Dziennikarka Natalia Morar z moskiewskiego tygodnika „The New Times”, obywatelka Mołdawii, zaślubiona Rosjaninowi, ponownie nie została wpuszczona do Rosji. Koczuje z mężem na lotnisku Domodiedowo. Autorce m.in. artykułu o „czarnej kasie” Kremla, z której finansowano kampanię wyborczą do Dumy Państwowej, dwukrotnie odmówiono wjazdu do Rosji. Władze powołały się na punkt pierwszy artykułu 27 ustawy o trybie wjazdu i wyjazdu z terytorium Federacji Rosyjskiej (można nie wpuścić na terytorium FR osoby, która stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa i obronności kraju, narusza porządek publiczny lub naraża na uszczerbek na zdrowiu ludność).
„Na czym polega zwycięska wojna, jaką mocarstwo jądrowe prowadzi przeciwko młodej cudzoziemce?” – pyta kpiąco Ilja Milsztejn w internetowej gazecie „Grani.ru”. I odpowiada: „To jakaś tajemnica, której rozum ludzki nie ogarnia. Może Morar, pisząc o kontrolowaniu przez władze pieniędzy wydawanych na kampanię wyborczą, osłabiła rosyjską armię? A może zdradziła tajemnicę państwową? Niewykluczone, że w ten sposób chciała sprowokować zamieszki. No i nie należy zapominać o medycynie, bo to tylko tak na pierwszy rzut oka wygląda, że czytanie opozycyjnej prasy nie odbija się na zdrowiu obywateli”. Milsztejn przypomina, że Morar pracowała swego czasu dla fundacji Michaiła Chodorkowskiego. Konsekwencja, z jaką ekipa Putina tępi ludzi, którzy współpracowali z najsławniejszym dziś więźniem kolonii karnej w Czicie, każe zastanowić się i nad tym powodem.
Tymczasem 2 marca zbliża się wielkimi krokami, potrzebny jest spokój i zgoda. Żadnych przykrości, same uśmiechy. W przedwyborczej sytuacji władza nie zgłasza zapotrzebowania na wścibskich dziennikarzy, którzy grzebaliby w mechanizmach finansowania kampanii wyborczej. Wręcz przeciwnie – potrzeba entuzjastycznych chwalców, którzy pokażą reportaż z wizyty kandydata Miedwiediewa w domu dla osób starszych albo przemawiającego podczas wielkiego wiecu w Niżnym Nowogrodzie; Żyrinowskiego, który uczy się na budowie nakładania tynków; mistrza loży masońskiej Bogdanowa, który jedzie metrem na mecz piłkarski; Ziuganowa, który zachwala broszurki wyborcze. Budujące. Krzepiące.
A skoro już jesteśmy przy pokazywaniu kandydata Miedwiediewa w telewizji, to dwa dni temu telewidzowie mogli przeżyć wstrząs: Miedwiediew nie tylko się uśmiechał i ściskał wyciągnięte ręce wyborców, ale wypowiedział w luźnej, niewymuszonej rozmowie z dziennikarzami lokalnych mediów w Ufie kilka zdań na temat do tej pory konsekwentnie pomijany (Miedwiediew publicznie nie mówił o polityce zagranicznej i sferze bezpieczeństwa): zabrał głos w sprawie zbliżających się wyborów w USA, a właściwie w sposób aluzyjny zdradził swoje preferencje. „Jeśli chodzi o nową administrację, to jest to sprawa narodu amerykańskiego. Współpracowaliśmy i będziemy współpracować z każdą administracją, jaka zostanie wyłoniona w trakcie wyborów. Choć, oczywiście, o wiele prościej jest pracować z ludźmi, którzy mają nowoczesne poglądy, a nie z tymi, którzy mają w oczach odblaski przeszłości, a często poglądy na pograniczu marazmu”.
Kandydat republikanów, senator McCain, parafrazując wypowiedź prezydenta Busha sprzed kilku lat, powiedział niedawno: „Spojrzałem w oczy Putina i zobaczyłem tam trzy litery: KGB”. Odblask przeszłości. Niewątpliwie.
Ale też ludzie o nowoczesnych poglądach, kandydaci demokratów, niewiele odbiegają od tych, którzy mają „poglądy na pograniczu marazmu”, jak elegancko ujął to kandydat Miedwiediew. Pani Hillary Clinton niedawno też wypowiedziała się o swoich ewentualnych rosyjskich partnerach: „Putin jest z KGB. On nie może mieć duszy”. A Barack Obama podczas wczorajszych debat telewizyjnych nie mógł sobie przypomnieć nazwiska człowieka, który wspólnym porywem zgodnej i przewidywalnej tym razem rosyjskiej duszy zostanie wybrany 2 marca na prezydenta. „Medwe… Medwe… jakoś tak”.
Po raz kolejny potwierdza się żartobliwa teza Władimira Wojnowicza, że rosyjski przywódca (i przywódca w ogóle) powinien mieć krótkie nazwisko, najlepiej dwusylabowe, dłuższe w Rosji się nie sprawdzają. Lenin-Stalin-Chruszczow-Breżniew-Gorbaczow-Jelcyn-Putin. Z tego szeregu tylko Gorbaczow miał „za długie” nazwisko, od dawna nie ma dobrej prasy u rodaków, jest obarczany winą za rozpad ZSRR i wszystkie nieszczęścia, został zdetronizowany przez człowieka o dwusylabowym nazwisku.
Ale za to Miedwiediew wpisuje się dobrze w drugie żartobliwe „prawo wyborcze”: w Rosji rządzą na zmianę łysi i owłosieni. Przy łysym Putinie krótko ostrzyżone ostatnio kędziory Miedwiediewa mogą uchodzić za gęstą czuprynę.
To ważny cytat: „Kandydat republikanów, senator McCain, parafrazując wypowiedź prezydenta Busha sprzed kilku lat, powiedział niedawno: „Spojrzałem w oczy Putina i zobaczyłem tam trzy litery: KGB”.”. Przyznaję że jestem cichym wielbicielem opcji McCain jako Prezydent USA. Przypomina mi momentami, choć nie fizycznie, genialnego Ronalda Reagana. Nie wolno nam zapominać skąd wziął się Putin. Pozdrawiam