagu: media

Fake nasz powszedni

Nie wierzycie własnym oczom? Nie wierzycie własnym uszom? To znaczy, że jesteście na wojnie informacyjnej.

Ukraińsko-rosyjski kryzys toczy się równolegle na kilku poziomach: działania zbrojne, działania dyplomatyczne, działania propagandowe. Obserwatorzy wydarzeń na Ukrainie stąpają po polu minowym: co jest „wbrosem diezy” (świadomą wrzutką do przestrzeni publicznej nieprawdziwej informacji), a co opisem tego, co naprawdę się wydarzyło?

Rosyjscy telewidzowie podczas codziennych seansów nienawiści do reszty świata mają okazję dowiedzieć się o „kijowskiej juncie”, zbrodniach Prawego Sektora (w statystyce rosyjskich mediów Prawy Sektor zajął jedną z czołowych lokat wzmiankowania, wyprzedzając nawet partię Jedna Rosja), szczęściu na Krymie, walkach na wschodzie Ukrainy. Wiadomości o tym, co dzieje się w Doniecku czy Ługańsku, trzeba brać pod światło kilkakrotnie. Jedna strona mówi jedno, druga strona – drugie. Zresztą, tych stron na dobrą sprawę jest więcej, bo oprócz kremlowskiej tuby i oficjalnych dementi z Kijowa jeszcze i zuchy z „patriotycznego rosyjskiego zaciągu”, grasujący po obwodach donieckim i ługańskim grają na własną modłę. Zaczynają dawać wyraz niezadowoleniu bezczynnością Moskwy, kłócą się między sobą, dzielą terytoria i mylą ślady, rozpowszechniając nieprawdziwe wieści. Trwają walki. Giną ludzie. Wiarygodnej weryfikacji danych o ofiarach brak.

Dziennikarka Radia Swoboda Jelena Rykowcewa porównuje przekaz telewizyjny w Rosji i na Ukrainie: „łatwo jest powiedzieć: z obu stron propaganda, ale to nie tak. W rosyjskiej telewizji pokazany jest jeden punkt widzenia: że na Ukrainie panuje faszyzm, stanowisko Kijowa nie jest przedstawiane, nie ma Ukraińców, którzy brali udział w wyborach, zimą nie było normalnych ludzi na Majdanie, wiosną rosyjska telewizja nie spotkała ani jednej żywej duszy, która chciała, by Krym pozostał przy Ukrainie, dzisiaj nie ma ani jednego człowieka w Doniecku czy Ługańsku, który byłby przeciwny działaniom separatystów, który chciałby normalnie żyć w swoim niepodzielonym kraju […]. W rosyjskiej telewizji prezentuje się wyłącznie bojowników „pospolitego ruszenia” i gorąco ich wspierających cywili, nie ma ukraińskich polityków, którzy prezentowaliby punkt widzenia odmienny od rosyjskiego, do studia zapraszani są wyłącznie ukraińscy komuniści, zwolennicy separatystów, liderzy Antymajdanu. Na miejscu rosyjskich widzów zastanowiłabym się, skąd się na Ukrainie wzięły te wszystkie proeuropejskie tendencje, Majdan, skoro wszyscy Ukraińcy popierają jeden punkt widzenia: rosyjski. Ukraińska telewizja prezentuje pluralizm poglądów – w programach informacyjnych i publicystycznych biorą udział przedstawiciele całego politycznego spektrum. […] Rosyjskie media ponadto zwyczajnie kłamią w żywe oczy. Proszę nie mylić kłamstwa z niesprawdzoną informacją – takich niezweryfikowanych wiadomości jest dużo po obu stronach. Chodzi o świadome powtarzanie kłamliwych informacji, które zostały setki razy zdementowane. Publiczność bierze je za czystą monetę. Dementi strony ukraińskiej nie są cytowane”.

Przy czym kłamstwa szyte są grubymi nićmi – jako ilustracja przypisywanych stronie ukraińskiej zbrodni służą obrazki z innych wojen czy katastrof. Zestawienie ostatnich fałszywek zamieściło na swojej stronie internetowej Radio Swoboda (http://www.svoboda.org/media/photogallery/25411127.html – uprzedzam, że zdjęcia są krwawe, zdecydowanie nie dla ludzi o słabych
nerwach). Fałszu dokonują nie tylko rosyjskie stacje telewizyjne, ale agencje
informacyjne. Na przykład RIA Nowosti ilustruje wiadomość o wykorzystaniu przez ukraińską armię nad Donieckiem śmigłowca z oznakowaniami ONZ zdjęciem śmigłowca z Wybrzeża Kości Słoniowej z 2011 roku. Wiadomościom o rzekomym masowym mordowaniu przez ukraińską armię ludności cywilnej płonącego po „nalotach” Słowiańska towarzyszą fotografie zrobione w 2013 roku w Kanadzie podczas katastrofy pociągu wiozącego cysterny z paliwem. Zdjęcie leżącej w kałuży krwi kobiety rzekomo zastrzelonej w Doniecku (opatrzone hasztagami #SaveDonbassPeople i #DestroyKievJunta) zrobiono w Wenezueli. Pozbawione głowy zwłoki chłopca, który jakoby zginął podczas ostrzału Słowiańska, zostały sfotografowane w Arabii Saudyjskiej. „Info” o bestailstwie Ukraińców rozpowszechnia w internecie stowarzyszenie Rosja-Wielkie Mocarstwo, apelując jednocześnie do „matek zachodniej Ukrainy”, by nie odwracały wzroku i przyjrzały się uważnie, co ich synowie wyprawiają na wschodzie. I tak dalej. „Powiedzcie tym idiotom [w rosyjskich mediach], że w Google jest możliwość wyszukiwania materiałów ilustracyjnych” – sarkastycznie podsumowuje bloger Andriej Malgin. Kłamstwo ma krótkie nóżki. Ale nie zapominajmy, że nie wszyscy używają Google’a i nie wszyscy dociekają, czy
to, co pokazuje telewizja, jest prawdą czy kłamstwem.

Tropieniem rosyjskich fake’ów zajmuje się na Ukrainie grupa dziennikarzy, która publikuje rezultaty swoich dochodzeń na stronie internetowej http://www.stopfake.org/. Nazbierało się dużo materiału.

Czy ludzie w Rosji wierzą w to, o czym trąbią propagandowe trąby? Rosyjski socjolog Aleksiej Lewinson w wywiadzie dla „Nowej Gaziety” mówi: „Nie wolno zwalać wszystkiego na media, że to niby ludzie są dobrzy, a prasa im mózgi przemyła i dlatego dobrzy ludzie zaczęli myśleć tak źle. […] To, co robi telewizja, to w znacznym stopniu odzwierciedlenie opinii społecznej. To nie znaczy, że chcę z telewizji zdjąć odpowiedzialność. W telewizji wszystko jest na jedno kopyto, nie ma stacji, która prezentowałaby inny punkt widzenia. […] Stan świadomości Rosjan znalazł się w głębokiej zapaści. Trudno będzie się z tej jamy wydostać. Przez ostatnie kilka miesięcy masa ludzi – przede wszystkim polityków i dziennikarzy, ale też zwykłych ludzi – wypowiedziała na głos takie rzeczy, pozwoliła sobie na takie rzeczy, na które wcześniej nie było przyzwolenia. Ta gorączka kiedyś spadnie i co wtedy?”.

Ale na razie gorączka jest wysoka i nie spada, wręcz przeciwnie. Na łamach najbardziej poczytnej rosyjskiej gazety „Komsomolskaja Prawda” wypowiada się dziś na przykład jeden z przywódców separatystów: „Na wschodzie Ukrainy wojują natowscy snajperzy”. Ktoś ich widział? Nieważne. Premier Miedwiediew mówi: ukraińskie władze kłamią, twierdząc, że ukraińscy uchodźcy nie napływają masowo do Rosji (na części terytorium obwodu rostowskiego nawet wprowadzono stan wyjątkowy w związku z rzekomym napływem fali uciekinierów). Putin nakazał swojej administracji udzielenie pomocy uchodźcom, których podobno przybywa po tysiąc dziennie. Ukraińska służba graniczna twierdzi, że ruch przez granicę z Rosją ze strony Ukrainy jest w normie. I że uchodźcy z Doniecka, owszem, zwracają się o przyznanie statusu uchodźcy, ale nie w Rosji, a w Polsce. Nie ma jednak mowy o tysiącach – według oficjalnych danych od początku marca w Polsce o status uchodźcy zwróciło się około dwustu mieszkańców Ukrainy.

Żywność, kłamstwa i kasety wideo

Rosjanie nie boją się ograniczenia importu żywności z zagranicy – wynika z szybkiego sondażu przeprowadzonego przez portal SuperJob. 74% wyraziło przekonanie, że Rosja jest w stanie wyżywić się sama, tylko 22% żywi pewne obawy, czy to się da zrobić, 4% nie umiało odpowiedzieć na pytanie.
Rząd – który jak wiadomo od czasów pewnego złotoustego rzecznika prasowego, wyżywi się bez problemu – też w szybkim tempie chce przestawić kraj na tory samowystarczalności. Premier oznajmił dziś, że jednym z priorytetów jego gabinetu będzie stworzenie warunków dla produkcji rolnej na rynek krajowy. Przypomniał, że od czterech lat obowiązuje doktryna bezpieczeństwa żywnościowego Federacji Rosyjskiej. Nie wiem, czy coś wiedzieli o doktrynie producenci serów z Omska – od wczoraj hitem Internetu są zdjęcia wesołych serowarów z imprezy sylwestrowej. Kompania niezbyt trzeźwych panów wykąpała się w wielkiej kadzi z mlekiem, z którego wytwarza się sery. W Internecie opublikowano też zdjęcia z taśmy produkcyjnej – ser rękami wyrabiają w plastikowych misach stojących na kamiennej posadzce półnadzy pracownicy bez żadnej odzieży ochronnej i czepków na głowach. Smacznego.
W przeciwieństwie do zdrowych serów z Omska na indeksie w Rosji powinna się znaleźć wszelka szkodliwa dla zdrowia amerykańska produkcja – do zakazu coca-coli i amerykańskich fast foodów wezwał znany ekonomista Michaił Dielagin. Niektórzy blogerzy zapewniają, że spokojnie obejdą się bez polskich ziemniaków i hiszpańskich pomidorów.
Najbardziej ucieszył się z możliwości patriotycznego jedzenia prezydent Czeczenii Ramzan Kadyrow: „Rosjanie wreszcie poznają smak ekologicznie czystego chleba i mięsa, przestaniemy przywozić ser z Nowej Zelandii, czterdziestoletnie mięso z zapasów wojskowych Ameryki Południowej. Moskwianie i nafciarze Syberii zaczną jeździć na wczasy nad Morze Czarne i na Kaukaz. Swego czasu Zachód chciał ukarać Chiny, a otrzymał konkurenta […] Najwyższy czas, byśmy i my przestali wypełniać rolę surowcowej doliny Zachodu. Urodziliśmy się w Wielkim Mocarstwie. Nadszedł czas, by objąć to rozumem, sercem zrozumieć i duszą przeniknąć, a nie oglądać się na Departament Stanu i Brukselę”.
Zamykanie okiennic słychać w różnych dziedzinach – Rosja zapowiada rezygnację ze sprowadzania sprzętu medycznego z zagranicy, przejście na własny system kart kredytowych, w Dumie wylądowała inicjatywa ograniczenia liczby amerykańskich filmów w rosyjskich kinach. Wczoraj premier Miedwiediew odwiedził wytwórnię filmową Mosfilm, wziął udział osobiście w podkładaniu dźwięków – imitował odgłos końskich kopyt i zgrzyt klucza w drzwiach celi w areszcie w Butyrkach. Drżyj, Hollywoodzie!
Piotr Własow z „Gazety.ru” uspokaja, że nowa żelazna kurtyna nie jest w dzisiejszych czasach możliwa. „Nie czeka nas powtórka z totalnego deficytu i upadku końca lat 80. Chiny, Japonia, Korea, Indie produkują całe spektrum towarów, które dostarcza nam dziś Zachód, ponadto są zainteresowane zakupem naszych surowców. A i rosyjska gospodarka nie jest taka sztywna, jak za czasów socjalistycznego planowania. Można się nawet spodziewać, że pewna izolacja [od Zachodu] wyjdzie rosyjskiej gospodarce na dobre: zmusi ją do zmian i do działania” – optymistycznie konstatuje Własow. W wielu ekspertyzach i artykułach pojawia się sugestia, że Rosja – gdy już ostatecznie odwróci się plecami do Zachodu i przestanie zaopatrywać Europę w gaz i ropę, a przynajmniej znacząco eksport surowców ograniczy – z przyjemnością zwróci się z ofertą ku Wschodowi i będzie tłoczyć błękitne paliwo do Chin. Negocjacje w sprawie sprzedaży do Państwa Środka rosyjskiego gazu trwają od wielu, wielu lat. Negocjacje są twarde, Chińczycy targują się o jak najniższą cenę, o takich stawkach, jakie płaci dziś Europa, nie było mowy. A teraz nie będzie tym bardziej. Władimir Sorokin w swoich niewesołych projekcjach przyszłości nakreślił w „Dniu oprycznika” obraz Rosji jako archaicznego carstwa odgrodzonego od reszty świata wielkim murem, w którym znajdują się otwory, przez które rurociągami płynie rosyjskie paliwo. Literatura staje się niebezpiecznie bliska życiu.
Dla dopełnienia obrazu na koniec zacytuję jeszcze wyniki sondażu pracowni Obszczestwiennoje Mnienije dotyczące mediów. 72% Rosjan uważa, że istnieją problemy o dużej wadze społecznej, informując o których dziennikarze mają prawo przemilczać pewne rzeczy w interesach państwa; 54% uważa, że relacjonując podobne wydarzenia można nawet wypaczać informację, jeżeli służy to interesom państwa. Przeciwnego zdania było odpowiednio 17 i 28% badanych. I jeszcze: 54% Rosjan uważa, że ostatnio poziom rosyjskiego dziennikarstwa się podniósł, 25% wyraziło przekonanie, że poziom się nie zmienił, a 7% – że się obniżył.

Panie i panowie, zamykamy!

„Myślę, że to, co się dzieje na Ukrainie – jest straszne. Ale to, co się dzieje w Rosji – jest o wiele straszniejsze” – Borys Chersoński, poeta z Odessy.
Jest taki obraz radzieckiego malarza Aleksandra Dejneki – górą po wiadukcie idą ludzie, zakutani w płaszcze, samotnie i grupkami, zwyczajni ludzie, dołem, w przeciwnym kierunku, pod tymże wiaduktem też idą ludzie, ale nie są już zwyczajni: idą w szyku, każdy ma na ramieniu broń. Patrząc na ten obraz zawsze myślałam, jak łatwo jest tych zwyczajnych ludzi z góry wiaduktu zmienić w ludzi z karabinem, jak łatwo obudzić demony wojny. Jak łatwo zejść z górnego poziomu wiaduktu, ale jak trudno znów nań wejść.
Z rosnącym niepokojem patrzę na to, z jaką łatwością, jak skutecznie oficjalna propaganda kremlowska otumania, jak wszystkie tuby propagandowe dmą w quasi-patriotyczne trąby, jak sprawnie przypinają fałszywe łatki, jak wypaczają rzeczywistość, jak umiejętnie porcjują półprawdy i kłamstwa, jak zuchwale uzasadniają agresję na sąsiadów. Jak mocny jest głos nienawiści, jak mocny jest głos kłamstwa, a jak słaby głos rozsądku, wzywający do opamiętania, do przywrócenia proporcji, do mówienia prawdy, do zaniechania agresji.
Reżyser Aleksandr Sokurow powiedział: Jestem porażony tą absolutną fascynacją wojną. Jestem porażony jednomyślnością Rady Federacji głosującej w kwestii, powiedziałbym, tragicznej [chodzi o głosowanie 1 marca – Rada udzieliła prezydentowi zgody na wprowadzenie wojsk rosyjskich na terytorium Ukrainy]. Nikt nie zapytał, nie miał cienia wątpliwości co do tego, czy należy wprowadzać wojska. Nikt się nie zająknął, nawet nie próbował prezydentowi zadać pytania, dlaczego mamy wprowadzać wojska, dlaczego nie możemy rozwiązać problemu na drodze politycznej, członkowie Rady nie pomyśleli o ofiarach – a chodzi przecież o życie naszych rodaków. […] Tak fundamentalna kwestia nie wywołała dyskusji. Odniosłem wrażenie, że wszyscy się momentalnie zakochali w rozwiązaniu siłowym.
Pod auspicjami władz odbywają się w wielu rosyjskich miastach wiece poparcia. Nie bardzo tylko mogę wywnioskować, co w istocie popierają uczestnicy wyposażeni w rosyjskie flagi i hasła „Wierzymy Putinowi”. W Moskwie w piątek zebrano pod murami Kremla 65 tysięcy ludzi. Z trybuny przemawiali przedstawiciele samozwańczych władz Krymu. To dla nich to poparcie? Dla samozwańców? Poparcie dla aneksji kawałka cudzego terytorium? Dla siłowego rozwiązania problemu, o którym mówił Sokurow? Dla rozpętania wojennej zawieruchy?
Dziś na antywojennej pikiecie w Moskwie zebrało się trzysta pięćdziesiąt osób. Tym razem uczestników nikt nie szarpał za klapy i nie wsadzał do suk. Organizatorzy mieli zgodę władz miasta na udział w proteście pięciuset osób. Nawet tyle nie przyszło. W sobotę ma się odbyć „Marsz pokoju”, protest przeciwko wojnie. Ile osób przyjdzie?
Część pisarzy ze Związku Pisarzy Rosji poparła agresywną politykę Putina. Zdaniem sygnatariuszy listu, kierownictwo Euromajdanu doszło do władzy nielegalnie i zamiast zająć się zaprowadzeniem porządku i zapewnieniem bezpieczeństwa obywateli, zatroszczyło się o zakaz języka rosyjskiego i prześladowaniem wszystkich, kto mówi po rosyjsku [to typowa kalka z kremlowskiej propagandy, która wykorzystuje uchylenie ustawy językowej przez Radę Najwyższą Ukrainy; uchylenie jednak nie weszło w życie – nie podpisał aktu p.o. prezydent Turczynow]. W tych okolicznościach pisarze popierają decyzję władz, by okazać wszechstronną pomoc narodowi ukraińskiemu i narodom Krymu.
Druga część pisarzy z prezesem PEN Center Andriejem Bitowem w odpowiedzi na list ukraińskich kolegów zaniepokojonych agresją Rosji napisała: „Stanowisko rosyjskiego rządu uważamy za nadzwyczaj niebezpieczne, […] występujemy przeciwko dezinformacyjnej polityce rosyjskich mediów i promowaniu nienawiści i agresji. Wprowadzenie rosyjskich wojsk na terytorium Krymu, choćby zakamuflowane, oznacza początek działań zbrojnych. Wzywamy rosyjski rząd do zaniechania tych niebezpiecznych gier. […] Za naszą i waszą wolność!”. List podpisała m.in. Ludmiła Ulicka. Ostatnio w audycji Echa Moskwy powiedziała, że zastanawiają się w gronie bliskich znajomych, w ile wagonów się pomieszczą, jeśli władza zechce się ich pozbyć, tak jak kiedyś władza radziecka pozbyła się niechcianych inteligentów (statek filozofów w 1922 r.). Ludzie myślący są w czasach nakręcania wojennej retoryki zbędni, wręcz szkodliwi.
Kilku rosyjskich muzyków rockowych wystąpiło z listem otwartym. Zwrócili się do dwóch bratnich narodów – Rosji i Ukrainy – by nie dopuściły do wojny. Ale na wspomnianym wiecu przed 65-tysięczną wystąpiła grupa Lube, grająca patriotycznego rocka, sławiącego rosyjski oręż, przed którym drży cały świat. Śpiewający na Majdanie Swiatosław Wakarczuk z Oceanem Elzy zapowiedział, że pojedzie na Krym z „koncertami pokoju”. Kilka tygodni temu znany z konserwatywnych, jedynych słusznych poglądów deputowany petersburskiego zgromadzenia Witalij Miłonow nie dopuścił do występów ukraińskich muzyków.
Na Krymie nie można od przedwczoraj oglądać ukraińskich kanałów telewizyjnych. Dlaczego? Nie wiadomo. Rosyjską telewizję można oglądać tu bez przeszkód. Poważne przeszkody napotykają na Krymie zagraniczni dziennikarze, o tym rosyjskie telewizje jednak nie mówią. W ukraińskich obwodach graniczących z Rosją wyłączono z kolei sygnał rosyjskich stacji telewizyjnej. Za to, że kłamią. Rosyjska Duma poczuła się bardzo tym zaniepokojona.
Od co najmniej tygodnia zablokowany jest dostęp (ze strony internetowej stacji) do politycznego talk show rosyjskiego programu Pierwyj Kanał „Politika”. Dalibóg, trudno dociec, dlaczego – to w pełni błagonadiożnyj program, realizujący linię polityczną Kremla. Może coś wyrwało się spod kontroli?
Od co najmniej dwóch tygodni na terytorium Federacji Rosyjskiej zablokowany jest dostęp do mojego blogu. „Z przyczyn technicznych”, ma się rozumieć.
Ale gry w zamykanie i otwieranie przestrzeni Rosjan za bardzo nie troskają. Według ostatniego sondażu Centrum Lewady badającego, co najbardziej niepokoi Rosjan, tylko 4 procent pytanych wyraziło zaniepokojenie ograniczeniem swobód i praw obywatelskich, najbardziej (50 procent) respondenci byli zaniepokojeni wzrostem cen. Wielu ekspertów przewiduje, że w związku z interwencją wojskową na Ukrainie nastąpią istotne zmiany wewnątrz Rosji, dotyczyć one będą głównie ograniczania swobód i praw obywatelskich. Jak wynika z sondażu, przejmie się tym najwyżej cztery procent Rosjan.

Pada „Deszcz”

Telewizja „Deszcz” (Dożd’, tvrain.ru), dostępna w Internecie i niektórych sieciach kablowych, wypełnia maleńką niszę pozostawioną łaskawie w eterze po protestach w 2012 roku. To swego rodzaju wentyl. „Deszcz” różni się od centralnych kanałów obsługujących interesy władzy. Wiele miejsca w swoich programach poświęca opozycji, korupcji i innym gorącym tematom politycznym i społecznym, których unikają wielkie stacje. Przed kamerami „Deszczu” wypowiadają się politycy i eksperci, których do centralnych stacji nikt nie zaprasza.
26 stycznia podczas programu poświęconego 70. rocznicy zakończenia blokady Leningradu przeprowadzono sondę – widzom zadano pytanie: „Czy należało poddać Leningrad, aby uratować setki tysięcy ofiar?”. 54 procent uczestników sondy odpowiedziało twierdząco. Dla przypomnienia: podczas trwającej 28 miesięcy – od września 1941 do stycznia 1944 – w mieście odciętym od komunikacji zmarło z głodu (97% ofiar), zimna, chorób, zginęło od bomb, ostrzału i pożarów od kilkuset tysięcy do półtora miliona mieszkańców (przed wojną Leningrad liczył około 3 mln). W powojennej oficjalnej narracji eksponowano bezprzykładne bohaterstwo mieszkańców. Leningrad otrzymał tytuł „miasta bohatera”. Natomiast starannie wyciszano tematy kontrowersyjne, jak choćby wzmiankowana w pytaniu sondażowym sensowność utrzymywania miasta w stanie oblężenia, co skazywało mieszkańców na życie i śmierć w straszliwych warunkach.
I oto teraz pytanie o sens poddania miasta stało się przyczyną nagonki na „Deszcz”. Autorom programu zarzucono kalanie pamięci ofiar. Kierownictwo stacji przyznało, że faktycznie pytanie było sformułowane niefortunnie, przeprosiło za ten nietakt i usunęło ze strony internetowej wzmianki o sondzie. Krytycy stacji jednak się nie uspokoili i wzywają do zamknięcia „Deszczu”. Prokuratura przystąpiła dziś do postępowania wyjaśniającego, czy doszło do obrazy patriotycznych uczuć obrońców Leningradu.
W Rosji od jakiegoś czasu trwają zabiegi o usankcjonowanie jednej wersji historii – patetycznej, chwalebnej, niedopuszczającej mówienia o błędach, gloryfikującej bohaterstwo żołnierzy/obywateli radzieckich/rosyjskich bez wspominania o ciemnych stronach przeszłości. Deputowana Irina Jarowaja kilka miesięcy temu wniosła pod obrady Dumy projekt ustawy przewidującej odpowiedzialność karną za gloryfikację faszyzmu i rozpowszechnianie „kłamliwych informacji o działalności armii krajów koalicji antyhitlerowskiej w czasie II wojny światowej”. Nie bardzo wiadomo, co to opływowe sformułowanie ze sobą niesie. Komentatorzy zrecenzowali dokument tak: „na trzy lata za wybielanie faszystów i oczernianie Armii Czerwonej”. Ustawa utknęła na razie w kołach zębatych machiny biurokratycznej.
Trwają też prace nad jednym obowiązującym podręcznikiem historii. „To czysto totalitarna metoda. Takie podręczniki powstają w krajach, w których władze i obsługujące je kręgi intelektualne troszczą się nie o to, by młody człowiek zdobył wiedzę i odpowiednie nawyki, a wyłącznie o propagandę i indoktrynację” – napisała Irina Karacuba w „Jeżedniewnym Żurnale”.
Ale wróćmy do telewizji „Deszcz” i jej obecnych kłopotów. Jak przypomina Jurij Bogomołow, początkowo władze nie były zaniepokojone istnieniem samodzielnej stacji. „Pozwalają sobie na wolnomyślicielstwo? Niech sobie pozwalają – w końcu, kto ich tam ogląda?” – władze początkowo patrzyły na „Deszcz” przez palce. Ale z czasem telewizja zyskiwała coraz liczniejszą widownię. „Ostatnią kroplą było to, że stacja prowadziła bezpośrednie transmisje z kijowskiego Majdanu”, łamiąc tym samym monopol centralnych stacji na „kartinku” z Ukrainy. Oficjalna propaganda twierdziła, że na Majdanie są sami radykałowie, nacjonaliści, banderowcy, antysemici (Radio Swoboda kilka dni temu sporządziło wykaz słów, jakimi rosyjskie telewizje opisują uczestników protestu), a „Deszcz” pokazywał po prostu Majdan – ze wszystkim, co się tam dzieje.
Niefortunna sonda o blokadzie Leningradu była zapewne pretekstem do szykowanego ataku na „Deszcz”.
A teraz jeszcze kilka słów o samym pytaniu i o wyniku sondy. Andriej Archangielski (Colta.ru) stwierdził: „Ten wynik głosowania to typowa reakcja współczesnego człowieka. To przecież nie świadectwo niepamięci czy pogardy dla heroizmu. To zwykłe niezrozumienie. Naturalne. Głosują normalni ludzie, którzy uważają, że lepiej się dogadać, poszukać kompromisu, oni myślą w kategoriach czasów pokoju. I właśnie to myślenie, ta pokojowa etyka jest [z punktu widzenia tej wojennej etyki] niewybaczalna. Niewybaczalna jest sama próba podania w wątpliwość, czy wszystkie ofiary były potrzebne. Z punktu widzenia państwa to zamach na jego fundamenty. […] W Rosji nie dopracowaliśmy się etyki czasów pokoju, cały czas wszystko mierzymy kategoriami wojennymi. Wojna pozostaje jedyną etyką i powstaje wrażenie, że jeśli tego tematu się zakaże, jeśli zakaże się myślenia, wątpienia, jeśli zrobi się jeden podręcznik, to wszystko pozostanie na miejscu”. Wszelkie wątpliwości stają się kwestią polityczną. „Państwo najechało na „Deszcz” nie z powodu wojny, a dlatego że pokazywał Majdan i w ogóle dlatego, że takie zjawisko jak „Deszcz” w ogóle nie powinno istnieć”.

Rosja dziś

„Jeśli zamierzacie uprawiać sabotaż, to nie odpowiada to moim planom. Praca w agencji musi się wiązać z miłością do Rosji” – powiedział na spotkaniu z podwładnymi Dmitrij Kisielow nowy szef nowej struktury informacyjnej „Rossija Siegodnia”, powstającej na gruzach agencji RIA Nowosti. Przez ostatni tydzień temat powołania tego nowego zbrojnego ramienia ministerstwa prawdy nie schodzi z pierwszych stron rosyjskich gazet. Ale po porządku.
Była państwowa agencja informacyjna RIA Nowosti. Na jej czele stała Swietłana Mironiuk, menedżerka, umiejętnie lawirująca pomiędzy Scyllą lojalności a Charybdą przyzwoitości. Na skutek zakulisowych gier pomiędzy kilkoma osobami z otoczenia prezydenta Putina agencję zlikwidowano (chodziły słuchy, że wywalenie Swietłany Mironiuk kończy wielkie sprzątanie po Miedwiediewie, który pod koniec swojej kadencji, hłe, hłe, kadencji, stanął murem za Mironiuk). Jak twierdzą obserwatorzy, zamiana RIA Nowosti nowym tworem pozostaje w ścisłym związku z ponownym podziałem rynku medialnego i reklamowego. W tych dniach poinformowano, że bracia Kowalczukowie (najwierniejsi z wiernych pretorianie Władimira Putina związani z nim przez kooperatywę Oziero) zakupili holding medialny Profmedia. Wraz z kontrolowanym przez nich Gazprom-Media stworzy to wielką strukturę kontrolującą większość stacji telewizyjnych, rozgłośni radiowych oraz poczytnych tytułów prasowych. „Putin lubi monopole” – komentuje Julia Łatynina. Można by dodać: lubi mieć wszystko pod kontrolą.
Zdawać by się mogło, że rosyjskie media mają tak ciasno założony kaganiec, że niewiele da się w nim jeszcze mocniej przykręcić. A jednak. Okazuje się, że władza jest niezadowolona. Głównie z tego, że sama wygląda w przekazie medialnym niezbyt atrakcyjnie (choć obsługujący Kreml dziennikarze robią wszystko, by zawinąć towar w błyszczące papierki), że w mediach pojawiają się głosy krytyczne, pokazywane są zjawiska negatywne itd., a to stwarza wrażenie, że władza nie jest piękna i nieomylna. Trzeba coś z tym zrobić. Zmienić władzę? O, nie! Zmienić sposób tworzenia jej wizerunku.
Na miejsce zlikwidowanej RIA Nowosti powstanie zatem wzmiankowana „Rossija Siegodnia”. Ma ona za zadanie, jak powiedział Kisielow, „przywrócenie sprawiedliwego stosunku do Rosji jako ważnego państwa świata kierującego się dobrymi zamiarami”. Od zeszłego roku prezydent Putin kładzie większy nacisk na rozwijanie wpływów „miękkiej siły”. Czyli eksport rosyjskich interesów „poprzez przyciąganie sympatii do Rosji na gruncie jej osiągnięć nie tylko w sferze materialnej, ale także duchowej”. Prezydent Putin na zeszłorocznym spotkaniu rosyjskich ambasadorów podkreślał, że wizerunek Rosji za granicą jest wypaczony, bo „nie jest tworzony przez nas”. No to teraz będzie „tworzony przez nas”. I to przez nie lada fachową siłę. I to wcale niemiękką. Dmitrij Kisielow od dawna cieszy się zasłużoną sławą kremlowskiej tuby, propagandysty tropiącego i gromiącego spiski „mirowoj zakulisy” przeciwko Rosji i Putinowi. Wsławił się kilkoma głośnymi wypowiedziami, m.in.: „Uważam, że karanie gejów za propagandę homoseksualizmu grzywną to za mało. Należy zakazać im oddawania krwi, spermy, a ich serca w razie wypadku samochodowego należy zakopywać w ziemi albo spalić”. Ostatnio widzowie kanału „Rossija” dowiedzieli się od Kisielowa, że w Kijowie zwolennicy eurointegracji „barbarzyńsko zniszczyli” choinkę noworoczną ustawioną na Majdanie, że demonstranci mają „pustkę w oczach”. A podsycanie Euromajdanu przez Polaków, Litwinów i Szwedów (sic!) to ich zemsta na Rosji za przegraną bitwę pod Połtawą z czasów Piotra I. Ciekawe podejście. Na pewno bardzo poprawi wizerunek Rosji w świecie.
„Trzeba mieć chorą wyobraźnię, żeby Dmitrija Kisielowa uczynić twarzą Rosji na eksport. Z drugiej strony – wszystko stało się bardziej logiczne i w pewnym sensie uczciwsze. Putinowska Rosja z twarzą i propagandowym językiem Kisielowa to czysta prawda” – tak Natalia Geworkian zrecenzowała to posunięcie kadrowe Kremla.
Anton Oriech w internetowym „Jeżedniewnym Żurnale” skomentował: „Oni [władza] karmią się ciągle wyobrażeniami z czasów Breżniewa, uważają, że w świecie będą wiedzieć o nas tylko to, co my sami pozwolimy im się dowiedzieć, tylko to, co sami im opowiemy. Agencja Kisielowa ogłosi, że Rosja jest dobra i świat nie będzie miał żadnej sposobności, aby odkryć prawdę. W dobie otwartych granic, internetu i innych kanałów przekazywania informacji oni powołują firmę, która będzie tworzyć jakiś idealny obrazek, w który wszyscy będą musieli uwierzyć”.

Gorycz demiurga i hymn

Kreml powziął plan stworzenia nowej jakości w prasie – ma powstać medium, które stworzy konkurencję ideologiczną opiniotwórczym dziennikom „Kommiersant” i „Wiedomosti”. Nad poprawnością medialnej strawy ma czuwać ISEPI – Instytut Badań Społeczno-Ekonomicznych i Politycznych pod batutą nowego inżyniera dusz Dmitrija Badowskiego.
Zaczyna się nowa epoka. Po wygnaniu z Kremla wpierw (już dawno, dwa lata temu) Gleba Pawłowskiego, a ostatnio Władisława Surkowa – kuratorów „suwerennej demokracji” władze próbują stworzyć projekt odpowiadający duchowi czasu. Fala wynosi w górę Badowskiego, on teraz jest twarzą oficjalnej polityki medialnej. „Nowy projekt – wyjaśnia Badowski – ma rozcieńczyć monopol liberalnych poglądów w rosyjskiej przestrzeni medialnej”. Na czym będzie polegało owo rozcieńczanie – zobaczymy. Liberalne poglądy w Rosji są dziś passe.
Były naczelny inżynier dusz Kremla, autor wizerunku Putina w czasie jego pierwszych kadencji, gorący zwolennik liberalnego (w każdym razie „liberalniejszego”) kursu Dmitrija Miedwiediewa i równie gorący orędownik jego drugiej kadencji Gleb Pawłowski wypadł z łaski (http://labuszewska.blog.onet.pl/2011/04/27/kiedy-mnie-juz-nie-bedzie/). Teraz komentuje wydarzenia na scenie politycznej i wychyla coraz większe czary goryczy. W wywiadzie dla portalu Lenta.ru podzielił się ostatnio wątpliwościami co do nowego projektu medialnego, z obawą odniósł się do przemian w zachowaniach elit i społeczeństwa.
„Mój pomysł polegał na tym, żeby [media i ekipa obsługująca władzę] działały na rzecz konsolidacji lojalnej wobec władz warstwy społecznej, a władza miała rewanżować się lojalnością. […] Obecnie mamy inną sytuację, w której człowiek pracujący dla władzy powinien wyrobić w sobie jakąś prewencyjną umiejętność zgadzania się, powiedziałbym nawet – prewencyjną gotowość do kapitulacji w każdej kwestii. To znaczy dziś złamali twój opór i zmusili, żebyś poparł ohydną ustawę Dimy Jakowlewa, a nazajutrz musisz już wspierać jeszcze bardziej ohydną ustawę o mniejszościach seksualnych albo wybory mera Moskwy, które trudno nazwać wyborami. Media muszą być superlojalne”. A władza wcale nie poczuwa się do odwzajemnienia. Zdaniem Pawłowskiego, ten fundament oznacza degradację. Z przestrzeni publicznej wypycha się ambitne, samodzielne projekty, pozostaje serwilizm. „Dziś kompetencja nie jest w cenie. Celem jest totalny prewencyjny konsens. Ulubiona formuła naszego prezydenta to „miażdżąca większość”. Dla mniejszości – czy to kulturowej, czy seksualnej, czy politycznej – nie ma miejsca. Jeśli prezentujesz siebie jako mniejszość – stajesz się celem dla skrajnych form agresji. To nowa sytuacja, w kraju nie było czegoś takiego od czasów stalinowskiej walki z kosmopolityzmem. To nowa Rosja. Rosja, która rozstaje się z rosyjską kulturą. Mamy do czynienia z nową chorobą, bardzo poważną. Nic się o niej nie dowiemy, jeśli będziemy nazywać automatycznie ją faszyzmem, dyktaturą i tak dalej – tu mamy sytuację, którą społeczeństwo nie tylko akceptuje, a samo prowokuje. […] Obserwujemy uwiąd ludzkich cech naszego społeczeństwa”. Niewesołe konstatacje.
Za przejaw twórczości nowych inżynierów dusz śmiało można uznać pomysł na ustanowienie, a właściwie reanimowanie hymnu Dumy Państwowej (pisałam o tym ostatnio przy okazji ustawodawczej aktywności parlamentu na gruncie walki z propagandą nietradycyjnych zachowań seksualnych). Pieśń wykonał nosiciel najbardziej geometrycznej fryzury XXI wieku – Josif Kobzon (do wysłuchania np. tu: http://www.youtube.com/watch?v=uwr8GFNZoCs).
Zwala z nóg tekst. Już w incipitu dowiadujemy się, że: „Przed wami, wybrańcy narodu, Ruś bije czołem do ziemi”. Dla tych, którzy serce mają mężne, cały tekst: http://www.nvspb.ru/stories/volnoy-volyushki-jelannoy-vy-nam-znamya-prinesli-51562). Autorem tej patetycznej grafomanii jest poeta i historyk filozofii Nikołaj Sokołow. A przy okazji także cenzor z petersburskiego Komitetu Cenzury. Nie, nie, oficjalnie cenzury w Rosji nie przywrócono. Ten utwór powstał w 1906 roku dla Dumy pierwszej kadencji, a carat, jak wiadomo, gnębił cenzurą, choć jednocześnie zgodził się na parlament, wszystko się zgadza. Zgnębiony być może własnym udziałem w cenzurowaniu Sokołow popełnił wiersz (którego mu nikt niestety nie ocenzurował), a Aleksander Głazunow oprawił to w muzykę. Notabene rosyjscy blogerzy wzięli dzieło na warsztat (głównie oburzali się, ale też wyszydzili na wszystkie strony; gdyby Lew Tołstoj był dzisiaj blogerem, pewnie powtórzyłby swoją ówczesną recenzję na temat hymnu: „Nie ma muzycznego natchnienia”) i dopatrzyli się wybitnego podobieństwa hymnu Głazunowa do niemieckiego hymnu autorstwa Haydna „Deutschland über alles”. Cóż, może to i podobne, choć patetyczne hymny wszystkie są do siebie podobne. Nikołaj Sokołow dwa lata po napisaniu dzieła sam uderzył czołem o ziemię i to bynajmniej nie przed obliczem wybrańców narodu – w stanie upojenia alkoholowego napił się jakiejś octowej mikstury i skonał.