„Po tym, co się wtedy stało, tragiczne wydarzenia, które będą się z nami działy, nie będą już tak wstrząsające, zaimpregnujemy się. Przyzwyczaimy, że linia frontu jest tuż obok nas, chociaż wojna toczy się daleko stąd – w Czeczenii” – napisał w rocznicę zamachów na domy mieszkalne w Moskwie Anton Oriech. Właśnie mija piętnaście lat od tragedii, nadal do końca nie wyjaśnionej. „To był jeden z najgorszych koszmarów mojego życia. Nikt nie był gotowy na to, co się wydarzyło. […] Wszyscy się bali. Organizowaliśmy się w drużyny kontrolujące piwnice i strychy, skrzykiwaliśmy na dyżury, byliśmy czujni na każdy niepokojący znak. Zrozumieliśmy, że teraz wybuchnąć może wszystko i wszędzie, nie tylko na dalekim Kaukazie, ale także tutaj, na naszej ulicy”.
Seria zamachów zaczęła się w moskiewskim centrum handlowym przy placu Maneżowym (31 sierpnia 1999), potem był dom mieszkalny w Bujnacku na Kaukazie (4 września), dom mieszkalny w Moskwie przy ulicy Gurjanowa (w nocy z 8 na 9 września) i kolejny moskiewski blok – na Kaszyrce (13 września), w Wołgodońsku na południu Rosji. Zginęło kilkaset osób. Panika ogarnęła cały kraj.
Byłam w Moskwie wkrótce po tych zamachach, pamiętam rozmowy „na kuchnie”. Sąsiadka moich przyjaciół radziła im spać w ubraniu: „W razie czego, jak nas znajdą po wybuchu, to będziemy schludnie wyglądali”. Strach był rzeczywiście paraliżujący. Geografia zamachów – małe miasto na prowincji, duże miasto na prowincji, wielkie miasto w sercu kraju – wskazywała, że wybuch może nastąpić wszędzie, w każdym miejscu, w każdej chwili. To był diabelski plan. Po zamachach ludzie czuli się tak zatrwożeni, że gotowi byli schronić się pod skrzydła każdego, kto obiecałby im bezpieczeństwo. I taki rycerz się znalazł – świeżo upieczony premier, nikomu nieznany wcześniej urzędnik, a jeszcze wcześniej podpułkownik KGB, Władimir Putin powiedział stalowym głosem, że „dorwie terrorystów nawet w kiblu”. Rosja ruszyła na Czeczenię – rozsadnik terroryzmu. 30 września rozpoczęła się druga wojna czeczeńska – wielki projekt militarno-polityczny, który zapewnił Putinowi miejsce na Kremlu.
Wersja oficjalnego śledztwa wskazywała na „kaukaski ślad”. Złapano nawet dwóch Czeczenów, postawiono ich przed sądem, skazano na dożywocie, sprawstwo przywódcze przypisano Abu Umarowi i Al Chattabowi. Tyle wersja oficjalna. Ale znacznie bardziej znana i częściej wspominana jest wersja nieoficjalna. Mieszkający od wielu lat na Zachodzie Jurij Felsztyński, który do spółki z nieżyjącym już Aleksandrem Litwinienką napisał książkę „FSB wysadza Rosję w powietrze”, stawia tezę, że organizatorami zamachów były cyniczne władze. Chodziło o stworzenie pretekstu do rozpoczęcia wojny na Kaukazie i przeprowadzenia operacji „Następca”. W sondzie przeprowadzonej przez rozgłośnię Echo Moskwy na pytanie „czy oficjalna wersja śledztwa w sprawie przyczyn wybuchu domu na ulicy Gurjanowa jest prawdziwa?” twierdzącej odpowiedzi udzieliło zaledwie 8 procent uczestników, 79 procent uznało wersję oficjalną za niewiarygodną, 13 procent nie umiało udzielić odpowiedzi.
Na miejscu tragedii na ulicy Gurjanowa postawiono cerkiew pamięci tych, którzy zginęli pod gruzami wysadzonego domu. Sam dom zburzono w zeszłym roku.