Archiwa tagu: kryzys

Antymateria gospodarcza

19 stycznia. W Drodze Mlecznej odkryto drugą czarną dziurę. Czy to możliwe, aby właśnie tam znikały miliardy z rosyjskich funduszy rezerwowych? No bo znikają i to w tempie, którego władze Federacji Rosyjskiej nie przewidywały. Na jak długo nadmuchane w latach naftowej prosperity poduszki bezpieczeństwa wystarczą?

Jeszcze podczas grudniowej konferencji prasowej prezydent Putin przekonywał słuchaczy, że Rosja szczęśliwie minęła szczyt fali kryzysu i od teraz będzie już tylko lepiej. Wydawało się, że ekipa Putina „przesiedzi” kryzys bez szczególnych wysiłków i bez konieczności dokonania zmian systemowych. Tymczasem jeszcze przed długim noworocznym snem, w jaki Rosja zapada na pierwsze dwa tygodnie Nowego Roku, we wstrząsanej turbulencjami gospodarce uwidoczniły się wielce niepokojące tendencje świadczące o tym, że kryzys nie minął. Co więcej: zamierza się pogłębiać. No i w końcu zaczęli to przyznawać nawet przedstawiciele najwyższych władz partyjnych i państwowych (premier Miedwiediew wezwał obywateli, aby przygotowywali się do „najgorszego scenariusza”).

Ciągły spadek cen ropy na światowych rynkach oznacza znacznie mniejsze wpływy do rosyjskiego budżetu, opartego w znacznej mierze na dochodach ze sprzedaży surowców. W projekcie tegorocznego budżetu założono optymistyczny wariant średniorocznej ceny ropy na poziomie 50 dolarów za baryłkę. Obecnie mamy notowania mocno poniżej tych założeń – cena baryłki czarnego złota spadła poniżej magicznych 30 dolarów. I mówią, że to nie jest ostatnie słowo. JP Morgan obniżyło prognozę dla średniorocznych cen ropy z 51 USD do zaledwie 31 USD. Nastroje na rosyjskiej giełdzie są minorowe. Wraz ze spadkami cen ropy na wartości także traci rubel. Oficjalny kurs euro odnotował dziś historyczne maksimum (86 rubli). Choć rok się jeszcze na dobre nie zaczął, minister finansów już zapowiedział sekwestr budżetu, najprawdopodobniej o 10%. A powinien co najmniej o 20%, jak powiedzieli eksperci o bardziej krytycznym nastawieniu do poczynań władz.

Rosjanie zaczynają coraz bardziej nerwowo klepać się po pustoszejących kieszeniach. Zgodnie z oficjalnymi danymi Rosstatu liczba biednych wzrosła i wynosi ponad 20 mln. Walka lodówki i telewizora wchodzi w decydującą fazę. Czy Rosjanie zaczną dostrzegać, że chybione posunięcia Putina owocują pogarszającą się kondycją gospodarki, a w efekcie portfele są cieńsze i cieńsze?

Niektórzy widzą przed rosyjską gospodarką dalsze dramatyczne pikowanie w dół. Finansista Władimir Frołow obawia się, że rezerwy skończą się już w przyszłym roku. „Nie będzie czym łatać dziur. Gospodarka zacznie siadać. Przedsiębiorcy powinni ograniczać wydatki, nie będą w związku z tym rozszerzać przedsięwzięć biznesowych, inwestować. W 2017 trzeba będzie jeszcze mocniej zacisnąć pasa. Najlepiej mieć jakiś biznes za granicą. Oszczędności lepiej trzymać w dolarach”. Jewgienij Gontmacher przewiduje, że w wyniku dalszego „zwijania się” gospodarki Rosja znajdzie się na marginesie – zacofana prowincja świata.

Ale inni ekonomiści są spokojni. Andriej Mowczan np. twierdzi: „Rosyjska gospodarka jest stabilna. Nawet jeżeli deficyt budżetowy przekroczy 5-6% PKB, to gospodarka ma jeszcze ogromne rezerwy. Można banalnie dodrukować ruble i sprowokować jeszcze większy spadek wartości waluty narodowej, i w ten sposób załatać deficyt. A można sięgnąć po rezerwy. Obniżenie ceny ropy o 1 USD za baryłkę kosztuje budżet 1 mld dolarów. […] Cena ropy nie jest kluczowa, kluczowy jest brak zaufania do rządu i Putina. […] Nie rozumiemy posunięć Putina na arenie międzynarodowej. Nie rozumiemy konfliktów, jakie Rosja prowadzi poza granicami. Jest wiele czynników, które kształtują sytuację, np. jakieś kolejne embargo. […] Ale Rosja dzięki rezerwom może spokojnie dać sobie radę przez 4-5 lat”. Wśród tych czynników, które mogą wpływać na ceny ropy, a zatem rzeźbić rosyjski budżet, jest także pojawienie się na rynku Iranu. W weekend zdjęto z Teheranu międzynarodowe sankcje. Irańskie tankowce już są gotowe do drogi. A to oznacza wyższą podaż i niskie ceny ropy.

Nie tak optymistyczne były wypowiedzi dyskutantów podczas zeszłotygodniowego Forum Gajdarowskiego. Szef Sbierbanku (jednego z największych rosyjskich banków), German Gref wieszczył wręcz katastrofę już za chwilę. „Rosja przegrała konkurencję. Przyszłość nastała zbyt szybko i rosyjska gospodarka nie zdołała się do tego zwrotu przygotować”. Rozgoryczony Gref wzywał do gruntownych zmian w instytucjach państwowych, poczynając od systemu edukacji. No, ciekawe, ciekawe.

Jednym ze sposobów napełnienia państwowej kasy ma być sprywatyzowanie kilku państwowych przedsiębiorstw, m.in. naftowego giganta Rosniefti. Rosnieft’ była głównym beneficjentem operacji przejęcia Jukosu Michaiła Chodorkowskiego.

Trzeba jeszcze pamiętać, że rosyjska gospodarka znajduje się „pod sankcjami” UE i USA. To kolejny czynnik utrudniający funkcjonowanie i dopinanie budżetowych rubryczek. Można się spodziewać, że Moskwa dołoży wszelkich starań, aby sankcje zostały zdjęte. W ostatnich dniach obserwujemy wzmożenie dyplomatyczne na kierunku ukraińskim, mające – jak sądzę – na celu właśnie skłonienie zachodnich partnerów do zdjęcia sankcji. Ale to temat na oddzielną rozprawkę.

Piękne ciało Putina w objęciach smoka

5 września. Chińskich blogerów, którzy obficie komentowali przybycie Władimira Putina na defiladę w Pekinie z okazji zakończenia II wojny światowej, zachwyciło „piękne ciało” rosyjskiego przywódcy. Na pochwałę w ich mniemaniu zasłużyła także „paszcza tygrysa”, jaką prezentuje światu Putin oraz jego sympatyczne podejście do dzieci. Najważniejsza gazeta ChRL „Renmin Ribao” w związku z wizytą Władimira Władimirowicza pochwaliła go za „bezwarunkowe poparcie Chin”. Na trybunie honorowej przywódcy obu państw prezentowali znakomite humory i przyjazne gesty wobec siebie, rosyjskie media w niebogłosy oznajmiały o podpisaniu kolejnych wiekopomnych porozumień. Czy jednak naprawdę wszystko jest w najlepszym porządku, a owoce ogłoszonego przez Moskwę jakiś czas temu „zwrotu na Wschód” są tak słodkie?

W przeddzień wyjazdu do Państwa Środka Władimir Putin udzielił wywiadu rosyjskiej i chińskiej agencjom prasowym. Z azjatyckim uśmiechem na „tygrysim” obliczu powiedział, że zachodnie sankcje nie tylko nie są dla Rosji dolegliwe, ale wręcz stymulują rosyjski biznes do rozwoju stosunków z Chinami. Te słowa Putina można odczytać jako deklarację czy może nawet klasyczne myślenie życzeniowe, bo jeśli przyjrzeć się statystykom, to nie powinny być one źródłem dobrego nastroju rosyjskiego lidera. „Pekin nie spełnia i na pewno długo jeszcze nie będzie spełniał tej roli, jaką dla rosyjskiej gospodarki odgrywał Zachód, a wszystkie zawarte umowy i zaplanowane inwestycje mogą się szybko zwinąć, jeżeli spadki na rynkach azjatyckich będą nadal trwać” – ocenia internetowe pismo poświęcone Azji „The Diplomat”. Weźmy choćby sztandarowy projekt gazociągowy Siła Syberii, zwana przez niektórych Siłą Putina. Gazprom miał nadzieję, że otrzyma od Chin 25-miliardową przedpłatę na zbudowanie tego tasiemca z odległych złóż, ale Pekin tylko wzruszył ramionami: jakie 25 mld, towarzysze? Pekin w ogóle się w tym względzie nie spieszy, spokojnie negocjuje ceny (jeszcze trochę i Rosjanie będą dopłacać Chińczykom za to, żeby brali gaz, o ile w ogóle ten gazociąg powstanie), prezentuje wahanie itd. „Rosji [projekt Siła Syberii] też tak naprawdę nie jest do niczego potrzebny. To gigantyczne wydatki – mówi specjalista ds. gazowych Michaił Krutichin. – Kiedy powstawały preliminarze dotyczące tego projektu, ekonomiści Gazpromu byli przeciwni. To czysta strata dla Rosji, dla budżetu, dla Gazpromu. Ale w październiku 2012 roku prezydent Rosji podjął decyzje inwestycyjne, przeznaczono na to pieniądze. Teraz widać, że te projekty nie są realizowane, a pieniądze poszły nie wiadomo na co. […] To polityczna wola jednego człowieka, który działa tak albo z powodu własnej niekompetencji, albo ma jeszcze jakieś powody. To jedynie nadymanie policzków, które łatwo zdemaskować”. Analitycy rynku gazowego, np. z BP, uważają, że Chiny nie potrzebują rosyjskiego gazu, mają zdywersyfikowane źródła z innych państw azjatyckich, do rosyjskich fantasmagorii nie zamierzają dopłacać. Tymczasem te syberyjskie projekty wymagają niesłychanych nakładów, których żadna ze stron nie chce/nie może ponosić. W rozmowach padają nowe hasła: rurociąg Ałtaj, gaz z Sachalinu. Rosja, jak widać, nadal koniecznie chce sprzedawać swój gaz Chinom. Co z tego wyjdzie w nowych warunkach kryzysu, to pytanie otwarte.

Władimir Miłow zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt współpracy z Chinami: „Chińczycy nie pożyczyli Rosji na projekty energetyczne, za to Rosja masowo zaczęła sprzedawać im swoje aktywa. […] Jeszcze półtora roku temu Timczenko obiecał, że Novatek otrzyma od chińskich banków 20 mld baksów na projekt Jamał SPG, ale na razie Chińczycy nie dali ani kopiejki, za to wczoraj Novatek sprzedał 9,9% akcji firmy Jamał SPG chińskiemu funduszowi Nowego Jedwabnego Szlaku, w rezultacie udział Chin w tym projekcie wzrósł do 30%. Firma Sibur sprzeda 10% akcji chińskiemu Sinopec, a Rosnieft’ ustąpi kontrolę nad Wschodnią Kompanią Przetwórstwa Ropy chińskiemu koncernowi ChemChina, […] 49% Sinopec ma otrzymać od Rosniefti w dwóch złożach ropy naftowej. Nie wygląda to zbyt dobrze: dochodzi do prywatyzacji – aktywa państwowych rosyjskich przedsiębiorstw są wyprzedawane zagranicznym właścicielom bez konkursów i przetargów, pieniądze nie trafiają do budżetu państwa, a nie wiadomo dokąd. […] Chińczykom w to graj, chłopaki nieźle na tym wyjdą, to nie jakiś żałosny Zachód, który Rosję kredytował, a żadnej własności w Rosji nie otrzymał. Chińczycy wykorzystując trudną sytuację Putina i spółki, zbierają żniwo – pożyczek nie damy, oddajcie nam swoją własność”. Fajna współpraca.

Dalej: handel. W pierwszym półroczu br. obroty handlowe między obu krajami zmniejszyły się prawie o 30% w porównaniu z zeszłym rokiem (notabene – świetnym, jeśli chodzi o handel, wartość obrotów wyniosła prawie 95 mld). Winę za to ponosi nie tylko klops z cenami na surowce energetyczne, które stanowią pokaźny segment w handlu, ale także spadek importu chińskich towarów do Rosji, wskazuje Aleksandr Gabujew z moskiewskiego Carnegie. Rosja spadła na piętnaste miejsce na liście handlowych partnerów Chin.

Czy sankcje zachodnie, jak twierdzi pan Putin, faktycznie nie mają znaczenia dla kondycji rosyjskiej gospodarki i jej współpracy z Chinami? Podczas Wschodniego Forum Ekonomicznego we Władywostoku wiceprezes wielkiego rosyjskiego banku WTB Wasilij Titow skarżył się, że jego bank napotyka trudności we współpracy z chińskimi partnerami. „Chińscy bankowcy praktykują nadmiernie dokładne podejście do wypełniania reżimu sankcji wobec rosyjskich instytucji finansowych”. Tłumacząc to na zrozumiały język, chińskie kredyty, na które liczy Rosja, nie są przyznawane, gdyż chińskie banki nie chcą zrywać z tego powodu współpracy z instytucjami zachodnimi. Jeżeli dadzą kredyt Rosji, sami nie dostaną linii kredytowych na Zachodzie.

Postawienie na chińskiego smoka, który w poprzednich latach prezentował znakomite wyniki gospodarcze, było jednym z naczelnych punktów programu politycznego Putina. Skoro Zachód miał czelność wytknąć Moskwie aneksję Krymu i agresję na Donbas, na dodatek wprowadził sankcje, to Kreml pokaże tym nienawistnikom „kuźkinu mat’” i zaprzyjaźni się z Chinami. Tymczasem ostatnio chiński smok złapał niepokojąca zadyszkę i nie spieszy ze spełnianiem marzeń Putina. Ale tak czy inaczej chętnie na „pięknym ciele” Putina i jego nieziszczalnych marzeniach zarobi.

 

 

Śmieciowy rating supermocarstwa

27 stycznia. Nie pomagają zaklęcia, zapewnienia, że zaraz się wszystko uspokoi, że zadziała program antykryzysowy (przyjęty notabene wczoraj przez rosyjski rząd w wielkim pośpiechu i podpisany dziś przez premiera) – międzynarodowe agencje ratingowe patrzą na rosyjską gospodarkę przez lupę swoich bezlitosnych wskaźników. Patrzą i widzą, że rosyjska gospodarka już nie tylko ma zadyszkę, ale wręcz znajduje się na pograniczu stanu przedzawałowego.

Pierwsza z agencji, Standard and Poor’s obniżyła wczoraj rating Rosji do poziomu BB+ (z inwestycyjnego BBB-), zwanego śmieciowym. Piszę, że pierwsza z agencji, bo eksperci twierdzą, iż za S&P niebawem pójdą pozostałe. Trzymająca prokremlowską linię gazeta „Izwiestia” napisała dzisiaj, że to obniżenie ratingu to decyzja polityczna. „Amerykanie zrozumieli, że kijowskiego reżimu nie uda się utrzymać w normie, dlatego zaczęli ostro zwiększać nacisk na Rosję. W najbliższym czasie można oczekiwać obniżenia ratingu [Rosji] i ze strony innych agencji. Myślę, że jeśli pospolite ruszenie [separatyści] zajmą Mariupol, to nam wyłączą SWIFT. […] Amerykanie zamierzają nas wykończyć” – wykłada swoją teorię spiskową ekonomista Michaił Chazin.

Wpisanie Rosji na śmieciową listę jeszcze pogarsza i tak niewesołą sytuację gospodarki. Tak niski rating wpływa na możliwość (a właściwie niemożliwość) pozyskiwania inwestycji. Sankcje mocno ograniczają dostęp do zagranicznych kredytów, więc i tak inwestycjami nie pachnie. A teraz na dodatek wzrosło niebezpieczeństwo, że zagraniczni inwestorzy zaczną gęsiego wycofywać się z Rosji. Jeszcze bardziej wzrośnie odpływ kapitału, który już w roku 2014 przekroczył kwotę 150 mld dolarów. Również ratingi kluczowych rosyjskich firm i banków ucierpią i zostaną obniżone. S&P zapowiedziało, że bierze na warsztat Rosnieft’.

Rosyjscy komentatorzy pocieszają publiczność, że chociaż Zachód umieścił rosyjską gospodarkę na poziomie śmieciowym, to chińskie agencje kredytowe nadal przyznają Rosji poziom A (z dumą podkreślają, że w tych chińskich agencjach USA mają niższy poziom: A-). Tymczasem rosyjska publiczność, nie czekając na oklaski zza Wielkiego Muru, rzuciła się dzisiaj znowu w stronę „obmienników”, bo kurs rubla w stosunku do dolara i euro ponownie wpadł w poważne turbulencje: dziś za dolara trzeba zapłacić 67,9 rubla, za euro – 76,5 rubla.

Prezydent Putin ostatnio nie wypowiadał się na tematy ekonomiczne. Zajęty jest NATO. Wczoraj zadziwił świat stwierdzeniem: „Często mówimy: ukraińska armia, ukraińska armia. A kto tam tak naprawdę walczy? […] w znacznym stopniu to ochotnicze bataliony, właściwie to nie armia, a w danym przypadku zagraniczny legion natowski, który ma za zadanie geopolityczne powstrzymywanie Rosji, co w żadnym razie nie pokrywa się z narodowymi interesami narodu ukraińskiego”.

Na obfite komentarze nie trzeba było długo czekać. Leonid Szwiec: „Putin jest przekonany, że armia ukraińska jest legionem NATO. Teraz pozostało nam tylko przekonać o tym NATO”. A Twitter powtarzał w setkach retwittów taki dialog. Putin: Władze Ukrainy przyznają, że tam u nich jest NATO! – Władimirze Władimirowiczu, nie NATO, a ATO [operacja antyterrorystyczna]. – A jaka to różnica, przecież mówię – faszyści!

Podczas cytowanego spotkania ze studentami Putin wystąpił z ciekawą inicjatywą. Życiową. Zapewnił mianowicie studentów z Ukrainy w wieku poborowym, że mogą oni spokojnie przebywać na terytorium Federacji Rosyjskiej nawet ponad trzy miesiące. I poparł ideę cichego zakątka dekownika: „Wielu ludzi już uchyla się od mobilizacji, starają się do nas przenieść, przesiedzieć. I słusznie postępują, dlatego że [w kraju] traktują ich jak mięso armatnie, pchają pod kule”. Pod czyje kule mianowicie, nie uściślił. Ukraińska Rada Najwyższa przyjęła dziś dokument uznający Rosję za kraj-agresora.

Słowo na sześć liter

Jeszcze nikt tego słowa nie wypowiada, lecz wiatr już o tym szepcze po ogrodach. Skoro w Rosji ostatnio wprowadza się zakaz za zakazem, to może zakażą wypowiadania go na głos. Dochodzące z giełdy informacje zdają się zwiastunami nastania jego panowania. To straszne słowo brzmi: kryzys. Triumfalny #Krymnasz może, jak podpowiada jeden z komentatorów, stać się niebawem #Namkrysz (nam kryszka, czyli – koniec z nami).

Za dolara trzeba było dziś zapłacić 54 ruble, za euro – prawie 67 rubli. Znakomitą metodę informowania o spadkowych trendach stosuje obcojęzyczna telewizyjna tuba Kremla RT: „euro stracił dwa ruble, dolar – rubel”. Nic dodać, nic ująć, mistrzostwo świata. Był kiedyś popularny kawał, charakteryzujący wygibasy radzieckiej szkoły informacji: Podczas zawodów biegowych wystartowali Breżniew i Nixon. Breżniew przegrał. Następnego dnia radziecka prasa pisze: Towarzysz Breżniew w trudnym zmaganiu na dystansie 800 metrów zajął zaszczytne drugie miejsce, prezydent Nixon był przedostatni.

Baryłka ropy Brent kosztowała dziś 72 dolary, ale cena w poprzednich dniach spadała już poniżej 70. Prognozy dotyczące ceny ropy przewidują dalszy spadek. Rosyjski internet prześmiewczo bawi się od ładnych kilku dni przypominaniem wypowiedzi przedstawicieli rosyjskich władz sprzed miesiąca, dwóch, trzech. Prezydent Putin jeszcze niedawno przewidywał krach światowej (nie rosyjskiej, a światowej) gospodarki przy cenie ropy 80 baksów za baryłkę. Spece od bankowości przy pierwszych spadkach wartości rubla uspokajali, że to chwilowe wahnięcie i rosyjska waluta wkrótce odrobi straty. Wszechmocny szef Rosniefti Igor Sieczin zapewniał, że cena ropy nie może spaść poniżej 90 dolarów za baryłkę.

Proroctwa na różne gusta zapełniają przestrzeń medialną wzdłuż i wszerz. „Zapamiętajcie mój twitt – ironizuje Paweł Sienko – w styczniu-kwietniu w Rosji nastaną lata dziewięćdziesiąte, którymi Putin straszył społeczeństwo i do których sam osobiście doprowadził cały kraj”. Wielkomocarstwowi zwolennicy rzucania wrogów na kolana natomiast straszą wojną. Gorliwy wyznawca obrony praw rosyjskiego świata rosyjską bronią publicysta Jegor Chołmogorow: „Kurs euro będzie rósł, dopóki Putin nie weźmie Odessy i Charkowa. A kiedy weźmie – kurs będzie nieważny”.  Ekspert do spraw wojskowych Igor Korotczenko poszedł jeszcze dalej: „Jedna taka rakieta sprawi, że za jednego rubla będą płacić 50 dolarów”. Balistyczną sztuczkę można obejrzeć tu: https://twitter.com/i_korotchenko/status/538783161548046336

Jeden z twitterowych ironistów, posługujący się nickiem „spina Putina” (plecy Putina), wspomina dawne dobre czasy: „Siedzieli spokojnie, po cichu kradli, żywili się przy korycie, wywozili. Dolar był po 32 ruble, ropa po 115 dolarów. Żyć nie umierać, raj. Aż tu nagle Putin postanowił pobawić się w imperatora”. No właśnie, układ wewnątrz elity (chłopaki, zarabiamy ile wlezie, lokujemy na Zachodzie) oraz umowa władza-społeczeństwo (my rządzimy, wy bawicie się, w co chcecie, byle nie w politykę i kontrolę nad naszymi poczynaniami) zmieniły się nie do poznania. Zachód został mianowany na głównego wroga, czyhającego na nosicielkę cnót i wartości, podstępnie wzniecającego kolorowe majdany na utrapienie Kremla. #Krymnasz miał zastąpić ludziom wszystko, wynagrodzić wszystkie straty.

O końcu epoki pisze Dmitrij Głuchowski (Snob.ru): „Przyznajcie się – przecież tak naprawdę w głębi serca ani przez sekundę nie wierzyliście, że w naszym kraju zawsze będzie się dobrze żyło. Że Rosja jest do tego zdolna. Przyznajcie się: od zawsze wiedzieliście, że On przyjdzie… […] Czekaliśmy na niego przez wszystkie te lata tłuste, kiedy nabijaliśmy sobie kieszenie banknotami, a usta – wszystkim, co nam się nawinęło. Czekaliśmy, stercząc w koreańskich terenówkach i niemieckich brykach w wiecznych korkach. Spodziewaliśmy się go, jadąc na wakacje nie do świętego Soczi, a do bisurmańskiej Turcji. Każdy, kto mógł sobie na to pozwolić, kupował sobie domki i mieszkanka daleko stąd – w Hiszpanii, na Krecie, w Pradze – w przeczuciu, że niebawem nasza Ojczyzna powróci w swoją historyczną koleinę, wydeptaną przez nadwołżańskich burłaków”. Ten pisany wielką literą nienazwany On to właśnie kryzys, który jeszcze nie wiadomo, czy jest, lecz wiatr już o tym szepcze po ogrodach.