Archiwum autora: annalabuszewska

Duża zawartość cukru w cukrze

Duża zawartość cukru w cukrze, czyli znowu o osobiennostiach nacyonalnych wyborow.

 

Wicepremier Dmitrij Miedwiediew, namaszczony na następcę Władimira Putina dobrotliwy patron programów społecznych i sprawny nadzorca przepływów finansowych w Gazpromie, cieszy się już osiemdziesięcioprocentowym poparciem elektoratu. Wedle najnowszych badań socjologicznego Centrum Jurija Lewady, prawie cała dorosła ludność Rosji pragnie w marcowym akcie głosowania poprzeć Miedwiediewa. To więcej niż osiągnął urzędujący prezydent w wyborach 2004 roku (Putin dostał wtedy 71 proc. głosów). Jak tak dalej pójdzie, w dniu elekcji Miedwiediew może otrzymać 109 procent głosów, jak w grudniowych wyborach parlamentarnych proprezydencka „Jedinaja Rossija” w gorliwej kaukaskiej republice Inguszetii.

Kampanii wyborczej de facto Miedwiediew nie prowadzi – nie organizuje ani wieców, ani spotkań z wyborcami, ani nie bierze udziału w debatach z konkurentami. Wystarczy, że codziennie ujmująco prezentuje się w telewizji jako wytrawny znawca problemów zwykłego człowieka. A to z troską pochyla się nad kołyską nowo narodzonego obywatela Federacji Rosyjskiej, a to odwiedza nowoczesne centrum kardiochirurgii i ze zrozumieniem ogląda aparaturę. Przedwczoraj wygłosił nijakie i gładkie wystąpienie programowe, w którym zapewnił spragnionych opieki państwa obywateli, że opiekę takową mają zagwarantowaną. Dobrze się dzieje i tak ma się dziać. Tako rzecze telewizja. Tako rzecze Miedwiediew w telewizji.

Wicepremier Miedwiediew ostatnio coraz częściej pojawia się publicznie w parze z prezydentem Putinem. Telewidz powinien się powoli przyzwyczajać do widoku dwóch miłościwie panujących władców, podobnie ubranych, podobnie zaczesanych, poruszających się podobnie żwawym krokiem i mówiących podobnym głosem w podobny sposób o podobnych sprawach. Prezydent Putin zapowiada, że nie zniknie z firmamentu. Nastąpi tylko oczekiwana zmiana miejsc: Miedwiediew na prezydenta, Putin na premiera. Swoją drogą ciekawe, czy ta przesiadka się uda. I czy deklarujący dziś politykę kontynuacji dzieła Putina Miedwiediew faktycznie podąży wyznaczoną koleiną, a Putin będzie mógł robić to, co zamierza.

 

Inni kandydaci pretendujący do fotela prezydenckiego mogą liczyć na kilka procent głosów: deklarujący nieodmiennie miłość do Lenina lider komunistow, Ziuganow – 9 proc. i przewodniczący LDPR, szpanujący wyleniałym radykalizmem, Żyrinowski – 8 proc. Jednym procentem poparcia musiałby się zadowolić Michaił Kasjanow, były premier, lider twardej opozycji antykremlowskiej. Gdyby pozwolono mu wystartować. Bo choć, jak widać, zagrożenie dla zwycięskiego Miedwiediewa jest z jego strony kolosalne, to Centralna Komisja Wyborcza na wszelki wypadek staje na rzęsach, żeby wyjawić przekręty na listach poparcia dla Kasjanowa i na tej podstawie wyeliminować go z wyścigu wyborczego. Jako jedyny reprezentant opozycji na karcie do głosowania będzie zapewne figurował Andriej Bogdanow, nieznany lider nieznanej kanapowej partyjki demokratycznej. Chyba tylko po to, żeby było i śmieszniej, i straszniej.

British Council w trybach przykrej wojny

Nagonka na British Council w Rosji jest kolejną odsłoną podjazdowej wojenki na linii Moskwa–Londyn. Zamknięcie dwóch oddziałów British Council – w Petersburgu i Jekaterynburgu – pod pretekstem nieprzestrzegania przez tę instytucję norm rosyjskiego prawa znowu podgrzało atmosferę wokół sprawy Litwinienki–Ługowoja, która rok temu stała się przyczyną zaostrzenia stosunków rosyjsko-brytyjskich.

Rosyjski MSZ wysłał teraz w stronę Londynu jednoznaczny sygnał: pozwolimy na wznowienie działalności British Council, jeżeli zostanie wznowiona współpraca antyterrorystyczna. Co można zrozumieć jako zachętę do wydania przez Londyn emisariusza „niepodległej Czeczenii-Iczkerii” Zakajewa i eks-oligarchy Borysa Bieriezowskiego oraz odstąpienia od wniosku o pociągnięcie Andrieja Ługowoja (dziś deputowanego Dumy Państwowej, cieszącego się immunitetem) do odpowiedzialności za podanie w Londynie radioaktywnej herbatki Aleksandrowi Litwinience.

Czemu Rosja zaognia stosunki z Londynem?

Gdyby władze Wielkiej Brytanii faktycznie zechciały odpowiedzieć pięknym za nadobne, to miałyby szerokie pole do popisu. „Porównajmy – pisze komentator rosyjskiej sceny politycznej Siemion Nowoprudski w internetowej „Gazecie.ru”. – Przecież to rosyjskie firmy zabiegają o wejście na londyńską giełdę, a nie brytyjskie na moskiewską, to przedstawiciele rosyjskiej śmietanki stale oblegają Londyn, a nie przedstawiciele śmietanki brytyjskiej Moskwę. To dzieci rosyjskich urzędników i biznesmenów uczą się i mieszkają w Anglii, a nie angielskich w Rosji.

I nie ma w tym nic dziwnego ani złego, że ludzie chcą się uczyć angielskiego i jeździć do wspaniałej Wielkiej Brytanii. To jest normalne. I tak powinno być”.

Na marginesie agresywnej postawy Moskwy wobec brytyjskiej instytucji kulturalnej można sobie zadać bardziej ogólne pytanie: dlaczego rosyjska elita polityczna tak zaostrzyła i stale zaostrza retorykę wobec Zachodu? I jeszcze: czy owo zaostrzenie przynosi korzyści? I do czego na dłuższą metę może doprowadzić?

Rosyjska elita polityczno-biznesowa uważa najwidoczniej, że może sobie pozwolić na jednoczesne obrażanie Zachodu (zyskuje to poklask w wielu środowiskach w kraju) i cyniczne korzystanie z przymiotów zachodniej cywilizacji: bezpieczne lokowanie pieniędzy w zachodnich bankach, kształcenie dzieci w elitarnych zachodnich szkołach, kupowanie nieruchomości na tym wstrętnym Zachodzie itd. Te przyjemności są jednak zastrzeżone wyłącznie dla najwyższej kasty. Zwykły obywatel powinien być przekonany o szpiegowskiej działalności British Council i wyższości sterowanej demokracji rosyjskiej nad demokracją zachodnią oraz wierzyć, że Zachód knuje podstępnie przeciwko Rosji i stąd się biorą wszystkie rosyjskie bolączki.

Rosyjsko-brytyjska wojna pod radioaktywno-szpiegowską flagą jeszcze zapewne potrwa. Miejmy nadzieję, że Rosjanie nie zapomną przez ten czas lekcji języka angielskiego pobieranych w British Council. Anglicy, którzy chcą poznać język Puszkina i Dostojewskiego, mogą się go uczyć wszędzie bez przeszkód. Tylko czy dobra znajomość języka wystarczy, aby osiągnąć porozumienie?

Na cenzurowanym

Półtora tysiąca przypadków pogwałcenia praw rosyjskich dziennikarzy zarejestrowała w roku 2007 Fundacja Obrony Jawności (Fond Zaszczity Głasnosti). Dla porównania – w 2006 roku odnotowano 1345 takich przypadków. Przedstawiciele fundacji zauważyli jednak i dobrą tendencję: z roku na rok coraz mniej dziennikarzy ginie na posterunku. Były lata, kiedy ginęło 20-30 dziennikarzy rocznie, w zeszłym roku zginęło ośmiu. Za to zwiększyła się liczba napadów na dziennikarzy i redakcje, dużo częściej pracownicy mediów są też zatrzymywani, aresztowani, przesłuchiwani. Liczba zatrzymań znacznie zwiększyła się w okresie poprzedzającym wybory.

Tyle sprawozdanie.

Jest jeszcze opinia eksperta, monitorującego sytuację w rosyjskich mediach, Olega Panfiłowa z Centrum Dziennikarstwa Ekstremalnego w Moskwie: „Zatrzymań i napadów było o wiele więcej, Fundacja nie o wszystkich została powiadomiona”. Wzrastają naciski na media, nawet na wolny dotychczas internet.

I jest jeszcze kilka pytań: czy w Rosji są media wolne od cenzury, za co i w jakich okolicznościach dziennikarze są zatrzymywani, czy są represjonowani za poglądy, czy mogą bronić swoich praw?

Ale czy da się odpowiedzieć na te pytania w sytuacji braku wolnych mediów? Kreml już dawno przykręcił wszystkie możliwe śrubki w mechanizmie mediów elektronicznych, ścisła kontrola dotyczy zwłaszcza telewizji – podstawowego źródła informacji o świecie dla znakomitej większości obywateli Federacji Rosyjskiej. Kontroli podlega przede wszystkim polityka informacyjna i publicystyka tv. Ale nawet programy rozrywkowe są pozbawione treści drażniących, satyrycy unikają poruszania tematów politycznych.

Pozostało kilka gazet, które mają odwagę pisać krytycznie o rządach Władimira Putina. Gazety to niszowe, docierające do wąskiego kręgu czytelników. Ale widocznie nawet na te niszowe wydawnictwa argusowe oko Kremla zaczyna spozierać coraz częściej. I to gniewnie. W grudniu np. nie wpuszczono na terytorium Federacji Rosyjskiej dziennikarki moskiewskiego tygodnika „The New Times”, autorki artykułu „Czarna kasa Kremla” (Natalia Morar jest obywatelką Mołdawii, a nie Federacji Rosyjskiej i to stanowiło podstawę odmowy wpuszczenia na terytorium FR). Czy to szykana za napisanie niewygodnego materiału? Nikt z oficjeli tego w taki sposób nie ujął – ot, wracająca z zagranicznej delegacji obywatelka Mołdawii nie została wpuszczona do Rosji i musiała polecieć do rodzimego Kiszyniowa. Przecież nic się nie stało – nie została zakuta w kajdany ani pobita przez „nieznanych sprawców”.

Media przydają się rządzącym do rozgrywek wewnątrz „grupy trzymającej władzę”. Pod koniec listopada, kiedy ważyły się losy wyboru następcy na kremlowskim tronie, w gazecie należącej do Gazpromu (wicepremier Dmitrij Miedwiediew jest członkiem władz koncernu) ukazał się materiał kompromitujący klan „siłowy”, uważany przez kremlinologów za antagonistyczny wobec grupy Miedwiediewa. Publikacje były świadectwem rozbieżności istniejących w łonie władzy, a nie tego, że media mogą sobie pozwolić na uchylenie rąbka tajemnic skrywanych w ciemnych kremlowskich korytarzach.

Społeczeństwo nie protestuje przeciwko kneblowi zakładanemu mediom (ostatnim masowym protestem była demonstracja przeciwko zamknięciu telewizji NTW w 2001 roku), masową świadomością nie wstrząsają nawet takie dramatyczne wydarzenia jak zamach na Annę Politkowską – symbol dziennikarskiego i obywatelskiego oporu przeciwko bezkarności władzy. Kwitnie glamour i rozrywka. Dziennikarze najwyraźniej dobrze rozumieją swoją sytuację: podobnie jak cała reszta powinni się trzymać z dala od polityki. A ci, co się trzymać mimo wszystko nie chcą, muszą się liczyć z tym, że słodyczy nie zaznają.

Stary Nowy Rok

Wedle starego stylu Nowy Rok przypada 13 stycznia, ten dzień zwany jest „Starym Nowym Rokiem”. Rosjanie świętują Nowy Rok od gregoriańskiego 1 stycznia (a właściwie wieczoru 31 grudnia) po juliański odpowiednik przypadający niemal dwa tygodnie później.

W 2004 roku rosyjska Duma Państwowa postanowiła sprezentować rodakom długie noworoczne wakacje: od 1 do 9 stycznia – wolne, w ramach rekompensaty za skrócenie wakacji majowych (w późnym ZSRR na 1 Maja były dwa dni wolnego, a potem 9 Maja też był wolny, więc często ludzie brali dodatkowo trzy-cztery dni urlopu i mieli prawie dwutygodniowy „otpusk”, teraz czerwoną datą w kalendarzu jest tylko 1 maja, a potem 9).

Pozazdrościć. Słodkie lenistwo, hulanki, sporty zimowe (w tym roku to się niespecjalnie udało, bo w wielu regionach Federacji Rosyjskiej jest ciepło, śnieg jeśli nawet pada, to zaraz topnieje, lód nie ścina ślizgawek), spanie do południa, od czasu do czasu awanturki w rodzinie, która nie przywykła do tak długiego ze sobą przebywania, wyprawy do dalszych krewnych i bliższych przyjaciół, kino, kawiarnia i spacer. Jednym słowem – cudowne oderwanie się od codzienności, pełna demobilizacja, serpentyny, bliny, szampan i inne stereotypowe detale karnawałowych uciech. Gazety nie wychodzą, w telewizji trwa niekończący się koncert ulubionych artystów estrady, cieszy oko i ucho zrealizowany z wielkim przepychem tradycyjny „Gołuboj ogoniok” (Błękitny płomyk – kultowy sylwestrowy program rozrywkowy). W ten noworoczny korowód – od nowego do starego Nowego Roku – jakby mimochodem wplecione jest Boże Narodzenie (6,7 stycznia).

Boże Narodzenie w Rosji to święto przywrócone, w czasach ZSRR nie było obchodzone (ważne było dla nielicznej grupy praktykujących prawosławnych). Część bożonarodzeniowych atrybutów konsumowano w Nowy Rok – choinka, prezenty, rodzinne spotkanie przy wspólnym stole (miejsce tradycyjnej kutii zajęła sałatka Olivier). Choinka została „przesadzona” na powitanie Nowego Roku w latach trzydziestych. Przedtem choinki w Rosji strojono na Boże Narodzenie, w 1928 roku bożonarodzeniowa choinka została przez bolszewików w ogóle zakazana, drzewko przywrócono „na radość dzieciom” w 1935, ale już jako choinkę noworoczną. Zamiast kolęd w tym czasie śpiewano dźwięczne piosenki o narodzinach choinki w lesie, o Śnieżynce i Dziadku Mrozie. W dzisiejszej Rosji nadal nad religijnym wymiarem świąt Bożego Narodzenia dominuje noworoczna świecka tradycja. Utrwalił się zwyczaj pokazywania w telewizji w wigilijną noc pasterki (na ogół transmitowane jest nabożeństwo, w którym uczestniczy prezydent Putin – w tym roku w mieście Wielikij Ustiug), ale ogólnonarodowego masowego chodzenia do cerkwi w okresie świąt nie odnotowuje się.

W tym roku noworoczne wakacje wypadły w czasie, kiedy kampania przed wyborami prezydenckimi powinna wchodzić w decydującą fazę. Tymczasem zainteresowanie tym doniosłym wydarzeniem jest żadne – wszyscy jedzą, piją, lulki palą i ani myślą łamać sobie głowę rozgrywkami polityków. Zresztą i tak wszystko już postanowione. Niechby tylko nowa władza nie wpadła na pomysł, by skrócić noworoczne wakacje.

Szczęśliwego Nowego Roku

Tak w wersji polskiej brzmi tytuł kultowego filmu Eldara Riazanowa „Ironia sud’by, ili s logkim parom!”. Film od 1975 roku rokrocznie pokazywany jest 31 grudnia w rosyjskiej telewizji i jest nieodłącznym atrybutem nocy sylwestrowej. Zbiera przed telewizorami nieodmiennie miliony telewidzów. Dialogi – od lat znane na pamięć, ale słucha się ich znowu z przyjemnością, dowcipy – choć obśmiane już dziesiątki razy, nadal bawią, wprowadzają człowieka w ten czarowny nastrój pożegnania starego roku i powitania nowego. Rytuał nieodzowny, wspaniały, duszeszczipatielnyj.

Nowy Rok jest w Rosji przede wszystkim świętem domowym, rodzinnym. Z choinką i prezentami, sałatką „Olivier” i szampanem. Ciepła komedia z udziałem gwiazd radzieckiego kina i special guest star – niezrównanej Barbary Brylskiej – doskonale pasuje do tego nastroju.

Jak co roku, tak i dziś miliony Rosjan zasiądą przed telewizorami, aby przypomnieć sobie perypetie Nadii Szewielowej i Żeni Łukaszyna. Mieszkaniec Moskwy Żenia jak zwykle w ostatni dzień roku pójdzie z kolegami do sauny. Tam upije się do nieprzytomności, przez pomyłkę zostanie wysłany przez równie nieprzytomnych przyjaciół do Leningradu, taksówkarzowi każe się z lotniska wieźć do domu – na ulicę Budowniczych 25. Podchodzi do drzwi, otwiera je kluczem, zachodzi do dużego pokoju, podchodzi do regału. Zamierza położyć się spać na typowej wersalce. Na razie wszystko się zgadza – i adres, i zamek w drzwiach, i regał, i wersalka. I zaraz wszystko przestaje się zgadzać, bo do mieszkania wraca piękna blondyna, Nadia. Skąd się wzięła? Przecież ona tu mieszka. Jak to? Przecież to ja tu mieszkam. Ulica Budowniczych 25. Tak. Pokazują sobie dowody osobiste. Ale to nie Moskwa, to Leningrad. Mimo tej parady omyłek, przecież trzeba jakoś powitać Nowy Rok. Na ulicy Budowniczych 25 zbierają się przyjaciółki Nadii, śpiewają piękne rzewne piosenki (głosu użyczyła Nadii Ałła Pugaczowa). Przychodzi narzeczony, Hipolit. Pokłócony i jakiś taki nie taki. Czy ta przypadkowa znajomość Nadii i Żeni przerodzi się w coś głębszego? W coś, co pozwoli im zmienić życie w szufladce? Film otwiera ich życiowy nawias, a nie zamyka. Jest w tym magia i nadzieja.

Odtwórczyni głównej roli żeńskiej Barbara Brylska (bożyszcze połowy radzieckich mężczyzn – druga połowa kochała się w Beacie Tyszkiewicz) i filmowy Żenia, znakomity rosyjski aktor Andriej Miagkow znowu stanęli w tym roku razem przed kamerą. W Rosji zrealizowano dalszy ciąg przygód Szewielowej-Łukaszyna, „Ironia sud’by. Trzydzieści lat później”. Teraz główną love story jest historia spotkania dzieci ich i Hipolita.

Premiera nowego sequelu w reżyserii Timura Bekmambetowa odbyła się 21 grudnia. Bilety w kinach są rezerwowane na wiele dni naprzód. To najlepszy tegoroczny prezent pod choinkę. Wykonano zawrotną ilość kopii filmu (tysiąc!), aby w całym kraju mogła go zobaczyć jak największa liczba widzów.

Ale dzisiaj wszyscy obejrzą w telewizji starą legendę, wieczną jak marzenia o tym, że Nowy Rok przyniesie odmianę na lepsze.

 

S Nowym godom!

Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku!

Multi-kulti

Ulubieniec władz Moskwy i całej Rosji, rzeźbiarz Zurab Cereteli, autor paskudnego pomnika Piotra Wielkiego ustawionego nad rzeką Moskwą oraz wielu innych kiczowatych monumentów, wyrzeźbił jakiś czas temu Władimira Putina. Postać przypominająca z twarzy prezydenta Rosji wyposażona była w mocną klatę gladiatora i przyobleczona w dżudogę. Kremlowski dwór produkcją pana Ceretelego nie zachwycił się jednak i pięciometrowy pomnik przez jakiś czas stał skromnie na podwórku pracowni rzeźbiarza, później publiczność straciła z nią kontakt wzrokowy (nie wiem, co się z dziełem ostatecznie stało). Co do innych przejawów spontanicznej miłości ludu i rzeszy posłusznych urzędników – to Kreml nie zwalczał ich już tak ochoczo.

Portrety Putina można kupić w sklepie w stoiskach „Artykuły biurowe”. Bo też w każdym gabinecie urzędnika, szanującego się biznesmena, w każdej instytucji państwowej, w każdej szkole, w każdym biurze, w każdej jednostce wojskowej musi zawisnąć wizerunek głowy państwa – Putin zamyślony, zadowolony, pochylony z troską nad problemami kraju, Putin w czapce marynarza czy hełmie pilota naddźwiękowców.

 

W komentarzu do postu o sekcie, oddającej Putinowi cześć boską, pan Andrzej napisał: „Zastanawia mnie fakt, czy… działalność tego typu sekt nie wpisuje się w zjawisko budowania kultu Putina zupełnie tak jak to zwykle tego typu kult powstaje w krajach rządzących przez dyktatorów…. że Dyktator jest wszędzie obecny…. jest też zbawcą narodu i często właśnie darem niebios”. W budowaniu kultu Putina czy jakiegokolwiek innego przywódcy-autokraty rola sekt – nawet takich „odjechanych” jak sekta pani Frołowej – jest, jak sądzę, minimalna i nieistotna. Obecnie nad tworzeniem wizerunku wodza pracuje sztab specjalistów (co ciekawe, Kreml odwołuje się do praktyki i wiedzy specjalistów zachodnich, wynajmuje do „roboty wizerunkowej” znane amerykańskie agencje PR).

A poza tym pracuje tradycja. Pomniki Lenina stały w ZSRR wszędzie, do pewnego momentu obok stały też pomniki Stalina. Portrety wodzów proletariatu zdobiły każdą radziecką ścianę. Tradycja nieco miękła, kiedy na Kremlu nastawał mniej przywiązany do własnej wielkości przywódca i natychmiast się odradzała, kiedy tylko zaczynał mu pasować kostium „zbawcy narodu i daru niebios”, jak napisał pan Andrzej.

Urzędnik czuje się lepiej, kiedy ze ściany jego gabinetu spogląda nań przywódca. Pod takim protektoratem czuje się po prostu bezpieczniej. No i wie, komu służy.

W rosyjskojęzycznej wersji Wikipedii jest hasło „Kult Putina”. Do przejawów wzrostu kultu prezydenta autorzy hasła zaliczyli histerię proputinowską, jaką obserwowaliśmy przed grudniowym plebiscytem poparcia (nazywanym też „wyborami do Dumy Państwowej”). A poza tym: „pojawienie się wielkiej liczby chwalebnych książek, nieprzeliczone mrowie popiersi (gipsowych i brązowych), portretów różnej wielkości; wizerunki Putina można napotkać na dywanach, szczoteczkach do zębów i pisankach; na cześć Putina nazywane są gatunki pomidorów; za przejaw kultu należy uznać dokumentalne chwalebne filmy, np. film na jubileusz 55-lecia Putina w reżyserii Nikity Michałkowa [dodać można jeszcze przebojowe piosenki w rodzaju „Chcę takiego jak Putin”] (…). Sam Putin nie pochwala kultu, obawiając się porównania ze Stalinem”.

Kult Putina wydaje się dziś utrwalony. A teraz proszę sobie uświadomić, że za dwa i pół miesiąca Rosjanie pójdą do urn, aby oddać głosy na nowego prezydenta – Dmitrija Miedwiediewa. A Putin, jak sam deklaruje, zostanie premierem (nagłaśniane przed 2 grudnia nawoływania do okrzyknięcia go „narodowym liderem” dziwnie przycichły). Czyj portret zawiśnie w gabinecie premiera? A w innych gabinetach? A pan Miedwiediew powiesi sobie u siebie portret Putina? A może powstanie nowy kult? Podwójny?

Rosyjscy urzędnicy już dziś pewnie przeżywają zawrót głowy.

Jeszcze o portrecie

Na podsumowanie prezydentury Władimira Putina będzie czas, kiedy dobiegnie końca jego druga kadencja. Do kompletu ocen brakuje rzeczy z dzisiejszego punktu widzenia zasadniczej: czy skutecznie, zgodnie z planem Putinowi uda się przeprowadzić operację „Sukcesja”. I czy posadzenie na prezydenckim fotelu Dmitrija Miedwiediewa zagwarantuje trwałość stworzonego za czasów Putina systemu monarchii korporacyjnej. Ale to temat na odrębną opowieść.

Teraz natomiast, w związku z przyznaniem Putinowi tytułu „Człowieka Roku” przez „Time’a”, można pokusić się o próbę przyjrzenia się, czy polityka zagraniczna odchodzącego lidera była skuteczna. Trąby Kremla głoszą wszem wobec, że Rosja wstała z kolan, znajduje się w dziesiątce najbardziej rozwiniętych krajów świata, jej donośny głos słyszalny jest wszędzie, z Rosją zaczęto się liczyć, „Rosja znów jest na mapie świata”, jak napisał w uzasadnieniu decyzji „Time”.

W ujęciu dzisiejszej kremlowskiej propagandy – prezydentura Putina to pasmo sukcesów. Tymczasem jak się tak bliżej przyjrzeć, to przecież różnie bywało, przeważnie bez sukcesów. I częściej nieskutecznie niż skutecznie. W każdym razie niejednoznacznie.

Z pytań Witalija Portnikowa, którego zacytowałam w poprzednim poście, można wywnioskować, że na obszarze WNP Rosja utraciła monopol na wpływy, a w niektórych krajach postradzieckich – utraciła wpływy w znacznym stopniu. Czy zatem utratę wpływów w tak wrażliwym miejscu można poczytać za sukces prezydentury Putina?

Sztandarową doktryną rosyjskiej dyplomacji względem Europy było układanie się z poszczególnymi przywódcami poszczególnych państw – Chirakiem, Berlusconim, Schroederem, dobijanie różnego typu targów ponad głowami Komisji Europejskiej, lekceważenie procesu integracji (zwłaszcza przyjmowanie nowych państw członkowskich). Błyskanie w oczy specjalną broszką dawało (i daje) pewne rezultaty w pewnych obszarach – z Niemcami Rosjanie stworzyli koncern Nord Stream, który ma wybudować (ma wybudować, choć ciągle jeszcze nic nie wybudowano) kompletnie niezrozumiały z ekonomicznego punktu widzenia, drogi gazociąg po dnie Bałtyku, zawarto porozumienia z włoskim ENI, francuskie przedsiębiorstwo dopuszczono do jednego z ważniejszych rosyjskich złóż nośników energii. Ale na wyeksponowanych europejskich fotelach nastąpiła ostatnio personalna zmiana i nastąpiła też pewna zmiana percepcji. Co więcej – wymachiwanie przez Rosję gazrurką w sporach polityczno-gospodarczych z Białorusią i Ukrainą odniosło skutek odwrotny od zamierzonego: Zachód zamiast bez namysłu paść w ramiona moskiewskiego energetycznego mocarstwa, zaczyna z pewną taką ostrożnością popatrywać na rosyjskiego partnera, szukać dróg dywersyfikacji dostaw i pracować nad wspólną polityką energetyczną.

Czy na wzrost zaufania Europy do Moskwy wpłynęło może wprowadzone na początku grudnia moratorium na wykonywanie postanowień traktatu CFE przez Rosję? A czemu mają służyć groźne pohukiwania rosyjskiej generalicji, która zapowiada, że komputer odpali rakietę w kierunku Polski, jeżeli z jej terytorium w przyszłości wystartuje antyrakieta z amerykańskiej wyrzutni? (Czy to jest ta szumnie zapowiadana przez wysokich funkcjonariuszy rosyjskiego państwa adekwatna odpowiedź na zbudowanie w Europie Środkowej elementów amerykańskiego systemu przeciwrakietowego?) Czy pokazywane z lubością w mediach próby z nowymi rosyjskimi rakietami zastąpią Rosji utracony parytet jądrowy z USA? Rozpryskujące się w powietrzu wielogłowicowe rakiety na trasie Plesieck – Kamczatka wyglądają świetnie w telewizji i w tym błyszczącym opakowaniu dobrze się sprzedają na rynku wewnętrznym. Mają porażać świadomość, utrwalać pogląd, że Rosja znów wygraża atomową pięścią. Komu? Po co? Czy te pomruki niewyspanego rosyjskiego niedźwiedzia to oznaka faktycznej potęgi czy kolejny bluff?

A jak można ocenić działania Rosji w odniesieniu do problemu statusu Kosowa? Czy sprzeciw wobec planu Ahtisaariego i podjudzanie Serbii przeciwko Zachodowi jest konstruktywną propozycją czy kolejną próbą zamieszania?

A Iran? Paliwo dla elektrowni jądrowej w Bushehr i systemy S-300 dla irańskiej armii. To sukces czy bomba z opóźnionym zapłonem?

Wspólnym wysiłkiem Moskwy i Pekinu udało się sklecić Szanghajską Organizację Współpracy, grupującą graniczące z Chinami państwa postradzieckie. I znowu – w wymiarze propagandowym okrzyknięto to w Rosji jednoznacznym sukcesem Putina. Tymczasem nawet gołym okiem widać, że lista rozbieżności, zagrożeń i obaw w stosunkach rosyjsko-chińskich jest pokaźna i tylko stale się wydłuża, a Rosji pod rządami Putina ani nie udało się jej skrócić, ani w ogóle zmiękczyć twardej sąsiedzkiej rzeczywistości.

To znowu tylko kilka pytań, a nie analiza prezydentury Putina. Pozostaje jeszcze choćby cały obszar stosunków amerykańsko-rosyjskich, meandrujących w dziwnych figurach stylistycznych.

Głos Rosji jest coraz bardziej donośny. Owszem. Propagandowo bardzo dobrze ustawiony. I trudno uwolnić się od wrażenia, że dziwną przyjemność sprawia rosyjskim politykom jego szorstkość, ton nieprzyjazny, wręcz wrogi, że w tym gatunku czują się dobrze. Tylko czy to sukces polityki Putina?

Tłum na okładce

Prezydent Putin w pięknym gabinecie w Nowo-Ogariowie udzielił wywiadu amerykańskim dziennikarzom z okazji przyznania mu tytułu „Człowieka Roku” przez pismo „Time”. Nienaganny granatowy garnitur, nienaganna błękitna koszula bez najmniejszej zmarszczki, nienaganny granatowy krawat i nienaganne spojrzenie z wysoka na gości i ich młodą amerykańską cywilizację. I wielkie emocje ze stukaniem wskazującym palcem po stole i podnoszeniem głosu, kiedy odpowiadał na pytanie, jak Zachód ocenia Rosję. I niedbała, kowbojska poza, kiedy mówił o młodzieńczych fascynacjach „Beatlesami”.

„Są na świecie starsze cywilizacje niż amerykańska. Dlaczego uważacie, że macie prawo pouczać innych, jak się mają zachowywać?” (…) „Nie powiedziałbym, że NATO to śmierdzący trup zimnej wojny, ale to przeżytek, który dostaliśmy w spadku po minionej epoce. Najwyższy czas skończyć z blokowym myśleniem. Po co w ogóle istnieje NATO? Przecież nie potrafi odpowiedzieć na wyzwania współczesności, nie nadaje się do walki z terroryzmem. Czy potrafiło zapobiec zamachowi 11 września, w wyniku którego zginęły setki i tysiące Amerykanów? Gdzie było wtedy wasze NATO? Gdzie?! (…) Z terroryzmem można walczyć tylko pracując codziennie, we współpracy z partnerem, który zasługuje na zaufanie. Takim partnerem jest Rosja”.

Być może to swoista nowa oferta dla Zachodu: proszę Rosji nie pouczać z waszecia za deptanie waszych cywilizacyjnych wymogów, my mamy własne, kto wie, czy nie lepsze, proszę przymknąć oko na naciągane procedury wyborcze, na trucie adwersarzy polonem, zamykanie ust mediom i nabrać do nas zaufania, zlikwidować NATO (a zwłaszcza nie przyjmować do sojuszu Ukrainy i Gruzji), kupować nasze surowce.

Zestawmy to jeszcze z uzasadnieniem redakcji pisma „Time”. I z kilkoma pytaniami, które postawił wnikliwy obserwator rosyjskiej sceny politycznej Witalij Portnikow, zastanawiając się, na czym – poza propagandowym hałasem – opiera się twierdzenie Putina i jego chwalców, że Rosja odwojowała utraconą pozycję na międzynarodowej scenie.

„Time”: „Putin (…) doprowadził kraj do stabilizacji. (…) Przywrócił Rosję na mapie świata. On nawet ma ambicję, aby tę mapę samemu kreślić”.

Portnikow: „Redakcja stwierdziła, że Putin, lekceważąc zachodnie wartości, zmusił świat, by znów liczył się z Rosją. Czy rzeczywiście? Czy protesty Rosji doprowadziły do tego, że krajów bałtyckich nie przyjęto do NATO? A może sojusz nie jest gotowy przyjąć Ukrainy? Gdyby Kijów wystąpił z taką inicjatywą, Ukraina byłaby w NATO. A może prezydent zdołał, wykorzystując potencjał kraju, wprowadzić Rosję do WTO? A może protesty Rosji doprowadziły do tego, że USA zrezygnowały z budowy tarczy antyrakietowej w Europie Środkowej? (…). A może wysiłki Rosji w kontaktach z Hamasem zmusiły palestyńskich bojowników, aby uznali Izrael? A może dostarczając paliwo jądrowe do elektrowni w Bushehr, Rosja sprawiła, że Iran zrezygnował z programu atomowego? A może Rosji udało się zmusić Kim Dzong Ila do przerwania programu atomowego KRL-D? A może potężny głos Moskwy zmusił estoński parlament, by zaniechać przeniesienia pomnika „Brązowego Żołnierza” z centrum Tallina na cmentarz wojskowy? A może przyjazd Władimira Putina do Kijowa [jesienią 2004 roku] i zmasowana kampania wsparcia dla kandydatury Wiktora Janukowycza na wyborach prezydenckich zapewniły zwycięstwo temu ostatniemu? A może w Gruzji pozostały rosyjskie bazy wojskowe? Może Turkmenistan nie podniósł Rosji ceny na gaz? A Kazachstan nie upomniał się o wyższe opłaty za użytkowanie kosmodromu Bajkonur? A może Azerbejdżan zrezygnował z alternatywnych tras przesyłu surowców energetycznych? A może ja nie wiem o czymś, o czym wie „Time”? (…) Pewien doświadczony radziecki i rosyjski dyplomata powiedział mi: Kiedy byłem ambasadorem Związku Radzieckiego, udowadniałem, że nie należy się nas bać, że nikomu nie zagrażamy – i widziałem strach w oczach partnerów. Teraz, kiedy jestem ambasadorem Rosji, udowadniam, że należy się nas bać – i w oczach rozmówcy widzę kpinę”. Sensem działalności Władimira Putina na arenie międzynarodowej jest stworzenie wirtualnego wizerunku nowej rosyjskiej polityki zagranicznej. To bardzo korzystne nie tylko dla rosyjskiego prezydenta, ale i całej armii zachodnich ekspertów, którzy stracili pracę i wysokie honoraria, ekspertów kultywujących obraz wielkiego strasznego mocarstwa. Tym ekspertom też należy się miejsce na okładce „Time’a” – podsumowuje Portnikow.

Ciekawe pytania. Do nich można byłoby dołączyć jeszcze kilka innych. Ale to już może po świętach.

Teraz życzę Państwu radości i ciepła. Wesołych Świąt!

Dzień Czekisty na łamach „Time”

Dziś mija 90. rocznica powołania Czeka – Nadzwyczajnej Komisji ds. Zwalczania Kontrrewolucji. 20 grudnia od 1995 roku jest obchodzony w Rosji jako Dzień Funkcjonariusza Organów Bezpieczeństwa (popularnie nazywany przez naród Dniem Czekisty). Za Władimira Putina – wychowanka KGB – rokrocznie odbywały się rytualne spotkania w gronie szefostwa, pokazywała je telewizja, prezydent przyjeżdżał, wygłaszał przemówienie, w którym chwalił funkcjonariuszy za osiągnięcia (nawet jeśli ich nie było), wręczał medale zasłużonym (odznaczeni podchodzili bokiem, tyłem, na czworaka – żeby tylko nie pokazać twarzy do kamery), rozdawał kwiaty wdowom po weteranach niewidzialnego frontu, po czym zaczynała się część dla oka zwykłego obywatela niedostępna. Poza tym uroczyście składano wieńce pod tablicą ku czci Jurija Andropowa na ścianie słynnego gmachu Łubianki. Tablicę zdemontowaną w latach 90. Putin kazał na powrót umieścić zaraz na początku swoich rządów (komentatorzy podśmiewali się nawet swego czasu, że Putin to „drugie, poprawione wydanie Andropowa”). Odbywały się okolicznościowe akademie na cześć, spotkania weteranów itd. Kraj mógł odczuwać dumę z organów bezpieczeństwa. Władza była blisko służb, służby były blisko władzy. Korporacja „siłowików-czekistów” z każdym rokiem rosła w siłę.

Tymczasem w tym roku – roku okrągłej rocznicy powstania Czeki, pramatki założycielki dzisiejszej Federalnej Służby Bezpieczeństwa – wielkich uroczystości brak. Prezydent wprawdzie spotkał się z kolegami na tradycyjnym wieczorku, ale powiedział im tylko srogo, że mają trzymać się litery prawa. W prasie pojawiły się zapowiedzi, że wielkich uroczystości nie będzie, „90. rocznica powołania Czeki może niepotrzebnie wywołać skojarzenia historyczne z KGB” – brzmiał enigmatyczny komunikat biura prasowego FSB.

Dlaczego zrezygnowano ze zwyczajowej czekistowskiej pompy i to akurat przy okazji okrągłej rocznicy? Czy dlatego że wywodzący się z KGB i FSB Putin nagle przestał chcieć eksponować swoją bliskość z organami? Czy dlatego że FSB zechciała się może odciąć od swoich czekistowskich i kagiebowskich korzeni? Czy może są jeszcze jakieś inne powody wyciszenia zwykle miłego sercu prezydenta święta funkcjonariuszy organów bezpieczeństwa państwowego?

Może nie było się czym pochwalić? Dyrektor FSB Patruszew wystawił wprawdzie swoim podkomendnym laurkę za wykrycie kilkudziesięciu szpiegów i udaremnienie kilkuset zamachów terrorystycznych, ale zza przyjemnych sprawozdań sterczą uszy: wysocy funkcjonariusze i wywodzący się ze służb członkowie rządzącej korporacji ostatnio kilkakrotnie brali się za łby, walcząc o swoje biznesy (a mają się o co bić), dostęp do ucha prezydenta, rząd dusz w kraju, wpływ na wybór następcy cara… I może w tej sytuacji Kreml uznał, że powinien zademonstrować, że trzyma służby na dystans? Zwłaszcza przed decydującą fazą operacji „Sukcesor”. Z tym że nie wygląda to zbyt przekonująco, bo właśnie w tej operacji lojalny udział służb jest ważnym komponentem.

Ale poza wszystkim pan Putin ma dziś osobiście lepszy powód do świętowania. „Time” uznał go za „Człowieka Roku 2007”. Jeden z amerykańskich senatorów skrytykował wybór pisma, parafrazując słynną wypowiedź George’a Busha o Putinie: „Zajrzałem mu głęboko w oczy i zobaczyłem w nich trzy litery: K-G-B”. Jak widać, trudno uciec od tych skojarzeń.

O nominacji „Time’a” dla człowieka, który chce zostać premierem przy prezydencie Miedwiediewie warto jeszcze napisać parę słów oddzielnie. Do tematu zapewne więc wrócę.

Całują ikony, biją mu pokłony

Kilka dni temu pisałam o sekcie we wsi Poganowka, oczekującej na rychły armagedon w podziemnych bunkrach. Tymczasem członkowie sekty działającej w wiosce Jelnia w obwodzie niżnonowogrodzkim pod ziemię się nie chowają i sprawują kult ziemski w każdym calu. Choć też czekają końca świata.

Sekta Przenajświętszej Panienki „Zmartwychwstająca Ruś” modli się do prezydenta Putina, całuje jego portrety i błaga, aby powstrzymał nadciągającą katastrofę. Na czele sekty stoi „matuszka Fotinia”. Wedle jej objawienia, prezydent Putin jest kolejnym wcieleniem apostoła Pawła, króla Salomona i księcia Włodzimierza (wtedy, kiedy Władimir Putin miał być księciem Włodzimierzem, matuszka Fotinia była księżną Olgą, „matką chrzestną” Rusi włodzimierskiej). Matuszka widzi nad głową Putina koronę, której on sam jeszcze nie dostrzega, ale to tylko kwestia czasu. Wyznawcy muszą zachowywać srogie posty – ani mięsa, ani ryb jeść nie mogą.

W oczekiwaniu na to, aż wszyscy przejrzą na oczy, Fotinia sprzedaje hektolitrami „wodę przefiltrowaną od zła” i za opłatą odprawia egzorcyzmy, wygania biesy, leczy nieuleczalne choroby (na seans należy przynieść własną oliwę – głosi ogłoszenie w siedzibie Fotini – byłej rezydencji miejscowego biznesmena). Wydaje też gazetkę „Świątynia Światła”, w której można przeczytać wywiady z apostołem Pawłem, a nawet Matką Boską oraz liczne apele Fotini do prezydenta Putina i patriarchy Aleksego II. Kapłanka Fotinia nazywa się Swietłana Frołowa, w 1996 roku została skazana za oszustwa i sprzeniewierzenie pieniędzy na karę 1,5 roku pozbawienia wolności, wcześniej pracowała na kolei w bazie towarowej.

Prasa donosi, że sekta została zarejestrowana jako prawosławna, działa legalnie. Dziennikarze opisujący fenomen „Zmartwychwstającej Rusi” podpowiadają, że panią Frołową powinno się pociągnąć do odpowiedzialności za czerpanie korzyści majątkowych z nielegalnego wykorzystywania wizerunku głowy państwa.

 

*

 

W komentarzu do postu o „Ludziach podziemnych” Stańczyk napisał: „Część tych sekt to produkty służb specjalnych jeszcze sprzed 1991 roku. Nie jest tajemnicą, że panowie z KGB i GRU pracowali nad wykorzystaniem ruchów religijnych do rozłożenia społeczeństw zachodnich.”

Produktem służb była sekta „Białe bractwo”, działająca w pierwszej połowie lat 90., stosująca techniki hipnozy i manipulacji, założona i z powodzeniem prowadzona przez eksoficera KGB, Jurija Kriwonogowa. Sekta Najwyższa Prawda (Aum Shinri kyo) miała na gruncie rosyjskim wysokich protektorów – między innymi szefa Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej, Jurija Łobowa, w 1994 r. prasa pisała o skandalu związanym z wykorzystaniem poligonów armii do prowadzenia szkoleń członków tej sekty (szkolenia prowadzić mieli oficerowie GRU).

Jaki charakter mają dzisiejsze sekty, działające w Rosji? Zarówno wissarionowcy, jak i „Zmartwychwstająca Ruś” oraz wiele innych podobnych to produkty komercyjne. „Czesanie kasy” jest na ogół jedynym celem, jaki stawiają sobie przywódcy tego typu sekt. Guru żeruje na naiwności wyznawców, którym odbiera majątek, nakazuje zerwanie więzi z rodziną i znajomymi „z poprzedniego życia”. Sekty są zagrożeniem dla porządku społecznego, w tym sensie są obiektem zainteresowania służb, ale raczej nie są przez nie inspirowane.

W rosyjskich mediach co rusz pojawia się materiał o jakimś kolejnym cudotwórcy w rodzaju Grigorija Grabowoja, który ogłosił, że wskrzesza umarłych i ściągał niewyobrażalne pieniądze z nieszczęsnych ludzi, którzy chcąc odzyskać zmarłych bliskich walili do niego drzwiami i oknami. Organy ścigania zainteresowały się jego „kościołem” dopiero wtedy, kiedy zaczął łudzić matki Biesłanu, że zwróci im zabite w szkole dzieci.

Obok sekt religijnych, powstałych na gruncie prawosławia czy zaadaptowanych na gruncie rosyjskim sekt zachodnich, istnieją też liczne odłamy „antyreligii”, przede wszystkim różnej maści sataniści.

Eksperci wzywają do tworzenia ośrodków, do których mogliby się zgłaszać ludzie pokrzywdzeni przez sekty. Pod wpływem sekt pozostaje w Rosji od 600 do 800 tysięcy ludzi.