Archiwum autora: annalabuszewska

Żyć nie umierać

12 marca. Nagle podniesiony szum wokół tajemniczej śmierci zapomnianego już nieco pretorianina putinizmu Michaiła Lesina nie ucicha. Na powierzchnię wypływa coraz więcej ciekawych okoliczności. Poprzedni wpis zakończyłam wątpliwością, czy Lesin faktycznie zmarł 5 listopada 2015 roku. I oto przed chwilą czytam sensacyjną publikację Fundacji Walki z Korupcją Aleksieja Nawalnego: Lesin czterdzieści dni po swojej śmierci opuścił terytorium USA. Pasjonujący thriller polityczny w odcinkach.

Popatrzmy na tę publikację Nawalnego z bliska (https://navalny.com/p/4764/). „Fundacja Walki z Korupcją przyglądała się Michaiłowi Lesinowi. Był (a być może nadal jest) jednym z najpotężniejszych i czyniących największe szkody mistrzów korupcji. Kradł wszystko wokół w ścisłej współpracy z pozostałą putinowską mafią. To, co ukradł, wywoził i inwestował w USA. Szukaliśmy jego nieruchomości. Jako pierwszy opowiedziałem, że amerykańskie organy wszczęły wobec niego postępowanie w sprawie prania brudnych pieniędzy. Zbieraliśmy materiały”.

Fundacja ma w tym dużą wprawę. Nawalny i jego współpracownicy wyszukali w źródłach otwartych wiadomości o tym, jak wiele osób z rosyjskiej wierchuszki przygotowało sobie na wszelki wypadek miłe apartamenty w Miami, których nie wpisało do deklaracji majątkowych. Nawalny ujawnił sprawnie działający mechanizm. W kraju czynownicy grzmieli w mediach na skorumpowanych zwyrodnialców, odsądzali od czci i wiary Zachód, a po cichu lokowali w centrum światowego zła „spiłowane” kochającemu społeczeństwu pieniądze. Lesin był w szpicy tego procesu.

W publikacji Nawalny zwraca uwagę na dziwne okoliczności pogrzebu czy też rzekomego pogrzebu Lesina w Los Angeles. „Ani jednego zdjęcia, żaden z przyjaciół, których Lesin miał setki, nie przybył”. Tylko członkowie rodziny, dwa, trzy wieńce na krzyż. Cztery miesiące milczenia i nagle władze amerykańskie wypuszczają balonik próbny: na ciele Lesina odkryto ślady pobicia, być może te obrażenia przyczyniły się do śmierci. „Wszystko to bardzo przypomina inscenizację, mającą na celu objęcie Lesina przez FBI programem ochrony świadków” – konstatuje Nawalny. Lesin dużo wiedział, na pewno to są rzeczy szalenie ciekawe dla amerykańskich służb.

Wisienką na torcie dociekań Nawalnego jest zdjęcie dokumentów Lesina, świadczące o tym, że przekroczył on granicę USA 15 grudnia 2015 roku, czyli półtora miesiąca po śmierci w Waszyngtonie. W każdym razie granicę przekroczył ktoś legitymujący się paszportem Lesina.

We wczorajszym „Kommiersancie” ukazał się wywiad z człowiekiem, który przedstawiony został jako przyjaciel Lesina. Niejaki Siergiej Wasiljew (http://www.kommersant.ru/doc/2935611) opowiedział, że Lesin miał w ostatnim okresie życia problemy z alkoholem. Do Waszyngtonu Lesin pojechał z Los Angeles na spotkanie z Piotrem Awenem, jednym z najbogatszych rosyjskich biznesmenów. No i Misza, sprawozdaje Wasiljew, narąbał się jak drwal, przyjaciele próbowali go zatrzymać, ale on wyszedł, i wziął, i sobie zamieszkał sam oddzielnie w hotelu Dupont (chociaż to nie był hotel dla ludzi o tak grubym portfelu, jakim dysponuje Lesin; ponadto w wielu doniesieniach pojawia się informacja, że był to hotel cieszący się sławą domu schadzek dla gejów), i tam się raczył zakupionym w sklepie alkoholem. „No i tam się wszystko stało” – wieczorem krytycznego dnia do pokoju Lesina wszedł pracownik ochrony hotelu, zobaczył, że gość leży pijany, chciał go podnieść i położyć na łóżku, ale gość stawiał opór, więc agent wyszedł i tak go zostawił. Wasiljew twierdzi, że był na pogrzebie Lesina w Los Angeles. Na dobrą sprawę nie wiemy, kogo tam pochowano.

Dziwny wywiad. Przeprowadził go dziennikarz Andriej Kolesnikow pracujący w zespole, który ma dopuszczenia do prezydenta, to znaczy jeździ z prezydentem, robi wywiady z prezydentem i tak dalej. Skąd nagle prezydencki dziennikarz, ulubiony podobno pismak samego Putina, obsługujący prasowo głowę państwa schodzi z tych szczytów i robi wywiad z panem Nikt, który opowiada mętne bajki. Trudno się uwolnić od wrażenia, że coś jest tu szyte, a nici są splątane i plączą się coraz bardziej.

Głos w sprawie nowych okoliczności związanych ze zgonem Lesina zabrał oficjalnie rosyjski MSZ, temat omawia rosyjska telewizja. Strona rosyjska domaga się od strony amerykańskiej wyczerpującej informacji. Może to nie jest ostatni odcinek tego pasjonującego serialu.

Tępe narzędzie

10 marca. To było już dawno i niewiele osób o tym pamięta. Zresztą, to było daleko, za wielką wodą, kto by się tym przejmował. W nocy z 5 na 6 listopada 2015 roku w hotelu Dupont Circle w Waszyngtonie zmarł pewien Rosjanin. Wcześniej nie chorował, nie skarżył się ani na serce, ani na głowę. Michaił Lesin w chwili śmierci miał 57 lat. Prezydent Putin przekazał rodzinie wyrazy głębokiego współczucia i wyraził się o zmarłym z szacunkiem i sympatią.

W przeszłości Lesin był w kraju znany – na dziejowym zakręcie od Jelcyna do Putina, w latach 1999-2004 był ministrem ds. mediów, walnie przyczynił się do ustanowienia monopolu grupy trzymającej władzę nad polem medialnym. Ostrym akcjom przeciwko środowisku dziennikarskiemu i magnatom medialnym ery Jelcyna zawdzięcza pseudonim „Buldożer”. Potem przez pięć lat był doradcą prezydenta, na ogół trzymał się w cieniu. Mały skandal wywołała jego dymisja w 2009 r., kiedy to prezydent Miedwiediew zwolnił go z kancelarii z powodu „naruszania dyscypliny”. Lesin wszelako nie utonął, wyjechał za ocean, a ponownie na chwilę wypłynął w 2013 r., został dyrektorem holdingu Gazprom-Media. Potem znów zniknął z horyzontu. Wiadomość o jego śmierci nie wywołała wielkiej sensacji w Moskwie.

Rosyjska prasa po śmierci Lesina pospieszyła donieść, że przyczyną zgonu był atak serca. Nie bardzo wiadomo, na jakiej podstawie tak stwierdzono. Amerykańscy specjaliści z zakresu medycyny sądowej nadal skrupulatnie badają przyczyny, które doprowadziły do śmierci. Policja jedną okoliczność potwierdziła: żadnych ran postrzałowych. Ale w jednej z dzisiejszych depesz rosyjskiej agencji RIA Nowosti poinformowano, że na głowie, szyi, tułowiu i kończynach stwierdzono ślady ran zadanych tępym narzędziem. Bardzo ciekawe.

W ostatnich latach Lesin wiele czasu spędzał w Stanach Zjednoczonych. Tutaj przeniosła się też jego rodzina – żona Walentina i dwoje dorosłych dzieci. Syn Anton, zapisujący nazwisko jako Lessine, jest producentem w Hollywood, córka Irina pracowała w angielskojęzycznej tubie propagandowej Kremla na zagranicę, telewizji RT. Michaił, jak pisały amerykańskie gazety, prowadził interesy w handlu nieruchomościami w Kalifornii. Obracał milionami dolarów.

Aktywność Lesina na drugiej półkuli, a także jego uprzednia działalność na niwie asfaltowania mediów w Rosji nie pozostała niezauważona w USA. W 2014 r. dwoje członków Izby Reprezentantów skierowało do prezydenta Obamy list z wnioskiem o dopisanie do sankcyjnej „listy Magnitskiego” kilku nazwisk rosyjskich urzędników, wśród nich Michaiła Lesina. Apelowali oni też o sprawdzenie działalności Lesina pod kątem korupcji i prania brudnych pieniędzy. Z podobnymi zarzutami pod adresem Lesina wystąpił senator Roger Wicker, który zażądał od prokuratury, by sprawdziła, na jakiej podstawie Rosjanin wszedł w posiadanie w 2009 roku nieruchomości w Los Angeles za (co najmniej) 28 mln dolarów. Senator wywodził, że rosyjski eksminister cenzury poprzez niejasne transfery pieniędzy przez Wyspy Dziewicze nabył majętności również w Europie. Lesin bronił się wtedy, że to nie jego własność, że to jego dzieci poszalały z kredytami i za nie właśnie kupowały, co chciały. Zdolne dzieci, nikt nie zaprzeczy.

Zachodziło podejrzenie, że Lesin nie bieduje w Stanach dzięki temu, że obraca milionami powierzonymi mu przez wysokich rosyjskich urzędników objętych sankcjami. Ci, którzy nie mogli oficjalnie przyjeżdżać do USA ani obracać złożonymi tam po wielkiemu cichu aktywami, mieli uczynić z Lesina kogoś w rodzaju tymczasowego zarządcy swego amerykańskiego mienia, zaoszczędzonego dzięki wytrwałemu trudowi na rzecz rosyjskiego społeczeństwa.

Michaił Lesin od 2014 roku utrzymywał bliskie kontakty z 29-letnią modelką i stewardessą Wiktorią Rachimbajewą, z którą miał córeczkę.

Po nagłej, tajemniczej śmierci zachodnia prasa powyciągała różne wersje: że Lesin zaczął współpracować z FBI i został zabity, gdyż jego mocodawcy nie chcieli dopuścić do wydania przez niego Amerykanom ich tajemnic. Albo że tak naprawdę to żyje, tylko został „uśmiercony” na pokaz i teraz korzysta z nowej osobowości dzięki programowi ochrony świadków.

„The Daily Beast” pisała: „Lesin na pewno mógłby bardzo wiele opowiedzieć o kręgu najbliższych ludzi z otoczenia Putina. Mówiło się o tym, że miał jakieś niespłacone długi wobec wpływowych osób w rosyjskich mediach i kręgach finansowych. Miał wiele powodów, by pójść na współpracę z amerykańskimi władzami. Choćby te wille w Los Angeles, które mogły zostać mu skonfiskowane”. I dalej: „gdyby FBI udało się pozyskać Lesina do współpracy, mogłoby to pozwolić agencji dobrać się do grubszych ryb”. I gazeta wymienia w tym kontekście nazwisko Jurija Kowalczuka, objętego sankcjami bankiera, należącego do wąskiego grona bliskich ludzi Putina. Jeszcze dalej w swoich przypuszczeniach poszedł były agent FBI John Whiteside, który nie wykluczył, że Lesin zmarł gwałtowną śmiercią. „Putin to facet z KGB. Mógł dosięgnąć Lesina w USA, jak najbardziej”.

Według kilku publikacji prasowych, Lesin miał się spotkać w hotelu Dupont Circle z agentami FBI (hotel nie należy do najelegantszych, osoby o statusie majątkowym Lesina nie zatrzymują się w nim, za to jest on położony w pobliżu siedziby agencji). Lesin być może szukał wyjścia z trudnej sytuacji życiowej – podejrzewany o machlojki przez amerykańskie służby, spalony w Rosji z powodu długów. Może zaproponował Amerykanom wymianę – ciekawe informacje w zamian za zostawienie go w spokoju. Może ktoś mu w tym przeszkodził. Może się to kiedyś wyjaśni. Może chociaż medycyna sądowa zdoła ustalić, z jakiego powodu zmarł. Jeśli zmarł.

Odcięta głowa ze łzą w oku

3 marca. Moskwa, stacja metra Oktiabrskoje Pole, stosunkowo niedaleko od centrum, godziny przedpołudniowe. Ubrana w hidżab kobieta biega po ulicy, krzyczy: „Nienawidzę demokracji”, „Jestem terrorystką”, „Allah akbar”. Wymachuje czymś, co trzyma w ręku. To krwawy strzęp. Przy bliższym przyjrzeniu się widać: to głowa. A właściwie główka, mała główka… Policjanci stojący w pobliżu przyglądają się szalonym pląsom kobiety, odwracają głowy, nie interweniują. Dopiero po pewnym czasie dochodzi do zatrzymania tajemniczej osoby (http://ren.tv/novosti/2016-02-29/video-s-mesta-gde-zhenshchina-derzhala-otrezannuyu-golovu-rebenka-i-obeshchala).

Zatrzymaną kobietę zidentyfikowano jako przybyłą z Uzbekistanu Gulczechrę Bobokułową. Była nianią czteroletniej Nastieńki. Rano po wyjściu rodziców dziecka Gulczechra udusiła podopieczną, odcięła jej głowę, podpaliła mieszkanie i wyszła na ulicę. Przybyli na miejsce pożaru strażacy znaleźli bezgłowe ciało dziecka.

Sąd zdecydował o aresztowaniu Bobokułowej na dwa miesiące (na zdjęciach z sądu widać, że kobieta nie ma na głowie chusty). Podczas posiedzenia sądu kobieta tłumaczyła, że dziecko kazał jej zabić Allah. Według informacji dostępnej w Internecie (telewizja nie informowała o tej strasznej makabresce), Bobokułowa wraz z konkubentem przez jakiś czas działała w środowisku uzbeckich migrantów, zajmowała się głównie wyłudzaniem od nich pieniędzy, a potem oboje oszuści ulegli wpływom radykałów islamskich. Motywy te wyciszano w tych doniesieniach, które trafiły do przestrzeni publicznej. Może właśnie to była główna przyczyna milczenia telewizji. Kreml ustami Dmitrija Pieskowa poparł politykę informacyjną ogólnokrajowych kanałów telewizyjnych, które konsekwentnie unikały tematu szokującego zabójstwa i jego okoliczności.

Jeszcze tego samego dnia – pomimo blokady informacyjnej w tv – na miejscu, gdzie kobieta została zatrzymana, powstał spontaniczny memoriał. Ludzie wstrząśnięci wiadomością o śmierci dziecka przynosili kwiaty, zabawki i baloniki, zapalali świece.

W kolejnych zamieszczanych w Internecie informacjach o zbrodniarce donoszono, że 38-letnia Gulczechra leczyła się psychiatrycznie, gdyż „słyszała głosy”. Jej rodzina w Uzbekistanie twierdzi, że nigdy nie chodziła do meczetu i nie ma nic wspólnego z islamem, a tym bardziej radykalnym islamizmem. Bardzo przeżyła rozstanie z mężem, który rozwiódł się z nią, obawiając się o dzieci w związku z niezrównoważonym zachowaniem Gulczechry.

Relacje z przesłuchań były zagadkowe – jedne media donosiły, że zatrzymana skarży się jedynie na męża, który ją porzucił, gada niezrozumiale i wygląda niewiarygodnie, inne – że potrafi logicznie uargumentować swoje postępowanie. Wskazuje mianowicie na to, że zabójstwo dziecka było jej osobistą zemstą na Putinie za bombardowania Syrii. „Bo wy bombardujecie muzułmanów i nikt nic nie mówi, a oni też chcą żyć, dlatego się zemściłam” (odpowiada na pytania dziennikarza: https://www.youtube.com/watch?v=QcP8Dj4wFwU&feature=share). Oficjalne czynniki pospieszyły z komunikatem, że Bobokułowa jest chora psychicznie i nie wie, co mówi. Śledztwo przypuszcza, że „nad Bobokułową mogli popracować jacyś ludzie i skłonić ją do popełnienia zabójstwa”. Podobno w jej telefonie komórkowym znaleziono kontakty do jakichś ekstremistów.

Wiele pytań powstaje wokół tej tragedii. Zadawane są też pytania, dlaczego telewizja konsekwentnie nie mówi o tym szokującym wydarzeniu, skoro jeszcze niedawno w histerycznych tonach opowiadała o rzekomo „ukrzyżowanym chłopczyku” zamordowanym w Słowiańsku przez „Ukrów” (stuprocentowy fake) czy biła pianę wokół sprawy biednej rosyjskiej Lizy, jakoby zgwałconej w Berlinie (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2016/02/02/biedna-liza-chce-obalic-merkel/). „Gdyby coś podobnego zdarzyło się w centrum jakiegoś europejskiego miasta lub w Ameryce, rosyjska telewizja tłukłaby reportaże o tym od rana do nocy” – napisał jeden z komentatorów.

Wygląda na to, że zabójstwo dziecka przez nielegalnie pracującą nianię z Azji Centralnej, być może zwichrowaną psychicznie, jest tematem wielce niepożądanym. Czy chodzi o to, by nie rozniecać nastrojów antyimigranckich w Moskwie? Czy chodzi o to, aby nie podkreślać konotacji religijnych? Czy może milczenie ma zatuszować kolejną wpadkę rosyjskich służb specjalnych, które pogubiły się w tej sytuacji i nie reagowały należycie (kobieta przez godzinę biegała wokół stacji metra, siejąc grozę, a mundurowi stali jak słupy soli)? Dużo pytań i dużo grozy.

Torting stosowany

26 lutego. Obrzucanie przeciwników politycznych tortami z dużą ilością kremu stało się w Rosji nowym sposobem zwalczania opozycji. Najpierw tort wylądował na twarzy ekspremiera Michaiła Kasjanowa, a wczoraj dwoma tortami waniliowymi oberwał Aleksiej Nawalny.

Kasjanow jest jednym z liderów opozycyjnej partii Parnas. Ostatnio intensywnie jeździ po Rosji w związku z przygotowaniami do kampanii wyborczej. Wybory do Dumy planowane są na jesień tego roku, opozycyjne ugrupowania zastanawiają się, czy mają brać udział w tym fasadowym przedsięwzięciu. Można się spodziewać, że władze zrobią wszystko, aby im udział wybić z głowy lub maksymalnie utrudnić, niech się nie plączą pod nogami.

Pod koniec stycznia Kasjanow pojechał do Strasburga, by wraz z Żanną Niemcową i Władimirem Kara-Murzą prosić Zgromadzenie Parlamentarne Rady Europy o pomoc w ustaleniu, kto był zleceniodawcą zabójstwa Borysa Niemcowa. Ramzan Kadyrow, regularnie wyzywający opozycjonistów od „wrogów ludu” i „szejtanów”, opublikował na swoim Instagramie filmik przedstawiający Kasjanowa i Kara-Murzę trzymanych na muszce karabinu snajperskiego. Kadyrow opatrzył filmik komentarzem: „Kasjanow pojechał do Strasburga po pieniądze dla opozycji. Kto nie zrozumiał, ten zrozumie”. Filmik po pewnym czasie zniknął z konta Kadyrowa. Ale sprawa pozostała. Kara-Murza przypomniał sobie, że formułki „Kto nie zrozumiał, ten zrozumie” Kadyrow użył w swoim Instagramie w maju ub.r., a dzień później Kara-Murza został otruty. Nie wiadomo do dziś, czym. Został wysłany na leczenie na Zachód. Przeżył. Inny z liderów opozycji, Ilja Jaszyn (autor raportu o Kadyrowie) uznał publikację „snajperskiego filmiku” za groźbę pod adresem Kasjanowa. „Te chłopaki w Czeczenii to prawdziwi bandyci, których osłania Putin. Grożą Kasjanowowi śmiercią”. Nikt Kadyrowa nie pociągnął do odpowiedzialności.

Na początku lutego Kasjanow miał spotkanie w Petersburgu. Jacyś dziwni goście rozpylili w sali gaz pieprzowy. Salę przewietrzono, spotkanie kontynuowano. Tydzień później w Moskwie Kasjanow siedział w knajpie, jadł kolację. Jacyś panowie podeszli i rzucili w niego tortem. Policja odmówiła wszczynania postępowania i ścigania sprawców. Kadyrow wyśmiał potem w wywiadzie postawę Kasjanowa: jaki z niego facet, skoro dał sobie wetrzeć w twarz krem, skoro nie zabił tych, którzy go obrazili, nie pragnie zemsty. Ramzan podał w wątpliwość męskość Kasjanowa i wyraził współczucie pod adresem jego żony, która zapewne się wstydzi, że ma takiego chłopa bez jaj. A jeśli chodzi o jaja, to one też kilka razy poszły w ruch. Bojówki złożone z samych „nieznanych sprawców” uprzyjemniają życie opozycjonistom, którzy organizują spotkania w węższym lub szerszym gronie. Spotkanie Kasjanowa w Niżnym Nowogrodzie odwołano po atakach bojówkarzy, zapewne członków Antymajdanu. Konferencję prasową poświęconą promocji raportu o Kadyrowie też próbowano zerwać, donosząc uprzejmie gdzie trzeba w odpowiednim momencie, że w sali podłożona jest bomba. Żadnej bomby rzecz jasna nie było.

Kasjanow stwierdził, że po zabójstwie Niemcowa on został przez Kreml wytypowany na „wroga publicznego numer jeden”. Regularnie otrzymuje pogróżki, ale zapewnił, że wyjeżdżać z Rosji nie zamierza. Nerwowo nie wytrzymał natomiast jeden z opozycyjnych publicystów Andriej Piontkowski. Pisał bardzo krytyczne artykuły o polityce Kremla, napisał też tekst o Czeczenii. Prokuratura dopatrzyła się w nim znamion ekstremizmu (uwagę prokuratury przyciągnęły fragmenty dotyczące postulatu oddzielenia Czeczenii od Rosji, stwierdzenia, że Rosja przegrała wojnę na Kaukazie, a obecnie płaci kontrybucję itd.). Piontkowski oznajmił, że obawia się o swoje życie. „Komitet Śledczy i prokuratura teraz biją się o prawo do zabicia 76-letniego człowieka” – napisał na odchodnym w Twitterze.

Nawalny swego czasu złożył pozew przeciwko Rosji w Europejskim Trybunale ds. Praw Człowieka, chodziło o stwierdzenie, że podczas słynnego „procesu Kirowlesa” (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2013/07/18/posadzic-nawalnego/) zostały naruszone jego prawa. Trybunał 23 lutego przyznał rację Nawalnemu i nakazał wypłacenie mu łącznie kilkadziesiąt tysięcy euro tytułem rekompensaty. Rosja wzruszyła ramionami, powiedziała, że płacić nie zamierza i wniesie apelację. Trzy dni później Nawalny został zaatakowany przy wejściu do swojego biura. Nieznani sprawcy (a jakże) cisnęli w niego dwoma tortami i pospiesznie się oddalili. „Ta władza ma takie wysokie rankingi i takie mocne poparcie, że jedyną reakcją Putina i Miedwiediewa na uwagi opozycji jest rzucanie w oponentów tortami” – napisał prześmiewczo Nawalny (http://echo.msk.ru/blog/corruption/1719088-echo/) i sfotografował się z kremem na twarzy.

Blog Roku – głosowanie

Szanowni Państwo! Drodzy Czytelnicy!

Postanowiłam popróbować sił w konkursie Blog Roku. Aktualnie zbieram głosy. Będę wdzięczna za każdego smsa. Sms konkursowy wprawdzie kosztuje więcej niż standardowy (1,23 zł), ale zebrane pieniądze idą na szlachetne cele.

Proszę o wysłanie smsa pod numer 7124 w treści należy wpisać D11147. Głosowanie trwa do końca lutego

Serdecznie pozdrawiam, liczę na Państwa głosy

socialImgfb

Szeregowiec Ramzan chce odejść

23 lutego. Postawiony przez Putina na czele Czeczenii Ramzan Kadyrow oznajmił dziś, że uważa swoją misję za wypełnioną i nie chce już dłużej sprawować powierzonej mu funkcji. „Jest drużyna, jest prezydent kraju. Na wszystko jest wola Allaha. Jestem zwykłym piechurem, szeregowym Putina i jestem z tego dumny. Jeżeli powiedzą, że dalej mam służyć, to będę służyć, jeżeli nie – to się pożegnam” – powiedział w wywiadzie dla RSN.

Kadencja Kadyrowa upływa wiosną tego roku. Kolejne wiernopoddańcze oświadczenie, podkreślające lojalność wobec prezydenta jest kokieteryjnym zagraniem, mającym zapewne sprowokować zawczasu deklarację góry o woli pozostawienia go na stolcu. Nic nie wskazuje na to, aby kontrakt „szeregowca Ramzana” z Kremlem miał wygasnąć. Taran na Kaukazie Północnym nadal jest Putinowi potrzebny. Putin i Kadyrow są zrośnięci jak syjamscy bracia, jeden jest gwarantem władzy drugiego.

Wywiad zbiegł się w czasie z przygotowaniem przez opozycyjną partię PARNAS raportu o Czeczenii pod rządami Kadyrowa. Pracował nad nim jeden z liderów partii, Ilja Jaszyn. Raport „Zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego” miał być opublikowany dzisiaj w godzinach popołudniowych. Tymczasem pojawił się w sieci już wczesnym rankiem. Opublikował go… Ramzan Kadyrow. „Raport nie zawiera nic poza gadulstwem” – orzekł gniewnie i wyniośle.

No, to popatrzmy na to „gadulstwo” (cały tekst dostępny tu: http://docs.rferl.org/ru-RU/2016/02/23/db393d35-9b4a-4250-a042-fa4559beee21.pdf). Jeden z rozdziałów dotyczy prywatnej armii Kadyrowa. „Kadyrowców” pod bronią jest około trzydziestu tysięcy. „Osobista lojalność żołnierzy wobec Kadyrowa wynika z biografii tych ludzi – pisze Jaszyn. – Kościec sił stanowią byli separatyści, których Kadyrow objął amnestią. Dał im możliwość posługiwania się bronią, ale już pod swoją kontrolą. Walczący z rosyjską armią [w czasie dwóch wojen czeczeńskich i potem] bojownicy zawdzięczają Kadyrowowi nie tylko możliwość zatrudnienia i dostawania za to pieniędzy, ale także wolność i życie”. Formalnie ludzie ci służą w formacjach MSW czy Wojsk Wewnętrznych, faktycznie podporządkowani są wyłącznie Kadyrowowi. Regionalna armia Czeczenii jest jedną z najsprawniejszych formacji mundurowych Rosji. W raporcie zebrano informacje potwierdzające udział „kadyrowców” w działaniach zbrojnych na terytorium Ukrainy, a także w nielegalnych akcjach rejderskich (w szeregach armii Kadyrowa służą kryminaliści).

Kolejnym rozdziałem raportu jest korupcja, która stanowi filar władzy Kadyrowa. „Rokrocznie na Czeczenię spływa złoty deszcz federalnych dotacji, to dziesiątki miliardów rubli. Pałace, wypasione bryki, złote pistolety – Kadyrow żyje po pańsku” – mówi Jaszyn w filmie reklamującym raport. Fundacja Kadyrowa wymusza haracze od ludności, pieniądze te są „prywatną portmonetką Kadyrowa”.

Data publikacji raportu nie jest przypadkowa. 23 lutego to data deportacji Czeczenów – towarzysz Stalin wysiedlił w 1944 roku cały naród z Kaukazu jako karę za kolaborację z Hitlerem. Czeczeni zostali wywiezieni do Azji Centralnej, do dziś istnieją tam zwarte skupiska Czeczenów, choć większość powróciła w ojczyste strony, jak tylko stało się to możliwe. I jest jeszcze jedna rocznica, którą chciał uczcić autor raportu – pierwsza rocznica śmierci Borysa Niemcowa (27 lutego). Raport jest, jak mówią recenzenci, „absolutnie w stylu Niemcowa”. To znaczy, zebrano informacje z otwartych źródeł, na ich podstawie postawiono ostre, wyraziste tezy. Zabójstwa Niemcowa dokonali Czeczeni. Śledztwo nie ujawniło zleceniodawcy. W rozdziale „Wrogowie Kadyrowa” Jaszyn opisuje inne ofiary (Anna Politkowska, bracia Jamadajewowie). „Dlaczego śledztwo zachowało się tak lojalnie wobec prezydenta Czeczenii? [w przypadku śledztwa w sprawie zabójstwa Politkowskiej Kadyrow nie został nawet przesłuchany]. W warunkach naszego reżimu Kadyrow jest nietykalnym człowiekiem, któremu wolno wszystko”.

Kadyrow ma nie tylko wrogów, ale także przyjaciół. W schemacie na stronie 37 raportu wskazuje się na kilka osób z najbliższego kręgu współpracowników Putina. Patronami Ramzana na Kremlu są Władisław Surkow, kreator niestandardowych posunięć politycznych i zaufany dworzanin, generał Wiktor Zołotow (przez lata szef ochrony prezydenta, obecnie wiceminister spraw wewnętrznych). Poplecznicy Kadyrowa mają mandaty deputowanych do parlamentu.

W raporcie opisane są też związki Czeczenii z Państwem Islamskim, ze światowym terroryzmem (m.in. opisany jest czeczeński wątek w życiu braci Carnajewów, autorów zamachu na maraton bostoński).

W podsumowaniu raportu Jaszyn zadaje Kadyrowowi dwadzieścia pytań. Domaga się na nie odpowiedzi, m.in. pyta, ilu ludzi zabił Kadyrow, po co ma tak liczną osobistą armię, jakie są źródła jego dochodów. I jeszcze: czy to on wydał rozkaz zabicia Borysa Niemcowa.

Czy kiedyś Kadyrow odpowie?

Makaron na uszach

15 lutego. Nie od dziś Rosja prowadzi wojnę informacyjną na kilku frontach. Wrzucanie fake’ów z Krymu i Ukrainy było – i jest – jednym z filarów wojny hybrydowej. Teraz mistrzowskie lekcje daje też w związku z sytuacją w Syrii. Na pierwszej linii wojny informacyjnej walczą dziennikarze, trolle, pożyteczni idioci. Do tego zacnego grona dołącza też służba prasowa Kremla. I nie chodzi o wyćwiczone uniki i tricki przemilczania ważnych tematów w wykonaniu nosiciela drogich zegarków sekretarza Dmitrija Pieskowa, a o oficjalne komunikaty zamieszczane na stronie internetowej kancelarii prezydenta.

Wczorajszy wpis o konferencji w Monachium zakończyłam informacją, że prezydenci Rosji i USA rozmawiali przez telefon. Przypomnę: „Według oficjalnego komunikatu Moskwy (ze strony amerykańskiej jeszcze komunikatu nie ma), Putin ponownie wezwał do utworzenia wspólnego frontu walki z terroryzmem i zaznaczył, że Ukrainę trzeba przymusić do bliższych kontaktów z Donbasem” (całość tekstu tutaj: http://www.kremlin.ru/events/president/news/51312). Komunikat poszedł w świat.

Kilka godzin później swój komunikat o przebiegu rozmowy opublikował Biały Dom (https://www.whitehouse.gov/the-press-office/2016/02/14/readout-presidents-call-president-vladimir-putin-russia). Zreferowano to wydarzenie zgoła inaczej: Obama wezwał Rosję do przerwania nalotów na pozycje umiarkowanej opozycji syryjskiej – strona rosyjska w ten sposób może odegrać pozytywną rolę, a także wskazał na konieczność natychmiastowego zapewnienia dostępu do zablokowanych rejonów Syrii w celu dowiezienia pomocy humanitarnej. I punkt drugi: prezydent Obama podkreślił konieczność wypełniania przez rosyjsko-separatystyczne siły na wschodniej Ukrainie postanowień Mińska 2.

Jak widać, Kreml bez zmrużenia oka nawinął na uszy słuchaczy długie nitki makaronu, czyli przedstawił własną wersję zgodną ze swoimi celami. A może wolał nie usłyszeć tego, co Obama miał do powiedzenia.

Zdejmowaniem produkowanego przez medialną obsługę Kremla makaronu zajmuje się kilka grup „śledczych”. Mają pełne ręce roboty – codziennie do przestrzeni publicznej trafia cała masa preparowanej papki quasi-informacyjnej. Jedną z takich grup jest „Łapszesnimałocznaja”, ta żartobliwa nazwa oznacza kogoś, kto zajmuje się zdejmowaniem makaronu (łapszy) z uszu. I z oczu, dodajmy, bo telewizja też przoduje w podrzucaniu publiczności wykręconego ogonem kota.

Stałym obiektem zainteresowania grupy „Łapszesnimałocznaja” jest generał major Konaszenkow referujący na briefingach w ministerstwie obrony postępy rosyjskiego lotnictwa w Syrii. W ostatnim takim materiale (https://noodleremover.news/konashenkov-lies-3fc61c8231fa#.nbbj4eac6) generał przekonywał, że oskarżenia strony amerykańskiej o zbombardowanie 10 lutego przez rosyjskie samoloty obiektów cywilnych na północy Syrii są bezpodstawne, natomiast tego dnia Aleppo bombardowały „po połnoj” samoloty amerykańskie. Stwierdzenia Konaszenkowa o amerykańskich nalotach na cywilne obiekty w Aleppo powtórzyła oczywiście rosyjska telewizja. „Łapszesnimałocznaja” sprawdziła detale oświadczenia Konaszenkowa, strony amerykańskiej i syryjskich użytkowników sieci, zamieszczających informacje o tym, co się dzieje na miejscu. Na podstawie analizy porównawczej „grupa dochodzeniowa” wyciągnęła wnioski: 10 lutego amerykańskich bombowców nie było nad Aleppo, nie bombardowały tego miasta również rosyjskie samoloty, o bombardowaniach tego dnia nie pisali również internauci. Fake nasz powszedni. „Mija piąty miesiąc rosyjskich bombardowań. Ministerstwo obrony przeszło od prób (nieudanych) udokumentowania tego, że nie ma nic wspólnego z ofiarami cywilnymi do opowiadania ewidentnych farmazonów. Sami wymyślili oskarżenia amerykańskiego pułkownika i sami je zdementowali” – pisze autor analizy.

Niedawno pisałam też o aferze, jaką rosyjskie media rozdmuchały wokół sprawy rzekomego uprowadzenia i zgwałcenia rosyjskiej trzynastolatki w Berlinie (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2016/02/02/biedna-liza-chce-obalic-merkel/). Metoda z makaronem została zastosowana tu wedle prostych zasad gatunku: trochę prawdy, dużo nieprawdy, do tego emocjonalny komentarz, podkręcenie i pasztet gotowy. Strona niemiecka na początku w ogóle nie wiedziała, o co chodzi, a gdy otrząsnęła się z pierwszego oszołomienia i przejrzała materiały produkowane przez korespondenta rosyjskiej stacji 1 Kanał z Berlina, zawierające kłamstwa i manipulacje, wszczęła postępowanie prokuratorskie z paragrafu o „rozniecanie waśni między narodami”. Korespondentowi grozi za to do pięciu lat pozbawienia wolności (http://grani.ru/Politics/World/Europe/m.248403.html). Sprawa „biednej Lizy” została w rosyjskich mediach wyciszona. Ale nos medialnego Pinokia jest już tak pokaźny, że świata zza niego nie widać. Nowe tematy do nawijania makaronu na uszy na pewno niebawem się nawiną.

Konferencja niebezpieczeństwa

14 lutego. Rok w rok do Monachium przyjeżdżają politycy, aby porozmawiać o najważniejszych problemach światowego bezpieczeństwa. W tym roku zjechali się po raz 52. Problemów co niemiara, ale skupiono się na dwóch najważniejszych dla kontynentu europejskiego: nieuregulowany konflikt na wschodzie Ukrainy oraz gorąca wojna w Syrii.

Gdzie mowa o bezpieczeństwie, tam w centrum zainteresowania musi się znaleźć Rosja, powodująca nawracające bóle głowy w reszcie świata. Gdyby nie Rosja i jej agresywna polityka, nie byłoby tych dwóch głównych tematów konferencji.

Aneksja Krymu i rozpalenie ciągle tlącego się konfliktu na wschodzie Ukrainy ma w zamyśle Kremla wykoleić ukraińskie dążenia integracji z Europą. Na razie wykoleić się ich nie udało, więc Moskwa będzie blokować wszelkie próby uregulowania konfliktu w Donbasie, a w razie potrzeby – podgrzewać go. Aktualnie konflikt jest w stanie zawieszenia, bo Moskwie zależy na zademonstrowaniu, że ma pokojowe zamiary. Bo chce, aby Zachód zechciał w końcu zdjąć te okropne sankcje (na spotkaniu delegacji rosyjskiej z delegacją niemieckiego biznesu próbowano rozmiękczyć grunt).

Trwające niecałe pół godziny i zakończone bez rezultatu spotkanie formatu normandzkiego pokazało, że postanowienia Mińska 2 są martwe, strony okopały się na swoich pozycjach, a zegar zatrzymał się na szarej godzinie. Jedynym wyrywającym z drzemki epizodem spotkania było wystąpienie ministra spraw zagranicznych Ukrainy Pawła Klimkina, podczas którego zaprezentował on zdjęcia dostaw rosyjskiej broni dla separatystów i oznajmił, że Rosja znowu wzmacnia swoją obecność wojskową na wschodzie Ukrainy. Minister Ławrow oglądał w tym czasie swoje wypielęgnowane paznokcie i nie rzekł nic. Agresor w roli gołąbka pokoju czuje się świetnie, roli skruszonego pokutnika dla siebie nie przewiduje.

Drugim obszarem, w którym Rosja swoją interwencją militarną dołożyła mocno do pieca, jest Syria. I w Monachium ten temat był potraktowany szeroko. Obradowała grupa kontaktowa z Ławrowem i sekretarzem stanu USA Kerry. W depeszy agencji Reutera czytamy: „Światowe mocarstwa osiągnęły porozumienie o zawieszeniu działań militarnych w Syrii w ciągu tygodnia, a także o dostępie pomocy humanitarnej do oblężonych miast, ale stronom nie udało się uzgodnić całkowitego zawieszenia ognia ani zakończenia rosyjskich bombardowań […] Rosja nie zamierza przerywać bombardowań, które dotyczą Państwa Islamskiego i Frontu An-Nusra, afiliowanego z Al-Kaidą. Nasze siły powietrzne będą nadal operować przeciwko tym siłom – powiedział Ławrow. USA i ich europejscy sojusznicy utrzymują, że tylko niewielka liczba rosyjskich ataków skierowana jest przeciwko wskazanym grupom, większość wymierzona jest w grupy syryjskiej opozycji, popierane przez Zachód”.

I znowu Rosja wystąpiła w szacie rozjemcy w konflikcie, w który jest zaangażowana, w którym jest stroną. Owszem, rękawki w tej szacie są już mocno przetarte, ale partnerzy zdają się tego nie zauważać i biorą za dobrą monetę zapewnienia Moskwy o chęci dyplomatycznego uregulowania sytuacji w Syrii, o dotrzymywaniu przez nią umów, wierzą w jej otwarte łgarstwa. Andriej Malgin komentuje: „Rosja do spółki z Asadem nadal będzie niszczyć miasta, w których mieszkają przeciwnicy Asada, a raportować o zniszczeniu tysięcy sztabów Państwa Islamskiego. Na przedstawiane dowody będzie reagować jak zwykle: „Proszę to udowodnić”. Udowadniamy: oto fakty zebrane przez wywiad, oto zdjęcia, oto nagrania wideo, oto kobiety i dzieci zabite przez wasze bomby. W odpowiedzi znowu: „Proszę to udowodnić”. To jak rozmowa z bandytą „na zonie”. I tak zrobi po swojemu. Zachód zdradził syryjską opozycję. Jeśli dalej tak pójdzie, to niebawem nikogo już nie zostanie. Staną się uchodźcami. A Syria będzie się składała z dwóch części – kontrolowanej przez Asada i kontrolowanej przez Państwo Islamskie. Te dwie strony jakoś się dogadają. Taki stan rzeczy jak najbardziej odpowiada Putinowi, który część Asada uczyni swoją wielką bazą wojskową. Co prawda to będzie kosztować miliardy, ale czy Rosja kiedykolwiek oszczędzała na geopolityce? No i jeszcze w Syrii i Iraku istnieć będzie agresywny kurdyjski pas wzdłuż granicy z Turcją – żeby Turkom nie było za słodko. O to Rosja też zadba”. Czarna wizja.

Do tego niewesołego obrazka swoje pięć groszy dodał premier Miedwiediew. Jego pojawienie się na monachijskim forum odczytano jako chęć zaznaczenia, że Moskwa ma dobre zamiary i wyciąga rękę do Zachodu. W czasie, gdy był prezydentem, Miedwiediew na Zachodzie, szczególnie w Niemczech miał opinie liberała, z jego rządami wiązano wielkie nadzieje na odprężenie, modernizację i współpracę. W 2012 r. nastąpiło wielkie rozczarowanie, że jednak Putin wrócił na Kreml i wziął wszystko i wszystkich za twarz. A Miedwiediew? No cóż, na „technicznej” pozycji premiera firmuje politykę bossa i nie odgrywa samodzielnej roli. Czy zachodni politycy mają tego świadomość? Może tak, przynajmniej niektórzy. Po wystąpieniu Miedwiediewa, w którym mówił on o „nowej zimnej wojnie” i straszył Europę, owacji jakoś nie było.

Taką mamy dziś dziwną sytuację – Rosja próbuje jak w symultanie rozgrywać partie na kilku szachownicach. Na jednej ogrywa zdezorientowanych przeciwników, dostawiając z powrotem zbite figury i udając, że gra fair, a na innej oddaje pole i prosi o czas. Politolog Iwan Bunin twierdzi nawet, że wysłanie „miękkiego” Miedwiediewa miało być sygnałem do Zachodu: „my też jesteśmy Europą, nie wyrzucajcie nas”. Bo widać fiasko rosyjskiego „zwrotu na Wschód”. Jeśli by jednak tak miało być, to czemu Miedwiediew uciekł się do zimnowojennej retoryki, skierowanej pod adresem NATO? Rozgrywka na natowskiej szachownicy to temat na oddzielną rozprawkę (stałą obecność sił amerykańskich w Europie Środkowej, wielkie ćwiczenia wojskowe na zachodnich rubieżach Rosji, nadpobudliwość rosyjskiego lotnictwa itd.).

Kreml dziś rano poinformował, że prezydent Obama zadzwonił do prezydenta Putina. Tematem rozmowy były Syria i Ukraina. Według oficjalnego komunikatu Moskwy (ze strony amerykańskiej jeszcze komunikatu nie ma), Putin ponownie wezwał do utworzenia wspólnego frontu walki z terroryzmem i zaznaczył, że Ukrainę trzeba przymusić do bliższych kontaktów z Donbasem. Jeszcze jedna runda biegu na przeczekanie i zmęczenie przeciwnika.

Jeszcze jedna operacja „Następca”

6 lutego. Renesansowe portrety malowano na tle pięknych okoliczności przyrody lub nieobojętnych estetycznie ruin. Na pierwszym planie umieszczano portretowaną osobistość, wyrazistą, dominującą, przesłaniającą cymesiki krajobrazu, których oko widza często już nie dostrzegało. W dzisiejszym pejzażu politycznym Rosji dominuje, ma się rozumieć, prezydent Putin. To on stoi w centrum rosyjskiego wszechświata, gra główną rolę we wszystkich rytuałach i przesłania swoją prezydencką osobą resztę landszaftu. Czasem jednak oko obserwatora odrywa się od hipnotyzującego jak kobra przywódcy i spoczywa na tych elementach portretu władzy, które znajdują się na drugim lub trzecim planie.

Z taką sytuacją mieliśmy do czynienia w upływającym tygodniu. Uwagę miłośników malarstwa portretowego przyciągnęły niespodziewane ruchy kadrowe w obwodzie tulskim. Obwód duży, położony w centralnej Rosji, historyczna ojczyzna samowarów. Od lat nie dzieje się tam nic takiego, co ciekawiłoby resztę wielkiego kraju. Federalne media odhaczają jedynie od czasu do czasu afery na wysokich obwodowych szczeblach, w wyniku których odchodzą lub są odwoływani kolejni gubernatorzy. Ostatni gubernator Władimir Gruzdiew podał się do dymisji „z przyczyn osobistych”. No, może i tak, może to był powód.

Ale nie ta dymisja stała się przyczyną zwiększonego zainteresowania szerokiej publiczności leżącym na uboczu obwodem, a osoba nowego nominanta.

Pełniącym obowiązki gubernatora obwodu tulskiego został ni z gruszki ni z pietruszki Aleksiej Diumin. Generał. Napisałam „ni z gruszki ni z pietruszki”, bo wcześniej na osobę p.o. gubernatora nikt nie zwracał uwagi. Co o nim wiadomo na pewno? Że urodził się w 1972 r., wywodzi się ze służb specjalnych, w czasie, gdy Putin pracował w merostwie Petersburga, Diumin był oficerem ochrony. W tym charakterze służył premierowi Wiktorowi Zubkowowi, a od 2008 r. był, jak piszą gazety, „osobistym adiutantem” Putina. Dochrapał się stanowiska zastępcy naczelnika Federalnej Służby Ochrony (odpowiednik BOR-u). W grudniu 2015 r. nieoczekiwanie został mianowany wiceministrem obrony (przejście ze służb do wojska jest rzadkością). I oto teraz, po niespełna dwóch miesiącach, został p.o. gubernatorem obwodu tulskiego.

Komentatorzy przypominają, że niezaprzeczalną zasługą Diumina było to, że podczas meczów hokeja, w których występuje dla przyjemności Władimir Putin (tzw. Nocna Liga), jako bramkarz drużyny przeciwnej robi wszystko, żeby prezydent mógł mu strzelić bramkę.

Jeszcze jedną zasługą przypisywaną Diuminowi jest jego udział w operacji zajęcia Krymu, a nade wszystko sprawne wywiezienie prezydenta Ukrainy Wiktora Janukowycza do Rosji. Tego nie udało się na razie potwierdzić dokumentalnie.

Ciekawa kariera, nie przeczę. Ale to ciągle jeszcze nie był główny powód, dla którego zaciekawione oczy zwróciły się ku nowemu tulskiemu gubernatorowi. Po nominacji (światła gasną, werbelek wystukuje niespokojny rytm) pojawiła się w mediach sugestia, że Diumin przewidywalny jest na następcę Putina. Jako pierwszy wrzutę upublicznił dziennikarz Siergiej Dorienko (w dawnych czasach główny telewizyjny kiler, obecnie w radiu „Goworit Moskwa”, pojawia się też czasem w programach publicystycznych telewizji, broniąc oficjalnej linii Putina i gnębiąc „kijowską juntę”): „Putin ma teraz trzech potencjalnych następców – Dmitrija Miedwiediewa, którego akceptują Amerykanie, ale nie kochają rosyjscy siłowicy, Andrieja Worobjowa [gubernator obwodu moskiewskiego], popieranego przez [ministra obrony] Szojgu, którego akceptują siłowicy w skali od „może być” do „bardzo dobrze” oraz Aleksiej Diumin. […] Diumin nigdy nie dopuści do rewizji putinowskiej spuścizny i nie pozwoli skrzywdzić samego Putina. Diumin będzie miał za sobą ludzi w mundurach. Będzie mógł zagwarantować [Putinowi] spokojną, zasobną starość. Jedyne, czego mu brakuje, to doświadczenie w pracy w sferze cywilnej”. No to akurat jako gubernator takiego doświadczenia nabędzie.

Witalij Portnikow (http://mirror578.graniru.info/opinion/portnikov/m.248355.html) widzi w nominacji Diumina nowy rozdział i świadectwo paraliżu postępowego rosyjskich władz: „Desygnowanie putinowskiego ochroniarza i adiutanta Aleksieja Diumina jest czymś więcej niż kolejną decyzją kadrową w gronie samych swoich, do których należy kraj. Diumin nie jest dla Putina towarzyszem broni jak Iwanow i Patruszew. Nie jest generałem na carskiej służbie jak […] Szojgu. Nie jest sąsiadem z kooperatywy Oziero jak Kowalczuk. Diumin jest z obsługi. A awansowanie ludzi z obsługi na wysokie stolce zaczyna się wtedy, kiedy rosyjski monarcha już nikomu nie wierzy i zaczyna się bać własnego cienia”.

Hermetyczne kremlowskie zamki nie pozwalają zweryfikować tej teorii o opryczninie, której powierza się ważne stanowiska. Na razie wszyscy mogą natomiast przyjrzeć się koafiurze Diumina (np. tu: http://www.rg.ru/2016/02/02/otstavka-gubernator.html). Dlaczego to takie ważne? Według znanej teorii pisarza Władimira Wojnowicza, Rosją rządzą na zmianę łysi i owłosieni. Po Putinie przyjdzie zatem kolej na kogoś, kto nie wyłysiał. Niezależnie od tego, kiedy to nastąpi.

Biedna Liza chce obalić Merkel

2 lutego. Ta historia zaczęła się jak szeregowy materiał z ostatnich stron kroniki kryminalnej miasta Berlin. Trzynastoletnia Liza, córka emigrantów z Rosji, nie wróciła po lekcjach do domu. Po trzydziestu godzinach znalazła się i oznajmiła, że została uprowadzona i zawieziona do jakiegoś mieszkania, w którym gwałcili ją ludzie o „wyglądzie arabskim”. Rodzice Lizy zgłosili się na policję. Po przesłuchaniu Lizy policja ogłosiła inną wersję wydarzeń: Liza nie została zgwałcona, choć zapewne miała kontakty seksualne (możliwe, że nie z jednym partnerem, a było ich kilku). Rosyjskojęzyczna gazeta „Russkaja Giermanija” [tak na marginesie, niezły tytuł; ciekawe, czy w Moskwie miałaby szansę zaistnieć gazeta „Giermanskaja Moskwa”] próbująca wyjaśnić, co się działo z dziewczyną, dotarła do informacji, że Liza byłą zakochana w 19-letnim chłopaku pochodzenia tureckiego. Wysunięto hipotezę, że nastolatka u niego spędziła miło czas po lekcjach, a potem wymyśliła historię o porwaniu i gwałcicielach. Tu kończy się banalna historia obyczajowa i zaczyna polityka. I to wysoka.

Bo do walki o Lizę stanęły naprzeciw siebie dwa kraje: Rosja i Niemcy. Pierwsza część starcia toczyła się na poziomie medialnym. Rosyjska telewizja przez wiele dni z rzędu nadawała trwożne reportaże o „zgwałconej rosyjskiej dziewczynce” (wielu komentatorów przyrównywało przypadek Lizy do słynnego „ukrzyżowanego chłopczyka ze Słowiańska”: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2014/07/14/ukrzyzowanie-w-slowiansku/). Liza stała się w ujęciu rosyjskich telewizyjnych demiurgów uosobieniem pokalanych cnót wszystkich prześladowanych, niedocenianych przez nową ojczyznę rosyjskojęzycznych migrantów, żyjących na marginesie społeczeństwa dobrobytu. Zgwałcona przez migrantów „o wyglądzie arabskim”, zaproszonych przez Angelę Merkel Liza stała się, w myśl wykładni rosyjskich mediów, ofiarą lekkomyślnej polityki migracyjnej pani kanclerz. W niemieckiej telewizji z kolei twardo utrwalano wersję policji: Liza urwała się po szkole „na gigant”, spędziła z ukochanym noc, a następnie postanowiła wrócić do domu i nakłamała o rzekomym gwałcie, aby uniknąć kary.

Wydarzenia ostatnich dni trzeba rzucić na szersze tło. Nikołaj Mitrochin (http://grani.ru/opinion/mitrokhin/m.248146.html) tak pisze o środowisku rosyjskojęzycznych migrantów w Berlinie: „Integracja z niemieckim społeczeństwem wcale nie oznacza asymilacji. Wielu z tych, którzy przyjechali w dzieciństwie lub urodzili się w Niemczech, mówi po niemiecku, żyje po niemiecku i uważa się za Niemców. Jednak większość migrantów pierwszej fali [chodzi głównie o tych, którzy powołując się na niemieckie pochodzenie, wyjechali z ZSRR jeszcze w latach 80. lub z Rosji i Kazachstanu na początku lat 90.] … mówi o sobie: jesteśmy Ruscy. W domu posługują się oni mieszanką językową rosyjsko-niemiecką, jedzą rosyjskie/kazaskie dania, na weselach tańczą przy popularnej muzyce rosyjskiej, rozmawiają przez skype’a z krewnymi, którzy zostali w „Sojuzie”, oglądają na co dzień rosyjską telewizję za pośrednictwem satelity. Jest dla nich bardziej zrozumiała, ciekawsza, pozwala zapomnieć o problemach. Bo problemy są w Niemczech, a w Rosji jest kraina ich młodości i sentymenty z nią związane, raj”. Zdaniem Mitrochina, ludzie ci przywieźli ze sobą (i nie rozstali się) cały zestaw ksenofobicznych pojęć. Stąd pogardliwe podejście do migrantów z krajów muzułmańskich. I niewiara w to, że policja jest w stanie stanąć w obronie atakowanych przez uchodźców obywateli Niemiec. Ta niewiara w policję wzmocniła się jeszcze po słynnej „nocy długich rąk” w Kolonii i nie tylko, kiedy to kobiety masowo zostały zaatakowane przez grupy migrantów.

Atmosfera wokół sprawy Lizy gęstniała z każdym dniem. Rodzice Lizy, związani z antyimigrancką Pegidą, wezwali do sprzeciwu wobec migrantów i do obrony Lizy. Pracujący wiele lat w Rosji niemiecki dziennikarz Boris Reitschuster twierdzi, że Pegida jest finansowana przez Moskwę, a sprawa Lizy była ukartowana i sprawnie przeprowadzona przez rosyjskie służby i telewizję; na swoim blogu Reitschuster rozprawiał się z fake’ami stosowanymi przez rosyjskie media przy preparowaniu historii Lizy.

Najpierw w Berlinie, a potem w innych niemieckich miastach odbyły się demonstracje w obronie Lizy i przeciwko migrantom (organizowane bardzo sprawnie, jak można przypuszczać, z pomocą płynąca z Rosji). Potem sprawa Lizy weszła na wysoki szczebel polityczny. Gniewnymi wypowiedziami wymienili się ministrowie spraw zagranicznych.

W wywiadzie dla „Nowej Gaziety” (http://www.novayagazeta.ru/politics/71651.html) Reitschuster mówi: „Według pewnych danych, istnieje plan obalenia Merkel, rozkołysania łódki, stworzenia sytuacji, która wymknie się spod kontroli, chodzi o to, aby kanclerz, pod którą chwieje się fotel, odeszła. Ona jest głównym przeciwnikiem Moskwy, decydującą siłą w kwestii przyjęcia sankcji UE wobec Rosji. Dla rosyjskojęzycznej ludności w Niemczech i Rosjan historia z Lizą osiągnęła swój cel. Ludzie są zaniepokojeni, wierzą w to, co mówi telewizja, nie wierzą policji. W Niemczech, wedle ocen rosyjskiego MSZ, mieszka 6 mln rosyjskojęzycznych, ale myślę, że w rzeczywistości to 3 do 4 milionów. Niemniej to znaczy, że rosyjska propaganda ma wpływ na Niemcy”.

Sprawa „biednej Lizy” ma wiele aspektów i pozostawia wiele pytań, na które trudno jednoznacznie odpowiedzieć albo trudno odpowiedzieć w ogóle. Czy Moskwa ma instrumenty, aby skutecznie rozgrywać wewnętrzną scenę polityczną w Niemczech? Czy rosyjska agentura w Niemczech jest w stanie efektywnie wpływać na poparcie dla niemieckich polityków, w tym Angeli Merkel? Czy niemieckie służby zaczną się uważniej przyglądać środowiskom rosyjskojęzycznych sympatyków Putina? No i jest jeszcze jedno pytanie: jaki sprawa Lizy będzie miała wpływ na stosunki niemiecko-rosyjskie? Na razie te stosunki się schłodziły. Ale co dalej? A sankcje?