Archiwa tagu: armia

Na talerzu Putina, czyli przypadki pewnego kucharza

2 czerwca. Tak go nazywają – kucharz Putina. Panowie znają się z dawnych czasów, z Petersburga. Uzdolniony restaurator nazywa się Jewgienij Prigożyn. Ostatnio znalazł się na medialnym widelcu z uwagi na usilne zabiegi, aby na mocy orzeczenia sądu z wyszukiwarek Yandex (najpopularniejsza wyszukiwarka rosyjskiego Internatu), Google i Mail.ru zniknęły linki do publikacji, które sam Prigożyn uważa za niewiarygodne.

„Nowaja Gazieta” wzięła pod światło te informacje. „Redakcja od dawna z uwagą przygląda się działalności miliardera, którego firmy zaopatrują struktury władzy w wyżywienie. Domyślamy się, na usunięciu których linków zależy panu Prigożynowi”. Zanim jednak wraz z „Nową Gazietą” przyjrzymy się szczegółom, kilka słów wprowadzenia.

Jak pisze „Encyklopedia haków” (compromatwiki.org), Prigożyn zaczął zajmować się biznesem na początku lat dziewięćdziesiątych zaraz po wyjściu na wolność (w 1979 r. został skazany za kradzież, rozbój, oszustwa itd.) w Petersburgu, a właściwie jeszcze Leningradzie sprzedawał hot-dogi. W drugiej połowie lat 90. otworzył luksusową restaurację. Biznes rozwijał się świetnie. Autorzy hasła „Jewgienij Prigożyn” wysuwają przypuszczenie, że z Władimirem Putinem zawarł znajomość w 1991 r., kiedy Putin stanął na czele ciała nadzorującego z ramienia merostwa gry hazardowe (o tym epizodzie z życia prezydenta pisałam niedawno na blogu: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2016/04/22/znajomy-z-yakuzy/). Dalej czytamy: „Putin często bywał w restauracjach Prigożyna New Island, Russkaja Rybałka i Na Zdrowie wraz z wysoko postawionymi gośćmi. W 2012 roku firma Prigożyna wygrała przetarg na obsługę przyjęcia z okazji trzeciej kadencji Putina”. Jednym słowem, Prigożyn władzę karmił dobrze. Gorzej było z kontraktem na żywność dostarczaną dla szkolnych stołówek. W 2008 r. firma Prigożyna wygrała przetarg na dostarczanie „innowacyjnego jedzenia” dla placówek oświatowych. Porcyjki nazwano „whiskas dla uczniów”, dzieci się skarżyły, rodzice zaprotestowali. Wiele szkół zerwało kontrakty. Dwa lata później sam Putin przyjechał na uroczyste otwarcie kombinatu Prigożyna produkującego żywność dla szkół. Kombinat zbudowano dzięki ulgowym kredytom, przyznanym szczodrze, zapewne dzięki wysokiej protekcji. Wiosną 2011 r. jedzeniem wyprodukowanym przez firmę Prigożyna zatruli się słuchacze uczelni wojskowej na Uralu. Prigożyn, jak się miało okazać, karmił również wojsko. Słynna instytucja Oboronserwis – kompleks zewnętrznych firm zawiadujących mieniem wojskowym itd. – o której świat usłyszał w związku z głośnymi aferami korupcyjnymi pod światłym przewodem ministra obrony Anatolija Sierdiukowa i licznego zastępu sprawnych blondynek (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2012/11/06/zmiany-zmiany-zmiany/), dała zarobić Prigożynowi na cateringu. Ciekawe szczegóły znajdą Państwo w obszernej publikacji na stronie internetowej TV Rain: https://tvrain.ru/articles/statja_fontanki_kotoruju_ochen_hochet_zabyt_evgenij_prigozhin-410502/ To zapewne jeden z tych artykułów, które Prigożyn chciałby usunąć z przestrzeni internetowej, bo nieformalne powiązania i korzystanie z „błatu” (protekcji) widać tu jak na dłoni.

Do licznych lokali gastronomicznych należących do imperium Prigożyna w 2009 roku dołączyła elitarna restauracja, działająca na zamkniętym terytorium należącym do rządu (http://crimerussia.com/corruption/17937-17937/).

Utalentowany pan Jewgienij Wiktorowicz sprawdził się nie tylko na niwie gastronomicznej – w 2012 r. wspierał medialne projekty obliczone na zdyskredytowanie protestującej opozycji. „Nowaja Gazieta” odnotowała kilka prowokacji przeciwko opozycyjnym mediom, a także zorganizowanie przez Prigożyna „fabryki trolli”. Zacytuję ten fragment publikacji „Nowej”: „dziennikarze doszli do wniosku, że holding Jewgienija Prigożyna ma związek z fabryką trolli na peryferiach Petersburga, na podstawie wielu przesłanek. […] Pracowała tu jedna z osób, którą Prigożyn wykorzystał do prowokacji w mediach. Ponadto właśnie trolle z ulicy Sawuszkina 55 były zaangażowane z prowokacje wobec czasopisma „Forbes” [gazeta wiele uwagi na przestrzeni lat poświęcała biznesom Prigożyna] i innych tytułów”. To doświadczenie miało się z kolei przydać w „oprawianiu” operacji dezinformacji wobec Ukrainy, począwszy od listopada 2013 roku. Kilka agencji (dez)informacyjnych powstało, jak twierdzi „Nowaja”, za pieniądze restauratora. (Całość publikacji „NG”: http://novayagazeta.livejournal.com/5117311.html).

Jak widać, totumfacki Putina przydaje się na wielu frontach. A i sam chętnie korzysta ze specjalnego statusu. Jak pisała w zeszłym roku petersburska „Fontanka”, Prigożyn przedstawia się jako „doradca prezydenta”, został odznaczony kilka wysokimi odznaczeniami państwowymi, korzysta z możliwości przelotu rządowymi samolotami i śmigłowcami. No i dba o pamięć. Zdaje się, że publikacje o ostatnich „występach” w centrum Petersburga, kiedy to limuzyny należące do Prigożyna nie podporządkowały się poleceniom drogówki, która chciała je zatrzymać za łamanie przepisów, też trafią na listę „podlegających zapomnieniu”.

 

Putin in the sky with Su-24

30 września. Karuzela wydarzeń wokół Syrii gwałtownie od wczoraj przyspieszyła. Rosyjska delegacja po powrocie z sesji ONZ w Nowym Jorku nie zdążyła się porządnie wyspać, a już prezydent Putin dziś rankiem złożył w Radzie Federacji wniosek o użycie wojsk rosyjskich poza granicami Rosji [w Syrii]. Wniosek przeszedł w wyższej izbie rosyjskiego parlamentu jednogłośnie. Posiedzenie było zamknięte (w przeciwieństwie do analogicznego głosowania w marcu ubiegłego roku, kiedy RF udzielała pozwolenia na użycie wojsk rosyjskich poza granicami [chodziło o Ukrainę] – wtedy obrady transmitowała telewizja). Rosja podkreśla, że w związku z tym, że o pomoc wojskową poprosił legalny prezydent Syrii Baszar al-Asad, jest jedynym państwem na świecie, które działa w Syrii zgodnie z prawem międzynarodowym (dopuszczającym zbrojną interwencję albo na mocy rezolucji ONZ, albo na prośbę legalnych władz danego państwa).

Zaraz po głosowaniu w RF okazało się, że rosyjskie samoloty, których jeszcze wczoraj oficjalnie w Syrii nie było, wystartowały, aby zbombardować cele na terytorium tego państwa. Zbombardowały. Na godzinę przed akcją Rosja powiadomiła o tym Stany Zjednoczone.

Prezydent Putin na naradzie z rządem zadeklarował, że rosyjskie siły zbrojne będą użyte wyłącznie w operacjach powietrznych, o ofensywie lądowej nie ma mowy: „nie zamierzamy wchodzić w ten konflikt z głową”. To tylko pomoc dla legalnej władzy, legalnej syryjskiej armii, którą Rosja wspomoże w walce z terrorystami. A przy okazji ta walka to prewencja przeciwko powrotowi do Rosji tych rzezimieszków, którzy walczą w szeregach Państwa Islamskiego. A jest ich tam sporo.

Dalej – jeszcze ciekawiej. Według wielu nierosyjskich mediów, Rosja nie tyle uderza w Państwo Islamskie (to ewentualnie przy okazji), ile w siły antyasadowskiej opozycji. W chwili, gdy piszę te słowa, trudno te wiadomości zweryfikować.

Rosyjskie dowództwo zwróciło się do Stanów Zjednoczonych o wycofanie amerykańskiego lotnictwa z nieba nad Syrią. Pentagon odpowiedział, że nie przychyli się do prośby.

Wersje interpretacji, czy Putin jedzie pod prąd samowładnie czy jednak uzgodnił coś wczoraj z Obamą, są rozbieżne. Za tym, że jednak pewne uzgodnienia nastąpiły, może świadczyć fakt, że wznowiona została zamrożona współpraca resortów obrony Rosji i USA. Od wczoraj strona rosyjska i amerykańska mają się konsultować w sprawie działań w Syrii.

Amerykańska ambasada w Moskwie wydała – już po decyzji Rady Federacji – oświadczenie, że obaj prezydenci uzgodnili wczoraj, że mają wprawdzie wspólne cele, tzn. zwalczanie Państwa Islamskiego, ale USA uważają, że Asad nie jest odpowiednim partnerem w tej wspólnej walce.

Co takiego mają rosyjskie samoloty, czego nie mają amerykańskie, biorące udział w operacji powietrznej w Syrii? Technicznie są na podobnym poziomie. Rosyjskie samoloty do atakowanych celów w Syrii mają kilkadziesiąt kilometrów, samoloty koalicji – muszą latać z dużo większych odległości. A zatem nawet trzydzieści Su stacjonujących w Latakii może aktywnie operować nad Syrią, porażając wyznaczone cele. A jakie to będą cele? Kolejne ciekawe pytanie. Zdaniem niektórych ekspertów, Rosja nie ma aktualnie dobrej „razwiedki” na terytorium Syrii, być może polega na podpowiedziach syryjskich kolegów, a oni być może podpowiadają cele, które nie mają nic wspólnego z Państwem Islamskim. A może to tylko zasłona dymna. Nie pierwsza, nie ostatnia w tej rozgrywce. Jeszcze jedno pytanie brzmi: czy interwencja Rosji poprawi sytuację? Wypowiadający się dla BBC Jonathan Eyal z Royal United Services Institute twierdzi, że raczej wręcz przeciwnie: „Po pierwsze, przykład koalicji międzynarodowej pokazał, że samo lotnictwo nie załatwi sprawy, nie rozwiąże problemów. Po drugie, nie wiadomo, co prezydent Putin ma na myśli, mówiąc o celach, tzn. kogo będzie bombardował? Wszystkich oponentów Asada? W takim razie syryjska opozycja znajdzie się w niebezpieczeństwie. Putin powiedział w Nowym Jorku, że niektóre segmenty syryjskiej opozycji powinny zostać zaproszone do dialogu [o uregulowaniu sytuacji w kraju]. Czy to oznacza, że Rosjanie część opozycji jednak uznają za legalną? Jasne jest jedno: przyklejanie łatki terrorysty wszystkim, którzy przeciwstawiają się Asadowi, nie tylko nie przybliży nas do rozwiązania, ale jest dla Rosji korzystne przy realizacji jej dalekosiężnych planów na Bliskim Wschodzie. Bo nie ulega wątpliwości, że Rosja zamierza pozostać w Syrii na długo […] Rosja nauczyła się znakomicie krytykować Zachód za nieudolność w sprawie Syrii, ale sama też nie ma recepty”.

O Krymie, Ukrainie, Donbasie – cisza.

„Wsio tolko naczinajetsia” [Wszystko dopiero się zaczyna], jak mawiał Siergiej Bodrow pod koniec kultowego programu radzieckiej (potem rosyjskiej) telewizji „Wzglad”. Karuzela się kręci. Czy ci, którzy ją rozkręcają, pamiętają jeszcze, gdzie jest mechanizm jej wyłączenia?

FR dezerterzy

12 lipca. Iwan Szewkunow w lipcu ubiegłego roku zakończył zasadniczą służbę wojskową, wojsko mu się spodobało, postanowił podpisać z rosyjską armią kontrakt, zgłosił się, by zawrzeć umowę na służbę w Sewastopolu. Komendantura wojskowa wydała mu niewypełniony druk kontraktu i wysłała do Sewastopola, by tam dowództwo uzupełniło puste rubryki. Po drodze wszelako okazało się, że Szewkunow może służyć wyłącznie w brygadzie w Majkopie. Niech będzie Majkop, cóż było robić. We wrześniu pododdziały z Majkopu przerzucono na poligon Kadamowski w obwodzie rostowskim, przy granicy z Ukrainą. Według słów matki Szewkunowa, na poligonie panowały ekstremalnie trudne warunki, ale jeszcze gorsze było to, że na Iwana i jego kolegów wywierano nacisk, aby „dobrowolnie” zgłosili się do wypełniania zadań na terytorium Ukrainy – czyli dołączyli do szeregów tak zwanego pospolitego ruszenia w samozwańczych republikach Donieckiej i Ługańskiej. Kilkudziesięciu odmówiło. W czerwcu br. wszczęto przeciwko nim postępowanie z paragrafu o dezercję (czyn zagrożony karą do dziesięciu lat pozbawienia wolności) lub samowolne opuszczenie jednostki wojskowej.

Przypadki Szewkunowa i jego kolegów z jednostki w Majkopie opisała internetowa Gazeta.ru (http://www.gazeta.ru/politics/2015/07/10_a_7633125.shtml). Tak na marginesie: Gazeta.ru jest medium ostrożnym, neutralnym, przez niektórych uważanym wręcz za prokremlowskie. Aż tu nagle taka publikacja.

Prawniczka Tatiana Czerniecka, która reprezentuje interesy oskarżonych, sprawdziła oficjalną statystykę brygady w Majkopie. W latach 2010-2014 ukarano za samowolne opuszczenie jednostki łącznie 35 żołnierzy. Tylko w pierwszej połowie tego roku – już 62. Epidemia? Sprawy wszystkich kontraktowych żołnierzy, którzy czekają na rozstrzygnięcie sądu garnizonowego z zarzutami dezercji, są podobne jak krople wody: od września do listopada byli na poligonie Kadamowskim, opuścili go, skarżąc się na nieludzkie warunki i nachalną rekrutację do walk w Donbasie po stronie separatystów. „Nikt nie chciał walczyć w Donbasie ani za 8 tysięcy dziennie, jak obiecali werbujący do walk na Ukrainie, ani za 28. Żołnierze uciekali z Kadamowskiego do jednostki [w Majkopie], tam składali wnioski o zwolnienie ze służby, wniosków nikt nie rozpatrywał” – mówi Czerniecka Gazecie.ru.

Jeden z cytowanych w artykule żołnierzy mówi, że od kolegów, którzy dali się namówić do wysłania na Ukrainę, dowiedział się, że żadnych pieniędzy w rezultacie nie dostali. „Nas kinuli”, czyli okantowali – to częste zdanie pojawiające się w relacjach żołnierzy. Rosja nie tylko nie płaci swoim najemnikom obiecanych ośmiu tysięcy dziennie, ale także nie przyznaje się do żołnierzy, którzy zginęli, zostali ranni lub którzy dostali się do ukraińskiej niewoli (pisałam o tym m.in. tu: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2015/05/28/kalambury-czasow-niespokojnego-pokoju/). Morale? A co to jest morale?

Dziennikarz rozgłośni Echo Moskwy Aleksandr Pluszczew, komentując sprawę żołnierzy z Majkopu, napisał: „w artykule mowa jest o tym, o czym niby wszyscy wiemy, ale szczegółów nie znamy, więc teraz znamy, to kolejne potwierdzenie. To materiał o mechanizmie pojawiania się tak zwanych [rosyjskich] ochotników na zbuntowanych ukraińskich terytoriach. To materiał o tym, że nasza armia jest nadal armią złożoną z niewolników, człowiek podpisujący kontrakt to niewolnik, nic więcej. To materiał o tym, jak ludzie w mundurach, służący temu systemowi chachmęcą z kontraktami [puste rubryki w kontrakcie], dokumentacją, oszukują ludzi, wysyłają do walki, narażając na śmiertelne niebezpieczeństwo, a sami siedzą sobie wygodnie w sztabach i gabinetach. Z tego materiału wynika, że system nie zasługuje na zaufanie, i jeszcze, że dezerterów jest wielu”.

Ministerstwo Obrony Rosji na razie nie skomentowało doniesień medialnych o dezerterach z Majkopu.

Dewiza wstydliwej armii

19 lutego. „Nikt lepszy od nas”, „Никто лучше нас”. To dewiza wojsk materialno-technicznego zabezpieczenia, czyli logistyki rosyjskiej armii, którą wczoraj zatwierdził minister obrony Siergiej Szojgu.

Nieudane i pod względem poprawności językowej koślawe hasło natychmiast zostało wzięte w obroty przez armię blogerów. Dewiza kwatermistrzostwa rosyjskiej armii została poddana obróbce skrawaniem: „Nikt lepszy od nas, nic lepsze od nas, nigdy lepsze od nas, nigdzie lepsze od nas”, „Jest taki nikt, co lepszy [jest] od Szojgu i spółki”. Posypały się propozycje haseł dla innych rodzajów wojsk, np. „Najsilniejszy my”, „Celny więcej od wszystkich”, „Co jest, to jest”, „Nigdzie jak tu” i tak dalej w tym duchu. „Szojgu to jakiś pesymista – napisała Tatiana Mej – nawet nikt jest lepszy od nas”. Powstała już nawet bajka o mężu sprawiedliwym ze Wschodu, który nazywał się Nikt i był lepszy od nas.

W sedno trafił jeden z komentatorów, który zaproponował, by dewiza rosyjskiej armii brzmiała: „To nie my”. No bo przecież na Krymie w zeszłym roku rosyjska armia nie walczyła, były zielone ludziki, które potem prezydent Putin miłosiernie adoptował, ale rosyjski żołnierz nie przelał w Taurydzie kropli krwi.

Żołnierz bez dystynkcji, wstydliwie ukrywający swoją przynależność stał się człowiekiem roku. Pod hasłem „To nie my” przebiega kampania na wschodzie Ukrainy. Prezydent Putin znowu popisał się znakomitym bon motem. Na konferencji prasowej w Budapeszcie, gdzie częstował gazową watą premiera Orbana, powiedział pod adresem ukraińskiej armii wycofującej się spod Debalcewe: „Przegrana to zawsze nieszczęście dla przegrywających, szczególnie jeśli przegrywa się z wczorajszymi górnikami i traktorzystami”. W mediach społecznościowych kolportowano wczoraj zdjęcia jednego z tych „wczorajszych traktorzystów” – generała lejtnanta Aleksandra Lencowa, który miał dowodzić operacją wyparcia jednostek armii ukraińskiej spod Debalcewe (w czapce uszance i cywilnej kurtce). Generał już w zeszłym roku operacyjnie wspierał dzielnych „wczorajszych górników”, wojujących pod Gorłówką i innymi miastami Donbasu. Później dziennikarz „Nowej Gazety” ustalił, że ten „wczorajszy traktorzysta” nazywa się Nail Nurullin i jest 52-letnim pułkownikiem w stanie spoczynku, walczył w Afganistanie.

Ta anonimowa wstydliwa armia walczy przy pomocy sprzętu wojskowego niewiadomego pochodzenia. „To nie my” – krzyknęli skromni żołnierze bezimiennej formacji, gdy w lipcu zeszłego roku na pola pod Torezem spadł malezyjski Boeing.

Jednym z mocno eksploatowanych w Rosji haseł jest „Rosjanie swoich nie zostawiają” (Русские своих не бросают). Brzmi dumnie, krzepi ducha. Tymczasem żołnierze wstydliwej armii, którzy giną w wojnie na wschodzie Ukrainy, nie zasługują nawet na pochówek. Przywożeni w cynkowych trumnach jako „ładunek 200” grzebani są w tajemnicy, rodzinom płaci się za milczenie i zapomnienie. „To nie my”.

Eurowizja w mundurze

Po ostatnim konkursie Eurowizji, wygranym przez Conchitę Wurst rosyjska opinia publiczna oburzała się i triumfowała. Oburzała, bo jakże to możliwe, że festiwal wygrywa kobieton z brodą. Triumfowała, bo znalazła pretekst do opowiadania o wyższości uduchowionej rosyjskiej cywilizacji nad zachodnią zgnilizną. Teraz nadszedł czas, by dać odpór „Gejropie”. Jak od wieków wiadomo, zdrowe jądro narodu najlepiej wygląda przyobleczone w mundur. Rosyjskie ministerstwo obrony postanowiło sięgnąć do tych korzeni.

Szef zarządu kultury w resorcie obrony Anton Gubankow wyjawił w audycji radiowej, że ministerstwo nosi się z zamiarem zorganizowania odpowiednika konkursu Eurowizji dla wojskowych zespołów artystycznych. Najbliższa impreza planowana jest już na rok 2015. Jury tego międzynarodowego festiwalu ma oceniać zarówno kunszt wokalny, jak i taneczny wykonawców.

Zaintrygowana tym pomysłem, przejrzałam dostępne w sieci produkcje umundurowanych artystów. Na kanale Youtube można znaleźć wiele ciekawych kawałków. „Dważdy Krasnoznamionnyj” Chór Armii Rosyjskiej imienia Aleksandrowa prezentował się już na konkursie Eurowizji. A właściwie jako atrakcja poza konkursem, działo się to w 2009 roku w Moskwie:

Chór Aleksandrowa (to ten Aleksandrow, który skomponował hymn), który w czasach ZSRR śpiewał głównie pieśni bojowe i opracowania piosenek ludowych, w latach pierestrojki przeszedł przemianę i bawił publiczność opracowaniami piosenek Johna Lennona, wspólnymi projektami z Pink Floyd czy Leningrad Cowboys. Na tournee po Polsce chór przygotował także pieśń wyklętą „Czerwone maki na Monte Cassino”

https://www.youtube.com/watch?v=HmGVg7Nw1XM&list=PLjDPuTougl7kKZ0HL9CQSuNN6OERnGFhZ

Pełne animuszu covery przebojów zachodnich gwiazd prezentował zespół Wojsk Wewnętrznych MSW pod dyrekcją generała majora Wiktora Jelisiejewa. Jednego ze szlagierów można było posłuchać podczas uroczystości otwarcia igrzysk w Soczi. Fantastycznie brzmi w wykonaniu zwalistych panów w szamerowanych mundurach piosenka „Sex bomb”. Do tańca (choć raczej nie do różańca).

Z rarytasów gatunku – kultowa pieśń Wielkiej Wojny Ojczyźnianej „Swiaszczennaja wojna” w wykonaniu zespołu reprezentacyjnego Chińskiej Armii Narodowo-Wyzwoleńczej.

Swoją wersję tego utworu zaprezentował Chór Południowego Wschodu „Wstawaj, Donbasie niezwyciężony”. Czy formuła festiwalu przewiduje udział takich ansambli? W sieci dostępne jest tylko to jedno nagranie Chóru Południowego Wschodu, o zespole nic nie wiadomo.

A czy na festiwalu znajdzie się miejsce dla raperskiego kolektywu Prawosławnej Armii tzw. Donieckiej Republiki Ludowej?

W podsumowaniu krótkiego przeglądu wojskowej „piesni i plaski” cover tytułowej piosenki z filmu o Jamesie Bondzie „Skyfall”. Solista ze smutkiem intonuje: „This is the end”.

Z dalekiego frontu

Syria. Daleko od Moskwy. W pewnej chwili Syria stała się jednak bliska sercu rosyjskiego przywódcy. W zeszłym roku w rozgrywce z niezdecydowanym Zachodem Władimir Putin zagrał skuteczną partię – powstrzymał USA przed interwencją, która doprowadziłaby do obalenia Baszara al-Asada. A prezydent Asad to przyjaciel Rosji postrzegany przez Kreml jako gwarant, że w Syrii nie powtórzy się „arabska wiosna/kolorowa rewolucja” (kremlowskie wróble ćwierkają od dawna, że pan Putin bardzo nie lubi takich hopsztosów, uważa je za rezultat wrażych knowań Waszyngtonu). Putin po akcji „wstrzymać Obamę, obronić Asada” zyskał uznanie jako człowiek miłujący pokój i skutecznie oń walczący. Rozległy się nawet głosy, by mu za to przyznać Pokojową Nagrodę Nobla. Teraz po Krymie i rozpętaniu wojny w Donbasie nawet najzagorzalsi zwolennicy kandydatury Putina jakoś się z tym pomysłem nie wyrywają. Ale wróćmy do Syrii.

Wobec wydarzeń na Ukrainie Damaszek znalazł się na dalekich pozycjach. Informacje stamtąd rzadko goszczą na łamach rosyjskiej prasy. Tymczasem trzy dni temu z rejonu syryjskiej stolicy napłynęły wiadomości od członków sił antyrządowych (SSA). Otóż, zdobyli oni strategiczne wzgórze Tal al-Hara na południu Syrii, w pobliżu granicy z Izraelem. Nie byłoby w tym żadnej sensacji, gdyby nie to, że na wzgórzu zdobywcy odkryli zakamuflowane radiolokacyjne centrum wywiadowcze. Znalezione tam materiały świadczą o tym, że w wraz z syryjskimi funkcjonariuszami w centrum pracowali specjaliści z Rosji. Pokazane na filmie zamieszczonym w internecie przedmioty zidentyfikowano jako należące do GRU (wywiad wojskowy). W porzuconej dokumentacji znaleziono dowody na to, że ośrodek odwiedzali wysoko postawieni funkcjonariusze rosyjskich służb specjalnych i członkowie kierownictwa ministerstwa obrony. Piętnastu funkcjonariuszy rosyjskiego wywiadu miało pracować w ośrodku niemal do ostatniej chwili: opuścili bazę dwa tygodnie temu i zostali wywiezieni do Damaszku samolotem syryjskiego lotnictwa wojskowego. W przeddzień ataku powstańców z obiektu wywieziono też część nowoczesnego sprzętu – pisze internetowa gazeta „Wzglad”.

Oficjalna Moskwa nabrała na razie wody w usta, za to w Waszyngtonie ochoczo podchwycono temat. Eksperci Pentagona uznali znalezione w centrum poszlaki świadczące o obecności Rosjan za wiarygodne. „To świadczy o bezpośrednim udziale Rosji w konflikcie syryjskim” – podkreślają. Zdaniem znanego kremlinożercy senatora Johna McCaina, znaleziska świadczą niezbicie, że Moskwa okazuje Damaszkowi nie tylko wsparcie wojskowe, ale wręcz bezpośrednio koordynuje działania i zarządza konfliktem.

Stephen Blank z amerykańskiej rady ds. polityki zagranicznej, specjalizujący się w tematyce wojskowej w wywiadzie dla Radia Swoboda powiedział, że centrum było zapewne wykorzystywane nie tylko dla pozyskiwania danych o działaniach armii izraelskiej, ale „wykorzystywano [je] do śledzenia amerykańskich transportów wojskowych na Bliskim Wschodzie. Sens zakładania takiego ośrodka polega na tym, aby przechwycić możliwie jak najwięcej informacji elektronicznej. […] Rosjan interesowały w pierwszym rzędzie działania USA w Turcji, Iraku i Jordanii”. Od początku arabskiej wiosny Rosja i Syria wymieniały informacje wywiadowcze. Niewykluczone, że rosyjscy wojskowi pomagali syryjskiej armii rządowej w prowadzeniu walk.

„Ta sprawa nie będzie miała wielkiego znaczenia dla ogólnego krajobrazu stosunków amerykańsko-rosyjskich. Dla nas też się nic nie zmieni: Rosja jak popierała reżim Asada, tak nadal będzie go popierać, to nasza pryncypialna linia. I żadne amerykańskie oświadczenia i krzyki nie powstrzymają nas” – powiedział w cytowanej powyżej gazecie „Wzglad” rosyjski ekspert ds. wojskowych Igor Korotczenko. A teraz deser, posłuchajcie Państwo. – „Sytuacja zmieniła się po kryzysie na Ukrainie. Mamy rozwiązane ręce w kwestii jakiejkolwiek pomocy Syrii. Obecnie Rosja absolutnie nie będzie się kryć z udzielaniem pomocy sojusznikom”. Hulaj dusza, piekła nie ma.

Rosja jeszcze przez kryzysem ukraińskim też się niespecjalnie kryła. W październiku 2012 roku doszło do incydentu: Turcja przechwyciła rosyjskie ładunki wojskowe wiezione do Syrii (http://labuszewska.blog.onet.pl/2012/10/12/przymusowe-ladowanie-przymusowe-hamowanie-2/).

Zdaniem Blanka, na terytorium Syrii z całą pewnością istnieją jeszcze inne obiekty wywiadowcze, w którym pracują rosyjscy specjaliści. Rosyjscy specjaliści wojskowi wykazują ostatnio dziwną predylekcję: zamiast niewzruszenie stać na straży ojczystych granic i własnego terytorium, co rusz błądzą gdzieś po świecie. Kilka tygodni temu „zabłądzili” podczas rzekomych ćwiczeń w pobliżu granicy z Ukrainą i weszli wraz z całym sprzętem w głąb terytorium sąsiada…

Bezimienne mogiły

W Mińsku na spotkaniu w formacie Unia Celna-Unia Europejska-Ukraina nie zapadły wczoraj żadne konkretne ustalenia. Za najważniejszy epizod uznano uścisk ręki prezydentów Poroszenki i Putina. Na zdjęciu, które dziś obiegło światowe media, reporter uchwycił na twarzy Władimira Władimirowicza firmowy uśmiech obłudnego smoka. Plan pokojowy dla Donbasu ma być przedmiotem kolejnych rozmów. Prezydent Putin nie przyjechał do Mińska, żeby nieść pokój wschodowi Ukrainy, lecz żeby zakomunikować zgromadzonym, jak wyobraża sobie nowy ład na starym kontynencie z własną osobą przy pulpicie dyrygenckim.

Prezydent Putin w swoim wystąpieniu przy ciężkim okrągłym stole ani razu nie użył słowa „wojna”. Moskwa nadal stoi na stanowisku, że to, co dzieje się na wschodzie Ukrainy, jest konfliktem wewnętrznym. Rosyjski prezydent mówił najwięcej o technicznych parametrach towarów, które tak mocno różnią się w Unii Celnej i Unii Europejskiej, że uniemożliwi to Ukrainie przy implementacji umowy stowarzyszeniowej z UE dostarczanie czegokolwiek do Rosji, która ma całkiem inne wymogi techniczne. No i Rosja będzie stratna – wyrwanie się Ukrainy z czułych objęć może kosztować Rosję nawet sto miliardów rubli (dlaczego akurat sto miliardów, a nie sto dwadzieścia trzy?). A Ukraina jest mocno zrośnięta wszystkimi więzami gospodarczymi z przestrzenią ekonomiczną WNP, a ta przestrzeń tworzyła się przez stulecia. I tak mówił i mówił, i martwił się i martwił, jak to wszystkim z tego powodu będzie źle, i tak się zamartwił, że w ogóle nie zauważył, że jego armia walczy na terytorium obcego państwa. I że to jest główny powód spotkania. Dostrzegł natomiast, że już są omijane sankcje, a towary europejskie płyną do Rosji przez Białoruś: – Zrywają etykietki albo naklejają nowe i wwożą towar jako białoruski, a jak się przyjrzeć, to proszę bardzo – oryginalna etykietka jest polska [tu wymownie spojrzał na gospodarza spotkania Alaksandra Łukaszenkę].

Jak ten wykład przetłumaczyć? Tezy nie są nowe: Ukraina jest elementem naszej postsowieckiej układanki i jej z naszej wyłącznej strefy wpływów nie wypuścimy po dobroci. „Kształtowana przez stulecia wspólnota” ma w całości należeć do unii organizowanej przez Moskwę. A w niej działają nie mechanizmy rynkowe i konkurencja, a zasady określone przez głównego decydenta. Jak Ukraina będzie nadal się urywać z łańcucha, to wprowadzimy wobec niej sankcje.

Po posiedzeniu w szerokim składzie odbyło się spotkanie dwustronne Putin-Poroszenko. Na konferencji prasowej po rozmowie prezydent Putin powiedział: „Omówiliśmy cały kompleks problemów w naszych stosunkach, przede wszystkim mówiliśmy o współpracy ekonomicznej […], ale nie mogliśmy pominąć sytuacji, jaka ukształtowała się na Ukrainie. Mówiliśmy o konieczności jak najszybszego przerwania rozlewu krwi i przejścia do politycznego uregulowania tych problemów, z którymi Ukraina zetknęła się na południowym wschodzie”.

Świetnie powiedziane: „problemy, z którymi Ukraina zetknęła się”. Poroszenko wyłożył na stół kartę, którą zbił to trucie Putina: pojmanie na wschodzie Ukrainy „zabłąkanych” rycerzy z pskowskiej dywizji powietrznodesantowej. Namacalny dowód na to, że Rosja jest stroną w tym konflikcie, „z którym Ukraina się zetknęła”. To kolejne świadectwo tego, że rozpalona i podsycana z Moskwy rebelia w Donbasie bez militarnego wsparcia Rosji nie byłaby w stanie stawiać czoła siłom operacji antyterrorystycznej. Mamy do czynienia z nowym etapem tej niewypowiedzianej wojny: Rosja udzieliła daleko idącego wsparcia separatystom w ludziach i sprzęcie, dzięki czemu mogli oni przejść do kontrnatarcia.

Zacytuję jeszcze tłumaczenie Putina na temat żołnierzy, którzy trafili w ręce Ukraińców. „Tak, Piotr Aleksiejewicz [Poroszenko] wspominał o tym. Ale przecież wiecie, że i na naszej stronie [granicy] znajdowali się ukraińscy żołnierze. I to nie 5-10, a dziesiątki. Ostatnio przeszło 450. Jeszcze nie mam raportu z ministerstwa obrony, ale pierwsza rzecz, jaką usłyszałem, to że oni kontrolowali granicę [komandosi z elitarnej jednostki?] i mogli się znaleźć na ukraińskim terytorium”. I jeszcze jeden fragment: „Zawieszenie broni? Szczerze mówiąc, nie możemy mówić o warunkach przerwania ognia, o możliwych porozumieniach pomiędzy Kijowem, Donieckiem i Ługańskiem. To nie nasza sprawa, to wewnętrzna sprawa samej Ukrainy”; zadeklarował, że Rosja może być pośrednikiem. Jak widać, wbrew temu, co mówił jeden z bohaterów „Rejsu”, można być jednocześnie twórcą i tworzywem. W tym wypadku – jednocześnie burzycielem, agresorem i rozjemcą. Nowe horyzonty.

Zatytułowałam ten wpis „Bezimienne mogiły”, bo dramatyczny dalszy ciąg ma sprawa, poruszona wczoraj przeze mnie – mowa o potajemnych pogrzebach żołnierzy pskowskiej dywizji powietrznodesantowej. Wczoraj po ukazaniu się materiałów na temat tych wstydliwych pochówków dokonano pobicia dziennikarzy, którzy przybyli na cmentarz w celu sprawdzenia tych danych. A dzisiaj zdjęte zostały z krzyży tabliczki z nazwiskami poległych żołnierzy.

W niedzielnym wydaniu programu (dez)informacyjnego pierwszego programu rosyjskiej telewizji „Woskriesnoje Wriemia” jeden z wątków poświęcono temu, jak kiepsko walczy armia ukraińska, m.in. komunikowano o tym, jak nieludzko traktuje swoich poległych. Jeden z separatystów mówił, że widział, jak zakopywano zwłoki w bezimiennym grobie. I skomentował, że „ukropy” nie mają żadnego szacunku dla ludzi w ogóle, w tym dla swoich żołnierzy. Tymczasem w mediach i w internecie mnożą się doniesienia o kolejnych sekretnych pogrzebach rosyjskich żołnierzy oraz o rosyjskich żołnierzach, którzy wyszli z domu i dotychczas nie powrócili, rodziny nie mają z nimi kontaktu.

Prorok Eliasz w fontannie

Jest taka tradycja: kąpać się w fontannach. Żołnierze wojsk powietrznodesantowych, duma rosyjskiej armii, niebieskie berety, mundurowa elita obchodzi swoje święto 2 sierpnia. W tym roku po raz osiemdziesiąty czwarty. Od lat jest to dzień podwyższonej gotowości dla służb ochraniających porządek publiczny – panowie w charakterystycznych pasiastych podkoszulkach świętują bowiem z takim zaangażowaniem, że ofiar na ogół nie udaje się uniknąć. Rodzicom zaleca się, by tego dnia omijali miejsca zbiórki temperamentnych świętujących. A gdy już ich spotkają na swej drodze, by zasłaniali oczka małym chłopcom, żeby ci nie patrzyli, co robią duzi chłopcy.

Legenda dotycząca tradycji moczenia się w miejskich fontannach, przekazywana z rocznika do rocznika, mówi o tym, że wiele, wiele lat temu podczas jednego z pierwszych Dni Wojsk Powietrznodesantowych kilku nietrzeźwych żołnierzy tej formacji wpadło przypadkiem do fontanny; na pomoc pospieszyli im koledzy, a następnie do wesołej grupy dołączyli milicjanci – nie wiadomo, czy po to, by uspokoić rozbrykanych sołdatów, czy po to, by ich ratować z topieli czy wreszcie by również wziąć udział w szampańskiej zabawie. Scenę tę uwiecznił przypadkowy przechodzień, który akurat miał przy sobie „zorkie pięć” i zrobił im kilka zdjęć. Inna wersja tej legendy głosi, że ma to związek z patronem – 2 sierpnia Rosyjska Cerkiew Prawosławna czci proroka Eliasza, ten dzień uważano za ostatni, kiedy wolno się było kąpać, gdyż był to według tradycji ostatni dzień lata.

Tegoroczne obchody „Dnia Diesantnika” wzmocniono komponentem religijnym. W Moskwie żołnierze formacji powietrznodesantowych wzięli udział w procesji z ikoną proroka Eliasza z cerkwi pod wezwaniem świętego na Iljince na plac Czerwony i z powrotem. Pod murami Kremla urządzono czasową ekspozycję poświęconą historii wojsk powietrznodesantowych.

Komandosi z WDW (wozduszko-diesantnyje wojska – wojska powietrznodesantowe) są również arbuzożercami. Poza kąpaniem się w fontannach to ich druga świecka tradycja. Zresztą jedzenie soczystych owoców wcale nie musi być obowiązkowe, część rozbija arbuzy uderzeniem „z dyńki” – taki sprawdzian prawdziwej męskości pod niebieskim berecikiem. W tym roku na potrzeby święta zakupiono 20 ton arbuzów. Czym popijali owoce dzielni żołnierze? Tego żadna agencja nie podawała. Może się ktoś domyśli, oglądając zdjęcia (dozwolone od lat 18): http://avmalgin.livejournal.com/4764265.html

Prezydent Putin skierował z okazji święta przesłanie: „Ważne jest to, że obecne pokolenie skrzydlatej piechoty nie tylko z szacunkiem podtrzymuje stare, ale też tworzy nowe tradycje. Jest obrońcą narodowych interesów Rosji. Służba w wojskach powietrznodesantowych to prawdziwa szkoła profesjonalizmu, postawy obywatelskiej i wierności przysiędze wojskowej”. Po obejrzeniu zdjęć ze święta można nie mieć wątpliwości, że Rosja ma się czym szczycić.

Muskuły za 2,5 bln rubelków rocznie

 

Podczas tegorocznych prezydenckich wakacji Władimir Władimirowicz defilował po Ałtaju z nagim torsem, prezentując lekko przywiędłą, ale ciągle jeszcze foremną muskulaturę dżudoki. Na rosyjskich forach internetowych zachwytom nad seksapilem głowy państwa nie było końca. Podczas wczorajszego rytualnego spotkania z wyższymi hierarchami wojskowymi prezydent skrytykował te kraje NATO, które „grają muskułami w pobliżu granic Rosji”. Czyżby Putin obawiał się, że muskuły sąsiadów przyćmią jego muskulaturę? Aby do tego nie dopuścić, Rosja przeznacza coraz więcej pieniędzy na zbrojenia. W budżecie przewidzianym na trzy najbliższe lata w rubryce siły zbrojne figuruje kwota 7,5 bln rubli (kurs dolara wynosił dziś w Moskwie 24 ruble za 1 USD), z każdym rokiem kwoty na obronność będą krocząco rosnąć, stopniowo zwiększać się będą też zamówienia państwowe na uzbrojenie. Władze zapowiadają podniesienie wydatków na rozwijanie sił jądrowych.

Widocznie te wskaźniki i dane poprawiają humor prezydentowi Putinowi, bo wczoraj z trybuny grzmiał, że Rosja odpowie adekwatnie na bezczelność natowskich sąsiadów – lada moment wyjdzie z traktatu CFE, a ponadto utrzyma dyżur bojowy lotnictwa strategicznego i współpracę wojskową z Chinami w ramach Szanghajskiej Organizacji Współpracy.

Kiedy jednak zszedł z tych wysokich koturnów na ziemię, nie było już tak optymistycznie. Najpierw pochylił się nad losem bezdomnych wojskowych, którym państwo ciągle nie może zbudować mieszkań („musimy wybudować mieszkania godne rosyjskich oficerów”, oni nie mogą dłużej mieszkać „w tych śmierdzących norach”), a potem malowniczo przeczołgał na oczach całej generalicji i admiralicji pewnego generała odpowiedzialnego za niedobudowanie jednego szpitala wojskowego na 105 łóżek. Potem prezydent zamknął się w ścisłym gronie najwyższych stopniem na tajną naradę. Nie wiadomo, o czym rozmawiali – o czasach pokoju, jakże niełatwych dla wojska czy o planach wojny przeciwko sąsiedzkiej muskulaturze.