Archiwa tagu: Władimir Putin

Forsa, forsa, wielka, mała

Najpierw o swoich ubiegłorocznych dochodach poinformował Barack Obama – we wspólnym oświadczeniu podatkowym z małżonką wykazał dochód 481 tys. dolarów (o 127 tys. dolarów mniej niż w poprzednim roku), z czego 59 tys. państwo Obamowie przeznaczyli na cele charytatywne. Kilka dni później deklarację wypełnił i opublikował prezydent Władimir Putin. W 2013 roku WWP zarobił 3,67 mln rubli (łatwo przeliczyć na dolary: dzisiaj kurs dolara w Rosji wynosił 36,1 rubli). A więc prawie pięć razy mniej niż lokator Białego Domu. Ba, nawet mniej niż premier Dmitrij Miedwiediew, który według oficjalnie podanych danych zarobił 4,26 mln rubli. O kwotach przeznaczanych przez władców Rosji na cele charytatywne żadnej wzmianki nie spotkałam. Natomiast dzisiaj pojawiła się wzmianka o nowym dekrecie prezydenta: sobie i Dmitrijowi Anatoljewiczowi Putin podniósł uposażenia 2,6 razy; „w celach zapewnienia gwarancji socjalnych osobom, piastującym odpowiednie urzędy państwowe”. Nawet wtedy jednak rosyjski prezydent nie prześcignie pod względem wysokości dochodów amerykańskiego partnera. No cóż, regionalne mocarstwo to tylko regionalne mocarstwo.

W deklaracji majątkowej prezydent Rosji wymienił, jak i rok temu, dwa mieszkania: o powierzchni 153,7 metra kwadratowego i 77 metrów oraz działkę i garaż. Prezydent rozliczał się z fiskusem sam, to znaczy bez małżonki. Niedawno agencje doniosły, że dopiero teraz orzeczono rozwód państwa Putinów, o którym ogłosili oni urbi et orbi już w ubiegłym roku.

Ale cóż tu porównywać się z zamorskim kolegą, skoro nawet na własnym podwórku prezydent Rosji nie wygląda w myśl opublikowanych deklaracji na krezusa. Więcej od szefa zarobili Siergiej Iwanow, kierujący prezydencką kancelarią (11 mln) i jego zastępca Wiaczesław Wołodin (14 mln). Mało tego – rzecznik prezydenta Dmitrij Pieskow wykazał w deklaracji dochody wyższe niż zwierzchnik: 9 mln rubli, a jego żona – 5 mln. Żony wysokich rosyjskich urzędników państwowych w ogóle wyjątkowo są zdolne, jeśli chodzi o biznes i inne rodzaje działalności przynoszących duże zarobki. Na przykład żona kierownika wydziału administracji prezydenta Olega Morozowa zarobiła w ubiegłym roku 84 mln rubli, podczas gdy mąż – zaledwie 7 mln (też więcej od prezydenta zresztą).

Kiedy słucha się wystąpień deputowanych i senatorów w rosyjskim parlamencie lub mediach, można wyciągnąć wniosek, że bardzo nie lubią oni Zachodu, jego zgniłych wartości, jego obłudy itd. Z różnych trybun padają ostatnio wezwania do ograniczenia, wręcz zerwania współpracy, bojkotu towarów, wygnania z Rosji McDonaldsa, wprowadzenia zakazu sprzedaży coca coli. Choć jak się bliżej przyjrzeć wybrańcom rosyjskiego narodu, to jeżdżą mercami i BMW, a nie ładą, noszą wyroby Armaniego, a nie zakładów odzieżowych z Iwanowa, kwasu chlebowego też chyba na co dzień nie piją. Z majątkowych deklaracji ministrów, deputowanych, senatorów wyziera wielka miłość do zagranicznych nieruchomości: wille w Hiszpanii, mieszkania w Wielkiej Brytanii, Szwajcarii, Włoszech, apartamenty w Bułgarii, a ponadto jachty. Niektórzy z wysoko postawionych polityków zostali wpisani na czarne listy, sankcje obejmują m.in. zakaz wjazdu do krajów zachodnich – nieruchomości pozostały więc na Lazurowym Wybrzeżu, a właściciele muszą się kontentować perspektywą spędzania wakacji w ojczyźnie. Przy czym krajowe posiadłości członków ekipy rządzącej nie wyglądają na kawalerki w chruszczowce. Mistrz teatru marionetek, typowany na autora akcji „rosyjska wiosna” na wschodzie Ukrainy, Władisław Surkow mieszka w osiedlu willowym Jezioro Łabędzie – dwuhektarowe włości z dwoma domami należą oficjalnie do jego połowicy, zdolnej bizneswoman. W niedostępnej cytadeli w podmoskiewskim Szulginie mieszka doradca prezydenta ds. Ukrainy Siergiej Głazjew (też jest na czarnej liście). Posiadłość tę dwa lata temu kupiła żona Głazjewa, Oksana. Rynkowa wartość samej działki Głazjewów, jak informuje skrupulatnie Newsru.com, wynosi około 100 mln rubli, a na działce stoi jeszcze przecież spory dom, też wart miliony. Tymczasem Głazjew wykazał w deklaracji dochód 4 mln rubli.

Wróćmy jeszcze na chwilę do tematu majątku Władimira Putina. Dwa mieszkania i garaż – tyle wiemy oficjalnie. A o domniemanych majętnościach WWP pisano od ładnych paru lat. Już w 2007 r. osobisty majątek Putina wyceniano na 40 mld dolarów. Prezydent miał zarabiać na akcjach Gazpromu i kompanii Gunvor. Jej – do niedawna – współwłaściciel Giennadij Timczenko typowany był przez niektóre tytuły prasowe na „opiekuna” puli należącej do Putina. Ci, którzy publikowali te dane, twierdzili, że musi to być prawda, gdyż nigdy nikt nie pozwał ich do sądu za podawanie tych danych i nie zarzucił kłamstwa.

Giennadij Timczenko został objęty amerykańskimi sankcjami po aneksji Krymu przez Rosję. Przypomnę, że na dzień przed ogłoszeniem listy szczęśliwie pozbył się akcji Gunvoru. A kilka dni temu opowiadał w rosyjskiej telewizji, że zawczasu zdążył wytransferować środki do Rosji i „są one teraz bezpieczne w rosyjskich bankach”. Zapewnił, że będzie inwestował w Rosji. To takie patriotyczne. Przypomnę jeszcze, że wykazane w deklaracjach pensje od marca prezydent przekazuje na konto w banku Rossija, objętym sankcjami Zachodu. Też w patriotycznym geście.

Skazani na Soczi

Jeszcze dwa dni temu rosyjscy deputowani świetnie się bawili w swoim towarzystwie, drwiąc z sankcji, jakie przygotował Zachód – w szczególności UE – w odniesieniu do rosyjskiego establishmentu w związku z zaanektowaniem przez Rosję Krymu. Odniosłam wrażenie, że wczoraj śmiali się już mniej radośnie. Ogłoszona przez Stany Zjednoczone lista krewnych i znajomych Królika z kooperatywy Oziero i okolic (ograniczenia wizowe, zamrożenie aktywów) jakoś przytępiła dowcip rosyjskich polityków (z imienną listą można się zapoznać m.in. tu: http://www.treasury.gov/resource-center/sanctions/OFAC-Enforcement/Pages/20140320_33.aspx).
Dlaczego? Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. A może to tylko moje indywidualne wrażenie, nic więcej.

Z czarnej listy najbardziej zainteresowała mnie osoba Giennadija Timczenki, szefa firmy Gunvor – naftowego tradera. Timczenko uparcie procesował się z publicystami, którzy określali go jako „przyjaciela Putina”. No i teraz pan Timczenko „który-nie-chce-być-nazywany-przyjacielem-Putina” trafił na amerykańską listę. Ale nie to przyciągnęło moją uwagę, a wiadomość, że na dzień przed ogłoszeniem listy Timczenko szczęśliwie sprzedał swoje udziały w firmie Gunver. Za taką przenikliwość należy mu się przydomek Wernyhora. Szczęśliwym nabywcą udziałów Timczenki został jego szwedzki wspólnik Torbjorn Tornqvist. Za ile? Nie wiadomo. Teraz Szwed ma 87 procent firmy, której kapitalizacja oceniana jest na 60 mld dolarów. Tornqvist zaprzeczał, by jakiekolwiek udziały firmy należały do Władimira Putina. A tak na marginesie, to w lipcu ubiegłego roku Giennadij Timczenko został odznaczony Orderem Legii Honorowej za wybitny wkład w rozwój rosyjsko-francuskich stosunków gospodarczych. Jak dalej będzie rozwijać działalność Timczenki na tym kierunku, zobaczymy.

Drugą ciekawą osobą, która znalazła się na czarnej liście Waszyngtonu, jest Dmitrij Kisielow, czołowy przedstawiciel linii propagandowej Kremla zaklętej w „zombojaszczikie”. O jego nominacji na szefa agencji informacyjnej i zasługach pieried Otieczestwom pisałam w grudniu zeszłego roku: http://labuszewska.blog.onet.pl/2013/12/13/rosja-dzis/
Kisielow, według własnych słów, za kryterium pracy pod jego kierownictwem uważa „miłość do ojczyzny”. Ostatnio wsławił się tym, że w cotygodniowym autorskim programie informacyjno-analitycznym straszył Stany Zjednoczone i poprawiał humory tym, którzy chcieliby utrzeć nosa Amerykanom. Na tle złowieszczych dekoracji przypominał zapominalskim, że Rosja jest jedynym krajem świata, które może „zamienić USA w jądrowy popiół”. Jakiś czas temu został też przez blogerów nakryty na wakacjach z rodziną. W Suzdalu? Nie. W Wołogdzie? Nie. Nikt by nie zgadł, że naczelny „zachodożerca” woli wypoczynek w Holandii, którą na ekranie odsądza od czci i wiary za całokształt. I jeszcze jedna ciekawostka na temat pana Kisielowa: były ambasador USA w Moskwie napisał w Twitterze, że cztery lata temu Kisielow brał udział w programie finansowanym przez Departament Stanu. „Wasi patrioci lubią krytykować Amerykę, a potem odpoczywać u nas. Za czasów, gdy byłem ambasadorem, wydaliśmy bardzo dużo wiz takim ludziom”. Indagowany w tej sprawie przez dziennikarzy, Kisielow zareagował ostro: „Nie dzwońcie do mnie. Już nigdy!”. Dokąd teraz będzie wyjeżdżał pan Kisielow? Może do Soczi, może do Suzdala. Pani wicepremier Olga Gołodiec już oświadczyła, że Rosjanie nie będą chcieli wyjeżdżać za granicę, wypoczywać będą wyłącznie w kraju.

Ocena tego, kto zyska, a kto straci na sankcjach, jest w Rosji zróżnicowana. Borys Makarienko z centrum Technologii Politycznych uważa, że bezpośredni wpływ sankcji na gospodarkę jest ograniczony. Ale może ważniejszym efektem będzie utrata wiarygodności Rosji, a to w dłuższej perspektywie może mieć negatywne znaczenie. Droższe będą kredyty, mniej będzie inwestycji. Ponadto w wyniku ochłodzenia stosunków z Zachodem Rosja straci dostęp do nowoczesnych technologii, o które zabiegała przez wiele ostatnich lat. Obniżenie ratingu Rosji może mieć znaczenie już w krótkoterminowej perspektywie.
Nikita Kriczewski – na drugą nóżkę, choć z pewnym takim niepokojem: Katastrofy z powodu sankcji nie będzie. Ale z drugiej strony Rosjanie odczują – nie wiadomo, do jakiego stopnia boleśnie – wzrost kursu dolara czy inflację. Kriczewski zwraca przy tym uwagę, że rosyjska gospodarka notowała niepokojące sygnały spadku na długo przed kryzysem ukraińskim. „Ale jednocześnie obserwujemy napływ zagranicznych pieniędzy do Rosji. To pieniądze, które niegdyś zostały wyprowadzone do rajów podatkowych. Trafiają one do państwowych banków. Więc rezerwy finansowe Rosja ma”.

Swietłana Samojłowa na politcom.ru z kolei pisze: „Rosja nie ma analogicznego instrumentu sankcji w sferze bankowej [jakie Stany Zjednoczone zastosowały wobec banku Rossija, należącego do jednego z braci Kowalczuków z kooperytywy Oziero]. Za amerykańskie sankcje odpowie więc Ukraina. To stało się jasne po ostatnim posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa: Moskwa zaostrzyła warunki finansowe wobec Ukrainy […], ogłosiła o denonsacji umów charkowskich uzależniających obniżenie cen na rosyjski gaz dla Ukrainy od warunków stacjonowania na Krymie Floty Czarnomorskiej”. Ceny gazu będą więc dużo wyższe. Premier Miedwiediew okazał się biegły w rachunkach i wyliczył, że Ukraina jest winna Rosji 11 mld dolarów, które Kijów zaoszczędził na tych niezasłużonych zniżkach.
To ciekawy passus, pogłębiający wrażenie rozjechania się pojęć, którymi operują rosyjskie władze. Z jednej strony powtarzają, że Janukowycz jest prawowitym prezydentem. A to on podpisywał umowy w Charkowie. Przy denonsacji już go o nic nie pytano. Z drugiej strony raz Władimir Putin mówi na zmianę, że władza w Kijowie jest nielegalna, a znowu że jest jednak „częściowo legalna”, ale państwa Ukraina nie ma i żadne umowy z nią nie obowiązują. Ale ktoś jednak ma w Kijowie zobowiązania wobec Rosji i musi zapłacić 11 mld. Nie mogę nadążyć za tym rozumowaniem.
Samojłowa wyciąga natomiast taki wniosek: „To wyraźny sygnał dla Zachodu: jak wy będziecie zaciskać palce na szyi Rosji, to Rosja będzie zaciskać swoje na szyi Ukrainy. A długi Ukraina będzie spłacać kredytami z USA i UE. Na tym zapewne ma polegać główna asymetryczna odpowiedź Rosji na sankcje”. Dość przewrotne. Ale czy faktycznie tak będzie?

Sankcje są jednym z głównych tematów dyskusji, ale także żartów. Rosjanie podśmiewają się z tego, jak Amerykanie przejmą się analogicznymi sankcjami rosyjskimi wobec wysokich urzędników amerykańskiej administracji: Michelle Obama z przerażeniem konstatuje, że nie będzie mogła kształcić dzieci w Kałudze, jej mąż – że nie pojedzie do Ust-Iżewska, a Hillary Clinton łapie się za głowę, że zamrożą jej konta w Sbierbanku. Tymczasem prezydent Putin oznajmił, że w ramach akcji solidarności z obiektami sankcji otworzy w najbliższy poniedziałek rachunek w banku Rossija.

Rosja + Krym = ?

„Obama, zajmij się Alaską”, „Wierzymy Putinowi”, „Cudzego nam nie trzeba, swoje obronimy” – to kilka z licznych haseł towarzyszących zebranym dziś na placu Czerwonym w Moskwie. Przyszło – wedle oficjalnych danych – 110 tysięcy, by zamanifestować aprobatę dla krymskiego Blitzkriegu prezydenta Putina (według reporterów portalu Slon.ru żadną miarą nie mogło być tyle osób, na placu nie było ścisku. Ale aplauz był. I to jaki!). Sam prezydent wystąpił przed tłumem, wznoszącym okrzyki „Rosja, Rosja” i „Putin, Putin”. Powiedział: Po długim i wyczerpującym rejsie Krym i Sewastopol nareszcie zawinęły do rodzimej przystani. Na stałe.

Wcześniej w dłuższym wystąpieniu przed Zgromadzeniem Narodowym (obie izby parlamentu) i licznymi przedstawicielami najwyższych władz państwowych, religijnych i biznesowych przedstawił nową poolimpijską twarz Rosji. Odniósł się do najnowszych wydarzeń. Referendum na Krymie jest prawomocne; Ukraina nadal znajdująca się w szponach banderowców i antysemitów poduszczanych przez wiadomych sponsorów zasługuje na pomoc (jesteśmy jednym narodem), Ukraina to ból; Zachód przekroczył granice [przyzwoitości], ale teraz niech przestanie histeryzować i uzna Rosję za zasługującego na respekt gracza; Niemcy powinni zrewanżować się za wsparcie Rosji w dziele zjednoczenia państw niemieckich; kto nie wierzy, jest piątą kolumną; rozpad ZSRR doprowadził do wielu „upuszczeń” i błędów, teraz to naprawimy, Rosja została okradziona, a nawet ograbiona, ma prawo upomnieć się o swoje. Zwraca jeszcze uwagę serwilistyczny gest wobec Chin.
Na Kremlu zaraz po orędziu prezydenta podpisano w te pędy umowy o przyjęciu „niepodległego” Krymu i wydzielonego miasta Sewastopola w skład Federacji Rosyjskiej. Jeden z sygnatariuszy – szpakowaty pan z bródką wystąpił w czarnym swetrze (i tak dobrze, że nie w szortach – skomentowali opozycyjni obserwatorzy). Był to wybrany na wiecu pod koniec lutego „ludowy” mer miasta Sewastopol Aleksiej Czałyj.

Pan prezydent długo zaprzęgał, szybko pojechał. Zaprzęgał, wprowadzając od swego powrotu na Kreml dwa lata temu jeden za drugim akty prawne pozwalające na kontrolowanie wszystkiego, co się rusza, czyszcząc i tak już wyczyszczoną polityczną polankę, konserwując beton i betonując konserwę, stwarzając atmosferę oblężonej twierdzy, odbudowując militarną stronę mocy, doskonaląc metody propagandy. I teraz wszystko się przydało. Objęcie Krymu błyskawiczną opieką przy pomocy anonimowych „zielonych ludzików” poszło jak z płatka. Parlament przyjął posłusznie, sprawnie i szybko wszystkie listki figowe, by stworzyć pozory działań zgodnych z prawem.
Środowiskiem naturalnym nowej rosyjskiej polityki będą ruchome piaski. „Prezydent Putin szuka argumentów, by zmusić społeczność międzynarodową, aby uznała prawo Rosji do robienia tego, co uważa ona za stosowne w sferze interesów narodowych” – pisze politolożka Tatiana Stanowaja.

Jak szybko odżyły w rosyjskim społeczeństwie sowieckie klisze, tęsknoty za utraconym mocarstwowym rajem. Reanimowano demony odwetu, odebranie Krymu jest postrzegane jako przywrócenie sprawiedliwości dziejowej. To swego rodzaju rekompensata, wywołująca bezrefleksyjną euforię. No i teraz znów jesteśmy razem! Ostatnie sondaże wykazują wzrost poparcia dla Putina.

Sankcje? Za co? Ale skoro taka wola – to proszę bardzo. Zresztą Rosja odpowie „adekwatnie”. Dotychczasowe sankcje towarzysko są może i nieprzyjemne, ale gospodarczo na razie niedotkliwe. Prezydent po raz kolejny zaprezentował rozczarowanie co do postawy Zachodu. Deputowani Dumy Państwowej w ramach akcji solidarnościowej z posłanką Mizuliną, umieszczoną na liście polityków objętych symbolicznymi sankcjami Zachodu, zaproponowali, by wszystkich deputowanych wpisać na tę listę. „Nacjonalizacja elity” też poszła błyskawicznie. Według nowej mody, nieładnie teraz mieć gustowny pałacyk na Riwierze czy apartament w Miami, teraz ładnie jest jeździć na Krym, do Soczi i inwestować w kraju lub blisko za granicą (najbogatszy z rosyjskich krezusów Aliszer Usmanow sprzedał ostatnio swoje akcje Apple i Facebook i zainwestował w chińską firmę o wymownej nazwie Alibaba Group Holding; Usmanow doskonale wyczuwa kierunki politycznych wiatrów). Z sankcji Zachodu rosyjska wierchuszka śmieje się do łez. A łzy żalu być może roni w zaciszu kurnej chaty na Rublowce.

Wypatrywałam wśród siedzących w kremlowskim pałacu deputowanych i innych zaproszonych gości Wiktora Janukowycza. Ostatnio przecież został pokazany – jak sam to określił – „żywy”, obiecał, że nie zostawi Ukrainy. Widocznie może siedzieć w Rostowie u kolegi, a moskiewskie salony – nie dla niego.

Jak panu do twarzy w masce Machiavellego

Nowo-Ogariowo, godzina 15 czasu moskiewskiego, dziennikarze czekają od trzech godzin na spotkanie z prezydentem Władimirem Putinem. Prezydent właśnie zakończył inspekcję zachodnich garnizonów i wreszcie znalazł czas na wyjaśnienie swojego stanowiska wobec wydarzeń na Ukrainie ze szczególnym uwzględnieniem wysłania wojsk na Krym.
Prezydent jak zwykle z wdziękiem spóźniony, zasiada w firmowej pozie w fotelu. Na początku jest trochę spięty, ale szybko przechodzi do rzeczy.
Na razie (podkreślmy) nie widzi konieczności, aby rosyjskie wojska miały wkraczać na Ukrainę. Ale papier na to w razie czego ma: prezydent Janukowycz (jedyny prawowity, choć całkowicie pozbawiony władzy i politycznej przyszłości) poprosił go dwa dni temu o to, by w obronie Ukraińców armia rosyjska wkroczyła na Ukrainę. Poza tym przecież Rada Federacji dała już swoją zgodę. [Rada Najwyższa Ukrainy podczas dzisiejszych posiedzeń przypomniała, że zgodnie z przepisami to parlament, a nie prezydent może decydować o zapraszaniu obcych wojsk na swoje terytorium, jeżeli taki list w ogóle istnieje i został podpisany przez Janukowycza, to należy go zakwalifikować jako zdradę stanu]. Wojska wkroczą, jeśli rozpoczną się prześladowania Rosjan lub Ukraińców, którzy nie uznają władz w Kijowie. Władzom w Kijowie swoją drogą prezydent doradził, aby jak najszybciej zorganizowały wybory i jakoś się umocowały prawnie, bo na razie umocowane nie są. To znaczy – niektórzy są, a inni nie za bardzo. W tym miejscu coś w logice wywodu zazgrzytało: bo niby Rada Najwyższa częściowo (tajemnicza sprawa) jest prawomocna, ale „inne organy” – to już nie. Taki Turczynow, p.o. prezydent, absolutnie nie. Ale w dalszej części wypowiedzi prezydent Putin oznajmił, że rząd („inne organy”) jednak się kontaktują z rosyjskimi odpowiednikami. On sam chętnie by zobaczył w Moskwie Julię Tymoszenko, mile wspomina ich spotkania. [Bonaparte w spódnicy przedwczoraj wycofała się z pomysłu wyprawy na Kreml, ale po takim zaproszeniu – kto wie]. I jeszcze jedno: na pytanie, czy Moskwa uzna wybory na Ukrainie, prezydent odpowiedział, że uzna albo nie uzna. Ciekawe, od czego to będzie zależało.
Zmiany, które zaszły na Ukrainie, prezydent Putin nazwał przewrotem antykonstytucyjnym i zbrojnym zamachem stanu. Pod koniec wystąpienia nawiązał do opinii ekspertów, którzy z kolei nazywali wydarzenia w Kijowie rewolucją. „Jeśli była to rewolucja, to [w jej wyniku] powstaje nowe państwo. A my z rządem tego państwa żadnych umów nie zawieraliśmy”.
Kto wywołał tę rewolucję/przewrót/zamach stanu? Była świetnie zaplanowana, co do tego prezydent Putin nie ma wątpliwości. O autorach tego planu rosyjska telewizja opowiada kilkadziesiąt razy dziennie. Partnerzy zachodni mają odmienne zdanie, chętnie stosują podwójne standardy (Afganistan, Kosowo). Prezydent Putin z nimi rozmawia. Poufnie.
Generalnie Rosja czuwa, aby w tym chaosie do władzy na Ukrainie nie dorwały się nieodpowiedzialne elementy. Czuwa i będzie czuwać.
Po Krymie paradują, jak się okazuje, nie rosyjscy żołnierze, a samoobrona Krymu „w mundurach, które można kupić w sklepie” [naszywek nie mają, to fakt]. A nowe władze Krymu – w przeciwieństwie do tych w Kijowie – zostały wybrane zgodnie z procedurami i mają legitymację [nowy premier wybrał się w Radzie Najwyższej Krymu bez zarejestrowanego i potwierdzonego kworum]. Regiony powinny jego zdaniem przeprowadzić lokalne referenda w sprawie swojego statusu [scenariusz federalizacji Ukrainy, jak widać, nadal jest w grze].
Było podczas prezydenckiego wystąpienia kilka iskrzących momentów. Kiedy jedna z dziennikarek zaczęła zadawać pytania o to, kto wydał rozkaz strzelania do tłumu na Majdanie, prezydent Putin agresywnie jej przerwał i zaczął opowiadać o aktach agresji wobec milicjantów i Berkutu. Prezydent nieoczekiwanie przyznał, że „częściowo” rozumie ludzi na Majdanie – bo zbuntowali się przeciwko skorumpowanemu systemowi. Głównego hierarchę tego systemu prezydent Putin przyjął na terytorium Rosji z pobudek humanitarnych – w przeciwnym razie zostałby on zabity, wyraził przypuszczenie Władimir Władimirowicz. Ale teraz po prostu Majdan „zmienia jednych żulików na innych”. Znamienna była też krytyka ukraińskich oligarchów, którzy obecnie są mianowani na stanowiska szefów regionów. Ihor Kołomojski, jak się okazuje, wystawił do wiatru nawet [podkreślmy – nawet] Romana Abramowicza. Coś mu miał zapłacić, ale nie zapłacił. Faktycznie, spryciarz. Nawet Abramowicza ograł. W innym miejscu prezydent zapewnił, że żołnierze ukraińscy i rosyjscy nigdy nie będą po dwóch stronach barykady. „Niech no ktoś z wojskowych spróbuje strzelać do swoich ludzi, za którymi my będziemy stać z tyłu. Nie z przodu, a z tyłu. Niech no oni spróbują strzelać do kobiet i dzieci”. To zagadkowa konstrukcja myślowa, podchwycona przez blogerów, którzy zastanawiają się, czy to znaczy, że Putin zamierza gnać przed czołem rosyjskich formacji ukraińskie kobiety i dzieci, żeby ukraińskie oddziały w nich nie strzelały.
Ale żarty na bok, to nie była przyjemna impreza. Raczej złowroga. Prezydent Putin pokazał już światu, że ma karabin, pistolet i granaty też. I dzisiaj powiedział, że nie będzie z nich strzelał. Ale broni nie schował. Rosja teraz się cofnęła przed sięgnięciem po argument siły, ale w zależności od tego, jak się będą rozwijać wydarzenia, odłoży ten argument albo sięgnie po niego ponownie. Jeśli w wyborach wezmą udział siły prorosyjskie i Rosja zyska nowe narzędzia wpływu na decyzje polityczne Ukrainy, to OK, jeśli nie – to zobaczymy. Na razie pozostaje w grze presja siłowa i presja ekonomiczna.
Ciekawy jest komentarz Antona Oriecha na stronie internetowej „Echa Moskwy”: „Co tu ukrywać – [Putin] wszystkich nastraszył. W Rosji, na Ukrainie, w świecie. My rzeczywiście zaczęliśmy myśleć, że nasz prezydent coś nie-hallo. A on po prostu zastosował silnie działający środek. Za to teraz jest gotów do pokojowego dialogu w komfortowej dla siebie pozycji człowieka, który może dyktować warunki, a nie doganiać pociąg, na który się spóźnił. […] Ale Putin miał jeszcze zapas, miał się jeszcze gdzie cofać. W porównaniu z wojną wszystko inne nie jest już tak straszne, prawda? I Amerykanie z Europą odetchną z ulgą, że Rosjanie nie są nienormalni, tylko trochę się za bardzo zdenerwowali. I Ukraińcy odetchną, że nie będą ich bombardować już w tej chwili. I normalni ludzie w Rosji, którzy nie wpadli w militarystyczny amok, ucieszyli się, że hasło „Czołgi na Kijów” pozostanie tylko na plakatach maszerujących pracowników sfery budżetowej [popierających działania Putina]. Nawet giełda zareagowała z optymizmem. Ale strzelba zawieszona w pierwszym akcie tej sztuki, może wypalić w następnych”.
Miejmy nadzieję, że to nie nastąpi.

Kilka godzin w Soczi

Znowu było tajemniczo – prezydent Janukowycz w drodze z Pekinu do Kijowa zawitał do Soczi, gdzie spotkał się z Władimirem Putinem. Podobnie jak po dwóch poprzednich spotkaniach obu panów prezydentów w październiku i listopadzie i tym razem wydano króciutki ogólnikowy komunikat: rozmawiano o relacjach handlowych i gospodarczych. Strona ukraińska dopowiedziała jeszcze, że tematem rozmów było przygotowanie przyszłego porozumienia o strategicznym partnerstwie.
Z Pekinu ukraiński prezydent nie wiezie skrzyń pełnych złota. A to oznacza, że pole poszukiwań zbawczego deszczu pieniędzy dla pogrążonej w kryzysie ukraińskiej gospodarki pozostało wąziutkie. Ukraińska prasa w przeddzień wizyty w Soczi spekulowała, że brzytwą dla tonącego Janukowycza będzie 12 mld dolarów rosyjskiego kredytu i nowy kontrakt pomiędzy Gazpromem i ukraińskimi prywatnymi firmami (należącymi do Dmytro Firtasza, Serhija Kurczenki i Ihora Bakaja) na dostawy 10 mld metrów sześciennych gazu po cenie 210-220 dolarów za tysiąc metrów już od 1 stycznia 2014 roku. Obecnie Ukraina płaci za rosyjski gaz dużo wyższą stawkę, a właściwie nie płaci, bo nie ma z czego, rosną zaległości, które też są przedmiotem zakulisowych rozmów i prasowych spekulacji. Czy wszystkie te spekulacje mają sens, pewnie dowiemy się niebawem. To dobre warunki dla strony ukraińskiej. Ale co Rosja chce w zamian? Tego nie wyjawiono. Wojna nerwów na gazowym froncie trwa – codziennie wydawane są wzajem sobie przeczące komunikaty. Raz w eter wydostaje się zapewnienie, że Gazprom daruje Ukrainie zaległe płatności lub przynajmniej je sprolonguje, to zaraz potem płynie zapewnienie, że nic takiego nikt nikomu nie przyrzekał.
Jeżeli przecieki na temat rozmów gazowych z prywatnymi firmami się potwierdzą, to powstanie ciekawy układ. Ihor Bakaj jest bliskim współpracownikiem Wiktora Medwedczuka, szarej eminencji z czasów prezydentury Leonida Kuczmy i kuma prezydenta Putina. Młody zdolny (27 lat) Serhij Kurczenko należy do bliskiego otoczenia prezydenta Janukowycza i jego syna Ołeksandra. Dmytro Firtasz jest zawsze i wszędzie tam, gdzie gaz pachnie dolarami, jego przynależność do tej czy innej grupy biznesowo-politycznej jest od lat przedmiotem dyskusji. Schemat pozwoli się pożywić krewnym i znajomym Królika. Ta grupa na pewno nie będzie popierać europejskich dążeń Ukrainy, skoro karmić ją będzie inna ręka.
Tymczasem Majdan szykuje się do weekendu, manifestantów przybywa (zwoływane jest zgromadzenie ludowe), wewnętrzne służby porządkowe zamieniły plac w warownię. Sąd w Kijowie dał demonstrującym pięć dni na opuszczenie Majdanu. Na razie nie widać, by ktokolwiek myślał o zwinięciu protestu. W dzisiejszym wywiadzie dla Radia Swoboda pisarka Oksana Zabużko z niepokojem przestrzegała przed możliwymi kolejnymi prowokacjami. Jej zdaniem w Kijowie miesza ręka Kremla, który chce „zawrócić marnotrawną Ukrainę w sferę Putinowskich wpływów. Przysłali tu profesjonalnych prowokatorów. Służba Bezpieczeństwa Ukrainy nie jest zdolna do organizowania tego rodzaju prowokacji. […] Moskwa prowadzi zmasowaną kampanię informacyjną: że w Kijowie są pogromy, w Kijowie jest krew itd. Do sukcesu tej operacji potrzebna jest krew. Celem jest podział kraju. Mam nadzieję, że to się nie uda. Ukraina to nie Rosja. […] Dziś na Ukrainie nie jest już możliwe wykluczenie społeczeństwa z polityki, jak to się dokonało na Białorusi czy w Rosji. Ale koordynacji pomiędzy elitami a społeczeństwem nie ma”.
Jeden z liderów mityngującej na Majdanie opozycji, Arsenij Jaceniuk z Batkiwszczyny wezwał prezydenta Janukowycza do ujawnienie treści rozmów z Putinem. Nie wygląda na to, by mógł cokolwiek wskórać. Opozycja ma znacznie słabszą pozycję przetargową po przegraniu w parlamencie głosowania w sprawie odwołania premiera Azarowa. Ale broni nie składa.

To nie rewolucja

Przez kilka dni, kiedy w Kijowie miały miejsce wpierw demonstracje przeciwko wycofaniu się Ukrainy z podpisania umowy stowarzyszeniowej z UE, potem pacyfikacja protestu, wreszcie niemal milionowa manifestacja oburzonych przemocą ludzi, Kreml milczał jak zaklęty. Rosyjska telewizja (i inne media też) poświęcała wydarzeniom na Ukrainie wiele uwagi – pokazywała reportaże z Majdanu, specjalni korespondenci opowiadali o wydarzeniach na ulicach ukraińskiej stolicy. Podkreślano przy tym, że protestujący łamią prawo, zachowują się agresywnie, atakują budynki rządowe, a Unia Europejska z Polską na czele ingeruje w wewnętrzne sprawy Ukrainy i podsyca bunt. Spekulowano, że na Ukrainie zostanie wprowadzony stan wyjątkowy. Znany z werbalnych i nie tylko werbalnych wybryków Władimir Żyrinowski mówił, że Zachód przerzuca na Ukrainę narkotyki i broń. Deputowany z Sewastopola na Krymie zapraszał rosyjskie wojska na ukraińskie ziemie w celu zaprowadzenia porządku.
Dziś głos w sprawie tego, co się dzieje w Kijowie, zabrał Władimir Putin: „Wydarzenia na Ukrainie przypominają nie rewolucję, a pogrom. Moim zdaniem, to jest mało związane z relacjami Ukrainy i Unii Europejskiej”. Putin wypowiedział się na ten temat w Erywaniu, gdzie z armeńskim prezydentem Sargsjanem omawiał perspektywy szybkiego włączenia Armenii do Unii Celnej Rosji, Białorusi i Kazachstanu (świetlana droga dla Ukrainy?). Zdaniem rosyjskiego prezydenta Majdan jest lekkim falstartem – taki scenariusz rozkołysania nastrojów społecznych był przygotowywany na czas wyborów prezydenckich 2015. „To proces wewnątrzpolityczny, podjęta przez opozycję próba podważenia legalnej – podkreślam to, legalnej – władzy. Mało tego – to, co się obecnie dzieje, to nie całkiem jest rewolucja, a dobrze przygotowane akcje, a te akcje były przygotowywane nie na dziś, a na wiosnę 2015. […] To jasne jak słońce dla każdego obiektywnego obserwatora. Opozycja albo nie zawsze może skontrolować, co się dzieje, albo jest parawanem dla ekstremistycznych działań”. Prezydent Rosji zauważył też, że nikt nie zagłębia się w tekst porozumień z Europą. „Nikt niczego nie widzi i nikt niczego nie słyszy. Powiadają, że narodowi ukraińskiemu odbiera się marzenia. Ale jeśli przyjrzeć się treści tych porozumień, to do [realizacji] tego marzenia, a marzenie to zasadniczo rzecz dobra, wielu może nie dożyć”, bo warunki, jakie stawia Unia są kategoryczne i trudne. Rosja nie stawia warunków. „Chcę podkreślić, że niezależnie od tego, jaki będzie wybór narodu ukraińskiego, odniesiemy się do niego z szacunkiem”.
Znakomicie, szacunek to wspaniała rzecz, szczególnie chwalebna w polityce. Prezydent Putin na pewno ma respekt wobec tego, co się dzieje u sąsiadów. Do dziś nie wyleczył traumy po pomarańczowej rewolucji, do dziś nie pozbył się obaw, że pomarańczowa zaraza dotrze pod bramy Kremla. Sytuacja jest dziś zasadniczo inna niż dziewięć lat temu. I na Ukrainie, i w Rosji. Ale osad najwyraźniej pozostał. Znamienna jest chęć wytłumaczenia wydarzeń na Ukrainie zakulisowymi działaniami ciemnych zagranicznych sił (wiadomo kogo).
W wielu komentarzach w rosyjskich portalach społecznościowych powtarzały się porównania pomiędzy scenariuszem ukraińskim i wydarzeniami w Rosji po wyborach do Dumy i wyborach Putina. „My w Moskwie wyszliśmy na ulice, na placu Błotnym 6 maja 2012 roku trochę nas spałowali, postraszyli, zaaresztowali, wybiórczo skazują w pokazowych procesach i myśmy podkulili ogon pod siebie i wycofaliśmy się. Nic się nie zmieniło. A Ukraińcy, jak ich Berkut pobił na Majdanie, zareagowali wielkim oburzeniem – na ulice wyszedł milion ludzi. U nas nie do pomyślenia” – konstatują rosyjscy blogerzy. Ale to może dobry temat na oddzielny tekst. A teraz jeszcze wróćmy do realpolitik.
Na linii Moskwa-Kijów znowu zapachniało gazem. Do przestrzeni medialnej na zmianę przedostają się komunikaty, że sprawa ceny rosyjskiego gazu dla Ukrainy będzie przedmiotem negocjacji, a zaraz potem rosyjskie władze zapewniają, że Ukraina nie powinna oczekiwać zmiany taryfikatora. Dziś wicepremier Igor Szuwałow wypuścił kolejny balon próbny. Powiedział, że jeżeli Ukraina podejmie decyzję o wstąpieniu do Unii Celnej, to otrzyma w tym atrakcyjnym pakiecie również korzystniejszą cenę gazu. Ten lep niższych cen gazu to nie nowina. Moskwa już coraz bardziej jednoznacznie określa „linie brzegowe”: Ukraina w ramionach Unii Celnej = niższe ceny rosyjskiego gazu dla Ukrainy. A jak nie, to nie.
Ciekawe, czy Władimir Władimirowicz widział jeden z licznych na Majdanie transparentów: „Putin, hands off Ukraine”. Raczej nie. Bo pierwszy program rosyjskiej telewizji unika pokazywania takich drastycznych napisów, a pan prezydent zdaje się oglądać tylko ten program.

Jeszcze o portrecie

Na podsumowanie prezydentury Władimira Putina będzie czas, kiedy dobiegnie końca jego druga kadencja. Do kompletu ocen brakuje rzeczy z dzisiejszego punktu widzenia zasadniczej: czy skutecznie, zgodnie z planem Putinowi uda się przeprowadzić operację „Sukcesja”. I czy posadzenie na prezydenckim fotelu Dmitrija Miedwiediewa zagwarantuje trwałość stworzonego za czasów Putina systemu monarchii korporacyjnej. Ale to temat na odrębną opowieść.

Teraz natomiast, w związku z przyznaniem Putinowi tytułu „Człowieka Roku” przez „Time’a”, można pokusić się o próbę przyjrzenia się, czy polityka zagraniczna odchodzącego lidera była skuteczna. Trąby Kremla głoszą wszem wobec, że Rosja wstała z kolan, znajduje się w dziesiątce najbardziej rozwiniętych krajów świata, jej donośny głos słyszalny jest wszędzie, z Rosją zaczęto się liczyć, „Rosja znów jest na mapie świata”, jak napisał w uzasadnieniu decyzji „Time”.

W ujęciu dzisiejszej kremlowskiej propagandy – prezydentura Putina to pasmo sukcesów. Tymczasem jak się tak bliżej przyjrzeć, to przecież różnie bywało, przeważnie bez sukcesów. I częściej nieskutecznie niż skutecznie. W każdym razie niejednoznacznie.

Z pytań Witalija Portnikowa, którego zacytowałam w poprzednim poście, można wywnioskować, że na obszarze WNP Rosja utraciła monopol na wpływy, a w niektórych krajach postradzieckich – utraciła wpływy w znacznym stopniu. Czy zatem utratę wpływów w tak wrażliwym miejscu można poczytać za sukces prezydentury Putina?

Sztandarową doktryną rosyjskiej dyplomacji względem Europy było układanie się z poszczególnymi przywódcami poszczególnych państw – Chirakiem, Berlusconim, Schroederem, dobijanie różnego typu targów ponad głowami Komisji Europejskiej, lekceważenie procesu integracji (zwłaszcza przyjmowanie nowych państw członkowskich). Błyskanie w oczy specjalną broszką dawało (i daje) pewne rezultaty w pewnych obszarach – z Niemcami Rosjanie stworzyli koncern Nord Stream, który ma wybudować (ma wybudować, choć ciągle jeszcze nic nie wybudowano) kompletnie niezrozumiały z ekonomicznego punktu widzenia, drogi gazociąg po dnie Bałtyku, zawarto porozumienia z włoskim ENI, francuskie przedsiębiorstwo dopuszczono do jednego z ważniejszych rosyjskich złóż nośników energii. Ale na wyeksponowanych europejskich fotelach nastąpiła ostatnio personalna zmiana i nastąpiła też pewna zmiana percepcji. Co więcej – wymachiwanie przez Rosję gazrurką w sporach polityczno-gospodarczych z Białorusią i Ukrainą odniosło skutek odwrotny od zamierzonego: Zachód zamiast bez namysłu paść w ramiona moskiewskiego energetycznego mocarstwa, zaczyna z pewną taką ostrożnością popatrywać na rosyjskiego partnera, szukać dróg dywersyfikacji dostaw i pracować nad wspólną polityką energetyczną.

Czy na wzrost zaufania Europy do Moskwy wpłynęło może wprowadzone na początku grudnia moratorium na wykonywanie postanowień traktatu CFE przez Rosję? A czemu mają służyć groźne pohukiwania rosyjskiej generalicji, która zapowiada, że komputer odpali rakietę w kierunku Polski, jeżeli z jej terytorium w przyszłości wystartuje antyrakieta z amerykańskiej wyrzutni? (Czy to jest ta szumnie zapowiadana przez wysokich funkcjonariuszy rosyjskiego państwa adekwatna odpowiedź na zbudowanie w Europie Środkowej elementów amerykańskiego systemu przeciwrakietowego?) Czy pokazywane z lubością w mediach próby z nowymi rosyjskimi rakietami zastąpią Rosji utracony parytet jądrowy z USA? Rozpryskujące się w powietrzu wielogłowicowe rakiety na trasie Plesieck – Kamczatka wyglądają świetnie w telewizji i w tym błyszczącym opakowaniu dobrze się sprzedają na rynku wewnętrznym. Mają porażać świadomość, utrwalać pogląd, że Rosja znów wygraża atomową pięścią. Komu? Po co? Czy te pomruki niewyspanego rosyjskiego niedźwiedzia to oznaka faktycznej potęgi czy kolejny bluff?

A jak można ocenić działania Rosji w odniesieniu do problemu statusu Kosowa? Czy sprzeciw wobec planu Ahtisaariego i podjudzanie Serbii przeciwko Zachodowi jest konstruktywną propozycją czy kolejną próbą zamieszania?

A Iran? Paliwo dla elektrowni jądrowej w Bushehr i systemy S-300 dla irańskiej armii. To sukces czy bomba z opóźnionym zapłonem?

Wspólnym wysiłkiem Moskwy i Pekinu udało się sklecić Szanghajską Organizację Współpracy, grupującą graniczące z Chinami państwa postradzieckie. I znowu – w wymiarze propagandowym okrzyknięto to w Rosji jednoznacznym sukcesem Putina. Tymczasem nawet gołym okiem widać, że lista rozbieżności, zagrożeń i obaw w stosunkach rosyjsko-chińskich jest pokaźna i tylko stale się wydłuża, a Rosji pod rządami Putina ani nie udało się jej skrócić, ani w ogóle zmiękczyć twardej sąsiedzkiej rzeczywistości.

To znowu tylko kilka pytań, a nie analiza prezydentury Putina. Pozostaje jeszcze choćby cały obszar stosunków amerykańsko-rosyjskich, meandrujących w dziwnych figurach stylistycznych.

Głos Rosji jest coraz bardziej donośny. Owszem. Propagandowo bardzo dobrze ustawiony. I trudno uwolnić się od wrażenia, że dziwną przyjemność sprawia rosyjskim politykom jego szorstkość, ton nieprzyjazny, wręcz wrogi, że w tym gatunku czują się dobrze. Tylko czy to sukces polityki Putina?

Tłum na okładce

Prezydent Putin w pięknym gabinecie w Nowo-Ogariowie udzielił wywiadu amerykańskim dziennikarzom z okazji przyznania mu tytułu „Człowieka Roku” przez pismo „Time”. Nienaganny granatowy garnitur, nienaganna błękitna koszula bez najmniejszej zmarszczki, nienaganny granatowy krawat i nienaganne spojrzenie z wysoka na gości i ich młodą amerykańską cywilizację. I wielkie emocje ze stukaniem wskazującym palcem po stole i podnoszeniem głosu, kiedy odpowiadał na pytanie, jak Zachód ocenia Rosję. I niedbała, kowbojska poza, kiedy mówił o młodzieńczych fascynacjach „Beatlesami”.

„Są na świecie starsze cywilizacje niż amerykańska. Dlaczego uważacie, że macie prawo pouczać innych, jak się mają zachowywać?” (…) „Nie powiedziałbym, że NATO to śmierdzący trup zimnej wojny, ale to przeżytek, który dostaliśmy w spadku po minionej epoce. Najwyższy czas skończyć z blokowym myśleniem. Po co w ogóle istnieje NATO? Przecież nie potrafi odpowiedzieć na wyzwania współczesności, nie nadaje się do walki z terroryzmem. Czy potrafiło zapobiec zamachowi 11 września, w wyniku którego zginęły setki i tysiące Amerykanów? Gdzie było wtedy wasze NATO? Gdzie?! (…) Z terroryzmem można walczyć tylko pracując codziennie, we współpracy z partnerem, który zasługuje na zaufanie. Takim partnerem jest Rosja”.

Być może to swoista nowa oferta dla Zachodu: proszę Rosji nie pouczać z waszecia za deptanie waszych cywilizacyjnych wymogów, my mamy własne, kto wie, czy nie lepsze, proszę przymknąć oko na naciągane procedury wyborcze, na trucie adwersarzy polonem, zamykanie ust mediom i nabrać do nas zaufania, zlikwidować NATO (a zwłaszcza nie przyjmować do sojuszu Ukrainy i Gruzji), kupować nasze surowce.

Zestawmy to jeszcze z uzasadnieniem redakcji pisma „Time”. I z kilkoma pytaniami, które postawił wnikliwy obserwator rosyjskiej sceny politycznej Witalij Portnikow, zastanawiając się, na czym – poza propagandowym hałasem – opiera się twierdzenie Putina i jego chwalców, że Rosja odwojowała utraconą pozycję na międzynarodowej scenie.

„Time”: „Putin (…) doprowadził kraj do stabilizacji. (…) Przywrócił Rosję na mapie świata. On nawet ma ambicję, aby tę mapę samemu kreślić”.

Portnikow: „Redakcja stwierdziła, że Putin, lekceważąc zachodnie wartości, zmusił świat, by znów liczył się z Rosją. Czy rzeczywiście? Czy protesty Rosji doprowadziły do tego, że krajów bałtyckich nie przyjęto do NATO? A może sojusz nie jest gotowy przyjąć Ukrainy? Gdyby Kijów wystąpił z taką inicjatywą, Ukraina byłaby w NATO. A może prezydent zdołał, wykorzystując potencjał kraju, wprowadzić Rosję do WTO? A może protesty Rosji doprowadziły do tego, że USA zrezygnowały z budowy tarczy antyrakietowej w Europie Środkowej? (…). A może wysiłki Rosji w kontaktach z Hamasem zmusiły palestyńskich bojowników, aby uznali Izrael? A może dostarczając paliwo jądrowe do elektrowni w Bushehr, Rosja sprawiła, że Iran zrezygnował z programu atomowego? A może Rosji udało się zmusić Kim Dzong Ila do przerwania programu atomowego KRL-D? A może potężny głos Moskwy zmusił estoński parlament, by zaniechać przeniesienia pomnika „Brązowego Żołnierza” z centrum Tallina na cmentarz wojskowy? A może przyjazd Władimira Putina do Kijowa [jesienią 2004 roku] i zmasowana kampania wsparcia dla kandydatury Wiktora Janukowycza na wyborach prezydenckich zapewniły zwycięstwo temu ostatniemu? A może w Gruzji pozostały rosyjskie bazy wojskowe? Może Turkmenistan nie podniósł Rosji ceny na gaz? A Kazachstan nie upomniał się o wyższe opłaty za użytkowanie kosmodromu Bajkonur? A może Azerbejdżan zrezygnował z alternatywnych tras przesyłu surowców energetycznych? A może ja nie wiem o czymś, o czym wie „Time”? (…) Pewien doświadczony radziecki i rosyjski dyplomata powiedział mi: Kiedy byłem ambasadorem Związku Radzieckiego, udowadniałem, że nie należy się nas bać, że nikomu nie zagrażamy – i widziałem strach w oczach partnerów. Teraz, kiedy jestem ambasadorem Rosji, udowadniam, że należy się nas bać – i w oczach rozmówcy widzę kpinę”. Sensem działalności Władimira Putina na arenie międzynarodowej jest stworzenie wirtualnego wizerunku nowej rosyjskiej polityki zagranicznej. To bardzo korzystne nie tylko dla rosyjskiego prezydenta, ale i całej armii zachodnich ekspertów, którzy stracili pracę i wysokie honoraria, ekspertów kultywujących obraz wielkiego strasznego mocarstwa. Tym ekspertom też należy się miejsce na okładce „Time’a” – podsumowuje Portnikow.

Ciekawe pytania. Do nich można byłoby dołączyć jeszcze kilka innych. Ale to już może po świętach.

Teraz życzę Państwu radości i ciepła. Wesołych Świąt!

Całują ikony, biją mu pokłony

Kilka dni temu pisałam o sekcie we wsi Poganowka, oczekującej na rychły armagedon w podziemnych bunkrach. Tymczasem członkowie sekty działającej w wiosce Jelnia w obwodzie niżnonowogrodzkim pod ziemię się nie chowają i sprawują kult ziemski w każdym calu. Choć też czekają końca świata.

Sekta Przenajświętszej Panienki „Zmartwychwstająca Ruś” modli się do prezydenta Putina, całuje jego portrety i błaga, aby powstrzymał nadciągającą katastrofę. Na czele sekty stoi „matuszka Fotinia”. Wedle jej objawienia, prezydent Putin jest kolejnym wcieleniem apostoła Pawła, króla Salomona i księcia Włodzimierza (wtedy, kiedy Władimir Putin miał być księciem Włodzimierzem, matuszka Fotinia była księżną Olgą, „matką chrzestną” Rusi włodzimierskiej). Matuszka widzi nad głową Putina koronę, której on sam jeszcze nie dostrzega, ale to tylko kwestia czasu. Wyznawcy muszą zachowywać srogie posty – ani mięsa, ani ryb jeść nie mogą.

W oczekiwaniu na to, aż wszyscy przejrzą na oczy, Fotinia sprzedaje hektolitrami „wodę przefiltrowaną od zła” i za opłatą odprawia egzorcyzmy, wygania biesy, leczy nieuleczalne choroby (na seans należy przynieść własną oliwę – głosi ogłoszenie w siedzibie Fotini – byłej rezydencji miejscowego biznesmena). Wydaje też gazetkę „Świątynia Światła”, w której można przeczytać wywiady z apostołem Pawłem, a nawet Matką Boską oraz liczne apele Fotini do prezydenta Putina i patriarchy Aleksego II. Kapłanka Fotinia nazywa się Swietłana Frołowa, w 1996 roku została skazana za oszustwa i sprzeniewierzenie pieniędzy na karę 1,5 roku pozbawienia wolności, wcześniej pracowała na kolei w bazie towarowej.

Prasa donosi, że sekta została zarejestrowana jako prawosławna, działa legalnie. Dziennikarze opisujący fenomen „Zmartwychwstającej Rusi” podpowiadają, że panią Frołową powinno się pociągnąć do odpowiedzialności za czerpanie korzyści majątkowych z nielegalnego wykorzystywania wizerunku głowy państwa.

 

*

 

W komentarzu do postu o „Ludziach podziemnych” Stańczyk napisał: „Część tych sekt to produkty służb specjalnych jeszcze sprzed 1991 roku. Nie jest tajemnicą, że panowie z KGB i GRU pracowali nad wykorzystaniem ruchów religijnych do rozłożenia społeczeństw zachodnich.”

Produktem służb była sekta „Białe bractwo”, działająca w pierwszej połowie lat 90., stosująca techniki hipnozy i manipulacji, założona i z powodzeniem prowadzona przez eksoficera KGB, Jurija Kriwonogowa. Sekta Najwyższa Prawda (Aum Shinri kyo) miała na gruncie rosyjskim wysokich protektorów – między innymi szefa Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej, Jurija Łobowa, w 1994 r. prasa pisała o skandalu związanym z wykorzystaniem poligonów armii do prowadzenia szkoleń członków tej sekty (szkolenia prowadzić mieli oficerowie GRU).

Jaki charakter mają dzisiejsze sekty, działające w Rosji? Zarówno wissarionowcy, jak i „Zmartwychwstająca Ruś” oraz wiele innych podobnych to produkty komercyjne. „Czesanie kasy” jest na ogół jedynym celem, jaki stawiają sobie przywódcy tego typu sekt. Guru żeruje na naiwności wyznawców, którym odbiera majątek, nakazuje zerwanie więzi z rodziną i znajomymi „z poprzedniego życia”. Sekty są zagrożeniem dla porządku społecznego, w tym sensie są obiektem zainteresowania służb, ale raczej nie są przez nie inspirowane.

W rosyjskich mediach co rusz pojawia się materiał o jakimś kolejnym cudotwórcy w rodzaju Grigorija Grabowoja, który ogłosił, że wskrzesza umarłych i ściągał niewyobrażalne pieniądze z nieszczęsnych ludzi, którzy chcąc odzyskać zmarłych bliskich walili do niego drzwiami i oknami. Organy ścigania zainteresowały się jego „kościołem” dopiero wtedy, kiedy zaczął łudzić matki Biesłanu, że zwróci im zabite w szkole dzieci.

Obok sekt religijnych, powstałych na gruncie prawosławia czy zaadaptowanych na gruncie rosyjskim sekt zachodnich, istnieją też liczne odłamy „antyreligii”, przede wszystkim różnej maści sataniści.

Eksperci wzywają do tworzenia ośrodków, do których mogliby się zgłaszać ludzie pokrzywdzeni przez sekty. Pod wpływem sekt pozostaje w Rosji od 600 do 800 tysięcy ludzi.

Rada rejsu w wioskach Potiomkina

Z przemiłym uśmiechem na licu kandydat na prezydenta Rosji Dmitrij Miedwiediew złożył dzisiaj rytualny ukłon w stronę patrona i zaproponował Putinowi objęcie posady szefa rządu po wyborach. Putin na razie nic nie odpowiedział (czyżby był zaskoczony tą śmiałą propozycją?). Gdyby władcy Rosji znali „Rejs” Piwowskiego, może przypomnieliby sobie inżyniera Mamonia, który sam zaproponowany w wyborach do rady rejsu przez kolegę, natychmiast zrewanżował mu się zgłoszeniem jego kandydatury. Łapka w łapkę.

 

Poza przedstawicielami zmarginalizowanej rosyjskiej opozycji nikt nie poczuł się dotknięty tym, że prezydent bezceremonialnie wyznaczył następcę. Jeden z liderów Sojuszu Sił Prawicowych Borys Niemcow powiedział, że to procedura poniżająca godność narodu rosyjskiego. Natomiast nadworni komentatorzy na wyprzódki rzucili się akceptować wspaniały wybór prezydenta Putina oraz jeszcze wspanialszy i jakże przenikliwy wybór Miedwiediewa. W przyszłym tandemie Miedwiediew-Putin (który z nich będzie realnie rządził? o ile to taki właśnie tandem będzie rządził) dostrzeżono gwarancję utrzymania stanu obecnej szczęśliwości (zwłaszcza utrzymania stanu własności). Niektórzy bardziej odważni komentatorzy podnosili, że „liberalny” Miedwiediew to lepsze wyjście niż przedstawiciel drapieżnego klanu siłowików, że Zachód go „kupi” (przecież wszystko odbędzie się zgodnie z konstytucją i demokratycznymi wymogami), a na krajowym podwórku jakoś powoli da się sprawy ułożyć, bo Miedwiediew nie będzie pożerał przeciwników na śniadanie.

Jeszcze bardziej odważni wskazywali, że to Miedwiediew sam może być rzucony na pożarcie, bo w najbliższych dwóch latach Rosję czeka poważny kryzys systemowy, z którym salonowy prawnik Miedwiediew sobie nie poradzi. Propagandowy balonik rosyjskiego sukcesu nadmuchany petrodolarami może zostać zgnieciony przez brutalną inflację i inne przykre konsekwencje braku reform w rosyjskiej gospodarce, opartej niemal wyłącznie na dobrej koniunkturze w sferze surowców energetycznych – przestrzegają antyputinowskie kassandry.

 

Z czym do tej pory poradził sobie Miedwiediew? Podobno w czasach pracy Putina w merostwie Petersburga swoją wiedzą prawniczą pomógł mu w wyplątaniu się z jakichś zabagnionych interesów. Potem nieźle poradził sobie z nadzorowaniem Gazpromu.

Gorzej było z projektami narodowymi. W założeniu miały one zreformować i poprawić stan opieki medycznej, mieszkalnictwa, rolnictwa i edukacji. Polegały natomiast na jednostkowych pokazowych akcjach, mających poprawić wizerunek władzy troskliwie dbającej o zwykłego człowieka. Takie narodowe wioski potiomkinowskie imienia Miedwiediewa. Miedwiediewa trzeba było nieustannie pokazywać w telewizji, żeby ludzie go kojarzyli. Zatem kilka razy w tygodniu organizowano pokazową jego wizytę w placówce służby zdrowia, na budowie czy w chlewiku. Na przykład kupowano karetki pogotowia dla szpitala w Twerze albo Putywlu. Miedwiediew tam jechał, zakładał biały fartuch i z troską pochylał się nad nowo nabytym sprzętem. Telewizja to pokazywała. A jak tylko karetki wyjeżdżały na ulice, odpadały im drzwiczki, a pacjenci lądowali na trotuarze (przypadków tych nie pokazywano już rzecz jasna w telewizji ani nie opisywano w centralnej prasie). Od takiej wizyty nie poprawiała się sytuacja w służbie zdrowia nawet w losowo wybranym szpitalu, a cóż dopiero w całym sektorze.

No ale w końcu nie po to robi się wielkie akcje propagandowe, żeby ludziom żyło się lepiej. Znacznie ważniejsze jest bezproblemowe przeprowadzenie operacji „Sukcesor”. I wcale jeszcze nie jest powiedziane, że znamy wszystkie jej elementy.