Archiwum autora: annalabuszewska

Czy leci z nami pilot?

Niewypowiedziana wojna na wschodzie Ukrainy trwa. Siły separatystów, wspomagane przez „zabłąkanych” żołnierzy Putina podchodzą pod Mariupol. Prezydent Petro Poroszenko zabiega o wsparcie Europy w Brukseli. Prezydent Putin rozmawia z młodzieżą na reżimowym obozie Seliger 2014: „Nasi zachodni partnerzy z pomocą radykalnych nacjonalistycznych elementów dokonali przewrotu w Kijowie… [To, co się dzieje teraz na wschodzie Ukrainy,] przypomina mi to, co działo się podczas II wojny, kiedy niemiecko-faszystowskie wojska okrążały nasze miasta i strzelały do naszych obywateli. To katastrofa. Mogę zrozumieć pospolite ruszenie w Doniecku i Ługańsku […] Rosja to taki kraj, który nikogo się nie boi”.

Po raz drugi z rzędu prezydent Putin wygłosił też nocne orędzie telewizyjne, tym razem do „pospolitego ruszenia” Doniecka i Ługańska (też pewnie spali, jak reszta Rosjan, ale za to nie spał wtedy prezydent Obama, który właśnie zapowiadał nowe sankcje przeciwko Rosji). Putin wezwał do utworzenia korytarzy humanitarnych dla zamkniętych w okrążeniu ukraińskich żołnierzy.

Na „premiera” samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej Aleksandra Zacharczenkę dokonano nieudanego zamachu.

Pskowskiego polityka opozycji Lwa Szlosberga, który pisał w internecie o pogrzebach żołnierzy dywizji powietrznodesantowej poległych najprawdopodobniej na Ukrainie, dotkliwie pobito; sprawców na razie nie ujęto.

Jedna z rosyjskich pracowni socjologicznych, FOM opublikowała wyniki sondażu, zgodnie z którym tylko 5 procent Rosjan popiera wprowadzenie wojsk na Ukrainę. Czy Putin zostanie Bogiem? – tak duchowny protodiakon Andriej Kurajew zatytułował wykład, na który sprasza gości. Ekonomista Rusłan Grinberg uprzedza, że wymiana ciosów sankcje za sankcje pomiędzy Rosją i Zachodem zaowocuje wprowadzeniem kartek żywnościowych w Rosji. Drugi biały konwój trojański na wschód Ukrainy już prawie gotowy. Poprzedni wywiózł z Ługańska linie montażowe jednego z zakładów. Telewizja NTW szykuje ciąg dalszy filmu „13 przyjaciół junty”, poświęconego tym Rosjanom, którzy protestują przeciwko wojnie z Ukrainą, odsądzający ich od czci i wiary w tradycjach nagonki na „wrogów ludu” z okresu stalinowskiego. Rosyjski Bank Centralny skupuje na potęgę złoto, wyzbywa się rezerw dewizowych (fachowcy uważają, że to przygotowanie do „wojny bankowej” w kolejnej odsłonie sankcji). Komitet Matek Petersburga – społeczna organizacja żołnierskich matek, monitorująca sytuację w armii pod kątem przestrzegania praw człowieka – została przez ministerstwo sprawiedliwości wpisana na listę „zagranicznych agentów”.

To krótki przegląd ostatnich nowości spływających z informatorów. Trudno za tym wszystkim nadążyć.

Przytoczę jeszcze ciekawy głos Marata Gelmana, który streścił słowa Władimira Łukina (eksrzecznik praw obywatelskich, wysłannik Putina do Kijowa w lutym br. do podpisania porozumienia pomiędzy Janukowyczem a opozycją): „I Donieck, i Ługańsk pozostaną w składzie Ukrainy jako gwarancja, że Ukraina nie wstąpi do NATO. Kreml nie myśli teraz o [samozwańczych republikach] DRL i ŁRL, żadna Noworosja nie jest nikomu do niczego potrzebna. Do tego stopnia nie jest potrzebna, że Striełkowa i Borodaja [eksminister obrony i ekspremier, przysłani z Moskwy, a potem odwołani] zabrano stamtąd właśnie dlatego, że w pewnym momencie oni uwierzyli, że naprawdę istnieje możliwość oddzielenia od Ukrainy i zaczęli ruch w niepożądanym [dla Kremla] kierunku. Dostać Donbas i stracić Ukrainę – to byłaby dla Kremla klęska. To już lepiej było w ogóle nie zaczynać. Retoryka nikogo nie powinna zmylić. Tak oficjalnie to wojsk przecież nie wprowadzono. Zostanie wprowadzone tyle wojska, ile będzie trzeba, żeby Poroszenko to zrozumiał i wreszcie zasiadł do negocjacji z tymi, których Putin do tego wyznaczy. […] działania militarne są obliczone na to, by wykazać Poroszence, że on nie może wygrać. Nigdy. Idealnie byłoby przywrócić stan taki, jak za Janukowycza, ale już bez Janukowycza”.

Czy to tylko domysły Władimira Łukina, czy konstrukcja, opierająca się na znajomości stanu kremlowskich umysłów? Władimir Putin w swojej polityce czerpie z nauk wyniesionych ze szkoły KGB – działa w trybie „operacji specjalnej”, jest raczej taktykiem (zdolnym, sprytnym, stosującym niestandardowe metody) niż strategiem, porusza się „skokami i po bramach” – jak się uda, będziemy w niebie, jak się nie uda, to spróbujemy w następnej bramie. Wydaje się jednak, że w rozgrywce z Ukrainą – czy może raczej o Ukrainę – Putin przelicytował, gra bardzo wysoko, a nie ma tak dobrych kart. Chyba że trzyma asa w rękawie.

Bezimienne mogiły

W Mińsku na spotkaniu w formacie Unia Celna-Unia Europejska-Ukraina nie zapadły wczoraj żadne konkretne ustalenia. Za najważniejszy epizod uznano uścisk ręki prezydentów Poroszenki i Putina. Na zdjęciu, które dziś obiegło światowe media, reporter uchwycił na twarzy Władimira Władimirowicza firmowy uśmiech obłudnego smoka. Plan pokojowy dla Donbasu ma być przedmiotem kolejnych rozmów. Prezydent Putin nie przyjechał do Mińska, żeby nieść pokój wschodowi Ukrainy, lecz żeby zakomunikować zgromadzonym, jak wyobraża sobie nowy ład na starym kontynencie z własną osobą przy pulpicie dyrygenckim.

Prezydent Putin w swoim wystąpieniu przy ciężkim okrągłym stole ani razu nie użył słowa „wojna”. Moskwa nadal stoi na stanowisku, że to, co dzieje się na wschodzie Ukrainy, jest konfliktem wewnętrznym. Rosyjski prezydent mówił najwięcej o technicznych parametrach towarów, które tak mocno różnią się w Unii Celnej i Unii Europejskiej, że uniemożliwi to Ukrainie przy implementacji umowy stowarzyszeniowej z UE dostarczanie czegokolwiek do Rosji, która ma całkiem inne wymogi techniczne. No i Rosja będzie stratna – wyrwanie się Ukrainy z czułych objęć może kosztować Rosję nawet sto miliardów rubli (dlaczego akurat sto miliardów, a nie sto dwadzieścia trzy?). A Ukraina jest mocno zrośnięta wszystkimi więzami gospodarczymi z przestrzenią ekonomiczną WNP, a ta przestrzeń tworzyła się przez stulecia. I tak mówił i mówił, i martwił się i martwił, jak to wszystkim z tego powodu będzie źle, i tak się zamartwił, że w ogóle nie zauważył, że jego armia walczy na terytorium obcego państwa. I że to jest główny powód spotkania. Dostrzegł natomiast, że już są omijane sankcje, a towary europejskie płyną do Rosji przez Białoruś: – Zrywają etykietki albo naklejają nowe i wwożą towar jako białoruski, a jak się przyjrzeć, to proszę bardzo – oryginalna etykietka jest polska [tu wymownie spojrzał na gospodarza spotkania Alaksandra Łukaszenkę].

Jak ten wykład przetłumaczyć? Tezy nie są nowe: Ukraina jest elementem naszej postsowieckiej układanki i jej z naszej wyłącznej strefy wpływów nie wypuścimy po dobroci. „Kształtowana przez stulecia wspólnota” ma w całości należeć do unii organizowanej przez Moskwę. A w niej działają nie mechanizmy rynkowe i konkurencja, a zasady określone przez głównego decydenta. Jak Ukraina będzie nadal się urywać z łańcucha, to wprowadzimy wobec niej sankcje.

Po posiedzeniu w szerokim składzie odbyło się spotkanie dwustronne Putin-Poroszenko. Na konferencji prasowej po rozmowie prezydent Putin powiedział: „Omówiliśmy cały kompleks problemów w naszych stosunkach, przede wszystkim mówiliśmy o współpracy ekonomicznej […], ale nie mogliśmy pominąć sytuacji, jaka ukształtowała się na Ukrainie. Mówiliśmy o konieczności jak najszybszego przerwania rozlewu krwi i przejścia do politycznego uregulowania tych problemów, z którymi Ukraina zetknęła się na południowym wschodzie”.

Świetnie powiedziane: „problemy, z którymi Ukraina zetknęła się”. Poroszenko wyłożył na stół kartę, którą zbił to trucie Putina: pojmanie na wschodzie Ukrainy „zabłąkanych” rycerzy z pskowskiej dywizji powietrznodesantowej. Namacalny dowód na to, że Rosja jest stroną w tym konflikcie, „z którym Ukraina się zetknęła”. To kolejne świadectwo tego, że rozpalona i podsycana z Moskwy rebelia w Donbasie bez militarnego wsparcia Rosji nie byłaby w stanie stawiać czoła siłom operacji antyterrorystycznej. Mamy do czynienia z nowym etapem tej niewypowiedzianej wojny: Rosja udzieliła daleko idącego wsparcia separatystom w ludziach i sprzęcie, dzięki czemu mogli oni przejść do kontrnatarcia.

Zacytuję jeszcze tłumaczenie Putina na temat żołnierzy, którzy trafili w ręce Ukraińców. „Tak, Piotr Aleksiejewicz [Poroszenko] wspominał o tym. Ale przecież wiecie, że i na naszej stronie [granicy] znajdowali się ukraińscy żołnierze. I to nie 5-10, a dziesiątki. Ostatnio przeszło 450. Jeszcze nie mam raportu z ministerstwa obrony, ale pierwsza rzecz, jaką usłyszałem, to że oni kontrolowali granicę [komandosi z elitarnej jednostki?] i mogli się znaleźć na ukraińskim terytorium”. I jeszcze jeden fragment: „Zawieszenie broni? Szczerze mówiąc, nie możemy mówić o warunkach przerwania ognia, o możliwych porozumieniach pomiędzy Kijowem, Donieckiem i Ługańskiem. To nie nasza sprawa, to wewnętrzna sprawa samej Ukrainy”; zadeklarował, że Rosja może być pośrednikiem. Jak widać, wbrew temu, co mówił jeden z bohaterów „Rejsu”, można być jednocześnie twórcą i tworzywem. W tym wypadku – jednocześnie burzycielem, agresorem i rozjemcą. Nowe horyzonty.

Zatytułowałam ten wpis „Bezimienne mogiły”, bo dramatyczny dalszy ciąg ma sprawa, poruszona wczoraj przeze mnie – mowa o potajemnych pogrzebach żołnierzy pskowskiej dywizji powietrznodesantowej. Wczoraj po ukazaniu się materiałów na temat tych wstydliwych pochówków dokonano pobicia dziennikarzy, którzy przybyli na cmentarz w celu sprawdzenia tych danych. A dzisiaj zdjęte zostały z krzyży tabliczki z nazwiskami poległych żołnierzy.

W niedzielnym wydaniu programu (dez)informacyjnego pierwszego programu rosyjskiej telewizji „Woskriesnoje Wriemia” jeden z wątków poświęcono temu, jak kiepsko walczy armia ukraińska, m.in. komunikowano o tym, jak nieludzko traktuje swoich poległych. Jeden z separatystów mówił, że widział, jak zakopywano zwłoki w bezimiennym grobie. I skomentował, że „ukropy” nie mają żadnego szacunku dla ludzi w ogóle, w tym dla swoich żołnierzy. Tymczasem w mediach i w internecie mnożą się doniesienia o kolejnych sekretnych pogrzebach rosyjskich żołnierzy oraz o rosyjskich żołnierzach, którzy wyszli z domu i dotychczas nie powrócili, rodziny nie mają z nimi kontaktu.

Żołnierze niewypowiedzianej wojny

Tej wojny nie ma, nie została wypowiedziana, choć przecież jest, toczy się, po obu stronach giną na niej ludzie. Moskwa od początku trzyma się narracji, zgodnie z którą konflikt na wschodzie Ukrainy jest wewnętrznym konfliktem ukraińskim, a nie wojną ukraińsko-rosyjską. Narracja rozsypuje się stopniowo jak domek z kart. Rosja bierze udział w tym konflikcie – jej żołnierze strzelają z jej broni. Jej żołnierze giną na tej wojnie. Kijów też ze swej strony nie ogłosił stanu wojennego dla wschodnich obwodów, ukraińska armia działa w trybie operacji antyterrorystycznej.

Wariant z zastosowaniem dyskretnych zielonych ludzików z Krymu okazał się nieskuteczny w warunkach Donbasu. Pamiętacie Państwo skargę Igor Girkina vel Striełkowa (http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/05/20/sieroca-grupa-rekonstrukcyjna/), który w opublikowanym w internecie apelu przyznawał, że miejscowa ludność jakoś nie chce chwycić za broń i zasilić jego oddziałów. Na marginesie – kilka słów o losach samego Girkina. Żadnych oficjalnych komunikatów od niego lub o nim nie ma od dawna. Po sieci krążą pogłoski. Podobno został ranny. Ale nie na polu chwały, a w awanturze z krewkim Zacharczenką (nowym „premierem” donieckich samozwańców), który miał mu odstrzelić palec i zrobić dziurę w nodze. Zacharczenko miał potem oznajmić, że Girkin wypełnił swoją misję w Donieckiej Republice Ludowej i „przeszedł do innej pracy”. Ciekawe, jaką misję wypełnił na Ukrainie historyczny rekonstruktor i do jakiej pracy przeszedł.

Zasileniem oddziałów walczących na wschodzie Ukrainy zajęli się inni. Od wczoraj w internecie trwa intensywna dyskusja, czy żołnierze (podlegającej bezpośrednio prezydentowi) pskowskiej dywizji powietrznodesantowej zginęli na wschodzie Ukrainy. Dowódca wojsk powietrznodesantowych generał Szamanow twierdzi, że w jednostce wszyscy są żywi i zdrowi, rzecznik prasowy ministerstwa obrony oznajmił, że podawane przez stronę ukraińską dane o poległych rosyjskich żołnierzach są fałszywką. Tymczasem w ciągu ostatnich dwóch dni na cmentarzu w Wybutach pod Pskowem przybyły nowe groby, m.in. dwóch żołnierzy jednostki (Ukraińcy podawali, że w ich ręce pod Ługańskiem trafił transporter opancerzony z dokumentami oraz żołnierze pskowskiej dywizji). Pogrzeb(y) odbywał(y) się pod ochroną żołnierzy, osób postronnych nie wpuszczono (reportaż m.in. w „Nowej Gazecie” http://www.novayagazeta.ru/society/64975.html i tu http://www.echo.msk.ru/blog/schlosberg_lev/1387492-echo/).

Dzisiaj Kijów przedstawił materiały dotyczące zatrzymania dziesięciu rosyjskich żołnierzy na obszarze objętym działaniami zbrojnymi w obwodzie donieckim. Anonimowy przedstawiciel ministerstwa obrony Rosji odparł, że żołnierze najprawdopodobniej zabłądzili i znaleźli się na Ukrainie przypadkiem. Przypadki chodzą po ludziach, nie od dziś wiadomo. Ale czy akurat po tych umundurowanych ludziach – to już inna sprawa. Reakcja blogerów była błyskawiczna. Jewgienij Lewkowicz: „Pytają Władimira Putina: – Co z rosyjskimi komandosami? – Oni zabłądzili – pada odpowiedź” (nawiązanie do słynnej odpowiedzi Putina na pytanie Larry Kinga: – Co się stało z Kurskiem? – On utonął). Blogerzy proponują też, by Ukraińcy przekazali zabłąkanych żołnierzy Putinowi dzisiaj w Mińsku – przed kamerami, żeby się nie mógł wykręcić.

A o samym mińskim spotkaniu – w następnym wpisie (gdy to piszę, spotkanie dopiero się zaczyna), a tymczasem jeszcze garść szczegółów o zabłąkanych zielonych owieczkach ze strony internetowej Radia Swoboda: „Ogłoszono ćwiczenia taktyczne w nocy z 23 na 24 sierpnia, grupa wyruszyła w stronę Ukrainy, bez utrzymywania łączności. Grupa przekroczyła granicę i udała się w kierunku Iłowajska. W skład grupy, według zeznań zatrzymanych rosyjskich żołnierzy, weszły dywizjon artylerii, kompania zwiadu i logistyka, ogółem 350-400 osób, 30 pojazdów desantowych i inne pojazdy, łącznie 60. W czasie marszu dwa pojazdy odbiły się od grupy, zostały okrążone przez wojsko ukraińskie. Zatrzymani byli ubrani w mundury bez znaków rozpoznawczych”. Dane żołnierzy i zapis ich zeznań można obejrzeć m.in. tutaj: http://www.svoboda.org/content/article/26550561.html

Minister spraw zagranicznych Rosji z wystudiowanym kamiennym wyrazem twarzy oznajmił, że takie wiadomości są efektem wojny informacyjnej. Minister zapowiedział ponadto, że Moskwa organizuje kolejny konwój z pomocą humanitarną dla Donbasu.

Pierwszy biały konwój nie mógł się doczekać na zgodę Kijowa i kontrolę Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża i bez zezwoleń i kontroli wjechał na Ukrainę. Ile dokładnie kamazów przekroczyło granicę – nie wiadomo. Co wwiozły – też nie wiadomo. To było na odcinku granicy niekontrolowanym przez Ukraińców. Rosyjska telewizja pokazała, jak jakieś ciężarówki gdzieś rozładowują, może w Doniecku, może w Ługańsku, a może jeszcze gdzie indziej. W ciężarówkach były białe worki. Następnie po rozładunku ciężarówki ruszyły z powrotem do kraju. Strona rosyjska zapewnia, że puste. Strona ukraińska utrzymuje, że wywieziono w nich sprzęt, zdemontowane linie produkcyjne zakładów w Ługańsku. Może ciała zabitych rosyjskich żołnierzy. Może, może… Tak czy inaczej, na podstawie doniesień mediów trudno się zorientować, jak to z tym trojańskim konwojem było. Pierwszy konwój, który wjechał i wyjechał, stworzył ważny precedens: można jeździć, można wozić, co się chce. Rosjanie „woszli wo wkus” i zrobią teraz biały wahadłowiec, kursujący wedle uznania do Ługańska-Doniecka i z powrotem. O ile będzie to potrzebne. Zaczekajmy na wyniki rozmów w Mińsku.

Nowe konteksty starych dokumentów

Siedemdziesiąt pięć lat temu minister spraw zagranicznych hitlerowskich Niemiec Joachim von Ribbentrop przybył z misją specjalną do Moskwy. W gabinecie komisarza spraw zagranicznych ZSRR Wiaczesława Mołotowa 23 sierpnia o drugiej w nocy obaj panowie w obecności członków niemieckiej delegacji i Józefa Stalina podpisali pakt o nieagresji oraz tajne protokoły. Podpisane dokumenty dzieliły pomiędzy umawiające się strony Polskę, państwa bałtyckie i Rumunię. Po podpisaniu paktu w tymże gabinecie Mołotowa odbył się suto zakrapiany bankiet. Według jednego z uczestników uroczystości Stalin wzniósł toast: „Wiem, że naród niemiecki kocha Fuhrera. Dlatego chciałbym wypić za jego zdrowie” (Bierieżkow, tłumacz Stalina).

Półtora tygodnia później Hitler dokonał agresji na Polskę, 17 września Józef Stalin uderzył od wschodu. W ZSRR, który do tej pory z Adolfem się nie przyjaźnił, a nawet mocno go krytykował, przystąpiono do przepierania mózgów społeczeństwu, wymiany haseł w encyklopedii, przepisywania podręczników itd. Ludzie byli zdziwieni i zdezorientowani, ale skoro partia i towarzysz Stalin tak mówią, to znaczy, że Niemcy jednak są przyjaciółmi, których trzeba wspierać. Niespełna dwa lata później po 22 czerwca 1941 roku obrazek przemalowywano w pośpiechu ponownie – znowu to, co było czarne, zrobiło się białe, a to, co było białe, zrobiło się czarne.

W okolicznościowej audycji Radio Swoboda przypomniało losy dokumentów, w szczególności tajnych protokołów dotyczących rozbioru Polski i państw bałtyckich. Historyk Oleg Budnicki: „Niemiecki egzemplarz protokołów spłonął podczas szturmu Berlina w 1945 r. Nie ulegało kwestii, że ZSRR i Niemcy działają na podstawie jakichś porozumień, ale tego, w jakiej formie zostały one osiągnięte, świat nie wiedział. Niemieckie archiwa po wojnie trafiły w ręce Amerykanów, wśród nich były fotokopie tajnych protokołów. Dopóki byliśmy sojusznikami, Amerykanie nie upubliczniali wiedzy o tych dokumentach. […] Kiedy rozpoczęła się zimna wojna, USA opublikowały protokoły, co spowodowało natychmiastową reakcję ZSRR. W publikacji „Fałszerze historii” napisano, że te dokumenty to fałszywka. Taka była oficjalna linia sowieckiej propagandy i historiografii na przestrzeni dziesięcioleci. Chociaż dla zawodowych historyków, również radzieckich, nie było najmniejszych wątpliwości, że to prawdziwe dokumenty”.

A później była „rewolucja archiwów” w ZSRR. Radziecki egzemplarz wykopano ze szczelnych kas pancernych z supertajnymi archiwaliami (takimi, do których dostęp miał tylko gensek i wyznaczone osoby). W pięćdziesiątą rocznicę podpisania paktu, w 1989 roku Zjazd Deputowanych Ludowych wypowiedział pakt. Rada Najwyższa ZSRR potępiła jego zawarcie. 27 października 1992 roku odbyła się konferencja prasowa, podczas której oznajmiono o znalezieniu tajnych protokołów. Faksymile dokumentów opublikowano w 1993 roku w czasopiśmie „Nowa i najnowsza historia”.

Zdawać by się mogło, że wszelkie wątpliwości rozwiano. Tymczasem ciągle w rosyjskich publikatorach ukazują się artykuły podważające autentyczność dokumentów.

Pięć lat temu rocznicę podpisania paktu obchodzono w Rosji w specyficzny sposób (pisałam o tym w blogu: http://labuszewska.blog.onet.pl/2009/08/26/tajne-przez-jawne/). Obecnie w rosyjskich mediach ze świecą szukać wzmianki o rocznicy. Za to jeśli w rosyjską wyszukiwarkę Yandex wrzuci się hasło „pakt Ribbentrop-Mołotow”, wyskakują publikacje (ukraińskie i rosyjskie), w których mówi się o sposobach rozwiązania kryzysu ukraińskiego. Zwrotu „nowy pakt Ribbentrop-Mołotow” używa się w nich na określenie jakiegoś mitycznego porozumienia – nie wiadomo, czy zawartego, czy planowanego, czy pożądanego, czy niechcianego – pomiędzy Niemcami (względnie całą Europą do spółki z Amerykanami) a Kremlem sugerującego podział Ukrainy na część ukraińską i (nowo)rosyjską. Wszystko podlane jest sosem konspirologii stosowanej.

I jeszcze jedno przypomnienie: w siedemdziesiątą rocznicę podpisania paktu Parlament Europejski ogłosił 23 sierpnia Dniem Pamięci Ofiar Stalinizmu i Nazizmu.

Anonimowa międzynarodówka internetowa Shaltay Boltay

„Dzisiaj – nuda. Opublikujemy roboczą korespondencję Dmitrija Miedwiediewa z adresów, które mu służą do prowadzenia niezobowiązującej korespondencji [, a także dostępu do profili opozycjonistów, m.in. Aleksieja Nawalnego] i zakupów przez internet. Nie ma tu żadnych rewelacji, może poza kilkoma wierszami autorstwa samego D.A. [Dmitrija Anatoljewicza]” – tak zaczyna się wpis blogerów z grupy Shaltay Boltay (http://b0ltai.org/), którzy od co najmniej roku anonimowo hakują zasoby przedstawicieli rosyjskich władz. Niektóre znaleziska publikują. Ostatnio opublikowali zasoby Miedwiediewa.

Shaltay Boltay nazwę wzięli od bohatera angielskich bajek, „Alicji w Krainie Czarów” i dziecięcych rymowanek Humpty Dumpty (po rosyjsku: Шалтай-Болтай, ponadto w języku rosyjskim to idiom oznaczający głupstewka, niezbyt ważne i niezbyt mądre rzeczy). Swoją działalność traktują jednocześnie serio i z przymrużeniem oka, o czym świadczy załączony do ostatnich publikacji o Miedwiediewie disclaimer: „Wszystkie wyżej przedstawione faile (w tym archiwum poczty) są fikcją. Jakiekolwiek podobieństwo do realnych postaci jest dziełem przypadku. Projekt „DAM [Dmitrij Anatoljewicz Miedwiediew] i gadżety” zostanie przygotowany na wydziale badań nad antycznymi technologiami przy katedrze socjologii uniwersytetu w Lizbonie w 3014 roku…”

Zamiłowanie Dmitrija Miedwiediewa do gadżetów było w czasie, gdy grzał on prezydencki fotel w oczekiwaniu na powrót Putina na Kreml, przedmiotem przychylnego zainteresowania mediów (czy pamiętacie jeszcze Państwo lansowane w tamtych latach przez Miedwiediewa słowo „modernizacja”? Dziś to brzmi jak herezja). Publiczność informowano o tym, że prezydent Miedwiediew założył wideoblog, ma profil na Twitterze, swobodnie porusza się po internecie, zamieszcza swoje zdjęcia w Instagramie itd. Szeroko komentowano to, że Miedwiediew otrzymał podczas wizyty w Stanach w 2010 roku najnowszego iPhona (osobiście od Steve’a Jobsa). Później pojawiły się przecieki, że służby specjalne potraktowały gadżet prezydenta jako bezpośrednie zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego i skonfiskowały cacko, a krytycy prezydenta za plecami zaczęli nazywać go „Ajfonczik”. Dzisiaj w dobie błyskawicznego odwrotu Rosji od postępu technicznego, niesionego przez „Gejropę” pospołu z Gosdepem (Departamentem Stanu USA), wszelkie nowinki techniczne stamtąd są na cenzurowanym. Moskwa odgraża się, że zrobi sobie niebawem własne systemy, telefony i inne gadżety. W takich warunkach Dmitrij Miedwiediew nie afiszuje się ze swoim zainteresowaniem nowoczesnymi technologiami informatycznymi.

Ale wróćmy do ostatniego wyczynu dowcipnisiów z internetowej międzynarodówki. To, że włamali się do oficjalnego Twittera premiera Miedwiediewa, uznali najwyraźniej za banał. Postanowili jeszcze bardziej „poshaltaj” i rozesłali z konta Dmitrija Anatoljewicza tweety w rodzaju: „Podaję się do dymisji. Wstyd mi za to, co robi rząd. Wybaczcie”. „Zostanę wolnym strzelcem, będę sobie fotografował do woli”. „Możemy cofnąć się do lat osiemdziesiątych. To smutne. Jeśli taki jest cel moich kolegów na Kremlu, to ten cel zostanie wkrótce osiągnięty”. Albo kolejny jakoby wysłany z jałtańskiego posiedzenia Putina z rządem: „#KrymNieNasz. Proszę o retwitt”. Zanim haker utracił „władzę” nad Twitterem premiera, zdążył zamieścić komentarz jednego z użytkowników: „Na całym świecie z hakowanych profili polityków wysyła się brednie i tylko w Rosji – prawdę, na którą od tak dawna czekamy”.

W czasopiśmie „Look At Me” ukazał się wczoraj manifest grupy Shaltay Boltay (http://www.lookatme.ru/mag/people/manifesto/206757-shaltay-boltay).

„Jest nas niewielu, ale jednak więcej niż kilkoro. Większość to obywatele Rosji, ale nie wszyscy mieszkają w kraju. Większość członków grupy nie zna swoich personaliów i niewiele wie o sobie nawzajem. Mścicieli, rewolucjonistów i temu podobnych nie lubimy: po prostu pracujemy – umiarkowanie i rozsądnie. Wśród nas są anarchiści, a także zwolennicy imperium, ale każdy robi swoje, dzięki czemu możemy działać w ramach jednej grupy. Kontaktujemy się za pośrednictwem swoich zamkniętych chatów i forów […], mamy formacje obrony i ataku”. Shaltay Boltay przyznaje, że podgląda korespondencję wewnętrzną państwowych instytucji, m.in. administracji prezydenta. Podśmiewają się z tego, jak odpowiednie komórki kancelarii i służby specjalne próbują prowadzić śledztwo w sprawie poczynań Shaltay Boltay. Ale tak na poważnie dopuszczają możliwość wpadki. Cóż, ryzyko zawodowe.

Zanim zrobiło się głośno o przemyślnie wypatroszonym Twitterze Dmitrija Miedwiediewa, Shaltay Boltay miał już za sobą spektakularne akcje. Między innymi opublikował w internecie: poufne odgórne instrukcje dotyczące scenariuszy wieców popierających aneksję Krymu, zalecenia dla mediów, w jaki sposób mówić o wydarzeniach na Ukrainie, sprawozdanie Kremla, jak przygotowywano referendum na Krymie, korespondencję wicepremiera Arkadija Dworkowicza, który krytykował ekonomiczne pomysły rządu, listę dziennikarzy nagrodzonych potajemnie orderami za pracę przy informowaniu/dezinformowaniu o operacji „KrymNasz”, korespondencję Igora Girkina vel Striełkowa, dokumenty dotyczące luksusowych rezydencji skromnych urzędników państwowych. Jednym słowem: prowadzili bardzo przydatną społeczną działalność.

W manifeście Shaltay Boltay przyznaje, że ma w swojej dyspozycji kilka dokumentów, które mogą poważnie zmienić sytuację w politycznym krajobrazie.

Bardzo ubawiła mnie definicja trolla, zamieszczona w manifeście: odróżnić prawdziwego, szczerego zwolennika władz od trolla można po tym, że trolle są bardziej tępe. Zdaniem autorów manifestu władze Rosji zaczęły przygotowywać zastępy trolli do działania na długo przed wydarzeniami na Ukrainie, ale teraz waga tych działań i ich zakres wzrosły.

I jeszcze zajmujący fragment o Snowdenie: „Chińczycy w Hongkongu oczyścili go do naga i puścili z niczym do Rosji. Tu zaczęto go przesłuchiwać, a on częściowo ze strachu, a częściowo, żeby się  wykazać i być pożytecznym, opowiedział, co wiedział, co widział, co słyszał, czego się domyślał i wiele też w swej opowieści upiększył”.

Po opublikowaniu wzmiankowanej wyżej korespondencji wicepremiera Dworkowicza, 23 lipca blog Shaltay Boltay został na terytorium Rosji zablokowany na mocy postanowienia sądu. Anonimowa międzynarodówka internetowa tylko wzruszyła na to ramionami. Na razie zapowiadają urlop do września. A potem „jeśli nie przylecą kosmici i nas nie uratują, to jesienią czekają nas nowe ograniczenia dotyczące korzystania z internetu”. Ale nawet gdy kosmici nie wylądują na Ziemi, Shaltay Boltay zamierza uruchomić klub i dostarczać wybranym dziennikarzom pozyskane informacje. Będzie się działo.

Kamazy i pustka

Sytuacja wokół rosyjskiego konwoju humanitarnego dla mieszkańców wschodu Ukrainy nadal nie jest jasna. Władze Ukrainy uznały, że konwój nie ma charakteru pomocy humanitarnej. Minister obrony Rosji Siergiej Szojgu zapewnił, że rosyjska armia nie ma nic wspólnego z konwojem. Międzynarodowy Czerwony Krzyż (MCK) wie tylko tyle, że prawie trzysta kamazów stoi w rosyjskim obwodzie rostowskim niedaleko miasta Kamiensk Szachtinski. Przedstawicielka organizacji oświadczyła, że MCK gotów jest wziąć kolumnę białych kamazów pod swoją jurysdykcję, ale by mogło do tego dojść, potrzebne jest porozumienie Ukrainy i Rosji. A takiego porozumienia brak. Rosyjski MSZ wydaje groźne pomruki niezadowolenia, Kijów odwzajemnia, wzywając, by Moskwa przekazała wreszcie spis ciężarówek i ich zawartości oraz trasę przejazdu. Odnośnych dokumentów brak. Tymczasem dziennikarze i blogerzy rozpowszechniają zdjęcia pustych lub ledwie napełnionych wielkich kamazów (można je obejrzeć m.in. tu: https://twitter.com/KSHN?original_referer=http%3A%2F%2Fwww.svoboda.org%2Fcontentlive%2Fliveblog%2F26532017.html&tw_i=500219240272891905&tw_p=tweetembed).

Przez sieci społecznościowe przewalił się szkwał komentarzy: „Dziennikarze twierdzą, że kamazy są do połowy puste, a rosyjskie ministerstwo ds. sytuacji nadzwyczajnych, że do połowy pełne”; „Osobiście nie ma pretensji do naszego ministerstwa ds. sytuacji nadzwyczajnych, samemu mi się zdarza zapomnieć wziąć coś z domu, a oni po prostu zapomnieli zabrać obiecanej pomocy humanitarnej”; „Już wiem – w kamazach wieźli rosyjskie powietrze, żeby wesprzeć siły [prorosyjskiego] pospolitego ruszenia. Powietrze i wiarę”.

Nie wszyscy jednak żartują z pustych czy pełnych ciężarówek. Mnożą się publikacje, w których wskazuje się, że konwój był zorganizowany „dla otwoda głaz”, czyli jako operacja przykrycia dla ważniejszej operacji czy dostawy. Może chodziło o dostarczenie pomocy dla separatystów. Sytuacja z wejściem na terytorium Ukrainy kolumny techniki wojskowej też nie jest jasna. Choć nowy „premier” Donieckiej Republiki Ludowej Zacharczenko powiedział, że dostali wsparcie. Jego wystąpienie można obejrzeć w youtube: https://www.youtube.com/watch?v=BjAvnUa1Wak

Oto Zacharczenko na sesji „parlamentu”, obraca w dłoni paczkę papierosów, opowiada, że armia „republiki” właśnie otrzymała uzupełnienia: 150 jednostek sprzętu, w tym 30 czołgów i 120 pojazdów opancerzonych oraz 1200 ludzi, którzy w ciągu czterech miesięcy przechodzili szkolenie na terytorium Federacji Rosyjskiej.

Szczyty władzy, że się tak patetycznie wyrażę, obu samozwańczych republik przechodzą reinkarnację. Pisałam już o tym, że Igor Girkin vel Striełkow przestał być „ministrem obrony” Donieckiej Republiki Ludowej, dostał <od kogo?> miesiąc urlopu, a po urlopie ma tworzyć nową armię republiki. Jego ministerialną tekę, że się tak patetycznie wyrażę, objął Władimir Kononow, noszący pseudonim Car. Chodziły słuchy, że Striełkow był ciężko ranny lub że był w ciężkim „zapoju” z powodu niefajnej sytuacji, teraz znów krążą słuchy, że jest w Rosji.

Wcześniej ze sprawowanych funkcji odeszli dwaj cywile, Aleksandr Borodaj i Denis Puszylin, a ostatnio jeszcze Walerij Bołotow – szef Ługańskiej Republiki Ludowej. Po co te zmiany w projekcie Noworosja?  Po co maskarada? Moskiewski politolog Aleksiej Makarkin z Centrum Technologii Politycznych uważa, że Bołotowa podali do dymisji, by jakoś w przestrzeni informacyjnej ukryć odejście Striełkowa. Zresztą to i tak nieważne, Striełkow ważniejszy. „Striełkow to postać charyzmatyczna – ciągnie Makarkin. – Pokazał się jako znakomity dowódca wojskowy. Ale powstały dwa problemy. Po pierwsze Striełkow stał się ważną postacią polityczną. I to nie w ramach Donieckiej Republiki Ludowej, a na polu ogólnorosyjskim. Stał się głównym bohaterem rosyjskich nacjonalistów. Władze przelękły się rosnącej popularności Striełkowa [przelękły się?To ciekawa opinia, przecież Striełkow jest całkowicie zależny od swego patrona na Kremlu – AŁ]. Drugi problem jest o wiele poważniejszy. Otóż, Striełkow nie może być osobą, która prowadzi jakiekolwiek rozmowy z Kijowem. Striełkow krytycznie odnosi się do operacji antyterrorystycznej, dla niego sama niepodległość Ukrainy to rzecz nienormalna. A teraz sytuacja jest trudna, walki toczą się już na przedmieściach Doniecka. Zapewne trzeba będzie się jakoś dogadać z Ukrainą. […] A Striełkow się do tego nie nadaje. Wszystko to rozważania czysto hipotetyczne. W łonie rosyjskiej elity politycznej nie ma konsensusu w sprawie Ukrainy, a i w ukraińskich kręgach rządowych jest silna frakcja wojenna”.

W grze jest zatem ciągle dużo kart, są i takie, których jeszcze nie znamy.

Nieme kino w Jałcie

Jałta, Krym, lato. To powinno wywoływać pozytywne skojarzenia. W tym roku dobrych konotacji związanych z tym miejscem – jak na lekarstwo. Zaanektowane terytorium Ukrainy, dokąd wysyła się pokazowo rosyjskich turystów, stało się też wczoraj miejscem pokazowego zjazdu najważniejszych osób w rosyjskim państwie. To miała być demonstracja stanu nowego posiadania – takie zaklepanie Krymu. Na półwysep przybyli prezydent, rząd i obie izby parlamentu. Niektórzy deputowani po drodze mieli nieprzyjemność osobiście doświadczyć na sobie niedogodności, z jakimi na co dzień stykają się ludzie, przybywający od strony Rosji na Krym samochodami. Wszyscy stoją w wielogodzinnych kolejkach (średnio 24-36 godzin) w oczekiwaniu na prom przez Cieśninę Kerczeńską, a deputowany chciał z wesołymi kogucikiem na dachu przeskoczyć bez kolejki. Uprażeni w upale potencjalni wczasowicze nie wytrzymali i zrobili samochodowi deputowanego pokazowy „kirdyk”.

Wczorajszego wystąpienia Władimira Putina oczekiwano z niepokojem. Zwłaszcza że rosyjskie media grzały silniki na kilka dni naprzód, w tle jechał tajemniczy konwój wiozący grozę na wschodnią Ukrainę, rozbuchany harcownik Żyrinowski opowiadał w telewizji o zrównywaniu z ziemią państw bałtyckich i Polski. Jednym słowem – pokazowy (a może nie tylko pokazowy) „kirdyk” wisiał w powietrzu.

Atmosferę podgrzewało spóźnienie prezydenta – wystąpienie w sanatorium Mrija  (Marzenie) w Jałcie zapowiadano na dziesiątą rano, ostatecznie rozpoczęło się o czternastej. Miało być transmitowane bezpośrednio przez angielskojęzyczną telewizję kremlowską Russia Today. Z transmisji w ostatniej chwili zrezygnowano. W rezultacie żadna z rosyjskich stacji państwowych nie transmitowała wystąpienia. W programach informacyjnych podawano wiadomość o wystąpieniu, ale bez dźwięku. To bardzo dziwne, zwykle każde najmniejsze zająknięcie prezydenta powtarzane jest od rana do nocy we wszystkich programach, międlone i komentowane dzień i noc. A tu – pokaz niemego filmu [wystąpienie prezydenta udźwiękowiono dopiero następnego dnia]. Żadnych sensownych wyjaśnień takiego stanu rzeczy widownia nie otrzymała. Sekretarz prasowy prezydenta oznajmił rozbrajająco, że on przecież nie odpowiada za decyzje stacji telewizyjnych, co pokazywać, a co nie. Jasne jak słońce na niebie.

Z tego, co dotarło do publiczności za pośrednictwem agencji informacyjnych i dostępne jest stronie prezydenta Rosji (http://xn--d1abbgf6aiiy.xn--p1ai/%D0%BD%D0%BE%D0%B2%D0%BE%D1%81%D1%82%D0%B8/46451), udało się z wystąpienia wyłowić kilka ogólnych tez dotyczących polityki wewnętrznej i zagranicznej.

Po pierwsze, o przynależności państwowej Krymu nie dyskutujemy – #Krymnasz i kropka. „Żadnej aneksji Krymu nie było i nie ma, to wola ludu, wszystkie oskarżenia są bezpodstawne, po prostu śmieszne”. Na dodatek na Krymie stacjonować będzie specjalna jednostka wojskowa, a program rozwoju nowego podmiotu Federacji Rosyjskiej da taki impuls, że ho-ho.

Po drugie, Kreml uważnie śledzi, co dzieje się na Ukrainie, w Donbasie, chce jak najszybszego zakończenia wojny [wspaniale, wystarczy wydać odpowiednie dyspozycje, Władimirze Władimirowiczu; Girkin już się zresztą podał do dymisji i nie chce być „ministrem” obrony w Donieckiej Republice Ludowej]. Co ważniejsze, Putin nie powiedział nic o zamiarze wkraczania na Ukrainę z bratnią pomocą ani o bezpośrednim wsparciu dla zielonych ludzików w Donbasie.

Po trzecie, Rosja nie zamierza zamykać się na kontakty ze światem zewnętrznym, ale jednocześnie oświadczył, że nie można pozwolić, by Rosję ktokolwiek traktował lekceważąco. Polityka zagraniczna Rosji powinna być pokojowa, ale zaraz dodał, że program dozbrajania rosyjskich sił zbrojnych będzie zasilony dużym dodatkowym zastrzykiem finansowym (20 bln rubli), a w programie tym znajdą się nowe typy broni, „którymi inne armie świata nie dysponują”.

Po czwarte, prezydent pozostawił niedopowiedzenie nad pytaniem o uznanie zasady wyższości prawa międzynarodowego nad narodowym. Uznał „niektóre postanowienia trybunału w Hadze za motywowane politycznie”, ale to nie oznacza automatycznego wyjścia Rosji spod jurysdykcji międzynarodowych trybunałów [można to zinterpretować tak: jeszcze nie podjąłem decyzji, jak się odnieść do tych „olimpijskich” 50 mld zasądzonych na rzecz byłych właścicieli Jukosu].

Po piąte, sankcje. Oczywiście, sankcje europejskie i amerykańskie wobec Moskwy są „bezpodstawne i bezprawne”, mają na celu wypchnięcie Rosji z rynków europejskich. Natomiast rosyjskie wobec państw UE to tylko środek wsparcia dla krajowych producentów. Mimo to zapraszam szerokim gestem zagranicznych inwestorów do Rosji: „Musimy w Rosji stworzyć takie warunki, które inwestorom […] zawsze będą dawać jasny sygnał: w Rosji się nie oszukuje”.  Czy ktoś miał kiedykolwiek co do tego wątpliwości?

Po szóste, „rosyjskie społeczeństwo powinno się konsolidować i mobilizować, ale nie do prowadzenia wojen i konfliktów, nie do walki, a dla wytrwałej pracy na rzecz Rosji”.

Czy Putinowi udało się przekonać swoich współpracowników wewnątrz i partnerów na zewnątrz, że nadal jest przytomny i odpowiada za swoje czyny, że warto z nim rozmawiać i poszukiwać wspólnie wyjścia z trudnych sytuacji? Ano, zobaczymy. Kremlowskie jastrzębie ostrzące sobie dzioby na wydzieranie wątroby z sąsiadów chyba nie były zachwycone ugodowym tonem, pobrzmiewającym w przemówieniu. Ale taki Żyrinowski nic nie dał po sobie poznać. Jeszcze przedwczoraj marzycielsko obmywał żołdackie buciory w Bałtyku, a już dzień później wychwalał pokojowe inicjatywy towarzysza Breżniewa, przepraszam, Putina: Rosja powinna mieć armię taką, żeby „cały świat się bał. Militaryzacja, propaganda – to nasza droga. Gospodarka też powinna być zmilitaryzowana. Ale ja nie wzywam do wojny”. Jasne, w życiu. Dziarski pan Żyrinowski tak się rozentuzjazmował, że zaproponował przywrócenie Imperium, a Putinowi zapragnął przyznać tytuł Najwyższego Władcy. Ze swej strony podpowiem, że Władimir Wojnowicz w swojej świetnej antyutopii „Moskwa 2042” już dawno temu wymyślił doskonały tytuł dla władcy Rosji: genialissimus. Pasuje jak ulał, fantasmagorie polityczne z tej książki okazują się coraz bliższe rzeczywistości.

Złagodzenie retoryki Kremla w sprawie Ukrainy, wojny, sankcji może wskazywać na to, że Putin chce pozostawić sobie maksymalnie szerokie pole do gry (jak się komuś nie podoba zdolny do dialogu Putin, to mamy na zapleczu zdolnego do wszystkiego Żyrinowskiego, proszę wybierać). Choć Putin zrobił ostatnio tak wiele, by partnerzy stracili doń zaufanie. Czy ten dziwny zlot w Jałcie pomoże w odbudowie tego zaufania?

Biały konwój trojański

Do granicy rosyjsko-ukraińskiej zmierza konwój 280 ciężarówek kamaz, przemalowanych w trybie pilnym z zielonych barw ochronnych rosyjskiej armii w szlachetną biel (zdjęcia można obejrzeć m.in. tu: http://www.echo.msk.ru/blog/echomsk/1378478-echo/).

Ciężarówki wiozą… No właśnie, co właściwie wiozą te ciężarówki? Strona rosyjska twierdzi, że pomoc humanitarną dla mieszkańców Doniecka i Ługańska. Miasta zostały otoczone przez rządowe siły ukraińskie, na ulicach toczą się walki. Prądu i wody nie ma. Żywności też nie. Pomoc humanitarna faktycznie by się przydała.

Moskwa zagrała znaną partię polegającą na zastosowaniu jednocześnie dezinformacji i faktów dokonanych. Ustami swych wysokich przedstawicieli mówiła, że wszystko ma uzgodnione z Kijowem, Międzynarodowym Czerwonym Krzyżem i wszystkimi świętymi, po czym okazywało się, że druga strona o tych uzgodnieniach nic nie wie. Kijów oświadczył, że wwiezienie pomocy powinno się odbyć zgodnie z przewidywanymi procedurami (a zatem na odcinku granicy kontrolowanym przez ukraińskie służby, a nie na objętym walkami odcinku niekiedy kontrolowanym przez separatystów, przez który wsącza się z Rosji na Ukrainę Bóg wie co). Na granicy ładunki powinien przejąć Czerwony Krzyż. Niezastosowanie się przez Rosję do tych wymogów pociągnie za sobą nowe sankcje – stwierdził Barack Obama.

„Nawet jeżeli ciężarówki faktycznie wiozą cywilne ładunki, to jest w całej tej akcji niebywały cynizm. Jedną ręką Kreml eksportuje na Ukrainę śmierć, a drugą wysyła pomoc humanitarną – pisze Aleksandr Podrabinek na „Graniach”. – To perwersyjna zabawa: być jednocześnie tym, co burzy i stroić się w szaty zbawiciela. Nie można się dziwić, że Ukraina takiej pomocy nie chce. Jeśli chcecie pomagać, to przestańcie przysyłać bojownikom broń, instruktorów wojskowych i najemników. Szeroko rozpropagowana akcja humanitarna ma również zadanie propagandowe. Ma pokazać niesłychaną szczodrobliwość rosyjskiej duszy, szlachetnej, wybaczającej swoim wrogom. […] Obywatel gotów jest zalać się gorącymi łzami ze wzruszenia, a to pozwoli mu być jak najdalej od myśli, że Rosja jest agresorem”. A przecież jest. Najpierw podpalają, a potem oferują pomoc pogorzelcom. Zresztą wcale nie wiadomo, czy ta pomoc to faktycznie pomoc.

Zdaniem blogera Antona Oriecha Rosja powinna wysłać do Donbasu 280 PUSTYCH kamazów, aby załadować na nie sprzęt i broń, przysłane tu cichaczem w celu rozniecania wojny. A teraz tę wojnę należy zwinąć z powrotem i wywieźć do Rosji: „Przyczyna tej wojny leży nie w Kijowie i nie w Doniecku. Ta przyczyna znajduje się tam, skąd wyprawiono konwój. Ta wojna zaczęła się od wymyślonych faszystów i żydo-banderowców, od wymyślonego zagrożenia dla Rosjan na Krymie, od przeprowadzonego w ciągu tygodnia referendum i aneksji obcego terytorium pod przykryciem fantastycznego kłamstwa. Tak nam się to spodobało, że to samo chcieliśmy powtórzyć w Donbasie. Wymyśliliśmy marionetkowe republiki, wyposażyliśmy od stóp do głów armię separatystów pod komendą naszych obywateli i zaczęliśmy bić na alarm, dlaczegóż to Ukraina zamiast z wdzięcznością powitać bunt, zaczęła go dusić. Po tym zaczęła się wojna, w której nie możemy zwyciężyć bez bezpośredniej wojskowej interwencji. A bez poparcia Rosji „pospolite ruszenie” nie ma szans na dłuższy opór. Wspierając ich, wspieramy wojnę, a wspierając wojnę, sprawiamy, że cierpią zwyczajni ludzie, którzy stali się zakładnikami”.

Prezydent Putin prezentuje tymczasem firmową pewność siebie. Wczoraj zapowiedział, że konwój wyrusza i kropka. Jutro przybywa na Krym. A dzień później przeprowadza demonstracyjną konferencję w Jałcie. Na to spotkanie w szczycie sezonu ogórkowego, oderwani od letniego wypoczynku jadą w zachwycie deputowani, senatorowie i ministrowie, aby wysłuchać tego, co na aktualne tematy ma do powiedzenia prezydent.

Na Krym przybędzie też premier Miedwiediew. Na razie przebywa z odpowiedzialną misją na Kaukazie Północnym. Dziś odwiedził forum młodzieżowe Maszuk (coś podobnego jak Seliger dla patriotycznie nastrojonej na karierę młodzieży). Podczas przechadzki po obozie premier natknął się na narysowaną przez twórczą młodzież mapę Krymu, sam się też nie mógł powstrzymać od twórczości i nabazgrał na mapie „Krym Nasz”. A potem wezwał młodzież, by nie nosiła zagranicznych ciuchów z zachodnią symboliką, a odzież z rosyjską flagą. Premier miał na sobie skromną białą koszulę oraz dżinsy (ciekawe czy krajowe, czy zagraniczne, z symboliką czy bez; rosyjskiej flagi nie zauważyłam). Na Krymie dawali dzisiaj czadu harleyowcy z klubu Nocne Wilki (ciągle jeszcze jeżdżą na wrażych motocyklach, ale zapewne niebawem zostaną zmuszeni do dosiadania krajowej produkcji) – urządzili tu zlot oraz koncert, w którym udział wziął Steven Seagal, kochający nieśmiertelnego Putina.

Polityczne deklinacje, czyli odmiana przez nieszczęśliwe przypadki

Zakaz, zakazu, zakazowi, zakazem… Sankcje, sankcji, sankcjom, sankcjach… Ukraina, Ukrainy, Ukrainie… Katastrofa, katastrofie, katastrofą…

„Ja już nie mam pomysłu na to, czego jeszcze zakazać” – mówi rysunkowy Dmitrij Miedwiediew na jednej z licznych karykatur poświęconych ostatnim sankcjom i zaostrzonym wewnętrznym przepisom. Rzeczywiście – codziennie okazuje się, że w Rosji obowiązuje nowy zakaz. Po wzbudzającym najwięcej emocji i komentarzy zakazie wwozu produkcji rolnej z Europy i USA dziś wydano prawo nowe o tak zwanej paszportyzacji WiFi. Rozporządzenie rządu mówi, że każdy, kto chce skorzystać z WiFi, obowiązany jest wpierw się wylegitymować, a „zawiadowca” punktu dostępu powinien przechowywać dane klienta przez pół roku, bo mogą się one przydać służbom specjalnym w razie antyterrorystycznej potrzeby. Podobne przepisy obowiązują w Chinach i na Białorusi. Po co ten kolejny zakaz? Anton Nosik, który nieźle zna się na internecie, twierdzi, że to pozbawione sensu ograniczenie, jeśli faktycznie miałoby to być metodą walki z terrorystami: „Śledzenie kogokolwiek jest efektywne tylko wtedy, kiedy delikwent nie wie, że jest śledzony. Dla terrorystów publiczne ogłaszanie o algorytmach sprawdzania przez władze kanałów komunikacji – to podarunek od Allaha. Terrorysta czy szpieg, który ma złe zamiary, może obejść te idiotyczne normy paszportyzacji i w minutę wejść anonimowo do internetu. Czy w rządzie tego nie rozumieją? Ależ oczywiście, że rozumieją. Ale, jak modnie jest tam ostatnio mówić, to decyzja polityczna. To taki eufemizm, którym tłumaczy się wszystkie destrukcyjne i durne przepisy, które rząd wprowadza na komendę Kremla – od zamrożenia składek emerytalnych przez embargo na zagraniczną żywność po wywalanie pieniędzy z funduszy rezerwowych na idiotyczne inwestycje na Krymie”. Chodzi więc zapewne o podtrzymanie tempa zakazywania wszystkiego wszystkim i budowanie przeświadczenia, że służby mają na wszystkich oko i ucho. Do paranoi jeden krok, a może już tylko pół.

W mediach i blogosferze tematem numer jeden od dwóch dni jest embargo na zachodnią żywność. Oficjalny przekaz państwowych telewizji i wszystkich gadających w nich głów jest spójny: sankcje są sprawiedliwe, a ponadto zdrowe. Bo przyczynią się do uzdrowienia krajowego rolnictwa i ogólnie do zdrowia obywateli. Obywatele, jak powiedział niedawno prezydent Putin, są nosicielami unikatowego genotypu, niepowtarzalnego i nadzwyczajnego, przede wszystkim duchowego. Więc nie przyjemności podniebienia, ale obowiązki pod Niebem są przeznaczeniem narodu rosyjskiego. W tym duchu (tak, duchu) wypowiedział się Giennadij Oniszczenko, który do zeszłego roku był naczelnym lekarzem sanitarnym kraju i skutecznie chronił Rosjan przed polskim mięsem i gruzińskim winem: „Porzućcie swój pokarmowy kosmopolityzm. Tyle razy mówiłem, że nasz genotyp jest nastawiony na jedzenie dostosowane do środowiska, w którym się urodziliście”. Nic dodać, nic ująć. Parmezan może stanąć rosyjskiemu człowiekowi przyzwyczajonemu do kartoszki i śledzia w gardle i nieszczęście gotowe.

Niedawno adepci młodzieżówek prokremlowskich odpoczywający nad jeziorem Seliger na ideowo-patriotycznym obozie pod auspicjami Kremla doznali masowego zatrucia pokarmowego. Kilkadziesiąt osób wylądowało w szpitalu, reszta wiła się w bólach na miejscu. Co zjedli aktywiści? Amerykańskie kurczaki, polskie jabłka, podstępną mozarellę czy pokrętne szyjki rakowe? Tego nie wiadomo – uczestnikom obozu nie wolno się było kontaktować w tej sprawie z mediami. Jedno wiadomo: Giennadij Oniszczenko na pewno nie dopuściłby do zatrucia złożonych z odpowiednich tkanek patriotów rodzimymi produktami, nieprawdaż? Ale z drugiej strony – uczestnicy słusznego w swej ideowej wymowie forum młodzieżowego nie odżywiali się chyba wrażym żarciem…

Na razie w komentarzach dotyczących efektów sankcji dominuje – poza oficjalnym optymizmem pod ogólnym hasłem „Europa może nam skoczyć” – żartobliwe podejście do spodziewanych braków na rynku żywności. „Chodźcie, ostatni wieczór w supermarkecie, żeby zrobić sobie fotki z żywnością” – nawołują się znajomi przez sieci społecznościowe. „We wszystkim trzeba dostrzegać plusy: kiedy zakażą używania internetu, jedzenia i w ogóle wszystkiego, to będziemy mieli więcej czasu na czytanie” – dogaduje Falanster w Twitterze.

O swoich sankcjach w odniesieniu do Rosji ogłosiła dzisiaj Ukraina. Wywiesiła listę osób, które nie mają wstępu na jej terytorium. Kijów zastanawia się, czy nie wprowadzić zakazu tranzytu rosyjskiego gazu przez swoje terytorium. Coraz lepiej. Tymczasem część tego terytorium wrze – podsycana przez Rosję i coraz lepiej wyposażana przez nią w militaria rebelia w Donbasie trwa. Rosyjskie wojska zgromadzone przy granicy z Ukrainą znowu ćwiczą, ale mówią, że nie, nie, nie, nic takiego – tylko  celach pokojowych. W ONZ ambasador Rosji Witalij Czurkin znowu wygłosił dziś tyradę o konieczności wprowadzenia na wschód Ukrainy kontyngentu pokojowego (rosyjskiego, ma się rozumieć) z uwagi na katastrofę humanitarną. Sytuacja w otoczonych przez ukraińskie siły rządowe Doniecku i Ługańsku, pozbawionych przynajmniej w części elektryczności i wody na pewno jest koszmarna. Tylko czy wkroczenie wojsk rosyjskich z bratnią pomocą będzie panaceum na braki w zaopatrzeniu? Gra Kremla, by pod płaszczykiem pomocy humanitarnej wprowadzić na terytorium sąsiedniego państwa wojsko, jest tak przejrzysta, że reszta świata jakoś nie chce się na te obłudne zaklęcia nabrać.

Tymczasem następuje przetasowanie w szeregach donieckich samozwańców. Przysłany kilka miesięcy temu z Moskwy publicysta, specjalista od marketingu politycznego Aleksandr Borodaj, który od maja był „premierem” Donieckiej Republiki Ludowej, właśnie przestał nim być i powrócił do stolicy Rosji. Jego miejsce zajął Aleksandr Zacharczenko, „cieszący się autorytetem dowódca polowy” (http://www.youtube.com/watch?v=lH7gct9XZ7I i http://www.youtube.com/watch?v=z0bCZAm21Yo).

A w Moskwie władze miasta po raz kolejny nie wydały zgody na przeprowadzenie Marszu Pamięci i Żałoby – demonstracji przeciwko wojnie z Ukrainą. Zakaz, zakazu, zakazowi, zakazem…

Pożegnanie z półmiskiem

Gdzie ta chwila, gdy pospołu zasiadaliśmy do stołu twarzą w twarz – śpiewali melancholijni Starsi Panowie. I dalej wyliczali czary znakomitych potraw, wykwintnych trunków i wyrafinowanych deserów, z których odleciały róże. Róże odleciały dziś z tortów dwóch innych starszych panów, którzy postanowili, że ich naród ma zapomnieć o osobliwych zagranicznych smakach: prezydent Putin podpisał dekret o zakazie importu „wybranych” produktów spożywczych, a premier Miedwiediew już na jutro ma sporządzić detaliczną listę zagranicznej strawy, szkodzącej Rosjanom na wątrobę. Wiadomo ponad wszelką wątpliwość i bez tej listy pana premiera, że Rosjanom zaszkodzą wszystkie artykuły spożywcze z Ameryki. Już zapowiedziano, że mleko (niedawno wprowadzono w Rosji zakaz na wwóz ukraińskiego mleka i nabiału) będzie do Rosji przyjeżdżać z Brazylii. Mleko ma najszybszy transport, więc spokojnie dojedzie nieskwaszone z drugiej półkuli. Podobnie jak mięso.

Dekret Władimira Władimirowicza jest rosyjską odpowiedzią na sankcje nałożone przez Zachód na Rosję za nieprzyzwoite zachowanie się przy ukraińskim stole.

Już w marcu władze badały grunt, jak ludność odniesie się do przejścia na miejscową żywność. Okazało się, że 74% wyraziło przekonanie, że Rosja może wyżywić się sama, bez zagranicznej pomocy  (http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/03/27/zywnosc-klamstwa-i-kasety-wideo/).

No i już – po kompocie…

http://www.youtube.com/watch?v=WCbcEx9GzQM