Archiwa tagu: Rosja

Kamazy i pustka

Sytuacja wokół rosyjskiego konwoju humanitarnego dla mieszkańców wschodu Ukrainy nadal nie jest jasna. Władze Ukrainy uznały, że konwój nie ma charakteru pomocy humanitarnej. Minister obrony Rosji Siergiej Szojgu zapewnił, że rosyjska armia nie ma nic wspólnego z konwojem. Międzynarodowy Czerwony Krzyż (MCK) wie tylko tyle, że prawie trzysta kamazów stoi w rosyjskim obwodzie rostowskim niedaleko miasta Kamiensk Szachtinski. Przedstawicielka organizacji oświadczyła, że MCK gotów jest wziąć kolumnę białych kamazów pod swoją jurysdykcję, ale by mogło do tego dojść, potrzebne jest porozumienie Ukrainy i Rosji. A takiego porozumienia brak. Rosyjski MSZ wydaje groźne pomruki niezadowolenia, Kijów odwzajemnia, wzywając, by Moskwa przekazała wreszcie spis ciężarówek i ich zawartości oraz trasę przejazdu. Odnośnych dokumentów brak. Tymczasem dziennikarze i blogerzy rozpowszechniają zdjęcia pustych lub ledwie napełnionych wielkich kamazów (można je obejrzeć m.in. tu: https://twitter.com/KSHN?original_referer=http%3A%2F%2Fwww.svoboda.org%2Fcontentlive%2Fliveblog%2F26532017.html&tw_i=500219240272891905&tw_p=tweetembed).

Przez sieci społecznościowe przewalił się szkwał komentarzy: „Dziennikarze twierdzą, że kamazy są do połowy puste, a rosyjskie ministerstwo ds. sytuacji nadzwyczajnych, że do połowy pełne”; „Osobiście nie ma pretensji do naszego ministerstwa ds. sytuacji nadzwyczajnych, samemu mi się zdarza zapomnieć wziąć coś z domu, a oni po prostu zapomnieli zabrać obiecanej pomocy humanitarnej”; „Już wiem – w kamazach wieźli rosyjskie powietrze, żeby wesprzeć siły [prorosyjskiego] pospolitego ruszenia. Powietrze i wiarę”.

Nie wszyscy jednak żartują z pustych czy pełnych ciężarówek. Mnożą się publikacje, w których wskazuje się, że konwój był zorganizowany „dla otwoda głaz”, czyli jako operacja przykrycia dla ważniejszej operacji czy dostawy. Może chodziło o dostarczenie pomocy dla separatystów. Sytuacja z wejściem na terytorium Ukrainy kolumny techniki wojskowej też nie jest jasna. Choć nowy „premier” Donieckiej Republiki Ludowej Zacharczenko powiedział, że dostali wsparcie. Jego wystąpienie można obejrzeć w youtube: https://www.youtube.com/watch?v=BjAvnUa1Wak

Oto Zacharczenko na sesji „parlamentu”, obraca w dłoni paczkę papierosów, opowiada, że armia „republiki” właśnie otrzymała uzupełnienia: 150 jednostek sprzętu, w tym 30 czołgów i 120 pojazdów opancerzonych oraz 1200 ludzi, którzy w ciągu czterech miesięcy przechodzili szkolenie na terytorium Federacji Rosyjskiej.

Szczyty władzy, że się tak patetycznie wyrażę, obu samozwańczych republik przechodzą reinkarnację. Pisałam już o tym, że Igor Girkin vel Striełkow przestał być „ministrem obrony” Donieckiej Republiki Ludowej, dostał <od kogo?> miesiąc urlopu, a po urlopie ma tworzyć nową armię republiki. Jego ministerialną tekę, że się tak patetycznie wyrażę, objął Władimir Kononow, noszący pseudonim Car. Chodziły słuchy, że Striełkow był ciężko ranny lub że był w ciężkim „zapoju” z powodu niefajnej sytuacji, teraz znów krążą słuchy, że jest w Rosji.

Wcześniej ze sprawowanych funkcji odeszli dwaj cywile, Aleksandr Borodaj i Denis Puszylin, a ostatnio jeszcze Walerij Bołotow – szef Ługańskiej Republiki Ludowej. Po co te zmiany w projekcie Noworosja?  Po co maskarada? Moskiewski politolog Aleksiej Makarkin z Centrum Technologii Politycznych uważa, że Bołotowa podali do dymisji, by jakoś w przestrzeni informacyjnej ukryć odejście Striełkowa. Zresztą to i tak nieważne, Striełkow ważniejszy. „Striełkow to postać charyzmatyczna – ciągnie Makarkin. – Pokazał się jako znakomity dowódca wojskowy. Ale powstały dwa problemy. Po pierwsze Striełkow stał się ważną postacią polityczną. I to nie w ramach Donieckiej Republiki Ludowej, a na polu ogólnorosyjskim. Stał się głównym bohaterem rosyjskich nacjonalistów. Władze przelękły się rosnącej popularności Striełkowa [przelękły się?To ciekawa opinia, przecież Striełkow jest całkowicie zależny od swego patrona na Kremlu – AŁ]. Drugi problem jest o wiele poważniejszy. Otóż, Striełkow nie może być osobą, która prowadzi jakiekolwiek rozmowy z Kijowem. Striełkow krytycznie odnosi się do operacji antyterrorystycznej, dla niego sama niepodległość Ukrainy to rzecz nienormalna. A teraz sytuacja jest trudna, walki toczą się już na przedmieściach Doniecka. Zapewne trzeba będzie się jakoś dogadać z Ukrainą. […] A Striełkow się do tego nie nadaje. Wszystko to rozważania czysto hipotetyczne. W łonie rosyjskiej elity politycznej nie ma konsensusu w sprawie Ukrainy, a i w ukraińskich kręgach rządowych jest silna frakcja wojenna”.

W grze jest zatem ciągle dużo kart, są i takie, których jeszcze nie znamy.

Biały konwój trojański

Do granicy rosyjsko-ukraińskiej zmierza konwój 280 ciężarówek kamaz, przemalowanych w trybie pilnym z zielonych barw ochronnych rosyjskiej armii w szlachetną biel (zdjęcia można obejrzeć m.in. tu: http://www.echo.msk.ru/blog/echomsk/1378478-echo/).

Ciężarówki wiozą… No właśnie, co właściwie wiozą te ciężarówki? Strona rosyjska twierdzi, że pomoc humanitarną dla mieszkańców Doniecka i Ługańska. Miasta zostały otoczone przez rządowe siły ukraińskie, na ulicach toczą się walki. Prądu i wody nie ma. Żywności też nie. Pomoc humanitarna faktycznie by się przydała.

Moskwa zagrała znaną partię polegającą na zastosowaniu jednocześnie dezinformacji i faktów dokonanych. Ustami swych wysokich przedstawicieli mówiła, że wszystko ma uzgodnione z Kijowem, Międzynarodowym Czerwonym Krzyżem i wszystkimi świętymi, po czym okazywało się, że druga strona o tych uzgodnieniach nic nie wie. Kijów oświadczył, że wwiezienie pomocy powinno się odbyć zgodnie z przewidywanymi procedurami (a zatem na odcinku granicy kontrolowanym przez ukraińskie służby, a nie na objętym walkami odcinku niekiedy kontrolowanym przez separatystów, przez który wsącza się z Rosji na Ukrainę Bóg wie co). Na granicy ładunki powinien przejąć Czerwony Krzyż. Niezastosowanie się przez Rosję do tych wymogów pociągnie za sobą nowe sankcje – stwierdził Barack Obama.

„Nawet jeżeli ciężarówki faktycznie wiozą cywilne ładunki, to jest w całej tej akcji niebywały cynizm. Jedną ręką Kreml eksportuje na Ukrainę śmierć, a drugą wysyła pomoc humanitarną – pisze Aleksandr Podrabinek na „Graniach”. – To perwersyjna zabawa: być jednocześnie tym, co burzy i stroić się w szaty zbawiciela. Nie można się dziwić, że Ukraina takiej pomocy nie chce. Jeśli chcecie pomagać, to przestańcie przysyłać bojownikom broń, instruktorów wojskowych i najemników. Szeroko rozpropagowana akcja humanitarna ma również zadanie propagandowe. Ma pokazać niesłychaną szczodrobliwość rosyjskiej duszy, szlachetnej, wybaczającej swoim wrogom. […] Obywatel gotów jest zalać się gorącymi łzami ze wzruszenia, a to pozwoli mu być jak najdalej od myśli, że Rosja jest agresorem”. A przecież jest. Najpierw podpalają, a potem oferują pomoc pogorzelcom. Zresztą wcale nie wiadomo, czy ta pomoc to faktycznie pomoc.

Zdaniem blogera Antona Oriecha Rosja powinna wysłać do Donbasu 280 PUSTYCH kamazów, aby załadować na nie sprzęt i broń, przysłane tu cichaczem w celu rozniecania wojny. A teraz tę wojnę należy zwinąć z powrotem i wywieźć do Rosji: „Przyczyna tej wojny leży nie w Kijowie i nie w Doniecku. Ta przyczyna znajduje się tam, skąd wyprawiono konwój. Ta wojna zaczęła się od wymyślonych faszystów i żydo-banderowców, od wymyślonego zagrożenia dla Rosjan na Krymie, od przeprowadzonego w ciągu tygodnia referendum i aneksji obcego terytorium pod przykryciem fantastycznego kłamstwa. Tak nam się to spodobało, że to samo chcieliśmy powtórzyć w Donbasie. Wymyśliliśmy marionetkowe republiki, wyposażyliśmy od stóp do głów armię separatystów pod komendą naszych obywateli i zaczęliśmy bić na alarm, dlaczegóż to Ukraina zamiast z wdzięcznością powitać bunt, zaczęła go dusić. Po tym zaczęła się wojna, w której nie możemy zwyciężyć bez bezpośredniej wojskowej interwencji. A bez poparcia Rosji „pospolite ruszenie” nie ma szans na dłuższy opór. Wspierając ich, wspieramy wojnę, a wspierając wojnę, sprawiamy, że cierpią zwyczajni ludzie, którzy stali się zakładnikami”.

Prezydent Putin prezentuje tymczasem firmową pewność siebie. Wczoraj zapowiedział, że konwój wyrusza i kropka. Jutro przybywa na Krym. A dzień później przeprowadza demonstracyjną konferencję w Jałcie. Na to spotkanie w szczycie sezonu ogórkowego, oderwani od letniego wypoczynku jadą w zachwycie deputowani, senatorowie i ministrowie, aby wysłuchać tego, co na aktualne tematy ma do powiedzenia prezydent.

Na Krym przybędzie też premier Miedwiediew. Na razie przebywa z odpowiedzialną misją na Kaukazie Północnym. Dziś odwiedził forum młodzieżowe Maszuk (coś podobnego jak Seliger dla patriotycznie nastrojonej na karierę młodzieży). Podczas przechadzki po obozie premier natknął się na narysowaną przez twórczą młodzież mapę Krymu, sam się też nie mógł powstrzymać od twórczości i nabazgrał na mapie „Krym Nasz”. A potem wezwał młodzież, by nie nosiła zagranicznych ciuchów z zachodnią symboliką, a odzież z rosyjską flagą. Premier miał na sobie skromną białą koszulę oraz dżinsy (ciekawe czy krajowe, czy zagraniczne, z symboliką czy bez; rosyjskiej flagi nie zauważyłam). Na Krymie dawali dzisiaj czadu harleyowcy z klubu Nocne Wilki (ciągle jeszcze jeżdżą na wrażych motocyklach, ale zapewne niebawem zostaną zmuszeni do dosiadania krajowej produkcji) – urządzili tu zlot oraz koncert, w którym udział wziął Steven Seagal, kochający nieśmiertelnego Putina.

Polityczne deklinacje, czyli odmiana przez nieszczęśliwe przypadki

Zakaz, zakazu, zakazowi, zakazem… Sankcje, sankcji, sankcjom, sankcjach… Ukraina, Ukrainy, Ukrainie… Katastrofa, katastrofie, katastrofą…

„Ja już nie mam pomysłu na to, czego jeszcze zakazać” – mówi rysunkowy Dmitrij Miedwiediew na jednej z licznych karykatur poświęconych ostatnim sankcjom i zaostrzonym wewnętrznym przepisom. Rzeczywiście – codziennie okazuje się, że w Rosji obowiązuje nowy zakaz. Po wzbudzającym najwięcej emocji i komentarzy zakazie wwozu produkcji rolnej z Europy i USA dziś wydano prawo nowe o tak zwanej paszportyzacji WiFi. Rozporządzenie rządu mówi, że każdy, kto chce skorzystać z WiFi, obowiązany jest wpierw się wylegitymować, a „zawiadowca” punktu dostępu powinien przechowywać dane klienta przez pół roku, bo mogą się one przydać służbom specjalnym w razie antyterrorystycznej potrzeby. Podobne przepisy obowiązują w Chinach i na Białorusi. Po co ten kolejny zakaz? Anton Nosik, który nieźle zna się na internecie, twierdzi, że to pozbawione sensu ograniczenie, jeśli faktycznie miałoby to być metodą walki z terrorystami: „Śledzenie kogokolwiek jest efektywne tylko wtedy, kiedy delikwent nie wie, że jest śledzony. Dla terrorystów publiczne ogłaszanie o algorytmach sprawdzania przez władze kanałów komunikacji – to podarunek od Allaha. Terrorysta czy szpieg, który ma złe zamiary, może obejść te idiotyczne normy paszportyzacji i w minutę wejść anonimowo do internetu. Czy w rządzie tego nie rozumieją? Ależ oczywiście, że rozumieją. Ale, jak modnie jest tam ostatnio mówić, to decyzja polityczna. To taki eufemizm, którym tłumaczy się wszystkie destrukcyjne i durne przepisy, które rząd wprowadza na komendę Kremla – od zamrożenia składek emerytalnych przez embargo na zagraniczną żywność po wywalanie pieniędzy z funduszy rezerwowych na idiotyczne inwestycje na Krymie”. Chodzi więc zapewne o podtrzymanie tempa zakazywania wszystkiego wszystkim i budowanie przeświadczenia, że służby mają na wszystkich oko i ucho. Do paranoi jeden krok, a może już tylko pół.

W mediach i blogosferze tematem numer jeden od dwóch dni jest embargo na zachodnią żywność. Oficjalny przekaz państwowych telewizji i wszystkich gadających w nich głów jest spójny: sankcje są sprawiedliwe, a ponadto zdrowe. Bo przyczynią się do uzdrowienia krajowego rolnictwa i ogólnie do zdrowia obywateli. Obywatele, jak powiedział niedawno prezydent Putin, są nosicielami unikatowego genotypu, niepowtarzalnego i nadzwyczajnego, przede wszystkim duchowego. Więc nie przyjemności podniebienia, ale obowiązki pod Niebem są przeznaczeniem narodu rosyjskiego. W tym duchu (tak, duchu) wypowiedział się Giennadij Oniszczenko, który do zeszłego roku był naczelnym lekarzem sanitarnym kraju i skutecznie chronił Rosjan przed polskim mięsem i gruzińskim winem: „Porzućcie swój pokarmowy kosmopolityzm. Tyle razy mówiłem, że nasz genotyp jest nastawiony na jedzenie dostosowane do środowiska, w którym się urodziliście”. Nic dodać, nic ująć. Parmezan może stanąć rosyjskiemu człowiekowi przyzwyczajonemu do kartoszki i śledzia w gardle i nieszczęście gotowe.

Niedawno adepci młodzieżówek prokremlowskich odpoczywający nad jeziorem Seliger na ideowo-patriotycznym obozie pod auspicjami Kremla doznali masowego zatrucia pokarmowego. Kilkadziesiąt osób wylądowało w szpitalu, reszta wiła się w bólach na miejscu. Co zjedli aktywiści? Amerykańskie kurczaki, polskie jabłka, podstępną mozarellę czy pokrętne szyjki rakowe? Tego nie wiadomo – uczestnikom obozu nie wolno się było kontaktować w tej sprawie z mediami. Jedno wiadomo: Giennadij Oniszczenko na pewno nie dopuściłby do zatrucia złożonych z odpowiednich tkanek patriotów rodzimymi produktami, nieprawdaż? Ale z drugiej strony – uczestnicy słusznego w swej ideowej wymowie forum młodzieżowego nie odżywiali się chyba wrażym żarciem…

Na razie w komentarzach dotyczących efektów sankcji dominuje – poza oficjalnym optymizmem pod ogólnym hasłem „Europa może nam skoczyć” – żartobliwe podejście do spodziewanych braków na rynku żywności. „Chodźcie, ostatni wieczór w supermarkecie, żeby zrobić sobie fotki z żywnością” – nawołują się znajomi przez sieci społecznościowe. „We wszystkim trzeba dostrzegać plusy: kiedy zakażą używania internetu, jedzenia i w ogóle wszystkiego, to będziemy mieli więcej czasu na czytanie” – dogaduje Falanster w Twitterze.

O swoich sankcjach w odniesieniu do Rosji ogłosiła dzisiaj Ukraina. Wywiesiła listę osób, które nie mają wstępu na jej terytorium. Kijów zastanawia się, czy nie wprowadzić zakazu tranzytu rosyjskiego gazu przez swoje terytorium. Coraz lepiej. Tymczasem część tego terytorium wrze – podsycana przez Rosję i coraz lepiej wyposażana przez nią w militaria rebelia w Donbasie trwa. Rosyjskie wojska zgromadzone przy granicy z Ukrainą znowu ćwiczą, ale mówią, że nie, nie, nie, nic takiego – tylko  celach pokojowych. W ONZ ambasador Rosji Witalij Czurkin znowu wygłosił dziś tyradę o konieczności wprowadzenia na wschód Ukrainy kontyngentu pokojowego (rosyjskiego, ma się rozumieć) z uwagi na katastrofę humanitarną. Sytuacja w otoczonych przez ukraińskie siły rządowe Doniecku i Ługańsku, pozbawionych przynajmniej w części elektryczności i wody na pewno jest koszmarna. Tylko czy wkroczenie wojsk rosyjskich z bratnią pomocą będzie panaceum na braki w zaopatrzeniu? Gra Kremla, by pod płaszczykiem pomocy humanitarnej wprowadzić na terytorium sąsiedniego państwa wojsko, jest tak przejrzysta, że reszta świata jakoś nie chce się na te obłudne zaklęcia nabrać.

Tymczasem następuje przetasowanie w szeregach donieckich samozwańców. Przysłany kilka miesięcy temu z Moskwy publicysta, specjalista od marketingu politycznego Aleksandr Borodaj, który od maja był „premierem” Donieckiej Republiki Ludowej, właśnie przestał nim być i powrócił do stolicy Rosji. Jego miejsce zajął Aleksandr Zacharczenko, „cieszący się autorytetem dowódca polowy” (http://www.youtube.com/watch?v=lH7gct9XZ7I i http://www.youtube.com/watch?v=z0bCZAm21Yo).

A w Moskwie władze miasta po raz kolejny nie wydały zgody na przeprowadzenie Marszu Pamięci i Żałoby – demonstracji przeciwko wojnie z Ukrainą. Zakaz, zakazu, zakazowi, zakazem…

Pożegnanie z półmiskiem

Gdzie ta chwila, gdy pospołu zasiadaliśmy do stołu twarzą w twarz – śpiewali melancholijni Starsi Panowie. I dalej wyliczali czary znakomitych potraw, wykwintnych trunków i wyrafinowanych deserów, z których odleciały róże. Róże odleciały dziś z tortów dwóch innych starszych panów, którzy postanowili, że ich naród ma zapomnieć o osobliwych zagranicznych smakach: prezydent Putin podpisał dekret o zakazie importu „wybranych” produktów spożywczych, a premier Miedwiediew już na jutro ma sporządzić detaliczną listę zagranicznej strawy, szkodzącej Rosjanom na wątrobę. Wiadomo ponad wszelką wątpliwość i bez tej listy pana premiera, że Rosjanom zaszkodzą wszystkie artykuły spożywcze z Ameryki. Już zapowiedziano, że mleko (niedawno wprowadzono w Rosji zakaz na wwóz ukraińskiego mleka i nabiału) będzie do Rosji przyjeżdżać z Brazylii. Mleko ma najszybszy transport, więc spokojnie dojedzie nieskwaszone z drugiej półkuli. Podobnie jak mięso.

Dekret Władimira Władimirowicza jest rosyjską odpowiedzią na sankcje nałożone przez Zachód na Rosję za nieprzyzwoite zachowanie się przy ukraińskim stole.

Już w marcu władze badały grunt, jak ludność odniesie się do przejścia na miejscową żywność. Okazało się, że 74% wyraziło przekonanie, że Rosja może wyżywić się sama, bez zagranicznej pomocy  (http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/03/27/zywnosc-klamstwa-i-kasety-wideo/).

No i już – po kompocie…

http://www.youtube.com/watch?v=WCbcEx9GzQM

Prorok Eliasz w fontannie

Jest taka tradycja: kąpać się w fontannach. Żołnierze wojsk powietrznodesantowych, duma rosyjskiej armii, niebieskie berety, mundurowa elita obchodzi swoje święto 2 sierpnia. W tym roku po raz osiemdziesiąty czwarty. Od lat jest to dzień podwyższonej gotowości dla służb ochraniających porządek publiczny – panowie w charakterystycznych pasiastych podkoszulkach świętują bowiem z takim zaangażowaniem, że ofiar na ogół nie udaje się uniknąć. Rodzicom zaleca się, by tego dnia omijali miejsca zbiórki temperamentnych świętujących. A gdy już ich spotkają na swej drodze, by zasłaniali oczka małym chłopcom, żeby ci nie patrzyli, co robią duzi chłopcy.

Legenda dotycząca tradycji moczenia się w miejskich fontannach, przekazywana z rocznika do rocznika, mówi o tym, że wiele, wiele lat temu podczas jednego z pierwszych Dni Wojsk Powietrznodesantowych kilku nietrzeźwych żołnierzy tej formacji wpadło przypadkiem do fontanny; na pomoc pospieszyli im koledzy, a następnie do wesołej grupy dołączyli milicjanci – nie wiadomo, czy po to, by uspokoić rozbrykanych sołdatów, czy po to, by ich ratować z topieli czy wreszcie by również wziąć udział w szampańskiej zabawie. Scenę tę uwiecznił przypadkowy przechodzień, który akurat miał przy sobie „zorkie pięć” i zrobił im kilka zdjęć. Inna wersja tej legendy głosi, że ma to związek z patronem – 2 sierpnia Rosyjska Cerkiew Prawosławna czci proroka Eliasza, ten dzień uważano za ostatni, kiedy wolno się było kąpać, gdyż był to według tradycji ostatni dzień lata.

Tegoroczne obchody „Dnia Diesantnika” wzmocniono komponentem religijnym. W Moskwie żołnierze formacji powietrznodesantowych wzięli udział w procesji z ikoną proroka Eliasza z cerkwi pod wezwaniem świętego na Iljince na plac Czerwony i z powrotem. Pod murami Kremla urządzono czasową ekspozycję poświęconą historii wojsk powietrznodesantowych.

Komandosi z WDW (wozduszko-diesantnyje wojska – wojska powietrznodesantowe) są również arbuzożercami. Poza kąpaniem się w fontannach to ich druga świecka tradycja. Zresztą jedzenie soczystych owoców wcale nie musi być obowiązkowe, część rozbija arbuzy uderzeniem „z dyńki” – taki sprawdzian prawdziwej męskości pod niebieskim berecikiem. W tym roku na potrzeby święta zakupiono 20 ton arbuzów. Czym popijali owoce dzielni żołnierze? Tego żadna agencja nie podawała. Może się ktoś domyśli, oglądając zdjęcia (dozwolone od lat 18): http://avmalgin.livejournal.com/4764265.html

Prezydent Putin skierował z okazji święta przesłanie: „Ważne jest to, że obecne pokolenie skrzydlatej piechoty nie tylko z szacunkiem podtrzymuje stare, ale też tworzy nowe tradycje. Jest obrońcą narodowych interesów Rosji. Służba w wojskach powietrznodesantowych to prawdziwa szkoła profesjonalizmu, postawy obywatelskiej i wierności przysiędze wojskowej”. Po obejrzeniu zdjęć ze święta można nie mieć wątpliwości, że Rosja ma się czym szczycić.

Magia liczb, magia ekranu

Na scenę polityczną wkroczyły nowe sankcje Unii Europejskiej i USA wobec Rosji w związku z jej agresywną polityką na Ukrainie. Rosja wzrusza ramionami i odpowiada na nie, jak to mówi, symetrycznie. Zaczyna pokaz chłosty od polskich jabłek, zżeranych jakoby od środka przez owocówki jabłkóweczki. Czy to symetryczna odpowiedź?

Tym razem zachodnie sankcje dotkną m.in. wrażliwego sektora bankowego. Na listę sankcji zostały wpisane wielkie rosyjskie banki ze Sbierbankiem na czele. Wpisanie na listę „oznacza, że rosyjskie banki nie mogą korzystać z europejskich rynków kapitału. To oznacza, że nie będą mogły emitować obligacji, nowych akcji ani pożyczać w europejskich bankach – tłumaczy w audycji Echo Moskwy ekonomista Siergiej Gurijew (obecnie mieszka we Francji, w obawie przed szykanami Putina).  – To nie katastrofa, dlatego że istnieją przecież inne rynki kapitałowe, w tym azjatyckie. […] Na razie nas na to stać, Rosyjski Bank Centralny jest w stanie to obsłużyć, a jeżeli sytuacja będzie się pogarszać, to zostanie uruchomiony Fundusz Dobrobytu Narodowego. W najbliższych miesiącach te sankcje nie pociągną za sobą jakichś katastrofalnych skutków. Ale to groźny precedens, bo jeżeli Europejczycy i USA wprowadzą wobec tych pięciu banków takie restrykcje, jak wobec Banku Rossija [objętego sankcjami w drugim rzucie], to będzie to poważny cios w stabilność rosyjskiego systemu państwowego”.

To czysto teoretyczny wywód, bez uwzględniania całokształtu zmian w stosunkach Rosji z resztą świata, w szczególności z Zachodem (zwłaszcza po zestrzeleniu malezyjskiego boeinga) i bez uwzględniania tego, że rosyjska gospodarka zaczęła odczuwać zadyszkę już w zeszłym roku, zanim Putin stał się Władimirem Władimirowiczem Taurydzkim (za wzięcie Krymu, Taurydy, tak prześmiewczo nazywany przez krytycznych blogerów) i zanim rzucił Striełkowa i spółkę na Donbas. To kolejny problem, z którym Rosja będzie musiała się zmierzyć. „Ekonomiści, którzy opowiadają o sankcjach, powinni policzyć, co przyczynia więcej strat: sankcje czy reżim Putina – pisze w blogu politolog Gieorgij Satarow. – A jeśli to podliczą, to będą się bali to ogłosić. […] Teraz Putin będzie zwalał skutki swoich rządów na sankcje”.

Na liście osób objętych sankcjami znaleźli się kolejni członkowie kręgu współpracowników Putina – m.in. Arkadij Rotenberg, Jurij Kowalczuk (nazywany księgowym Putina) i jego współpracownik Nikołaj Szamałow (pamiętacie Państwo historię z pałacem w Gielendżyku: http://labuszewska.blog.onet.pl/2011/01/06/kilkanascie-krzesel/). Z niewiadomych powodów bardzo się dziś zdenerwował Giennadij Timczenko (objęty sankcjami w pierwszym rzucie 28 kwietnia) – w wywiadzie dla agencji ITAR-TASS powiedział tajemniczo, że obawia się prowokacji ze strony amerykańskich służb specjalnych, odmówił wszelako ujawnienia szczegółów. Co może mu grozić w ojczyźnie? Czyżby pałace, w których mieszkają najbliżsi współpracownicy prezydenta, miały kiepską ochronę. Proszę popatrzeć, jak wyglądają: http://navalny.com/p/3705/

Po tej fali sankcji na pewno panowie z kooperatywy Oziero i przybudówek będą musieli pilnie wszystko obliczyć – również to, „co straciłem z własnej woli, a co przeciw sobie”, jak śpiewał kiedyś Janusz Laskowski.

Liczyć muszą od dzisiaj blogerzy. Weszła ustawa nakazująca zarejestrowanie się w Roskomnadzorze tym spośród nich, którzy odnotowują ponad 3000 odsłon dziennie. Trzytysięcznicy zostali zrównani w obowiązkach (bo nie w prawach) z mediami i podpadają pod ustawę medialną. Już dziś z prośbą o rejestrację zgłosiło się ponad osiemdziesięciu blogerów.

A jak do bieżących wydarzeń odnosi się przeciętny Iwanow? Na pytanie socjologów z Centrum Lewady: czy generalnie popiera pan/pani linię polityki Władimira Putina, 85 (osiemdziesiąt pięć) procent respondentów udzieliło pozytywnej odpowiedzi (http://www.levada.ru/24-07-2014/iyulskie-reitingi-odobreniya-i-doveriya), spadek w stosunku do notowań z czerwca o jeden punkt procentowy. I drugi: spośród tych, którzy słyszeli o katastrofie malezyjskiego samolotu pasażerskiego nad Donbasem, 82% twierdzi, że został on zestrzelony przez ukraińską armię (w tym 36% uważa, że przez lotnictwo, 46% – że przez wojska lądowe, w winę separatystów wierzy 3% badanych: http://www.levada.ru/30-07-2014/katastrofa-boinga-pod-donetskom). Co groźniejsze: owocówka jabłkóweczka czy owocówka mózgóweczka?

O tym, jak należy się odnosić do specyfiki rosyjskich badań socjologicznych, napisał Fiodor Kraszeninnikow: „Sondaże mają sens wtedy, kiedy ludzie otrzymują informacje z wielu różnych źródeł i mają możność wybierać. […] W Rosji stworzone zostało takie środowisko informacyjne, w którym człowiek otrzymuje wyłącznie informacje korzystne dla państwa [władz]. Wyboru prawie nie ma. Czy można się zatem dziwić, że pytany w sondażu Rosjanin odpowiada tak, jak mu to włożono do głowy? Nie należy załamywać rąk nad tym, że ludzie są tak podatni na brednie. Szeregowy obywatel nie ma obowiązku być wytrawnym analitykiem, może przecież myśleć: to niemożliwe, żeby wszyscy kłamali. Nawet jeśli telewizja rzeczywiście kłamie od rana do nocy. Obywatel zachowuje się normalnie, to państwo gra nieczysto. […] Publikowane w Rosji sondaże pokazują tylko jedno: propaganda pracuje doskonale”. Coś w tym jest.

Na koniec tej niewesołej wyliczanki jeszcze jedna liczba. Od 1 sierpnia wódka w Rosji drożeje o 21 rubli, teraz pół litra kosztować będzie 220 rubli. Według ostatnich badań Centrum Lewady dla 40% Rosjan alkohol jest podstawowym środkiem umożliwiającym odstresowanie, taki narodowy rodzaj psychoterapii. Koszty rosną.

Trybunał i agresorzy

„W Europie będzie wojna. Czy wobec tego naprawdę pan myśli, że to ma znaczenie?” – zadał retoryczne pytanie człowiek z otoczenia Putina indagowany przez „Financial Times” w sprawie wczorajszego wyroku Stałego Trybunału Arbitrażowego w Hadze. Trybunał uznał, że majątek firmy Jukos został w 2004 roku odebrany i rozparcelowany bezprawnie i nałożył na Rosję obowiązek wypłaty byłym współwłaścicielom firmy Jukos rekompensaty w wysokości 50 mld dolarów.

Wojna. W języku rosyjskim magiczne słowo-zaklęcie. „Żeby tylko nie było wojny” – powtarzały całe powojenne pokolenia. Rosyjska elita polityczna nadal to zaklęcie głośno powtarza, a po cichu wojnę prowadzi. Okazuje się jednak, że w pojęciu rosyjskich deputowanych nie ten prowadzi wojnę, kto wysyła swoich oficerów i żołnierzy z bronią na terytorium sąsiada, nie ten, kto zabiera sąsiadowi terytorium, nie ten, kto ostrzeliwuje terytorium sąsiada z własnego terytorium, a ten kto wprowadza sankcje wobec Rosji.

Oto najnowsza inicjatywa Dumy Państwowej: do rosyjskiego ustawodawstwa ma być wprowadzone nowe pojęcie „kraj agresor”. Tak określano by państwa i osoby prawne, które zastosowały sankcje wobec Rosji. Autorem projektu ustawy jest deputowany z ramienia Jednej Rosji Jewgienij Fiodorow (pamiętacie Państwo jego opinię na temat agenta CIA Wiktora Coja i równie podejrzanego Michaiła Gorbaczowa? – http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/04/16/agent-coj-oskarzony-gorbaczow/).

Taki „kraj agresor” miałby w Rosji totalnie przechlapane, na przykład deputowany Fiodorow i jego współbracia w izbie ochranialiby przed towarami z krajów agresorów czysty rynek rosyjski. Dziennikarz portalu Slon Aleksandr Baunow wymyślił odpowiednią sankcję: „efektywną i sprawiedliwą [dla kraju agresora]. Więcej nie sprzedawać klubowi Nocne wilki [ulubiony przez Putina klub motocyklistów] motocykli Harley Davidson”. Będą jeździć na hulajnogach i sławić Putina, #Krymnasz, Stalingrad i tak dalej.

Jeszcze słowo w związku z militarystyczną pogróżką anonimowego rozmówcy „Financial Times”. Wojna. Centrum Lewady opublikowało najnowsze badania dotyczące stosunku Rosjan do ewentualnego wprowadzenia wojsk Rosji na Ukrainę. Liczba tych, którzy zadeklarowali pełne poparcie dla działań władz Rosji w sytuacji konfliktu zbrojnego z Ukrainą, zmniejszyła się w ciągu dwóch miesięcy z 30 do 17 procent. Pocieszające.

Wróćmy jeszcze na moment do wyroku haskiego trybunału. Współwłaściciele Jukosu wystąpili dziś z propozycją pokojową: odstąpią od tak wysokiej rekompensaty w zamian za przerwanie wszystkich postępowań karnych toczących się przeciwko byłym pracownikom i współpracownikom firmy. Reakcji z Kremla na razie brak.

Za 50 mld baksów Putin urządził zimowe igrzyska olimpijskie i wszyscy krzyczeli, że to strasznie drogo, miało być o wiele taniej. Teraz też będą igrzyska. Już są – prasa i Internet pełne są wyliczeń, ile to wypada na głowę mieszkańca, kto powinien i z czego płacić, i wywodów, czy Rosja, która zwykle wykręcała się od płacenia takich nakładanych przez międzynarodowe trybunały kar, teraz się ugnie.

Słowa pieśni

Jest takie rosyjskie powiedzonko: Słów się z pieśni nie wyrzuci. To znaczy, trudno, trzeba powiedzieć, jak jest. Ale w informacyjnej wojnie, jaka toczy się obecnie pomiędzy Rosją a Ukrainą, nie takie rzeczy się wyrzucało i nie tylko z pieśni.

Dowódca batalionu „Wostok” (Wschód) walczącego pod komendą Igora Striełkowa, „ministra obrony” samozwańczej Donieckiej  Republiki Ludowej, wielce zasłużony Aleksandr Chodakowski udzielił wywiadu agencji Reuters. (Wywiadu można posłuchać na stronie Radia Swoboda: http://www.svoboda.org/content/article/25468682.html). Powiedział w nim m.in.: „wiedziałem, że zestaw Buk przybył z Ługańska, pod flagą Ługańskiej Republiki Ludowej […] Myślę, że go zawrócili, dlatego że dowiedziałem się o tym akurat w tym momencie, kiedy dowiedziałem się i o tym, że zdarzyła się ta tragedia. Najprawdopodobniej zawrócili go, żeby się pozbyć dowodów obecności”. Użycie rakiet przez separatystów zostało, wedle jego słów, sprowokowane przez intensywny ostrzał prowadzony przez ukraińskie siły rządowe. „Nawet jeśli Buk był i z niego wystrzelono, to Ukraina zrobiła wszystko, żeby samolot pasażerski został zestrzelony” – zawyrokował. Ten sposób rozumowania twórczo rozwinął w programie Sut’ wriemieni 22 lipca (http://eot.su/node/17460). Chodakowski opowiadał, że strona ukraińska miała informacje, że separatyści dysponują zestawami Buk i to już jest wystarczający dowód winy Kijowa, który wiedząc o Bukach w rękach separatystów, nie zakazał latać pasażerskim samolotom nad tym terytorium. Chodakowski zastrzegał się przy tym, że on sam nie przesądza, że separatyści faktycznie mieli zestawy, ale wina Kijowa i tak jest dowiedziona, bo oni tam w Kijowie wiedzieli, że separatyści mają Buki. Pokrętne? Nie – jest w tym żelazna logika. „Pytam ją: czyj to garnuszek, ona mi na to: Jak to czyj, wasz garnuszek. A ja jej: Jak to mój? Przecież ten jest zbity, a mój był cały. A ona do mnie: Po pierwsze zwróciłam wam cały garnuszek, po drugie jak go brałam, to już był zbity, a po trzecie, żadnego waszego garnuszka nie brałam”.

Wywiad dla Reutersa został opublikowany wczoraj, a już dziś Chodakowski w państwowych rosyjskich mediach stwierdził, że nie opowiadał agencji o zestawach Buk będących w posiadaniu separatystów. Żadnego waszego garnuszka nie brałam.

Swoją pieśń pełną słów, których nie da się wyrzucić, śpiewa też prezydent Putin. Ostatni wpis sprzed kilku dni zakończyłam znakiem zapytania nad powodami zwołania nadzwyczajnego posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej. Początek narady, którą Putin miał otworzyć krótkim programowym wystąpieniem, kilkakrotnie przesuwano. Powietrze gęstniało. W Internecie wrzało – jedni zapowiadali, że Putin ogłosi o wprowadzeniu wojsk na Ukrainę (hashtag #putinvvedivoiska nadal jest w grze), inni – że zapowie, jak dotkliwe sankcje wprowadzi w odpowiedzi na sankcje Zachodu. Wreszcie Putin przemówił.

Obiecał, że Rosja zrobi wszystko, aby wspomóc wyjaśnienie przyczyn katastrofy malezyjskiego samolotu. Do tego nie trzeba było zwoływać tak ostentacyjnie Rady Bezpieczeństwa. Wszyscy już wiedzą, że Rosja dołoży wszelkich starań, by wyjaśnienie było zgodne z wersją Kremla. Inna sprawa, czy się jej to uda. Ale na czasie zyskała. Zanim skrzynki zostaną rozszyfrowane…

Nie obiecał natomiast, że uszczelni granicę rosyjsko-ukraińską, przez którą napływa „bratnia pomoc” dla separatystów. Zacytujmy: „Rosji stawia się bez mała ultimata: albo pozwolicie nam część tej ludności, która i etnicznie, i kulturowo, i historycznie jest bliska Rosji, zlikwidować, albo wprowadzimy przeciwko wam jakieś sankcje”. Z ostatnich doniesień wynika, że faktycznie przez granicę nadal wszystko płynie, jak płynęło, a nawet się wzmogło. Ponadto Rosja zgromadziła większe siły przy granicy. I jeszcze dokonuje ostrzałów pozycji sił rządowych z własnego terytorium. „Przez całą noc waliliśmy po Ukrainie” – napisał w swoim profilu Vkontakte pewien szczery rosyjski żołnierz. Cytat wczoraj rozszedł się po sieci. Dzisiaj profil został już usunięty.

Podczas posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Putin czytał z kartki, panowie towarzyszący mu przy stole mieli na twarzach wymalowane pytanie: czy to naprawdę takie ważne, czy po to zwołałeś nas tu, odrywając od przyjemnego basenu (rzeki, jeziora, morza – niepotrzebne skreślić)? „Żadnego dowcipu, żadnego bon mot, który później wszyscy powtarzają? Góra urodziła mysz” – utyskiwali komentatorzy.

Rzeczywiście bon motów nie było, styl wystąpienia przypominał „średniego” Breżniewa. Głównym przesłaniem było: Nie oddamy ani guzika, będziemy bronić integralności terytorialnej Federacji Rosyjskiej, w tym Krymu, który trzeba lepiej uzbroić. Ale zaraz Putin zastrzegł: „Bezpośredniego zagrożenia dla suwerenności Rosji nie ma”. Specjaliści między tymi wierszami przeczytali: Putin przypomina, że Rosja ma broń jądrową. No, nie wiem, czy to o to chodziło. Może temat w bardziej jasny sposób rozwinięto w tej części posiedzenia, które było już zamknięte dla prasy.

Prezydent stwierdził też, że wewnątrz kraju nie będzie „przykręcał jakichś tam śrub”. I że potrzebne mu jest społeczeństwo obywatelskie, na którym chce się oprzeć. Świetnie. I zaraz tego samego dnia podpisał kilka ustaw, które wprowadzają kolejne zaostrzenia. Jak głosi kremlowska plotka, prezydent bardziej niż zagrożenia z zewnątrz boi się zagrożenia od wewnątrz, dlatego wszelkie próby wyhodowania opozycji będą nadal wypalane żelazem. „Społeczeństwo obywatelskie” w ustach i pojęciu prezydenta Putina to skonsolidowana wokół wodza zbiorowość złożona z homo sovieticus. Takie społeczeństwo nie zorganizuje mu żadnej kolorowej rewolucji pod murami Kremla. Tych, którzy rok temu przed jego kolejną inauguracją protestowali na ulicach Moskwy, powsadzał demonstracyjnie do więzienia. Dziś sąd w Moskwie uznał za winnych kolejnych dwóch uczestników protestów z 6 maja. Kiedy piszę te słowa, wyroku jeszcze nie ogłoszono.

Dłuższy nos Pinokia

Czterdzieści minut po godzinie pierwszej w nocy prezydent Putin wystąpił z orędziem do narodu w sprawie zestrzelenia malezyjskiego samolotu nad terytorium Ukrainy kontrolowanym przez donieckich separatystów. Orędzie było krótkie, wodniste, złożone ze zdań zagmatwanych, napisane najwyraźniej na kolanie. Prezydent wyglądał na zmęczonego, zagonionego, niewyspanego. Cóż, środek nocy. Obejrzyjcie Państwo sami: http://www.youtube.com/watch?v=bA-4D6g5ys4. Wystąpienie zawierało wygłoszone już przedtem tezy: że konflikt w Donbasie jest wewnętrznym konfliktem Ukrainy, że Rosja od zarania konfliktu optuje za pokojowym uregulowaniem. I dalej: „Mogę powiedzieć z całym przekonaniem, że gdyby 28 czerwca działania bojowe na wschodzie Ukrainy nie zostały wznowione, to tej tragedii by nie było. Jednocześnie nikt nie powinien i nie ma prawa wykorzystywać tragedii do swoich wąskich politycznych celów”. Mówił opływowo o „przedstawicielach Donbasu” [kto to jest mianowicie? skąd się tam wzięli? – tego nie powiedział]. Stwierdził, że śledztwo w sprawie wyjaśnienia przyczyn tragedii powinna prowadzić ICAO.

Ani słowa o odpowiedzialności Rosji za wysłanie na wschód Ukrainy „zielonych ludzików”, a wraz z nimi sprzętu i broni, w tym zestawów rakietowych, które już zestrzeliły kilka ukraińskich samolotów i śmigłowców. Putin idzie w zaparte – nie, to nie my, to oni. My jesteśmy biali i puszyści. I domagamy się rozmów. I kochamy pokój. Jeżeli ktoś oczekiwał, że prezydent Putin weźmie na siebie przynajmniej część odpowiedzialności za katastrofę, to się srodze pomylił. Całą winę rosyjski lider zwalił na władze Ukrainy, które prowadzą operację antyterrorystyczną w Donbasie. „Nie przyznał się” – brzmi tytuł komentarza audycji Radia Swoboda.

Dlaczego orędzie prezydent wygłosił o 1.40 w nocy? Poddani spali lub hulali, w końcu są wakacje. Za to na drugiej półkuli akurat była dobra pora – prime time w telewizji. Wychodzi na to, że prezydent Rosji wygłosił orędzie do narodu amerykańskiego. Do narodu amerykańskiego przemówił chwilę później ich własny prezydent, Barack Obama, który skrytykował Rosję i prorosyjskich separatystów za mataczenie i utrudnianie rozpoczęcia śledztwa w sprawie okoliczności zestrzelenia samolotu. „Co oni chcą ukryć?” – zadał retoryczne pytanie Obama.

W audycji rozgłośni Echo Moskwy Arkadij Ostrowski, szef rosyjskiego biura czasopisma „The Economist” analizował: „Teraz strona rosyjska będzie mówić jedno i będzie powtarzać, że strona amerykańska szerzy kłamstwa. A strona amerykańska i Zachód będą mówić: mamy fakty. Oto zdjęcia, oto sygnały radarów. […] Na kogo [działania propagandowe rosyjskich mediów] oddziałują? To oddziałuje wyłącznie na rosyjskich telewidzów. Putin nadal ma wysoki ranking poparcia wyhodowany na ostrych wojennych posunięciach. Ale na Zachód to działać nie będzie. […] Czyli tam, gdzie będą podejmowane decyzje o wprowadzeniu kolejnych sankcji, o zmianie polityki wobec Rosji, o zmianie stosunku do Władimira Putina, to nie będzie miało wpływu”. Ton zachodniej prasy po katastrofie jest jednoznacznie negatywny względem Putina – większość mediów nazywa go sprawcą tragedii „nowego Lockerbie”. Politycy zachodni, którzy do tej pory zachowywali spokojny dystans do Władimira Władimirowicza, obecnie mocno zaostrzyli retorykę. A za retoryką mają pójść konkretne decyzje o sankcjach. Reagują też członkowie rodzin ofiar katastrofy. Ojciec młodej Holenderki wystosował na ręce Putina list: „Potworze, zniszczyłeś moje życie. Na pewno ma pan powody do dumy, że pozbawił pan życia moją córkę”. Czy te pełne bólu słowa zrozpaczonego ojca dotrą do serca prezydenta Putina, który jest ojcem dwóch córek. Jak wiadomo z nieoficjalnych źródeł, jedna z nich, Maria, mieszka właśnie w Holandii.  

Na jutro Putin zwołał nadzwyczajne posiedzenie Rady Bezpieczeństwa, które ma być poświęcone „integralności terytorialnej Federacji Rosyjskiej”. Wielu komentatorów sugeruje, że podczas narady zapadną ważne decyzje, być może w sprawie wprowadzenia ‘sił pokojowych’ na terytorium Donbasu. A być może chodzić będzie o odpowiedź Rosji na nowe zachodnie sankcje. Tak czy inaczej nie brzmi to optymistycznie.

Można założyć

Można założyć, że nikt nie chciał zestrzelić pasażerskiego samolotu Boeing 777, lecącego nad wschodnią Ukrainą. Można założyć, że nikt nie chciał śmierci 298 osób podróżujących na pokładzie tego samolotu. Można założyć, że mały chłopiec bawiący się zapałkami przy stogu siana nie chciał go podpalić. Ale ktoś mu dał zapałki. A teraz mówi, że odpowiedzialność za tragedię nad Donbasem ponosi stóg siana. To znaczy państwo, nad terytorium którego wydarzyła się katastrofa. To parafraza słów prezydenta Putina. Coś w niej nie pasuje, brzęczy fałszywie jak liczmany. „Tej tragedii by nie było, gdyby na tej ziemi był pokój, w każdym razie, gdyby nie zostały wznowione działania bojowe na południowym wschodzie Ukrainy. Państwo, nad terytorium którego do tego doszło, ponosi odpowiedzialność za tę straszną tragedię” (http://www.echo.msk.ru/blog/echomsk/1362006-echo/). Logika rosyjskiej propagandy łamie się jak zapałki. Katastrofy lotnicze mają konkretne przyczyny. Czy w tym, że samolot wysadzony przez libijskich terrorystów spadł na Lockerbie, winna jest Szkocja? Nie przypominam sobie też, by prezydent Putin ochoczo brał na siebie odpowiedzialność za katastrofę polskiego samolotu rządowego w 2010 roku. Kali w natarciu.

Moskwa wskazuje na Kijów jako winowajcę wypadku. A Kijów wskazuje na Moskwę, która wspierała separatystów, którzy odpalili rakietę z zestawu Buk, który otrzymali od Moskwy. Reakcje Rosji po tragedii nad Donbasem są niespójne. Rozważane były: celowa ukraińska prowokacja, zestrzelenie samolotu przez ukraińskie myśliwce, przypadkowe trafienie przez niedoświadczonych ukraińskich wojskowych. W rosyjskim chórze medialnych gadających głów zaśpiewano nawet zwrotkę o tym, że celem domniemanego ataku ukraińskich sił rządowych był… samolot wiozący prezydenta Putina, który wracał z podróży po Ameryce Południowej.

Jedno jest pewne: tragedia będzie polem zaciętej wojny informacyjnej.

Zwraca uwagę usunięcie z Twittera i vkontakte przechwałki „komendanta wojskowego Doniecka” Igora Girkina vel Striełkowa, który z triumfem informuje o trafieniu rakietą samolotu transportowego ukraińskich sił zbrojnych. „W rejonie Torezu dopiero co zestrzelono ukraińskiego An-26, wala się gdzieś w okolicy kopalni Progress. A uprzedzałem, żeby nie latali po naszym niebie” (dzisiaj rosyjskie gazety donoszą, że ta informacja była fałszywką: http://www.mk.ru/incident/2014/07/18/soobshhenie-strelkova-o-sbitom-an26-upavshem-za-terrikony-okazalos-poddelkoy.html). A to jeszcze jeden cytat z Girkina-Striełkowa, z dzisiejszych wpisów: „trupy były nieświeże”, a więc sugestia, że w samolocie przewożono nieżywych pasażerów. W głowie się nie mieści (http://www.mk.ru/social/2014/07/18/strelkov-nekotorye-lyudi-v-boinge-byli-mertvy-do-padeniya-chast-trupov-nesvezhaya.html).

Nie wiadomo jeszcze, kto będzie badał okoliczności zestrzelenia maszyny Malezyjskich Linii Lotniczych. Początkowo informowano, że czarne skrzynki odnalezione na miejscu upadku samolotu zostaną dostarczone do Moskwy i przekazane MAK. Potem MAK wydał oświadczenie, że komisja powinna być międzynarodowa. Przepychanki i bałagan decyzyjny trwa. Samolot leży na terytorium kontrolowanym przez separatystów. Kto ma do niego dostęp? Miejscowi milicjanci i strażacy.

Eksperci i politolodzy już zastanawiają się nad możliwymi konsekwencjami katastrofy. Bliski Kremlowi Wiaczesław Nikonow, deputowany Dumy Państwowej: „To będzie powód dla Zachodu, by zacieśnić współpracę wojskową z Ukrainą. Być może Zachód zacznie wywierać naciski na Kijów w celu przerwania przemocy [nawiasem mówiąc, to cel Moskwy: znowu zawieszenie broni, wykręcenie rąk Kijowowi, zamrożenie status quo – separatyści dzielą i rządzą w Donbasie]. Idziemy ku wojnie. Pokładam nadzieję w rosyjskich władzach – w tej sytuacji najlepsze, co można zrobić, to pomóc społeczności międzynarodowej znaleźć prawdę o tym, co się wydarzyło”.

Dziennikarz „Moskiewskiego Komsomolca” Michaił Rostowski w tytule pyta: „Boeing 777 spadł na Rosję. Co jeszcze nas czeka w tym strasznym 2014 roku?”.

Na dzisiejszym nadzwyczajnym posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa ONZ dyplomaci USA, Wielkiej Brytanii i Litwy oświadczyli, że odpowiedzialność za tragedię malezyjskiego samolotu ponosi Rosja i zażądali od Moskwy zaniechania prób destabilizacji sytuacji na wschodzie Ukrainy.

Dziś pod ambasadami Holandii i Malezji w Moskwie ludzie składali kwiaty. Pod jednym z bukietów ktoś zostawił kartkę z napisem „Wybaczcie nam”…