Archiwum autora: annalabuszewska

Putin in the sky with Su-24

30 września. Karuzela wydarzeń wokół Syrii gwałtownie od wczoraj przyspieszyła. Rosyjska delegacja po powrocie z sesji ONZ w Nowym Jorku nie zdążyła się porządnie wyspać, a już prezydent Putin dziś rankiem złożył w Radzie Federacji wniosek o użycie wojsk rosyjskich poza granicami Rosji [w Syrii]. Wniosek przeszedł w wyższej izbie rosyjskiego parlamentu jednogłośnie. Posiedzenie było zamknięte (w przeciwieństwie do analogicznego głosowania w marcu ubiegłego roku, kiedy RF udzielała pozwolenia na użycie wojsk rosyjskich poza granicami [chodziło o Ukrainę] – wtedy obrady transmitowała telewizja). Rosja podkreśla, że w związku z tym, że o pomoc wojskową poprosił legalny prezydent Syrii Baszar al-Asad, jest jedynym państwem na świecie, które działa w Syrii zgodnie z prawem międzynarodowym (dopuszczającym zbrojną interwencję albo na mocy rezolucji ONZ, albo na prośbę legalnych władz danego państwa).

Zaraz po głosowaniu w RF okazało się, że rosyjskie samoloty, których jeszcze wczoraj oficjalnie w Syrii nie było, wystartowały, aby zbombardować cele na terytorium tego państwa. Zbombardowały. Na godzinę przed akcją Rosja powiadomiła o tym Stany Zjednoczone.

Prezydent Putin na naradzie z rządem zadeklarował, że rosyjskie siły zbrojne będą użyte wyłącznie w operacjach powietrznych, o ofensywie lądowej nie ma mowy: „nie zamierzamy wchodzić w ten konflikt z głową”. To tylko pomoc dla legalnej władzy, legalnej syryjskiej armii, którą Rosja wspomoże w walce z terrorystami. A przy okazji ta walka to prewencja przeciwko powrotowi do Rosji tych rzezimieszków, którzy walczą w szeregach Państwa Islamskiego. A jest ich tam sporo.

Dalej – jeszcze ciekawiej. Według wielu nierosyjskich mediów, Rosja nie tyle uderza w Państwo Islamskie (to ewentualnie przy okazji), ile w siły antyasadowskiej opozycji. W chwili, gdy piszę te słowa, trudno te wiadomości zweryfikować.

Rosyjskie dowództwo zwróciło się do Stanów Zjednoczonych o wycofanie amerykańskiego lotnictwa z nieba nad Syrią. Pentagon odpowiedział, że nie przychyli się do prośby.

Wersje interpretacji, czy Putin jedzie pod prąd samowładnie czy jednak uzgodnił coś wczoraj z Obamą, są rozbieżne. Za tym, że jednak pewne uzgodnienia nastąpiły, może świadczyć fakt, że wznowiona została zamrożona współpraca resortów obrony Rosji i USA. Od wczoraj strona rosyjska i amerykańska mają się konsultować w sprawie działań w Syrii.

Amerykańska ambasada w Moskwie wydała – już po decyzji Rady Federacji – oświadczenie, że obaj prezydenci uzgodnili wczoraj, że mają wprawdzie wspólne cele, tzn. zwalczanie Państwa Islamskiego, ale USA uważają, że Asad nie jest odpowiednim partnerem w tej wspólnej walce.

Co takiego mają rosyjskie samoloty, czego nie mają amerykańskie, biorące udział w operacji powietrznej w Syrii? Technicznie są na podobnym poziomie. Rosyjskie samoloty do atakowanych celów w Syrii mają kilkadziesiąt kilometrów, samoloty koalicji – muszą latać z dużo większych odległości. A zatem nawet trzydzieści Su stacjonujących w Latakii może aktywnie operować nad Syrią, porażając wyznaczone cele. A jakie to będą cele? Kolejne ciekawe pytanie. Zdaniem niektórych ekspertów, Rosja nie ma aktualnie dobrej „razwiedki” na terytorium Syrii, być może polega na podpowiedziach syryjskich kolegów, a oni być może podpowiadają cele, które nie mają nic wspólnego z Państwem Islamskim. A może to tylko zasłona dymna. Nie pierwsza, nie ostatnia w tej rozgrywce. Jeszcze jedno pytanie brzmi: czy interwencja Rosji poprawi sytuację? Wypowiadający się dla BBC Jonathan Eyal z Royal United Services Institute twierdzi, że raczej wręcz przeciwnie: „Po pierwsze, przykład koalicji międzynarodowej pokazał, że samo lotnictwo nie załatwi sprawy, nie rozwiąże problemów. Po drugie, nie wiadomo, co prezydent Putin ma na myśli, mówiąc o celach, tzn. kogo będzie bombardował? Wszystkich oponentów Asada? W takim razie syryjska opozycja znajdzie się w niebezpieczeństwie. Putin powiedział w Nowym Jorku, że niektóre segmenty syryjskiej opozycji powinny zostać zaproszone do dialogu [o uregulowaniu sytuacji w kraju]. Czy to oznacza, że Rosjanie część opozycji jednak uznają za legalną? Jasne jest jedno: przyklejanie łatki terrorysty wszystkim, którzy przeciwstawiają się Asadowi, nie tylko nie przybliży nas do rozwiązania, ale jest dla Rosji korzystne przy realizacji jej dalekosiężnych planów na Bliskim Wschodzie. Bo nie ulega wątpliwości, że Rosja zamierza pozostać w Syrii na długo […] Rosja nauczyła się znakomicie krytykować Zachód za nieudolność w sprawie Syrii, ale sama też nie ma recepty”.

O Krymie, Ukrainie, Donbasie – cisza.

„Wsio tolko naczinajetsia” [Wszystko dopiero się zaczyna], jak mawiał Siergiej Bodrow pod koniec kultowego programu radzieckiej (potem rosyjskiej) telewizji „Wzglad”. Karuzela się kręci. Czy ci, którzy ją rozkręcają, pamiętają jeszcze, gdzie jest mechanizm jej wyłączenia?

Jeż w spodniach. Reaktywacja

29 września. Przy okazji wizyty Władimira Putina w ONZ przypominano wystąpienie genseka Nikity Chruszczowa w Zgromadzeniu Ogólnym w 1960 roku, niestandardowe formy wyrażania przezeń ekspresji (walenie pięściami w blaty, but na stole) oraz wyrażenia Chruszczowa, które weszły na stałe do historii: „pokażemy Ameryce kuźkinu mat’” [pogróżka zapowiadająca, że ZSRR też będzie miał bombę wodorową] oraz „wpuściliśmy Ameryce jeża do spodni” [gdy ZSRR umieścił potajemnie broń jądrową na Kubie w 1962, co stało się przyczyną groźnego kryzysu karaibskiego i postawiło świat na skraju wojny atomowej].

Wystąpienie Putina było zupełnie inne niż cyrkowe występy Chruszczowa. Mówca kontrolował każdy gest i każde słowo. Nawet emocjonalne pytanie: „czy wy chociaż rozumiecie, co narobiliście?” pod adresem zachodniej koalicji, próbującej nieumiejętnie zakończyć wojnę w Syrii, też było dobrze wyreżyserowanym trickiem. Putin zaproponował w tonie dobrodusznym wspólną walkę ze złem – Państwem Islamskim, stworzenie czegoś na kształt koalicji antyhitlerowskiej, gdy państwa o różnych systemach zawarły sojusz przeciwko Niemcom. Na jakich zasadach to nowe „święte przymierze” miałoby działać? To na razie pusta rama. Analogia do czasów II wojny nie wydaje się trafiona: wtedy Zachód postawił na sojusz ze Stalinem, bo pokonanie Hitlera bez udziału ZSRR po stronie aliantów byłoby o wiele bardziej kosztowne i krwawe, o ile w ogóle możliwe. Czy teraz tak jest, że świat bez udziału Rosji nie jest w stanie poradzić sobie z problemami? Na pewno Rosja zachowuje wysoki potencjał destrukcji i to zawsze trzeba brać pod uwagę. W Syrii też. Obok pojednawczych propozycji Putin podkreślał jednak, że Rosja stoi za Baszarem al-Asadem, przedstawicielem legalnych władz Syrii. Rosyjski prezydent pouczał zachodnich partnerów, że popierają jakieś siły opozycyjne, podczas gdy prawo międzynarodowe stoi przecież po stronie legalnych władz. Bardzo ciekawe. A jak to się ma do popierania tak zwanych Donieckiej i Ługańskiej Republik Ludowych?

Ale wróćmy do Syrii. Kilka tygodni temu Putin wpuścił Zachodowi „jeża do spodni”, czyli przeprawił zagony „zielonych ludzików” do Syrii. To sprawiło, że w Waszyngtonie zaczęto w ogóle rozważać rozmowę z Moskwą, wcześniej izolowaną za aneksję Krymu i rozpętanie konfliktu na wschodzie Ukrainy. Dialog podjęto. Po wystąpieniach prezydentów USA i Rosji na forum ONZ doszło do półtoragodzinnego spotkania obu panów w kuluarach. O czym rozmawiali? Wiemy to tylko ogólnie z kilku zdań wypowiedzianych przez Putina do dziennikarzy po rozmowie z Obamą (http://kommersant.ru/doc/2820651). Obama nie powiedział nic. Nie wydano wspólnego komunikatu, co w języku dyplomacji oznacza, że protokół rozbieżności był duży i nie wypracowano nawet zbliżonego stanowiska w zasadniczych tematach.

Rosja mówi, że ściągnęła „pomoc wojskowo-techniczną” w okolice Latakii i Tartus, aby ewentualnie walczyć z Państwem Islamskim. Ciekawe, po co w takim razie dowieziono środki obrony przeciwlotniczej, skoro Państwo Islamskie nie dysponuje lotnictwem. Lotnictwem za to dysponuje zachodnia koalicja bombardująca pozycje Państwa Islamskiego, ewentualne kolizje w niebie nad Syrią samolotów rosyjskich i np. amerykańskich są jak najbardziej możliwe. Na czym więc miałaby polegać realna pomoc wojskowa Rosji w Syrii? Chyba tylko na efektywnej obronie Asada. Eksperci z jednej i z drugiej strony twierdzą, że Rosja nie zaangażuje się w operację lądową przeciwko Państwu Islamskiemu. Po pierwsze to droga impreza. A po drugie rosyjskie społeczeństwo jest przeciwne wysyłaniu wojsk na Bliski Wschód. Syria jest w tym kontekście postrzegana jako „drugi Afganistan”. W ostatnim sondażu Centrum Lewady aż 69% badanych było przeciwko wysyłaniu rosyjskich wojsk do Syrii. Oczywiście, jak pokazał zeszły rok, Putin ma sprawny aparat propagandowy, który jest w stanie nawinąć społeczeństwu na uszy każdą ilość makaronu.

A co z Ukrainą? Być może Putin chciał dokonać małej transakcji coś za coś. My wam pomoc w Syrii, wy nam zapomnijcie grzechy Krymu i Donbasu, znieście sankcje, uznajcie nasze stałe miejsce w najwyższej lidze. Ale przełomu na razie nie zobaczyliśmy. Rosyjskie propozycje pokojowe są wątłe. Czy można na nich zbudować sojusz do walki z islamistami i ogólnie rozrzedzić atmosferę, by w zamian otrzymać odpuszczenie sytuacji na Ukrainie i przychylenie się przez Zachód do rozwiązań, zgodnych z interesami Moskwy?

Jeden z komentatorów internetowych porównał przemowy Obamy i Putina: „Obama powiedział, że dyktatorów mordujących swój naród należy obalić, a Putin, że dyktatorów należy bronić”. Specjaliści od kremlinologii stosowanej twierdzą, że tragiczny koniec pułkownika Kadafiego zrobił na Putinie kolosalne wrażenie. Od tamtej pory datuje się wręcz histeryczna prewencja przeciwko „kolorowym rewolucjom” w Rosji (Putin uważa, że to Amerykanie przeprowadzili „arabską wiosnę” oraz zaplanowali i doprowadzili do obalenia Janukowycza na Ukrainie). Putin nie chce skończyć jak Kadafi.

Na koniec jeszcze anegdotka. Wiaczesław Nikonow, rosyjski politolog, deputowany, szef fundacji Russkij Mir (prywatnie wnuk Wiaczesława Mołotowa) określił wystąpienie Putina mianem epokowego. Zauważył też, że Amerykanie robili wszystko, aby odwrócić uwagę świata od słów rosyjskiego przywódcy i właśnie wtedy, gdy ten przemawiał, podali wiadomość o znalezieniu dowodów na obecność wody na Marsie. Rosyjscy blogerzy natychmiast podchwycili: „Byłoby super, gdyby woda pojawiła się w ONZ, a na Marsie znaleźli Putina” albo „Mam nadzieję, że następnym razem Putin przemówi z Marsa, a jeszcze lepiej z Jupitera”. Choć tak naprawdę mogli sobie te złośliwości darować, „goła” wypowiedź Nikonowa jest o wiele śmieszniejsza.

Obama, czmoczki

27 września. Jednak. Jednak do spotkania dojdzie. Administracja prezydenta USA włączyła zielone światło dla izolowanego od czasu aneksji Krymu Władimira Putina – przy okazji jego pobytu w Nowym Jorku i przemówienia w Zgromadzeniu Ogólnym Narodów Zjednoczonych Barack Obama porozmawia z nim.

W rosyjskich mediach od kilku dni panuje uroczysta atmosfera, propagandyści telewizyjni (nazywani przez duży segment internetowych wolnych strzelców „propagandonami”) wyskakują ze spodni, opowiadając, jak to Biały Dom zabiega o spotkanie z Putinem. Tymczasem sekretarz prasowy amerykańskiego prezydenta Josh Earnest powtarza: Barack Obama zmienił swoje stanowisko w sprawie spotkania z Putinem „po wielokrotnych prośbach” strony rosyjskiej, które można nazwać wręcz rozpaczliwymi. „Prezydent [Obama] rzeczywiście postanowił, że obecnie osobista rozmowa z Putinem będzie rzeczą pożyteczną z punktu widzenia Stanów Zjednoczonych”. Co więcej, Earnest pozwolił sobie na nieprzyjemne pod każdym względem pokazanie „miejsca w szeregu”: podczas spotkania Obama nie zamierza demonstrować otwartej wrogości, powiedział, gdyż nadal uważa Rosję za regionalne mocarstwo z gospodarką trochę mniejszą od hiszpańskiej. [Tutaj pan Earnest trochę przegiął, bo Rosja ma większe PKB (1857,5 mld USD) niż Hiszpania (1406,9 mld USD), ale już w przeliczeniu na głowę mieszkańca – albo jak pięknie mówią Rosjanie „na duszu nasielenija” – Hiszpania (30 278 USD) znacznie wyprzedza Rosję (12 926 USD)].

O czym porozmawiają prezydenci? Tutaj też mamy dwugłos: Biały Dom oświadczył, że tematem spotkania będzie w pierwszym rzędzie wypełnianie porozumień mińskich w sprawie uregulowania sytuacji na wschodniej Ukrainie. Natomiast sekretarz prasowy prezydenta Putina, Dmitrij „Zegarek-Jacht-Dom na Rublowce” Pieskow stwierdził, że kluczową kwestią będzie sytuacja w Syrii, a „jeśli zostanie czas”, to Ukraina.

Zadziwiające jest to, jaką błyskawiczną metamorfozę przeszedł też w Rosji przekaz medialny na temat Stanów Zjednoczonych: na co dzień odsądzana od czci i wiary Ameryka raptem okazuje się godnym partnerem uregulowania konfliktowych sytuacji na świecie. Sam prezydent Putin skomplementował Amerykanów za „twórcze podejście, otwartość, empatię”. Popularna w Rosji naklejka na tylną szybę auta „Обама чмо” [Obama, niecenzuralne słowo] przerabiana jest sytuacyjnie na „Обама чмочки” [Obama, buziaki].

Jakie będą rezultaty tego spotkania, zobaczymy już jutro. Putin w swoim wystąpieniu na forum Zgromadzenia Ogólnego NZ ma namawiać, sądząc z przecieków (w tym od samego oratora, który udzielił wywiadu amerykańskiemu dziennikarzowi), do wspólnej walki z terroryzmem. Putin w cytowanym wywiadzie dał do zrozumienia, że nadal popiera Asada, a rosyjska obecność wojskowa w Syrii to efekt „prośby syryjskiego rządu o okazanie pomocy wojskowo-technicznej, co robimy w pełnej zgodzie z absolutnie legalnymi międzynarodowymi kontraktami”. W wywiadzie Putin nie wspomniał o pomocy wojskowo-technicznej, jakiej Rosja udziela od zeszłorocznej wiosny Donbasowi bez żadnych legalnych międzynarodowych kontraktów i próśb ze strony Kijowa. I jak widać z zaklęć Pieskowa, o tym akurat Putin w Nowym Jorku rozmawiać kategorycznie nie chce. Podobnie jak o nieszczęsnym zestrzelonym na Donbasem samolocie Malezyjskich Linii Lotniczych.

Sprawiedliwy w Pskowie

24 września. W czasach powszechnego fałszu mówienie prawdy jest aktem rewolucyjnym. Cytaty z Orwella stają się coraz częściej jakże trafnym opisem różnych sytuacji dziejących się w Rosji. Dzisiaj obwodowe zgromadzenia parlamentarne w Pskowie pozbawiło mandatu deputowanego Lwa Szlosberga z partii Jabłoko. 41 kolegów zagłosowało za, trzech – przeciw. Podczas posiedzenia deputowany z ramienia partii Jedna Rosja nazwał Szlosberga „narzędziem Departamentu Stanu”, inni zarzucali mu, że zajmował się wyłącznie wyszukiwaniem „negatywu”, jeszcze inni wprost oświadczali, że mają go dość. Mały seans nienawiści.

Formalnie powodem odwołania był udział Szlosberga w procesach sądowych – był w nich reprezentantem założonej przez siebie fundacji, która próbowała się wybronić przed przylepieniem łatki „zagranicznego agenta”. Jak głosi uzasadnienie pozbawienia Szlosberga mandatu, regulamin zabrania deputowanym reprezentowania jednej ze stron podczas rozprawy w sądzie. Tyle formalnie, choć i to nie jest do końca jasne (Szlosberg stwierdził podczas posiedzenia, że w regulaminie nie ma takiego zakazu jak występowanie w sądzie). A nieformalnie…

Lew Szlosberg na łamach redagowanego przez siebie pisma „Pskowskaja Gubiernia” napisał w zeszłym roku kilka materiałów dotyczących tajemniczych pochówków na cmentarzach w obwodzie pskowskim, W ukrywanych przez światem mogiłach pochowano rosyjskich komandosów, którzy zginęli na wschodzie Ukrainy. Władze Rosji negowały, że wysłały swoich żołnierzy do walki w Donbasie, a Lew Szlosberg pisał swoje (dla odświeżenia pamięci: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2014/09/17/interpelacja-sistiema-i-jeszcze-jedna-smutna-rocznica/). Został dotkliwie pobity przez nieznanych sprawców. Do dziś nie udało się ich złapać.

Z pobiciem przez nieznanych sprawców związana jest inna sprawa sprzed kilku lat: chodzi o zlecenie pobicia dziennikarza Olega Kaszyna (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2010/11/11/nieznani-sprawcy/). Szlosberg przyglądał się śledztwu, które ewidentnie uciekało od stwierdzenia, kto jest zleceniodawcą. Ślady prowadziły do gubernatora obwodu pskowskiego, Andrieja Turczaka (śledztwo na razie nie zainteresowało się materiałem dowodowym wskazującym na winę gubernatora, Turczak nie został przesłuchany; jego przesłuchania głośno domaga się środowisko dziennikarskie, wspierające Kaszyna; Andriej Turczak jest synem Anatolija Turczaka, prezesa holdingu Leniniec, uważanego za osobę związaną blisko z prezydentem; w przeszłości Anatolij był sparingpartnerem Putina).

Szlosberg był politycznym oponentem Turczaka, należącego do partii Jedna Rosja. Deputowany niejednokrotnie krytykował go i domagał się wyjaśniania spraw zagmatwanych i niejasnych. Bez skutku. W zeszłym roku Szlosberg chciał wystartować w wyborach gubernatora, ale został wycięty na wstępnym etapie. „Zleceniodawcą pozbawienia mnie mandatu są gubernator Andriej Turczak i jego grupa. Zalałem im sadła za skórę swoją pracą w charakterze deputowanego, interpelacjami, walką z korupcją, kontrolą nad wydawaniem pieniędzy z budżetu” – powiedział dziś Szlosberg w zgromadzeniu.

„Ciekawe jest to, że miażdżąca większość wykrywanych przez nas przypadków nieuwzględnianych w deklaracjach majątkowych pałaców i kont bankowych nie prowadzi do pozbawienia mandatów licznych deputowanych” – napisał Aleksiej Nawalny, konsekwentnie śledzący demoralizację rosyjskiej klasy politycznej, żyjącej z renty korupcyjnej. Szlosberg patrzący na ręce gubernatorowi stanowi zagrożenie dla systemu, a deputowani zamieniający „wziątki” na rezydencje są tego systemu solą.

Promień światła w królestwie mroku

23 września. Księga „Zabici w Katyniu” została zaprezentowana w Moskwie przez stowarzyszenie Memoriał. Data prezentacji została wybrana nieprzypadkowo: 17 września, rocznica napaści ZSRR na Polskę. Więźniowie obozów w Kozielsku, Ostaszkowie i in. dostali się do radzieckiej niewoli właśnie wtedy: po wkroczeniu Armii Czerwonej, realizującej postanowienia paktu Ribbentrop-Mołotow. W rocznicę zawarcia tego zbrodniczego paktu – 23 sierpnia – Memoriał zakończył zbiórkę pieniędzy na wydanie księgi. Wydano ją dzięki zebraniu funduszy w ramach społecznej zbiórki pieniędzy. (Pisałam o tym w czerwcu: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2015/06/23/memorial-wydaje-katynska-ksiege-pamieci/). Zgromadzono ponad 880 tys. rubli.

Jurij Zubcow napisał w „Psychologies.ru”: „Środki [na wydanie książki] zebrano mimo triumfu antysankcji przeciwko polskim jabłkom, mimo wiary w bezgrzeszność Rosji, kiepskiej sytuacji ekonomicznej, wakacji i wyjazdów na działki. Pieniądze wpłacili ludzie, dla których z jakiegoś powodu ważne jest wspomnienie ofiar zbrodni, dla których skrucha nie jest pustym dźwiękiem czy tytułem filmu retro. Pieniądze wpłacili ci, dla których ważne jest wiedzieć, że są, istnieją i że jest ich wielu. Z tą wiedzą łatwiej jest żyć. W Katyniu zginęło nie cztery i pół tysiąca Polaków [wydana we współpracy z polskim Ośrodkiem Karta księga zawiera 4415 not biograficznych rozstrzelanych], a pięciokrotnie więcej. Memoriał przygotowuje drugą księgę”.

Działalność Memoriału na rzecz przywracania pamięci o Katyniu i nie tylko – o zbrodniach totalitaryzmu w ogóle – jest „promieniem światła w królestwie mroku”. (O prezentacji na stronie Radia Swoboda: http://www.svoboda.org/media/video/27255668.html). Bo trzeba pamiętać, że na rosyjskim podwórku nie ustają próby wskrzeszenia starej stalinowskiej legendy o niemieckim sprawstwie zbrodni katyńskiej. Orędownik „niemieckiej” wersji Anatolij Wasserman, popularny „w narodzie” oryginał, dziennikarz, publicysta, stalinisto-marksista, uczestnik teleturniejów i dyskusji na tematy różne, kilka lat temu wywodził, że zbrodni nie mogli dokonać enkawudziści, tylko Niemcy. Wersję o zbrodni NKWD Wasserman nazywa „goebbelsowską fałszywką”. Niedawno poszedł dalej: poparł petycję do Dumy Państwowej, pod którą zbierane są w Internecie podpisy na rzecz zamknięcia cmentarzy polskich jeńców w Katyniu i Miednoje („łżememoriałów”, jak nazywa się te miejsca w tekście petycji, zainicjowanej przez mieszkańca obwodu twerskiego).

Prawda o zbrodni enkawudzistów w Katyniu nie pasuje do lansowanej bardzo mocno tezy o wspomnianej przez Zubcowa „bezgrzeszności Rosji” (opisywanie wydarzeń okresu wojennego coraz częściej odbywa się poprzez używanie nomenklatury religijnej i w takich kategoriach jest umieszczane: kto się przeciwstawia „wersji kanonicznej”, ten jest „świętokradcą”, „bluźniercą”, sprzeniewierzającym się „świętej pamięci ofiar” itd.). Dlatego takie daty jak rocznica podpisania paktu Ribbentrop-Mołotow, wtargnięcia Armii Czerwonej do Polski czy wspólnej defilady niemiecko-radzieckiej w Brześciu (22 września) nie są obecne w przekazie głównych rosyjskich mediów. A jeśli temat się pojawia (głównie w przestrzeni internetowej), to uzyskuje „bezgrzeszne” naświetlenie: Katyń to dzieło Niemców, pakt Ribbentrop-Mołotow był koniecznością (sam prezydent Putin mówił, że Stalin był zmuszony zawrzeć pakt z Niemcami, gdyż w ten sposób zapewniał ZSRR bezpieczeństwo w obliczu agresywnej polityki Zachodu), wkroczenie Armii Czerwonej do Polski 17 września wynikało z bezczynności zachodnich sojuszników Polski itd., itp.

Rosyjski historyk pracujący w USA Siergiej Uszatkin nazywa takie podejście do przeszłości „afektem”: zamiast analizy wydarzeń na podstawie dokumentów i faktów mamy przeżycie, afekt, uczucie, emocję związaną z historią. „A afekt to afekt. Ani kontrolować go, ani kierować nim niepodobna. To taki automatyczny pilot. Dlatego z taką niechęcią przyjmowane są wszelkie próby interpretacji przeszłości, gdyż łamią schematy emocjonalne stosunku do przeszłości, do których jesteśmy przywiązani. Interpretacja dokonywana jest na podstawie tekstu, zbioru wypadków i faktów, które mogą zostać przeformatowane, skomponowane inaczej. Walka z tak zwaną falsyfikacją historii [mocny trend w rosyjskiej polityce ostatnich lat] to nie tyle walka z tą czy inną interpretacją faktów, ile walka o zachowanie ustalonego światopoglądu i emocjonalnych przyzwyczajeń. […] Nie uważam, że ocena [wydarzeń historycznych] to odpowiedni sposób podejścia do przeszłości. Stalinizm potępiano i w 1956, i 1961, i w latach pierestrojki, i obecnie. Ocena nie uwalnia od odpowiedzialności, nawet nie prowadzi do znaczących wewnętrznych przemian. Wszyscy chcemy, żeby ocena doprowadziła do catharsis, dzięki czemu wszyscy by wszystko zrozumieli i stali się innymi ludźmi. Ale widzimy, że mija pięćdziesiąt lat, a catharsis nie ma. Widocznie nie tylko w ocenie rzecz. […] Dziś są ludzie, którzy mogą powiedzieć: strzelajcie do wrogów ludu. Obecnie [w Rosji] rozpowszechniona jest narracja o stabilności i sile – to szanowane wartości. Trzydziestolatkowie nie widzą nic nagannego w zastosowaniu przemocy, wydaje im się, że takim sposobem można zmusić do szanowania Rosji, do tego, by się jej bali. A to dlatego, że temu pokoleniu nikt nie wskazał palcem na te wydarzenia w przeszłości [masowe represje stalinowskie], nie wyjaśnił, że ludobójstwo i przemoc wobec własnego narodu to zło. I nic nie może tego usprawiedliwić”. (Cała rozmowa tu: http://gefter.ru/archive/15988).

Lekcje historii ciągle okazują się trudniejsze od lekcji matematyki, ekonomii, biologii.

Dom zbudowany na skale korupcji

19 września. Sekretarz prasowy Putina, skromny gryzipiórek Dmitrij Pieskow ma niezłą passę. Najpierw internetowa publiczność używała sobie na jego fenomenalnie drogim markowym zegarku zaprezentowanym podczas fenomenalnie drogiego wesela. W sieciach społecznościowych zrodził się wtedy popularny hashtag #zegarekPieskowa, ogrywany na setki różnych sposobów. Potem w centrum uwagi znalazł się – również wyciągnięty na światło dzienne przez niezmordowanego Aleksieja Nawalnego – jacht, wypożyczony przez Pieskowa na miodowy miesiąc za bajońskie sumy przekraczające wyobrażenie przeciętnego Rosjanina i możliwości portfela skromnego urzędnika. Zrodził się hashtag #jachtPieskowa. Wiadomości opublikowane przez Nawalnego oficjalnie dementowano (pisałam o tej historii: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2015/08/22/galeony-i-jachty-czyli-batyskaf-batyskafowicz-putin-na-krymie/; http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2015/08/02/1476/). Wiarygodności dementi miała dodać opowieść, że Pieskow i jego oblubienica Tatiana Nawka powrócili z podróży poślubnej po Włoszech (uwaga! uwaga!) klasą ekonomiczną rejsowym samolotem, co miało dowodzić skromności pana sekretarza.

Nic to nie dało. Oto od dwóch dni rosyjski Internet ma nowy ulubiony hashtag: #domPieskowa.

Fundacja Zwalczania Korupcji Nawalnego pokazała, gdzie osiedliła się szczęśliwa młoda para. Dom stoi na hektarowej działce na Rublowce (banał) i – jak ogłosił Nawalny – kosztuje 470 mln rubli. Oficjalnie właścicielem domu jest Tatiana Nawka. Pieskow tłumacząc swój elegancki drogi zegarek na nadgarstku w trakcie wesela, mówił, że to prezent od narzeczonej. Ta z kolei oznajmiła, że ciężko pracowała, jeździła w rewii na lodzie, nawet latem i oto mogła obdarować ukochanego luksusowym drobiazgiem. Strach pomyśleć, ile biedactwo musiało podskakiwać w tej lodowej rewii, żeby zapłacić za chatę na Rublowce. „Z takimi dochodami Nawka powinna znajdować się w pierwszej dziesiątce najlepiej zarabiających sportowców świata, ale jej nazwisko na tej liście nie figuruje” – zauważyli komentatorzy.

Przez jeden dzień towarzystwo nieźle się bawiło. Na przykład wyobrażano Pieskowa jako uczestnika teleturnieju Milionerzy, który na pytanie „Skąd pan ma dom na Rublowce za 470 mln rubli”, miał cztery warianty odpowiedzi: a. podarowała mi go Nawka; b. wszyscy kłamiecie; c. przyjaciel mi udostępnił; d. zajmijcie się lepiej zadłużeniem USA. Uczestnicy zabawy podpowiadali, że powinien być jeszcze wariant: poproszę o możliwość wykonania telefonu do prezydenta (przyjaciela). Dowcip, przekazywany w Twitterze: Pieskow do Nawki – Jak mogłaś mnie tak wystawić? Mówiłaś, że zamienisz ten dom na dwupokojowe mieszkanie w Czertanowo [osiedle z wielkiej płyty w Moskwie], skąd masz 470 mln? Albo: emeryci Rosji z entuzjazmem przyjęli wiadomość o nowym domu Pieskowa i Nawki.

A nazajutrz Aleksiej Nawalny uniżenie przepraszał Pieskowa i Nawkę za straszliwą, niewybaczalną pomyłkę, jaką popełnił w publikacji o nowym domu na Rublowce. „Wczoraj opublikowałem wyniki śledztwa, wskazywałem, że ta para zakupiła w 2015 roku dom za 470 mln rubli. To nieprawda i nie odpowiada rzeczywistości. Zapewniam, że dokładaliśmy wszelkich starań, aby ustalić cenę nieruchomości”.

Cóż się okazało: dom kosztował miliard rubli (15,6 mln dolarów). „Tatiano i Dmitriju, wybaczcie mi, że pomyślałem o was źle”, tzn., że wasz dom kosztował połowę mniej. Faktycznie niewybaczalna to rzecz.

(Tutaj można poczytać o przebiegu poszukiwań, wnioskach z nich płynących, a także obejrzeć zdjęcia nieruchomości http://echo.msk.ru/blog/corruption/1624752-echo/).

W dyskusjach w sieciach społecznościowych zadawano pytanie, czy Pieskow nie powinien po tych wpadkach być odwołany przez Putina z piastowanego stanowiska. Cóż, myślę, że zgodnie z logiką systemu – nie. Przecież Pieskow nic takiego nie zrobił – ma to czy tamto, wielkie rzeczy. Odpowiedni ludzie na odpowiednich stanowiskach tak mają i mogą mieć. Naganne jest oczywiście, że dał się przyłapać. Ale wie o tym niewielki krąg ludzi, którzy umieją czytać i korzystają z Internetu. Gdyby Pieskow ujawnił tajemnice rezydencji w Nowo-Ogariowie albo sprzedał na Zachód jakieś papiery źle świadczące o szefie – o, taka nielojalność natychmiast byłaby ukarana. A zegarek, jacht, dom na Rublowce? W końcu gdzie ma mieszkać sekretarz prasowy, który ma bezpośredni „dostup k tiełu” (dostęp do ciała, czyli do prezydenta) i potrafi ten przywilej tak zgrabnie spieniężyć? Jest zakochany, właśnie się po raz trzeci w życiu ożenił, zaczyna wszystko od nowa.

Tatiana Nawka poproszona o komentarz do publikacji Nawalnego odparła: „Ach, nie komentuję poczynań tego maniaka”. Luzik.

Ale nie wszyscy wrzucają dzisiaj luzik. Gubernator Republiki Komi (w składzie Federacji Rosyjskiej) Wiaczesław Gajzer, członek partii Jedna Rosja, został właśnie aresztowany pod zarzutem zorganizowania zakonspirowanej grupy przestępczej, zajmującej się malwersacjami. W jego gabinecie i domu znaleziono dużo pieniędzy, długopis ze szczerego złota i kolekcję markowych zegarków. Zegarek, zegarek… gdzieś już o tym czytałam.

 

Hable con el

16 września. Barack Obama zadzwoni do Władimira Putina, kiedy uzna, że to odpowiada interesom USA – powiedział sekretarz prasowy amerykańskiego prezydenta. Tymczasem gazeta „New York Times” donosi, że administracja Obamy intensywnie zastanawia się nad zorganizowaniem spotkania szefa z prezydentem Rosji: Waszyngton stanął przed dylematem, czy podjąć współpracę z Moskwą czy nadal pozostawić ją w izolacji. „Skoro Ukraina i Syria to obszary najważniejszych na świecie konfliktów, to amerykańscy urzędnicy wzywają do ich rozwiązywania z udziałem Moskwy, a zatem rozmowy są nieodzowne, inni urzędnicy obawiają się, że spotkanie z Putinem stanie się [dla niego] niezasłużoną nagrodą za bezczelność prezentowaną na arenie międzynarodowej”. Według gazety, „Obama instynktownie skłania się w stronę podjęcia rozmów”. Ciekawe, czy zwycięży instynkt czy chłodna kalkulacja i konsekwencja.

Rosja wysłała ostatnio do Syrii wielu wojskowych instruktorów na wielu nowych czołgach i ekipę rozbudowującą bazę lotniczą pod Latakią. Wcześniej Kreml kilkakrotnie oświadczał, że jest gotów do rozmowy z Białym Domem. Putin niebawem jedzie za ocean, aby wystąpić w ONZ. Fajnie by było przy tej okazji pokazać niedowiarkom, że Rosja nadal jest w grze, jak równy z równym ma coś do powiedzenia, nie jest pariasem, dotkniętym sankcjami za nieprzystojne zachowanie się wobec sąsiadów, a nadal rozstrzyga losy świata. No a sankcje, coraz mocniej doskwierające, przy okazji też można byłoby stargować za jakąś niezobowiązującą obietnicę.

Z Władimirem Putinem Zachód nie chciał rozmawiać – aneksja Krymu, rozpętanie wojny na wschodzie Ukrainy. Po samotnym śniadanku Putina na szczycie G20 w Brisbane, braku zaproszenia na szczyt G7, a także po niedawnych prztyczkach w nos przewodniczących obu izb rosyjskiego parlamentu, którzy z uwagi na sankcje nie dostali wiz na posiedzenia międzynarodowych ciał (Walentinie Matwijenko z Rady Federacji USA przyznały wizę uprawniającą wyłącznie do odwiedzenia sekretarza generalnego ONZ, a nie odwiedzenia Stanów Zjednoczonych w ogóle, a Siergiej Naryszkin nie pojechał w lipcu do Finlandii, bo wizy nie dostał wcale – http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2015/07/03/kopnij-obame-czyli-jak-smakuja-amerykanskie-kanapki/) stało się jasne, że Zachód kontakty z Moskwą schładza i czeka na to, aż sankcje zaczną działać, a Rosja zrezygnuje z agresywnej polityki. Wzmocnienie rosyjskiej obecności wojskowej w Syrii jest nowym elementem w tej grze.

Moskwa w Syrii nadal gra na utrzymanie reżimu Asada, którego Stany chcą się pozbyć. Co zatem położy na stole Rosja? Wspólną walkę z Państwem Islamskim? Na jakich warunkach? Sprzeda Asada? Broni go od początku wojny w Syrii. Asad udzielił wczoraj wywiadu rosyjskim mediom, w którym całą winę za sytuację w kraju złożył na Zachód, popierający ekstremistów.

Tymczasem chęć do porozmawiania z Putinem o sytuacji w Syrii wyraził premier Izraela Benjamin Netanjahu, konkretnie chce przyjechać w trybie pilnym do Moskwy i zapytać o „obecność rosyjskich wojsk oraz dostarczenie nowoczesnej broni, która może trafić w ręce bojowników libańskiego Hezbollahu, walczących po stronie reżimu Asada”.

Jestem bogiem. Bogiem Kuzią

12 września. W to, że jest prawdziwym bogiem, uwierzył w wieku czternastu lat. A potem zdołał przekonać do tego liczne zastępy wiernych. Wierni byli wdzięczni za objawienie im prawdy. Bóstwo z przyjemnością monetaryzowało ich wiarę. Gdy policja zatrzymywała go dwa dni temu pod zarzutem oszustwa, w sekretnym schowku znaleziono sto tysięcy dolarów, kilkadziesiąt milionów rubli i… pornografię dziecięcą. Sąd postanowił o aresztowaniu Andrieja Popowa, używającego pseudonimu „bóg Kuzia”. Z uwagi na to, że aresztant jest inwalidą (słabo widzi, sam twierdzi, że jest niewidomy), sędzia zdecydowała, że najbliższe dwa miesiące Popow spędzi w areszcie domowym.

Historia pseudoprawosławnej sekty „Kuzi” jest podobna do historii innych sekt, na czele których stoi charyzmatyczny przywódca. Po pewnym czasie okazuje się, że prorok czy bóg, jest jedynie sprytnym oszustem, wykorzystującym naiwność ludzi, a sekta służy mu jako narzędzie pozyskiwania dóbr materialnych i doznawania uciech cielesnych, z częstym użyciem przemocy lub niestandardowych praktyk seksualnych.

Boska przygoda Andrieja Popowa zaczęła się dawno: startował jako „biskup Roman” na przełomie lat 90. i 2000. Miał wielki dar przekonywania – podając się za osobę duchowną, głosił kazania, a w nich na przykład wiarę w reinkarnację, co nie przeszkadzało mu utrzymywać, że jest duchownym prawosławnym. Gdy hierarchia Cerkwi ogłosiła, że nie zna „biskupa Romana”, który w żadnym razie nie jest duchownym Kościoła prawosławnego, Popow zmienił wcielenie i oznajmił, że już nie jest biskupem. Ujawnił to, o czym był przekonany od dawna: że jest bogiem.

Bóg – jak można przeczytać na jego oficjalnej stronie internetowej (http://andrejpopov.ru/index.html) – był wunderkindem, ukończył MGU z wyróżnieniem, ma fenomenalną pamięć i wszystko, co trzeba, by ogłosić siebie bóstwem. Popow szczegółowo, po aptekarsku rozpracował swoją boską istotę: w 82,5% jest Bogiem (Duchem, Duszą), człowieka ma w sobie 2,5% (ciało), poza tym – 15% – jest miłością (Bogurodzicą). Innym razem wykładał, że ma w sobie inne „boskie substancje” – poza tym, że jest Jezusem Chrystusem („Ale nie przyszedłem po to, aby kochać i cierpieć, przyszedłem, by sądzić i to bezlitośnie”) i Maryją, jest po trosze prorokiem Eliaszem, Archaniołem Gabryelem, Sziwą, a także między innymi carewiczem Aleksym i Jeleną Bławatską (okultystka, wyrocznia rosyjskiej ezoteryki). W końcu dlaczego nie?

Swoje imię Kuzia wziął – jak twierdzą jedne źródła – od swojej ulubionej papugi, którą miał w dzieciństwie, natomiast wedle innych źródeł miało to być świadome nawiązanie do postaci historycznej: lidera mordwińskich pogan z początku XIX wieku, Kuźmy Aleksiejewa, znanego pod przezwiskiem „Kuźka – mordwiński bóg”.

O tym, jakimi ścieżkami „bóg Kuzia” prowadzi wiernych do raju, było wiadomo od dawna. Policja już rok temu przeprowadziła rewizje w boskiej siedzibie, znalazła forsę niewiadomego pochodzenia, egzotyczne zwierzęta (m.in. węże) i świadectwa sprośności z udziałem dzieci. Prasa szeroko rozpisywała się o porządkach w sekcie. Jak we wszystkich totalitarnych sektach, należało zerwać więzi ze światem. Członkowie sekty nie mogli kontaktować się z rodzinami, kobiety miały zakaz używania kosmetyków i robienia makijażu, obowiązywały liczne zakazy, a za ich łamanie groziły kary. Na przykład za zbyt obfity posiłek karano 180 uderzeniami gumowym klapkiem po twarzy. Przy tym sam bóg – sądząc po wyglądzie (120 kg co najmniej) – raczej się w wiktuałach nie ograniczał.

Cerkiew wyrażała zaniepokojenie, definiowała zgromadzenie wiernych „boga Kuzi” jako destrukcyjną sektę. Większy niepokój wzbudziła aktywność adeptów sekty na tzw. prawosławnych jarmarkach, gdzie sprzedawali oni swoje usługi, np. obiecywali wyleczyć dziecko od uzależnienia od komputera za pięć tysięcy rubli lub podszywali się pod osoby zbierające pieniądze na remont cerkwi. Te stosy rubli i dolarów na zapleczu siedziby „boga” pochodziły w dużej części z nielegalnych zbiórek, ponadto – jak to zwykle w sektach bywa, członkowie zobowiązani byli oddawać liderowi swoje majętności.

Podczas seminariów, na których „bóg Kuzia” wykładał swoje mądrości, stosowano przemoc, kobiety nakłaniano lub zmuszano do uprawiania seksu. W sekcie obowiązywał podział na osiem kręgów – wierni zajmowali miejsce w odpowiednim kręgu, ci bliżsi w kręgach bliższych, ci dalsi – w dalszych. Pierwszy krąg stanowiły żony (miał ich co najmniej dwie, wedle innych źródeł – cztery, poza tym liczne nałożnice w kolejnym kręgu – haremie), ostatni krąg zajmowały demony (członkowie rodzin sektantów, którzy występowali przeciwko działalności „boga Kuzi”). Klasyka gatunku.

Rok temu „bóg” jakimś dziwnym sposobem wykręcił się od odpowiedzialności za zarzucane mu czyny, odmówił składania zeznań, nie został aresztowany. Jak sprawy potoczą się tym razem? „Bóg Kuzia” utrzymuje, że nie ma pojęcia, za co został zatrzymany – przecież nie popełnił żadnych przestępstw, a znalezione przez policję pieniądze nie należą do niego. Na razie stworzona przez Popowa sekta nie została zakazana, nawet oficjalnie nie jest uznana za sektę. Jak pisze tygodnik „Sobiesiednik”, skargę na „boga” chce złożyć około trzydziestu poszkodowanych – dawnych adeptów.

Nowosyria zielonych ludzików?

9 września. Weszli, nie weszli? To pytanie zadawane jest od kilku dni w setkach doniesień dotyczących przerzucania rosyjskich żołnierzy do Syrii. Zachód jest zaniepokojony, przestrzega Rosję przed zwiększaniem obecności militarnej w kraju objętym wojną, a oficjalne rosyjskie czynniki wzruszają ramionami: ale o co chodzi?

To wzruszenie ramion znamy już z kampanii w Donbasie, więc wiarygodne za bardzo nie jest. Siergiej Ławrow powiedział swojemu amerykańskiemu koledze (próbującemu wydębić od niego w rozmowie telefonicznej jakiś konkretny komunikat), że prezydent Putin uważa jakiekolwiek rozmowy o wojskowym zaangażowaniu Rosji w konflikcie syryjskim i w działaniach zbrojnych przeciwko Państwu Islamskiemu za „przedwczesne”. MSZ i Ministerstwo Obrony Rosji wystąpiły z komunikatami, że nie ma mowy o wysyłaniu rosyjskich żołnierzy do Syrii. Ale John Kerry zapewne nie zawracałby sobie i rosyjskiemu MSZ głowy jedynie na podstawie buszujących po Internecie relacji o przybywających do Syrii rosyjskich samolotach wojskowych i okrętach wyładowanych nie wiadomo czym. Zatem można przypuszczać, że dane z Internetu zyskały potwierdzenie w poważnych źródłach. „Waszyngton i jego sojusznicy z NATO dają do zrozumienia, że nie mają wątpliwości co do tego, że Moskwa gotowa jest przystąpić do wojny w Syrii jedynie po to, aby zachować u steru rządów Asada. Zamiaru na poważnie walczyć z Państwem Islamskim, a tym bardziej rozpoczynać przeciwko niemu operację wojskową, Rosjanie – zdaniem Amerykanów – nie mają. Nieufność jest zbyt duża, aby rosyjski MSZ był w stanie kogokolwiek przekonać” – pisze na stronie Rosbalt.ru politolog Iwan Prieobrażenski.

Nieufność, tak, to ważny czynnik w dyplomacji. Rosja tyle razy odwracała ostatnio kota ogonem, że żadnym zapewnieniom jej gadających głów niepodobna dowierzać.

Prześledźmy kilka doniesień dotyczących tej nieobecnej obecności Rosji w Syrii.

Okręt wojenny „Nikołaj Filczenkow” przeszedł pod koniec sierpnia cieśninę Bosfor i skierował się w stronę syryjskiego portu Tartus. To nic dziwnego, powie ktoś, kto wie, że tutaj znajduje się rosyjska baza wojskowa. Owszem, znajduje się, choć niezupełnie jest to baza, a jedynie punkt, którego przeznaczeniem jest zaopatrzenie i remont rosyjskich jednostek pływających operujących na Morzu Śródziemnym (stała obsada placówki w Tartus jest kilkuosobowa). Po co w Tartus potrzebny jest sprzęt wojskowy, który zauważono na „Nikołaju Filczenkowie”? Dalej, kilka dni potem przez Bosfor przeszły kolejne dwa okręty rosyjskiej marynarki, tym razem desantowe, wiozące coś, okryte siatką maskującą. Chyba nie były to pluszowe misie. Zwłaszcza że ostatnio pod Latakią syryjskie siły rządowe w bój rzuciły najnowsze typy rosyjskich transporterów BTR-82A (których wcześniej syryjska armia nie miała). Czyli jednak Rosja mocno wspiera reżim Asada i pomaga mu walczyć nie tylko przeciwko Państwu Islamskiemu, ale także powstańcom. Dalej. Rosyjski MSZ zmieszał z błotem Bułgarię i Grecję za odmowę udostępnienia korytarzy powietrznych dla rosyjskich samolotów transportowych lecących do Syrii i zażądał wyjaśnień. A czemu te samoloty tam w takiej obfitości latają? Wyjaśnień w tej sprawie ze strony Rosji brak.

Bloger Ruslanleviev (Rusłan Lewiew) przeprowadził własne śledztwo na podstawie informacji pozyskanych z internetowych źródeł otwartych. Poszukiwał odpowiedzi na pytanie, czy rosyjscy wojskowi są obecni w Syrii i to nie tylko ci, którzy tam byli od lat na podstawie kontraktów, ale całkiem nowi (całość materiałów na ten temat można przeczytać tu: http://ruslanleviev.livejournal.com/38293.html). Z fotek, wpisów, przechwałek i in. publikowanych w Instagramie, vkontakte, FB wynika, że rosyjscy wojskowi ostatnio przybyli pod okienko Baszara Asada m.in. z Noworosyjska i Sewastopola. Czy chodzi tylko o to, by wzmocnić Asada, pomóc mu utrzymać się u władzy choćby na skrawku terytorium i obronić Tartus? Może i tak. A może mamy do czynienia z początkiem szerzej zakrojonej operacji Putina, jakąś próbą sformułowania nowej oferty do negocjacji z Zachodem, a może to przygotowanie ogniowe przed anonsowanym wystąpieniem Putina przed Zgromadzeniem Ogólnym Narodów Zjednoczonych (wydaje się, że to wystąpienie jest obliczone na przerwanie międzynarodowej izolacji Rosji po aneksji Krymu; w przestrzeni medialnej pojawiają się sugestie, że Putin może zaproponować jakąś formę wielkiej koalicji antyterrorystycznej).

Komentatorzy w sieciach społecznościowych zastanawiali się, jak to jest, że w Donbasie zielone ludziki wspierają powstańców, a w Syrii powstańców zwalczają. „Najważniejsze to nie pomylić lokalizacji i rozkazów” – kpią. Prześmiewcze komentarze i memy wyrosły jak grzyby po deszczu: „Rosyjscy żołnierze, których nie ma w Doniecku, zabłądzili pod Damaszkiem” – dowcipnisie ogrywają temat rosyjskich żołnierzy przyłapanych swego czasu na terytorium Ukrainy, których Putin bronił w niewyszukany sposób, tłumacząc, że zabłądzili. „Noworosja ogłasza koniec i przenosi się do Damaszku”.

Piękne ciało Putina w objęciach smoka

5 września. Chińskich blogerów, którzy obficie komentowali przybycie Władimira Putina na defiladę w Pekinie z okazji zakończenia II wojny światowej, zachwyciło „piękne ciało” rosyjskiego przywódcy. Na pochwałę w ich mniemaniu zasłużyła także „paszcza tygrysa”, jaką prezentuje światu Putin oraz jego sympatyczne podejście do dzieci. Najważniejsza gazeta ChRL „Renmin Ribao” w związku z wizytą Władimira Władimirowicza pochwaliła go za „bezwarunkowe poparcie Chin”. Na trybunie honorowej przywódcy obu państw prezentowali znakomite humory i przyjazne gesty wobec siebie, rosyjskie media w niebogłosy oznajmiały o podpisaniu kolejnych wiekopomnych porozumień. Czy jednak naprawdę wszystko jest w najlepszym porządku, a owoce ogłoszonego przez Moskwę jakiś czas temu „zwrotu na Wschód” są tak słodkie?

W przeddzień wyjazdu do Państwa Środka Władimir Putin udzielił wywiadu rosyjskiej i chińskiej agencjom prasowym. Z azjatyckim uśmiechem na „tygrysim” obliczu powiedział, że zachodnie sankcje nie tylko nie są dla Rosji dolegliwe, ale wręcz stymulują rosyjski biznes do rozwoju stosunków z Chinami. Te słowa Putina można odczytać jako deklarację czy może nawet klasyczne myślenie życzeniowe, bo jeśli przyjrzeć się statystykom, to nie powinny być one źródłem dobrego nastroju rosyjskiego lidera. „Pekin nie spełnia i na pewno długo jeszcze nie będzie spełniał tej roli, jaką dla rosyjskiej gospodarki odgrywał Zachód, a wszystkie zawarte umowy i zaplanowane inwestycje mogą się szybko zwinąć, jeżeli spadki na rynkach azjatyckich będą nadal trwać” – ocenia internetowe pismo poświęcone Azji „The Diplomat”. Weźmy choćby sztandarowy projekt gazociągowy Siła Syberii, zwana przez niektórych Siłą Putina. Gazprom miał nadzieję, że otrzyma od Chin 25-miliardową przedpłatę na zbudowanie tego tasiemca z odległych złóż, ale Pekin tylko wzruszył ramionami: jakie 25 mld, towarzysze? Pekin w ogóle się w tym względzie nie spieszy, spokojnie negocjuje ceny (jeszcze trochę i Rosjanie będą dopłacać Chińczykom za to, żeby brali gaz, o ile w ogóle ten gazociąg powstanie), prezentuje wahanie itd. „Rosji [projekt Siła Syberii] też tak naprawdę nie jest do niczego potrzebny. To gigantyczne wydatki – mówi specjalista ds. gazowych Michaił Krutichin. – Kiedy powstawały preliminarze dotyczące tego projektu, ekonomiści Gazpromu byli przeciwni. To czysta strata dla Rosji, dla budżetu, dla Gazpromu. Ale w październiku 2012 roku prezydent Rosji podjął decyzje inwestycyjne, przeznaczono na to pieniądze. Teraz widać, że te projekty nie są realizowane, a pieniądze poszły nie wiadomo na co. […] To polityczna wola jednego człowieka, który działa tak albo z powodu własnej niekompetencji, albo ma jeszcze jakieś powody. To jedynie nadymanie policzków, które łatwo zdemaskować”. Analitycy rynku gazowego, np. z BP, uważają, że Chiny nie potrzebują rosyjskiego gazu, mają zdywersyfikowane źródła z innych państw azjatyckich, do rosyjskich fantasmagorii nie zamierzają dopłacać. Tymczasem te syberyjskie projekty wymagają niesłychanych nakładów, których żadna ze stron nie chce/nie może ponosić. W rozmowach padają nowe hasła: rurociąg Ałtaj, gaz z Sachalinu. Rosja, jak widać, nadal koniecznie chce sprzedawać swój gaz Chinom. Co z tego wyjdzie w nowych warunkach kryzysu, to pytanie otwarte.

Władimir Miłow zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt współpracy z Chinami: „Chińczycy nie pożyczyli Rosji na projekty energetyczne, za to Rosja masowo zaczęła sprzedawać im swoje aktywa. […] Jeszcze półtora roku temu Timczenko obiecał, że Novatek otrzyma od chińskich banków 20 mld baksów na projekt Jamał SPG, ale na razie Chińczycy nie dali ani kopiejki, za to wczoraj Novatek sprzedał 9,9% akcji firmy Jamał SPG chińskiemu funduszowi Nowego Jedwabnego Szlaku, w rezultacie udział Chin w tym projekcie wzrósł do 30%. Firma Sibur sprzeda 10% akcji chińskiemu Sinopec, a Rosnieft’ ustąpi kontrolę nad Wschodnią Kompanią Przetwórstwa Ropy chińskiemu koncernowi ChemChina, […] 49% Sinopec ma otrzymać od Rosniefti w dwóch złożach ropy naftowej. Nie wygląda to zbyt dobrze: dochodzi do prywatyzacji – aktywa państwowych rosyjskich przedsiębiorstw są wyprzedawane zagranicznym właścicielom bez konkursów i przetargów, pieniądze nie trafiają do budżetu państwa, a nie wiadomo dokąd. […] Chińczykom w to graj, chłopaki nieźle na tym wyjdą, to nie jakiś żałosny Zachód, który Rosję kredytował, a żadnej własności w Rosji nie otrzymał. Chińczycy wykorzystując trudną sytuację Putina i spółki, zbierają żniwo – pożyczek nie damy, oddajcie nam swoją własność”. Fajna współpraca.

Dalej: handel. W pierwszym półroczu br. obroty handlowe między obu krajami zmniejszyły się prawie o 30% w porównaniu z zeszłym rokiem (notabene – świetnym, jeśli chodzi o handel, wartość obrotów wyniosła prawie 95 mld). Winę za to ponosi nie tylko klops z cenami na surowce energetyczne, które stanowią pokaźny segment w handlu, ale także spadek importu chińskich towarów do Rosji, wskazuje Aleksandr Gabujew z moskiewskiego Carnegie. Rosja spadła na piętnaste miejsce na liście handlowych partnerów Chin.

Czy sankcje zachodnie, jak twierdzi pan Putin, faktycznie nie mają znaczenia dla kondycji rosyjskiej gospodarki i jej współpracy z Chinami? Podczas Wschodniego Forum Ekonomicznego we Władywostoku wiceprezes wielkiego rosyjskiego banku WTB Wasilij Titow skarżył się, że jego bank napotyka trudności we współpracy z chińskimi partnerami. „Chińscy bankowcy praktykują nadmiernie dokładne podejście do wypełniania reżimu sankcji wobec rosyjskich instytucji finansowych”. Tłumacząc to na zrozumiały język, chińskie kredyty, na które liczy Rosja, nie są przyznawane, gdyż chińskie banki nie chcą zrywać z tego powodu współpracy z instytucjami zachodnimi. Jeżeli dadzą kredyt Rosji, sami nie dostaną linii kredytowych na Zachodzie.

Postawienie na chińskiego smoka, który w poprzednich latach prezentował znakomite wyniki gospodarcze, było jednym z naczelnych punktów programu politycznego Putina. Skoro Zachód miał czelność wytknąć Moskwie aneksję Krymu i agresję na Donbas, na dodatek wprowadził sankcje, to Kreml pokaże tym nienawistnikom „kuźkinu mat’” i zaprzyjaźni się z Chinami. Tymczasem ostatnio chiński smok złapał niepokojąca zadyszkę i nie spieszy ze spełnianiem marzeń Putina. Ale tak czy inaczej chętnie na „pięknym ciele” Putina i jego nieziszczalnych marzeniach zarobi.