Archiwa tagu: Donbas

I będą na nich trybunały

5 lipca. Międzynarodowa grupa śledcza JIT (Joint Investigation Team) badająca przyczyny katastrofy samolotu Malaysia Airlines (MH17) nad Donbasem w lipcu 2014 roku poinformowała, że proces podejrzanych o spowodowanie katastrofy odbędzie się w Holandii, sprawę będzie rozpoznawał holenderski sąd. W skład JIT wchodzą przedstawiciele pięciu krajów: Holandii, Australii, Belgii, Malezji i Ukrainy.

Holenderska prasa zastanawia się, czy to dobry wybór w kontekście postawy Moskwy w sprawie nieszczęsnego samolotu. „Rosja może podać w wątpliwość bezstronność holenderskich sędziów, wszak większość ofiar tragedii to Holendrzy. Ponadto jeżeli podejrzani okażą się obywatelami Rosji, zapewne nie stawią się oni przed holenderskim trybunałem”. Skąd ten sceptycyzm? Rosja od początku torpeduje wszystkie międzynarodowe inicjatywy stawiające sobie za cel wyjaśnienie sprawy i postawienie winnych przed obliczem sprawiedliwości. Mataczy, przeciąga, daje fałszywe świadectwo, rzuca zastępy trolli, by zdyskredytować tych, którzy skrupulatnie badają tragedię. W Radzie Bezpieczeństwa ONZ zablokowała wniosek o stworzenie międzynarodowego trybunału, który zbadałby sprawstwo tragedii i osądził winnych. Choć, jak pisał w 2015 roku Borys Sokołow w Grani.ru, „Rosja konsekwentnie podkreśla, że nie ma nic wspólnego z katastrofą boeinga. Ale jeśli tak rzeczywiście jest, to zupełnie niezrozumiałe jest, dlaczego na Kremlu tak się wszyscy denerwują. Przecież samolot nie należał do Rosji, nie był w Rosji wyprodukowany ani skonstruowany, jej obywateli nie było na pokładzie, samolotu nie zestrzelono nad rosyjskim terytorium. Wydawałoby się, cóż, niech innych o to głowa boli. Tymczasem najważniejsze osoby w Rosji angażują się i wyrażają zaniepokojenie, dlaczegóż to rosyjskich ekspertów nie dopuszcza się do materiałów śledztwa i z Rosją nie konsultuje się wstępnie kwestii trybunału międzynarodowego”. Teraz też zapewne będzie grzmieć, huczeć, zaprzeczać, podważać, wrzucać „dezę” itd. Holenderscy komentatorzy tego się właśnie obawiają – Rosja pójdzie w zaparte i będzie robić wszystko, by jej udział w katastrofie nie został poddany osądowi.

Śledztwo tymczasem nadal się toczy (przedłużono je do 2018 roku), a zachodnia prasa od czasu do czasu podaje do wiadomości nowe ustalenia. Nad sprawą pracuje oprócz JIT również grupa Bellingcat, która już kilka miesięcy temu opublikowała raporty o stanie badań nad przebiegiem katastrofy. A w nich nazwisko dowódcy zestawu Buk, z którego zestrzelono malezyjski samolot. To rosyjski oficer Siergiej Dubinski, pseudonim Chmuryj, przez pewien czas określający się jako szef wywiadu samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej. Prokurator generalny Holandii Fred Westerbeke oświadczył, że do tragedii samolotu przyczyniło się około stu osób (ich nazwiska zostały ustalone), jednocześnie podkreślił, że śledztwo „nie wysuwa żadnych wniosków odnośnie winy konkretnych osób lub Rosji jako państwa”.

Na tle doniesień o sądzeniu sprawców tragedii zwraca uwagę informacja o zatrzymaniu w Rosji pułkownika Wasilija Gieranina. Jak wielu tych, którzy rozkręcili krwawą rosyjską wiosnę w Donbasie, Gieranin to wysoki oficer rosyjskiego wywiadu wojskowego. Został w ramach „urlopu” lub „delegacji” wysłany na wschodnią Ukrainę, aby wesprzeć separatystów swoją wiedzą wojskową i doświadczeniem w boju. No i wsparł. Jak twierdzi strona ukraińska, Gieranin był tym oficerem, któremu separatyści złożyli meldunek o zestrzeleniu malezyjskiego samolotu pasażerskiego. Wzmianka o zatrzymaniu Gieranina ukazała się na stronie internetowej mk.ru (strona popularnego dziennika „Moskowskij Komsomolec”) w połowie maja tego roku, ale została stamtąd usunięta. Sprawę zaczęli jednak wałkować ukraińscy poszukiwacze informacyjnych skarbów, jak np. InformNapalm. Gieranin miał być zatrzymany pod zarzutem przewożenia w samochodzie granatnika. Zdaniem ukraińskich komentatorów, akcja wygląda na szytą grubymi nićmi prowokację Federalnej Służby Bezpieczeństwa Rosji. Obecnie zatrzymany przebywa w areszcie śledczym.

Dociekliwi wolontariusze z InformNapalm przypomnieli, że Służba Bezpieczeństwa Ukrainy w lipcu 2014 roku, kilka dni po tragedii MH17, opublikowała przechwycone rozmowy separatystów, wśród nich domniemaną rozmowę niejakiego Biesa (Igor Bezler) z rosyjskim pułkownikiem, prawdopodobnie Gieraninem. Z rozmowy wynika, że samolot zestrzelili separatyści (lub ci, z nimi walczyli ramię przy ramieniu). Rosja uznała udostępnione przez SBU nagrania za fałszywkę czystej wody.

Ukraińscy komentatorzy, zajmujący się sprawą Gieranina sugerują, że „FSB realizuje plan polegający na neutralizacji niewygodnych świadków”. A Gieranin jest w tej sprawie świadkiem kluczowym.

Free Nadija Sawczenko

25 maja. Euforia na Ukrainie. Nadija Sawczenko wróciła z niewoli. Putin podpisał ułaskawienie i wymienił niezłomną ukraińską pilotkę na dwóch funkcjonariuszy GRU, Aleksandrowa i Jerofiejewa, którzy zostali schwytani na wschodzie Ukrainy, postawieni przed ukraińskim sądem i skazani na karę 14 lat pozbawienia wolności. W czasie, gdy samolot wiozący Sawczenko wystartował z Rosji i poleciał w kierunku Kijowa, inny samolot zabrał z Kijowa dwóch panów z GRU, by wysadzić ich na lotnisku Wnukowo w Moskwie.

Nadija stała się na Ukrainie symbolem. Symbolem walki i godności. Stawiła czoło wielkiej machinie, jaką przeciw niej wystawił Putin. I wygrała. Ktoś napisał: „Sawczenko to ukraiński Gagarin”. Porównanie może nie najszczęśliwsze, ale dobrze oddaje nastrój, jaki zapanował dziś w ukraińskim społeczeństwie. Entuzjazm na Ukrainie jest w pełni zrozumiały i stosowny. Poroszenko niesiony tym entuzjazmem wyraził nadzieję, że skoro udało się uwolnić Nadiję, to uda się odzyskać Donbas i Krym. Nadija daje nadzieję. Inna sprawa, jak dalej potoczą się sprawy na Ukrainie. Oto na scenie politycznej – skłóconej, zmieszanej z błotem, pogubionej – pojawia się postać krystaliczna, której ludzie wierzą bezgranicznie. O Sawczenko będą się teraz dobijać najwięksi gracze. Ona nie jest politykiem, ale może odegrać polityczną rolę. Trudno w tej chwili przesądzić, jaką. Ma gigantyczny potencjał.

Z tłumem, który witał Sawczenko na lotnisku w Kijowie, kontrastowało skromne, wręcz ascetyczne powitanie Aleksandrowa i Jerofiejewa w Moskwie. Na lotnisku pojawiły się tylko ich żony i kilku akredytowanych dziennikarzy. Ten kontrast bardzo wiele mówi.

Rosyjskie media odniosły się do wymiany powściągliwie. Cóż, nie ma się czym chwalić. Rosyjskich wojskowych przecież nie było na Ukrainie, wpadka Aleksandrowa i Jerofiejewa, proces itd. to był koszmarny sen rosyjskich władz. Ukraina pokazała światu, że Rosja kłamie. Wrócę jeszcze do tego wątku.

Dzisiejsza doniosła wymiana została w Rosji skrzętnie otulona mgiełką niedopowiedzenia, wręcz tajemnicy. Nie zapowiadano przełomu, nie ogłoszono oficjalnie rozpoczęcia procedury. Rosyjscy politycy – gdy już oba samoloty były w powietrzu – jeszcze odżegnywali się od tego, że cokolwiek się dzieje. Wreszcie, gdy w ukraińskich publikatorach już huczało jak w ulu, przyznali, że – owszem, tak, dojdzie do wymiany.

Nadija odebrała z rąk prezydenta order Bohatera Ukrainy, będzie fetowana przez cały kraj. A Aleksandrow i Jerofiejew? Na medale nie mogą liczyć. Zostaną wstydliwie zamieceni pod dywan. Może ktoś spróbuje pokazać ich jako ofiary ukraińskiego reżimu, represjonowanych niesłusznie, ach, jak niesłusznie. Może będzie się jeszcze wyciągać, że adwokat, który ich bronił w ukraińskim sądzie, został w tajemniczych okolicznościach zamordowany. Może. Ale z tego białka piany się ubić nie da. „Jerofiejew i Aleksandrow nie tylko nie są dla Rosji w tej chwili bohaterami […]. Nikt ich publicznie nagradzać nie będzie, bo to oznaczałoby przyznanie się Rosji do udziału w wojnie na Ukrainie. Nie będą startować w wyborach, dlatego że to stałoby się precedensem dla innych weteranów Donbasu, którzy chcą się przebić do polityki – pisze w blogu rosyjski dziennikarz Oleg Kaszyn. – Maksimum, na co mogą liczyć, to jakiś wywiad w tv, a dalej cisza, Jerofiejew i Aleksandrow po cichutku rozmyją się w rosyjskiej rzeczywistości, a ich dalsze losy pozostaną nieznane dla społeczeństwa, któremu zresztą i tak jest wszystko jedno”.

A co do „weteranów Donbasu, którzy chcą się przebić do polityki”, to na wymianę zareagował jeden z liderów Noworosji, „lew Słowiańska”, Igor Girkin vel Striełkow. Skrytykował on Kreml za zbyt pospieszną i niesymetryczną wymianę Sawczenko na dwóch funkcjonariuszy GRU. Niesymetryczną pod względem moralnym. Zdaniem byłego „ministra obrony” tak zwanej Donieckiej Republiki Ludowej, Aleksandrow i Jerofiejew nic nie znaczą dla Rosjan, podczas gdy Sawczenko zostanie przedstawiona jako bohaterka narodowa Ukrainy, która walczyła przeciwko Rosji, i jej ojczyzna jej nie zostawiła w potrzebie. Według Striełkowa, wymiana ma zamaskować to, że Rosja nie ma pomysłu na rozwiązanie sytuacji wokół Donbasu. To nie była pierwsza krytyczna wypowiedź Striełkowa pod adresem Putina, weteran walczy o to, by być zauważonym. Wyraża niezadowolenie i w tym jest głosem licznej grupy rozczarowanych entuzjastów Noworosji, którzy czują się przez władze zdradzeni.

Interesujące jest to, że – jak informowały rosyjskie media – do wymiany przyczyniła się „normandzka czwórka”. Intensywne rozmowy pomiędzy Rosją, Ukrainą, Niemcami i Francją na najwyższym szczeblu, miały się toczyć w nocy 24 maja. Nie ujawniono, co utargowano za wolność dla Sawczenko. Można się domyślać, że Rosja okazując łaskawość Ukrainie i uwalniając pilotkę, liczy na podobną łaskawość UE. Sankcje bolą Moskwę coraz dotkliwiej, tymczasem procedura ich przedłużenia o kolejne pół roku jest już na finiszu.

Niezależnie od celów wysokiej polityki należy się dziś cieszyć z tego, że Sawczenko odzyskała wolność i powróciła na Ukrainę. W krótkim wystąpieniu wezwała Rosjan, aby wstali z kolan. „nie ma się czego bać”.

Śmierć po raz trzeci

4 stycznia. Skąpa depesza kondolencyjna Putina zamieszczona na stronie internetowej Kremla w związku z nagłą śmiercią szefa rosyjskiego wywiadu wojskowego generała pułkownika Igora Sierguna zwróciła uwagę na obserwowaną ostatnio serię nagłych zgonów generałów i osób związanych z operacją „Krym” i „Donbas”. Tydzień temu zmarł generał 52-letni Aleksandr Szuszukin. 11 grudnia w szpitalu w Moskwie zmarł 62-letni były mer Sewastopola, Walerij Saratow.

Ta czarna seria wywołała falę spekulacji w mediach społecznościowych (prasa w Rosji nie wychodzi w związku z trwającymi wakacjami noworoczno-świątecznymi). Pożywką dla tych spekulacji jest kilka punktów zbieżnych, które łączyły wymienione osoby. Raj konspirologów.

Zmarły nagle w wieku 59 lat (przyczyny zgonu nie są znane) generał Siergun był – wedle enucjacji prasowych – odpowiedzialny za przeprowadzenie aneksji Krymu oraz ingerencji we wschodniej Ukrainie w 2014 roku. Był jedną z osób z kręgu bezpośrednio informującego głowę państwa o biegu wydarzeń. Jak pisze w blogu dziennikarz Piotr Szuklinow, „faktycznie był świadkiem i głównym wykonawcą wszystkich tajnych operacji Federacji Rosyjskiej na Ukrainie – poczynając od zajęcia Słowiańska, a kończąc na interwencji w sierpniu 2014”. Dalej Szuklinow sugeruje, że Siergun był jedynie narzędziem, nie należał do decydentów ani bliskich współpracowników Putina. „Siergun po prostu wiedział za dużo” – ta hipoteza powtarza się w komentarzach najczęściej.

Szef rosyjskiej „razwiedki” wojskowej Siergun za udział w wyżej wymienionych operacjach został przez Putina awansowany, a przez Zachód wpisany na listę sankcyjną. Podobnie jak generał major Aleksandr Szuszukin, zastępca szefa sztabu wojsk powietrznodesantowych, który w pamiętne dni, gdy „zielone ludziki” zalewały Krym, dowodził – według ukraińskiej prasy (oficjalnych potwierdzeń brak) – powietrznodesantowym kontyngentem. Jako przyczynę śmierci wskazano „zatrzymanie akcji serca”.

I jeszcze jedna tajemnicza śmierć związana z Krymem: były mer Sewastopola Walerij Saratow, jeden z inicjatorów i gorących zwolenników aneksji Krymu, zmarł niedawno w Moskwie po nieudanej operacji. Po wydarzeniach „rosyjskiej wiosny” wycofał się z polityki. Co mu było? Nie wiadomo.

Może te przedwczesne śmierci nie mają ze sobą nic wspólnego, są łańcuchem fatalnych zbiegów okoliczności, a zbieżność jest całkowicie przypadkowa. Może też nie ma z tym nic wspólnego przekazanie na dniach prokuraturze Holandii przez grupę dziennikarzy śledczych Bellingcat listy dwudziestu osób mających związek z zestrzeleniem nad Donbasem samolotu Malezyjskich Linii Lotniczych w lipcu 2014 (http://nos.nl/artikel/2078421-onderzoeksgroep-twintig-russen-in-beeld-voor-neerhalen-mh17.html). Na liście znalazły się nazwiska rosyjskich wojskowych. Według autorów raportu, fatalny Buk, z którego zestrzelono pasażerskiego Boeinga, przybył na wschodnią Ukrainę z 53. brygady wojsk rakietowych dyslokowanej w Kursku. Rosja dementowała dotychczas dane dostarczane przez Bellingcat, starając się zdyskredytować grupę.

Putin i trybunał

17 lipca. Wracam ponownie do tematu katastrofy Boeinga 777 w niebie nad Donbasem. Nie ma spokoju pod kremlowskimi oliwkami – do gry wszedł sam głównodowodzący, prezydent Władimir Putin. We wczorajszej rozmowie z premierem Holandii Markiem Rutte Putin dobitnie powiedział, że Rosja uważa za „przedwczesne” i „kontrproduktywne” propozycje utworzenia międzynarodowego trybunału, który miałby ustalić winę i pociągnąć do odpowiedzialności osoby, winne śmierci pasażerów samolotu Malezyjskich Linii Lotniczych, zestrzelonego nad wschodnią Ukrainą. Stanowisko Rosji już znamy z oświadczeń kilku dyplomatów, przygotowujących grunt pod oświadczenie Putina. Od mieszania tego gorzkiego cukru w szklance słodyczy nie przybywa, nie przybywa też po stronie rosyjskiej argumentów, które miałyby kogokolwiek przekonać, że taki międzynarodowy arbitraż jest zbędny w tej zawiłej historii.

Putin nie usynowił oficjalnie zielonych ludzików, którzy wjechali na terytorium Ukrainy, by wywołać i wesprzeć zbrojnie separatystyczną rebelię. Co więcej, wyparł się ich kilkakrotnie, nawet gdy zostali złapani za rękę (zabłądzili; z ukraińską armią walczą traktorzyści i górnicy Donbasu – to słyszeliśmy od Putina). Konwoje, które dowożą do Donbasu Bóg wie co, nazywa się oficjalnie humanitarnymi, Putin nie przyznał się, że wysyła na Ukrainę czołgi i wyrzutnie rakiet. W czerwcu ubiegłego roku rosyjska telewizja donosiła: „Nieba nad Donieckiem bronić będą wyrzutnie Buk”, które separatyści mieli przejąć w zdobytej bazie ukraińskiej armii. http://www.vesti.ru/doc.html?id=1741703

Prezydent Putin w rozmowie z holenderskim premierem wyraził też wielkie niezadowolenie z powodu „wrzutek” medialnych różnego rodzaju wersji, „noszących jawnie upolityczniony charakter”. Niepokój prezydenta Rosji wywołały zapewne liczne publikacje, opierające się na przeciekach z raportu międzynarodowej komisji śledczej. Prace nad raportem zakończono 1 lipca, z publikacji wynika, że komisja ustaliła: rakietę ziemia-powietrze wystrzelono z Buka, który znajdował się na terytorium kontrolowanym przez separatystów. Rosyjskie media tymczasem już od roku kolportują rozliczne wersje autorstwa katastrofy i wcale się nie ograniczają. Widzowie i czytelnicy najpopularniejszych rosyjskich mediów mogli się dowiedzieć, że: samolot zestrzeliło ukraińskie lotnictwo (myśliwiec lub rakieta powietrze-powietrze wystrzelona z samolotu), Buk był ukraiński, celem ostrzału był prezydencki samolot, wiozący akurat Putina na pokładzie itd. Jeśli nie są to wrzutki medialne noszące jawnie upolityczniony charakter, to co nimi jest?

Jeszcze jeden aspekt rozmowy. Jak można przeczytać na stronie internetowej Kremla, podczas rozmowy „zaakcentowano, że mechanizm sądowy i pociągnięcie do odpowiedzialności winnych […] powinny być obiektywne […] oraz w pełnej zgodzie z rezolucją 2166 Rady Bezpieczeństwa Narodów Zjednoczonych z 21 lipca 2014 przyjętej z inicjatywy Rosji”. Zajrzałam do tej rezolucji (http://www.un.org/ga/search/view_doc.asp?symbol=S/RES/2166(2014)&Lang=R), nie ma w niej nic, co byłoby sprzeczne z obecnymi inicjatywami Malezji czy Holandii, natomiast w kilku miejscach mówi się o udostępnieniu miejsca katastrofy śledczym, pełnej współpracy itd. Kreml informuje, iż rezolucja 2166 została przyjęta z „inicjatywy Rosji”. Przejrzałam doniesienia medialne sprzed roku. Projekt rezolucji wniosła Australia. Rosja dołączyła swoje poprawki (http://mir24.tv/news/world/10922892). Przedstawiciel Rosji przy ONZ Witalij Czurkin popisał się skrzydlatą frazą: „Nie należy zmieniać dyskusji o tragedii w farsę”. Pinokio ze swoim długim nosem kłamczucha to płaskonosy pekińczyk przy tych mistrzach.

W dzień rocznicy w gazetach i portalach internetowych jest bardzo wiele materiałów poświęconych katastrofie i śledztwu w sprawie wyjaśnienia okoliczności. Borys Sokołow w opozycyjnych „Graniach” pisze: „Najwięcej emocji towarzyszy trybunałowi […]. Malezja, do której należał zestrzelony samolot i której obywatele zginęli, Holandia, która straciła w katastrofie swoich obywateli, Ukraina, nad której terytorium miała miejsce katastrofa, a także inne kraje popierają inicjatywę utworzenia trybunału. Przeciwko jest tylko jeden kraj – Rosja, która konsekwentnie podkreśla, że nie ma nic wspólnego z katastrofą Boeinga. Ale jeśli tak rzeczywiście jest, to zupełnie niezrozumiałe jest, dlaczego na Kremlu tak się wszyscy denerwują. Przecież samolot nie należał do Rosji, nie był w Rosji wyprodukowany ani skonstruowany, jej obywateli nie było na pokładzie, samolotu nie zestrzelono nad rosyjskim terytorium. Wydawałoby się, cóż, niech innych o to głowa boli. Tymczasem najważniejsze osoby w Rosji angażują się i wyrażają zaniepokojenie, dlaczegóż to rosyjskich ekspertów nie dopuszcza się do materiałów śledztwa i z Rosją nie konsultuje się wstępnie kwestii trybunału międzynarodowego. Kiedy w 1988 roku Amerykanie zestrzelili nad Zatoką Perską irański samolot […], Moskwa nie wyraziła życzenia, by wziąć udział w śledztwie. A na ten właśnie wypadek powołują się [minister spraw zagranicznych] Ławrow i Putin, sprzeciwiając się stworzeniu trybunału – argumentują, że wtedy nikt nie dopominał się trybunału. Owszem, nie dopominał się, gdyż USA od razu przyznały się, wzięły na siebie odpowiedzialność i […] wypłaciły Teheranowi rekompensatę. W przypadku malezyjskiego Boeinga tragedia wydarzyła się na terytorium, którego nie kontrolowały ukraińskie władze, a donieccy separatyści, których ścisłe związki z Rosją nigdy nie były tajemnicą. […] Ukraiński rząd na obszarze, kontrolowanym przez prorosyjskie siły, nie może prowadzić czynności śledczych. Holandia i Malezja też nie, gdyż marionetkowych Donieckiej i Ługańskiej Republik Ludowych nikt na świecie nie uznaje. I właśnie tu jest miejsce na międzynarodowy trybunał. […] Dla Putina ważne jest niedopuszczenie do utworzenia międzynarodowego trybunału. Bez trybunału raport śledztwa zostanie opublikowany, Rosję pokrytykują, a następnie o temacie zapomną. Inna sprawa, jeżeli będzie pracował trybunał międzynarodowy. Będzie zbierał materiały dowodowe, przesłuchiwał świadków, cały czas będą powody do poruszania tego tematu w mediach. Może powstać pytanie, a co ci ludzie z Bukiem robili na terytorium Ukrainy, kto ich tam posłał? […] Powstanie męcząca dla Putina analogia z trybunałem w Hadze, przed oblicze którego trafili Milosević, Karadżić, Mladić. Można nie mieć wątpliwości, że Rosja zablokuje w Radzie Bezpieczeństwa ONZ powołanie trybunału […]. I trudno będzie uciec od wrażenia, że na złodzieju czapka gore. Wniosek o trybunał można poddać pod głosowanie Zgromadzenia Ogólnego, gdzie Rosja nie ma prawa weta.[…] Ale taka rezolucja nie nakłada na członków ONZ obowiązku współpracy z trybunałem. Za Putina Rosja współpracować z trybunałem nie będzie”.

Na koniec jeszcze kilka informacji związanych z tragiczną rocznicą.

Dzisiaj australijskie wydanie gazety „The Daily Telegraph” opublikowało wideo z miejsca katastrofy, zrobione przez separatystów tak zwanej Donieckiej Republiki Ludowej bezpośrednio po wypadku (film można obejrzeć m.in. tutaj: http://echo.msk.ru/blog/echomsk/1586384-echo/). Wstrząsające.

Zestawienie rozbieżności pomiędzy Rosją a resztą świata zamieścił dziś rosyjski portal RBC: http://top.rbc.ru/politics/17/07/2015/55a75ab59a79476cfe87c4ce

Agencja RIA Novosti wykazała się dziś niezwykłym cynizmem: ogłosiła konkurs wiedzy o katastrofie. Prawidłowe odpowiedzi nagradzano radosnym: „gratulujemy!” Po kilku godzinach ze strony internetowej agencji zniknęła informacja o konkursie, kierownictwo zamieściło przeprosiny. (http://www.svoboda.org/content/article/27133998.html).

FR dezerterzy

12 lipca. Iwan Szewkunow w lipcu ubiegłego roku zakończył zasadniczą służbę wojskową, wojsko mu się spodobało, postanowił podpisać z rosyjską armią kontrakt, zgłosił się, by zawrzeć umowę na służbę w Sewastopolu. Komendantura wojskowa wydała mu niewypełniony druk kontraktu i wysłała do Sewastopola, by tam dowództwo uzupełniło puste rubryki. Po drodze wszelako okazało się, że Szewkunow może służyć wyłącznie w brygadzie w Majkopie. Niech będzie Majkop, cóż było robić. We wrześniu pododdziały z Majkopu przerzucono na poligon Kadamowski w obwodzie rostowskim, przy granicy z Ukrainą. Według słów matki Szewkunowa, na poligonie panowały ekstremalnie trudne warunki, ale jeszcze gorsze było to, że na Iwana i jego kolegów wywierano nacisk, aby „dobrowolnie” zgłosili się do wypełniania zadań na terytorium Ukrainy – czyli dołączyli do szeregów tak zwanego pospolitego ruszenia w samozwańczych republikach Donieckiej i Ługańskiej. Kilkudziesięciu odmówiło. W czerwcu br. wszczęto przeciwko nim postępowanie z paragrafu o dezercję (czyn zagrożony karą do dziesięciu lat pozbawienia wolności) lub samowolne opuszczenie jednostki wojskowej.

Przypadki Szewkunowa i jego kolegów z jednostki w Majkopie opisała internetowa Gazeta.ru (http://www.gazeta.ru/politics/2015/07/10_a_7633125.shtml). Tak na marginesie: Gazeta.ru jest medium ostrożnym, neutralnym, przez niektórych uważanym wręcz za prokremlowskie. Aż tu nagle taka publikacja.

Prawniczka Tatiana Czerniecka, która reprezentuje interesy oskarżonych, sprawdziła oficjalną statystykę brygady w Majkopie. W latach 2010-2014 ukarano za samowolne opuszczenie jednostki łącznie 35 żołnierzy. Tylko w pierwszej połowie tego roku – już 62. Epidemia? Sprawy wszystkich kontraktowych żołnierzy, którzy czekają na rozstrzygnięcie sądu garnizonowego z zarzutami dezercji, są podobne jak krople wody: od września do listopada byli na poligonie Kadamowskim, opuścili go, skarżąc się na nieludzkie warunki i nachalną rekrutację do walk w Donbasie po stronie separatystów. „Nikt nie chciał walczyć w Donbasie ani za 8 tysięcy dziennie, jak obiecali werbujący do walk na Ukrainie, ani za 28. Żołnierze uciekali z Kadamowskiego do jednostki [w Majkopie], tam składali wnioski o zwolnienie ze służby, wniosków nikt nie rozpatrywał” – mówi Czerniecka Gazecie.ru.

Jeden z cytowanych w artykule żołnierzy mówi, że od kolegów, którzy dali się namówić do wysłania na Ukrainę, dowiedział się, że żadnych pieniędzy w rezultacie nie dostali. „Nas kinuli”, czyli okantowali – to częste zdanie pojawiające się w relacjach żołnierzy. Rosja nie tylko nie płaci swoim najemnikom obiecanych ośmiu tysięcy dziennie, ale także nie przyznaje się do żołnierzy, którzy zginęli, zostali ranni lub którzy dostali się do ukraińskiej niewoli (pisałam o tym m.in. tu: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2015/05/28/kalambury-czasow-niespokojnego-pokoju/). Morale? A co to jest morale?

Dziennikarz rozgłośni Echo Moskwy Aleksandr Pluszczew, komentując sprawę żołnierzy z Majkopu, napisał: „w artykule mowa jest o tym, o czym niby wszyscy wiemy, ale szczegółów nie znamy, więc teraz znamy, to kolejne potwierdzenie. To materiał o mechanizmie pojawiania się tak zwanych [rosyjskich] ochotników na zbuntowanych ukraińskich terytoriach. To materiał o tym, że nasza armia jest nadal armią złożoną z niewolników, człowiek podpisujący kontrakt to niewolnik, nic więcej. To materiał o tym, jak ludzie w mundurach, służący temu systemowi chachmęcą z kontraktami [puste rubryki w kontrakcie], dokumentacją, oszukują ludzi, wysyłają do walki, narażając na śmiertelne niebezpieczeństwo, a sami siedzą sobie wygodnie w sztabach i gabinetach. Z tego materiału wynika, że system nie zasługuje na zaufanie, i jeszcze, że dezerterów jest wielu”.

Ministerstwo Obrony Rosji na razie nie skomentowało doniesień medialnych o dezerterach z Majkopu.

Blogerzy podniebnych dróg

27 czerwca. Holendrzy rozważają możliwość powołania międzynarodowego trybunału pod egidą ONZ, który miałby rozpatrzyć sprawstwo katastrofy malezyjskiego samolotu pasażerskiego w lipcu ubiegłego roku nad Donbasem – poinformowała agencja Reutera. W ramach tego trybunału miałyby współpracować wszystkie zainteresowane kraje. Inicjatywę Holandii poparła Malezja.

Utworzenie trybunału będzie wymagało zgody Rady Bezpieczeństwa ONZ, a w Radzie prawo głosu i prawo weta ma Rosja. Już rosyjski MSZ wystąpił w gniewnym komunikatem, że „nie należy podejmować pospiesznych działań, a poczekać, aż zakończy się śledztwo”, że takie posunięcia są tendencyjne i kontrproduktywne.

Z przecieków prasowych wynika, że rezultaty śledztwa międzynarodowej komisji śledczej zostaną niebawem opublikowane, wersją najbardziej prawdopodobną jest zestrzelenie samolotu rakietą wystrzeloną z kompleksu Buk produkcji rosyjskiej z terytorium kontrolowanego przez siły prorosyjskie. Jakiś czas temu w zachodnich mediach pojawiły się informacje, że holenderska prokuratura na podstawie zapisów rozmów ustaliła, że załogą Buka dowodził generał GRU Siergiej Nikołajewicz Pietrowski, pseudonim Chmuryj (Ponury). Pietrowski wiosną 2014 roku odszedł ze służby czynnej w GRU i zaciągnął się do sił Igora Girkina vel Striełkowa. Strona rosyjska odrzuciła te ustalenia. Co kilka tygodni rosyjskie gazety piszą natomiast z żarem o dowodach winy Ukrainy – publikują na przykład oświadczenia lotników, którzy dowodzą, że malezyjskiego Boeinga strącił ukraiński samolot itd.

Z rosyjskimi fałszywkami rozprawia się ciekawa międzynarodowa grupa blogerów i wolontariuszy, znana pod nazwą Bellingcat, pod wodzą brytyjskiego dziennikarza i blogera Eliota Higginsa. Grupa Bellingcat pracuje wyłącznie na otwartych źródłach, analizuje je i wyciąga wnioski. Niedawno bezlitośnie wychłostała przedstawione przez ministerstwo obrony Rosji zdjęcia, mające dowodzić, że samolot zestrzelił ukraiński Buk. Bellingcat udowodnił, że zdjęcia satelitarne, przedstawione przez rosyjskie ministerstwo obrony, są stare (z czerwca 2014) i „podrasowane” (poddane „cyfrowej redakcji”). Zdjęcia zostały przedstawione przez szychy z ministerstwa na wielkiej zeszłorocznej konferencji prasowej i miały potwierdzić wersję o ukraińskiej winie. Materiał porównawczy Bellingcat znalazł w ogólnie dostępnych zbiorach zdjęć na Google Earth i w bazie Digital Globe.

Blogerzy z Bellingcat wcześniej stwierdzili, że udało się im znaleźć Buk, z którego wystrzelono fatalną rakietę. Buk wjechał na terytorium Ukrainy z Rosji w kolumnie sprzętu wojskowego, dostarczonego przez Rosję (z jednostki w Kursku). 18 lipca (dzień po katastrofie) kompleks Buk został wywieziony z okolic miasta Torez bez co najmniej jednej rakiety.

Są tacy, którzy z powątpiewaniem wzruszają zawodowo ramionami nad śledztwem zapaleńców z Bellingcat (http://thequestion.ru/questions/8039/mozhno-li-polagatsya-na-rassledovaniya-bellingcat-v-otnoshenii-ih-analiza-snimkov-predostavlennyh-ministerstvom-oborony). Ale równolegle z wolontariuszami z tej grupy pracują profesjonalni śledczy z międzynarodowej komisji śledczej, eksperci mający dostęp nie tylko do źródeł otwartych i zajmujący się dochodzeniem. I to oni chcą przedstawić wyniki śledztwa w trybunale, o którym Rosja nie chce słyszeć. Będzie ostro.

Dziennikarz rozgłośni „Echo Moskwy” Siergiej Parchomienko przewiduje: „Ponieważ nic nie zostało z tych głupich historii o samolocie, który latał wokół Boeinga i coś w niego wystrzelił, Rosja stopniowo krok za krokiem ustępuje. Już wiadomo, że to była rakieta klasy ziemia-powietrze, że to była rosyjska rakieta. A skoro tak, to wystrzelić ją mogli tylko rosyjscy specjaliści. Znamy nawet nazwiska tej załogi. Inna sprawa, czy oni jeszcze żyją. Przekonamy się niebawem. Wiele wskazuje na to, że skoro holenderski rząd wszczął rozmowę o trybunale międzynarodowym, to wszystko będzie poważne, że przed trybunałem staną nie jacyś przypadkowi, przechodzący obok żołnierze służby zasadniczej, którzy po cichu palili papierosy w kąciku. Przed międzynarodowym trybunałem stają wyżsi oficerowie, dowódcy, politycy. […] Będzie to miało zasadnicze znaczenie także dla wydarzeń wewnątrz Rosji. Wydaje się, że ludzie, którzy mogą trafić przed oblicze trybunału, zdają sobie sprawę, że ten moment trzeba w miarę możliwości jak najbardziej odwlekać, a poza tym trzeba kopać jakieś okopy, budować linię obrony. Mamy takie doświadczenie z obroną Ługowoja [główny podejrzany w sprawie o otrucie byłego funkcjonariusza FSB, Aleksandra Litwinienki], można było z niego zrobić deputowanego Dumy i powiedzieć światu: on jest pod ochroną. Ale w sprawie zestrzelonego Boeinga będzie zbyt wielu oficerów i dowódców, doradców i innych przedstawicieli patriotycznego kapitału, którym trzeba będzie dać miejsca w Dumie we frakcji LDPR [partia Żyrinowskiego]. Całej frakcji nie wystarczy, by dać im takie schronienie. Nie mówiąc już o tych, którzy stoją wyżej”.

Reakcja rosyjskiego MSZ na koncepcję powołania trybunału mówi o tym, że Rosja zrobi wszystko, żeby trybunału nie było, żeby nie było śledztwa, zrobi wszystko, żeby sypać piaskiem w oczy, żeby się uchylać od odpowiedzialności. Jaki międzynarodowy trybunał? Panie starszy, zamykamy!

Igor Siergiejewicz zmienia zawód

9 czerwca. Klub przywódców światowych mocarstw znów spotkał się w dawnym formacie G7, bez Rosji, która przez kilka lat była ósemką w tym gronie, ósemką z wiecznym znakiem zapytania, ósemką na wyrost, na zachętę. Brak zaproszenia na szczyt w Bawarii to salonowy komunikat: Władimirze Władimirowiczu, nie kupujemy pańskich łgarstw, pan będzie łaskaw zrewidować swoją agresywną politykę wobec Ukrainy i w ogóle, oddać Krym, wycofać wojsko i sprzęt ze wschodnich prowincji Ukrainy, przestrzegać postanowień Mińska-2, a wtedy pogadamy. Pogadamy o zdjęciu sankcji, których nikt nie potrzebuje, pogadamy o szczęśliwym powrocie złotej zasady business as usual. Na razie gadać nie ma o czym, a Obama nawet wspomniał o ewentualności wprowadzenia nowych sankcji w razie ewentualnego zaostrzenia sytuacji.

Czy ten prztyczek w nos podziała wychowawczo? Można mieć wątpliwości. W sztandarowych programach publicystycznych w rosyjskiej telewizji jeden z naczelnych kapłanów propagandy Władimir Sołowjow z lekceważeniem wobec uczestników szczytu G7 dowodził, że to wydarzenie bez znaczenia, jako że bez Rosji nie może być rozwiązany żaden z problemów, o których rozmawiano w Bawarii. Hm, ciekawy aksjomat. Sama Rosja jest problemem i na pewno potrafi problemów dostarczać. Dysponuje rzeczywiście potężnym potencjałem destrukcji. Czy istnieje pozytywny potencjał?

W programach Sołowjowa i jego kolegi Dmitrija Kisielowa (łącznie bite cztery godziny w wieczornym niedzielnym programie) wielokrotnie padało sformułowanie „wojna jądrowa”, „uderzenie jądrowe” itd. Zgromadzeni w studiu politycy i analitycy rozpatrywali taki wariant jako możliwą odpowiedź Rosji na rozmieszczenie w Wielkiej Brytanii amerykańskich rakiet średniego zasięgu. W opublikowanych w połowie maja badaniach Centrum Lewady na pytanie: „Jak pan/pani myśli, czy w razie wojny z Zachodem Putin może wydać rozkaz rosyjskim wojskowym, by jako pierwsi użyli broni atomowej?” 32% odparło, że jest to „wysoce prawdopodobne” lub „prawdopodobne”, 13% uznało ten wariant za nieprawdopodobny, a 42% za mało prawdopodobny. 39% uczestników sondażu powiedziało, że perspektywa użycia broni nuklearnej nie wywołuje u nich strachu. Telewizyjne seanse nienawiści, w których zapowiada się zamienienie paskudnego, zgniłego Zachodu w kupkę radioaktywnego popiołu, przynoszą owoce. ZSRR miał broń atomową, dwa razy do roku na placu Czerwonym prezentował kluchowate rakiety, mogące przenosić ładunki jądrowe, ale jednocześnie zapewniał, że miłuje pokój. Społeczeństwo miało wdrukowane do głów, że wojna jądrowa to totalna zagłada ludzkości. Takich pytań jak te w badaniu Lewady nie zadawano by, gdyby w tamtych czasach istniały sondaże. Ponure to wszystko.

Tymczasem jednak eksperci dyskutują nad możliwością/prawdopodobieństwem wznowienia konfliktu konwencjonalnego. Na wschodzie Ukrainy. Zdaniem wielu ekspertów, formuła Mińska-2 wyczerpuje się, sytuacja jest patowa, Rosja zmierza ku wymuszeniu na Ukrainie i Zachodzie Mińska-3. Jednym ze środków wymuszania może być wznowienie ofensywy. Na Youtube można obejrzeć filmiki jak np. ten:  https://www.youtube.com/watch?v=BiAGMn4d7Ls Pociągi pancerne z czołgami, transporterami, haubicami jadą i jadą.

Tymczasem w tak zwanych Donieckiej i Ługańskiej Republikach Ludowych mamy nowe wzmożenie polityczne. Przedstawiciele samozwańczych władz obu nowotworów złożyli na ręce przedstawicieli OBWE propozycje odnośnie zmian w konstytucji Ukrainy: „niektóre regiony [Ukrainy] mające szczególny status są integralną częścią Ukrainy”. Zostało to powszechnie odczytane jako ustępstwo, przyznanie, że nie może być mowy o samodzielnym bycie „republik ludowych”. Gorący zwolennik rosyjskiej wiosny, rosyjskiego świata, projektu Noworosja, marszu na Kijów i generalnie mocnego uderzenia publicysta Jegor Chołmogorow nazwał te pomysły mocniej: „formułą kapitulacji”. W takim razie po co te czołgi przy granicy z Ukrainą?

Herosi zeszłorocznej rosyjskiej wiosny albo wycofali się na z góry upatrzone pozycje (zostali odwołani przez centralę w Moskwie do domu), albo zostali wyeliminowani strzałem w głowę, albo zostali wmontowani w quasi-państwowe struktury „republik ludowych” i są lansowani przez Rosję jako te siły, z którymi Kijów musi się dogadywać w sprawie statusu Donbasu.

Znowu sięgnę do badań Centrum Lewady. Tym razem badanie dotyczyło rozpoznawalności twarzy rosyjskiej wiosny oraz ich ewentualnego „zagospodarowania” w rosyjskiej polityce. 29% badanych powitałoby z radością aktywność tych person na rosyjskiej scenie politycznej (43% odnosi się do tego negatywnie).

Igor Siergiejewicz Girkin vel Striełkow jest najbardziej znaną postacią z orszaku watażków. Rozpoznaje go 27% Rosjan. Od zeszłego roku szuka zajęcia godnego własnych ambicji. Czasem udziela wywiadów, w których krytykuje politykę Kremla wobec Noworosji, czasem spotyka się z tymi, którzy chcą podsypać grosza na rzecz akcji wspomagających Noworosję, założył fundację, ożenił się. Jakie miejsce mógłby zająć na rosyjskiej scenie, zabetonowanej przez ekipę Putina? Czego oczekują od niego ci, którzy chcieliby go zobaczyć w rosyjskiej polityce? Podkręcenia amoku #Krymnasz i spółka? Rozpędzenia na cztery wiatry skorumpowanej i tracącej na atrakcyjności kliki rządzącej? Striełkow był częścią projektu Kremla, na razie trzyma się w ryzach, nie wzywa do wzięcia Kremla i przepędzenia stamtąd tchórzliwych zdrajców Noworosji. Bo też nadal nie on pisze kolejny rozdział swojej własnej historii.

Czarna lista w kropki bordo

16 lutego. Posiadacz jednego z najbardziej oryginalnych tupecików – rosyjski piosenkarz i deputowany Dumy Państwowej Josif Kobzon został wpisany na europejską czarną listę. Od dziś nie może wjeżdżać na terytorium UE, a jego aktywa tam zostały zamrożone. Oprócz pochodzącego z Donbasu trubadura na liście znaleźli się m.in. dwaj wiceministrowie obrony oraz kilku watażków, walczących na wschodzie Ukrainy. Wśród nich słynny Motorola, którego ślub kilka miesięcy temu był ulubionym tematem mediów. Dzisiaj różne portale społecznościowe donosiły o jego domniemanej śmierci.

Od momentu ogłoszenia nowych sankcji Josif Kobzon nie milknie – zapełnia wszelkie dostępne środki masowego przekazu swoim osobistym przekazem. Przekazem dotkniętego do żywego człowieka, któremu odebrano tlen.

Najpierw wyrzekał w tym duchu: „Nastrój mi popsuli, nie powiem. Bo ja się właśnie wybierałem za granicę na leczenie, ale skoro tak, to będę się leczył tutaj. Jestem dumny, że znalazłem się w towarzystwie ludzi, którym nie jest obojętny los Rosji i los mojej małej ojczyzny – Donbasu”.

Josif Kobzon co drugie zdanie powtarza, że jest prawdziwym rosyjskim patriotą. Dziwić może zatem, że wybierał się na wraży Zachód, by się podleczyć, a nie pomyślał w pierwszym rzędzie, że rodzima medycyna na pewno na głowę bije zachodnią pod każdym względem.

Pieśniarz wsławił się niedawno tym, że w duecie z szeryfami Donbasu odśpiewywał na estradzie hymny samozwańców oraz stare chwytające za serce przeboje (można te występy obejrzeć tu: https://www.youtube.com/watch?v=8676C2L82n0 oraz https://www.youtube.com/watch?v=KOG3DaIOL5U). Pojechał do Doniecka i Ługańska, mimo że władze Ukrainy zakazały mu wjazdu na terytorium kraju za popieranie donieckiego separatyzmu. Kobzonowi kilka tygodni temu odmówiono także wjazdu na Łotwę, dokąd wybierał się na festiwal. A teraz jeszcze całe UE.

Z wywiadu na wywiad Kobzon wyraźnie się dzisiaj rozkręcał. W kolejnym wejściu zaczął się domagać kontrsankcji ze strony Rosji. „Oni nie wpuszczają dziesięciu artystów, to i my też tak powinniśmy [postąpić], żeby oni też poczuli, co oznacza ograniczanie wolności człowieka. Przecież oni tymi sankcjami naruszają prawa człowieka”.

Jednak sankcje w odniesieniu do zachodnich artystów wydały się Josifowi Kobzonowi zbyt łagodną reakcją i wystąpił jeszcze z inicjatywą wprowadzenia ograniczeń dla rusofobów, którzy wyjeżdżają z kraju. Jego zdaniem rusofob, który oczernia Rosję, niezasłużenie swobodnie wyjeżdża sobie za granicę, a tam jest wpuszczany [w przeciwieństwie do niego, Kobzona] i chętnie słuchany. „Ja bym ograniczył te wyjazdy. Nie zakazał [łaskawy pan], ale ograniczył”. Kobzon uważa, że takim, co krytykują ojczyznę, łatwiej jest zaczepić się za granicą, żeby „tam otrzymać honorarium, pić whisky i pluć na Rosję”.

I jeszcze jeden aspekt. Kobzon oznajmił, że on osobiście to nie ma nieruchomości w Europie. Natomiast jego dzieci, owszem, mają. „Ale mnie to nie jest potrzebne, ja mam tu wszystko. […] Córka mieszka w Anglii, i wnuki moje, a mam dziesięcioro, część mieszka w Anglii, a część w Moskwie. W Ameryce, w Miami, też nic nie mam. Mnie samego już od dwudziestu lat nie ma w Ameryce”.

Ten ostatni wątek zasługuje na kilka słów rozwinięcia. W 2012 roku Stany Zjednoczone odmówiły Kobzonowi przyznania wizy z uwagi na domniemane związki piosenkarza z kręgami kryminalnymi. W latach dziewięćdziesiątych rosyjska prasa często donosiła o bliskich kontaktach Kobzona z bossami mafii. On konsekwentnie odżegnywał się od tego, że sam jest mafiosi, ot, zwyczajnie prowadzi biznes i tyle. Niemniej publikowane w prasie liczne fotografie piosenkarza z tuzami półświatka (m.in. Wiaczesławem Iwańkowem, pseudonim Japończyk, rezydentem rosyjskiej mafii w USA) nie pozostawały wątpliwości, że byli znajomymi, że Kobzon śpiewał na „zjazdach miłośników włoskiej opery”, jak z przekąsem nazywano spotkania królów kryminału, że bliskie powiązania z nimi miał. W jednym z wywiadów Kobzon powiedział, że prosił o wstawiennictwo w sprawie amerykańskiej wizy Putina, który interweniował, ale bez skutku – zezwolenia nie wydano. Z ostatnim recitalem w USA Kobzon faktycznie wystąpił dwadzieścia lat temu – w 1994 roku.

Dyplomatyczny ambulans we mgle

8 lutego. Przy białym stoliku w białym gabinecie na Kremlu usiadło troje polityków. Rozmawiali z górą cztery godziny. O czym? Nie powiedzieli.

Kanclerz Niemiec i prezydent Francji pojechali do Moskwy po krótkiej wizycie w Kijowie z misją w sprawie uregulowania konfliktu na wschodzie Ukrainy. W tle toczyła się dyskusja, a właściwie przerzucanie się oświadczeniami, na temat możliwości/niemożności dostarczania Ukrainie śmiercionośnej broni.

Władimir Putin, który od paru tygodni cierpiał z powodu ostracyzmu zachodnich przywódców (planowane na połowę stycznia rozmowy w Astanie zostały odwołane i nikt nie kwapił się wysłuchiwać wynurzeń WWP), osiągnął cel: przyjechali z nimi rozmawiać. I to w formacie najbardziej pożądanym – najważniejsze tuzy w UE, bez plączących się pod nogami pomniejszych graczy i bez wuja Sama. Podłożenie do ognia i rozkręcenie spirali przemocy na wschodzie Ukrainy, z licznymi ofiarami, także wśród ludności cywilnej okazało się skuteczną metodą przymuszenia Zachodu do rozmów z Kremlem. Fantastyka polityczna w szelmowskim wydaniu: oficjalnie Moskwa trąbi, że nie jest uczestnikiem konfliktu we wschodnich obwodach Ukrainy, który uważa za wojnę domową, ale ma najwięcej do powiedzenia w sprawie mechanizmów uregulowania. Ma też doskonałe narzędzia rozkręcania lub wygaszania walk: wyposażone w rosyjską ciężką broń zagony rzezimieszków wzmocnione wyćwiczonymi w wojennym rzemiośle kolegami z rosyjskiej armii.

Przedstawieni przez karykaturzystę w ambulansie mknącym na sygnale Merkel i Hollande chcą zaprzestania krwawych walk i powrotu do porozumień pokojowych. Sęk w tym, że mińskie porozumienia z września ubiegłego roku (przewidujące m.in. kontrolę granicy rosyjsko-ukraińskiej), o których przestrzeganie apelują, Putina nie satysfakcjonują. Dlatego Władimir Władimirowicz wywraca stolik i chce układać się od nowa. Dziś Merkel, Hollande, Putin kontynuowali konsultacje przez telefon, tym razem z udziałem prezydenta Poroszenki. Ustalili, że w najbliższą środę w Mińsku odbędzie spotkanie czwórki w „formacie normandzkim”.

Na konferencji bezpieczeństwa w Monachium pani kanclerz po rozmowach w Moskwie powiedziała: „działania Rosji są sprzeczne z wziętymi przez nią na siebie zobowiązaniami, między innymi w ramach memorandum budapeszteńskiego, na podstawie którego Ukraina zrezygnowała z broni atomowej w zamian za poszanowanie integralności terytorialnej” [czy to miało przypomnieć Moskwie: Krym nie wasz?]. Wyraziła nadzieję, że uda się wypracować nowe porozumienie pokojowe. Prezydent Poroszenko prezentował na tejże konferencji dokumenty rosyjskich żołnierzy, którzy zbłądzili na terytorium Ukrainy i trafili do niewoli lub zostali zabici. Zapowiedział, że kwestia federalizacji Ukrainy czy wprowadzenia drugiego języka państwowego (dwa główne postulaty Moskwy) może zostać rozstrzygnięta wyłącznie w ogólnonarodowym referendum.

Na czym miałoby polegać nowe porozumienie pokojowe? Według komentatora portalu Slon.ru Aleksandra Baunowa, Merkel-Hollande przywieźli do Moskwy „scenariusz naddniestrzański”. „Na mapie i w dokumentach – Ukraina w całości, ale faktycznie z niepodległym Donbasem, który idzie własną drogą, ale bez kijowskich pieniędzy i bez prawa głosu w sprawach ogólnoukraińskich [w tym – w polityce zagranicznej, co miałoby kluczowe znaczenie]”. Zdaniem Baunowa, scenariusz naddniestrzański byłby do przyjęcia dla Ukraińców. „Nie ma w nim tego, o co od początku zabiegał w tej grze Putin: by stworzyć wewnątrz Ukrainy region mający prawo głosu w najważniejszych sprawach (integracja z UE i NATO), z którym trzeba się konsultować”. Ale czy to scenariusz do przyjęcia dla Moskwy? Na razie nic na to nie wskazuje.

Po mediach chodzą i inne domysły dotyczące rozmów na Kremlu: po pierwsze, ustanowienie nowej linii rozejmowej (wedle postulatów Moskwy, uwzględniającej ostatnie zdobycze terytorialne donieckich separatystów, co dla Kijowa jest nie do przyjęcia); po drugie, nad przestrzeganiem pokoju miałyby czuwać jakieś (nie bardzo na razie wiadomo, jakie) siły międzynarodowe; po trzecie, kto będzie odbudowywał i utrzymywał Donbas.

„Żeby wprowadzić siły rozjemcze ONZ, z prośbą musi wystąpić Ukraina. […] Putinowi właściwie jest wszystko jedno, czy to będzie ONZ czy nie, ale zdaniem wielu, on upiera się, by w składzie tych sił byli rosyjscy wojskowi” – pisze w komentarzu na swoim blogu „Zapiski mizantropa” Andriej Malgin. Moskwie chodzi o kontrolowanie linii rozgraniczenia, a nie o kontrolowanie granicy rosyjsko-ukraińskiej, na to zgody Moskwy nie będzie. „A to oznacza – pisze Malgin, – że Donbas stanie się jedną wielką rosyjską bazą wojskową z [nieograniczoną] możliwością dokonywania rotacji sił i sprzętu”. Jeszcze ostrzej widzi kwestię wprowadzenia sił rozjemczych komentatorka „Echa Moskwy” Julia Łatynina (na podstawie analizy sytuacji w sierpniu 2008 roku w Gruzji, kiedy to ostrzał artyleryjski przedstawiony jako atak sił gruzińskich na pozycje rosyjskiego kontyngentu pokojowego w Osetii stał się pretekstem do uderzenia Rosji na Gruzję): „Rosyjscy mirotworcy [członkowie pokojowych misji rozjemczych] to tacy fantastyczni ludzie, którzy w dowolnym momencie mogą sami na siebie napaść i potem wyjaśniać, że zostali napadnięci. Rosyjscy mirotworcy – w przeciwieństwie do sił ONZ – to gwarancja, że konflikt znajdzie się w bardziej nieprzyjemnej sytuacji”.

Wrócę jeszcze do komentarza Malgina: „Kto weźmie na siebie zaopatrzenie i następnie odbudowę Donbasu? Ten honor uczestnicy rozmów chcą przyznać Ukrainie. Być może Poroszenko będzie się sprzeciwiał, ale tego nie jestem pewien. Co z tego wyjdzie? Będziemy mieli obszar, którego Kijów nie będzie kontrolował (mogą się tam nawet odbyć lokalne wybory pod kontrolą Zachodu, żeby dać tamtejszym władzom legitymację). Zachód nawet przyzna Kijowowi na to jakieś kredyty. Tylko zwrócić je będzie musiała i tak Ukraina. Najwidoczniej Europa nie na żarty przestraszyła się perspektywy pojawienia się w strefie konfliktu amerykańskiej broni. Oni uważają, że w takim razie Putin może powiedzieć: sami widzicie, skoro oni dostarczają broń „faszystom”, to i my legalizujemy nasze dostawy. I nastąpi eskalacja. Ale trzeba wiedzieć, że dostawy [rosyjskiej broni w strefę konfliktu] i tak idą, w ostatnim czasie całkiem jawnie”.

Na nadchodzący tydzień planowana jest kolejna seria konsultacji na różnych szczeblach. Dzisiaj niemiecka prasa ujawniła, że według szacunków niemieckich służb specjalnych liczba śmiertelnych ofiar konfliktu na Ukrainie wynosi pięćdziesiąt tysięcy.

Czeczeński scenariusz dla Donbasu

3 lutego. Nie tylko twarzowe zdjęcia z koalą w objęciach stanowiły cel wyjazdu Władimira Putina do Australii na szczyt G20 jesienią ubiegłego roku. Okazało się, że rosyjski prezydent pojechał tam z konkretnym planem dotyczącym uregulowania konfliktu wywołanego przez niego samego na wschodzie Ukrainy. Jak ujawnił dziś „Financial Times”, Angela Merkel została w Brisbane uraczona przez Putina „czeczeńskim scenariuszem”. Zgodnie z tym planem, Noworosja miałaby pozostać jako autonomia w składzie Ukrainy i zostać odbudowana przez Kijów ze zniszczeń wojennych. Na podobieństwo sytuacji w Czeczenii, która została zrujnowana przez wojska federalne [na przełomie lat 90. i 2000., notabene na rozkaz wschodzącej gwiazdy rosyjskiej polityki, podpułkownika Putina], a potem zalana [przez tegoż pułkownika] strumieniem pieniędzy spływających na mężny tors i w otwarty trzos Ramzana Kadyrowa. Autorzy materiału w „Financial Times” twierdzą, że Putin w Australii starał się przekonać swoich rozmówców, że najlepszy plan to skłonić ukraińskie władze, by wobec samozwańczych republik prowadziły taką samą politykę, jak Moskwa wobec Czeczenii: by im słono płaciły za lojalność. „Dla byłego oficera KGB taki sposób mógł być logiczny, ale dla córki wschodnioniemieckiego pastora przywiązanej do idei sprawiedliwości to było nie do zaakceptowania” – pisze „Financial Times”.

Nie wiadomo, o czym rozmawiali przez cztery godziny pani kanclerz i pan prezydent w Australii, trudno zweryfikować przecieki „Financial Times”. Ale patrząc na to, co dalej się działo na linii Moskwa-Berlin, można spostrzec, że to był punkt zwrotny. Angela Merkel była po rozmowie z Putinem zszokowana, przestała „kupować” jego narrację i przymykać oko na to, że Moskwa podsyca konflikt w Donbasie. „To było ostatnie osobiste spotkanie Putina i Merkel. Kanclerz, regularnie zwracająca się do Putina z prośbą o to, by wywarł wpływ na separatystów, by zaprzestali walki zbrojnej w Donbasie, oskarżyła Rosję o wykorzystywanie zamrożonych konfliktów do destabilizacji sytuacji w krajach obszaru postradzieckiego, starających się o zbliżenie z Unią Europejską” – napisał w komentarzu portal „Slon”.

Na wschodzie Ukrainy znowu rozgorzała gorąca wojna. Kreml nie zrezygnował z planu uzyskania wpływu politycznego na Kijów. Zdestabilizowany Donbas to doskonały sposób na destabilizowanie całej Ukrainy. Rosja od września ubiegłego roku (od podpisania porozumień mińskich) wzmocniła siły separatystów, parę dni temu do obwodów ługańskiego i donieckiego wjechał kolejny „konwój humanitarny”, mnożą się doniesienia o przerzucaniu z terytorium Rosji „urlopowanych” żołnierzy. Od wielu dni trwają walki w rejonie ważnego węzła komunikacyjnego Debalcewe z użyciem ciężkiego sprzętu, po obu stronach trwa jednocześnie zapalczywa wymiana informacji i dezinformacji. Jednym z tragicznych pól tej wymiany ciosów jest podawanie wzajemnie sprzecznych danych o ofiarach.

Lider donieckich separatystów Aleksandr Zacharczenko kilka dni temu zapalczywie obiecał odbicie z rąk Ukraińców Debalcewe, ogłaszał powszechną mobilizację (chciał powołać pod broń 100 tys. mężczyzn). Na te mobilizacyjne hasła odpowiedział niespodziewanie Igor Girkin vel Striełkow. „Ponieważ moja małżonka jest rdzenną mieszkanką Donbasu (urodziła się na terytorium Donieckiej Republiki Ludowej), proszę rozważyć możliwość zmobilizowania mnie i wcielenia do szeregów sił zbrojnych Donieckiej Republiki Ludowej. Mam 44 lata. Jestem zdolny do służby”. Kto by tam miał wątpliwości, że jest zdolny – już się wykazał, jeszcze jako niepoślubiony rdzennej mieszkance Donbasu rozwodnik, walcząc w Słowiańsku i Doniecku, a potem nagle zostawiając kamratów i rejterując do Rosji.

Ukraiński bloger Petro Szuklinow tak widzi powód urządzenia krwawej jatki pod Debalcewe: „Putin będzie próbował wszelkimi siłami zniszczyć format miński, który nie wpisuje się w jego doktrynę śmierci i chaosu. Jest zainteresowany, by osiągnąć odpowiedni rezultat metodami siłowymi, a następnie przedstawiać Ukrainie warunki. […] Rozmawiać z pozycji siły – to metoda Putina. […] Doktryna Putina to zewnętrzni wrogowie i wojna. Bez wojny na Ukrainie niepodobna cokolwiek objaśnić. Putin bez wojny to kliniczny idiota, który przefiukał piętnaście lat „wstawania z kolan”, tłustych lat rosyjskiej gospodarki w zamian za aneksję Krymu.[…] Wojna to żywioł Putina, z pozycji wojny można jak długo się chce bałwanić społeczeństwo. I tylko dzięki wojnie Putin może utrzymać się u władzy”.

Na razie z ewentualnego „czeczeńskiego scenariusza” realizowana jest faza „prasowania” Donbasu przy użyciu ciężkiego sprzętu bojowego, przywiezionego z Rosji. Ani słowa o tym, by Moskwa zamierzała kiedykolwiek przejść do fazy przekazywania strumieni pieniędzy na odbudowę. Winą za wszystkie zniszczenia nadal obarczać będzie Kijów.