Archiwum autora: annalabuszewska

Robaczywe kury, czyli nie potrzebuję tureckich plaż

25 listopada. Wygląda na to, że to koniec pięknej męskiej przyjaźni. Jeszcze pod koniec września prezydent Putin gościł prezydenta Erdogana w Moskwie na uroczystości otwarcia wielkiego meczetu. Ba, nawet dosłownie kilka dni temu w Antalyi na szczycie G20 obaj panowie spotkali się i rozmawiali, i pozowali fotoreporterom, ściskając sobie wzajem prawice. Wczoraj na linii Moskwa-Ankara rozpoczęła się epoka lodowcowa. Ale po kolei.

Szczyt był dla Turcji nieudany. Patroni uregulowania syryjskiej wojny zignorowali pozycję gospodarzy. Tymczasem Turcja bardzo pragnęła, aby jej pozycję w kwestii syryjskiej uwzględniono w dynamicznych politycznych układankach. Ankara chciałaby ukrócić ambicje syryjskich Kurdów (własnych zresztą też) i odsunąć od władzy Asada. W syryjskim teatrze wojennym wspiera antyasadowską opozycję i prowadzi jakieś niejasne gierki z Państwem Islamskim (nie ona jedna). Zachodni sojusznicy popatrują na te gry z dezaprobatą.

A tu jeszcze do gry wkroczyła pod koniec września Rosja, która ma w Syrii dokładnie odwrotne cele niż Ankara. To mocno wzburzyło kręgi polityczne nad Bosforem. Najbardziej bodaj to, że Rosja – głośno deklarując ataki na cele Państwa Islamskiego – zwalcza antyasadowską opozycję wspieraną przez Erdogana. I to zwalcza ją, latając nie tylko po syryjskim, ale i tureckim niebie.

Turcja na dodatek została pominięta w nowym rozdaniu, jakie następuje po zamachu na rosyjski samolot pasażerski nad Synajem i zamachach fundamentalistów w Paryżu. Chęć zacieśnienia współpracy ponad podziałami pomiędzy Zachodem i Moskwą wyraziła Francja, Hollande podjął wysiłki, by zmontować jakiś alians. Interesów Turcji w tym układzie nie dostrzeżono. Co więcej, Putin mówił głośno, że podejrzewa Ankarę o sprzyjanie Państwu Islamskiemu, co kazało spodziewać się jeszcze większego zmarginalizowania Turcji. Czy powtarzający mantry o odrodzeniu imperium Osmanów prezydent Erdogan, sięgający po dyktatorskie metody rządzenia, mógł przełknąć tak gorzką pigułkę?

Wczoraj doszło do zestrzelenia rosyjskiego samolotu Su-24, który naruszył przestrzeń powietrzną Turcji. Podniósł się wielki krzyk. Faktycznie – od lat pięćdziesiątych żadne z państw NATO nie strąciło rosyjskiego (radzieckiego) samolotu wojskowego. Światowe media już na cienkie plasterki rozwałkowały detale incydentu. Samolot wykonywał lot, który mógł spełniać dwa zadania: bombardowanie pozycji syryjskich Turkmenów (na pograniczu syryjsko-tureckim) i zakłócenia w pracy tureckich systemów dowodzenia i łączności; w przestrzeni powietrznej Turcji Su-24 przebywał 17 sekund, został zestrzelony po uprzednim ostrzeżeniu przez tureckie F16, jeden pilot zginął.

Prezydent Putin nazwał akcję tureckiego lotnictwa „ciosem w plecy ze strony poplecznika terrorystów”. Kreml sięgnął po bardzo mocne słowa. Ale jednocześnie po kilku godzinach wydał uspokajające komunikaty, że nie podejmie w odwecie akcji militarnej. Jedynie wzmocni swoją grupę w Latakii o systemy S300 (lub – wedle innych źródeł S400). Niejasne jest, jak dalece Rosja chce zwinąć współpracę gospodarczą z Turkami. Na razie wstrzymała wyjazdy turystyczne do popularnych wśród rosyjskich turystów tureckich kurortów nadmorskich, zapowiedziała jakieś sankcje handlowe, wprowadziła zakaz na sprowadzanie tureckich kur, porażonych podobno jakimś bakcylem czy robalem. Ale strategiczny handel ropą naftową i gazem pozostanie nietknięty: do Turcji nadal płynąć będą rosyjskie paliwa.

Incydent w niebie na pograniczu turecko-syryjskim utrudnia dogadywanie się Zachodu z Rosją. Jak pisze dzisiaj New York Times, „incydent pokazał ryzyka związane z akcjami rosyjskiego i natowskiego lotnictwa w Syrii w jednym teatrze działań wojennych. Osłabił także szanse na dyplomatyczny przełom w negocjacjach dotyczących Syrii. […] Prezydent Hollande spotkał się z prezydentem Obamą, aby przekonać go do ściślejszej współpracy z Rosją przeciwko Państwu Islamskiemu. Na tym tle decyzja Turcji, aby zestrzelić rosyjski samolot wojskowy, który atakował cele w Syrii, nasiliła jedynie rozbieżności pomiędzy Moskwą i NATO i zniweczyła próby skłonienia Rosji, by zaprzestała popierania Asada”.

Mocna odpowiedź Turcji na rozpychanie się Rosji nad Syrią jeszcze nie oznacza, że interesy Ankary zostaną uwzględnione. I przez sojuszników z NATO, i tym bardziej przez Rosję, która poczuła się dotknięta do żywego w swej dumie. Erdogan zaryzykował – pokazał, że może łobuzującemu rywalowi przyłożyć między oczy. Niedawno prezydent Putin wspominał z rozrzewnieniem, że leningradzkie podwórko, na którym się wychował, nauczyło go, że jeżeli ktoś rwie się do bójki, to lepiej wtedy uderzyć pierwszym. Zapewne nie spodziewał się, że tę lekcję tak weźmie sobie do serca turecki sąsiad. Moskiewski dziennikarz Anton Oriech: „Myśleli, że Turcy będą, jak pozostałe NATO, tylko się odgrażać i bezczynnie patrzeć, jak my się panoszymy. Tyle że Turcja to nie Zachód, a wujaszek Erdogan to nie Merkel, Hollande i Obama. On też potrafi walnąć. Putin myślał, że dopóki NATO gra wedle reguł, to on sobie może pozwolić na stosowanie metod ze swojego leningradzkiego podwórka. A Erdogan zagrał dokładnie w jego stylu, wedle metod stambulskiego podwórka”. Ajder Mużdabajew wrzuca kryzys w szerszy kontekst: „Gdyby nie było Krymnasza, nie byłoby tych wszystkich komplikacji. Ani wojny, ani zestrzelonych samolotów, ani ofiar, ani biedniejących obywateli, ani zakazów na loty do Egiptu i Turcji”.

Zapach pustki

21 listopada. Od czterech dni odbiorcy programów rosyjskiej telewizji mają okazję oglądać bezpośrednie transmisje z bombardowań Syrii dokonywanych w ramach operacji „Odwet”. Panowie generałowie opowiadają łamiącym się z emocji głosem, że „wykonano tyle a tyle samolotolotów (to nie literówka, tylko fachowe określenie liczby wykonanych wylotów), porażono tyle a tyle obiektów terrorystów, ataki spowodowały takie a takie straty”. Ilustracją tych sprawozdań są zdjęcia satelitarne lub wykonane z pokładu samolotów. Tu wybucha sztab terrorystów, a tu magazyn paliw – informują widzów dziennikarze łamiącym się z emocji głosem. Ten aspekt wybijany jest ostatnio na pierwszy plan: Rosja demonstruje, że świadomie niszczy ropę, którą handluje Państwo Islamskie, aby odciąć je od finansowania. Żadnych potwierdzeń, że Rosja bombarduje faktycznie Państwo Islamskie, a nie przeciwników Asada, z innych źródeł nie widziałam.

Jakie piękne są nasze bombowce „biały łabędź”; jak znakomicie, celnie, bezbłędnie rażą wyznaczone cele nasze wystrzeliwane z Morza Kaspijskiego skrzydlate rakiety Kaliber! – zachłystują się eksperci wojskowi łamiącym się z emocji głosem (http://tv.mk.ru/video/2015/11/20/rossiyskie-korabli-nanesli-udar-krylatymi-raketami-po-boevikam-v-sirii.html). „Rezultaty tak zwanej koalicji z USA na czele są równe zeru, w przeciwieństwie do sukcesów rosyjskiego lotnictwa” – dodaje z dumą łamiącym się z emocji głosem przewodniczący Dumy Państwowej Siergiej Naryszkin. Skoro nie chcą cię chwalić inni, chwal się sam.

W jednym z ostatnich programów informacyjnych „Wiesti” obszernie relacjonowano przygotowania do bombardowań: oto w lukach umieszczane są bomby, a na bombach żołnierze piszą: „za naszych”, „za Paryż”.

Znawca tematyki bliskowschodniej Gieorgij Mirski powątpiewa w znakomite wyniki rosyjskiej operacji wojskowej: „Bombardowania… Setny raz powtarzam: bombardować może każdy, a kto piechotę i czołgi wyśle? Nikt nie wysyła. Koalicja? Mamy już całe dwie koalicje, można je połączyć, stworzyć jedną pod wspólnym dowództwem USA i Rosji, proszę bardzo, ale kto pójdzie do ataku z giwerą przewieszoną przez ramię? Ci, którzy mogą i chcą walczyć, i tak walczą lepiej czy gorzej, mam tu na myśli rządowe armie Iraku i Syrii. Niektórzy nasi dziennikarze zachwycają się […], że syryjscy piloci dokonują cudów, wszak latają na starych samolotach. Rzeczywiście, trzeba umieć oderwać się od pasa startowego, przelecieć zadaną odległość, zrzucić bombę na przeciwnika, który nie ma nawet złamanego działa przeciwlotniczego. Istny cud, powiedziałbym nawet, niezwykły heroizm” (http://echo.msk.ru/blog/georgy_mirsky/1661394-echo/).

Rosyjscy komentatorzy zajmują się obficie rozważaniami, czy możliwe jest rozpoczęcie przez Rosję operacji lądowej. Wielu twierdzi, że nie tylko jest możliwe, ale wręcz nieuniknione. Spodziewano się, że wczorajsze połączone posiedzenie obu izb parlamentu (z którego pochodzi ten smakowity cytat Naryszkina) zwołane zostało po to, aby udzielić zgody na wysłanie wojsk lądowych do Syrii. Ale takiego wniosku nie rozpatrywano. Wygłoszono dyżurne mowy, rozbrzmiały dyżurne oklaski. Niektórzy wybrańcy narodu przysypiali bez żenady. Pachniało pustką.

W centrum zainteresowania nadal znajdują się wydarzenia związane z zamachami w Paryżu. W audycji rozgłośni Echo Moskwy politolog Stanisław Biełkowski powiedział ciekawą rzecz: „To jasne jak słońce. Putin wiedział o zamachach wcześniej, gdyż on ma sporą agenturę w Państwie Islamskim. Agentura to dawni członkowie partii Baas [rządzącej Irakiem za czasów Husejna], którzy dowodzą wojskowymi operacjami Państwa Islamskiego. To ludzie bliscy ZSRR i Rosji. A zatem rosyjskie służby specjalne mają swoją agenturę jeszcze od czasów iracko-irańskiej wojny. Patronat nad nimi sprawował Jewgienij Primakow”. Co jeszcze, zdaniem Biełkowskiego, świadczy o tym, że Putin zawczasu wiedział o paryskich aktach terroru? To, że momentalnie zareagował. Zwykle w sytuacjach trudnych, zaskakujących Putin się chowa. (Faktycznie tak było jeszcze od czasów tragedii nieszczęsnego Kurska, a ostatni przykład to długie milczenie po katastrofie rosyjskiego airbusa nad Synajem). „A tu dosłownie sekundę po zamachu pojawia się oświadczenie Pieskowa [sekretarza prasowego Putina] i Putin nieoczekiwanie wychodzi z cienia i gra dalej. […] Wykorzystał zamachy w Paryżu, aby powiedzieć światu, że koalicja jest niezbędna, że Rosję znów należy przytulić do kochającej piersi wspólnoty światowej”.

Jeśli rzeczywiście rosyjska agentura miała jakieś informacje i podzieliła się nimi z rosyjskimi władzami, a rosyjskie władze nie podzieliły się nimi z Francuzami, których teraz ogłaszają za głównych sojuszników, to fundament tych aliansów buduje się na piasku z wiatru i mgły. Na razie żadnych potwierdzeń ani dementi w tej sprawie nie ma.

Jeszcze zacytuję Stanisława Biełkowskiego, tym razem to fragment jego wpisu blogowego: „Pokonanie Państwa Islamskiego – czy to poprzez operację lotniczą czy naziemną – nie jest celem Putina. Jego celem jest pakt z Zachodem o podział sfer wpływów, walka z terroryzmem jest tylko instrumentem. Taka walka może trwać wiecznie. Łącząc z Zachodem wysiłki w walce z terroryzmem, Rosja liczy na całkowite lub choćby częściowe zniesienie sankcji, faktyczne uznanie Krymu za część Federacji Rosyjskiej, legalizację Donieckiej i Ługańskiej Republik Ludowych jako quasipaństwowych tworów, znajdujących się w składzie Ukrainy formalnie, a faktycznie niezależnych, kontrolowanych przez Moskwę”.

Jeżeli taki jest cel Putina, a myślę, że to możliwe, to jeszcze długo będziemy słuchać o urodzie rosyjskich bombowców niosących bomby z krzepiącymi napisami, o niezłomnej postawie asadowskich wojsk i pieśni w rodzaju „Syrio, siostro moja, rosyjski brat cię obroni”: https://www.youtube.com/watch?v=01xIxPc0Xy8

Bomba i odwet

18 listopada. Żyjemy w czasach, gdy kula ziemska nie zdąża obrócić się wokół swojej osi, a już wszystko się zmienia jak w kalejdoskopie. Przez szesnaście dni po katastrofie rosyjskiego samolotu pasażerskiego lecącego z Egiptu do Petersburga rosyjskie władze trzymały się wersji, że airbus runął na ziemię z przyczyn technicznych, błędów ludzkich, a wersję zamachu traktowano jako „jedną z możliwych”, spychając na dalszy plan. Wersja o zamachu w sposób zbyt oczywisty wskazywała na związek tej tragedii z operacją wojsk rosyjskich w Syrii.

I oto prezydent Putin po spotkaniu z dyrektorem FSB siedemnastego dnia po tragedii niespodzianie stwierdza, że nie ma najmniejszych wątpliwości: to był zamach. I grzmi głosem pełnym emocji: „Nie otrzemy łez z naszych dusz i serc. Ale to nie przeszkodzi nam znaleźć i ukarać przestępców. […] Będziemy szukać ich wszędzie, gdzie by się nie pochowali. Znajdziemy ich w dowolnym punkcie naszej planety i ukarzemy”. Niepodobna uwolnić się od uczucia deja vu – podobne mocne słowa pewien nieznany, niepozorny polityk wypowiedział w roku 1999 po zamachach bombowych w Moskwie i innych miastach – wtedy obiecał dorwać terrorystów „nawet w kiblu”. Minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow swoim grobowym głosem dorzucił, że Rosja została zaatakowana, a zatem po tym ataku na airbusa ma pełne prawo do samoobrony.

Skąd ta nagła zmiana? Zmienił się kontekst. Po krwawych zamachach w Paryżu i rozmowach na szczycie G20 w Antalyi zamach na rosyjski samolot można było umieścić w szerokim kontekście i wykorzystać jako argument na rzecz budowania wspólnej koalicji antyterrorystycznych. ” Oni ucierpieli z rąk terrorystów i my ucierpieliśmy, oni się mszczą i my się będziemy mścić”.

Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zmienił się ton opowiadania o Zachodzie w rosyjskich mediach. Komentatorka, znawczyni mediów Irina Pietrowska zauważa: „W programie Czas pokaże na Pierwszym Kanale [ogólnokrajowy najpopularniejszy I program rosyjskiej telewizji] prowadzący Tołstoj z ekspertami dyskutują o zamachu. Jeszcze tydzień temu ten sam Tołstoj ze skóry wyskakiwał i wszystkie organy gotów był oddać, dowodząc, że zamachu nie mogło być: „nie znaleziono śladów materiałów wybuchowych, to dlaczego Obama i inni liderzy mówią o zamachu?”.

Teraz kapłani ministerstwa prawdy mają nowe zadanie – trzeba uzasadnić, że ci, których jeszcze przed chwilą mieszali z błotem i odsądzali od czci i wiary, jednak zasługują na szacunek. Bo prezydent Putin dostrzegł szansę na przełamanie izolacji, w jakiej Rosja znalazła się na skutek aneksji Krymu i rozróby w Donbasie. Dostrzegł ją przede wszystkim w Paryżu. Francja po zamachach krwawi, rzuca na pozycje Państwa Islamskiego dodatkowe samoloty, wyprawia okręty przez Morze Śródziemne. „My też tak postąpimy – oznajmia Putin. – Proszę, panowie wojskowi, traktować Francuzów jak sojuszników”. I medialna obsługa Kremla od wczoraj wyskakuje z portek, żeby przekonać publiczność, że Francuzi są dobrzy. Zresztą nie tylko Francuzi, nawet Amierikosy-Pindosy też w rosyjskiej przestrzeni medialnej z dnia na dzień odzyskali człowieczeństwo. „Rosjanie mają bardzo krótką pamięć operacyjną, pliki sprzed tygodnia już zostały usunięte. Nie trzeba niczego przypominać, przecież to było dawno i nieprawda” – podsumowuje niewesoło jeden z komentatorów. „Jakże to tak? Obama już nie jest czmo, a Gejropa to nasi przyjaciele i partnerzy? Oceania zawsze walczyła z Eurazją i była sojusznikiem Wschódazji!”. Orwell znowu kłania się w pas.

Tymczasem rosyjska dyplomacja swoimi kanałami próbuje narzucić „partnerom” (tak, to słowo powróciło do słownika prezydenta i spółki) swoje widzenie rozwiązania sytuacji w Syrii: powalczymy z Państwem Islamskim, ale Asad zostanie nadal prezydentem Syrii. „W tej sytuacji nie ma wątpliwości, że niedopuszczalne jest formułowanie jakichkolwiek warunków połączenia wysiłków w walce z Państwem Islamskim” – powiedział Ławrow. Jasne, w takiej sytuacji, gdy cały świat bierze się za zwalczanie Państwa Islamskiego, nieprzyzwoicie jest mówić o Asadzie (przeciwko któremu buntuje się dwie trzecie jego kraju), a już tym bardziej przypominać Putinowi o Krymie, Donbasie i boeingu zestrzelonym nad wschodnią Ukrainą. To kremlowski plan minimum, plan minimum plus zawiera jeszcze postulat, aby Zachód łaskawie zabrał się w troki z całego obszaru postradzieckiego i pozostawił go pod kuratelą starej metropolii. No i oczywiście zdjął sankcje. Co z tego uda się zrealizować, pozostaje kwestią otwartą.

Już wczoraj Putin wysłał nad Syrię bombowce stacjonujące w bazach w Rosji – wielkie strategiczne maszyny, mogące zabrać na pokład od kilkunastu do nawet 40 ton bomb. „Show? No, show. Ale bardzo ładny” – zachwycił się publicysta Jegor Chołmogorow, który nadal nie może odżałować, że takich efektownych show nie było nad Noworosją.

Szczyt, Syria i koty

16 listopada. Na zjazd dwudziestki w tureckiej Antalyi prezydent Putin jechał z zamiarem przełamania izolacji w stosunkach z Zachodem. Od półtora miesiąca rosyjskie lotnictwo bombarduje w Syrii pozycje bojowników różnej proweniencji (Moskwa twierdzi, że tylko Państwo Islamskie, ale są na ten temat i inne doniesienia). Ponadto po krwawych zamachach w Paryżu, do których przyznało się Państwo Islamskie, sprawa przyduszenia hydry terroryzmu oraz problem napływających do Europy uchodźców z Bliskiego Wschodu stanęły ostro na porządku dnia. Kreml w tej zaostrzonej sytuacji zgłosił akces utworzenia wspólnego frontu walki.

Zachętę do tworzenia czegoś w rodzaju „koalicji antyhitlerowskiej bis” Putin zgłasza zachodnim partnerom już od pewnego czasu. W obliczu groźnego wroga (terroryzm, Państwo Islamskie) Rosja będzie sojusznikiem Zachodu, mówi Putin, bo w pojedynkę wroga się nie pokona; niech zatem Zachód puści w niepamięć różne grzeszki (aneksja Krymu, wojna w Donbasie, zestrzelony boeing), a będzie „fajnie i gites”, jak śpiewa Jaromir Nohavica. No i jeszcze niech na stolcu w Syrii pozostanie Asad, „jedyny prawomocny prezydent”. No i jeszcze w ramach poprawy atmosfery niech Zachód zniesie wreszcie te okropne sankcje.

Od piątkowego wieczora, gdy napłynęły wiadomości o zamachach w Paryżu, tuby kremlowskiej propagandy dęły co sił w płucach: trzeba się zjednoczyć, trzeba połączyć wysiłki, trzeba razem.

Pozycja przetargowa Moskwy w świetle ostatnich wydarzeń poprawiła się. Proszę sobie przypomnieć, jak wyglądał ostatni szczyt G20 w Australii: Putin siedział sam przy stoliku, nikt z nim nie chciał rozmawiać, premier Australii był nieprzyjemny do granic możliwości, a może nawet bardziej (to było niedługo po katastrofie samolotu nad Donbasem, w której zginęli obywatele Australii); Putin się obraził i wyjechał wcześniej. W Antalyi z Putinem spotkało się kilkoro najważniejszych przywódców zachodniego świata. Czy rozmowy te miały jakiś konstruktywny wymiar?

„Na wymarzony pakt o nowej Jałcie w nagrodę za udział Putina w walce z Państwem Islamskim, wydaje mi się, Zachód nie pójdzie i Putinowi w czasie szczytu dano to jasno do zrozumienia – uważa politolog Andriej Piontkowski (zawsze krytyczny wobec Kremla). – Widać to było choćby po suchym komunikacie Białego Domu: Putin i Obama rozmawiali o Ukrainie, Putinowi przypomniano o konieczności przestrzegania porozumień mińskich. W rosyjskiej telewizji odtrąbiono wielki sukces: na obrazku widać było rosyjskiego lidera, którego dopuszczono do wspólnego stołu. Putin z wielką przyjemnością wypowiadał przed kamerą słowa „David”, „Barack”, „Angela”, demonstrując, że znowu jest swój wśród swoich. Ale na tym sukces się jednak kończy i raczej nie sięgnie poza granice Rosji. […] Zachód może sam poradzić z problemem Syrii i Państwa Islamskiego, Rosja się tylko ze swoim Asadem plącze pod nogami. Nowa koalicja antyhitlerowska to fałszywy mem”.

Jest jeszcze jeden aspekt kontaktów na linii Moskwa-Zachód: zaufanie. Towar deficytowy. Igor Ejdman w audycji Radia Swoboda przypomina: „Jak pokazuje praktyka ostatnich lat, jak pokazuje historia ukraińskiego konfliktu, każde porozumienie Putin z łatwością narusza i stara się sytuację wykorzystać nie dla osiągnięcia deklarowanych celów, jak np. walka z Państwem Islamskim, a dla rozwiązania swoich konkretnych taktycznych ekspansjonistycznych zadań. […] Teraz sama walka z islamizmem Putina nie interesuje. Nawet jeśli Zachód postanowi układać się z Putinem, to i tak nic na tym nie wygra, po prostu Putin po raz kolejny oszuka zachodnich polityków, owinie ich sobie wokół palca, choć mam nadzieję, że tym razem do tego nie dojdzie”. Cóż, zobaczymy. Przed zamachami we Francji sytuacja była inna, po zamachach jest inna, rozmiękczony grunt jest bardzo na rękę Putinowi, liderzy Zachodu są bardziej skłonni do kompromisów.

Prezydent Obama powiedział, że Rosja może połączyć swoje wysiłki z działaniami koalicji walczącej z Państwem Islamskim. Ale czy Moskwa jest do tego gotowa? Zacytuję jeszcze raz Igora Ejdmana: „Nie ma mowy o tym, że Rosja zacznie działać w składzie tej [istniejącej pod auspicjami USA] koalicji, że jest w stanie podporządkować się wspólnemu planowi, walczyć z islamistami, pokonać nowych barbarzyńców z Państwa Islamskiego. Nie, to niemożliwe, dlatego że to stoi w sprzeczności z praktyką rosyjskiej polityki i tymi zadaniami, które miejscami nie różnią się od zadań islamistów, bo to zadania ekspansji, rozbicia cywilizacyjnego ładu”.

Na koniec jeszcze kilka słów o nieformalnym spotkaniu Putin-Obama. TASS podkreśla, że tego spotkania nie było w programie. Na kanale youtube zamieszczono filmik nakręcony z boku:

https://www.youtube.com/watch?v=d6qJpCutWug

Satyryk Jołkin zauważył, że największym zainteresowaniem mediów i publiczności portali społecznościowych cieszyła się nienerwowa przechadzka kotów po podium przygotowanym dla uczestników spotkania:

http://www.svoboda.org/content/article/27368678.html

 

 

Moskwa patrzy na Paryż

14 listopada. Ludzie przynoszą pod ambasadę Francji na ulicy Bolszaja Jakimanka w Moskwie kwiaty, ikony, świece. Długa kolejka tych, którzy chcą złożyć hołd ofiarom zamachów terrorystycznych w Paryżu, stoi na ulicy aż do wejścia do stacji metra Oktiabrskaja. „Rosja opłakuje Paryż”, „Kochamy Paryż”, „Nie boimy się” – takie napisy można przeczytać na pozostawianych pod ambasadą karteczkach. (Zdjęcia tu: http://grani.ru/Events/Terror/m.245881.html). Kilka obiektów w Moskwie, między innymi wieżę telewizyjną w Ostankino, podświetlono we francuskich barwach narodowych.

W nocy depeszę kondolencyjną w związku ze śmiercią 129 ofiar sześciu ataków terrorystów w Paryżu, na ręce władz Francji wystosował prezydent Rosji. „Ta tragedia to kolejne świadectwo barbarzyńskiej istoty terroryzmu, który rzuca wyzwanie ludzkiej cywilizacji. Aby efektywnie walczyć, musimy połączyć wysiłki całej wspólnoty międzynarodowej”. Putin zaproponował też pomoc w śledztwie. Liczny zastęp deputowanych do Dumy powtarza dziś postulat stworzenia wspólnego frontu walki z Państwem Islamskim. To nie tylko dyżurne wyrazy współczucia, to ważna oferta płynąca z Moskwy. Zresztą, nie po raz pierwszy. Teraz lepiej ją słychać po tragicznych atakach w Paryżu i po katastrofie rosyjskiego samolotu nad półwyspem Synaj dwa tygodnie temu. Rosyjska solidarność z ofiarami we Francji ma jeszcze i to tragiczne podłoże – wspólnotę żałoby po ofiarach.

Szef komisji spraw zagranicznych rosyjskiego Senatu Konstantin Kosaczow zasugerował, że należy odnowić współpracę służb specjalnych, mocno ograniczoną po wydarzeniach na Ukrainie. Jeszcze wczoraj przedstawiciele ugrupowania Władimira Żyrinowskiego pikietowali ambasadę Francji w Moskwie w związku z niedawnym opublikowaniem przez pismo „Charlie Hebdo” rysunków związanych z katastrofą rosyjskiego samolotu. Stali z transparentami: „My nie jesteśmy Charlie”, „Nowi przyjaciele terrorystów?” itd. Dzisiaj miała się też odbyć podobna demonstracja organizowana w Petersburgu przez Wiaczesława Miłonowa, antygejowskiego aktywistę. Miłonow odwołał akcję i wezwał satyryków pisma, aby powstrzymali się od publikowania rysunków związanych z zamachami. „Terroryzm nie ma narodowości” – oznajmił przytomnie. Prezydent Czeczenii Ramzan Kadyrow zwrócił się do przywódców państw muzułmańskich z apelem o podjęcie wspólnych działań na rzecz zwalczania Państwa Islamskiego.

Użytkownicy rosyjskich mediów społecznościowych nie tylko masowo wyrażają współczucie i solidarność z Francją (wielu zmieniło swoje zdjęcia profilowe w FB i Twitterze, umieszczając w tle francuską flagę). Pojawiają się również komentarze i prognozy. Administrator prześmiewczego konta na Twitterze „Mysli pierzidienta” dziś jest poważny: „Oglądam telewizję Dożd’ – chłopak z Moskwy opłakuje pod francuską ambasadą ofiary zamachów. Dopóki są tacy ludzie, Rosja żyje”. Ale częsty jest i taki motyw: „Lepszego prezentu dla Putina niż zamachy w Paryżu trudno sobie wyobrazić. To tak oczywiste, że nawet nie wymaga dodatkowych wyjaśnień”. Niektórzy idą jeszcze dalej: „Zamachy terrorystyczne w Paryżu to operacja specjalna Moskwy – akt przymuszania Europy do przyjaźni, świetny środek do tego, aby świat zapomniał o Krymie i Donbasie, o zestrzelonym malezyjskim boeingu”. W zupełnie innym duchu wypowiedział się w FB politolog Siergiej Markow, głosiciel idei „rosyjskiego świata”, Noworosji etc., zawsze do usług Kremla: „Należy wzmocnić środki bezpieczeństwa w Moskwie. Rosja, USA, Francja razem powinny dodusić Państwo Islamskie w Syrii, Iraku i Libii. Należy natychmiast zakończyć konflikt Rosji z Zachodem z powodu Ukrainy. Juntę zamienić na rząd techniczny, zmienić konstytucję, sprzątnąć neonazistów, przeprowadzić nowe wolne wybory. Kijowska junta to jedna z największych przeszkód w podjęciu wspólnej walki przez USA, UE i Rosję”. (Znowu to hasło wspólnej walki.)

Gazeta „Izwiestia” przeprowadziła błyskawiczną sondę wśród czytelników. Aż 77% uczestników powiedziało, że spodziewało się „czegoś podobnego” jak paryskie zamachy. 74% zadeklarowało, że po tym, co się stało, zrewidowało swoje plany wyjazdowe do Francji (wielu miało zamiar udać się do Paryża na powitanie Nowego Roku). Zdaniem badanych następnym celem terrorystów będzie Rosja (39%) lub Europa (32%). W ankiecie wzięło udział 15 tysięcy osób.

Większość dzisiejszych reakcji zarówno ze strony rosyjskich polityków, jak mediów oficjalnych i mniej oficjalnych wypowiedzi w Sieci dotyczy międzyludzkiej solidarności z ofiarami terroru, z władzami Francji, obywatelami tego kraju. Na stricte polityczne gesty i posunięcia przyjdzie czas już niebawem. Przed nami szczyt G20.

Córki stanu

11 listopada. Rodzice się do niej nie przyznają. Nie wiadomo, kim jest, nie wiadomo, skąd jest. Nie wiadomo, jakie umiejętności sprawiły, że zajęła stanowisko dyrektora firmy Innopraktika, realizującej lukratywny kontrakt na Uniwersytecie Moskiewskim (projekt wart 1,7 mld dolarów; na projekt zrzucają się same tuzy: Rosnieft’, Transnieft’, Rosatom). Nie wiadomo, jak zarobiła 3,7 mln dolarów na willę w Biarritz. Nie wiadomo, jak zgromadziła majątek wart 2 mld dolarów. Wiadomo tylko, że ma fajne hobby: akrobacje w rytmie rock and rolla. I że nieźle jej te tańce wychodzą (mistrzostwa świata w Szwajcarii sprzed dwóch lata, piąte miejsce https://www.youtube.com/watch?v=wg5q4ub74yc).

W styczniu sprawa tożsamości 29-letniej blondynki Kateriny Tichonowej wypłynęła po raz pierwszy. Dziennikarska brać zainteresowała się enuncjacjami publicysty i blogera Olega Kaszyna, który twierdził, że wysportowana miłośniczka akrobatycznego rock and rolla i dyrektorka Innopraktiki jest młodszą córką prezydenta Putina. Sekretarz prasowy głowy państwa wzruszył ramionami: „nie wiem, kim ona jest, już tyle dziewcząt uważano za córki Władimira Putina”. I tyle.

Temat ostatnio powrócił. Tym razem za sprawą publikacji Reutersa (http://www.reuters.com/investigates/special-report/russia-capitalism-daughters/). Dziennikarze agencji ustalili, że Katerina to prezydencka latorośl. Jej mąż Kiriłł Szamałow – syn członka kooperatywy Oziero, Nikołaja – jest akcjonariuszem firmy SIBUR Holding (przetwórstwo ropy, gaz). Akcje nabył od innego dobrego znajomego pana Putina, Giennadija Timczenki. Kółko wzajemnej adoracji.

Po publikacji Reutersa do Kateriny znów nikt się nie przyznał. Sekretarz prasowy oznajmił z niezmąconym spokojem: Nie dysponuję informacjami o życiu osobistym pani Tichonowej. Mogę zdementować doniesienia Reutersa.

Taki trend panuje na Kremlu: to nie nasi żołnierze, to nie nasz Buk, to nie nasz zegarek, to nie nasze dzieci. I jeszcze – to nie nasze domy. Niezmordowana fundacja zwalczania korupcji zainteresowała się olbrzymim domem w prestiżowym osiedlu willowym pod Moskwą (http://alburov.ru/2015/11/neotvetila/). Nieruchomość została w rejestrze zapisana na nazwisko Kseni Szojgu, młodszej córki ministra obrony. Dziewczyna ukończyła MGIMO i zaczyna karierę biznesową – zarabia na organizowaniu „patriotycznej” gry terenowej. Wartość samej działki w tej okolicy kosztuje krocie, a cóż dopiero wzniesienie pałacu w stylu chińskiej pagody. Jaka była reakcja na publikacje dociekliwej fundacji? Zamknięcie nieuczciwego właściciela? Nie! Zamknięcie dostępu do rejestru nieruchomości.

Płonące wrota

9 listopada. Zaszyte usta Piotra Pawlenskiego, ucięty płatek ucha, jego chude nagie ciało na bruku placu Czerwonego w Moskwie albo okręcone drutem kolczastym w Petersburgu – poprzednie akcje artysty performera protestującego przeciwko autorytaryzmowi władz, tłumieniu wolności słowa, skazaniu dziewczyn z Pussy Riot, ale także przeciwko obojętności społeczeństwa znane są na całym świecie. Dzisiejsza akcja została zatytułowana „Zagrożenie”.

Pawlenski o godzinie pierwszej w nocy podszedł do drzwi głównej siedziby Federalnej Służby Bezpieczeństwa na Łubiance, oblał je benzyną i podpalił. Został zatrzymany przez policję, a po wielu godzinach przesłuchań tymczasowo osadzony w areszcie. Podobno policjanci odnosili się do niego z nieufnością i ostrożnością na zasadzie: skoro przybił sobie jaja do bruku, to nie wiadomo, na co go stać.

Zdjęcie ascetycznej sylwetki performera na tle płonących drzwi podawane jest dziś w sieciach społecznościowych z rąk do rąk. Fotoreportaż z miejsca zdarzenia opublikował bloger Ilja Warłamow: http://varlamov.ru/1507107.html

Sam Pawlenski zamieścił film z akcji: https://vimeo.com/145096472, opatrując go komentarzem. „Płonące drzwi Łubianki to rękawica, którą społeczeństwo rzuca w twarz terrorystycznemu zagrożeniu. Federalna Służba Bezpieczeństwa, posługując się metodą nieustannego terroru, sprawuje władzę nad 146 milionami ludzi. Strach zmienia wolnych ludzi w zbitą masę zatomizowanych ciał. Zagrożenie, że i z nim się z pewnością rozprawią, wisi nad każdym, kto znajduje się w zasięgu kamer, urządzeń podsłuchowych i granic kontroli paszportowej. Sądy wojskowe likwidują każdy przejaw wolnej woli. Ale terroryzm może istnieć tylko karmiąc się zwierzęcym instynktem strachu. Przeciwstawić się temu instynktowi może wyłącznie odruch walki o swoje życie. A życie warte jest tego, aby zacząć o nie walczyć”. Za podpalenie drzwi mitycznego gmachu na Łubiance może mu grozić do pięciu lat pozbawienia wolności, o ile akcja zostanie zakwalifikowana jako akt chuligański. Jeden z członków Izby Społecznej przy prezydencie, Anton Cwietkow, zażądał od MSW odizolowania od społeczeństwa „tego wielbiciela sportów ekstremalnych”.

Za swój poprzedni happening „Swoboda” Pawlenski stanął przed sądem. Happening polegał na zbudowaniu barykady z opon na moście w Petersburgu, podpaleniu tych opon i stukaniu po metalu, aby „wydobyć dźwięk podobny do tego na Majdanie”. Pawlenski odmówił w sądzie składania zeznań i odpowiadania na jakiekolwiek pytania. Śledczy, który prowadził jego sprawę, Paweł Jasman, pod wpływem artysty-akcjonisty zwolnił się z pracy w Komitecie Śledczym, przekwalifikował, zdał egzaminy adwokackie. Nawet złożył wniosek, aby dołączono go do dwojga obrońców, którzy bronili Pawlenskiego w sądzie (przyczyny formalne nie pozwoliły na to – skoro Jasman był głównym oficerem śledczym w sprawie, nie mógł potem wskoczyć w buty adwokata). Historia prawie biblijna.

Reakcje użytkowników mediów społecznościowych na akcję na Łubiance są diametralnie różne. Od zachwytów – „genialna akcja, arcydzieło akcjonizmu”, „Piotr Pawlenski, apostoł” – po niezrozumienie i krytykę – „Pawlenski do psychiatryka!” itd. Satyryk Jołkin podsumował wydarzenie takim rysunkiem: http://polit.ru/gallery/elkin/

Rozważano też, co by się stało, gdyby Pawlenski analogiczną akcję chciał wykonać w Ameryce pod drzwiami FBI: „w Waszyngtonie mają w siedzibie FBI szklane drzwi, nie da się ich podpalić. Najważniejsze, że człowieka, który by się zbliżał z kanistrem benzyny, najprawdopodobniej przewróciliby mordą w dół już w odległości stu metrów od celu. Albo zastrzelili. W związku z tym mam pytanie: jak to możliwe, że do drzwi jednego z najważniejszych obiektów w mieście może sobie podejść ktoś, niosący kanister z paliwem i jeszcze na dodatek podpalić? A gdyby ten człowiek miał materiał wybuchowy? To nie jest pytanie od czapy w świetle ostatnich wydarzeń”. Pytanie faktycznie niepozbawione sensu. Ale na razie na nie nikt nie spieszy odpowiedzieć. W każdym razie w oficjalnej przestrzeni. Bo w tej mniej oficjalnej, owszem, używają sobie ludziska: „Ci [słowo niecenzuralne] nawet własnych drzwi nie są w stanie upilnować, tajna policja, niech ich licho [dalej: słowo niecenzuralne]”. Dziennikarz Arkadij Babczenko na swoim profilu FB rozwija tę myśl: „Patrzę na akcję Pawlenskiego i przychodzi mi do głowy: żadnego potwora FSB nie ma. Oni przejęli władzę, otrzymali gigantyczne zasoby, gigantyczne budżety, absolutną władzę, sto milionów pokornego i gotowego na wszystko społeczeństwa, telewizor – tę niesłychaną machinę propagandową, ze wszystkich sił starali się zbudować policyjne, zmilitaryzowane państwo. I nawet to im nie wyszło”.

Happening Pawlenskiego jest bardzo mocną akcją artystyczną. Skojarzenie płonących drzwi Łubianki z piekielnymi płomieniami narzuca się jako pierwsze. Obraz nieruchomej postaci na tle płomieni buchających z budynku, w którym życie straciły tysiące ofiar systemu, zapada w pamięć. Pawlenski nie ucieka z miejsca akcji, nie stara się ukryć w anonimowości. Wręcz przeciwnie – podkreśla, oto ja, samotny artysta, to mój indywidualny protest, za który biorę odpowiedzialność. Słuchajcie, co mam do powiedzenia!

Marat Gelman, marszand i znawca sztuki, tak powiedział dziś w Radiu Swoboda o akcji Pawlenskiego: „Strategia Pawlenskiego jest bardzo zgrabna i bardzo ważna. Pawlenski pokazuje siłę słabego człowieka. W społeczeństwie, w którym dominują wszelkie represyjne siłowe gesty (armia, policja, prokuratura), on pokazuje, że jest słaby, ale to społeczeństwo nic z nim nie może zrobić. Co możecie zrobić człowiekowi, który okręcił się drutem kolczastym? Będziecie go straszyć torturami w więzieniu? Temu człowiekowi, który przybił swoje genitalia do placu Czerwonego, możecie zrobić jeszcze większą krzywdę, niźli robi sobie on sam? To jego sposób na demonstrację siły słabego człowieka. I pokazuje to w chwili, gdy w społeczeństwie powszechne jest przekonanie, że nic nie możemy, że jesteśmy bezsilni, opozycję uciszają, biznesy odbierają, władza jest silna, i na dodatek cieszy się poparciem. Co my możemy? Nas jest mało. A Pawlenski pokazuje, że nawet jeden człowiek coś może. To w pewnym sensie bardzo optymistyczna sztuka. On mówi: jestem słaby, ale wy i tak nie możecie nic ze mną zrobić”.

Podpalone drzwi wyglądają (a właściwie nie wyglądają) teraz tak: https://twitter.com/raymond_saint/status/663680040228528128

Nadia Tołokonnikowa (niegdyś Pussy Riot) skwitowała wyczyn Pawlenskiego, wykorzystując dawne sowieckie hasełko (Lenin – rozum, honor i sumienie epoki): „Pawlenski – rozum, honor i jaja epoki”.

Bomba na pokładzie

6 listopada. Do czasu wyjaśnienia okoliczności katastrofy samolotu A321 rosyjskich linii lotniczych Metrojet, który 31 października rozbił się nad półwyspem Synaj, wstrzymane zostaną loty do Egiptu rosyjskich samolotów – taki komunikat wypłynął z Kremla po posiedzeniu Komitetu Antyterrorystycznego. W trybie pilnym ma być także opracowany i wdrożony plan ewakuacji obywateli Federacji Rosyjskiej przebywających w Egipcie. Obecnie jest ich tam około 35 tysięcy.

Sytuacja zmienia się jak w kalejdoskopie. Jeszcze wczoraj rosyjscy politycy gniewnie fukali i wzruszali ramionami po decyzji Londynu w sprawie zawieszenia lotów i ewakuacji obywateli Wielkiej Brytanii z Egiptu. Może na decyzję Putina wpływ miały nie tylko rekomendacje dyrektora Federalnej Służby Bezpieczeństwa, który apelował o wstrzymanie ruchu powietrznego z Egiptem, ale także wczorajsza rozmowa telefoniczna z brytyjskim premierem Davidem Cameronem. Cameron miał namawiać Putina do podjęcia analogicznych kroków z uwagi na podejrzenie, że ponownie może dojść do zamachu na samolot z cywilami.

Media amerykańskie i brytyjskie, powołując się na anonimowe źródła w służbach specjalnych, od kilku dni informują, że najbardziej prawdopodobną wersją katastrofy jest zamach terrorystyczny. Ładunek wybuchowy miał zostać wniesiony na pokład. Być może został podrzucony do bagażu. Media rosyjskie trzymają się wielowątkowej narracji, na plan pierwszy wysuwając przypuszczenia, że powodem wypadku mogła być awaria techniczna (uszkodzony kilka lat temu podczas feralnego startu ogon samolotu mógł pęknąć, odpaść i zdehermetyzować kabinę).

W rosyjskich mediach społecznościowych szeroko komentuje się jednak inną okoliczność niż powody tragedii: dlaczego prezydent Putin zniknął z radarów po katastrofie Airbusa, nie pojawiał się publicznie przez dwa dni. Dwa bardzo ciężkie dni. Kiedy rodziny i bliscy ofiar, oczekujący na pasażerów lotu z Szarm el-Szejk, rozpaczali po ich stracie, nie usłyszeli od przedstawicieli władz państwa żadnych słów otuchy. Nie przyjechał porozmawiać z nimi ani prezydent, ani premier. To była najtragiczniejsza katastrofa w dziejach rosyjskiego lotnictwa cywilnego. Prezydent nie wygłosił orędzia do narodu w tej ważnej i ciężkiej chwili. Wprowadził jednodniową żałobę (notabene nieprzestrzeganą – w wielu klubach organizujących zabawy z okazji Halloween imprez nie odwołano, goście świetnie się bawili do białego rana; niektórzy artyści nie odwołali też swoich koncertów). Putin pojawił się w przestrzeni publicznej dopiero po 72 godzinach od tragedii, wykorzystał spotkanie z ministrem transportu, aby wygłosić kilka okolicznościowych zdań. Spotkanie pokazała telewizja. I tyle. A – o ile dobrze pamiętam – orędzie po zestrzeleniu boeinga Malezyjskich Linii Lotniczych nad Donbasem w lipcu ubiegłego roku Putin wygłosił późnym wieczorem, w trybie nagłym. Choć w tamtej katastrofie nie zginął ani jeden obywatel Rosji, samolot nie należał do rosyjskich linii i nie spadł na terytorium Rosji.

Publicystka Natalia Geworkjan napisała: „Nie jesteśmy krajem demokratycznym, więc ta spóźniona reakcja Putina nie odbije się na jego dalszej karierze, rankingach i innych nic nieznaczących w naszym systemie liczbach. I on o tym doskonale wie. Ale bardzo bym chciała powiedzieć Putinowi, a jest to moje osobiste zdanie jako obywatela Rosji: lider, który porzuca swoich ludzi w dni katastrofy i nie potrafi dzielić z narodem bólu, nie jest liderem, choćby miał nie wiadomo jaki ranking. Człowiek, który jest w stanie prezentować wyłącznie siłę i chce kojarzyć się jedynie z sukcesem, chowając się w trudny czas, nie rozumie, co tak naprawdę jest powinnością prezydenta. Prezydent, któremu intuicja nie podpowiada, że w tragicznej chwili powinien być razem z narodem, jest słabym politykiem i tchórzem”.

Kremlinolodzy twierdzą, że Putin faktycznie unika jak ognia przykrych wydarzeń, aby nie pokalać swego teflonowego wizerunku człowieka sukcesu. Coś w tym jest. I działa. Nie tylko na rosyjskie społeczeństwo, popierające prezydenta. Forbes po raz trzeci uznał Putina na dniach za najbardziej wpływowego człowieka świata.

 

Którzy odeszli, 2015. Część druga

1 listopada. O zabójstwie opozycjonisty Borysa Niemcowa mówił cały świat. Pod koniec lutego na moście w pobliżu Kremla Niemcow został zastrzelony przez (nadal) nieznanych sprawców (https://www.tygodnikpowszechny.pl/smierc-borysa-niemcowa-mord-w-cieniu-kremla-26805).

Zabójstwo dokonane pod murami Kremla, pod okiem Saurona, było wstrząsem. Demonstracją siły. Czyjej? Wiele napisano w związku z tym o konflikcie pomiędzy strukturami rosyjskiego MSW a kierującymi się własnym pojęciem o prawie ludźmi prezydenta Czeczenii, Ramzana Kadyrowa. Zgodnie z tą wersją, Niemcow miał być ofiarą rozgrywki pomiędzy tymi siłami. Jednoznacznej odpowiedzi na to, kto z tej rozgrywki wyszedł zwycięsko, brak. Na razie można poszukać odpowiedzi pośrednich, patrząc na to, jak przebiega (a właściwie wlecze się i rozpełza) śledztwo.

Zatrzymani domniemani sprawcy zabójstw, Czeczeni, to składają, to odwołują zeznania. Ostatnio grupa śledczych przybyła do sąsiadującej z Czeczenią Inguszetii, aby przesłuchać świadków, mogących mieć jakiś związek ze sprawą. Potem śledczy mają się udać do Czeczenii w nadziei, że uda się im wreszcie przesłuchać kluczową osobę: Rusłana Gieriemiejewa, domniemanego bezpośredniego zleceniodawcę zabójstwa Niemcowa. Wysyłane przez organy ścigania wezwania na przesłuchania Gieriemiejew ignoruje, korzystając z patronatu władz republiki, unika kontaktów z federalnymi śledczymi. Plątanina klanowych powiązań, „krysza” ze strony Kadyrowa, stojącego z najwyższego przyzwolenia ponad prawem są jak dotąd skutecznie osłaniającą tarczą.

Zwolennicy Niemcowa doprowadzili do końca jego ostatnie dzieło – raport o wojnie na wschodzie Ukrainy (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2015/05/14/raport-niemcowa-o-wojnie-putina/). I ucichli. Córka Niemcowa, Żanna, wyjechała na Zachód w obawie o swoje bezpieczeństwo. Pracuje nad stworzeniem mediów rosyjskojęzycznych działających w Europie na rzecz demokratyzacji Rosji.

Kilka dni temu nazwisko Niemcowa znów pojawiło się na łamach gazet w związku z przyznawaniem Nagrody Sacharowa. Był jednym z trzech pretendentów do tegorocznej edycji. Ostatecznie nagrodę przyznano saudyjskiemu blogerowi.

W tym roku odszedł Jewgienij Primakow, wieloletni pracownik, potem szef Służby Wywiadu Zagranicznego, były premier, minister spraw zagranicznych. Barwna postać rosyjskiego establishmentu. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych jako szef rosyjskiej dyplomacji udał się z wizytą do USA; gdy samolot znalazł się nad Atlantykiem, nadeszła wiadomość, że USA postanowiły rozpocząć bombardowania Jugosławii; Primakow nakazał zawrócenie samolotu do Moskwy, zerwał wizytę, co było jego protestem przeciwko amerykańskiej polityce na Bałkanach i końcem atlantyckiego wektora polityki Moskwy. Primakow rozkręcił tak zwaną politykę wielowektorową, zgodnie z tą doktryną, nie ma na świecie jednego hegemona (a w każdym razie nie powinno go być), potrzebny jest koncert wielu mocarstw, w tym Rosji, rzecz jasna. Był znawcą Bliskiego Wschodu. W pierwszych kadencjach Putina należał do jego bliskiego zaplecza. W 2003 roku przed upadkiem reżimu Saddama Husajna Primakow na polecenie prezydenta Putina udał się z misją specjalną do Bagdadu. Miał skłonić Husajna, którego znał osobiście z dawnych lat, do opuszczenia Iraku. Znajomość panowie zawarli w czasach, gdy Primakow pracował w delikatnej materii tworzenia siatki wywiadowczej w regionie. Husajn miał odmówić. Co – poza odmową Saddama – Primakow pospiesznie wywiózł z Bagdadu? Nie wiadomo. W styczniu tego roku wystąpił z delikatną krytyką kursu Putina wobec Ukrainy, doradzał „pozostawienie Donbasu Ukrainie”.

Wśród tych, którzy zmarli w tym roku w Rosji, zwraca uwagę znane nazwisko: Feliks Dzierżyński. Feliks Janowicz Dzierżyński, wnuk Feliksa Edmundowicza, twórcy Czeki. Był ornitologiem, zoologiem, pracował naukowo. Urodził się w 1937 roku jako syn Jana Dzierżyńskiego, inżyniera i Lubowi Lichowej, architektki. Feliks studiował biologię, poświęcił się pracy naukowej, mozolnie wspinając się po szczeblach kariery. Do polityki się nie mieszał. Nazywany był przez współpracowników dobrotliwie „nieżelaznym Feliksem”.

Którzy odeszli, 2015. Część pierwsza. Lot KGL9268

31 października. Nie znamy na razie przyczyn tragedii. Jako najbardziej prawdopodobną wymienia się w ostatnich komunikatach przyczyny techniczne. W katastrofie samolotu rosyjskich linii Metrojet (Kogałymavia) zginęły 224 osoby, w tym siedemnaścioro dzieci. To największa katastrofa lotnicza w dziejach współczesnej Rosji. Samolot leciał z egipskiego kurortu Szarm el-Szejk do Petersburga. Wiózł turystów, wracających z wczasów pod palmami. Spadł nad północną częścią półwyspu Synaj. Zaraz po nabraniu wysokości przelotowej zaczął nieoczekiwanie pikować w dół. Media podawały sprzeczne lub niepotwierdzone informacje o tym, że piloci zgłaszali kłopoty techniczne i prosili o możliwość awaryjnego lądowania w Kairze.

Według doniesień agencji Reutera, samolot spadał z ogromną prędkością, co doprowadziło do zapalenia. Ciała ofiar znaleziono w promieniu pięciu kilometrów. Niektóre z nich są nadpalone.
Wkrótce po pojawieniu się wiadomości o katastrofie rosyjskiego samolotu do jego zestrzelenia przyznało się ugrupowanie afiliowane z Państwem Islamskim. Przedstawiciele rosyjskich władz odrzucili te oświadczenia jako nieprawdopodobne. Wersję tę odrzuciły również władze Egiptu.

Odpowiedź na pytanie o przyczyny tragedii nad Synajem pomogą ustalić czarne skrzynki. Już je znaleziono. Komitet Śledczy Federacji Rosyjskiej wszczął śledztwo w sprawie wyjaśnienia przyczyn tego wypadku lotniczego. Ministerstwo ds. sytuacji nadzwyczajnych w trybie pilnym zorganizowało grupę ratowników, którzy mają polecieć na miejsce. Do Egiptu samoloty mają zabrać również członków komisji państwowej (ma ją powołać premier), która ma się zająć wyjaśnieniem okoliczności katastrofy.

W rosyjskich mediach wypowiadają się eksperci, zastanawiający się nad przyczynami tragedii. Wiadomości potwierdzonych na razie jest niewiele. Krążą trzy podstawowe wersje: pierwsza – przyczyny techniczne. Druga – rakieta, która eksplodowała w pewnej odległości od samolotu, doprowadzając do uszkodzeń, które sprawiły, że samolot stracił sterowność i runął w dół (rosyjski minister komunikacji uznał, że to bardzo mało prawdopodobne). Wersja trzecia – wybuch nastąpił na pokładzie, w luku bagażowym, wywołał pożar, który rozprzestrzenił się w kabinie pasażerskiej.

Jutro w Rosji żałoba narodowa. Wyrazy współczucia dla wszystkich bliskich ofiar.

http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/?p=1583