Archiwa tagu: Moskwa

Nauczyciel biologii w trzecim Rzymie

„Prowadziłem z nimi publiczny dyskurs. […] Mówiłem, że jako ojciec i nauczyciel widzę niebezpieczeństwo w tym, że nasze społeczeństwo [poprzez swoją nietolerancję] zapędza homoseksualnych nastolatków do podziemia, co często kończy się samobójstwem. Mówiłem też, że ta ustawa ma na celu to, by posiać wrogość pomiędzy ludźmi, podzielić jeszcze bardziej nasze i tak wyniszczone społeczeństwo. […] Nie pobili mnie, tylko rzucili we mnie jajkiem. W toku dyskusji wspomniałem, że jestem uczonym i nauczycielem, a potem w wiadomościach wymieniono moje nazwisko. Moi oponenci momentalnie ustalili, kim jestem i gdzie pracuję, i skierowali do władz placówki skargi, a już w poniedziałek dyrektor szkoły oznajmił mi, że zwalnia mnie, żeby ratować szkołę” – to słowa nauczyciela biologii w szkole numer dwa w Moskwie, Ilji Kołmanowskiego. Kołmanowski 25 stycznia wziął udział w proteście przeciwko przyjętej przez Dumę Państwową w pierwszym czytaniu ustawie o zakazie propagowania homoseksualizmu wśród niepełnoletnich.
Grupa przeciwników ustawy przy wejściu do budynku Dumy urządziła „całuśny” happening. Całowano się nie tylko przeciwko tej konkretnej ustawie (choć przeciwko niej przede wszystkim), ale całemu zestawowi przyjętych w ostatnim czasie ustaw ograniczających wolności obywatelskie. Na protestujących z obelgami, jajami, farbami i gazem łzawiącym ruszyła zwołana przez portal Moskwa Trzeci Rzym grupka tak zwanych prawosławnych. Ich zdaniem, należał się tradycyjny łomot tym, którzy są nietradycyjni.
Rosyjska blogosfera zareagowała bardzo ostro na zwolnienie Kołmanowskiego z pracy. Prowadzący blog na platformie „Nowej Gaziety” dziennikarz Aleksandr Archangielski napisał: „Formy protestu w rodzaju całujących się pod Dumą homoseksualnych par są mi głęboko obce. ALE. Ale to, co stało się z Ilją [Kołmanowskim], jest ważniejsze od samej ustawy, i od reakcji na tę ustawę. Jeden z najlepszych nauczycieli w Moskwie został zwolniony nie za to, co robił w szkole […], a za to, co robił poza szkołą – przy czym, nie naruszając przepisów prawa. To katastrofalny precedens”.
Szkoła numer dwa w Moskwie to jedna z najlepszych szkół w mieście. W latach siedemdziesiątych została rozwiązana za sprzyjanie dysydentom, w latach dziewięćdziesiątych – odtworzona. Komentatorzy wyrazili przypuszczenie, że dyrektor pamiętający tamto doświadczenie z lat siedemdziesiątych zląkł się, że znowu szkoła zostanie rozwiązana. Kołmanowski przeprosił uczniów, że tak nagle muszą się rozstać, ale: „Są sytuacje, kiedy nie można dłużej milczeć […] Jestem przekonany, że powinienem był wystąpić w obronie mniejszości i przeciwko ciemnogrodowi, przeciwko wrogości, przeciwko dzieleniu ludzi z jakiegokolwiek powodu. Musiałem to zrobić jeszcze i dlatego, że nie jestem gejem”.
Niedawno pisałam o szpitalu nr 31 w Petersburgu, który po społecznych protestach nie został przekształcony w elitarną klinikę dla sędziów. Teraz mamy przypadek pod pewnym względem podobny, a to „pewne podobieństwo” polega na tym, że tu też reakcja społeczności spowodowała zmianę, odwrót. Bo oto – po fali protestów, jaka podniosła się po zwolnieniu Kołmanowskiego z pracy – dyrektor szkoły już następnego dnia po skandalu ze zwolnieniem biologa oświadczył, że „Kołmanowski pracował w tej szkole, pracuje i mam nadzieję, że będzie pracował. Przynajmniej tak długo, jak długo ja jestem jej dyrektorem”. A media obwinił o dezinformowanie publiczności. Ilja Kołmanowski w swoim blogu potwierdził: „Nie zwalniają mnie, ale nie zapominajmy o przyczynach tego, co się stało, o przyczynach, które zmusiły dyrektora do takiej asekuracji: w naszym społeczeństwie wyrażanie własnych opinii jest niebezpieczne. Jest wielu ludzi, którzy stracili pracę za swoje poglądy, którzy siedzą w więzieniach”.
Vox populi, vox Dei, mawiali starożytni. Choć, jak pokazuje praktyka, nie każdego „populi” i nie przed obliczem każdego „Dei”. Część „populi” przyklasnęła kopaniu „niemoralnych”. Na wspomnianym wyżej portalu Moskwa Trzeci Rzym cieszono się, że pod Dumą „sodomici znowu dostali po ryju”.
Piątkowy incydent przed Dumą to nie jedyny akt z tego nietolerancyjnego szeregu – dziś w Petersburgu na domu, w którym znajduje się Muzeum Vladimira Nabokova, nieznany sprawca napisał białą farbą „pedofil”. To już kolejny atak na muzeum autora „Lolity” – 9 stycznia wrzucono przez okno butelkę z cytatami z Biblii na temat występku i grzechu. Dyrektorka placówki mówi, że często przychodzą listy od oburzonych, że w muzeum kultywuje się zwyrodnialstwo. Agresywne listy napisane są z błędami ortograficznymi, niechlujnie, nielogicznie, zawierają kalumnie i wymysły. Zdaniem atakujących Nabokov swoją „Lolitą” propaguje pedofilię. Po styczniowym napadzie Andriej Kolesnikow napisał w komentarzu „Bij okna, ratuj Rosję”: „Rozbicie szkła w domu Nabokova to nie jest nieznaczny akt zwyczajnego wandalizmu, to ideologiczny akt w pełni zgodny z kanonami polityki i propagandy państwowej. Władza dostała to, co chciała: całkowite poparcie najbardziej wstecznych, niewykształconych, pogrążonych w hipokryzji warstw społeczeństwa, w głowach których tańce gwiazd telewizyjnych świetnie łączą się z nacjonalizmem i prawosławiem, a głosowanie na Putina – z czytaniem brukowców. Nabokov do tego pejzażu nie pasuje – to nie Depardieu”.
Dwa tygodnie temu przez nieznanych sprawców został pobity w Petersburgu organizator spektaklu „Lolita” Artiom Susłow. Napastnicy grożąc mu pistoletem i bijąc, domagali się, by przyznał się, że jest pedofilem. Susłow wysłał list do ministra kultury, zwracając uwagę na sytuację wokół spektaklu „Lolita” i domagając się reakcji na „niezdrową atmosferę w mieście”.
Na razie Susłow nie doczekał się odpowiedzi na list. Odpowiedziały za to władze Wenecji, choć do nich Susłow nie pisał: włoskie miasto postanowiło zawiesić kontakty z Petersburgiem z powodu prowadzonej przez władze miasta „homofobicznej polityki”.

Jakie filmy powinien oglądać Putin?

Na takie pytanie próbuje odpowiedzieć jeden z organizatorów festiwalu filmów dokumentalnych w Moskwie ARTDOCFEST, przewodniczący komitetu organizacyjnego, reżyser dokumentalista Witalij Manski. ARTDOCFEST ma ambicje pokazywania najważniejszych obrazów zrealizowanych w Rosji i o Rosji (w języku rosyjskim). O programie tegorocznego festiwalu można przeczytać m.in. tu: http://www.afisha.ru/article/artdocfest-2012/ Wygląda imponująco.
Odbywający się w grudniu festiwal ze stosunkowo niewielkim jeszcze stażem (organizowany jest od 2007 roku) w ostatnich latach zbiega się w czasie z ważnymi wydarzeniami społecznymi w Rosji. Dwa lata temu w Moskwie doszło do poważnych zamieszek wywołanych przez nacjonalistycznie nastrojonych kiboli, którzy na placu Maneżowym pod Kremlem rwali bruk w odpowiedzi na zabicie kibica Spartaka przez człowieka pochodzącego z Kaukazu. Zamieszki udało się powstrzymać, ale problem nienawiści do ludzi z Kaukazu pozostał, może nawet stał się jeszcze poważniejszy. Rok temu po wyborach do Dumy ludzie masowo wyszli na ulice, by protestować przeciwko fałszowaniu wyborów i domagać się „Rosji bez Putina”. W tym roku na dzień, kiedy wyznaczone jest zamknięcie festiwalu, zwoływany jest kolejny marsz opozycji, która próbuje znaleźć formy organizacyjne i instytucjonalne protestu. Ta koincydencja dat to niewątpliwie zbieg okoliczności, ale skoro festiwal stawia sobie za cel pokazywanie najważniejszych aspektów życia w Rosji i nie tylko, to należałoby się spodziewać, że również filmy o zeszłorocznym „przebudzeniu Rosji” powinny się znaleźć w programie festiwalu. I rzeczywiście pokazy festiwalowe otworzy film młodej reżyserki Julii Bywszewej „Putin, kochaj nas” (w teatrze odbywają się próby sztuki Zachara Prilepina „Patologie”, a na ulicach Moskwy trwają wiece i marsze protestu – teatr wpływa na życie, a życie wpływa na teatr).
W wywiadzie dla dziennika „Moskowskij Komsomolec” Manski deklaruje, że organizatorzy nie boją się żadnych ostrych tematów, jedynym kryterium jest to, czy film jest na poziomie. Zeszłoroczny przegląd otwierał film „Chodorkowski”. Jednak o Pussy Riot i ich procesie w tegorocznym programie nie będzie ani jednego filmu. „Nie zrealizowano żadnego na czas – wyjaśnia Manski. – W Rosji obecnie powstaje co najmniej dziesięć filmów o nich. Ale żebyśmy pokazali któryś na festiwalu, to musi być dobry film. Powiem więcej, jeśli znajdzie się jakiś prawosławny reżyser, który dowiedzie swoim filmem, że akcja Pussy Riot w Świątyni Chrystusa Zbawiciela obraziła uczucia wierzących, nie jakiegoś chorego na głowę, a autentycznego człowieka, który poniósł straty moralne – to taki film na pewno włączę do pokazu konkursowego. Ale takiego filmu nie ma”.
Manski opowiada na koniec wywiadu o swojej pracy nad filmem „Rura”. Pomysł polega na pokazaniu trasy rurociągu, którym transportowany jest rosyjski gaz. „Przejechałem od Europy Zachodniej do Syberii Zachodniej, za krąg polarny. I z powrotem. Przez cztery miesiące bez wytchnienia. To była prawdziwa ekspedycja. Jechaliśmy samochodem z wielką przyczepą, w której mieszkaliśmy. Do diabła, jaki my mamy wspaniały kraj! Jacy ludzie! Już za sam fakt życia należy im się medal. Za męstwo. […] A o nich zapomniano, w ogóle zapomniano, że istnieją. A oni żyją, kochają, a gdyby coś nie daj Boże się stało, to właśnie oni pójdą w bój pod jakiś Stalingrad. O nic nie proszą. Chcą tylko, żeby nikt im nie zabrał tego, co mają. Włączają światło tylko od piątej do dziesiątej wieczorem? To wspaniale, dzięki i za to. Pokonaliśmy trasę wzdłuż rury z gazem, przez którą przepływa budżet Rosji. Wszyscy nasi bohaterowie to zwykli ludzie, mieszkający wzdłuż tej rury, a czasem wręcz na niej. Ale domy opalają drewnem. A potem przekroczyliśmy granicę, przyjechaliśmy do Polski. Ani ropy, ani gazu – tamci ludzie w ogóle nic nie mają. Ale mają inne twarze. Inne domy. Ulice. Wszystko inne. No, dlaczego? Dlaczego tak jest. Zrobiło mi się przykro. I ja jako dokumentalista, zadaję pytanie: dlaczego?”. „Takie filmy trzeba pokazywać Władimirowi Władimirowiczowi” – wtrąca dziennikarz prowadzący wywiad.
Tylko czy prezydent zechce je oglądać?