Archiwa tagu: internet

Prawda czasu, prawda sieci

22 lipca. W piosence Marii Koterbskiej na Bielanach co niedziela kręciła się karuzela, beczka śmiechu i wesela. W rosyjskiej telewizji co niedziela też kręci się beczka, choć do śmiechu i wesela w niej daleko – to podsumowanie najważniejszych politycznych wydarzeń tygodnia „Wiesti niedieli” pod redakcją Dmitrija Kisielowa, dyrektora koncernu medialnego Rossija Siegodnia. Kisielow razi w swoim programie zewnętrznych i wewnętrznych wrogów Kremla jadowitym żądłem (w roli głównych adwersarzy nieodmiennie obsadzane są Stany Zjednoczone i Ukraina), gloryfikuje prezydenta Putina, przekonuje, że Rosja jest światową potęgą, której siła i znaczenie w świecie stale rośnie, mądre sojusze krzepną, ideały są przeczyste, a ludziom żyje się dostatniej. W programach Kisielowa nie istnieją przewały kumpli Putina, katastrofalne pożary lasów na Syberii, analiza obniżających się od wielu miesięcy wskaźników rosyjskiej gospodarki, odbieranie zniżek emerytom itd., itp. Bajki, które Kisielow sprawnie opowiada na dobranoc rodakom, zyskały mu w kraju wielki poklask i sławę. Dużej części publiczności przypadły też do gustu jego wypowiedzi antygejowskie (serca gejów należy palić), ksenofobiczne o zabarwieniu antysemickim, antyukraińskie, a wprost huragany aplauzu wywołało słynne zdanie, że Rosja jest jedynym państwem na świecie, które może zamienić Stany Zjednoczone w radioaktywny pył. Niedawno Kisielow otrzymał statuetkę Tefi – najbardziej prestiżową nagrodę telewizyjną w Rosji w kategorii „najlepszy program informacyjny”. Co więcej w czerwcowym rankingu oglądalności odnotowano, że kisielowskie seanse nienawiści regularnie konsumuje 19% telewidzów, a 63% zna ten program; samego Kisielowa uznano w tym badaniu za najpopularniejszego prowadzącego programów analitycznych w rosyjskiej telewizji, wzbudzającego w widzach sympatię. Natomiast wraży Zachód uznał działalność Kisielowa za niebezpieczną i wpisał jego nazwisko na listę sankcyjną.

Pokrzepiony miłością wdzięcznych rosyjskich konsumentów propagandy Dmitrij Kisielow w zeszłym tygodniu wyruszył na podbój portali społecznościowych. Założył konto na Facebooku i zachęcił użytkowników do dyskusji z nim na wszystkie tematy „od radioaktywnego pyłu po zachcianki LGBT”. Zachętę zakończył dziarskim okrzykiem Jurija Gagarina: „Pojechali!”. I rzeczywiście – na jego stronce momentalnie zaczęły się pojawiać setki komentarzy. A właściwie epitetów, recenzujących zawodową działalność Dmitrija Konstantinowicza, z użyciem słownictwa powszechnie uznawanego za obraźliwe, nieparlamentarne. Po niespełna czterech godzinach, gdy rzeka karczemnych recenzji przybierała na sile, konto zostało zamknięte. Kisielow założył konto na Instagramie, zamieścił tam swoje dwa zdjęcia z wypoczynku na Krymie. Reakcja internetowej publiczności była podobna. Reakcja Kisielowa też. Zrażony do tych amerykańskich wynalazków Kisielow znalazł wreszcie cichą przystań w rosyjskiej sieci społecznościowej Vkontakte. Jego konto na razie jest czynne: http://vk.com/dk_kiselev

„Telewizor wszedł do Internetu i oko w oko spotkał się z tymi, którzy nie wchodzą w 89%” – napisała jedna z komentatorek. 89% to ostatnie notowania poziomu miłości do Putina.

Vkontakte Kisielow poczuł się wreszcie jak ryba w wodzie, ma co najmniej 15 tysięcy obserwujących. Na początek zarepetował broń przeciwko FB: „Co do Facebooka, to myślę, że ludzie zaczynają go opuszczać. Nie jestem pierwszy ani ostatni. Na walizkach siedzi już wielu użytkowników, amerykańska sieć okazała się nieprzygotowana do prowadzenia swobodnej dyskusji bez cenzury. To dla mnie ważna lekcja”.

„Trend rzeczywiście należy zauważyć – pisze Ala Ponomariowa na stronie internetowej Radia Swoboda. – U źródeł patriotycznej mody na wychodzenie z Facebooka leżą wydarzenia z początku lipca, kiedy portale społecznościowe blokowały konta użytkowników, którzy używali słowa „chochoł” [obraźliwego określenia Ukraińca]. […] Pojawiła się strona фейсбукпока.рф (http://xn--80ablqga1ahpvg.xn--p1ai/), która anonsuje się jako miejsce, gdzie można się rejestrować po zamknięciu konta na FB. Od 11 lipca, gdy strona wystartowała, z wrażych sieci zniknęło 14,6 tysięcy kont, jeśli wierzyć statystyce podawanej przez ten rosyjski portal. Za projektem stoi organizacja Media Gwardia – projekt medialny, którego celem jest połączenie wysiłków użytkowników Internetu na rzecz wyjawienia stron internetowych i grup w sieciach społecznościowych, specjalizujących się w rozpowszechnianiu treści niezgodnych z prawem”.

Jednym słowem – teraz patriotycznie jest mieć konto nie na FB, a na Vkontakte. Prześwietlenie jest łatwiejsze, na pewno.

Na koniec jeszcze jeden sondaż. Według badanych przez Centrum Lewady pod koniec czerwca, z Internetu korzysta mniej niż połowa Rosjan, 36% w ogóle nie korzysta z sieci, 26% korzysta stale. Dla 90% mieszkańców głównym źródłem informacji pozostają trzy państwowe ogólnokrajowe kanały telewizyjne. Z FB i Twittera korzysta mniej niż 20% respondentów, z rosyjskiego odpowiednika Vkontakte – 47% badanych. Według badania FOM, 79% uważa, że rosyjscy dziennikarze telewizyjni nie wypaczają informacji, 18% byłoby skłonnych wierzyć raczej zagranicznym mediom. Wojna na słowa trwa. Nie tylko na słowa.

Polityczne deklinacje, czyli odmiana przez nieszczęśliwe przypadki

Zakaz, zakazu, zakazowi, zakazem… Sankcje, sankcji, sankcjom, sankcjach… Ukraina, Ukrainy, Ukrainie… Katastrofa, katastrofie, katastrofą…

„Ja już nie mam pomysłu na to, czego jeszcze zakazać” – mówi rysunkowy Dmitrij Miedwiediew na jednej z licznych karykatur poświęconych ostatnim sankcjom i zaostrzonym wewnętrznym przepisom. Rzeczywiście – codziennie okazuje się, że w Rosji obowiązuje nowy zakaz. Po wzbudzającym najwięcej emocji i komentarzy zakazie wwozu produkcji rolnej z Europy i USA dziś wydano prawo nowe o tak zwanej paszportyzacji WiFi. Rozporządzenie rządu mówi, że każdy, kto chce skorzystać z WiFi, obowiązany jest wpierw się wylegitymować, a „zawiadowca” punktu dostępu powinien przechowywać dane klienta przez pół roku, bo mogą się one przydać służbom specjalnym w razie antyterrorystycznej potrzeby. Podobne przepisy obowiązują w Chinach i na Białorusi. Po co ten kolejny zakaz? Anton Nosik, który nieźle zna się na internecie, twierdzi, że to pozbawione sensu ograniczenie, jeśli faktycznie miałoby to być metodą walki z terrorystami: „Śledzenie kogokolwiek jest efektywne tylko wtedy, kiedy delikwent nie wie, że jest śledzony. Dla terrorystów publiczne ogłaszanie o algorytmach sprawdzania przez władze kanałów komunikacji – to podarunek od Allaha. Terrorysta czy szpieg, który ma złe zamiary, może obejść te idiotyczne normy paszportyzacji i w minutę wejść anonimowo do internetu. Czy w rządzie tego nie rozumieją? Ależ oczywiście, że rozumieją. Ale, jak modnie jest tam ostatnio mówić, to decyzja polityczna. To taki eufemizm, którym tłumaczy się wszystkie destrukcyjne i durne przepisy, które rząd wprowadza na komendę Kremla – od zamrożenia składek emerytalnych przez embargo na zagraniczną żywność po wywalanie pieniędzy z funduszy rezerwowych na idiotyczne inwestycje na Krymie”. Chodzi więc zapewne o podtrzymanie tempa zakazywania wszystkiego wszystkim i budowanie przeświadczenia, że służby mają na wszystkich oko i ucho. Do paranoi jeden krok, a może już tylko pół.

W mediach i blogosferze tematem numer jeden od dwóch dni jest embargo na zachodnią żywność. Oficjalny przekaz państwowych telewizji i wszystkich gadających w nich głów jest spójny: sankcje są sprawiedliwe, a ponadto zdrowe. Bo przyczynią się do uzdrowienia krajowego rolnictwa i ogólnie do zdrowia obywateli. Obywatele, jak powiedział niedawno prezydent Putin, są nosicielami unikatowego genotypu, niepowtarzalnego i nadzwyczajnego, przede wszystkim duchowego. Więc nie przyjemności podniebienia, ale obowiązki pod Niebem są przeznaczeniem narodu rosyjskiego. W tym duchu (tak, duchu) wypowiedział się Giennadij Oniszczenko, który do zeszłego roku był naczelnym lekarzem sanitarnym kraju i skutecznie chronił Rosjan przed polskim mięsem i gruzińskim winem: „Porzućcie swój pokarmowy kosmopolityzm. Tyle razy mówiłem, że nasz genotyp jest nastawiony na jedzenie dostosowane do środowiska, w którym się urodziliście”. Nic dodać, nic ująć. Parmezan może stanąć rosyjskiemu człowiekowi przyzwyczajonemu do kartoszki i śledzia w gardle i nieszczęście gotowe.

Niedawno adepci młodzieżówek prokremlowskich odpoczywający nad jeziorem Seliger na ideowo-patriotycznym obozie pod auspicjami Kremla doznali masowego zatrucia pokarmowego. Kilkadziesiąt osób wylądowało w szpitalu, reszta wiła się w bólach na miejscu. Co zjedli aktywiści? Amerykańskie kurczaki, polskie jabłka, podstępną mozarellę czy pokrętne szyjki rakowe? Tego nie wiadomo – uczestnikom obozu nie wolno się było kontaktować w tej sprawie z mediami. Jedno wiadomo: Giennadij Oniszczenko na pewno nie dopuściłby do zatrucia złożonych z odpowiednich tkanek patriotów rodzimymi produktami, nieprawdaż? Ale z drugiej strony – uczestnicy słusznego w swej ideowej wymowie forum młodzieżowego nie odżywiali się chyba wrażym żarciem…

Na razie w komentarzach dotyczących efektów sankcji dominuje – poza oficjalnym optymizmem pod ogólnym hasłem „Europa może nam skoczyć” – żartobliwe podejście do spodziewanych braków na rynku żywności. „Chodźcie, ostatni wieczór w supermarkecie, żeby zrobić sobie fotki z żywnością” – nawołują się znajomi przez sieci społecznościowe. „We wszystkim trzeba dostrzegać plusy: kiedy zakażą używania internetu, jedzenia i w ogóle wszystkiego, to będziemy mieli więcej czasu na czytanie” – dogaduje Falanster w Twitterze.

O swoich sankcjach w odniesieniu do Rosji ogłosiła dzisiaj Ukraina. Wywiesiła listę osób, które nie mają wstępu na jej terytorium. Kijów zastanawia się, czy nie wprowadzić zakazu tranzytu rosyjskiego gazu przez swoje terytorium. Coraz lepiej. Tymczasem część tego terytorium wrze – podsycana przez Rosję i coraz lepiej wyposażana przez nią w militaria rebelia w Donbasie trwa. Rosyjskie wojska zgromadzone przy granicy z Ukrainą znowu ćwiczą, ale mówią, że nie, nie, nie, nic takiego – tylko  celach pokojowych. W ONZ ambasador Rosji Witalij Czurkin znowu wygłosił dziś tyradę o konieczności wprowadzenia na wschód Ukrainy kontyngentu pokojowego (rosyjskiego, ma się rozumieć) z uwagi na katastrofę humanitarną. Sytuacja w otoczonych przez ukraińskie siły rządowe Doniecku i Ługańsku, pozbawionych przynajmniej w części elektryczności i wody na pewno jest koszmarna. Tylko czy wkroczenie wojsk rosyjskich z bratnią pomocą będzie panaceum na braki w zaopatrzeniu? Gra Kremla, by pod płaszczykiem pomocy humanitarnej wprowadzić na terytorium sąsiedniego państwa wojsko, jest tak przejrzysta, że reszta świata jakoś nie chce się na te obłudne zaklęcia nabrać.

Tymczasem następuje przetasowanie w szeregach donieckich samozwańców. Przysłany kilka miesięcy temu z Moskwy publicysta, specjalista od marketingu politycznego Aleksandr Borodaj, który od maja był „premierem” Donieckiej Republiki Ludowej, właśnie przestał nim być i powrócił do stolicy Rosji. Jego miejsce zajął Aleksandr Zacharczenko, „cieszący się autorytetem dowódca polowy” (http://www.youtube.com/watch?v=lH7gct9XZ7I i http://www.youtube.com/watch?v=z0bCZAm21Yo).

A w Moskwie władze miasta po raz kolejny nie wydały zgody na przeprowadzenie Marszu Pamięci i Żałoby – demonstracji przeciwko wojnie z Ukrainą. Zakaz, zakazu, zakazowi, zakazem…

Kolega Krokodyla Gieny

Do Internetu i innych nowinek technologicznych Władimir Putin nigdy nabożeństwa nie miał, Dmitrij Miedwiediew z radością dziecka rozgryzał smartfony, oswajał Twitter i bawił się fotoshopem. I oto nagle w zeszłym tygodniu nieinternetowy pan Putin zaskoczył zdumioną publiczność twierdzeniem, że wie o przeszłości globalnej Sieci coś więcej niż zwykli śmiertelnicy. Na medialnym forum z uczestnikami Ogólnorosyjskiego Frontu oświadczył, że „Internet to projekt specjalny CIA”. Prezydent zaznaczył, że rosyjskie instytucje i organizacje powinny przenieść swoje zasoby internetowe na rosyjskie serwery.

Jednym słowem – wszystko zamykamy w naszej umiłowanej twierdzy i będziemy się kisić w sosie własnym. Ta fala płynie szeroko i zagarnia coraz to nowe dziedziny. Mówi się o stworzeniu rosyjskiego systemu analogicznego do Visa i Mastercard. Powstać ma oddzielna, czysto rosyjska agencja ratingowa (światowe agencje obniżyły ostatnio notowania Rosji – na co więc Kremlowi takie agencje, lepiej stworzyć własne, te zapewne nie będą śmiały nic obniżać). Doradca Putina ds. ekonomicznych Siergiej Głazjew wzywa, aby wycofać z obiegu w Rosji dolary i euro i przejść wyłącznie na ruble (tymczasem rubel nadal spada, za jednego dolara trzeba było dziś zapłacić 36 rubli; może po wprowadzeniu w życie pomysłu Głazjewa będzie na odwrót, hę?).

Dzisiaj do szeregu tych cennych inicjatyw dołączył senator Rady Federacji Maksim Kawdżaradze, który wystąpił z propozycją stworzenia wewnątrzrosyjskiej sieci – odpowiednika Internetu. Rosyjski Internet miałby się nazywać Czeburaszka. A świat zewnętrzny, ze wścibskimi Amerykanami na czele, nie miałby do tego rosyjskiego wytworu dostępu.

Czeburaszka to mała małpka, bohater jednego z najpopularniejszych radzieckich filmów dla dzieci o przygodach sympatycznego krokodyla Gieny. W wersji polskiej Czeburaszka nosił imię Kiwaczek. Propozycja czujnego senatora, by odciąć się od światowej tej paskudnej Sieci, pochodzącej w linii prostej od CIA, rozsadzała dziś rosyjską blogosferę i sieci społecznościowe. Ludzie zrywali boki jak świeże wiśnie. Bloger Stanisław Jakowlew: „Gorąco popieram [Czeburaszkę]. Ale mam kilka uwag. Według oficjalnej legendy Czeburaszka, będąc nie wiadomo kim, przybył do Związku Radzieckiego nie wiadomo skąd w skrzynce z pomarańczami w roku objęcia władzy przez Leonida Breżniewa. To z całą pewnością była koncepcja CIA, bo Stany na pewno chciały się na ZSRR zemścić tym sposobem za Gagarina i kryzys karaibski”. Blogerka Irina Lewowa zaznacza, że Maksim Kawdżaradze zanim został senatorem, był zastępcą dyrektora agencji ds. regulacji rynku artykułów spożywczych oraz wiceprezesem banku Sfinks, a wcześniej maszynistą sceny w cyrku. I tak mu chyba zostało.

Dyskusja w Radzie Federacji, podczas której padła idea utworzenia Czeburaszki, poświęcona była jednej z ostatnich czujnych inicjatyw ustawodawczych: wprowadzenia ustawy o blogerach, przewidującej nadanie blogerom statusu mediów (co wiązałoby się z ograniczeniem swobody wypowiedzi). Zdaniem wielu ekspertów, sformułowania ustawy są pełne rozmytych pojęć, co mogłoby stać się powodem „wybiórczego traktowania”. Duma przyjęła ustawę, prezydent Putin uznał, że blogerzy, którzy mają wielkie audytorium, powinni zostać zrównani w obowiązkach ze środkami masowej informacji. A w prawach?