Ten spektakl stawia ważne pytania. Pytania rzadko obecne lub wręcz nieobecne w rosyjskiej przestrzeni publicznej – pytania o rozliczenie/rozliczenie się ze zbrodniami stalinowskiego reżimu. W Centrum Sacharowa w Moskwie można obejrzeć dokumentalny spektakl Aleksandry Poliwanowej i Michaiła Kałużskiego „Akt drugi. Wnuki”, w którym wykorzystano relacje potomków enkawudzistów. Kim był dziadek/pradziadek/ojciec/babka/prababka/matka w czasach stalinowskiego terroru, jaką rolę pełnił, z jakich pobudek zaangażował się w pracę w organach bezpieczeństwa, jak się żyje ze świadomością takiej spuścizny?
To spektakl interaktywny. Przy wejściu każdy (i aktorzy, i widzowie) dostaje numerek, który wyświetla się na tablicy w trakcie spektaklu. Wtedy można zabrać głos, opowiedzieć swoją historię, a można pomilczeć. „Większość widzów milczy” – mówią twórcy spektaklu. Ale to, że niektórzy się otwierają, to przełom. Jedna z oglądających spektakl kobiet napisała potem, że kiedy wyświetlił się jej numerek, nie zdobyła się na odwagę, by powiedzieć coś na głos, ale w środku cały czas prowadziła dialog ze sobą samą i próbowała zrozumieć, jak te straszne czasy przeżyli jej dziadkowie, jakim kosztem. Aktorzy wypowiadają kwestie przygotowane na podstawie autentycznych świadectw dzieci, wnuków, prawnuków tych, którzy stanowili trybiki – większe i mniejsze – piekielnej machiny terroru.
Poliwanowa i Kałużski przyznają, że celowo dobrali relacje ludzi o poglądach, jak mówią, „humanitarnych i liberalnych”. „Nie chcieliśmy jednak, aby uczestnicy naszego projektu oceniali swoich przodków, naszym zadaniem było postawienie pytania, a nie jednoznaczna odpowiedź nań. Chodzi nam o przełamanie milczenia. Rosja jest dotknięta dramatem milczenia – mamy problem z rozmawianiem nie tylko o represjonowanych, ale represjonujących” – mówi Poliwanowa w wywiadzie dla internetowej „Gazety.ru”.
Temat ważny, temat bolesny, temat omijany w dyskursie publicznym. Odpowiedzialność, rozliczenie, trybunał dla stalinowskich zbrodniarzy. To hasła wywołujące w wielu środowiskach w Rosji wielki protest: jakże to tak? nie godzi się szkalować wielkiej historii wielkiego narodu! jeśli o historii, to tylko chwalebnie, każdy, kto zadaje takie niegodziwe pytania, pluje na krew przelaną w boju z caratem/kontrrewolucją/faszyzmem. Takich środowisk jest wiele. Większość społeczeństwa, jak większość widzów spektaklu, milczy. Jest i mniejszość, rozumiejąca potrzebę pokazywania również rzeczy w historii potwornych i wstydliwych. Przywracaniem pamięci ofiar czasów przeklętych zajmuje się m.in. stowarzyszenie Memoriał.
Czy popatrzenie na traumę narodową przez pryzmat traumy osobistej pomoże zrozumieć mechanizm powstawania aparatu terroru, mechanizm akceptacji społecznej dla represji?
Spektakl porusza, prowokuje. Tatiana Awiłowa w swoim blogu napisała: „Historię znamy, totalitaryzm, ludobójstwo zostały potępione, co do tego nie może być dwóch zdań. […] Kiedy powstaje pytanie, czy [potomkowie represjonujących] czują się współodpowiedzialni za to, co robili ludzie z ich rodziny, okazuje się, że to już nie jest takie oczywiste. Syn nie odpowiada za ojca. Usprawiedliwiają [swoich dziadków], że każdy wykonywał swoje obowiązki, że wpisywał się w swój czas i że nawet swoje dzieci składali w ofierze Molochowi świetlanej komunistycznej przyszłości, a zbrodnie popełniali bez przyjemności i nie dla korzyści. Bo byli bezinteresowni. Wszyscy rozumieli, kto jest kim, Stalina nienawidzili, ale robili swoje – więc za co ich teraz potępiać. Tylko jedna kobieta powiedziała, że nie podpisała się pod rehabilitacją swojego ojca, enkawudzisty, którzy został skazany, jak wszyscy bezsensownie, ale ucierpiał z innego powodu i to jest sprawiedliwe. Rzeczywiście, to szalenie skomplikowany problem: jak potępić zło i nie rzucić kamienia w samego człowieka”.
Relacje konkretnych ludzi są wstrząsające. Jeszcze raz zacytuję Awiłową: „Żenia Berkowicz opowiada o swojej babce, która była tak oddana ideałom socjalizmu, że poświęciła nawet własne dzieci. Zbierała pieniądze dla głodujących dzieci Powołża, ale jej własne dziecko zmarło z głodu. Potem się okazało, że babcia miała zastępy mężczyzn, a z nimi kilkoro dzieci; porzucała je, gdy tylko zaczynały chodzić. Co to była za ofiara? Ofiara jest wtedy, kiedy poświęcasz siebie, a nie innych. Takich zamian pojęć było w „sowku” morze, na każdym kroku jakieś zakłamanie. Czyż można się dziwić, że trzecie pokolenie, wychowane z takimi przekręconymi mózgami i duszami nie potrafi odróżnić prawej ręki od lewej?”.
Ten spektakl to ciekawy eksperyment. Dotychczas oficjalne władze Rosji ustami Dmitrija Miedwiediewa, również Władimira Putina, potępiały zbrodnie stalinizmu. Ogólnie zbrodnie. Zbrodniarzy bez twarzy, bez imienia. Ten spektakl pokazuje inną płaszczyznę problemu – od strony ludzkiej, od strony tego, jak ci ludzie funkcjonowali w społeczeństwie, w rodzinie.
Archiwa tagu: dokument
Jakie filmy powinien oglądać Putin?
Na takie pytanie próbuje odpowiedzieć jeden z organizatorów festiwalu filmów dokumentalnych w Moskwie ARTDOCFEST, przewodniczący komitetu organizacyjnego, reżyser dokumentalista Witalij Manski. ARTDOCFEST ma ambicje pokazywania najważniejszych obrazów zrealizowanych w Rosji i o Rosji (w języku rosyjskim). O programie tegorocznego festiwalu można przeczytać m.in. tu: http://www.afisha.ru/article/artdocfest-2012/ Wygląda imponująco.
Odbywający się w grudniu festiwal ze stosunkowo niewielkim jeszcze stażem (organizowany jest od 2007 roku) w ostatnich latach zbiega się w czasie z ważnymi wydarzeniami społecznymi w Rosji. Dwa lata temu w Moskwie doszło do poważnych zamieszek wywołanych przez nacjonalistycznie nastrojonych kiboli, którzy na placu Maneżowym pod Kremlem rwali bruk w odpowiedzi na zabicie kibica Spartaka przez człowieka pochodzącego z Kaukazu. Zamieszki udało się powstrzymać, ale problem nienawiści do ludzi z Kaukazu pozostał, może nawet stał się jeszcze poważniejszy. Rok temu po wyborach do Dumy ludzie masowo wyszli na ulice, by protestować przeciwko fałszowaniu wyborów i domagać się „Rosji bez Putina”. W tym roku na dzień, kiedy wyznaczone jest zamknięcie festiwalu, zwoływany jest kolejny marsz opozycji, która próbuje znaleźć formy organizacyjne i instytucjonalne protestu. Ta koincydencja dat to niewątpliwie zbieg okoliczności, ale skoro festiwal stawia sobie za cel pokazywanie najważniejszych aspektów życia w Rosji i nie tylko, to należałoby się spodziewać, że również filmy o zeszłorocznym „przebudzeniu Rosji” powinny się znaleźć w programie festiwalu. I rzeczywiście pokazy festiwalowe otworzy film młodej reżyserki Julii Bywszewej „Putin, kochaj nas” (w teatrze odbywają się próby sztuki Zachara Prilepina „Patologie”, a na ulicach Moskwy trwają wiece i marsze protestu – teatr wpływa na życie, a życie wpływa na teatr).
W wywiadzie dla dziennika „Moskowskij Komsomolec” Manski deklaruje, że organizatorzy nie boją się żadnych ostrych tematów, jedynym kryterium jest to, czy film jest na poziomie. Zeszłoroczny przegląd otwierał film „Chodorkowski”. Jednak o Pussy Riot i ich procesie w tegorocznym programie nie będzie ani jednego filmu. „Nie zrealizowano żadnego na czas – wyjaśnia Manski. – W Rosji obecnie powstaje co najmniej dziesięć filmów o nich. Ale żebyśmy pokazali któryś na festiwalu, to musi być dobry film. Powiem więcej, jeśli znajdzie się jakiś prawosławny reżyser, który dowiedzie swoim filmem, że akcja Pussy Riot w Świątyni Chrystusa Zbawiciela obraziła uczucia wierzących, nie jakiegoś chorego na głowę, a autentycznego człowieka, który poniósł straty moralne – to taki film na pewno włączę do pokazu konkursowego. Ale takiego filmu nie ma”.
Manski opowiada na koniec wywiadu o swojej pracy nad filmem „Rura”. Pomysł polega na pokazaniu trasy rurociągu, którym transportowany jest rosyjski gaz. „Przejechałem od Europy Zachodniej do Syberii Zachodniej, za krąg polarny. I z powrotem. Przez cztery miesiące bez wytchnienia. To była prawdziwa ekspedycja. Jechaliśmy samochodem z wielką przyczepą, w której mieszkaliśmy. Do diabła, jaki my mamy wspaniały kraj! Jacy ludzie! Już za sam fakt życia należy im się medal. Za męstwo. […] A o nich zapomniano, w ogóle zapomniano, że istnieją. A oni żyją, kochają, a gdyby coś nie daj Boże się stało, to właśnie oni pójdą w bój pod jakiś Stalingrad. O nic nie proszą. Chcą tylko, żeby nikt im nie zabrał tego, co mają. Włączają światło tylko od piątej do dziesiątej wieczorem? To wspaniale, dzięki i za to. Pokonaliśmy trasę wzdłuż rury z gazem, przez którą przepływa budżet Rosji. Wszyscy nasi bohaterowie to zwykli ludzie, mieszkający wzdłuż tej rury, a czasem wręcz na niej. Ale domy opalają drewnem. A potem przekroczyliśmy granicę, przyjechaliśmy do Polski. Ani ropy, ani gazu – tamci ludzie w ogóle nic nie mają. Ale mają inne twarze. Inne domy. Ulice. Wszystko inne. No, dlaczego? Dlaczego tak jest. Zrobiło mi się przykro. I ja jako dokumentalista, zadaję pytanie: dlaczego?”. „Takie filmy trzeba pokazywać Władimirowi Władimirowiczowi” – wtrąca dziennikarz prowadzący wywiad.
Tylko czy prezydent zechce je oglądać?