Archiwa tagu: Rosja

Umiera stary banderowiec albo Prawy Sektor nie przybył

„Umiera stary banderowiec. U wezgłowia zbiera się rodzina. Banderowiec chrypi ostatkiem sił: – Chłopcy, dbajcie o Putina. Rodzina w przerażeniu spogląda po sobie. Najstarszy syn pyta: – Tato, jak to? – A, tak to, Putin to jedyna rzecz, która łączy Ukrainę”.

To jeden z tysięcy kawałów „o Ukropach”, jakie rozpowszechniane są przez portale internetowe w Rosji. Jeszcze kilka przykładów (przeczytałam je na najpopularniejszym rosyjskim zasobie anekdot.ru): „Paradoks Ukrainy polega na tym, że po 23 latach prania mózgu większa część ludności uwierzyła, że być bratem Rosjan jest gorzej niż niewolnikiem Murzyna”. „Dlaczego członkowie ukraińskiej Gwardii Narodowej występują w kominiarkach i nie pokazują twarzy? – Bo przecież zamierzają jeszcze przyjechać na zarobek do Rosji”.  „Unia Europejska wykręca się od zalotów Ukrainy: – Boże, dlaczego akurat do nas? Przecież na świecie jest tyle prześwietnych organizacji”. „Tournee cyrku objazdowego w tym roku na Ukrainie się nie udało – cyrk nie wytrzymał konkurencji z ukraińskim rządem”. „Słowa Putina o wzięciu Kijowa w ciągu dwóch tygodni były wyrwane z kontekstu. Putin powiedział, że pochód na Kijów zajmie mu maksimum dwa tygodnie”.

Zebrane na stronie anekdot.ru dowcipy o Ukrainie i Ukraińcach nie grzeszą subtelnością, sprawiają wrażenie sztucznych, drewnianych. Są uszyte według jednego szablonu – w pełni zgodnego z oficjalnym stanowiskiem Kremla, wyśmiewają te okoliczności, które krytykuje oficjalna propaganda. Świadczą też o niezbyt dobrej znajomości sytuacji u sąsiadów, traktowanych tradycyjnie protekcjonalnie, z lekkim (a obecnie z ciężkim) lekceważeniem. W starych sowieckich anegdotach Ukrainiec (w wersji potocznego języka „Chochoł”) był niezbyt rozgarniętym, upartym, silnym, nad wyraz pobudliwym seksualnie i szczodrze wyposażonym przez naturę w tym względzie osiłkiem, uwielbiającym sało i horyłkę. Ten schemat mocno wykorzystywany jest nadal w licznych kawałach powstających w warunkach wojny ukraińsko-rosyjskiej na wschodzie Ukrainy. Do tego dochodzi kontekst międzynarodowy – w tworzonych dla potrzeb szerokiej publiczności żartach „oficjoza” obśmiewany jest zarówno tępy i naiwny Ukrainiec, jak i jego sojusznicy – podstępny „pindos” (Amerykanin) oraz skretyniały, zwyrodniały i stetryczały „gejropiejec” (Europejczyk).

Polityczny dowcip zawsze był sposobem odreagowania wobec groźnych, strasznych, niezrozumiałych wydarzeń, tarczą chroniącą przed koszmarną rzeczywistością totalitaryzmu, figą pokazywaną władzom i innym potentatom. Śmiech z możnych, silniejszych był terapią. Teraz Rosjanie śmieją się z Ukraińców, którzy postawili się im okoniem, którzy chcą odejść w inną stronę. W tym śmiechu jest spora doza urazy: jak to, ja cię kocham, a ty odchodzisz z innym? Cytuję za anekdot.ru: „To, że Ukraina wybrała Europę, jeszcze nie znaczy, że Europa się z nią ożeni”. „Obama: – Przyniosłem wam kasiorkę, na wojenkę, bierz i jedz!. – Paraszenko [znaczące przeinaczenie nazwiska ukraińskiego prezydenta, kojarzące się ze słowem „parasza”, czyli kibel w więzieniu]: – Super, dzięki, już za późno, nam pi@diec”. „Ukraińcy to tacy dziwni ludzie: modlą się do Bandery, pracują na rzecz Żydów [aluzja do żydowskiego pochodzenia Ihora Kołomojskiego, ukraińskiego oligarchy, który popiera Kijów; aktualnie jest gubernatorem obwodu dniepropietrowskiego], umierają za Amerykanów, a o wszystko oskarżają Rosję”.

Dowcipy są mało śmieszne, spod sztancy – czyżby w Federalnej Służbie Bezpieczeństwa Rosji nadal istniał specjalny wydział wymyślający dowcipy zgodne z linią kremlowskiej polityki, chłoszczące wrogów biczem satyry? Dziś już za dowcipy w Rosji do ciupy nie wsadzają (choć – jak pisałam kilka dni temu, za niepoprawny politycznie kawał można dostać wyrok http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/11/19/dwa-lata-jak-dla-brata/). A to istotna sprawa, bo w Rosji ludzie opowiadają sobie nie tylko kawały zgodne z poczuciem humoru Kremla.

Kilka przykładów z różnych forów. „Rozmawia dwóch Żydów z Odessy. Jeden mówi: – Wiesz co, zacząłem mówić po ukraińsku. – Aha, boisz się, że benderowcy nakładą ci po mordzie? – Skądże znowu, boję się, że Rosjanie przyjdą mnie ratować”. Albo podobny z tego gatunku – też rozmowa Żydów z Odessy: ” – Podobno faszyści całą Ukrainę zajęli… – Nie, na razie tylko Krym”. I jeszcze jeden. „- Izia, co się tam u was dzieje na Ukrainie? – Sioma, dom wariatów. Rosyjskie wojska okrążyły ukraińską jednostkę wojskową i krzyczą: Poddajcie się! A im zza muru odpowiadają: Rosjanie się nie poddają!”. Z innej beczki: „A może synka nazwiemy Adolf? – Tak? A może na drugie damy mu Władimir?”. „Zgodnie z sondażami, dziecko z Putinem chciałoby mieć 80 procent kobiet i 70 procent mężczyzn”. I jeszcze: „Putin zgodził się wycofać wojska z Ukrainy dopiero wtedy, kiedy wszystkie kraje świata uznają oficjalnie, że ich tam nie ma”. „Powiadają ludzie, że Putinowi raz w życiu zdarzyło się nie skłamać. Ale to było dawno, kiedy był małym dzieckiem i sam nie rozumiał, co mówi”. „Mieszkańcy Donbasu piszą list do Putina: „Szanowny Władimirze Władimirowiczu, mówił pan, że kiedy na Donbas przyjdzie Prawy Sektor, to nastąpi 3,14zdiec. A teraz 3,14zdiec już nastąpił, a Prawego Sektora jak nie było, tak nie ma!”.

Zero poprawności politycznej, instrukcji z Łubianki też raczej brak, za to paradoks, żywy język, kpina, sarkazm i inne cechy, które powinien mieć dowcip, by spełniać swoją rolę: rozśmieszyć, rozbroić (strach), zaskoczyć puentą. Kawały i żartobliwe komentarze do bieżących wydarzeń można poczytać w mniej oficjalnym i nieoficjalnym obiegu – w komentarzach, wpisach FB, blogach.

Ciąg dalszy nastąpi.

Dwa lata jak dla brata

„Andropow dzwoni do Breżniewa i tłumiąc chichot, mówi: – Leonidzie, słuchaj, fantastyczny kawał o tobie słyszałem. – Pokłada się ze śmiechu. – No, doskonały! Pięć lat będziemy za niego dawać”. To stary dowcip z czasów radzieckich, który dziś zyskał niespodziewanie aktualność.

Sąd w mieście Iżewsku, a następnie Sąd Najwyższy Republiki Udmurcja uznały za ekstremistyczną publikację w jednym z portali społecznościowych starego kawału z czasów radzieckich. Kawał, owszem, bardzo jest nieelegancki. Ale żeby zaraz kryminał. Ów inkryminowany dowcip brzmiał mniej więcej tak. „Sala sądowa. Wojskowego i młodego człowieka sądzą za pobicie „Kawkazca” (człowieka z Kaukazu). Zeznania składa wojskowy: – Jechałem autobusem, sąsiad nadepnął mi na nogę. I tak sobie pomyślałem, że jak za trzy minuty nie zabierze nogi i nie przeprosi, to go uderzę. Odliczyłem trzy minuty i go uderzyłem. Następnie sędzia zwraca się do młodzieńca: – A dlaczego pan się przyłączył do kopania pasażera? Młodzieniec zeznaje: – Jadę autobusem, patrzę stoi jakiś wojskowy, a obok niego Kawkaziec. Wojskowy patrzy na zegarek, na niego, na zegarek, na niego, znów na zegarek, a potem go zaczyna bić. No to pomyślałem, że już w całym kraju się zaczęło”. Dowcip osadzony w kontekście społecznym Rosji, w której do niedawna „lico kawkazskoj nacyonalnosti”, czyli człowiek z Kaukazu, był głównym antybohaterem naszych czasów, obiektem niechęci, czasem wręcz nienawiści.

Prokuratura rejonowa w Iżewsku dostrzegła w tym kawale „rozniecanie nienawiści na tle narodowościowym” i zwróciła się do sądu o uznanie danego kawału za materiał o charakterze ekstremistycznym. Sąd przychylił się do wniosku prokuratury. Co ciekawe, mężczyzna, który zamieścił dowcip w sieci, ma na swoim koncie jeden wyrok: 4,5 roku za… pobicie Azera. Teraz grozi mu za dowcip o „Kawkazcu” dwuletni wyrok.

Zdaniem centrum Sowa, zajmującego się badaniem ksenofobii w rosyjskim społeczeństwie, kawał jest nacechowany ksenofobią, ale nie można go uznać za równoznaczny z wezwaniami do nienawiści rasowej czy narodowościowej i z pewnością nie zasługuje na tyle uwagi ze strony wymiaru sprawiedliwości, ile mu poświęcono w dwóch instancjach.

Pod wiadomością o wyroku za kawał w sieci pojawiło się mnóstwo komentarzy. W jednym z nich czytamy: „Wcześniej [Rosjanie] śmiali się z Amerykanów, w czasach radzieckich – z Czukczów. To oczywiście świetnie charakteryzuje mentalność tych, którzy opowiadali takie kawały: śmiać się z tych, którzy są słabsi [Czukczom przypisywano w dowcipach niezbyt rozwinięty intelekt i zacofanie cywilizacyjne], wyszydzać tych, których wskaże władza za pośrednictwem swoich służb specjalnych [pośmiać się z „Pindosów”, czyli Amerykanów – fajna to rzecz i państwowotwórcza]. Niemal wszystkie kawały polityczne wymyślano w KGB. Teraz modne są dowcipy o głupich Ukraińcach”.

Temat rzeka. Ciąg dalszy nastąpi.

Gelsomino w krainie kangurów

Rok temu Władimir Putin z wielką pompą podejmował przywódców G20 w Petersburgu. Wszyscy ściskali mu ręce, olśnieni carskim przepychem Wenecji północy i gościnnością. Nawet obrażony na Putina za przygarnięcie Edwarda Snowdena prezydent Barack Obama przyjechał, choć wziął udział tylko w ogólnych „tusowkach”, bez spotkania tête-à-tête z gospodarzem zjazdu. To było we wrześniu, więc jeszcze przed wileńskim szczytem Partnerstwa Wschodniego, na którym Wiktor Janukowycz rozkładał bezradnie ręce i odmawiał podpisania uzgodnionej umowy z UE. Potem był Majdan, ucieczka Janukowycza, aneksja Krymu, wojna rosyjsko-ukraińska na wschodzie Ukrainy.

Zrobię małą dygresję. W popularnym gatunku political fiction rozpatruje się alternatywne scenariusze wydarzeń politycznych. Cofnijmy się więc do tego momentu, kiedy Janukowycz ucieka z Kijowa. I napiszmy taki scenariusz. Moskwa uznaje bez zastrzeżeń ukonstytuowanie się nowych władz Ukrainy w lutym, akceptuje podpisanie umowy Kijowa z Brukselą. Nie, nie chce wypuścić Ukrainy z orbity swoich wpływów, po prostu stawia na inne narzędzia. Może spokojnie czeka, aż Ukrainie zwyczajnie z Europą nie wyjdzie i skruszona wpadnie w zastawione zawczasu atrakcyjne sieci Unii Eurazjatyckiej. Nie ma aneksji Krymu, nie ma krwawych bitew w Donbasie, pasażerowie, którzy 17 lipca wylecieli z Holandii do Malezji, spokojnie lądują w docelowym porcie, Putin jedzie na szczyt G20 w Brisbane, żeby omawiać plany współpracy Unii Eurazjatyckiej z Unią Europejską w przeddzień podpisania umowy handlowej z USA. Możliwe? Hmm. Trudne pytanie. Nadal nie znamy kulis tamtych fatalnych decyzji, które doprowadziły do zagarnięcia Krymu przez Rosję, pogwałcenia przez nią prawa międzynarodowego, do zaognienia sytuacji na linii Moskwa-Zachód, do wojny w Donbasie. I do tego, że na Ukrainie żadna polityczna opcja nawet na ostatnim miejscu programów nie umieszcza zbliżenia z Rosją, bo to byłoby samobójstwo.

Ale wróćmy z obłoków na ziemię. Jeszcze przed szczytem w Brisbane rosyjscy politolodzy oczekiwali doniosłych oświadczeń ze strony Putina, przedstawienia przezeń jakiejś oferty przetargowej w rodzaju: wy uznacie Krym rosyjskim terytorium, a ja za to wyjdę z Donbasu (http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/11/14/smutek-antypodow/). Nic takiego się nie stało. Światowe media z przytupem przejechały się po samotności Putina, potraktowanego z chłodnym dystansem przez niemal wszystkich uczestników szczytu. W tym dwóch głównych – Obamę i Xi Jinpinga. Obama – OK, wiadomo, nie przyjaźnimy się aktualnie, nie gadamy, no to trudno. Ale Xi, nasz drogi przyjaciel Xi. On też nie miał czasu na kumpelskie pogawędki z Władimirem Władimirowiczem, bo rozmawiał z Obamą. Na dodatek premier Kanady powiedział, że owszem, poda Putinowi rękę, ale ma mu do powiedzenia jedno: żeby się zabierał z Ukrainy. Na co Putin odparł to, co rosyjskim telewidzom kremlowska propaganda wmawia od dawna: „Nie możemy odejść z Ukrainy, bo nas tam nie ma”. Premier Kanady nie wygląda na rosyjskiego telewidza, więc kalambur pana Putina chyba nie zrobił na nim wrażenia. Obserwatorzy z OBWE twierdzą, że rotacja rosyjskich jednostek w Donbasie trwa na całego.

Zabawa w „zielone ludziki” z Krymu przeszła modernizację i stała się teraz zabawą w „niewidzialne ludziki” w Donbasie. Zabawa jest ostra i coraz mniej przypomina zabawę. Zresztą, nic nie przesądzajmy. Za chwilę może nawet sam ojciec tych ludzików przyzna się do ojcostwa, bo ostatnio wersje mu się mylą. Bloger Rustem Agadamow zestawił dwa fragmenty z wywiadów Putina. Pierwszy pochodzi z 4 marca (spotkanie z dziennikarzami w Nowo-Ogariowie). „Pytanie: Czy ludzie, którzy blokowali jednostki armii ukraińskiej na Krymie, w mundurach, przypominających mundury armii rosyjskiej, czy to byli rosyjscy wojskowi? Odpowiedź: Proszę popatrzeć na przestrzeń postradziecką, tam wiele jest mundurów podobnych do mundurów. Możecie iść do sklepu i kupić mundur, jaki chcecie. Pytanie: Ale czy to byli rosyjscy żołnierze czy nie? Odpowiedź: To byli członkowie miejscowych formacji samoobrony [Krymu]. Pytanie: Jeszcze jedno w takim razie: czy my braliśmy udział w przygotowywaniu tych sił samoobrony Krymu? Odpowiedź: Nie, nie braliśmy udziału”. W połowie kwietnia po zakończeniu operacji „Krym” Putin publicznie przyznał, że „zielone ludziki” na Krymie to jednak jego dzieci. Minęło kilka miesięcy. 17 listopada Putin udzielił wywiadu niemieckiej telewizji ARD: „Tak, nie ukrywam, oczywiście, tego faktu, nigdy go nie ukrywaliśmy, że nasze siły zbrojne, powiedzmy to wprost, blokowały siły zbrojne Ukrainy, rozmieszczone na Krymie, ale nie dlatego blokowaliśmy, aby kogoś zmusić do pójścia do głosowania, tego nie można zrobić, ale dlatego, aby nie dopuścić do rozlewu krwi, żeby pozwolić ludziom wyrazić swój stosunek do tego, jak chcą określić swoją przyszłość i przyszłość swoich dzieci”.

Bo pamięć, bo pamięć nie ta, jak śpiewali Starsi Panowie.

Na koniec swego pobytu w Australii prezydent Putin znów przykuł uwagę mediów całego świata. Tłumacząc, że ma daleko do domu i musi się wyspać, wyjechał ze szczytu wcześniej, odmawiając udziału w śniadaniu. Ciekawe, co będzie, jak się wyśpi. Ciekawe, co będzie, jak się obudzi.

Smutek antypodów

Czytam dzisiejsze doniesienia: Putinowi, który przybył na szczyt G20 w Australii, towarzyszy eskadra okrętów wojennych; redaktor naczelny rozgłośni Echo Moskwy może zostać zwolniony; Szwecja potwierdziła obecność w swoich wodach obcego okrętu wojennego; syn zbiegłego prezydenta Ukrainy Janukowycza, Ołeksandr założył w Petersburgu firmę budowlaną; sekretarz generalny NATO Stoltenberg potępił politykę Rosji na wschodzie Ukrainy; na Ukrainę wjechał kolejny konwój (wiozący z Rosji nie wiadomo co); spadek wartości rubla może być znakiem danym z góry – powiedział protojerej Wsiewołod Czaplin z Patriarchatu Moskiewskiego; władze Naddniestrza oskarżyły Mołdawię o nieuzasadnione blokowanie eksportu produktów rolnych poprzez odwlekanie wydawania certyfikatów niezbędnych do przewozu towarów przez Ukrainę; obserwatorzy OBWE zauważyli transport przewożący „ładunek 200” (z ciałami poległych) z obwodu donieckiego na terytorium Rosji; wcześniej członkowie misji obserwacyjnej donosili o kolumnach sprzętu wojskowego napływającego do Donbasu od strony Rosji. I tak dalej w tym duchu. Nie pierwszy to taki obfitujący w niepokojące wydarzenia dzień i zapewne nie ostatni.

Z czym – oprócz okrętów bojowych – jedzie Putin do Australii? Optymiści twierdzą, że jutro wygłosi ważne oświadczenie, będzie w rozmowach z najważniejszymi przywódcami świata poszukiwał kompromisu w sprawie rozwiązania kryzysu ukraińskiego. Pesymiści uważają, że w sytuacji gdy trzeba wyrąbać zimową drogę lądową zaopatrzenia Krymu, Putin postawi resztę świata pod ścianą (obecność floty, która jak wiadomo z carskich jeszcze czasów, jest jedynym obok armii sojusznikiem Rosji, ma wzmocnić stalowy głos Putina).

Na giełdzie medialnej chodzą różne wersje: Moskwa miałaby targować się z Zachodem, warianty tego handlu wymiennego polegałyby na uznaniu przez Rosję obwodów ługańskiego i donieckiego za część Ukrainy (i wycofanie wojsk) w zamian za nieformalne uznanie przez USA przynależności Krymu do Rosji. Żeby zweryfikować ten scenariusz, trzeba by mieć wgląd za kulisy rozmów. Na razie widać proces odwrotny: Rosja pcha na wschód Ukrainy sprzęt, demonstrując, że jest gotowa się bić i poszerzyć granice „Noworosji”. Może to tylko demonstracja siły, mająca wzmocnić argumenty Rosji w dyskusji z Zachodem? Demonstracja siły może się stać użyciem siły, jeśli taka będzie decyzja Kremla. A retoryka Kremla jest w sprawie Ukrainy i stosunków z Zachodem bardzo ostra. Czy jest zatem szansa, że ulegnie zmiękczeniu? Może na zmiękczenie stanowiska Rosji wpływa coraz mniej wesoła sytuacja gospodarki – spadające ceny ropy demolują rosyjską kasę. Ale z drugiej strony, czy kraje zachodnie będą skłonne do pójścia Rosji na rękę?

W wywiadzie dla agencji TASS prezydent Putin powiedział, że nie boi się kolejnej fali kryzysu: „Myślimy o wszystkich możliwych scenariuszach, w tym bierzemy pod uwagę katastrofalny spadek cen nośników energii „. Ale od razu dodał, że w trudnych chwilach Rosja sięgnie po rezerwy, których ma bez liku i władze sprostają dzięki nim zobowiązaniom socjalnym. „Będziemy w stanie poradzić sobie i z budżetem, i z całą gospodarką” – zapewnił dziarsko.

Ale słodko nie jest. Dzisiaj Deutsche Welle wyciągnęła ciekawe dane o kondycji Gazpromu: „czysty zysk Gazpromu w ciągu pierwszych dziewięciu miesięcy tego roku obniżył się trzynastokrotnie w porównaniu z analogicznym okresem ubiegłego roku. Od stycznia do września rosyjski monopolista zarobił 35,8 mld rubli, podczas gdy w pierwszych trzech kwartałach ub.r. – 467 mld. Spadek firma tłumaczy dewaluacją rubla”. Jeśli do tego dodać ostatnie hiobowe zaiste wieści dotyczące wycofania się Chin z chęci sfinansowania awansem budowy gazociągu „Siła Syberii”, to kondycja Gazpromu może być kolejnym powodem palpitacji rosyjskiej gospodarki.

Jeszcze jeden ważny wątek. Po zestrzeleniu 17 lipca samolotu Malezyjskich Linii Lotniczych, w której to katastrofie zginęło wielu obywateli Australii, premier tego kraju zapowiadał, że nie wpuści Putina na szczyt G20. Potem zmienił zamiar i Putina zaprosił. Można się spodziewać, że temat zbadania przyczyn katastrofy będzie jeszcze jednym nieprzyjemnym tematem rozmów Putina na antypodach. Rosyjska propaganda przystąpiła do ataku już dzisiaj. Pierwszy program rosyjskiej telewizji państwowej w wieczornym bloku programów informacyjnych zaprezentował toporną fałszywkę (podrobione zdjęcia satelitarne miejsca katastrofy), mającą rzekomo dowodzić, że Boeing 777 został zaatakowany przez samolot MiG-29 [ukraińskich sił zbrojnych]. Szczegóły batiku kłamstw i nieścisłości można poznać tutaj: http://www.newsru.com/russia/14nov2014/1tv.html. Po co ten cyrk? Rosyjskie media załgały się aż do stopnia niesłychanego. Czy taka oprawa medialna pomoże Putinowi w rozmowie o samolocie z australijskim premierem i innymi politykami Zachodu? Raczej wątpię.

Tymczasem to nie redaktor naczelny 1 Kanału ma zostać zwolniony, a redaktor Echa Moskwy – jednego z ostatnich mediów, próbujących prowadzić niezależną politykę redakcyjną i dopuszczających do głosu dziennikarzy i komentatorów, mających postawy i poglądy odmienne od tej części dziennikarskiej braci, która obsługuje interesy Kremla. Ciąg dalszy nastąpi.

Konkurs na scenariusz

Prognozy rozwoju sytuacji w Rosji w stanie postkrymskich turbulencji należą do sportów ekstremalnych. Racjonalna analityka wzięła urlop na żądanie. Głos w sprawie politycznych przepowiedni zabierają psychologowie. „To, co się stanie w Rosji i z Rosją, zależy od tego, co ma w głowie jeden człowiek” – usłyszałam niedawno od rosyjskich kolegów po fachu.

Andriej Mowczan, komentator polityczny i finansista, zaproponował czytelnikom grę: „Przepowiedz przyszłość Rosji emocjonalnie”. W warunkach, gdy tradycyjne narzędzia naukowe wylądowały na półce, rzeczowych argumentów nikt nie słucha, pora sięgnąć po intuicję i puścić wodze fantazji – stwierdził Mowczan. „Nie odpowiadam za żadne słowo, które zamieszczam w mojej prognozie. W ogóle nie uważam, że to najbardziej prawdopodobny scenariusz, ale z drugiej strony wcale się nie zdziwię, jeżeli się spełni” – zastrzegł. Swoje dywagacje zamieścił na stronie Snob.ru.

Gra jest wciągająca. Prognoza obejmuje bliższą i dalszą przyszłość. Do 2018 roku Mowczan przewiduje stabilny kurs narodowo-feudalny, wzmocnienie ideologii fałszywego patriotyzmu, stagnację gospodarki przy wysokiej inflacji, zmniejszanie się rezerw, ubożenie społeczeństwa. Krym nasz, choć nikt na świecie tego nie uznał. Noworosja ssie dotacje z Kremla. Ukraina odgrodziła się murem. Po 2018 roku (kolejne wybory prezydenckie) Putin już nie będzie prezydentem, a oberwodzem, na urząd prezydenta zostanie wyznaczony następca. Rezerwy się kończą, czas na represje, władza wprowadza zakazy dotyczące wszystkiego – działalności gospodarczej, korzystania z Internetu, wyjazdów zagranicznych, Rosja w ścisłej izolacji. Krym nasz, ale nadal nikt go nie uznał. Anschluss Noworosji, Ukraina nie reaguje. Lata 2024-2028. Putin nadal jest oberwodzem, prezydentem – kolejny pomazaniec. Zakulisowe rozmowy ze światem o gwarancjach dla Putina, by mógł odejść w spokoju. Rosja zwraca się ku Zachodowi twarzą, następuje cenowa terapia szokowa, stopniowy powrót do wolnego rynku. Krym wraca w skład Ukrainy. Noworosji nikt nie chce, zostaje więc w Rosji. Po 2028 roku i kolejnym kryzysie finansowym Rosja się rozpada. Rozpad jest mniej więcej aksamitny, nierosyjskie republiki zostają narodowymi państwami, rosyjskie terytorium też się rozpada: na kraj syberyjski, moskiewski i krasnodarski. Do 2050 roku moskiewskie państwo rosyjskie integruje się z Europą, Daleki Wschód i Syberią są częściami bądź satelitami Chin. Rosja + UE = wielki rozwój.

Rękawicę rzuconą przez Mowczana podjął politolog Aleksandr Szmielow z Moskiewskiej Szkoły Edukacji Obywatelskiej. Zarysował trzy scenariusze: optymistyczny, neutralny i pesymistyczny. Zanim przejdę do omówienia scenariuszy Szmielowa, zacytuję jego wstęp do prognoz. „Każdy sukces Ukrainy będzie odbierany jako sygnał dla potencjalnych [separatystów] z Syberii, wybrzeży Oceanu Spokojnego czy Kozaków: a co, my jesteśmy od nich gorsi? W związku z realnym pojawieniem się ustawy o odpowiedzialności karnej za wezwania do separatyzmu, […] od razu powiem: ja nie tylko nie wzywam do rozpadu, ale nie chcę go, jestem gotów zrobić wszystko, co w mojej mocy, aby to się nie zdarzyło. Potencjalna Moskowia będzie bowiem ponurym, ubogim i depresyjnym miejscem, bez surowców, bez przemysłu, z jednym przeludnionym miastem, dzikimi kompleksami byłej metropolii”.

Jaki będzie optymistyczny wariant rozwoju sytuacji według Szmielowa? Kryzys, przejadanie rezerw, wypłukiwanie się entuzjazmu #krymnasz, wzrost nastrojów protestacyjnych, demonstracje; pojawiają się nowi liderzy opozycji. Władza rozprawia się z protestującymi. W stulecie zrzeczenia się tronu przez Mikołaja II Putin ma widzenie (widzi męczenników Romanowów zamordowanych przez bolszewików) i też zrzeka się tronu, pardon, prezydentury, wstępuje do klasztoru. Nowy prezydent przeprowadza niezbędne reformy. Rosja przystępuje do koalicji z Zachodem i Izraelem – razem będą tępić raka wojującego islamizmu. Sojusz z czasem przekształca się w ponadnarodowy twór na kształt pozaeuropejskiej UE.

Niczego sobie optymizm. A scenariusz neutralny? W tym wariancie też jest kryzys, ale Putin trwa i przykręca śrubę. Wreszcie naród się buntuje. „Jakieś wydarzenie w końcu staje się kroplą przepełniającą puchar: ustawa ustanawiająca karę kamienowania za seks pozamałżeński albo prawo pierwszej nocy dla sekretarzy lokalnych jaczejek Jednej Rosji, albo apopleksja, która trafia wodza”. W rezultacie Rosja rozpada się na kilka części. Część terytoriów odbiera Ukraina, stosując metodykę „uprzejmych ludzi”, część – Chiny. Powstaje kilka Rosji – twerska, nadwołżańska, ussuryjska. Po 15 latach jedno z państewek rzuca hasło „zbierania ziem ruskich”. Na czele staje Igor Striełkow, rusza z krucjatą, podbija „twerów”, „sybirów”, „samarów”. W rezultacie do 2050 roku Rosja jest jednym wielkim polem bitwy wszystkich ze wszystkimi.

Neutralne wodzenie się za czuby? A gdzie są w tym czasie arsenały jądrowe? Wolę nie wiedzieć, jak w takim razie wygląda scenariusz pesymistyczny. Z reporterskiego obowiązku relacjonuję. Po krótkim rozejmie wznawiają się walki na wschodzie Ukrainy. Rosja uznaje Noworosję i Naddniestrze jako niepodległe państwa. Po śmierci prezydenta Nazarbajewa w Kazachstanie zaczyna się „rosyjska wiosna”, potem w Estonii i na Łotwie. Telewizja nadaje seanse nienawiści do Zachodu, Zachód wprowadza nowe sankcje. W którymś z krajów bałtyckich dochodzi do walk rosyjskiej armii i sił NATO. Rosja przegrywa, Kreml rozumie, że jeśli nie zastosuje broni jądrowej, amerykańscy żołnierze wkroczą do Moskwy. Obowiązuje hasło „Lepiej umrzeć na stojąco, niż żyć na kolanach”. Sondażownie dostarczają wyniki badań opinii publicznej: 84% społeczeństwa jest za tym, by Putin przycisnął czerwony guziczek. „Putin występuje z orędziem do narodu: tak, przyjdzie nam umrzeć, bo choć umierać nie chcemy, to nie możemy dopuścić do triumfu naszych wrogów, nigdy nie żałowaliśmy ofiar dla naszych zwycięstw i teraz też nie pożałujemy. Putin przy burzy oklasków naciska guzik, schodzi do bunkra. I tyle. Dalej nie ma już nic”.

Niedawno czytałam wariant tego pesymistycznego scenariusza w analizie antyputinowskiego politologa Andrieja Piontkowskiego „W stronę czwartej światowej” (http://www.svoboda.org/content/article/26654183.html). Piontkowski nie nazywał tego scenariuszem pesymistycznym, poddawał pod dyskusję pogląd, czy Putin może się zdecydować na świadomą prowokację wobec któregoś z państw bałtyckich – członków NATO. Miałby to byś stres-test dla Sojuszu. W ujęciu Piontkowskiego, nie chodziłoby o wywołanie globalnego konfliktu nuklearnego z USA, a „ograniczone użycie małych ładunków” w razie czego. A jeżeli, jak prognozuje Piontkowski, Zachód ugnie się pod atomowym szantażem Moskwy, to będzie to oznaczać „koniec NATO, koniec USA jako światowego hegemona i gwaranta bezpieczeństwa Zachodu, a jako rezultat polityczne dominowanie putinowskiej Rosji nie tylko na obszarze „russkiego mira”, ale i na całym kontynencie europejskim”.

Jak widać, pesymizm niejedno ma imię. Ciekawa jestem dalszych odsłon gry zainicjowanej przez Andrieja Mowczana. Czy inni uczestnicy tez zobaczą jako jedyny możliwy do przewidzenia scenariusz rozpad Rosji? A może wywróżony jeszcze kilka miesięcy temu przez kremlowskiego kapłana ds. mediów Dmitrija Kisielowa „jądrowy popiół” pokryje nas wszystkich? To znaczy oprócz Putina, który zejdzie do bunkra.

Co po Putinie?

„Jest Putin, jest Rosja. Nie ma Putina – nie ma Rosji” – stwierdzenie wiceszefa prezydenckiej administracji Wiaczesława Wołodina robi od wczoraj zawrotną karierę medialną. Wołodin kadził tak przymilnie szefowi podczas dorocznego forum „Wałdaj”, rytualnego zgromadzenia ekspertów, dziennikarzy i polityków, mającego poprawiać humor Putinowi. W ubiegłych latach na wałdajskie zjazdy przybywali ludzie znający Putina, ludzie uwielbiający Putina i ludzie ciekawi Putina (o zeszłorocznym zjeździe pisałam tu: http://labuszewska.blog.onet.pl/2013/09/21/waldaj-nasz-powszedni/). Tegoroczny obrzęd – wbrew nazwie forum – odbywa się nie na Wałdaju, a w kochanym przez Putina Soczi. Organizatorzy dwoją się i troją, żeby wykazać, że i na ten zjazd przybyły zastępy znakomitych gości, że nie ma żadnej niechęci wobec władz Rosji, wszystko jak dawniej, „kochani, nic się nie stało”. Na liście przybyłych są nazwiska byłego premiera Francji, byłego ministra obrony Niemiec, kilku jeszcze i aktualnie szczerze oddanych politologów, którzy bez problemu przestąpili przez problem aneksji Krymu i nadal uwielbiają bossa. Jednym słowem – sami swoi.

Rosyjska prasa zaanonsowała, że tematem dyskusji Klubu Wałdajskiego będzie „wielobiegunowy świat, w tym sytuacja na Ukrainie”. Ostatniego dnia obrad na deser ma być podany sam szef w sosie własnym. Ciekawe menu, zwłaszcza to uparcie powracające danie „wielobiegunowy świat”, ulubiona koncepcja geopolityczna rosyjskich elit, oksymoron dyletanta, który z lekcji geografii urywał się regularnie do parku na piwo. Świat ma dwa bieguny i o ile wiem, nic się od epoki wielkich odkryć geograficznych w postrzeganiu tego zjawiska nie zmieniło. Wiele natomiast zmieniło się w światowym ładzie. Między innymi dzięki chuligańskim zagraniom przełożonego pana Wołodina.

Wróćmy do wiernopoddańczej deklaracji wspomnianego mówcy. „Nie ma Putina, nie ma Rosji”. Kiedyś w ZSRR na ulicach, zakładach pracy, płotach, jednostkach pływających i gdzie tylko wywieszano budujące cytaty z wodzów i hasła w rodzaju „Wszystko dla dobra człowieka” albo „Komunizm to władza radziecka plus elektryfikacja całego kraju” (nawiasem mówiąc to ostatnie hasło, wzięte z Lenina, przerabiano na wzór matematycznych równań: „Elektryfikacja kraju to władza radziecka minus komunizm” itp.). Wydaje się, że ten cytat z Wołodina jest wręcz wymarzony, by tę starą tradycję przywrócić. Pracownie socjologiczne miesiąc w miesiąc podają, że poparcie dla Putina wynosi osiemdziesiąt i więcej procent. Na swe niedawne urodziny Putin został Heraklesem i „Stalinem epoki cyfryzacji” w jednym flakonie, jak mówią Rosjanie. Kult wodza dociera do najbardziej zapadłych wiosek, najwyższy czas jakoś to usankcjonować.

Ale, ale… Gdy jedni z namaszczeniem śpiewają wodzowi hosannę, inni po kątach zadają zupełnie inne pytanie. I zadają je coraz częściej. „A co po Putinie?”.

W analizie „Rosja po Putinie, pięć kręgów piekieł dla następcy” moskiewska politolożka Tatiana Stanowaja (http://slon.ru/russia/rossiya_posle_putina_pyat_krugov_ada_dlya_preemnika-1155383.xhtml) pisze: „Polityczny reżim […] jest zależny od osoby lidera. Każdy model odejścia Putina zawiera poważne ryzyko destabilizacji i rozregulowania się mechanizmów istniejącego systemu. […] Nie wiemy, w jakich warunkach politycznych nastąpi zmiana władzy – czy w ramach porozumienia wewnątrz elit, w wyniku którego władzę przejmie lojalny wobec Putina następca, czy nowy lider wyłoni się w konkurencyjnym środowisku i przejmie władzę na zasadzie ułożenia się z Putinem. A może Putin przegra wybory, odejdzie sam albo zostanie obalony w rezultacie przewrotu. Choćby politolodzy nie wiem jak się starali, i tak nie uda się tego przewidzieć. Bo tego, jak będzie wyglądało jutro, nie wie sam Putin”.

Pytanie „Co po Putinie” powraca w komentarzu Juliana Hansa w „Sueddeutsche Zeitung” (http://www.sueddeutsche.de/politik/russlands-modernisierungsmangel-was-nach-putin-kommt-1.2174533): „Byłoby błędem uważać, że reżim jest stabilny, bo rankingi popularności Putina są wysokie. […] Ale tak samo błędne byłoby oczekiwanie na krach Putina. Nic nie wskazuje, że to, co nastąpi potem, będzie zgodne z ideami wolnego, pokojowo nastawionego i demokratycznego państwa. Wszystkie liberalne, demokratyczne siły zostały zmarginalizowane i zdyskredytowane. Poza rewanżystowskim krzykiem wielkiego mocarstwa nie ma żadnych dyskusji. Jeżeli reżim upadnie, nie będzie żadnej siły, która zdoła uratować kraj”. Co do przewidywania przyszłości Rosji – nic się nie zmieniło od lat. Nie ma takich mocnych, którzy byliby w stanie przewidzieć, jak potoczą się losy tego kraju. Jedno jest pewne: jak Alfred Hitchcock, Rosja potrafi trzymać wszystkich w napięciu.

Głosy w dyskusji „Co po Putinie” są w dużej części związane z niedawnymi wypowiedziami czołowych pozasystemowych opozycjonistów – Aleksieja Nawalnego i Michaiła Chodorkowskiego – w sprawie perspektyw oddania Krymu. Zapewnienia obu polityków, że nie oddadzą Krymu, sprowokowały wielu publicystów do polemiki i snucia prognoz, co dalej, co po Putinie.

Cytowany przez Radio swoboda ukraiński dziennikarz Nazarij Zanoz (http://www.svoboda.org/content/article/26646692.html) zadaje kilka pytań, na które, jak się zdaje, nie ma odpowiedzi: „Czy Rosjanie zadają sobie pytanie, co będzie dalej? Jak potoczą się losy ich kraju, kiedy upadnie reżim? Czy opozycyjnie nastrojona część społeczeństwa ma jakiś plan działania, w którym będzie powiedziane, w jaki sposób Rosja może się pozbyć statusu kraju-stacji benzynowej? Jak będą wyglądały stosunki ze światem?”. Chętnych do pisania manifestów i budowania alternatywnych platform politycznych jakoś na horyzoncie nie widać.

Antyputinista Aleksandr Goldfarb wybiega w przyszłość bez obciążeń: „W dniu X – nazajutrz po upadku Putina, najbardziej pożądanym produktem politycznym będzie nie #Krymnasz, a antyputinizm, władzę weźmie ten, kto pierwszy dobiegnie do mikrofonu i wypowie odpowiednie słowa”. Tak, no, ciekawe, kto ten dzielny, kto się zgłasza…

„Lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte to moja młodość – komentuje popłoch wokół wypowiedzi Nawalnego i Chodorkowskiego i plany „po Putinie” bloger Anton Oriech – Do tej pory pamiętam to przykre uczucie, że czas dzień za dniem przepływa nam przez palce. Rzuciliśmy się na Stalina i pisaliśmy sążniste artykuły o koszmarach GUŁagu, nie zauważając, że półki w sklepach są puste i że ludzie nie o Stalinie myślą, a o tym, skąd wziąć żarcie. To nie było ani romantyczne, ani idealistyczne, to było realne życie, o którym nasi liberałowie nie chcieli myśleć. A dostawszy władzę w ręce, po prostu nie potrafili zrobić z niej użytku. Utonęli w hasłach o reformach i demokracji, a w rzeczywistości stali się bonami [niesprawiedliwej] prywatyzacji, co zakończyło się dojściem do władzy Władimira Władimirowicza. Obawiam się, że kiedy obecna władza upadnie (a do tego dojdzie na sto procent), nie będziemy mieli nic do zaproponowania w zamian. Będzie mnóstwo pięknych słów i całkowita niemożność wcielenia ich w życie. Rzucimy się, żeby oddawać Krym i tyle”.

Ktoś niedawno powiedział, żeby w Rosji zakazać pisania antyutopii, bo za szybko się sprawdzają. Znacznie częściej i szybciej niż prognozy politologów.

Na koniec tych niewesołych i jałowych futuryzmów wróćmy do cytatu z Wołodina, którym zaczęłam. Czy to tylko wazeliniarstwo urzędnika? Może jest w tym coś więcej? Tak jak w przypadku pojęcia „suwerenna demokracja” na określenie systemu postjelcynowskiego, tak i w przypadku pojęcia „Rosja Putinowska” przymiotnik jest ważniejszy niż rzeczownik i bardziej oddaje istotę pojęcia. Jeżeli Putin przestanie być władcą Rosji, to zniknie takie zjawisko jak „Rosja Putinowska” z jej systemem, modelem zarządzania, uczepionymi państwowej kasy oligarchami, budżetem biedniejącym wraz ze spadkiem cen na ropę, rozdętym wielkomocarstwowym ego, podkarmianym zbrojeniami. W tym sensie Wołodin ma rację – takiej Rosji już nie będzie. Wielkie pytanie polega na tym, jaki przymiotnik będzie jej towarzyszył.

Gdybym był prezydentem, czyli kanapka z kiełbasą

„Krym oczywiście obecnie de facto należy do Rosji” – to jedno ze stwierdzeń, które padły w ostatnim wywiadzie Aleksieja Nawalnego dla rozgłośni „Echo Moskwy”. Nawalny – lider opozycyjnego ruchu „białej wstążki”, bloger niezmordowanie tropiący szachrajstwa członków elity politycznej – od lutego siedzi w areszcie domowym (w sierpniu sąd złagodził warunki pobytu w areszcie domowym, zezwolił Nawalnemu na kontaktowanie się z dziennikarzami, dlatego wywiad mógł dojść do skutku). Przeciwko Nawalnemu toczy się postępowanie w sprawie rzekomych machinacji. Podobnie jak sprawa Kirowlesa (http://labuszewska.blog.onet.pl/2013/10/17/nawalny-w-zawiasach/), tak i obecna, umownie nazywana Yves Rocher, jest biczem na plecy niepokornego młodego polityka.

Ale wywiad dotyczył nie tylko istoty protestu w Rosji, pozasystemowej opozycji czy nieskutecznego, złodziejskiego reżimu stworzonego przez Putina. Najwięcej uwagi przykuł ten fragment (cytuję za: http://www.echo.msk.ru/programs/beseda/1417522-echo/): „Mimo że Krym został przyłączony przy niesłychanym naruszeniu wszystkich norm międzynarodowych, to realia są takie, że Krym obecnie jest częścią Federacji Rosyjskiej. I nie oszukujmy się. I Ukraińcom też usilnie radzę, żeby się nie oszukiwali. Krym pozostanie częścią Rosji i w przewidywalnej przyszłości nie stanie się częścią Ukrainy. [Na pytanie: A gdyby był pan prezydentem, czy spróbuje pan oddać Krym? Nawalny odpowiedział:] Krym to nie kanapka z kiełbasą, żeby go przekazywać z rąk do rąk. Z punktu widzenia polityki i przywrócenia sprawiedliwości to, co należałoby zrobić na Krymie, to przeprowadzić normalne referendum. Nie takie, jak było, a normalne”.

To stwierdzenie zostało podchwycone przez media i skomentowane przez wszystkich świętych i nieświętych. Skomentował je także Michaił Chodorkowski. Jego osobie w wywiadzie poświęcono wiele uwagi, Nawalny uznał go za sojusznika, podobnym określeniem zrewanżował się Chodorkowski: „Co do istoty rzeczy jesteśmy sojusznikami, a co do szczegółów – dogadamy się – napisał Chodorkowski w mikroblogu. – Dla Rosji ważna jest Rosja, a nie Krym. Jak się skończy histeria, to wszyscy zrozumieją. A problem Krymu – to na dziesięciolecia”. Przyciśnięty do muru przez jednego z komentatorów, czy on osobiście oddałby Krym, były oligarcha odpowiedział: „Odpowiadam wprost: ja – nie”. We wrześniu Chodorkowski powiedział w jednym z wystąpień, że w razie potrzeby (Rosja pogrążona w kryzysie) jest gotów zostać prezydentem.

Po opublikowaniu wywiadu w rosyjskim sektorze Internetu rozpętała się burza. Kto żyw komentował.  Krytycy opinii Nawalnego na temat Krymu ukuli hashtag #ProszczajNawalnyj (Żegnaj, Nawalny). I dalej w tym duchu: „Nawalny, watnik (waciak) z ciebie, ot co!” Ukraiński dziennikarz Mustafa Najem sparodiował wypowiedź Nawalnego: „Mimo że Aleksiej Nawalny został poddany represjom przy niesłychanym naruszeniu wszystkich norm prawnych Federacji Rosyjskiej, to realia są takie, że Nawalny obecnie jest na marginesie rosyjskiej polityki. I usilnie radzę jemu i jego zwolennikom, żeby się nie oszukiwali, że kiedyś staną się kimś ważnym w polityce”. A Garri Kasparow upomniał kolegę: „Chciałem przypomnieć Aleksiejowi, że aneksja Krymu i europejska droga rozwoju to rzeczy nie do pogodzenia”.

Ale były i komentarze wspierające pozycję Nawalnego. Bloger Andriej Malgin: „Jakoś nikt nie dostrzega, że on powiedział, że Krym został anektowany przy pogwałceniu prawa międzynarodowego. Wszyscy zapomnieli, że Nawalny konsekwentnie popierał Majdan, obalenie Janukowycza i ustanowienie sprawiedliwej władzy”. Malgin cytuje, co jeszcze w odniesieniu do Ukrainy powiedział w wywiadzie rosyjski opozycjonista: „To dla Ukrainy plus, że Krym z absolutnie prorosyjskim narodem, konserwatywnie nastrojonym społeczeństwem, które nie przyjmuje ich antykorupcyjnej rewolucji, nie chce iść do Europy, że Krym się odłączył. Pozbyli się 2 mln wyborców, którzy hamowali ten ruch”. I komentuje ten fragment: „Przy rozpadzie ZSRR Jelcyn miał możliwość, by zachować Sewastopol w składzie Rosji. Ukraińcy by nie protestowali. Można by pewnie i o Krymie wtedy rozmawiać, nie wiem. Tak czy inaczej ta szansa przepadła. Teraz nie należało wracać do tego, tym bardziej w tak dzikiej formie. W Europie w wyniku rozpadu ZSRR powstały nowe państwa ze swoimi granicami. I jeśli Rosja uznała te granice (a uznała), to w 2014 roku w wyniku jednostronnych posunięć nie należało tych granic przesuwać. […] Z jednej strony uważam anschluss Krymu za przestępstwo, a z drugiej widzę w tym pewną historyczną sprawiedliwość. Nawalny myśli podobnie. Co prawda mam podejrzenie, że Ukraina przetrwa dłużej niż Rosja i szansa, że Krym powróci do Ukrainy, jednak jest. Dlatego że proces rozpadu ZSRR jeszcze się nie zakończył, a dzięki tytanicznym wysiłkom W.Putina zakończy się rozpadem Federacji Rosyjskiej jeszcze za naszego żywota”.

Nie tylko Malgin zagląda w przyszłość i próbuje odpowiedzieć na pytanie „Co z tym Krymem”. Politolog Aleksandr Szmielow pisze: „Nie widzę żadnego wyjścia z tej ślepej uliczki, w którą Putin i spółka wprowadzili stosunki Rosji i Ukrainy, przyłączając Krym. Ale żaden rosyjski polityk, który dojdzie do władzy, nie może sobie pozwolić oddać Krym Ukrainie. […] Gdyby to ode mnie zależało, to ja bym ogłosił Krym niepodległym państwem, dostępnym tak dla obywateli Rosji, jak i Ukrainy, bez wiz, za to z wolną strefą ekonomiczną, legalizacją wszystkiego (hazard, marihuana, prostytucja). Niemniej zdaję sobie sprawę, że przy obecnym stanie umysłów w Rosji i na Ukrainie ludzie nie są gotowi na taki kompromis. Przez najbliższe dziesięciolecia będziemy jak Armenia i Azerbejdżan, kiedy pokój jest traktowany jako tymczasowy rozejm, a zgromadzeni na wspólnych ćwiczeniach oficerowie dwóch państw mogą sobie nawzajem obciąć głowy i wrócić do kraju jak bohaterowie [nawiązanie do podobnego incydentu na wspólnych ćwiczeniach, w których brali udział Ormianie i Azerowie]. Krym to największa geopolityczna katastrofa XXI wieku, potomkowie będą za nią przeklinać wszystkich, kto miał jakikolwiek związek z #Krymnasz”.

Kanapka z kiełbasą może człowiekowi długo leżeć na wątrobie, może okazać się niestrawna, wywołać mdłości, zawroty głowy, jad kiełbasiany to śmiertelna trucizna. Z ekonomicznego punktu widzenia ta kanapka też drogo kosztuje. Swoje rozważania na temat kosztów aneksji Krymu prowadzą też ekonomiści. Liczą. Mają coraz więcej do policzenia. Ale to temat na oddzielną rozprawkę.

Kryzysowe wojny futbolowe

O postawach kibiców, szczególnie tych najbardziej zaangażowanych – kibiców piłkarskich, napisano wiele książek, nie mówiąc o artykułach prasowych. Piłka nożna sama z siebie wyzwala ogromne emocje, ale gdy do tego dochodzi jeszcze gorączka polityczna, robi się naprawdę gorąco.

Można to było zaobserwować podczas meczu Białoruś-Ukraina w ramach eliminacji do mistrzostw Europy, który odbył się na Białorusi. Od razu podam wynik – Ukraina wygrała 2:0, ale tym razem nie o wynik chodziło. A o to, jak zachowywały się trybuny. Ale po kolei.

W ukraińskiej i rosyjskiej prasie przed meczem pojawiły się informacje, że szykuje się największa od lat ustawka pomiędzy kibicami Rosji i Ukrainy. Takie ustawki odbywały się niejednokrotnie przed wojną rosyjsko-ukraińską, ale teraz mają jeszcze wymiar dodatkowy. Na stronach internetowych rosyjskich kibiców można znaleźć obszerne opisy poprzednich ustawek. Rosyjscy kibole twierdzą, że wszystkie „machacze” (rosyjska nazwa ustawki) wygrywają oni – Ukraińców z pola boju znoszą nieprzytomnych. Czy w białoruskim Borysowie doszło do bitwy kiboli – nie wiadomo, media nic nie o tym nie piszą. Natomiast piszą o tym, co wydarzyło się na stadionie. Trybuny kibiców ukraińskich i białoruskich prowadziły zadziwiający dialog. „Żywe Biełaruś” – krzyczała białoruska trybuna, a także: „Sława Ukrainie”, Ukraińcy odpowiadali „Herojam sława”. Na trybunie rozwinięto ogromny baner po białorusku: „Spotkanie braci”. Śpiewano pieśni zespołu Lapis Trubieckoj oraz słynny przebój ukraińskich kibiców (i nie tylko kibiców) „Putin ch… la la la la la la”. Na twitterze pojawiło się natychmiast mnóstwo komentarzy, np. „Ukraina strzela bramki, Białoruś wpuszcza, ale przegrywa Rosja”.  Po meczu białoruskie KGB zatrzymało kilkanaście osób pod zarzutem publicznego używania niecenzuralnych słów.

Jeszcze pod koniec lutego, po krwawych wydarzeniach na Majdanie i ucieczce Janukowycza z Kijowa, rosyjscy kibice (tym razem hokejowi) wyrażali solidarność z protestującą Ukrainą (http://www.aif.ua/sport/other/1115053). W czasie meczu Spartaka i CSKA trybuny wykrzykiwały „Sława Ukrainie”. Dzisiaj w Rosji nie do pomyślenia.

Równie ciekawie było na meczu eliminacyjnym Rosja-Szwecja w Sztokholmie w ostatni czwartek.  Pod stadionem jeszcze przed początkiem spotkania kilka osób stało z ukraińskimi flagami w ręku, plakatami „czerwona kartka dla Putina” i wezwaniami do odebrania Rosji organizacji mistrzostw świata w 2018 roku. Przybywający na mecz rosyjscy kibice rzucili się na protestujących, jeden z Rosjan nazwał uczestników pikiety „faszystami”. Doszło do przepychanki, interweniowała policja. Do incydentu doszło również w trakcie meczu. Rosyjski kibic wyciągnął flagę samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej i chciał ją wywiesić na barierze. Taka manifestacja polityczna nie spodobała się reszcie rosyjskiego sektora, znowu doszło do szarpaniny.

Z poparciem dla „projektu Noworosja” wystąpili natomiast rosyjscy kibice podczas dzisiejszego meczu Rosja-Mołdawia, który odbył się w Moskwie: nad trybuną wznieśli portrety Igora Girkina vel Striełkowa, Walerija Bołotowa i innych dowódców separatystów działających teraz i wcześniej na wschodzie Ukrainy, pod portretami wywieszono baner z napisem „Duma narodu”. Mecz zakończył się remisem, choć Rosja ostrzyła sobie zęby na wysokie zwycięstwo. Stosunki rosyjsko-mołdawskie nie należą do najcieplejszych, zwłaszcza po podpisaniu przez Kiszyniów umowy stowarzyszeniowej z UE. O tym, jakie emocje towarzyszą ostatnim wydarzeniom, niech świadczy wymiana ciosów pomiędzy prezydentami Rosji i Mołdawii podczas niedawnego szczytu WNP. Mołdawski prezydent wyraził ubolewanie, że po podpisaniu przez jego kraj umowy stowarzyszeniowej z Unią Rosja faktycznie zamknęła swój rynek dla mołdawskich towarów i że Mołdawia została de facto wypchnięta ze wspólnej przestrzeni wolnego handlu WNP. Na co Putin odparł: trzeba było wcześniej pomyśleć, jakie skutki będzie miało podpisanie umowy z UE. I nawet wtedy, kiedy zaczął przemawiać kolejny z prezydentów, obaj panowie wymieniali groźne słowa, gesty i spojrzenia. No i teraz jeszcze ten niekorzystny wynik meczu…

Białorusko-ukraińskie braterstwo stadionowe, mobilizacja mołdawskiej drużyny podczas meczu z Rosją, portrety „bohaterów Noworosji” w chwili, gdy Kreml po cichu zwija projekt Noworosja – to ważne sygnały trendów społecznych. Jesienią 2011 roku trybuny wygwizdały Putina (http://labuszewska.blog.onet.pl/2011/11/21/zmieszane-sztuki-walki/), to był ważny sygnał niezadowolenia tej grupy społecznej, która potem zorganizowała masowe protesty „białej wstążki” przeciwko fałszowaniu wyborów i powrotowi Putina na Kreml. Czy teraz ktokolwiek na szczytach władzy w Rosji w ogóle chce słyszeć i widzieć sygnały dobiegające ze stadionów? Wiele wskazuje na to, że inżynierowie dusz i ich szef grają swój mecz i nie oglądają się na reakcje widzów. Czy słusznie?

Z dalekiego frontu

Syria. Daleko od Moskwy. W pewnej chwili Syria stała się jednak bliska sercu rosyjskiego przywódcy. W zeszłym roku w rozgrywce z niezdecydowanym Zachodem Władimir Putin zagrał skuteczną partię – powstrzymał USA przed interwencją, która doprowadziłaby do obalenia Baszara al-Asada. A prezydent Asad to przyjaciel Rosji postrzegany przez Kreml jako gwarant, że w Syrii nie powtórzy się „arabska wiosna/kolorowa rewolucja” (kremlowskie wróble ćwierkają od dawna, że pan Putin bardzo nie lubi takich hopsztosów, uważa je za rezultat wrażych knowań Waszyngtonu). Putin po akcji „wstrzymać Obamę, obronić Asada” zyskał uznanie jako człowiek miłujący pokój i skutecznie oń walczący. Rozległy się nawet głosy, by mu za to przyznać Pokojową Nagrodę Nobla. Teraz po Krymie i rozpętaniu wojny w Donbasie nawet najzagorzalsi zwolennicy kandydatury Putina jakoś się z tym pomysłem nie wyrywają. Ale wróćmy do Syrii.

Wobec wydarzeń na Ukrainie Damaszek znalazł się na dalekich pozycjach. Informacje stamtąd rzadko goszczą na łamach rosyjskiej prasy. Tymczasem trzy dni temu z rejonu syryjskiej stolicy napłynęły wiadomości od członków sił antyrządowych (SSA). Otóż, zdobyli oni strategiczne wzgórze Tal al-Hara na południu Syrii, w pobliżu granicy z Izraelem. Nie byłoby w tym żadnej sensacji, gdyby nie to, że na wzgórzu zdobywcy odkryli zakamuflowane radiolokacyjne centrum wywiadowcze. Znalezione tam materiały świadczą o tym, że w wraz z syryjskimi funkcjonariuszami w centrum pracowali specjaliści z Rosji. Pokazane na filmie zamieszczonym w internecie przedmioty zidentyfikowano jako należące do GRU (wywiad wojskowy). W porzuconej dokumentacji znaleziono dowody na to, że ośrodek odwiedzali wysoko postawieni funkcjonariusze rosyjskich służb specjalnych i członkowie kierownictwa ministerstwa obrony. Piętnastu funkcjonariuszy rosyjskiego wywiadu miało pracować w ośrodku niemal do ostatniej chwili: opuścili bazę dwa tygodnie temu i zostali wywiezieni do Damaszku samolotem syryjskiego lotnictwa wojskowego. W przeddzień ataku powstańców z obiektu wywieziono też część nowoczesnego sprzętu – pisze internetowa gazeta „Wzglad”.

Oficjalna Moskwa nabrała na razie wody w usta, za to w Waszyngtonie ochoczo podchwycono temat. Eksperci Pentagona uznali znalezione w centrum poszlaki świadczące o obecności Rosjan za wiarygodne. „To świadczy o bezpośrednim udziale Rosji w konflikcie syryjskim” – podkreślają. Zdaniem znanego kremlinożercy senatora Johna McCaina, znaleziska świadczą niezbicie, że Moskwa okazuje Damaszkowi nie tylko wsparcie wojskowe, ale wręcz bezpośrednio koordynuje działania i zarządza konfliktem.

Stephen Blank z amerykańskiej rady ds. polityki zagranicznej, specjalizujący się w tematyce wojskowej w wywiadzie dla Radia Swoboda powiedział, że centrum było zapewne wykorzystywane nie tylko dla pozyskiwania danych o działaniach armii izraelskiej, ale „wykorzystywano [je] do śledzenia amerykańskich transportów wojskowych na Bliskim Wschodzie. Sens zakładania takiego ośrodka polega na tym, aby przechwycić możliwie jak najwięcej informacji elektronicznej. […] Rosjan interesowały w pierwszym rzędzie działania USA w Turcji, Iraku i Jordanii”. Od początku arabskiej wiosny Rosja i Syria wymieniały informacje wywiadowcze. Niewykluczone, że rosyjscy wojskowi pomagali syryjskiej armii rządowej w prowadzeniu walk.

„Ta sprawa nie będzie miała wielkiego znaczenia dla ogólnego krajobrazu stosunków amerykańsko-rosyjskich. Dla nas też się nic nie zmieni: Rosja jak popierała reżim Asada, tak nadal będzie go popierać, to nasza pryncypialna linia. I żadne amerykańskie oświadczenia i krzyki nie powstrzymają nas” – powiedział w cytowanej powyżej gazecie „Wzglad” rosyjski ekspert ds. wojskowych Igor Korotczenko. A teraz deser, posłuchajcie Państwo. – „Sytuacja zmieniła się po kryzysie na Ukrainie. Mamy rozwiązane ręce w kwestii jakiejkolwiek pomocy Syrii. Obecnie Rosja absolutnie nie będzie się kryć z udzielaniem pomocy sojusznikom”. Hulaj dusza, piekła nie ma.

Rosja jeszcze przez kryzysem ukraińskim też się niespecjalnie kryła. W październiku 2012 roku doszło do incydentu: Turcja przechwyciła rosyjskie ładunki wojskowe wiezione do Syrii (http://labuszewska.blog.onet.pl/2012/10/12/przymusowe-ladowanie-przymusowe-hamowanie-2/).

Zdaniem Blanka, na terytorium Syrii z całą pewnością istnieją jeszcze inne obiekty wywiadowcze, w którym pracują rosyjscy specjaliści. Rosyjscy specjaliści wojskowi wykazują ostatnio dziwną predylekcję: zamiast niewzruszenie stać na straży ojczystych granic i własnego terytorium, co rusz błądzą gdzieś po świecie. Kilka tygodni temu „zabłądzili” podczas rzekomych ćwiczeń w pobliżu granicy z Ukrainą i weszli wraz z całym sprzętem w głąb terytorium sąsiada…

Obywatel Janukowycz

Tajnym dekretem Władimir Putin przyznał obywatelstwo Federacji Rosyjskiej eksprezydentowi Ukrainy Wiktorowi Janukowyczowi. A także eksprokuratorowi generalnemu Pszonce, ekspremierowi Azarowowi i członkom ich rodzin. Taką informację, powołując się na sekretne źródła operacyjne, podał doradca ukraińskiego ministra spraw wewnętrznych Anton Heraszczenko. „Rosja swoich obywateli nie wydaje, choćby to byli seryjni maniacy zabójcy” – napisał na FB. Przeciwko wszystkim wymienionym nowym obywatelom Rosji ukraińska prokuratura prowadzi śledztwa.

Strona rosyjska w sprawie nadania obywatelstwa „ukraińskim brontozaurom” [określenie moskiewskiego dziennikarza Antona Oriecha] nabrała wody w usta. Rzecznik Putina, Dmitrij Pieskow w rozmowie z dziennikarką rozgłośni Echo Moskwy wił się jak piskorz, by nic nie powiedzieć.

– Po pierwsze [Janukowycz] został objęty opieką przez państwo rosyjskie. Co do reszty, to nie znam szczegółów i dlatego nic pani nie mogę powiedzieć – takiej odpowiedzi udzielił na pytanie o to, czy może potwierdzić rewelacje Heraszczenki.

– A zatem czy to, że [Janukowycz] nie otrzymał obywatelstwa, jest pewne? – nie ustępowała dziennikarka.

– Ja po prostu nie wiem. Jak mogę mówić coś konkretnie, coś potwierdzać, skoro nie wiem.

– Czy możemy mieć nadzieję, że się pan dowie za jakiś czas?

– No raczej nie, raczej nie, bo nie mam czasu.

I dodał, że Kreml nie zamierza reagować na eskapady doradców ukraińskiego ministra. W rosyjskim segmencie internetu natychmiast pojawiły się dziesiątki prześmiewczych komentarzy. „Jasne, tam nic nie wiedzą. Tak samo jak o tych paszportach dyplomatycznych na Iwana Iwanowicza, z którymi objęci sankcjami urzędnicy jeżdżą sobie teraz swobodnie po montecarlach”.

O różnych sekretnych dekretach Putina związanych z dziwną wojną rosyjsko-ukraińską, do udziału w której Rosja nie chce się oficjalnie przyznać, dobrze poinformowane wróble ćwierkały już nie raz. Dekret o obywatelstwie dla Janukowycza i spółki można postrzegać jako logiczny dalszy ciąg po tym, jak Moskwa udzieliła zbiegowi schronienia zimą tego roku. Kreml wielokrotnie przymierzał się do politycznego wykorzystania Janukowycza w grze z Kijowem, ale jego karta za każdym razem okazywała się bita. Po wyborach prezydenckich na Ukrainie Janukowycz zniknął z radarów. Ktoś go podobno widział z małżonką w Soczi. Dziennikarze wywęszyli, że ma mały biały domek pod Moskwą w elitarnym strzeżonym osiedlu. Azarow według doniesień austriackiej prasy zwiał do Austrii, jego syn ma tam mały biały domek.  Z kolei dziennikarz „Ukraińskiej Prawdy” znalazł siedzibę Azarowa pod Moskwą w willowym osiedlu Monolit (wartość nieruchomości oceniono na 8,5 mln dolarów). Co do Pszonki – to żadnych przecieków nie było. Można założyć, że też ma gdzieś w miłej okolicy mały biały domek. Pewnie tęskni do swojego pałacu pełnego złotych sztabek w kształcie bochenka chleba i naturalnej wielkości portretu w pozie i ubiorze rzymskiego patrycjusza.

Politolog Stanisław Biełkowski patrzy na nowych współobywateli bez zdziwienia: „Wiemy o inicjatywie naszego rządu, aby przyznawać rosyjskie obywatelstwo za 10 mln rubli inwestycji. Możemy nie  mieć wątpliwości, że Janukowycz i jego drużyna dokonali znacznie większych inwestycji w rosyjską gospodarkę. Mówią, że tylko jeden z domów należących do rodziny Janukowyczów na szosie Rublowsko-Uspieńskiej pod Moskwą kosztuje około 50 mln dolarów. Więc dlaczego mielibyśmy nie nagrodzić tych ludzi rosyjskimi paszportami, tak jak na przykład Gerarda Depardieu. A propos, to w thrillerze o Janukowyczu i jego upadku Depardieu powinien zagrać główną rolę.[…] Rosja izolując się od Zachodu staje się mekką dla wątpliwych postaci, właścicieli nieczystych kapitałów pochodzących z przestępstwa, a także dla takiego właśnie kapitału”.