Archiwum autora: annalabuszewska

Zgubiona legitymacja władzy

Nurt wydarzeń na Ukrainie nadal jest wartki, pełen wirów, mielizn i głębin. Technicznym, pełniącym obowiązki prezydenta Ukrainy został dziś Ołeksandr Turczynow z Batkiwszczyny, wczoraj wybrany na przewodniczącego Rady Najwyższej. Wybory prezydenckie mają się odbyć 25 maja. Wypuszczona na wolność Julia Tymoszenko z trybuny Majdanu wzywała zebranych, by „stali do końca”. Wiktor Janukowycz próbował odlecieć z Doniecka (najprawdopodobniej do Moskwy), ale – według informacji podawanych przez służby graniczne – został zatrzymany. Janukowycz oświadczył w krótkim wystąpieniu telewizyjnym, że nie będzie respektował umów z „bandytami”, nazwał postanowienia Rady Najwyższej zamachem stanu i zapewnił, że nie złoży urzędu (przegłosowane wczoraj odsunięcie Janukowycza od władzy jest, zdaniem ekspertów, niekonstytucyjne; członkowie parlamentu podkreślają jednak, że decyzje dotyczące obsadzenia najważniejszych stanowisk w państwie zostały podjęte w sytuacji, gdy najważniejsi urzędnicy, w tym prezydent, opuścili urzędy i uciekli).
Dziś od rana trwają poszukiwania Janukowycza – na razie bez powodzenia (w niektórych mediach pojawiły się przypuszczenia, że Janukowycz przebywa w ukryciu w obwodzie donieckim, próbuje znaleźć miejsce, do którego będzie mógł wyjechać i targuje się o warunki swej rezygnacji). Przebojem jest natomiast zwiedzanie jego rezydencji w Meżhyrje, nazywanej na Majdanie Megażyrjem (Megatłuszczem, Megachapaniem) – piękny park, pole golfowe, korty tenisowe, stawy, sauny, baseny, fontanny, psiarnia, zoo, gołębniki, ludzie przyjeżdżają masowo na wycieczki (na You tube można oglądać relacje: http://www.youtube.com/watch?v=BCKNbqmOZbc). W internecie można też obejrzeć dokumenty wyłowione z jednego ze zbiorników wodnych na terenie rezydencji, świadczące m.in. o wręczaniu łapówek (http://www.echo.msk.ru/blog/echomsk/1264166-echo/).
Wiele wskazuje na to, że nie udała się próba podburzenia wschodnich regionów Ukrainy do secesji podczas zjazdu Ukraińskiego Frontu w Charkowie (pisałam o tym wczoraj: http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/02/22/zjazd-w-charkowie/). Główni organizatorzy zjazdu gubernator Mychajło Dobkin i mer Charkowa Hennadij Kernes zwiali. Na wiec poparcia dla Janukowycza w jego rodzinnym Doniecku przyszło około stu osób. Kremlowscy inżynierowie dusz, stawiający na scenariusz podziału Ukrainy, federalizacji czy wojny domowej, musieli się dziś obudzić z ciężkim kacem. Fiasko zjazdu w Charkowie nie musi oznaczać, że całkowicie zaniechano gry na separatyzm wschodu i południa Ukrainy. Można się spodziewać, że temat powróci. Obecnie nie ma jednak na czym grać, bo mieszkańcy wschodu – choć nie poparli masowo kijowskiego Majdanu, to też nie występują w obronie Janukowycza.
A czy Moskwa będzie bronić Janukowycza? Obecnie jeśli nawet go wspiera, to robi to po cichu. Przypomnijmy słowa premiera Dmitrija Miedwiediewa sprzed kilku dni, że Janukowycz powinien twardo postępować z wichrzycielami, a nie pozwalać się traktować jak szmata, o którą wszyscy wycierają nogi; czy teraz jeszcze chcą z Janukowyczem na Kremlu rozmawiać, czy już tylko czyszczą obuwie? Wcześniej Rosja podkreślała, że Janukowycz jest demokratycznie wybranym prezydentem i ma legitymację władzy, a Majdan to ekstremiści, radykałowie i w ogóle terroryści. Krew na Majdanie i ucieczka Janukowycza z Kijowa tę legitymację unieważniły. Moskwa jednak nie spieszy się, aby uznawać legitymację nowych władz.
Wysłannik prezydenta Putina do Kijowa, Władimir Łukin w wywiadzie telewizyjnym wyjaśnił, dlaczego nie złożył podpisu pod dokumentem wypracowanym przez przedstawicieli UE, opozycję i Janukowycza: bo nie bardzo wiadomo, kto był podmiotem tego porozumienia. Janukowycz? A czy był w stanie wykonać postanowienia umowy? Łukin podkreślił też, że „trzej dżentelmeni” (ministrowie spraw zagranicznych Niemiec, Francji i Polski) nie powinni byli podpisywać tego porozumienia, gdyż jest ono wewnętrzną sprawą Ukrainy. „To może teraz zrealizują to porozumienie Niemcy z Polską i Francją? Ale oni się jakoś nie palą” – powiedział Łukin. W podobnym tonie wypowiedział się rosyjski minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow, który ciągle wzywa sygnatariuszy do wypełniania zapisów porozumienia. Ale ukraiński pociąg już odjechał: Janukowycz uciekł, Rada Najwyższa zaczęła działać i podejmować nowe decyzje. Minister Ławrow natomiast ciągle stoi na peronie i przestrzega, że działania „uzbrojonych ekstremistów stwarzają bezpośrednie zagrożenie dla suwerenności i ustroju konstytucyjnego Ukrainy”. Minister finansów Anton Siłuanow oświadczył natomiast, że obracana w ostatnich dniach na wszystkie strony 2-miliardowa transza trafi z Rosji na Ukrainę, jeśli ukonstytuuje się nowy rząd w Kijowie. A więc – czekamy na nowe rozdanie. Rosja ciągle ma mocne karty.
I jeszcze jedno. 23 lutego to w Rosji wielkie święto – święto rosyjskiej armii. Nagrody, medale, dyplomy, koncerty, przyjęcia. I jeszcze na dodatek kolejne wielkie święto: zamknięcie igrzysk olimpijskich w Soczi. Rosja może być bardzo zadowolona: wygrała nieoficjalną klasyfikację medalową (choć przed igrzyskami żaden z komentatorów nie przewidywał tak oszałamiającego sukcesu – tym bardziej gratulacje należą się medalistom), igrzyska się udały, nie doszło do żadnych zamachów i skandali. Gospodarze zadowoleni, goście zadowoleni. Tylko co z tą Ukrainą…

Zjazd w Charkowie

Wydarzenia na Ukrainie galopują w niesamowitym tempie. Jeszcze wczoraj wydawało się, że ustalenia przedstawicieli UE z Wiktorem Janukowyczem i liderami opozycji wystarczą, by uspokoić sytuację, że znaleziono polityczne rozwiązania: powrót do konstytucji 2004 r., powołanie rządu zaufania narodowego, rozpisanie przedterminowych wyborów prezydenckich nie później niż w grudniu tego roku. Majdan uznał tę umowę za niewystarczającą. Warunek wstępny: Janukowycz musi odejść! Radykalne skrzydło Majdanu naciska coraz mocniej i zyskuje coraz większe znaczenie.
I oto dziś Rada Najwyższa ma już nowego przewodniczącego – Ołeksandra Turczynowa z Batkiwszczyny, kilkudziesięciu deputowanych Partii Regionów opuściło frakcję, co oznacza, że partia nie ma już w parlamencie większości, dekompozycja obozu rządzącego postępuje, ministrowie rządu rozpierzchli się, prezydent Janukowycz zniknął, parlament odwołał ministra spraw wewnętrznych i prokuratora generalnego, MSW oświadczyło, że podziela dążenia społeczeństwa do jak najszybszych zmian w kraju i wezwało obywateli do wspólnych wysiłków na rzecz zapewnienia porządku, protestujący dyżurują pod gmachami rządowymi, Berkut i milicja wycofały się z okolic Majdanu, budynek Rady Najwyższej ochraniany jest przez siły Samoobrony Majdanu. Na podstawie uchwały Rady Najwyższej Julia Tymoszenko odzyskała wolność.
Według niepotwierdzonych informacji Wiktor Janukowycz pojechał do Charkowa, by – jak mówi jego doradczyni Hanna Herman – spotkać się z wyborcami (ciekawe). Gubernator obwodu charkowskiego Mychajło Dobkin zwołał na dzisiaj w Charkowie zjazd gubernatorów obwodów wschodnich i południowych pod auspicjami Ukraińskiego Frontu (o tej organizacji – więcej za chwilę). Herman zapewniła, że Janukowycz nie ma zamiaru brać udziału w obradach zjazdu. Tymczasem inne źródła podawały, że samolot Janukowycza wylądował w Zjednoczonych Emiratach Arabskich.
Władimir Putin nie zajął na razie oficjalnego stanowiska w sprawie ostatnich wydarzeń w Kijowie. Specjalny wysłannik prezydenta Putina, Władimir Łukin zaraz po zakończeniu pertraktacji wsiadł w samolot i poleciał do Moskwy, nie dzieląc się z nikim wrażeniami. Jego wrażenia przeznaczone były wyłącznie dla jednej osoby – tego, który go wysłał do Kijowa. Wczoraj odbyło się nadzwyczajne posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej poświęcone Ukrainie. Nic z tego posiedzenia nie wyciekło do przestrzeni publicznej. Putin rozmawiał dziś w nocy przez godzinę z prezydentem USA. Po rozmowie wydano jedynie skąpy komunikat: tematem była sytuacja na Ukrainie.
Wróćmy do Charkowa, matecznika Partii Regionów, byłej stolicy Ukrainy, jak nagle zaczęli podkreślać w swych relacjach korespondenci rosyjskiej telewizji (Charków był stolicą Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej – do 1934 r.; ciekawe, dlaczego jest to teraz tak mocno akcentowane w rosyjskim przekazie telewizyjnym).
Czym jest Ukraiński Front, który zaczął obradować w Charkowie? Nie bardzo wiadomo. Powstał na początku lutego z inicjatywy miejscowych jaczejek Partii Regionów jako przeciwwaga dla Euromajdanu. Za zadanie stawia sobie zwalczanie idei Majdanu, „obronę legalnej władzy w Kijowie”, sprzeciw wobec prób obalenia ładu konstytucyjnego przy użyciu przemocy, „oczyszczenie ziemi ukraińskiej od okupantów”. Kim są owi okupanci? Tego nie sprecyzowano. Front postawił sobie za cel sformowanie gwardii złożonej z Kozaków, byłych wojskowych oraz członków klubów sportowych. W audycji Radia Swoboda pojawiła się informacja, że w Charkowie od pewnego czasu działa Władisław Surkow – doradca w administracji prezydenta Rosji, niegdyś czołowy inżynier dusz, zawiadujący zakulisowymi grami na wierchuszce władzy w Moskwie, który potem wypadł z łaski, podobno za dopuszczenie do masowych demonstracji przeciwko powrotowi Putina na Kreml, potem stopniowo do łask był przywracany. Zdaniem komentatorów, Surkow miałby obecnie prowadzić zakulisowe gry na rzecz wzmocnienia separatystycznych dążeń wschodnich i południowych prowincji Ukrainy.
Groźnie brzmiące zapowiedzi Ukraińskiego Frontu osłabiają protesty, wspierające Majdan, jakie odbyły się w ostatnich dniach w miastach wschodniej Ukrainy, uważanych dotychczas za twierdze Partii Regionów – m.in. w samym Charkowie.
Uczestnicy charkowskiego zjazdu ocenili wydarzenia w Kijowie jako przewrót, w przyjętej rezolucji ogłosili, że we wschodnich obwodach władze samorządowe biorą sprawy w swoje ręce: „musimy wziąć odpowiedzialność za prawo i porządek na swoim terenie”. A więc – to wypowiedzenie posłuszeństwa Kijowowi. Odczytujący rezolucję deputowany z ramienia Partii Regionów Wadym Kołesniczenko dodał od siebie: wzywam Rosję do pomocy w zaprowadzeniu porządku na Ukrainie. Do tekstu rezolucji to sformułowanie jednak nie weszło. Atmosfera na sali była gorąca, co rusz wznoszono okrzyki „Rosja! Rosja!”. Z wiadomości, jakie napływały w ostatnich dniach z Charkowa, mocno akcentowano, że zjazd ma wypracować scenariusz federalizacji Ukrainy.
Z Moskwy jako obserwatorzy na zjazd Frontu przybyli szef komitetu spraw międzynarodowych Rady Federacji (izba wyższa rosyjskiego parlamentu) Michaił Margiełow oraz jego kolega z Dumy Państwowej Aleksiej Puszkow. Kreml na razie nie zajął oficjalnego stanowiska w sprawie ostatnich wydarzeń na Ukrainie. Może to oznacza, że na razie scenariusze nie są gotowe, te napisane jeszcze wczoraj dziś tracą już aktualność? Wiadomo na razie tylko tyle, że planowana 2-miliardowa transza rosyjskiego wsparcia dla upadającej ukraińskiej gospodarki na zakup ukraińskich euroobligacji została wstrzymana na czas nieokreślony. Wiadomo, że na Kremlu wre praca nad reakcją na to, co się dzieje na Ukrainie.
Jest godzina 14.15 czasu warszawskiego. Wydarzenia nadal galopują jak oszalałe.

Moskwa patrzy na Kijów

„Putin nie ogląda w telewizji relacji z Kijowa. Nie ma na to czasu, otrzymuje informacje z różnych innych źródeł. A wiadomość, że Janukowycz poprosił dziś [w rozmowie telefonicznej z Putinem] o azyl polityczny w Rosji to klasyczna kaczka dziennikarska. Przecież mamy do czynienia z wojną informacyjną, z informacyjną partyzantką” – powiedział dzisiaj rzecznik prezydenta Putina, Dmitrij Pieskow.
Jednym ze źródeł informacji prezydenta Putina będzie jego osobisty wysłannik – skierowany właśnie w trybie pilnym do Kijowa na osobistą prośbę Wiktora Janukowycza – pełnomocnik ds. praw człowieka Władimir Łukin. Ma on brać udział w rozmowach z opozycją jako pośrednik.
Do Kijowa nie pojedzie natomiast na razie wicepremier Dmitrij Rogozin, odpowiedzialny w rządzie za zbrojeniówkę, prowadzący też z ukraińskimi partnerami rozmowy o kooperacji w produkcji m.in. śmigłowców. Rogozin w przeszłości dał się poznać jako polityk przywiązany do tradycji wielkoruskiej, przez jakiś czas siedział w Brukseli jako przedstawiciel Rosji przy NATO i od czasu do czasu wpuszczał natowcom „jeża do spodni”, głównie werbalnie. Zamiana znamienna – Łukin ma opinię człowieka zrównoważonego.
Rosyjski MSZ konsekwentnie krytykuje Zachód za politykę wobec Ukrainy. Minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow przedstawił dziś kolejne zarzuty: sankcje USA i UE wobec odpowiedzialnych za przemoc ukraińskich polityków stymulują opozycję do działania. To, zdaniem Ławrowa, podwójne standardy. „Nasi partnerzy w Europie i USA całą winą [za to, co się dzieje na Ukrainie] obarczają władze kraju i nie klasyfikują jak należy działań ekstremistów” – stwierdził. Ławrow wyraził też przekonanie, że żądania przeprowadzenia przedterminowych wyborów to próba narzucenia Ukrainie proeuropejskiego wyboru. „Nasze stanowisko jest jasne – wszyscy gracze zewnętrzni, a także ukraińska opozycja powinni kategorycznie odżegnać się od ekstremistów, różnych radykałów, antysemitów, należy to uczynić niedwuznacznie i poprzeć swe słowa czynem”.
Ławrow też skarżył się na „informacyjną partyzantkę” – twierdził, że zachodnie media podają informacje w sposób „skrajnie wypaczony”: „Zachód wzywa władze, by nie ruszały Majdanu, ale o tym, czym jest Majdan, wolą nie mówić… [sam pan minister też nie powiedział, czym jest w jego pojęciu Majdan]”. Przemilczają natomiast niewygodne fakty przemocy wobec gubernatorów niektórych regionów Ukrainy, fakty zajmowania magazynów broni [przez radykałów], wzywają wyłącznie stronę rządową do zaprzestania działań siłowych w odniesieniu do protestujących. Ławrow nie wskazał, które to konkretnie media nie podają tych informacji. Nie powiedział też nic o tym, jak relacjonują wydarzenia na Ukrainie rosyjskie media. A można powiedzieć o tych relacjach dokładnie to samo, co Ławrow mówił o relacjach nienazwanych zachodnich mediów, tylko a rebours. Lustrzane odbicie z przeciwnym znakiem: Majdan to prowokatorzy, którzy znów doprowadzili do ofiar, to sami ekstremiści, którzy próbują obalić legalną władzę, sami radykałowie, którzy zabijają członków Berkutu, sami wichrzyciele, idący na pasku zachodnich intrygantów. Zachód ponosi pełną odpowiedzialność itd.
Nad wydarzeniami na Ukrainie pochylił się dziś także premier Dmitrij Miedwiediew: jeżeli Ukraina chce dostać 2 miliardy dolarów, to władza powinna się odpowiednio zachowywać. „Oczywiście nadal będziemy współpracować z ukraińskimi partnerami, ale jednocześnie niezbędnym jest, aby sami partnerzy zachowywali się jak należy […] Chodzi o to, żeby nie być szmatą, o którą sobie nogi wycierają”. Mocne słowa. A jeżeli ukraińscy partnerzy nie zachowają się jak należy, to nici ze współpracy gospodarczej. Nici. I chyba rzeczywiście – obiecana 2-miliardowa transza na razie zagubiła się gdzieś w przestrzeni międzygalaktycznej.

W wypowiedziach innych rosyjskich polityków też pobrzmiewają ostre tony. Przewodniczący Komunistycznej Partii Federacji Rosyjskiej użyteczny Giennadij Ziuganow: „Wzywamy całą wschodnią, centralną i południową Ukrainę, by formować oddziały samoobrony i przeciwstawić się bandom banderowców! Ukraina jest dla nas priorytetem tak samo jak Białoruś. Łączą nas rodzinne więzy, przemysł kosmiczny, samoloty. Naszego ambasadora nikt nie widzi, nikt nie słyszy, a amerykański ambasador dyryguje całą tą sforą”. Myśl o oderwaniu od Ukrainy wschodnich i południowych prowincji, jak widać, nie opuszcza rosyjskich polityków.
Bardzo mroczne scenariusze rysował w audycji Radia Swoboda Andriej Piontkowski, członek Komitetu Wsparcia dla Majdanu, politolog krytycznie nastawiony do Putina i spółki: „Putin przygotowuje się do wojny, realnej wojny o podział Ukrainy i aneksji jakiejś jej części. W sytuacji wojny czyszczenie zaplecza [wewnętrznej sceny w Rosji] będzie prowadzone bezlitosnymi metodami. Na razie widzimy to na froncie walki informacyjnej w telewizji. W średnioterminowej perspektywie [można przewidzieć, że] Putin tę wojnę przegra, on nie da rady połknąć Ukrainy, nawet tej wschodniej części”.
Trudno jest dziś pisać scenariusze na przyszłość. Wydarzenia na Ukrainie rozwijają się błyskawicznie, zaskakująco. Krew na Majdanie – wielka ludzka tragedia, z którą tak trudno się pogodzić. Ktoś w blogu napisał: „Żadna władza nie jest warta krwi”. Żadna.

Rosja o wydarzeniach na Ukrainie – schłodzony dystans

Rosja nie udziela żadnych rad Ukrainie w kwestii uregulowania sytuacji w Kijowie i nadal nie zamierza takowych udzielać – zapewnił rzecznik prasowy rosyjskiego prezydenta, Dmitrij Pieskow. Kreml z uwagą śledzi wydarzenia na Ukrainie, choć pozostaje wierny zasadzie niemieszania się w wewnętrzne sprawy sąsiada. „Uregulowanie sytuacji należy do wyłącznych prerogatyw posiadających pełną legitymację władz Ukrainy. Zajmiemy stanowisko, ale nastąpi to nieco później” – zapowiedział. Nie zajmując stanowiska, jednak je zajął: „W opinii prezydenta [Putina] całą odpowiedzialność za to, co dzieje się obecnie na Ukrainie, ponoszą ekstremiści. Moskwa podtrzymywała i podtrzymuje dialog ze wszystkimi cywilizowanymi siłami politycznymi Ukrainy. Moskwa kategorycznie osądza przemoc ze strony radykalnych elementów, które z naruszeniem wszelkich warunków ustawy o amnestii, natychmiast przystąpiły do działań z użyciem przemocy. Działania te mogą być traktowane i są traktowane w Moskwie wyłącznie jako próba zamachu stanu”. Jak przetłumaczyć tę ezopową mowę? Spróbujmy: Janukowycz ma pełną legitymacje władzy, niech z niej korzysta i gromi wszelkimi możliwymi sposobami ekstremistów dokonujących przewrotu. Pieskow zdementował powielane w internetowych źródłach informacje, że wczoraj prezydent Janukowycz chciał porozmawiać z Putinem, ale się nie dodzwonił. „Rozmowa telefoniczna [prezydentów] miała miejsce wczoraj w nocy”. Rozmawiali „o sytuacji na Ukrainie”.
Sam prezydent Rosji nie wypowiedział się publicznie w związku z krwawymi wydarzeniami w centrum Kijowa, świetnie bawi się na igrzyskach w Soczi, gdzie – jak szeroko informuje rosyjska telewizja państwowa – spotyka się z nieustającymi wyrazami podziwu. Po wczorajszych wydarzeniach w Kijowie oficjalnie żadna z rosyjskich instancji nie wyraziła solidarności z ofiarami, nie przekazała wyrazów współczucia. Kilka osób z Komitetu Solidarności z Majdanem zorganizowało dziś pikietę pod ambasadą Ukrainy w Moskwie – wyrażających współczucie z powodu śmierci ofiar aktywistów zatrzymała policja.
Moskwa demonstracyjnie trzyma dystans – rosyjscy politycy nie pokazują się w Kijowie, nie wzywają uczestników konfliktu do opamiętania, nie biorą na siebie misji mediacyjnych. Konsekwentnie też –i to coraz bardziej poirytowana – Rosja krytykuje aktywność USA i UE w sprawach ukraińskich. Rosyjskie media i liczni komentatorzy wskazują Zachód jako czynnik sprawczy przemocy, jaka miała miejsce w Kijowie. Rosyjski MSZ w ostrym oświadczeniu nazwał „radykałów”, stojących za sprowokowaniem krwawych starć, „brunatną rewolucją”, a liderów opozycji uznał za siłę, która „przykrywając się demagogicznymi hasłami o przywiązaniu do demokracji i wartości europejskich”, straciła kontrolę nad sytuacją. Minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow przestrzegł europejskich partnerów przed narzucaniem swego pośrednictwa w uregulowaniu konfliktu na Ukrainie.
Bardzo ciekawa sekwencja zapowiedzi-wypowiedzi „damy – nie damy” dotyczyła kolejnej transzy rosyjskiego kredytu dla Ukrainy. Po grudniowym spotkaniu prezydentów ustalono, że Rosja w kilku rzutach wykupi ukraińskie eurobondy za łączną kwotę 15 mld dolarów. Pierwszą (3 mld USD) transzę odpalono niezwłocznie. Najwyraźniej została ona już pochłonięta, bo w ostatnich dniach minister finansów Rosji zapowiedział, że oto strona rosyjska szykuje się do wykupu drugiej partii – za 2 mld dolarów. Po tej zapowiedzi nastąpił atak Berkutu na Majdan. I choć Majdan poniósł straty, to protest i opór nadal trwa. I oto dziś ten sam rosyjski minister wycofał się z obietnicy przekazania transzy Ukrainie. Wcześniej w komentarzach pojawiały się sugestie, że Moskwa uzależnia przyznanie drugiej transzy od kandydatury nowego premiera oraz uregulowaniu długów za gaz.
Głośno rozbrzmiewa dziś ponownie dobrze już znany głos Władimira Żyrinowskiego, który stwierdził, że Zachodowi jest na rękę rozniecanie konfliktu na Ukrainie. „Ameryka potrzebuje wojny, ale nie wojny światowej. Przecież nas nikt nie będzie bombardować. Trzeba, żeby Rosjanie weszli na Ukrainę. Bardzo bym się z tego powodu ucieszył. Nawet wiem, kto by to zadanie wykonał: chłopaki z pskowskiej dywizji powietrznodesantowej”.
Pisarz i skandalista Eduard Limonow, prowadzący blog na stronie internetowej gazety „Izwiestia”, napisał dziś: „Czuje moje serce, że naród rosyjski już wkrótce będzie musiał pomagać bratniemu narodowi ukraińskiemu”. Podobne nastroje rozniecają prorosyjscy deputowani krymskiego parlamentu, którzy grożą, że w razie rozpalenia się konfliktu na Ukrainie przyłączą Krym do Rosji.

Feliks nie wraca

Przynajmniej na razie. Chodzi o słynny pomnik Feliksa Dzierżyńskiego, który od 1958 do 1991 roku stał na placu Łubiańskim w Moskwie pod siedzibą KGB. Majestatyczna sylwetka twórcy Czeki najwidoczniej tak mocno wrosła w ten plac i w serca niektórych, że jego przedłużająca się nieobecność spokoju im nie daje. Od czasu do czasu powstaje turbulencja i podnoszą się krzyki, by pomnik znów postawić na Łubiance pod umiłowaną instytucją Feliksa Edmundowicza, która obecnie nosi nazwę Federalna Służba Bezpieczeństwa.
Przedstawiająca wyniosłego czekistę rzeźba dłuta Jewgienija Wuczeticza od 1991 r., kiedy w porywie wolności po zduszeniu sierpniowego puczu została zdemontowana, przebywa na zasłużonym odpoczynku w Muzeonie – muzeum pod gołym niebem nad rzeką Moskwą przy Wybrzeżu Krymskim. Stoi tam w towarzystwie Leninów i Breżniewów, sierpów i młotów. Ostatnio – już po raz szósty w ciągu ostatnich czternastu lat – moskiewska duma miejska rozpatrywała sprawę przywrócenia Feliksowi starego adresu. Zdecydowano jednak, aby pomnik pozostawić w parku. Po co grzebać się w przeszłości i ryzykować polaryzację w społeczeństwie – brzmiało wyjaśnienie. Moskiewscy deputowani uznali, że może jeszcze kiedyś Feliks powróci na Łubiankę, gdy to nie będzie wywoływało takich emocji. Postanowili sypnąć groszem, aby Feliksa wyremontować.
Kiedy spojrzy się na mapę Rosji, można dojść do wniosku, że nie ma równości wśród Feliksów Dzierżyńskich stojących na cokołach. W Orle pięknie prezentuje się złocisty Feliks siedzący w niedbałej pozie, z nogą założoną na nogę, również złocisty Feliks pręży pierś w Kisłowodzku. Biały jak anioł Feliks stoi w Sorsku (Chakasja). A jeszcze w Krasnodarze, Dzierżyńsku, Nowosybirsku, Ufie, Petersburgu (jeden zdemontowano, ale dwa zostawiono), Niżniewartowsku i in. W Wołgogradzie Feliks stoi sobie nadal spokojnie, z ręką w charakterystycznym geście wyciągniętą w stronę zakładów produkcji traktorów. Druga statua Dzierżyńskiego w tym mieście, stojąca na podwórcu siedziby miejscowych wydziałów MSW i FSB, pod koniec listopada 2013 roku przeżyła niemiłą przygodę. Pomnik wyrżnął o metalowe ogrodzenie, zwalił się na chodnik i pękł na dwoje. Feliksa najprawdopodobniej rzucił na plecy gaz: w pobliżu na tymże podwórcu znajdował się wieczny ogień, zasilany gazem; władze miasta obiecały, że po remoncie pierwszy czekista wróci na miejsce.
W 2012 roku postawiono pomnik Dzierżyńskiego w Tiumeniu. Pomnik powstał w 1980 r., przez piętnaście lat stał pod wydziałem spraw wewnętrznych w Gołyszmanowie (miasto niedaleko Tiumenia), w 1995 r. został zdemontowany i spoczął w garażu. A półtora roku temu pomysł ponownego postawienia pomnika wprowadziła w czyn rada miejscowych weteranów.
„Każdy pomnik działacza politycznego przeszłości – to aktualny głos sprawujących władzę. A podejście do historii [i ocena postaci historycznych] stale się zmienia. Ten, kto dla jednych jest wielkim mężem stanu, dla innych jest oprawcą. Szczególnie dotyczy to Rosji, […] u nas nie ma ‘bezspornych’ polityków w rodzaju Nelsona Mandeli. […] Jak chcecie budować prawosławne carstwo na gruncie tradycyjnych wartości, to zdemontujcie mumię polityka, który zmarł już prawie sto lat temu, pochowajcie Lenina po chrześcijańsku w Petersburgu, jak on sam chciał, obok matki” – wskazuje na brak konsekwencji w traktowaniu postaci historycznych Siemion Nowoprudski (Gazeta.ru).
Wydaje się, że do starych sporów o stare pomniki dojdą nowe spory o nowe pomniki. W czasach ZSRR ich nazwisk albo nie wypowiadano wcale, albo wypowiadano z pogardą, to byli wrogowie. Mowa o białych generałach, z którymi walczył m.in. Feliks Edmundowicz Dzierżyński. Kołczak, Denisow i Denikin zostaną upamiętnieni w spiżu.

Kto został na lodzie

Niełatwe jest życie mistrzów sportu. Po tym, jak wczoraj wycofał się z zawodów olimpijskich łyżwiarz Jewgienij Pluszczenko, w Rosji rozpętała się burza. Komentarze i łzy lały się i leją ze wszystkich stron. Łyżwiarstwo figurowe i hokej – to najważniejsze dyscypliny, w których Rosja liczy – i nie bez podstaw – na olimpijskie medale. W oczach rozentuzjazmowanych i oczekujących zwycięstwa kibiców ich pewniak zawiódł. Po raz pierwszy od 1984 roku w tej konkurencji Rosja nie zdobędzie medalu olimpijskiego.
Powiedzieć, że Jewgienij Pluszczenko jest mistrzem, to nic nie powiedzieć. To jeden z gigantów łyżwiarstwa figurowego, brylant czystej wody, artysta w swoim niełatwym rzemiośle, multimedalista, przez ostatnie kilkanaście lat zdobywał tytuły mistrzowskie. Soczi to jego czwarte igrzyska olimpijskie. Kilka dni temu w turnieju drużynowym zdobył tu już swój czwarty z kolei medal olimpijski. Złoty. Wydawało się, że wrócił do dobrej formy po operacji kręgosłupa. Wypełnione po brzegi trybuny olimpijskiego lodowiska, no i miliony kibiców przed telewizorami wczoraj oczekiwały od niego jednego: medalu z najszlachetniejszego kruszcu w indywidualnym turnieju solistów.
I oto podczas rozgrzewki, tuż przed wykonaniem programu krótkiego, Pluszczenko niefortunnie wylądował przy skoku, złapał się za plecy i… oznajmił jurorom, że się wycofuje z uwagi na odnowienie kontuzji. „Tym razem ból okazał się silniejszy ode mnie. Usłyszałem wewnętrzny głos: Żenia, to koniec, nie dasz rady” – powie potem rozgoryczony łyżwiarz. Po konsultacji z trenerem poinformował, że kończy karierę.
No i się zaczęło. Dla części publiczności udział Pluszczenki w igrzyskach to był bohaterski czyn sam w sobie – po tylu kontuzjach, operacjach! Na dodatek już przecież dał Rosji w Soczi jeden złoty medal w drużynie. Odczepcie się od Żeni. Krytycy przypominają natomiast niezbyt czysty sposób, w jaki Pluszczenko został zakwalifikowany na zawody olimpijskie. Zgodnie z regulaminem Rosja miała przyznane tylko jedno miejsce.
Ale po kolei. W 2013 roku Pluszczenko w podobny sposób jak wczoraj w Soczi wycofał się z udziału w mistrzostwach Europy w Zagrzebiu, tyle że nie na samym początku, a po programie krótkim (zajmował wtedy drugie miejsce), w zeszłorocznych mistrzostwach świata Jewgienij nie brał udziału. Potem na mistrzostwach Rosji przegrał z wschodzącą gwiazdą 18-letnim Maksimem Kowtunem. Na mistrzostwa Europy Pluszczenko nie pojechał, Kowtun był tam piąty. Kowtun w ubiegłym roku był „sprawcą” tego, że Rosja mogła wysłać do Soczi tylko jednego zawodnika. W 2013 r. na mistrzostwach świata zajął dopiero siedemnaste miejsce. W łyżwiarstwie obowiązuje system określania liczby startujących reprezentantów danego kraju według tabeli rang. Jeśli reprezentant kraju zajmuje odległe miejsce na zawodach mistrzowskich, to na kolejne mistrzostwa jedzie tylko jeden zawodnik, jeśli dobre miejsce – to federacja ma prawo wysłania większej liczby zawodników. Dlatego walka o prawo do występu na prestiżowych zawodach olimpijskich była tak ważna. I niejednoznaczna.
Rosyjska federacja łyżwiarska określiła zasady doboru na Soczi: miejsca na mistrzostwach Rosji i mistrzostwach Europy. Następnie działacze te zasady obeszli. Pluszczenko nie spełniał żadnego z kryteriów: przegrał z Kowtunem mistrzostwo kraju i nie pojechał na mistrzostwa kontynentu. Co zatem robi federacja? W połowie stycznia organizuje nadzwyczajny „kontrolny przejazd” dla Pluszczenki. W Nowogorsku przy pustych trybunach w obecności zaledwie kilkorga ekspertów Pluszczenko zdaje ten egzamin. Dostaje przepustkę do Soczi. Czysto? Można mieć wątpliwości. Zakulisowo? Na pewno, skoro nikt nie mógł obejrzeć programu Pluszczenki. Wielu komentatorów snuje ponadto rozważania, czy scenariusz z wycofaniem się z indywidualnego konkursu nie był ukartowany. Pluszczenko miał, według tej interpretacji, za zadanie występ w konkursie drużynowym i rezygnację z występu w zawodach solistów. A wycofał się, by nie przegrać z przedstawicielami młodego pokolenia, co byłoby dla mistrza prestiżową klęską.
Nikita Biełogołowcew w „Snobie” napisał: „Pluszczenko pokonał długą i męczącą drogę do Soczi. Przeszedł skomplikowaną operację kręgosłupa. […] Jego żona, producentka Jana Rudkowska zrobiła coś niesamowitego: leczenie kontuzji przekształciła w reality show z życia bohatera, który podnosi się z kolan. Udało się jej w społecznej świadomości utrwalić kliszę: Wątpisz w Pluszczenkę? Nie wierzysz w jego powrót? Nie cenisz jego zasług? Nie życzysz mu (a zatem i Rosji) zwycięstwa i chwały? W takim razie jesteś liberałem, a może nawet gejem i obcym agentem. Huzia!”.
Dzięki wspomnianej powyżej Janie Rudkowskiej Pluszczenko stał się celebrytą. Krytycy tę okoliczność też podnosili właśnie w związku z brakiem sukcesów sportowych – światowe życie nie idzie w parze z ciężką robotą na lodowisku. Biełogołowcew zagląda za kulisy: „W ciasnej, brudnej i dusznej komórce rosyjskiego łyżwiarstwa figurowego panują okrutne zasady. Młody Maksim Kowtun wygrał z Pluszczenką na mistrzostwach Rosji w grudniu, ale to nie miało żadnego znaczenia. Liderom (i narodu, i łyżwiarstwa) nie są potrzebne żadne prawidła ani regulaminy, tutaj rządzą inne kategorie. „Przegrałem? No i co z tego? Popiera mnie cała Rosja i większa część świata” – powiedział Pluszczenko w wywiadzie dla telewizji Deszcz”.
Nieoczekiwaną puentę dopisał do całego zamieszania agent łyżwiarza. Ari Zakarian oznajmił, że jeszcze pięć dni i Pluszczenko na pewno poczuje się lepiej. Zaplanowanego już na marzec tournee łyżwiarza „Show mistrzów i przyjaciół” po Rosji i Europie nikt nie zamierza odwołać.

Żartem w patos – Soczi uważam za otwarte

Ceremonia otwarcia zimowych igrzysk w Soczi przeszła już do historii. I słusznie: głównie poświęcona była historii, a właściwie wizji historii obowiązującej w neosowieckim putinizmie. Glamour bez nieszczęść. Imponujące show z udziałem tysięcy uczestników: tańczące kopuły, Maslenica, Piotr I na lądzie i morzu, balet, sierp z młotem, żyt’ stało łuczsze, żyt’ stało, towariszczi, wiesielej (autora tych słów wszelako na szczęście nie zobaczyliśmy), lokomotywa rewolucji, poszatkowana a la konstruktywizm Muchina, odwilż, Gagarin w kosmosie. Jednym słowem: wielka historia wielkiego kraju. A ludziom żyło się… no, jakoś to było, grunt, żeby dzieci się rodziły i jeździły w czerwonych wózeczkach. Zawsze niech będzie słońce.
A zatem z olśniewającym rozmachem igrzyska w Soczi – „Gorące. Zimowe. Twoje” – otwarto. Pióropusze fajerwerków rozświetliły niebo nad wybrzeżem Morza Czarnego. Było pięknie, było patetycznie. A ponieważ w Rosji wysoki patetyzm sąsiaduje z prześmiewczym przymrużeniem oka, zaraz powstały dowcipy. Portal Newsru.com zebrał już nawet całkiem pokaźny tomik.
– W 2014 roku zimowe igrzyska po raz pierwszy odbywają się na letniej daczy najważniejszej osoby w państwie.
– Pytanie do Radia Erewań [renesans kultowej serii?]: „Dlaczego w tym roku nie ma śniegu?”. Radio Erewań odpowiada: „Dlatego że chłopczyk o imieniu Wowa poprosił Dziadka Mroza, aby śnieg był w Soczi”.
– Pytanie do Radia Erewań: „Dlaczego znicz olimpijski zapalała Alina Kabajewa?”. Radio Erewań odpowiada pytaniem: „A co ty byś zrobił dla swojej dziewczyny?”.
– Pytanie do Radia Erewań [tak, to renesans]: „Dlaczego Rosja wystrzeliła w kosmos pochodnię z ogniem olimpijskim?”. Radio Erewań odpowiada: „Żeby cały świat zobaczył, jak Rosja potrafi rzucać forsę na wiatr”.
– Budowniczowie w Soczi na pytanie, dlaczego w łazience w wiosce olimpijskiej są dwa sedesy, odpowiedzieli, że ten drugi jest zapasowy. Na wypadek, gdyby zepsuł się ten pierwszy.
– Holmesie, a dlaczego do Soczi nie przyjedzie Obama – pyta doktor Watson. – Ależ to proste, drogi Watsonie. – Jak to – to on też jest gejem?
– Zamiast tenisa, nart i badmintona w Rosji rozwija się nowa dyscyplina: skoki. Olimpiada pokazała, że z każdej skoczni można wycisnąć parę miliardów.
– Po zimowej olimpiadzie w Soczi rosyjski biegun zimna Ojmiakon postanowił zgłosić swoją kandydaturę do przeprowadzenia letnich igrzysk.
– Sportowcy z Mołdawii już dawno przybyli na olimpiadę w Soczi, aby zbudować hotel, w którym będą mieszkać.
Inne portale też nie pozostają w tyle:
– Ciekawy moment: ukraiński koktajl Mołotowa płonie lepiej niż rosyjska pochodnia z ogniem olimpijskim.
– W Czelabińsku odnotowano pierwszy przypadek przekazania ognia olimpijskiego drogą płciową.
– Władze wymyśliły, jak pokryć wydatki związane z olimpiadą: sprzedały jeden bilecik Chodorkowskiemu.
– Ogłoszenie: Wynajmę mieszkanie w Soczi. Sauna, jacuzzi, bilard. Jeśli właściciele wrócą – my was nie znamy, wy nas nie znacie.
– Lepsza olimpiada bez śniegu niż Europa bez gazu.
– Ciekawe, kto teraz będzie najbogatszą kobietą Rosji: żona gubernatora Kraju Krasnodarskiego czy żona mera Soczi?
*
Jeszcze kilka obserwacji z wczorajszego dnia w Soczi.
Prezydent Putin spotkał się z prezydentem Janukowyczem. Jak po poprzednim owocnym spotkaniu w Soczi dwa miesiące temu, tak i teraz żadnych oficjalnych komunikatów nie wydano. Nie wiadomo, czego dotyczyła rozmowa – może występu ukraińskich sportsmenów na igrzyskach (parada ukraińskiej kadry podczas ceremonii otwarcia spotkała się z aplauzem na trybunach), a może dyscyplin pozaolimpijskich.
Na uroczystość przyjechał były mer Moskwy Jurij Łużkow z małżonką Jeleną Baturiną, ongiś najbogatszą kobietą Rosji. Oboje wypadli z łaski, Łużkow stracił posadę, Baturina – lukratywne kontrakty i część aktywów. Łużkow w wypowiedzi dla TV Deszcz powiedział, że obecnie nikt jego ani jego żony nie ściga, nie prześladuje. „Wszystko to skończyło się wraz z prezydenturą Miedwiediewa”.
Główny zawiadowca olimpijskiej piły, jak złośliwie nazywają blogerzy Dmitrija Kozaka, powiedział na konferencji prasowej, że materiały z kamer zamontowanych w hotelowych łazienkach świadczą o tym, że złośliwi goście odkręcają wodę pod prysznicem, a następnie wychodzą. Oko Saurona zagląda nie tylko do łóżek, ale i do toalety. Czy to dbałość o bezpieczeństwo igrzysk czy o poziom zużycia rdzawej wody?
I na koniec spostrzeżenie kadrowe. A kadry, jak wiadomo, decydują o wszystkim. Podczas wczorajszej ceremonii otwarcia pochodnię z ogniem olimpijskim na stadionie przekazywali sobie z rąk do rąk wybitni sportowcy, odnoszący, kiedyś i obecnie, znaczące sukcesy: tenisistka Maria Szarapowa, zapaśnik Aleksandr Karielin, tyczkarka Jelena Isinbajewa, gimnastyczka Alina Kabajewa („A co ty byś zrobił dla swojej dziewczyny?”) i zapalający znicz łyżwiarka Irina Rodnina i legendarny hokejowy bramkarz Władisław Trietjak. Z tego zacnego grona mistrzów tylko Maria Szarapowa nie jest deputowaną do Dumy Państwowej z ramienia partii Jedna Rosja.
Ale dosyć polityki. Niech Soczi będzie prawdziwym świętem sportu, czego sobie i Państwu życzę.

Dwa dni do Soczi

Goście się zjeżdżają, zjeżdżają się dziennikarze, zjeżdżają się sportowcy. Świat zaczyna coraz częściej spoglądać na to, co się dzieje w Soczi, gdzie 7 lutego zaczynają się zimowe igrzyska olimpijskie. Widzowie – w zależności od tego, gdzie mieszkają i jakie media odbierają – otrzymują dwie różne relacje o tym, jak Soczi jest przygotowane do tych największych zawodów sportowych.
Rosyjska telewizja pokazuje prezydenta, jak dumnie prezentuje „największą budowę na świecie”. Wczoraj pieścił śnieżne leopardy, dziś przeszedł się po wiosce olimpijskiej oprowadzany przez jej „mera” – carycę tyczki Jelenę Isinbajewą w kolorowym zimowym dresie i gustownej czapeczce (choć pogoda raczej wiosenna; sam pan prezydent promenował bez czapki, w rozpiętej lekkiej kurteczce i koszuli, mało to wyglądało na zimową olimpiadę).
W relacjach rosyjskiej telewizji wszystko wygląda tip-top. Na widok Putina sportsmenki piszczą z zachwytu, stołówka działa, wydaje pożywne posiłki, olimpijczycy masowo odwiedzają centrum rozrywki, gdzie można pooglądać telewizję (a w niej Putina) i poczytać rosyjską klasykę w różnych językach. Jak już sportowcy z trudem oderwą się od Dostojewskiego, to mogą poćwiczyć na siłowni. Jednym słowem – błysk, wszystko gotowe, do biegu, gotowi, za dwa dni start.
Tymczasem złośliwi zachodni dziennikarze wysyłają w świat komunikaty podważające huraoptymistyczne komunikaty gospodarzy: o niedoróbkach i oryginalnych rozwiązaniach problemów, które powstały w trakcie przygotowań. W czasach siermiężnego PRL-u Wojciech Młynarski śpiewał „Bo najtwardszą przygnie głowę budownictwo mieszkaniowe, taka w nim potęga tkwi”. Okazuje się, że w XXI wieku w Soczi ta piosenka zachowuje świeżość porannego zefiru. Wznoszący naprędce obiekty infrastruktury olimpijskiej najwyraźniej nie dopatrzyli wszystkiego i musieli użyć słynnej rosyjskiej smykałki. I Internet już pęka od zdjęć dwóch sedesów w jednej toalecie, oberwanych firanek na drucie, umywalek bez kranu itp. „Wynalazki” olimpijskie można pooglądać np. tu: http://www.washingtonpost.com/blogs/worldviews/wp/2014/02/04/journalists-at-sochi-are-live-tweeting-their-hilarious-and-gross-hotel-experiences/?tid=sm_fb
„Olimpiada dla reżimu Putina spełniać miała trzy podstawowe funkcje: poprawę międzynarodowego wizerunku Rosji, określenie priorytetów rozwoju regionalnego i utrzymanie poparcia dla reżimu w społeczeństwie i głównych grupach elity” – napisał amerykański politolog Robert Orttung w raporcie dotyczącym Soczi.
Czy Soczi spełni pokładane nadzieje, zobaczymy. Na razie socjologowie z Centrum Lewady zbadali nastroje społeczne w Rosji w przeddzień inauguracji igrzysk. 47% respondentów uważa, że bezprecedensowe wydatki na olimpiadę to wynik korupcji, 34% – że zawiniły chciwe korporacje, które zarobiły niepomierne pieniądze, zawyżając kosztorysy, 19% – złe zarządzanie państwa, 15% wskazało na złożoność prac budowlanych w Soczi, 14% – na niski poziom usług budowlanych w Rosji (w badaniu można było wskazać kilka odpowiedzi, stąd nie sumują się one do 100).
Aż 38% Rosjan uznało, że olimpiadę urządzono tylko po to, by rozkraść przy okazji pieniądze, 17% uważa, że igrzyska mają poprawić wizerunek Putina, 15% – że mają przyciągnąć do Soczi turystów. Z twierdzeniem, że zorganizowanie olimpiady jest powodem do dumy dla kraju, zgodziło się tylko 23%.
W tak wielu publikacjach w różnych mediach tak wiele mówi się o różnych aspektach igrzysk – politycznych, ekonomicznych, socjologicznych – że gdzieś na dalszy plan przesunął się aspekt sportowy. Mam nadzieję, że to się zmieni, gdy nad Soczi zapłonie znicz olimpijski. Igrzyska to jednak przede wszystkim największe święto sportu.

Czarny poniedziałek w szkole 263

Około południa do szkoły numer 263 w moskiewskiej dzielnicy Otradnoje wszedł uczeń klasy dziesiątej Siergiej Gordiejew. Przy sobie miał karabinek i broń myśliwską. Ochroniarz próbował bezskutecznie przeszkodzić mu w wejściu do budynku. Zdołał uruchomić alarm. Siergiej poszedł do pracowni biologicznej. Tam oddał jedenaście strzałów. W wyniku postrzałów zmarli: trzydziestoletni nauczyciel geografii, a także jeden z policjantów, który przybył wezwany przez ochroniarza. Drugi z policjantów został ranny. Według świadectwa jednej z uczennic, Siergiej najpierw wystrzelił nauczycielowi w brzuch, a po chwili zastanowienia, czy ofiara żyje, oddał drugi strzał – w głowę. Dwudziestu czterech uczniów klasy dziesiątej (swojej własnej klasy) znajdujących się w pracowni uzbrojony nastolatek wziął jako zakładników. W operacji ich uwalniania wziął udział ojciec Siergieja, funkcjonariusz Federalnej Służby Bezpieczeństwa, według innych źródeł MSW (broń należała do niego), któremu udało się przekonać syna, by wypuścił zakładników. Siergiej został zatrzymany przez funkcjonariuszy jednostki specjalnej.
Takie sceny znamy z amerykańskich realiów. Zawsze wywołują szok, wzbudzają dyskusję, czy można było temu zapobiec, jak wychowywać młode pokolenie, by nie sięgało po przemoc, opłakuje się ofiary. Sprawa po jakimś czasie przycicha, a potem znowu ktoś świruje i wpada na lekcje z giwerą, cała Ameryka ponownie wstrzymuje oddech, przeżywa szok, odbywa dyskusję… da capo.
Ale rosyjska szkoła taką lekcję przerabia po raz pierwszy. Dlatego poziom szoku jest dużo większy niż w przypadku amerykańskich tragedii dziejących się w szkołach. O incydencie w szkole w Otradnoje mówią od rana wszystkie media, wypowiadają się na ten temat politycy. Prezydent Putin nazwał wydarzenia w szkole tragedią, a następnie wezwał, by u młodzieży kształtować odpowiednie wzorce na odpowiednim poziomie estetycznym i artystycznym, dobry gust (co ma piernik do wiatraka?).
Siergiej miał opinię dobrego ucznia, nawet miał szansę na świadectwo z czerwonym paskiem, był sportsmenem, chodził na siłownię. Rówieśnicy go akceptowali, tylko niektórzy wyczuwali w nim jakieś rozwibrowanie. Z nauczycielem geografii zatargów raczej nie miał, choć niektóre media wskazują, że miał powody, by nie lubić nauczyciela (zaniżał mu podobno ocenę).
Czy tragedia w Otradnoje to jednostkowy wypadek czy zwiastun nowej strasznej tendencji? – pytają media. Na razie wiemy za mało, aby wyrokować w tej konkretnej sprawie. Ale ogólna brutalizacja życia przekłada się na brutalizację życia szkoły. Społeczeństwo to jeden organizm, trudno wydzielić zeń sektor młodzieżowy, odizolować go, skryć pod kloszem. Młodzież przejmuje zachowania dorosłych.
Kilka lat temu reżyserka młodego pokolenia Waleria Gaj Germanika nakręciła kontrowersyjny serial „Szkoła”, opowiadający o losach uczniów dziesiątej klasy. Bez upiększeń i osłonek pokazała konflikty w obrębie grupy rówieśniczej, na linii uczniowie-nauczyciele, na linii dzieci-rodzice. Narkotyki, alkohol, upokorzenia, przypadkowy seks, przemoc, skorumpowana kadra nauczycielska, bardziej zajęta własnymi problemami niż wychowywaniem podopiecznych, egoistyczni rodzice bez wyobraźni, zetknięcie się młodej nieodpornej na ciosy psychiki z brutalnością świata, głupota i brak ambicji, okrutne znęcanie się nad słabszymi. Serial Gaj Germaniki wywołał niesłychanie ostrą dyskusję (pisałam o tym na blogu: http://labuszewska.blog.onet.pl/2010/01/15/chocby-cie-smazyli-w-smole/). Twórcom filmu zarzucano, że dają zły przykład, przedstawiają skażony, wykrzywiony obraz rzeczywistości. Tymczasem serial pokazał, jak szkoła jest daleka od ideału. Że jak w sztukach Czechowa nikt z nikim nie rozmawia, choć każdy wypowiada jakieś kwestie. Widocznie i w szkole numer 263 nie prowadzono rozmów o problemach.
Psychiatrzy i pedagodzy są zgodni co do tego, że poziom agresji i okrucieństwa jest coraz wyższy – i to nie tylko wśród nastolatków, to problem całego społeczeństwa. „Życie nastolatków staje się wirtualne. Dzieci widzą mnóstwo okrucieństwa, przemocy, którym na ogół nie daje się oceny, społeczeństwo odnosi się do przemocy ambiwalentnie. A jeśli dziecko ma jakieś problemy z psychiką, to utrwala sobie wyobrażenie, że tak wygląda norma. Dzieci przenoszą do realnego życia reguły komputerowych strzelanek” – mówi psychiatra Tatiana Kryłatowa.
W szkole w Otradnoje obowiązywały podwyższone normy bezpieczeństwa (dyrektor wprowadził uczniowskie karty z kodem, bez których nie można się było dostać do szkoły, miałby to być zapewne środek zapobiegawczy wobec grasujących w szkołach dilerów narkotyków). Nie pomogły.

Memoriał – pamięć niezakłamana

Stowarzyszenie Memoriał działa od 25 lat. W codziennej żmudnej pracy zapełnia czarną dziurę historycznej niepamięci – zbiera świadectwa o stalinowskich ofiarach, prześwietla archiwa, dokumentuje łamanie praw człowieka.
„Czego dokonaliśmy w ciągu 25 lat? Mamy 80 organizacji, które tworzą dziś międzynarodowe stowarzyszenie Memoriał, 60 z nich działa w Rosji, kilka na Ukrainie i w innych krajach [b. ZSRR]” – wylicza przewodniczący zarządu stowarzyszenia Arsienij Roginski. W wywiadzie dla portalu Colta.ru wspomina o początkach: „Gdzieś w środku pierestrojki idea przywrócenia prawdy historycznej stała się czymś w rodzaju idei narodowej. Na przestrzeni wielu dziesięcioleci oficjalnie usankcjonowane kłamstwo o historii wlewało się w uszy przez wszystkie głośniki, wtłaczało poprzez szkolne podręczniki i wszelkie możliwe kanały. Ale równolegle istniała pamięć rodzinna. [W latach pierestrojki] zyskaliśmy możliwość mówienia o przeszłości”. Od 1987 r. spontanicznie powstała sieć grup Memoriału, która na zjeździe założycielskim w styczniu 1989 r. przyjęła wspólną nazwę i strukturę. Oficjalna rejestracja w radzieckim jeszcze ministerstwie sprawiedliwości zajęła rok. Od początku Memoriał stawiał sobie za cel dogłębne badania totalitarnej przeszłości, udokumentowanie zbrodni i represji, przywrócenie pamięci ofiar, propagowanie wiedzy historycznej. Na podkreślenie zasługuje ogromny wkład badaczy Memoriału – przede wszystkim Nikity Pietrowa i Aleksandra Gurjanowa – dla zbadania i udokumentowania zbrodni katyńskiej oraz innych zbrodni NKWD na ziemiach polskich.
„Czy zwyciężyliśmy czy przegraliśmy? – stawia sobie pytanie Arsienij Roginski. – Na pewno nie zwyciężyliśmy. Dlatego że nie udało się nam zaszczepić w masowej świadomości wiedzy o tym, co się działo w przeszłości, o zbrodniach państwa wobec człowieka. Ludzie pamiętają o ofiarach, czczą ich pamięć, ale w większości nie są gotowi, by odpowiedzieć na pytanie: a czyje to są ofiary, kto jest zbrodniarzem, jeśli to ofiary państwa, to znaczy, że państwo było zbrodnicze. Jak przyjąć tę myśl wobec naszej wiecznej sakralizacji państwa? […] Ostatnie piętnaście lat to czas przywracania i wymuszania czarno-białej wizji historii, to usprawiedliwianie zbrodni – kolektywizacji, Wielkiego Terroru itd. – zwycięstwem w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej. To odradzanie starych stereotypów: my jesteśmy dobrzy, a Zachód jest zły. […] W naszej historii mogą być tylko zwycięstwa. Przed rewolucją zwycięstwa, po rewolucji zwycięstwa, wielkie budowy itd. Ale przecież nie można nawet wojny sprowadzić wyłącznie do zwycięstwa, a tym bardziej do Dnia Zwycięstwa. Taką ojczyznę, w której wszystko było pięknie, mamy kochać. W takiej konstrukcji nie ma miejsca na pamięć o terrorze politycznym. […] Przeszłość jest i wielka, i haniebna. My chcemy, by świadomość i tożsamość była skomplikowana, niejednoznaczna, męcząca”.
„Rosja to kraj o nieodgadnionej przeszłości” – mistrz celnego aforyzmu Michaił Żwaniecki widzi w specyficznym patrzeniu na historię coś w rodzaju nieuleczalnej cechy narodowej Rosjan. Memoriał chce przeszłość ukazać w całej złożoności – i z heroizmem, i podłością. Zadanie to karkołomne. Jak pokazał przypadek niefortunnego sondażu telewizji „Deszcz” o sensowności niepoddania oblężonego Leningradu (pisałam o tym ostatnio: http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/01/30/pada-deszcz/), przy obecnym kursie na jednoznaczną gloryfikację historii trudno jest nawet zadawać niewygodne pytania, a cóż dopiero udzielać niewygodnych odpowiedzi.
Z okazji jubileuszu życzę członkom stowarzyszenia Memoriał wytrwałości i sukcesów w niezwykle cennej pracy nad przywróceniem pamięci ofiar i właściwych proporcji w myśleniu o historii.