Archiwa tagu: Władimir Putin

Miliony pytań, kilka odpowiedzi

14 kwietnia. Od tygodnia wszystkie programy rosyjskiej telewizji nakręcały zainteresowanie wydarzeniem zajmującym ważne miejsce w rytuałach kremlowskiego dworu – „bezpośredniej linii” z Władimirem Putinem. Pracowite medialne pszczółki skrzętnie zbierały różnymi kanałami pytania od obywateli, organizacji, przedstawicieli świata polityki, kultury, biznesu. Nazbierały milion i zbierały dalej, by dzisiaj w samo południe zacząć je zadawać głównemu bohaterowi audycji, transmitowanej na cały kraj. A pytania nadal w czasie seansu płynęły i płynęły.

W studiu czekała starannie dobrana publiczność, gotowa lać obficie wazelinę, przed kamerami telewizyjnymi rozstawionymi spontanicznie w różnych miejscach rozległego terytorium szykowała się do występów spontanicznie zgromadzona publiczność (przećwiczona już wczoraj podczas specjalnie zorganizowanej próby generalnej), siedzące w wielkiej hali telefonistki odbierały ciągle napływające pytania, nurtujące Rosjan. Pełna mobilizacja, pełne zaangażowanie. Kreowana z pompą podniosła atmosfera kazała spodziewać się Bóg wie jakich sensacji i doniosłości. Z tej wielkiej propagandowej chmury spadł jednak dość mizerny deszczyk. Deszczyk przeinaczeń, pustych deklaracji, przechwałek. Fasadowość tego gatunku politycznego teatrum zabija spontaniczność. Mamy do czynienia z niestrawnym ulepkiem ku pokrzepieniu zziębniętych serc.

Przecież nie o prawdę czasu, prawdę ekranu w tym przedsięwzięciu chodzi. To impreza dla tych, którzy chcą wierzyć, że ten, który siedzi na najwyższym stolcu, panuje nad sytuacją, wczuwa się w problemy dołu i góry, zawiaduje mądrze nawą państwową, świetnie orientuje się we wszystkich złożonych zagadnieniach. A temu, który na owym stolcu siedzi, owo zaklinanie rzeczywistości ma dać poczucie więzi i odnowienia przymierza z ludem.

Spektakl jest starannie wyreżyserowany, cały sztab ludzi nad tym pracuje dniami i nocami. Dla tych, którzy nie słuchają, a oglądają, też znajdzie się coś dla oka: wódz wygląda dobrze, ostatnie liftingi się przyjęły, sińce wygoiły. Reżyser przedstawienia dba o to, by nudne prawie czterogodzinne sztuczydło rozpisane było na głosy: to wywoła się do odpowiedzi jakiegoś wazeliniarza ze studia, to dopuści do głosu przez skype’a wytresowaną dziewczynkę, która rezolutnie zapyta: a gdyby tonął Erdogan i Poroszenko, to kogo by pan, Władimirze Władimirowiczu, ratował. Martwy pejzaż na chwilę ożywa, by gasnąć pod ciężarem kolejnej długiej tyrady głównego aktora.

Padło pytanie o Panama Papers. Prezydent pochwalił robotę drużyny, która przygotowywała publikację: nie można się w niej do niczego przyczepić, bo wszystkie sformułowania są obwarowane „bezpiecznikami” w rodzaju „jak się można domyślać”, „najprawdopodobniej” itd. W związku z tym nie można się z takim materiałem wytoczyć do sądu, bo podstawy powództwa uznano by za wątpliwe, gdyż nie zawierają twardych faktów. No, ale w związku z tym, że nie zawierają twardych faktów, to nie ma się czym przejmować. Prezydent ponownie wystąpił w obronie swojego przyjaciela wiolonczelisty i powtórzył bajkę o drogich instrumentach, które ten miał z poświęceniem skupować po całym świecie. Lecz choćby przyszło tysiąc atletów i każdy zjadłby tysiąc kotletów, a każdy kotlet kosztowałby majątek, to i tak nie uzbierałoby się 2 mld dolarów, którymi dysponuje zdolny muzyk Rołdugin w Panamie. Dobra, odfajkowane, strzepujemy rączki. Ale zanim strzepniemy, to jeszcze wskażemy palcem zleceniodawców. Tak, tak, zgadli państwo, z tego przedsięwzięcia „sterczą uszy funkcjonariuszy różnych amerykańskich służb”.

Krytyczny wobec Kremla obserwator, satyryk Wiktor Szenderowicz uznał, że wazeliniarskie pytania nie dotyczą rzeczy naprawdę ważnych, kontrowersyjnych, ukrywanych przez władze, a obsługująca Kreml kasta gadających głów nie śmie się wychylić z niewygodnymi dla Putina zagadnieniami. „Wystarczyłoby zadać 2-3 pytania: o Sawczenko, o raje podatkowe i o zięcia, który został odnotowany na liście Forbesa. No i jeszcze o zabójstwo Niemcowa. Wszystko”. O zięcia faktycznie nikt nie zapytał, bo oficjalnie Putin tego zięcia nie ma. Kiriłł Szamałow jest, wedle enuncjacji prasowych, mężem Kateriny Tichonowej, domniemanej córki Putina, do której Putin oficjalnie się nie przyznaje. Szamałow okazał się bardzo zdolnym biznesmenem, mimo młodego wieku ma krocie na koncie, w nieruchomościach, akcjach czołowych spółek. Utalentowaną Rosja ma młodzież, pozazdrościć. Ale majątek Szamałowa i Tichonowej to temat na oddzielny tekst. Wróćmy jeszcze na chwilę do świątyni „bezpośredniej linii”. Mimo że reżyser i odtwórca głównej roli nadzwyczaj się starali, by obrazek wyszedł piękny, by wyłonił się obraz krainy szczęśliwości, wielkiego mocarstwa, przed którym drżą wielcy tego świata, podejmującego kończące się sukcesem akcje (jak choćby uratowanie despoty w Syrii), to spektakl nie wypadł zbyt przekonująco. Widać było chęć uspokojenia nastrojów społecznych poprzez zapewnienia, że może teraz najlepiej nie jest, ale już za momencik zła passa minie i wszystko rozkwitnie. Widać też było, że Putin nie chce zadrażniać stosunków z USA, że czeka na zmianę w Białym Domu. A wtedy może i sprawę Ukrainy da się uregulować, i sankcje odwołać. I miłościwie panować długo i szczęśliwie. Choć od pytania o perspektywę 2018 (rok wyborów prezydenckich) Putin się uchylił.

Prześmiewczy Twitter po zakończeniu spektaklu napisał: „Tylko 3 godziny 40 minut. Ten sobowtór Putina jest jakiś słaby”.

Kurtyna opada z ulgą, następny seans mydlenia oczu dopiero za rok.

Makaron na uszach

15 lutego. Nie od dziś Rosja prowadzi wojnę informacyjną na kilku frontach. Wrzucanie fake’ów z Krymu i Ukrainy było – i jest – jednym z filarów wojny hybrydowej. Teraz mistrzowskie lekcje daje też w związku z sytuacją w Syrii. Na pierwszej linii wojny informacyjnej walczą dziennikarze, trolle, pożyteczni idioci. Do tego zacnego grona dołącza też służba prasowa Kremla. I nie chodzi o wyćwiczone uniki i tricki przemilczania ważnych tematów w wykonaniu nosiciela drogich zegarków sekretarza Dmitrija Pieskowa, a o oficjalne komunikaty zamieszczane na stronie internetowej kancelarii prezydenta.

Wczorajszy wpis o konferencji w Monachium zakończyłam informacją, że prezydenci Rosji i USA rozmawiali przez telefon. Przypomnę: „Według oficjalnego komunikatu Moskwy (ze strony amerykańskiej jeszcze komunikatu nie ma), Putin ponownie wezwał do utworzenia wspólnego frontu walki z terroryzmem i zaznaczył, że Ukrainę trzeba przymusić do bliższych kontaktów z Donbasem” (całość tekstu tutaj: http://www.kremlin.ru/events/president/news/51312). Komunikat poszedł w świat.

Kilka godzin później swój komunikat o przebiegu rozmowy opublikował Biały Dom (https://www.whitehouse.gov/the-press-office/2016/02/14/readout-presidents-call-president-vladimir-putin-russia). Zreferowano to wydarzenie zgoła inaczej: Obama wezwał Rosję do przerwania nalotów na pozycje umiarkowanej opozycji syryjskiej – strona rosyjska w ten sposób może odegrać pozytywną rolę, a także wskazał na konieczność natychmiastowego zapewnienia dostępu do zablokowanych rejonów Syrii w celu dowiezienia pomocy humanitarnej. I punkt drugi: prezydent Obama podkreślił konieczność wypełniania przez rosyjsko-separatystyczne siły na wschodniej Ukrainie postanowień Mińska 2.

Jak widać, Kreml bez zmrużenia oka nawinął na uszy słuchaczy długie nitki makaronu, czyli przedstawił własną wersję zgodną ze swoimi celami. A może wolał nie usłyszeć tego, co Obama miał do powiedzenia.

Zdejmowaniem produkowanego przez medialną obsługę Kremla makaronu zajmuje się kilka grup „śledczych”. Mają pełne ręce roboty – codziennie do przestrzeni publicznej trafia cała masa preparowanej papki quasi-informacyjnej. Jedną z takich grup jest „Łapszesnimałocznaja”, ta żartobliwa nazwa oznacza kogoś, kto zajmuje się zdejmowaniem makaronu (łapszy) z uszu. I z oczu, dodajmy, bo telewizja też przoduje w podrzucaniu publiczności wykręconego ogonem kota.

Stałym obiektem zainteresowania grupy „Łapszesnimałocznaja” jest generał major Konaszenkow referujący na briefingach w ministerstwie obrony postępy rosyjskiego lotnictwa w Syrii. W ostatnim takim materiale (https://noodleremover.news/konashenkov-lies-3fc61c8231fa#.nbbj4eac6) generał przekonywał, że oskarżenia strony amerykańskiej o zbombardowanie 10 lutego przez rosyjskie samoloty obiektów cywilnych na północy Syrii są bezpodstawne, natomiast tego dnia Aleppo bombardowały „po połnoj” samoloty amerykańskie. Stwierdzenia Konaszenkowa o amerykańskich nalotach na cywilne obiekty w Aleppo powtórzyła oczywiście rosyjska telewizja. „Łapszesnimałocznaja” sprawdziła detale oświadczenia Konaszenkowa, strony amerykańskiej i syryjskich użytkowników sieci, zamieszczających informacje o tym, co się dzieje na miejscu. Na podstawie analizy porównawczej „grupa dochodzeniowa” wyciągnęła wnioski: 10 lutego amerykańskich bombowców nie było nad Aleppo, nie bombardowały tego miasta również rosyjskie samoloty, o bombardowaniach tego dnia nie pisali również internauci. Fake nasz powszedni. „Mija piąty miesiąc rosyjskich bombardowań. Ministerstwo obrony przeszło od prób (nieudanych) udokumentowania tego, że nie ma nic wspólnego z ofiarami cywilnymi do opowiadania ewidentnych farmazonów. Sami wymyślili oskarżenia amerykańskiego pułkownika i sami je zdementowali” – pisze autor analizy.

Niedawno pisałam też o aferze, jaką rosyjskie media rozdmuchały wokół sprawy rzekomego uprowadzenia i zgwałcenia rosyjskiej trzynastolatki w Berlinie (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2016/02/02/biedna-liza-chce-obalic-merkel/). Metoda z makaronem została zastosowana tu wedle prostych zasad gatunku: trochę prawdy, dużo nieprawdy, do tego emocjonalny komentarz, podkręcenie i pasztet gotowy. Strona niemiecka na początku w ogóle nie wiedziała, o co chodzi, a gdy otrząsnęła się z pierwszego oszołomienia i przejrzała materiały produkowane przez korespondenta rosyjskiej stacji 1 Kanał z Berlina, zawierające kłamstwa i manipulacje, wszczęła postępowanie prokuratorskie z paragrafu o „rozniecanie waśni między narodami”. Korespondentowi grozi za to do pięciu lat pozbawienia wolności (http://grani.ru/Politics/World/Europe/m.248403.html). Sprawa „biednej Lizy” została w rosyjskich mediach wyciszona. Ale nos medialnego Pinokia jest już tak pokaźny, że świata zza niego nie widać. Nowe tematy do nawijania makaronu na uszy na pewno niebawem się nawiną.

Jeszcze jedna operacja „Następca”

6 lutego. Renesansowe portrety malowano na tle pięknych okoliczności przyrody lub nieobojętnych estetycznie ruin. Na pierwszym planie umieszczano portretowaną osobistość, wyrazistą, dominującą, przesłaniającą cymesiki krajobrazu, których oko widza często już nie dostrzegało. W dzisiejszym pejzażu politycznym Rosji dominuje, ma się rozumieć, prezydent Putin. To on stoi w centrum rosyjskiego wszechświata, gra główną rolę we wszystkich rytuałach i przesłania swoją prezydencką osobą resztę landszaftu. Czasem jednak oko obserwatora odrywa się od hipnotyzującego jak kobra przywódcy i spoczywa na tych elementach portretu władzy, które znajdują się na drugim lub trzecim planie.

Z taką sytuacją mieliśmy do czynienia w upływającym tygodniu. Uwagę miłośników malarstwa portretowego przyciągnęły niespodziewane ruchy kadrowe w obwodzie tulskim. Obwód duży, położony w centralnej Rosji, historyczna ojczyzna samowarów. Od lat nie dzieje się tam nic takiego, co ciekawiłoby resztę wielkiego kraju. Federalne media odhaczają jedynie od czasu do czasu afery na wysokich obwodowych szczeblach, w wyniku których odchodzą lub są odwoływani kolejni gubernatorzy. Ostatni gubernator Władimir Gruzdiew podał się do dymisji „z przyczyn osobistych”. No, może i tak, może to był powód.

Ale nie ta dymisja stała się przyczyną zwiększonego zainteresowania szerokiej publiczności leżącym na uboczu obwodem, a osoba nowego nominanta.

Pełniącym obowiązki gubernatora obwodu tulskiego został ni z gruszki ni z pietruszki Aleksiej Diumin. Generał. Napisałam „ni z gruszki ni z pietruszki”, bo wcześniej na osobę p.o. gubernatora nikt nie zwracał uwagi. Co o nim wiadomo na pewno? Że urodził się w 1972 r., wywodzi się ze służb specjalnych, w czasie, gdy Putin pracował w merostwie Petersburga, Diumin był oficerem ochrony. W tym charakterze służył premierowi Wiktorowi Zubkowowi, a od 2008 r. był, jak piszą gazety, „osobistym adiutantem” Putina. Dochrapał się stanowiska zastępcy naczelnika Federalnej Służby Ochrony (odpowiednik BOR-u). W grudniu 2015 r. nieoczekiwanie został mianowany wiceministrem obrony (przejście ze służb do wojska jest rzadkością). I oto teraz, po niespełna dwóch miesiącach, został p.o. gubernatorem obwodu tulskiego.

Komentatorzy przypominają, że niezaprzeczalną zasługą Diumina było to, że podczas meczów hokeja, w których występuje dla przyjemności Władimir Putin (tzw. Nocna Liga), jako bramkarz drużyny przeciwnej robi wszystko, żeby prezydent mógł mu strzelić bramkę.

Jeszcze jedną zasługą przypisywaną Diuminowi jest jego udział w operacji zajęcia Krymu, a nade wszystko sprawne wywiezienie prezydenta Ukrainy Wiktora Janukowycza do Rosji. Tego nie udało się na razie potwierdzić dokumentalnie.

Ciekawa kariera, nie przeczę. Ale to ciągle jeszcze nie był główny powód, dla którego zaciekawione oczy zwróciły się ku nowemu tulskiemu gubernatorowi. Po nominacji (światła gasną, werbelek wystukuje niespokojny rytm) pojawiła się w mediach sugestia, że Diumin przewidywalny jest na następcę Putina. Jako pierwszy wrzutę upublicznił dziennikarz Siergiej Dorienko (w dawnych czasach główny telewizyjny kiler, obecnie w radiu „Goworit Moskwa”, pojawia się też czasem w programach publicystycznych telewizji, broniąc oficjalnej linii Putina i gnębiąc „kijowską juntę”): „Putin ma teraz trzech potencjalnych następców – Dmitrija Miedwiediewa, którego akceptują Amerykanie, ale nie kochają rosyjscy siłowicy, Andrieja Worobjowa [gubernator obwodu moskiewskiego], popieranego przez [ministra obrony] Szojgu, którego akceptują siłowicy w skali od „może być” do „bardzo dobrze” oraz Aleksiej Diumin. […] Diumin nigdy nie dopuści do rewizji putinowskiej spuścizny i nie pozwoli skrzywdzić samego Putina. Diumin będzie miał za sobą ludzi w mundurach. Będzie mógł zagwarantować [Putinowi] spokojną, zasobną starość. Jedyne, czego mu brakuje, to doświadczenie w pracy w sferze cywilnej”. No to akurat jako gubernator takiego doświadczenia nabędzie.

Witalij Portnikow (http://mirror578.graniru.info/opinion/portnikov/m.248355.html) widzi w nominacji Diumina nowy rozdział i świadectwo paraliżu postępowego rosyjskich władz: „Desygnowanie putinowskiego ochroniarza i adiutanta Aleksieja Diumina jest czymś więcej niż kolejną decyzją kadrową w gronie samych swoich, do których należy kraj. Diumin nie jest dla Putina towarzyszem broni jak Iwanow i Patruszew. Nie jest generałem na carskiej służbie jak […] Szojgu. Nie jest sąsiadem z kooperatywy Oziero jak Kowalczuk. Diumin jest z obsługi. A awansowanie ludzi z obsługi na wysokie stolce zaczyna się wtedy, kiedy rosyjski monarcha już nikomu nie wierzy i zaczyna się bać własnego cienia”.

Hermetyczne kremlowskie zamki nie pozwalają zweryfikować tej teorii o opryczninie, której powierza się ważne stanowiska. Na razie wszyscy mogą natomiast przyjrzeć się koafiurze Diumina (np. tu: http://www.rg.ru/2016/02/02/otstavka-gubernator.html). Dlaczego to takie ważne? Według znanej teorii pisarza Władimira Wojnowicza, Rosją rządzą na zmianę łysi i owłosieni. Po Putinie przyjdzie zatem kolej na kogoś, kto nie wyłysiał. Niezależnie od tego, kiedy to nastąpi.

Wycena majątku

30 stycznia. To był czarny tydzień dla wizerunku Władimira Putina na Zachodzie. Jak tak dalej pójdzie, to portret w stroju koronacyjnym zmieni się niebawem w czarny kwadrat.

Najpierw były rewelacje brytyjskiego raportu o przyczynach śmierci uciekiniera z rosyjskiego grajdołka służb specjalnych, Aleksandra Litwinienki. Autor raportu sędzia Robert Owen stwierdził, że Putin „najprawdopodobniej” wydał polecenie, aby otruć „pieriebieżczika” Litwinienkę polonem 210 (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2016/01/22/polon-210-ciagle-promieniuje/).

Następnie BBC wyemitowało program poświęcony skorumpowaniu rosyjskiego prezydenta. W filmie „Tajne bogactwa Putina” (https://www.youtube.com/watch?v=mPA7SHQlaG8) wypowiedział się m.in. przedstawiciel amerykańskiego Departamentu Finansów, Adam Szubin: ” [Putin] oficjalnie otrzymuje od państwa pensję w wysokości 110 tys. dolarów rocznie. Ale to nie te pieniądze są źródłem bogactwa tego człowieka, on ma ogromne doświadczenie, jeśli chodzi o ukrywanie prawdziwego stanu majątku. Z naszego punktu widzenia Putin jest skorumpowany”. Na podstawie zebranego materiału, a także wypowiedzi uczestniczących w programie ludzi, w przeszłości obsługujących aktywa Putina, autorzy filmu wyrazili przypuszczenie, że Putin dysponuje gigantyczną kasą: 40 mld dolarów (w akcjach i nie tylko). Ma też, jak twierdzą twórcy filmu, nieruchomości w Hiszpanii (w Torrevieja), będące owocem symbiozy interesów Putina z czasów pracy w petersburskim merostwie i interesów grup mafijnych. Na marginesie, tu krzyżują się dwa wątki: otrucie Litwinienki i dotarcie przezeń do dokumentów poświadczających powiązania Putina i mafiosów. Według jednej z hipotez, Litwinienko właśnie dlatego został zabity, że poznał i rozgryzł te powiązania.

Chodzi nie tylko o to, że Putin sam się wzbogacił, ale o stworzenie całego chorego systemu, przeżartego korupcją. Systemu, który pozwolił i pozwala bogacić się ludziom z bliskiego otoczenia Putina.

Szubin przyznaje w filmie, że Stany wiedziały o skorumpowaniu Putina „wiele, wiele lat”. Dlaczego akurat teraz postanowiono to ujawnić i wziąć pod uwagę? Czy Waszyngton przygotowuje personalne sankcje wobec Putina? Czy może tylko daje Putinowi do zrozumienia, że wie, gdzie jest ta skarpeta, w której składał on zaskórniaki na czarną godzinę. I że na tej skarpecie Amerykanie trzymają łapę.

O bogactwach Putina – jachcie od Abramowicza, pałacu pod Gielendżykiem, zbudowanym za „otkaty” od oligarchów czy pękatych kontach zapełnianych za pośrednictwem offshorów – mówiono nie od dziś. Czemu zatem ten film BBC zrobił takie wrażenie? Bo po raz pierwszy głos zabiera w nim oficjalny przedstawiciel amerykańskiej administracji i mówi otwartym tekstem, że uważa Putina za polityka skorumpowanego. A to jasny sygnał, że dla Białego Domu Putin stał się „nierukopożatnyj” – takiemu ręki nie podajemy. Sekretarz prasowy amerykańskiego prezydenta powiedział, że wypowiedź Szubina o skorumpowaniu Putina jest w pełni zbieżna ze stanowiskiem Białego Domu.

Z kolei Kreml ustami sekretarza Dmitrija Pieskowa oznajmił, że zawarte w filmie sugestie o skorumpowaniu Putina i jego wielkich majętnościach to kompletny absurd, wymysł i czarny PR. Moskwa oczekuje wyjaśnień i konkretów. „Jeżeli podobne oficjalne stwierdzenia pozostaną bez dowodów, to rzuci to cień na reputację departamentu finansów” – powiedział Pieskow.

Być może wyemitowanie filmu o tajnym majątku jest niezbyt elegancką próbą zdyscyplinowania Putina, pogrożeniem palcem, sygnałem: nie podoba nam się to, co robisz w Syrii, bombardując opozycję, którą my wspieramy, a nie deklarowane cele tzw. Państwa Islamskiego, nie podoba nam się twoja polityka wobec Ukrainy. Jeśli więc chcesz utrzymać swój stan posiadania, to spasuj.

Zdaniem Ilji Milsztejna (Grani), reakcja Waszyngtonu jest spóźniona. Pogróżki USA mogłyby zrobić wrażenie na poprzednim wcieleniu Putina, bo tamtemu poprzedniemu wcieleniu zależało na majątku. A obecne wcielenie gra na innym fortepianie i zależy mu nie na rzeczach materialnych, a na wyższych sprawach ducha: „wszystko na tym świecie to marność nad marnościami, wszystko poza sworzniami duchowości i zdobyczami terytorialnymi. Niczego i nikogo nie jest żal, cały ten grzeszny świat nie zasługuje na przetrwanie, niech się spali w ogniu wojny jądrowej, żeby tylko sumienie mieć czyste”.

Ciekawe spojrzenie. Gdyby faktycznie tak miało być, to oznacza, że Putin odpłynął i żadne racjonalne przesłanki nie liczą się przy podejmowaniu przezeń decyzji.

Politolog Stanisław Biełkowski, który wiele lat temu upublicznił informacje, że Putin ma wielomiliardowy majątek, uważa, że Kreml mógłby puścić słowa Szubina mimo uszu lub zareagować żartobliwie, jak kilka lat temu (Putin na konferencji prasowej skwitował twierdzenia, że jest posiadaczem miliardów: „wydłubali sobie coś z nosa i rozmazali po papierach”), tymczasem reakcja była dość gniewna. Biełkowski wysunął przypuszczenie, że tym razem Amerykanie wkurzyli Putina nie na żarty. „Należy się spodziewać odpowiedzi Rosji, może coś na kierunku ukraińskim lub syryjskim, możliwa jest eskalacja konfliktu. Albo nastąpią kroki odwetowe wobec konkretnych amerykańskich polityków, np. publikacja haków”.

Tak czy inaczej na linii Moskwa-Waszyngton, a także Moskwa-Londyn wieje coraz większym chłodem. Działania Putina, podyktowane chęcią nawiązania dialogu z Zachodem (operacja w Syrii, dialog w formacie mińskim o uregulowaniu sytuacji w Donbasie), nie przynoszą oczekiwanych przezeń efektów. A jeszcze dzisiaj od kilku godzin spływają depesze o kolejnym naruszeniu przez rosyjski samolot bojowy tureckiej przestrzeni powietrznej. To nie zapowiada uspokojenia sytuacji.

Dzień Czekisty 2015

20 grudnia. Rytuały formacji, z której wywodzi się prezydent Putin, nadal są mu bliskie. Koledzy, z którymi służył przed laty w ponurej instytucji oznaczanej światowej sławy skrótem KGB, zajmują dziś (i nie od dziś) wysokie urzędy państwowe. I w tym roku (jak co roku) w Dzień Czekisty, jak potocznie nazywa się zawodowe święto funkcjonariuszy organów bezpieczeństwa, Władimir Putin nie zapomniał o kolegach. Wysłał oficjalny telegram z podziękowaniem za „uczciwą pracę i odpowiedzialne traktowanie swoich obowiązków. […] To ludzie mężni, silni duchowo, prawdziwi profesjonaliści, którzy traktują służbę dla kraju jako dzieło życia”. A w przeddzień święta prezydent swoją prezydencką osobą był obecny na okolicznościowym uroczystym wieczorze w Pałacu Kremlowskim i trzymał mowę, w której zwracał się do zgromadzonych per „drodzy towarzysze” lub „szanowni przyjaciele”. Cóż, jak głosi znane kagebowskie powiedzonko, „byłych kagebistów nie ma”. Wezwał funkcjonariuszy do ścisłej współpracy z armią, aby przyczyniać się do poprawy obronności kraju.

Transmisję z Kremla nadał Pierwyj Kanał, najpopularniejsza ogólnokrajowa stacja telewizyjna (http://www.1tv.ru/video_archive/projects/concerts/p106697). Cały kraj mógł w sobotni wieczór zasiąść przed telewizorami i współuczestniczyć w radości organów. W części artystycznej wystąpił odwieczny zestaw wykonawców tak zwanej pieśni patriotycznej według wzorców radzieckiej szkoły: zespół marynarzy (z harmoszką, w prysiudach), ulubiony ansambl prezydenta „Lube”, Oleg Gazmanow i inni zasłużeni artyści z gatunku tych, co to „zawsze wszystko chętnie wyśpiewają”. Gigantyczna sala Pałacu Kremlowskiego zapełniona po brzegi „rycerzami tarczy i miecza”, wsłuchanymi w melancholijne piosenki – ach, każdy obywatel może poczuć się bezpieczny, gdy patrzy na to, jak głęboko humanitarne są rosyjskie służby bezpieczeństwa. Tych, którzy dosiedzieli do końca wokalnych i tanecznych popisów, oczekiwała prawdziwa niespodzianka: wyciągnięty z naftaliny dziejów stalinowski przebój „Szyroka strana moja rodnaja”. Przetarłam oczy i uszy ze zdumienia: ta pieśń opowiadająca, jak wiele jest wolności w kraju zniewolonym przez krwawego tyrana, była szczytem propagandowego zakłamania. I oto znowu powraca.

Nie tylko świat muzyczny uczcił „szanownych towarzyszy” Putina – rodzime rękodzieło przygotowało na tę okazję fantastyczne prezenty. Na przykład zaciski do banknotów z firmowym emblematem (można je zobaczyć na blogu Andrieja Malgina http://avmalgin.livejournal.com/5912455.html). Jeżeli komuś nie podoba się ta gustowna zatyczka, to może uradować serce czekisty, obdarowując go „beczułką FSB” – dębową beczką, w której można przechowywać alkohol, z emblematem FSB, a jakże: http://www.lubanka.ru/details.php?id=572&id_row=6643&idt=0 W tym sklepie internetowym „Łubianka” można kupić wiele analogicznych gadżetów – do użytku codziennego, do kuchni, do łazienki, na służbowe biurko. Z tej przemiłej okazji można sobie skonsumować torcik z branżowymi ozdobami: http://lubavasweet.ru/tort/149

Nie wszyscy jednak spędzili ten dzień, fetując czekistów. Na placu Łubiańskim w Moskwie pod przesławnym gmaszyskiem KGB-FSB odbyła się pikieta w obronie więźniów politycznych. Trwała kilka minut: https://www.youtube.com/watch?v=Z8g-HTzFoXI Zatrzymano kilka osób.

Rok temu Irina Dragunska z okazji Dnia Czekisty zamieściła wstrząsający materiał (https://www.facebook.com/photo.php?fbid=1026725897342732&set=a.259241420757854.84852.100000159932701&type=3&theater). Zestawiła fotografie dzieci „wrogów ludu”, tych, których oprawcy z NKWD i innych mutacji tej instytucji, zmiażdżyli w bezlitosnych trybach machiny zwanej bezpieczeństwem państwowym. Zdjęcia opatrzyła tekstem: „Jeśli macie dzieci, nigdy nie poproszę was, byście choć przez chwilę wyobrazili sobie, że wasze cieplutkie, świeżo wykąpane dziecko, pachnące mydłem i miodem, w wyprasowanej flanelowej piżamce, biorą za rączkę obcy ludzie i prowadzą do pomieszczenia, w którym śmierdzi chlorem i – nie wiem, czym tam może jeszcze śmierdzieć – kapuśniakiem? buciorami? – i golą mu główkę do gołej skóry, fotografują, wydają dokument z przyznanym nowym nazwiskiem, wyśmiewają zagubienie, nazywając byłym paniczykiem, a potem wiozą długo zimną ciężarówką czy autobusem, do domu, gdzie takich jak on jest pełno. Nie chcę też, abyście wyobrażali sobie tego, który te dzieci ogolił, sfotografował, przebrał w przydziałowe ubranka. Ale to właśnie przedstawiciele tej formacji będą potem spokojnie pobierać wysokie emerytury, kopać kartofelki na działce i nigdy za nic nie zostaną pociągnięci do odpowiedzialności”.

Nie zostali i nie zostaną. Przynajmniej tak długo, jak długo na czele państwa będzie stał człowiek, który jest wierny etosowi tej nieludzkiej instytucji.

Tania wojna, schowane córki i przepiękna markiza

17 grudnia. Stirlitz wiedział, że ludzie pamiętają tylko ostatnie pytanie. Tak go uczono na kursach w centrali w Moskwie. Prezydent Putin niewątpliwie kończył te same kursy. Tyle że w Leningradzie. Dał temu wyraz na dorocznej konferencji prasowej. Przyszło 1390 dziennikarzy, każdy rwał się zadać pytanie. Przecież wokół tyle się dzieje.

Dzieje się na przykład w Syrii. Prezydent zapytany o wydatki ponoszone na operację wojsk rosyjskich tamże, odparł, że rosyjska armia i tak musi mieć kasę na ćwiczenia. I dużo tej kasy wydaje, bo też ćwiczy na potęgę. A w Syrii po prostu sobie ćwiczy. W tych „zwyczajnych ćwiczeniach” giną ludzie. Strona rosyjska nie ma zwyczaju potwierdzać doniesień mediów (głównie zachodnich) o tym, że rosyjskie lotnictwo, atakując cele w Syrii, trafia w cywilów. To koszty nieprzeliczalne. Ale są i przeliczalne, które prezydent wszelako zbagatelizował. Powiedział, że te wydatki nie demolują budżetu państwa. „Może długo tam ćwiczyć bez wielkich strat” – powiedział z rozbrajającym cynizmem. Gazeta „Wiedomosti” jakiś czas temu podliczyła, że tylko wystrzelenie przez okręty Flotylli Kaspijskiej w dniu urodzin prezydenta (7 października) skrzydlatych rakiet Kalibr kosztowało co najmniej 500 mln rubli, a RBK (http://www.rbc.ru/investigation/politics/28/10/2015/562f9e119a79471d5d7c64e7) pod koniec października oceniło, że dziennie wojna w Syrii kosztuje Rosję dzienni co najmniej 2,5 mln dolarów (dolarów, nie rubli).

Temat Turcji zapalił w zmęczonych oczach upudrowanego prezydenta ogniki zapału. Turcja zestrzeliła samolot i zamiast przeprosić i szukać porozumienia z Rosją, poleciała na skargę do NATO. Prezydent zasugerował, że tureckie władze chciały przez to „liznąć Amerykanów”. Ach, ten łobuzerski szarm leningradzkiego podwórka.

Pytanie o obecność rosyjskich kadrowych wojskowych na Ukrainie w zeszłym roku wywołałoby sensację. W tym roku to było jedno z wielu pytań, które nawet niespecjalnie zainteresowały salę i głównego oratora. Owszem, Putin plątał się w zeznaniach: „Nigdy nie mówiliśmy, że tam nie ma ludzi, którzy zajmują się rozwiązywaniem konkretnych problemów w sferze wojskowości, ale to nie znaczy, że tam obecne są regularne rosyjskie wojska, poczujcie różnicę”. Czujemy, czujemy. Nikt by się zapewne o tych ludziach „rozwiązujących konkretne problemy w sferze wojskowości” nie dowiedział, gdyby nie wpadli w ręce Ukraińców. Albo zabłądzili. A tak w ogóle Rosja uważa Ukrainę za przyjaciela i nie ma zamiaru wywoływać konfliktu na wschodzie tego kraju. Gołąb pokoju znowu niecierpliwie macha żelaznymi skrzydłami.

Były takie dwa pytania, przy których prezydent Putin kasłał i chrząkał jak najęty (niektórzy komentatorzy mają taką roboczą tezę, że Putin chrząka, gdy łże): o „elitkę” – dzieci putinowskich notabli, którzy korzystając z wysokiej „kryszy” robią pieniądze, czasem niezgodnie z prawem (https://www.youtube.com/watch?v=kAwVJUq3MZY) i o niejaką młodą bizneswoman Katerinę Tichonową, która zawiaduje wielkim projektem na MGU. Dziennikarz zapytał, czy to córka prezydenta.

Wzorem prezydenta Putina, pilnego ucznia kursów Stirlitza, zacznę od ostatniego pytania. „Czytałem różne rzeczy w różnym czasie o Katerinie Tichonowej [ciekawe, dlaczego akurat o niej – ot, jedna z milionów młodych ambitnych, a tu się dowiadujemy, że prezydent czytał o niej w Internecie, no,no]… Czytałem, że moje córki mieszkają za granicą, ale teraz piszą prawdę – one mieszkają w Rosji i kształciły się wyłącznie w Rosji, na rosyjskich uczelniach. Jestem z nich dumny, nadal się kształcą i moje córki biegle posługują się trzema europejskimi językami. Używają ich w pracy. Stawiają pierwsze kroki na ścieżce kariery, ale już mają pierwsze sukcesy na koncie. Nigdy nie mówię o swojej rodzinie, nie będę tego robił i teraz”. A że Tichonowa zajmuje się projektem MGU, ach, to pytanie do rektora uczelni. Kaszlnięcie, chrząknięcie.

Odpowiedź na proste pytanie: czy to pańska córka?, nie padła. A kryminalne sprawki synów prokuratora generalnego Czajki? (Przypomnę, że niedawno Fundacja Zwalczania korupcji Nawalnego opublikowała film o schematach przestępczych wykorzystywanych przez dwóch synów Czajki; prokurator się zbiesił, walnął list, w którym wskazał… zleceniodawcę filmu, Billa Browdera, a do samych zarzutów się nie odniósł; metoda „łapaj złodzieja” jest znana i poważana w rosyjskich kręgach władzy). „Co się tyczy Czajki […] Musimy ustalić, czy dzieci złamały prawo czy nie”, czy tatuś im pomagał i też złamał prawo, czy nie. Administracja Prezydenta zajmuje się, ach, jak się zajmuje, wyjaśnieniem i studiuje materiały. Kaszlnięcie, chrząknięcie, kaszlnięcie.

Na pytania dotyczące cen ropy, cienkich pensyjek, wydłużenia wieku emerytalnego, nierzetelnego śledztwa w sprawie zabójstwa Borysa Niemcowa, smutnego losu dzieci inwalidów, opłat za drogi itd. (lista bolączek – długa), prezydent Putin odpowiadał jak narrator znanej piosenki o przepięknej markizie: no tak, padł koń, dom się spalił, wszystko się zawaliło, ale tak poza tym, przepiękna markizo, wszystko wspaniale! (https://www.youtube.com/watch?v=9DfFAlRmIBU).

Powtarzalnym elementem rytuału putinowskich konferencji jest zawsze dodatkowe pytanie od dziennikarzy zadawane już po zakończeniu oficjalnej części, w kuluarach. W poprzednich latach w takim trybie Putin oznajmił np. o ułaskawieniu Chodorkowskiego. W tym roku padło zagadkowe pytanie: Czy ma pan sobowtórów?

Rzeczywiście, w związku z tajemniczymi niedomogami prezydenta, po Internecie krąży mnóstwo doniesień o tym, że Putin ma sobowtóra, analizowane są fotki z różnych miejsc i okazji (np. http://rusjev.net/2015/03/17/istoriya-kremlevskih-dvoynikov-putina/ lub http://apostrophe.com.ua/news/world/ex-ussr/2015-09-13/v-seti-pozabavili-klassifikatsiey-dvoynikov-putina-opublikovano-foto/35157). Choć potwierdzeń oficjalnych, rzecz jasna, nie ma żadnych. Putin wzruszył ramionami, oznajmił, że sobowtóra nie ma. Ale podsunięte przez dziennikarzy zdjęcie domniemanego klona zabrał.

Cień Tambowa

13 grudnia. Władimir Putin nie lubi lat dziewięćdziesiątych. Z różnych powodów. Głównym, nazwanym przez niego literalnie, jest „główna katastrofa geopolityczna XX wieku”, czyli upadek ZSRR. Dla Putina osobiście oznaczało to powrót z miłej placówki i rozpoczynanie wszystkiego od nowa. Drugi powód jest mniej oczywisty. Lwią część lat dziewięćdziesiątych Putin spędził, pracując w merostwie Petersburga (był zastępcą gubernatora Anatolija Sobczaka). Co tam robił? Dużo różnych rzeczy, o których nie lubi sobie przypominać. Niektóre z jego działań ujrzały światło dzienne. Nieprawidłowości tropiła m.in. deputowana miejscowej legislatury nieżyjąca już dziś Marina Salje (http://www.anticompromat.org/putin/salie.html). Chodziło o przewały na grube miliony.

Na lata dziewięćdziesiąte przypada też początek działania kooperatywy Oziero – grupy krewnych i znajomych Królika (Putina), którzy zawiązali spółdzielnię mającą wybudować domki letniskowe koło Petersburga. Współzałożyciele kooperatywy zajmują (lub zajmowali przez lata) wysokie stanowiska państwowe lub kręcą biznesowe lody, korzystając z najwyższej „kryszy” (http://www.novayagazeta.ru/politics/49409.html).

Dynamiczne zmiany własnościowe w latach dziewięćdziesiątych w Rosji połączyły węzłem bliskiej współpracy polityków, służby specjalne, oligarchów, bankierów i bandytów. Wspomniana przeze mnie uprzednio publikacja fundacji Chodorkowskiego Otwarta Rosja (https://openrussia.org/post/view/10965/) traktuje o powiązaniach ludzi należących do bliskiego kręgu współpracowników Putina z mafią. Śledztwo w tej sprawie prowadzili hiszpańscy prokuratorzy. Dlaczego hiszpańscy? Bo rosyjscy bossowie mafijni zainstalowali się w Hiszpanii i stąd prowadzili działalność – legalizowali brudne pieniądze, inwestowali w nieruchomości, jachty, banki. Centralną postacią był mafioso Giennadij Pietrow, a jego partnerami byli m.in. Anatolij Sierdiukow (b. minister obrony), Wiktor Zubkow (b. premier), Aleksandr Bastrykin (szef Komitetu Śledczego) i wielu innych prominentnych ludzi władzy w  Rosji.

Andriej Zykow, były śledczy z Petersburga, tak mówi o tym w audycji Radia Swoboda: „Raport każe zastanowić się nad wieloma problemami, które są ważne dla Rosji. Są podstawy, by ponownie zadać pytanie: „Who is mister Putin?”, ale sens tego pytania jest inny niż w 2000 roku. Dziś chciałbym zrozumieć, czy to on jest „ogonem”, który kręci „psem” czy odwrotnie. Pod pojęciem „ogon” rozumiem prezydenta, a pod pojęciem „psa” – mafię. Z raportu [hiszpańskich prokuratorów] wynika, że wiele wysokich stanowisk w państwie zajęli ludzie rekomendowani nie przez Putina, a bandytów z tambowskiej mafii [jeden z najważniejszych rosyjskich gangów]. Np. w 2007 r. szefem Komitetu Śledczego zostaje Aleksandr Bastrykin. Giennadij Pietrow i inni członkowie gangu zwracają się do niego po imieniu per Sasza, ciągle dzwonią. I Sasza do nich dzwoni. I to Giennadijowi Pietrowowi – a nie Putinowi – Bastrykin dziękuje za swą nominację”. (Całość rozmowy tu: http://www.svoboda.org/content/transcript/27419698.html). Dzięki osobom zajmującym najwyższe stanowiska w organach ścigania bossowie mafijni mogli rozprawiać się z konkurencją oraz korzystać w przykrywki. Hiszpańscy prokuratorzy swojej wiedzy na temat bliskich powiązań mafii i polityki nie wzięli z sufitu, m.in. z uwagą przesłuchali nagrania rozmów członków gangu i polityków.

Jest jeszcze jeden wątek ściśle związany z wątkiem powiązań mafii z ludźmi władzy. Zykow: „Hiszpańską policję ktoś naprowadził na trop. Tym kimś był Aleksandr Litwinienko (został otruty w 2006 r. w Londynie). Jednym z [głównych] podejrzanych o otrucie jest deputowany Andriej Ługowoj [b. funkcjonariusz FSB]. Spotykał się z Litwinienką w Hiszpanii. Litwinienko zbierał informacje o rosyjskich grupach przestępczych, które działają za granicą”. Dalej za: https://openrussia.org/post/view/11046/: Litwinienko dotarł do informacji o powiązaniach z mafią Wiktora Iwanowa, bliskiego współpracownika Putina [znajomy z KGB], obecnie szefa agencji ds. zwalczania narkotyków. W skrócie miało to wyglądać tak: współpraca Iwanowa i mafii tambowskiej miała miejsce w latach dziewięćdziesiątych, kiedy Iwanow pracował w merostwie Petersburga pod kierownictwem Putina. O tym epizodzie Litwinienko napisał w raporcie dla zachodnich partnerów Iwanowa, który w 2006 r. zabiegał o lukratywny kontrakt lotniczy. Dowiedziawszy się o byłej współpracy Iwanowa z mafią, zachodni partnerzy od kontraktu odstąpili. Litwinienko na spotkaniu z Ługowojem pokazał mu raport o Iwanowie. A Ługowoj podzielił się tą cenną wiedzą z Iwanowem.

Czy taka była sekwencja wydarzeń i czy był to motyw zabójstwa Litwinienki – rozpatruje sąd w Londynie (https://openrussia.org/post/view/4613/). Na koniec zacytuję jeszcze fragment z opublikowanego przez tenże sąd dokumentu – charakterystyki Iwanowa: „Iwanow jest mściwy. Był jednym z organizatorów ataku na Jukos i Michaiła Chodorkowskiego. Były asystent Iwanowa opowiedział, że Kreml zaczął się wrogo odnosić do Chodorkowskiego, kiedy ten publicznie powiedział Putinowi, że jego petersburscy koledzy robią jakieś kanty na transakcjach z ropą, żeby pozyskać kasę na jego kolejną kampanię prezydencką. Iwanow był jednym z owych kolegów, dołożył wszelkich starań, żeby Chodorkowski stanął przed sądem i otrzymał surowy wyrok, a następnie dopilnował, aby pobyt Chodorkowskiego w kolonii karnej był maksymalnie trudny”.

Cała sala kaszle z nami

3 grudnia. Doroczne orędzia prezydenta przed połączonymi izbami rosyjskiego parlamentu należą do żelaznego repertuaru kremlowskiego teatrum. Na parę dni przed tym dyżurnym wystąpieniem zainteresowanie publiczności podgrzewają wszystkie błagonadiożne media z telewizją na czele. Przez półtorej godziny kamery wnikliwie śledzą każde drgnienie mięśni twarzy lidera i uważnie omijają zaspane twarze słuchaczy, którzy znają już prezydencką litanię na pamięć i nie oczekując żadnych niebezpieczeństw dla swych pozycji, pozwalają sobie na profesjonalną drzemkę z półprzymkniętymi oczami. Tym razem też nic nie zakłóciło urzędowego snu niesprawiedliwych (tradycyjnie na kpinki naraził się premier Miedwiediew, który regularnie przysypia na oficjalnych uroczystościach: https://twitter.com/thqstn/status/672347357967753216). W tłumie jednakowych garniturków wyróżniał się wpatrzony w wodza tęsknym wzrokiem szef motoklubu Nocne Wilki Aleksandr Załdostanow zwany Chirurgiem. Siedział w firmowej czapce.

Mistrzowie sceny zawsze twierdzili, że najważniejsze jest entree – pierwsze wrażenie często określa całą karierę lub przynajmniej powodzenie sztuki. Początek dzisiejszego spektaklu na Kremlu należy uznać za fatalny. Prezydent w nienagannym czarnym garniturze i eleganckim idealnie dobranym krawacie w biały rzucik wszedł na trybunę. Sala wstała, westchnęła, usiadła. Prezydent obrzucił słuchaczy panoramicznym spojrzeniem. Zakasłał. Jeszcze raz zakasłał. Nerwowo sięgnął po szklanicę z wodą stojącą usłużnie na blacie. Pociągnął łyk zbawiennego płynu. Odchrząknął. Jeszcze raz odchrząknął, tym razem zawiesiście. Wreszcie zaczął. Już pierwszy najazd kamery ujawnił niekorzystnie dobrany odcień pudru czy fluidu, którym charakteryzatorzy obficie pokryli pana prezydenta. Trudno tak grubą warstwę zasypki uznać za oznakę dobrej kondycji.

Niepokojące chrząkanie przechodzące w pokasływanie towarzyszyło całemu orędziu. Złośliwi komentatorzy zaraz zaczęli się zastanawiać, co by to mianowicie miało znaczyć: przeziębienie czy próbę zakamuflowania kłamstw i niezręczności.

Niewątpliwym hitem nudnego wystąpienia było powołanie się na Allaha. W kontekście prześmiewczym, więc nie wiem, jak to zostanie odczytane przez uwrażliwionych na takie konteksty wyznawców Koranu: „Allah postanowił ukarać klikę rządzącą Turcją, pozbawiając ją rozumu i rozsądku”. To, że Turcja stała się głównym punktem wystąpienia, nikogo chyba nie zdziwiło. Po zestrzeleniu rosyjskiego samolotu przez tureckie lotnictwo 24 listopada napięcia na linii Ankara-Moskwa nie słabną. Wręcz przeciwnie – telewizyjna propaganda podtrzymuje wysokie tony w ruganiu niedawnych przyjaciół od rana do nocy. Ostra retoryka Putina wskazuje na to, że Rosja nie zamierza odpuścić i nadal szuka przestrzeni, żeby Turcji przydzwonić w ucho. Prezydent zapowiedział, że wprowadzone dotychczas sankcje obejmujące pomidory to nie wszystko. Moskiewski politolog Nikołaj Pietrow ocenił: „To, że [prezydent] pozwala sobie mówić w takim stylu, świadczy o wysokiej emocjonalności, to słowa płynące z głębi duszy, szczere […] Wniosek stąd taki, że w najbliższym czasie nie należy się spodziewać deeskalacji w stosunkach z Turcją”. No tak, deeskalacji nie będzie. Ale czy Kreml wprowadzi jakieś bardziej dotkliwe sankcje wobec Turcji, nie narażając się przy tym na nieobliczalne straty? Czy to tylko retoryka czy konkretny plan przykrych działań?

Turcja przesłoniła w przemówieniu cały zagraniczny horyzont. Nie padło słowo „Ukraina” (miejsce wycieranej dotąd na wszystkie sposoby po wszystkich kątach „kijowskiej junty” zajęła „turecka klika” niespełna rozumu). Nawet zwykle oblewany pomyjami Zachód, wyszedł prawie suchy, oskarżany jedynie o sprawstwo kolorowych rewolucji, obalających dyktatury i wprowadzających chaos, co sprzyja hodowaniu żmii terroryzmu.

Prezydent nie pominął milczeniem bolączek sytuacji wewnętrznej. Tak, tak, proszę państwa, śmiało okładał biczem krytyki korupcję, która nie pozwala rosyjskiej gospodarce należycie się rozwijać. Kamerzysta realizujący dla telewizji transmisję przy słowach „walka z korupcją” wyłuskał z morza ważnych głów prokuratora generalnego Jurija Czajkę. Z jednej strony takie zbliżenie na twarz głównego prokuratora Judei jest logiczne – bo któż miałby walczyć z korupcją, jeśli nie on. Ale z drugiej strony… Jak relacjonuje deputowany Dmitrij Gudkow, gdy Putin wypowiadał słowa o ściganiu łapówkarzy przez prokuraturę, „niektórzy senatorowie się złośliwie uśmiechali, a w sali słychać było śmieszki”. Trzeba tu zaraz powiedzieć, że od wczoraj nazwisko Czajka powtarzane jest przez liczne media w związku z najnowszą publikacją Fundacji Zwalczania Korupcji pod wodzą Aleksieja Nawalnego. Tropiciele ciemnych przepływów finansowych wzięli na warsztat działalność dwóch synów prokuratora. Z enuncjacji niezbicie wynika, że dwaj młodzi Czajkowie, korzystając z „kryszy” tatki i jego popleczników, a także dzięki powiązaniom z mafiosami, wyprowadzili za granicę grube miliony i cieszą się majętnościami ulokowanymi w Grecji i Szwajcarii. Film zrealizowany przez fundację można obejrzeć tu: https://www.youtube.com/watch?v=eXYQbgvzxdM (na kanale youtube przez niespełna dwie doby film obejrzało prawie półtora miliona ludzi). Indagowany w sprawie ujawnionych przez Nawalnego machlojek braci Czajków, sekretarz prasowy Putina oganiał się jak od uprzykrzonej muchy: nie mieliśmy czasu tego filmu obejrzeć, wszystkie siły były rzucone na przygotowanie orędzia prezydenta. Ciekawe, czy teraz, już po wygłoszeniu orędzia, wysocy kremlowscy urzędnicy znajdą czas, by zapoznać się z materiałami i się do nich ustosunkować. Dotychczasowa praktyka kadrowa Putina była taka, że nawet mocno skompromitowanego kompana pozostawiał na stanowisku, naciskom nie ulegał, a gdy po jakimś czasie jednak go zwalniał, to nie pozostawiał bez opieki i środków. Zdążył już natomiast zareagować sam prokurator Czajka. Stwierdził, że oskarżenia fundacji Nawalnego są bezpodstawne („ta pani przyszła w tym kożuszku i w nim wychodzi”, jak powiedział Turek Mustafa u Barei). I zapowiedział, że ścignie… zleceniodawcę śledztwa. Wiadomo, sprawiedliwość musi być po naszej stronie, a prostaczkom wara od naszych pieniędzy.

Zapach pustki

21 listopada. Od czterech dni odbiorcy programów rosyjskiej telewizji mają okazję oglądać bezpośrednie transmisje z bombardowań Syrii dokonywanych w ramach operacji „Odwet”. Panowie generałowie opowiadają łamiącym się z emocji głosem, że „wykonano tyle a tyle samolotolotów (to nie literówka, tylko fachowe określenie liczby wykonanych wylotów), porażono tyle a tyle obiektów terrorystów, ataki spowodowały takie a takie straty”. Ilustracją tych sprawozdań są zdjęcia satelitarne lub wykonane z pokładu samolotów. Tu wybucha sztab terrorystów, a tu magazyn paliw – informują widzów dziennikarze łamiącym się z emocji głosem. Ten aspekt wybijany jest ostatnio na pierwszy plan: Rosja demonstruje, że świadomie niszczy ropę, którą handluje Państwo Islamskie, aby odciąć je od finansowania. Żadnych potwierdzeń, że Rosja bombarduje faktycznie Państwo Islamskie, a nie przeciwników Asada, z innych źródeł nie widziałam.

Jakie piękne są nasze bombowce „biały łabędź”; jak znakomicie, celnie, bezbłędnie rażą wyznaczone cele nasze wystrzeliwane z Morza Kaspijskiego skrzydlate rakiety Kaliber! – zachłystują się eksperci wojskowi łamiącym się z emocji głosem (http://tv.mk.ru/video/2015/11/20/rossiyskie-korabli-nanesli-udar-krylatymi-raketami-po-boevikam-v-sirii.html). „Rezultaty tak zwanej koalicji z USA na czele są równe zeru, w przeciwieństwie do sukcesów rosyjskiego lotnictwa” – dodaje z dumą łamiącym się z emocji głosem przewodniczący Dumy Państwowej Siergiej Naryszkin. Skoro nie chcą cię chwalić inni, chwal się sam.

W jednym z ostatnich programów informacyjnych „Wiesti” obszernie relacjonowano przygotowania do bombardowań: oto w lukach umieszczane są bomby, a na bombach żołnierze piszą: „za naszych”, „za Paryż”.

Znawca tematyki bliskowschodniej Gieorgij Mirski powątpiewa w znakomite wyniki rosyjskiej operacji wojskowej: „Bombardowania… Setny raz powtarzam: bombardować może każdy, a kto piechotę i czołgi wyśle? Nikt nie wysyła. Koalicja? Mamy już całe dwie koalicje, można je połączyć, stworzyć jedną pod wspólnym dowództwem USA i Rosji, proszę bardzo, ale kto pójdzie do ataku z giwerą przewieszoną przez ramię? Ci, którzy mogą i chcą walczyć, i tak walczą lepiej czy gorzej, mam tu na myśli rządowe armie Iraku i Syrii. Niektórzy nasi dziennikarze zachwycają się […], że syryjscy piloci dokonują cudów, wszak latają na starych samolotach. Rzeczywiście, trzeba umieć oderwać się od pasa startowego, przelecieć zadaną odległość, zrzucić bombę na przeciwnika, który nie ma nawet złamanego działa przeciwlotniczego. Istny cud, powiedziałbym nawet, niezwykły heroizm” (http://echo.msk.ru/blog/georgy_mirsky/1661394-echo/).

Rosyjscy komentatorzy zajmują się obficie rozważaniami, czy możliwe jest rozpoczęcie przez Rosję operacji lądowej. Wielu twierdzi, że nie tylko jest możliwe, ale wręcz nieuniknione. Spodziewano się, że wczorajsze połączone posiedzenie obu izb parlamentu (z którego pochodzi ten smakowity cytat Naryszkina) zwołane zostało po to, aby udzielić zgody na wysłanie wojsk lądowych do Syrii. Ale takiego wniosku nie rozpatrywano. Wygłoszono dyżurne mowy, rozbrzmiały dyżurne oklaski. Niektórzy wybrańcy narodu przysypiali bez żenady. Pachniało pustką.

W centrum zainteresowania nadal znajdują się wydarzenia związane z zamachami w Paryżu. W audycji rozgłośni Echo Moskwy politolog Stanisław Biełkowski powiedział ciekawą rzecz: „To jasne jak słońce. Putin wiedział o zamachach wcześniej, gdyż on ma sporą agenturę w Państwie Islamskim. Agentura to dawni członkowie partii Baas [rządzącej Irakiem za czasów Husejna], którzy dowodzą wojskowymi operacjami Państwa Islamskiego. To ludzie bliscy ZSRR i Rosji. A zatem rosyjskie służby specjalne mają swoją agenturę jeszcze od czasów iracko-irańskiej wojny. Patronat nad nimi sprawował Jewgienij Primakow”. Co jeszcze, zdaniem Biełkowskiego, świadczy o tym, że Putin zawczasu wiedział o paryskich aktach terroru? To, że momentalnie zareagował. Zwykle w sytuacjach trudnych, zaskakujących Putin się chowa. (Faktycznie tak było jeszcze od czasów tragedii nieszczęsnego Kurska, a ostatni przykład to długie milczenie po katastrofie rosyjskiego airbusa nad Synajem). „A tu dosłownie sekundę po zamachu pojawia się oświadczenie Pieskowa [sekretarza prasowego Putina] i Putin nieoczekiwanie wychodzi z cienia i gra dalej. […] Wykorzystał zamachy w Paryżu, aby powiedzieć światu, że koalicja jest niezbędna, że Rosję znów należy przytulić do kochającej piersi wspólnoty światowej”.

Jeśli rzeczywiście rosyjska agentura miała jakieś informacje i podzieliła się nimi z rosyjskimi władzami, a rosyjskie władze nie podzieliły się nimi z Francuzami, których teraz ogłaszają za głównych sojuszników, to fundament tych aliansów buduje się na piasku z wiatru i mgły. Na razie żadnych potwierdzeń ani dementi w tej sprawie nie ma.

Jeszcze zacytuję Stanisława Biełkowskiego, tym razem to fragment jego wpisu blogowego: „Pokonanie Państwa Islamskiego – czy to poprzez operację lotniczą czy naziemną – nie jest celem Putina. Jego celem jest pakt z Zachodem o podział sfer wpływów, walka z terroryzmem jest tylko instrumentem. Taka walka może trwać wiecznie. Łącząc z Zachodem wysiłki w walce z terroryzmem, Rosja liczy na całkowite lub choćby częściowe zniesienie sankcji, faktyczne uznanie Krymu za część Federacji Rosyjskiej, legalizację Donieckiej i Ługańskiej Republik Ludowych jako quasipaństwowych tworów, znajdujących się w składzie Ukrainy formalnie, a faktycznie niezależnych, kontrolowanych przez Moskwę”.

Jeżeli taki jest cel Putina, a myślę, że to możliwe, to jeszcze długo będziemy słuchać o urodzie rosyjskich bombowców niosących bomby z krzepiącymi napisami, o niezłomnej postawie asadowskich wojsk i pieśni w rodzaju „Syrio, siostro moja, rosyjski brat cię obroni”: https://www.youtube.com/watch?v=01xIxPc0Xy8

Szczyt, Syria i koty

16 listopada. Na zjazd dwudziestki w tureckiej Antalyi prezydent Putin jechał z zamiarem przełamania izolacji w stosunkach z Zachodem. Od półtora miesiąca rosyjskie lotnictwo bombarduje w Syrii pozycje bojowników różnej proweniencji (Moskwa twierdzi, że tylko Państwo Islamskie, ale są na ten temat i inne doniesienia). Ponadto po krwawych zamachach w Paryżu, do których przyznało się Państwo Islamskie, sprawa przyduszenia hydry terroryzmu oraz problem napływających do Europy uchodźców z Bliskiego Wschodu stanęły ostro na porządku dnia. Kreml w tej zaostrzonej sytuacji zgłosił akces utworzenia wspólnego frontu walki.

Zachętę do tworzenia czegoś w rodzaju „koalicji antyhitlerowskiej bis” Putin zgłasza zachodnim partnerom już od pewnego czasu. W obliczu groźnego wroga (terroryzm, Państwo Islamskie) Rosja będzie sojusznikiem Zachodu, mówi Putin, bo w pojedynkę wroga się nie pokona; niech zatem Zachód puści w niepamięć różne grzeszki (aneksja Krymu, wojna w Donbasie, zestrzelony boeing), a będzie „fajnie i gites”, jak śpiewa Jaromir Nohavica. No i jeszcze niech na stolcu w Syrii pozostanie Asad, „jedyny prawomocny prezydent”. No i jeszcze w ramach poprawy atmosfery niech Zachód zniesie wreszcie te okropne sankcje.

Od piątkowego wieczora, gdy napłynęły wiadomości o zamachach w Paryżu, tuby kremlowskiej propagandy dęły co sił w płucach: trzeba się zjednoczyć, trzeba połączyć wysiłki, trzeba razem.

Pozycja przetargowa Moskwy w świetle ostatnich wydarzeń poprawiła się. Proszę sobie przypomnieć, jak wyglądał ostatni szczyt G20 w Australii: Putin siedział sam przy stoliku, nikt z nim nie chciał rozmawiać, premier Australii był nieprzyjemny do granic możliwości, a może nawet bardziej (to było niedługo po katastrofie samolotu nad Donbasem, w której zginęli obywatele Australii); Putin się obraził i wyjechał wcześniej. W Antalyi z Putinem spotkało się kilkoro najważniejszych przywódców zachodniego świata. Czy rozmowy te miały jakiś konstruktywny wymiar?

„Na wymarzony pakt o nowej Jałcie w nagrodę za udział Putina w walce z Państwem Islamskim, wydaje mi się, Zachód nie pójdzie i Putinowi w czasie szczytu dano to jasno do zrozumienia – uważa politolog Andriej Piontkowski (zawsze krytyczny wobec Kremla). – Widać to było choćby po suchym komunikacie Białego Domu: Putin i Obama rozmawiali o Ukrainie, Putinowi przypomniano o konieczności przestrzegania porozumień mińskich. W rosyjskiej telewizji odtrąbiono wielki sukces: na obrazku widać było rosyjskiego lidera, którego dopuszczono do wspólnego stołu. Putin z wielką przyjemnością wypowiadał przed kamerą słowa „David”, „Barack”, „Angela”, demonstrując, że znowu jest swój wśród swoich. Ale na tym sukces się jednak kończy i raczej nie sięgnie poza granice Rosji. […] Zachód może sam poradzić z problemem Syrii i Państwa Islamskiego, Rosja się tylko ze swoim Asadem plącze pod nogami. Nowa koalicja antyhitlerowska to fałszywy mem”.

Jest jeszcze jeden aspekt kontaktów na linii Moskwa-Zachód: zaufanie. Towar deficytowy. Igor Ejdman w audycji Radia Swoboda przypomina: „Jak pokazuje praktyka ostatnich lat, jak pokazuje historia ukraińskiego konfliktu, każde porozumienie Putin z łatwością narusza i stara się sytuację wykorzystać nie dla osiągnięcia deklarowanych celów, jak np. walka z Państwem Islamskim, a dla rozwiązania swoich konkretnych taktycznych ekspansjonistycznych zadań. […] Teraz sama walka z islamizmem Putina nie interesuje. Nawet jeśli Zachód postanowi układać się z Putinem, to i tak nic na tym nie wygra, po prostu Putin po raz kolejny oszuka zachodnich polityków, owinie ich sobie wokół palca, choć mam nadzieję, że tym razem do tego nie dojdzie”. Cóż, zobaczymy. Przed zamachami we Francji sytuacja była inna, po zamachach jest inna, rozmiękczony grunt jest bardzo na rękę Putinowi, liderzy Zachodu są bardziej skłonni do kompromisów.

Prezydent Obama powiedział, że Rosja może połączyć swoje wysiłki z działaniami koalicji walczącej z Państwem Islamskim. Ale czy Moskwa jest do tego gotowa? Zacytuję jeszcze raz Igora Ejdmana: „Nie ma mowy o tym, że Rosja zacznie działać w składzie tej [istniejącej pod auspicjami USA] koalicji, że jest w stanie podporządkować się wspólnemu planowi, walczyć z islamistami, pokonać nowych barbarzyńców z Państwa Islamskiego. Nie, to niemożliwe, dlatego że to stoi w sprzeczności z praktyką rosyjskiej polityki i tymi zadaniami, które miejscami nie różnią się od zadań islamistów, bo to zadania ekspansji, rozbicia cywilizacyjnego ładu”.

Na koniec jeszcze kilka słów o nieformalnym spotkaniu Putin-Obama. TASS podkreśla, że tego spotkania nie było w programie. Na kanale youtube zamieszczono filmik nakręcony z boku:

https://www.youtube.com/watch?v=d6qJpCutWug

Satyryk Jołkin zauważył, że największym zainteresowaniem mediów i publiczności portali społecznościowych cieszyła się nienerwowa przechadzka kotów po podium przygotowanym dla uczestników spotkania:

http://www.svoboda.org/content/article/27368678.html