Archiwa tagu: USA

Plac Niemcowa w Waszyngtonie

11 stycznia. Rada miejska Waszyngtonu jednogłośnie zagłosowała za przyspieszeniem prac nad zmianą nazwy placu, przy którym znajduje się ambasada Rosji. Plac otrzymać ma imię Borysa Niemcowa (Boris Nemtsov Plaza). Najprawdopodobniej 27 lutego, w trzecią rocznicę zabójstwa opozycyjnego polityka pod murami Kremla, w stolicy USA odbędzie się uroczystość nadania nowego imienia placowi.

Wiadomość zza oceanu wywołała burzliwą i nerwową reakcję w wysokich kręgach rosyjskich władz. Wiceprzewodniczący komitetu Dumy ds. międzynarodowych uznał, że ta zmiana nazwy to „mieszanie się w wewnętrzne sprawy Rosji” (sic!), a przewodniczący tejże obruszył się jeszcze bardziej: „to bezczelność, obliczona na skompromitowanie Rosji”. Przewodniczący frakcji LDPR i kandydat na prezydenta Władimir Żyrinowski wykonał rytualny taniec z bojowymi okrzykami i wymachami przedramienia. Sekretarz prasowy Putina zapowiedział, że władze miejskie Moskwy zastanowią się nad „symetryczną odpowiedzią”.

Symetryczna odpowiedź to znak firmowy rosyjskiej polityki zagranicznej. Rosja stara się odpłacać pięknym za nadobne wszędzie tam, gdzie może i jak może. Ciekawam, jak będzie tym razem. Jeden z komentatorów podrzucił pomysł, aby tę część Sadowego Kolca, przy którym znajduje się ambasada USA w Moskwie, przemianować na ulicę Bin Ladena. Albo na ulicę Kadyrowa. Tylko czy faktycznie byłaby to symetryczna odpowiedź? Tak na marginesie – w Petersburgu jeden z mostów nosi imię Kadyrowa. Ahmata, ojca Ramzana.

Na razie Moskwa udzieliła firmowej niesymetrycznej odpowiedzi – społeczny memoriał w miejscu, gdzie zastrzelono Niemcowa, utrzymywany w porządku przez zastępy wolontariuszy, został nazajutrz po decyzji władz Waszyngtonu zlikwidowany przez służby porządkowe. Nie po raz pierwszy. Wszelkie inicjatywy upamiętnienia Niemcowa są w Rosji torpedowane. Nawet ustanowiona przez komitet społeczny tablica pamiątkowa na domu, gdzie Niemcow mieszkał w Moskwie, została zdemontowana.

Na 25 lutego dawni współpracownicy Niemcowa zapowiedzieli zorganizowanie w Moskwie i Petersburgu marszy w rocznicę śmierci polityka.

Plutoniczna miłość Władimira

6 października. Tekst zawierający w ultymatywnej formie postulaty Moskwy pod adresem Waszyngtonu powstawał najprawdopodobniej w wielkim pośpiechu, dużo w nim chaosu i spontanu.

Chodzi o ustawę, której projekt prezydent Putin wniósł w trybie ekstraordynaryjnym do Dumy. Tekst zawiera spis czynności, które Stany Zjednoczone powinny – najlepiej natychmiast – wykonać, aby skłonić Rosję do przychylności i powrotu do współpracy w dziedzinie utylizacji wzbogaconego plutonu. Dlaczego Moskwa wycofuje się z realizacji porozumienia z USA w sprawie plutonu? Bo zmieniła się bardzo atmosfera na linii Moskwa-Waszyngton, wujek Sam bruździ, zagraża bezpieczeństwu Rosji, Rosja musi więc zadbać o swoje interesy. A w ramach tej troski o bezpieczeństwo żąda od Stanów, aby:

– zniesiono sankcje

– anulowano ustawę Magnitskiego (na jej podstawie w 2012 wprowadzono indywidualne sankcje wobec osób, podejrzewanych o sprawstwo śmierci prawnika Hermitage Siergieja Magnitskiego)

– zredukowano infrastrukturę wojskową z państw, przyjętych do NATO po 2000 r. (m.in. państwa bałtyckie)

– odwołano postanowienia amerykańskich aktów prawnych popierających Ukrainę

– wypłacono rekompensatę za straty spowodowane sankcjami zachodnimi i antysankcjami rosyjskimi.

Tylko tyle. A gdy USA wypełnią te żądania, wtedy będzie można porozmawiać o nowym porozumieniu w sprawie plutonu oraz innych ciekawych rzeczach, które interesują Rosję w międzynarodowych grach.

Żądania wygórowane? To mało powiedziane.

Władimir Władimirowicz staje się coraz mniej przewidywalny. Od decyzji do decyzji droga krótka. W kremlowskich gabinetach od pewnego czasu najwidoczniej nie dzieli się już włosa na czworo, nie przewiduje dalekosiężnych konsekwencji takiego czy innego posunięcia. Ciach, ciach. Wywracamy stolik, gdy coś idzie nie po naszej myśli. I niech się inni martwią.

Plutonowy wyskok Putina nastąpił w momencie dla Rosji niekorzystnym. Kilka dni wcześniej świat wysłuchał raportu JIT, grupy śledczych pracujących nad wyjaśnieniem przyczyn katastrofy nieszczęsnego samolotu pasażerskiego Maleysian Airlines nad Donbasem (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2016/09/30/lepsza-rosyjska-prawda/). Wynika z niego, że feralny Buk, który zestrzelił samolot, przyjechał z terytorium Rosji i potem tam powrócił. Kreml nie ma dobrej odpowiedzi na te zarzuty, plącze się w zeznaniach, kluczy, mataczy, wznosi groźne okrzyki. I liczy, że gra na czas i zaprzeczanie oczywistości wystarczą. Ponadto światowe media rozkrzyczały się o zbombardowaniu szpitala w syryjskim Aleppo, przypisując winę za to Rosji i jej klientowi, Asadowi. W artykułach w „New York Times” (i nie tylko) sugerowano, że na Kremlu zapanowała panika.

I stąd być może ten dziwny projekt ustawy, swoista ucieczka do przodu, ponowne wyrwanie kart z rąk partnerów, pospieszne ich przetasowanie i komunikat, że rozdajemy i licytujemy od nowa. Z tym że teraz na stole leży pluton. Jak za starych dobrych lat zimnej wojny.

Julia Łatynina na łamach „Nowej Gaziety” twierdzi, że Kreml postanowił wycofać się z porozumienia o utylizacji plutonu dlatego, że Amerykanie zmienili zamiary co do metod utylizacji ze względu na wielkie koszty metod przewidzianych w umowie, zakład, który miał się zajmować utylizacją, nie powstał. No i Putin się o to za nich obraził, powiedział, że w takim razie w ogóle z Obamą zrywa i podpisał dekret o zawieszeniu realizacji plutonowego porozumienia. A przy okazji wyłuszczył „wsiu prawdu matku”, co myśli o zdradzieckich Pindosach (obraźliwe określenie Amerykanów w potocznym języku rosyjskim), którzy mu się nieustannie plączą pod nogami, gdy on tutaj Rosję dźwiga z kolan.

Jednym z pól, gdzie rozgrywa się rywalizacja z Zachodem, jest Syria. I to jeszcze jeden ważny element tła decyzji o wycofaniu się z porozumienia o utylizacji plutonu. Bo przecież w przeddzień Stany Zjednoczone ogłosiły, że przerywają kontakty z Moskwą w ramach prób pokojowego uregulowania konfliktu w Syrii. Waszyngton stwierdził tym samym, że wszelkie zabiegi o zawieszenie broni zakończyły się porażką. Czyli jako porażkę ocenił linię polityczną sekretarza stanu Kerry’ego, który chciał się z Rosją dogadywać. Minister Ławrow od lutego mydlił oczy swojemu amerykańskiemu koledze, obficie bił dyplomatyczną pianę podczas długaśnych negocjacji „na wyczerpanie przeciwnika”, tymczasem Rosja dbała o interes swój i Asada i ani myślała z tego rezygnować. Rosyjskie lotnictwo (rzekomo wycofane kilka miesięcy temu) wraz z syryjskimi siłami rządowymi prasowało wrogów Asada, nie zważając na Amerykę.

A jeszcze przecież na to, co dzieje się na linii Moskwa-Waszyngton, trzeba popatrzyć również w kontekście zbliżających się wielkimi krokami wyborów prezydenckich w USA. Głosowanie blisko, coraz bliżej. Może ta wymieniona na wstępie lista żądań Putina to szkic do planu rozmów z nową amerykańską administracją.

Mane tekel hacker

27 lipca. Na Kremlu wyraźnie panuje atmosfera oczekiwania na zmianę za oceanem. Obecnego lokatora Białego Domu, prezydenta Obamy się tu nie lubi. Już dawno, dawno temu po jego stwierdzeniu, że Rosja nie jest mocarstwem globalnym, tylko regionalnym, temperatura uczuć spadła poniżej zera. Kreml uznał to za obrazę majestatu.

Kremlowscy inżynierowie dusz od wielu miesięcy tłumaczą ludności, że w ogóle wszystkiemu na świecie jest winien Departament Stanu. To on sprawił, że w Kijowie – na złość Moskwie – władzę objęła „postmajdanutaja junta”, to on jest winien niesprawiedliwej izolacji Rosji na arenie międzynarodowej po – jakże słusznej ze wszech miar – aneksji Krymu, to on stoi za zastopowaniem mocno zdopingowanych rosyjskich sportowców, on demoluje rosyjskie drogi, on upiera się niepotrzebnie przy usunięciu Asada w Syrii, sztucznie obniża ceny ropy itd., itp. Lista tych przewin jest długa.

Ale oto na horyzoncie majaczy nadzieja: prezydentura ekscentrycznego Donalda Trumpa. O tym, jak bardzo byłaby to pożądana dla Rosji zmiana, w rosyjskich mediach mówi się głośno od ładnych paru tygodni (pisałam o tym na początku maja: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2016/05/02/amerykanski-prezydent-rosjan/).

Teraz, gdy Trump ma już nominację na kandydata z ramienia Republikanów, rosyjskie wątki związane z jego osobą nabierają większej wagi. A i mnożą się jak króliki.

Oto w zeszłym tygodniu WikiLeaks ujawniła, że komitet Partii Demokratów (DNC) nie był obiektywny wobec swoich kandydatów i promował Hillary Clinton kosztem jej adwersarza Berniego Sandersa. Maile najwyższych władz partyjnych wyciekły na skutek udanego ataku hackerskiego na serwery DNC. Szumu było co niemiara. Wprowadzenie zamieszania w szeregach Demokratów, a jeszcze lepiej rozłam to znakomity prezent dla kandydata partii przeciwnej, Donalda Trumpa. Według ostatnich sondaży, Clinton spada, Trumpowi rośnie.

Amerykańskie służby, jak napisał dziś „The New York Times”, przeprowadziły dochodzenie i doszły do wniosku, że za włamaniem do poczty Demokratów stali hackerzy na usługach rosyjskich władz. Hacker posługujący się ksywką Guccifer 2.0 miałby pracować dla wywiadu wojskowego GRU. Według specjalistów ds. służb specjalnych i bezpieczeństwa cyfrowego, ażeby dokonać takiego ataku, potrzeba na pewno grupy hackerów, jeden samotny biały żagiel nie byłby w stanie sforsować przemyślnych „ścian ognia”, jakie mają serwery czołowych amerykańskich partii.

Nadal jednak nie wiadomo, dlaczego doszło do ataku: czy był to zwyczajny cyber-rympał czy chodziło o zmanipulowanie procesu wyborczego w USA. Ku temu drugiemu przypuszczeniu skłania się Barack Obama, który w wywiadzie dla NBC dopuścił, że Rosja będzie próbowała wpływać na przebieg wyborów za oceanem. Trump wzruszył na te supozycje Obamy ramionami i nazwał je szaleństwem.

Ale o krokach w to szaleństwo rozpisują się i inne gazety. Niemiecka „Handelsblatt” sugeruje, że Trumpa łączą z Rosją powiązania finansowe. Oligarcha Aleksandr Maszkiewicz zainwestował, jak twierdzi gazeta, sporą sumkę w firmę Trump Soho w Nowym Jorku. Kolejnym łącznikiem jest Paul Manafort, szef sztabu wyborczego Trumpa, który w przeszłości był doradcą Wiktora Janukowycza i zawierał wielomilionowe transakcje z rosyjskimi przedsiębiorcami. Jeden z rosyjskich ekspertów stwierdził jednak na marginesie, że osoba Manaforta była w czasach, gdy pracował on dla Kijowa, nieustającym alergenem dla Kremla – podejrzewano go mianowicie o budowanie amerykańskich wpływów na Ukrainie i nie dowierzano na całej linii.

Na domysły zachodniej prasy, że Kreml macza nie tylko palce, ale i ręce do łokcia w amerykańskiej kampanii wyborczej, oficjalne rosyjskie czynniki reagują dyżurnym stwierdzeniem: My? W życiu: Moskwa nigdy nie miesza się w zagraniczne wybory.

Autorem kolejnej rewelacji był sam Trump. Zapowiedział, że jeśli zostanie prezydentem, to gotów będzie rozpatrzyć kwestię uznania prawomocności przyłączenia Krymu do Rosji. No i wtedy sankcje okażą się niepotrzebne. „Tak, gotów jestem to rozpatrzyć”, powiedział wieloznacznie. Czyż na Kremlu takie zapowiedzi nie wzbudzają dobrych nadziei?

Na koniec ciekawostka, o której napisała lokalna gazeta na Florydzie. Rzecz dotyczy willi Trumpa w kurorcie Palm Beach, którą jakiś czas temu odkupił od niego rosyjski miliarder Dmitrij Rybołowlew. Teraz rosyjski krezus chce rozebrać dom, fontannę i inne obiekty należące do posiadłości. Dlaczego? Z powodu pleśni mianowicie. Niezła metafora.

Amerykański prezydent Rosjan

2 maja. Na Obamę już Kreml nie liczy. Dobiega końca jego druga kadencja, żegnajcie, Baracku Husejnowiczu, już i tak na wszystko jest za późno. Teraz trzeba patrzeć w przyszłość.

W licznych programach publicystycznych w rosyjskiej telewizji, publikacjach w prasie i w Internecie słychać jedną wielką modlitwę o to, by tegoroczne wybory prezydenckie w USA wygrał „Donalduszka Trump, nasz rodnoj”. Przyjdzie Donald i wyrówna, dogada się z Putinem jak dwa razy dwa cztery. Uhonoruje należycie druha od parytetu atomowego, ustąpi we wszystkim, zostawi w spokoju Asada w Syrii, kopnie Poroszenkę i jego „benderowców” w Kijowie, zgodzi się na wyłączność rosyjskiego patronatu nad całym byłym ZSRR, a może i byłym obozem socjalistycznym. No, a na dobrą wróżbę przede wszystkim od razu, na drugi dzień po wygranej, zdejmie z Rosji te piekielne sankcje. Świat od razu stanie się lepszy i piękniejszy. Wizje spokojnej emerytury na Hawajach czy w Miami dla wysokich urzędników rosyjskiego państwa znowu okażą się możliwe do zrealizowania. Towarzysze, trzymajmy kciuki za Donalda Fredowicza!

Jest takie badanie opinii publicznej przeprowadzane przez międzynarodowy ośrodek YouGov, które wskazuje, na kogo z kandydatów na prezydenta USA zagłosowaliby ludzie mieszkający w innych krajach. Badaniem objęto mieszkańców krajów G20. Tylko obywatele Rosji wybrali na „swojego” prezydenta Donalda Trumpa, pozostałe dziewiętnaście państw wolałoby w fotelu prezydenckim widzieć panią Hillary Clinton (choć nie jest ona jeszcze pewna swojej nominacji z ramienia demokratów).

„Rosyjska trumpomania jest zrozumiała – pisze Władimir Abarinow (Grani.ru). – Nad popularyzacją Trumpa usilnie pracuje rosyjska prasa, pochwalił go sam prezydent Putin, nazywając bardzo wyrazistą osobowością, człowiekiem utalentowanym. Podkreśla się to, że Trump nie jest rusofobem. […] Trump imponuje większości Rosjan tym, co odrzuca od niego Amerykanów – swoim chamstwem i pogardą dla ogólnie przyjętych norm cywilizowanych zachowań”. Abarinow zwraca w swoim komentarzu uwagę, że wcale nie jest jeszcze powiedziane, że to właśnie Trump zostanie kandydatem Partii Republikańskiej, a nawet gdy zostanie, to że wygra wybory. I stwierdzenie Putina, że to „absolutny lider wyścigu prezydenckiego” jest przedwczesne, na wyrost i świadczy o nieznajomości zasad rządzących amerykańskimi wyborami.

Sam Trump też ostatnio wyhamował z deklaracjami przyjaźni pod adresem Rosji. Dzisiaj stwierdził wręcz, że „w pewnych okolicznościach” należałoby zestrzeliwać rosyjskie myśliwce prowokujące amerykańskie samoloty pełniące dyżur bojowy. Jego zdaniem, to wyraz braku szacunku dla USA i prezydenta. „Normalnie by Obama, powiedzmy, prezydent, zadzwonił do Putina i powiedział: słuchaj, weź się uspokój, nie rób tego, powstrzymaj tego maniaka, po prostu go powstrzymaj. Ale my nie mamy takiego prezydenta. On sobie gra gdzieś w golfa. […] [Te incydenty] to całkowity brak szacunku do Obamy, którego oni, jak wiecie, nie poważają” – powiedział Trump w rozmowie z dziennikarzem Indiana Radio. Wypowiedź Trumpa była nawiązaniem do manewru wykręcenia beczki przez rosyjski samolot Su-27 nad amerykańskim samolotem. Ten popis sztuki pilotażu miał miejsce 29 kwietnia nad Bałtykiem. To nie jedyny przykład prowokacji rosyjskiego lotnictwa wobec amerykańskich maszyn. Litwa dziś poinformowała, że nad Bałtykiem w tym tygodniu doszło do pięciu incydentów z udziałem rosyjskiego lotnictwa. A odnotowano też podobne akcje nad Pacyfikiem. Putin jedzie po bandzie.

Tępe narzędzie

10 marca. To było już dawno i niewiele osób o tym pamięta. Zresztą, to było daleko, za wielką wodą, kto by się tym przejmował. W nocy z 5 na 6 listopada 2015 roku w hotelu Dupont Circle w Waszyngtonie zmarł pewien Rosjanin. Wcześniej nie chorował, nie skarżył się ani na serce, ani na głowę. Michaił Lesin w chwili śmierci miał 57 lat. Prezydent Putin przekazał rodzinie wyrazy głębokiego współczucia i wyraził się o zmarłym z szacunkiem i sympatią.

W przeszłości Lesin był w kraju znany – na dziejowym zakręcie od Jelcyna do Putina, w latach 1999-2004 był ministrem ds. mediów, walnie przyczynił się do ustanowienia monopolu grupy trzymającej władzę nad polem medialnym. Ostrym akcjom przeciwko środowisku dziennikarskiemu i magnatom medialnym ery Jelcyna zawdzięcza pseudonim „Buldożer”. Potem przez pięć lat był doradcą prezydenta, na ogół trzymał się w cieniu. Mały skandal wywołała jego dymisja w 2009 r., kiedy to prezydent Miedwiediew zwolnił go z kancelarii z powodu „naruszania dyscypliny”. Lesin wszelako nie utonął, wyjechał za ocean, a ponownie na chwilę wypłynął w 2013 r., został dyrektorem holdingu Gazprom-Media. Potem znów zniknął z horyzontu. Wiadomość o jego śmierci nie wywołała wielkiej sensacji w Moskwie.

Rosyjska prasa po śmierci Lesina pospieszyła donieść, że przyczyną zgonu był atak serca. Nie bardzo wiadomo, na jakiej podstawie tak stwierdzono. Amerykańscy specjaliści z zakresu medycyny sądowej nadal skrupulatnie badają przyczyny, które doprowadziły do śmierci. Policja jedną okoliczność potwierdziła: żadnych ran postrzałowych. Ale w jednej z dzisiejszych depesz rosyjskiej agencji RIA Nowosti poinformowano, że na głowie, szyi, tułowiu i kończynach stwierdzono ślady ran zadanych tępym narzędziem. Bardzo ciekawe.

W ostatnich latach Lesin wiele czasu spędzał w Stanach Zjednoczonych. Tutaj przeniosła się też jego rodzina – żona Walentina i dwoje dorosłych dzieci. Syn Anton, zapisujący nazwisko jako Lessine, jest producentem w Hollywood, córka Irina pracowała w angielskojęzycznej tubie propagandowej Kremla na zagranicę, telewizji RT. Michaił, jak pisały amerykańskie gazety, prowadził interesy w handlu nieruchomościami w Kalifornii. Obracał milionami dolarów.

Aktywność Lesina na drugiej półkuli, a także jego uprzednia działalność na niwie asfaltowania mediów w Rosji nie pozostała niezauważona w USA. W 2014 r. dwoje członków Izby Reprezentantów skierowało do prezydenta Obamy list z wnioskiem o dopisanie do sankcyjnej „listy Magnitskiego” kilku nazwisk rosyjskich urzędników, wśród nich Michaiła Lesina. Apelowali oni też o sprawdzenie działalności Lesina pod kątem korupcji i prania brudnych pieniędzy. Z podobnymi zarzutami pod adresem Lesina wystąpił senator Roger Wicker, który zażądał od prokuratury, by sprawdziła, na jakiej podstawie Rosjanin wszedł w posiadanie w 2009 roku nieruchomości w Los Angeles za (co najmniej) 28 mln dolarów. Senator wywodził, że rosyjski eksminister cenzury poprzez niejasne transfery pieniędzy przez Wyspy Dziewicze nabył majętności również w Europie. Lesin bronił się wtedy, że to nie jego własność, że to jego dzieci poszalały z kredytami i za nie właśnie kupowały, co chciały. Zdolne dzieci, nikt nie zaprzeczy.

Zachodziło podejrzenie, że Lesin nie bieduje w Stanach dzięki temu, że obraca milionami powierzonymi mu przez wysokich rosyjskich urzędników objętych sankcjami. Ci, którzy nie mogli oficjalnie przyjeżdżać do USA ani obracać złożonymi tam po wielkiemu cichu aktywami, mieli uczynić z Lesina kogoś w rodzaju tymczasowego zarządcy swego amerykańskiego mienia, zaoszczędzonego dzięki wytrwałemu trudowi na rzecz rosyjskiego społeczeństwa.

Michaił Lesin od 2014 roku utrzymywał bliskie kontakty z 29-letnią modelką i stewardessą Wiktorią Rachimbajewą, z którą miał córeczkę.

Po nagłej, tajemniczej śmierci zachodnia prasa powyciągała różne wersje: że Lesin zaczął współpracować z FBI i został zabity, gdyż jego mocodawcy nie chcieli dopuścić do wydania przez niego Amerykanom ich tajemnic. Albo że tak naprawdę to żyje, tylko został „uśmiercony” na pokaz i teraz korzysta z nowej osobowości dzięki programowi ochrony świadków.

„The Daily Beast” pisała: „Lesin na pewno mógłby bardzo wiele opowiedzieć o kręgu najbliższych ludzi z otoczenia Putina. Mówiło się o tym, że miał jakieś niespłacone długi wobec wpływowych osób w rosyjskich mediach i kręgach finansowych. Miał wiele powodów, by pójść na współpracę z amerykańskimi władzami. Choćby te wille w Los Angeles, które mogły zostać mu skonfiskowane”. I dalej: „gdyby FBI udało się pozyskać Lesina do współpracy, mogłoby to pozwolić agencji dobrać się do grubszych ryb”. I gazeta wymienia w tym kontekście nazwisko Jurija Kowalczuka, objętego sankcjami bankiera, należącego do wąskiego grona bliskich ludzi Putina. Jeszcze dalej w swoich przypuszczeniach poszedł były agent FBI John Whiteside, który nie wykluczył, że Lesin zmarł gwałtowną śmiercią. „Putin to facet z KGB. Mógł dosięgnąć Lesina w USA, jak najbardziej”.

Według kilku publikacji prasowych, Lesin miał się spotkać w hotelu Dupont Circle z agentami FBI (hotel nie należy do najelegantszych, osoby o statusie majątkowym Lesina nie zatrzymują się w nim, za to jest on położony w pobliżu siedziby agencji). Lesin być może szukał wyjścia z trudnej sytuacji życiowej – podejrzewany o machlojki przez amerykańskie służby, spalony w Rosji z powodu długów. Może zaproponował Amerykanom wymianę – ciekawe informacje w zamian za zostawienie go w spokoju. Może ktoś mu w tym przeszkodził. Może się to kiedyś wyjaśni. Może chociaż medycyna sądowa zdoła ustalić, z jakiego powodu zmarł. Jeśli zmarł.

Wycena majątku

30 stycznia. To był czarny tydzień dla wizerunku Władimira Putina na Zachodzie. Jak tak dalej pójdzie, to portret w stroju koronacyjnym zmieni się niebawem w czarny kwadrat.

Najpierw były rewelacje brytyjskiego raportu o przyczynach śmierci uciekiniera z rosyjskiego grajdołka służb specjalnych, Aleksandra Litwinienki. Autor raportu sędzia Robert Owen stwierdził, że Putin „najprawdopodobniej” wydał polecenie, aby otruć „pieriebieżczika” Litwinienkę polonem 210 (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2016/01/22/polon-210-ciagle-promieniuje/).

Następnie BBC wyemitowało program poświęcony skorumpowaniu rosyjskiego prezydenta. W filmie „Tajne bogactwa Putina” (https://www.youtube.com/watch?v=mPA7SHQlaG8) wypowiedział się m.in. przedstawiciel amerykańskiego Departamentu Finansów, Adam Szubin: ” [Putin] oficjalnie otrzymuje od państwa pensję w wysokości 110 tys. dolarów rocznie. Ale to nie te pieniądze są źródłem bogactwa tego człowieka, on ma ogromne doświadczenie, jeśli chodzi o ukrywanie prawdziwego stanu majątku. Z naszego punktu widzenia Putin jest skorumpowany”. Na podstawie zebranego materiału, a także wypowiedzi uczestniczących w programie ludzi, w przeszłości obsługujących aktywa Putina, autorzy filmu wyrazili przypuszczenie, że Putin dysponuje gigantyczną kasą: 40 mld dolarów (w akcjach i nie tylko). Ma też, jak twierdzą twórcy filmu, nieruchomości w Hiszpanii (w Torrevieja), będące owocem symbiozy interesów Putina z czasów pracy w petersburskim merostwie i interesów grup mafijnych. Na marginesie, tu krzyżują się dwa wątki: otrucie Litwinienki i dotarcie przezeń do dokumentów poświadczających powiązania Putina i mafiosów. Według jednej z hipotez, Litwinienko właśnie dlatego został zabity, że poznał i rozgryzł te powiązania.

Chodzi nie tylko o to, że Putin sam się wzbogacił, ale o stworzenie całego chorego systemu, przeżartego korupcją. Systemu, który pozwolił i pozwala bogacić się ludziom z bliskiego otoczenia Putina.

Szubin przyznaje w filmie, że Stany wiedziały o skorumpowaniu Putina „wiele, wiele lat”. Dlaczego akurat teraz postanowiono to ujawnić i wziąć pod uwagę? Czy Waszyngton przygotowuje personalne sankcje wobec Putina? Czy może tylko daje Putinowi do zrozumienia, że wie, gdzie jest ta skarpeta, w której składał on zaskórniaki na czarną godzinę. I że na tej skarpecie Amerykanie trzymają łapę.

O bogactwach Putina – jachcie od Abramowicza, pałacu pod Gielendżykiem, zbudowanym za „otkaty” od oligarchów czy pękatych kontach zapełnianych za pośrednictwem offshorów – mówiono nie od dziś. Czemu zatem ten film BBC zrobił takie wrażenie? Bo po raz pierwszy głos zabiera w nim oficjalny przedstawiciel amerykańskiej administracji i mówi otwartym tekstem, że uważa Putina za polityka skorumpowanego. A to jasny sygnał, że dla Białego Domu Putin stał się „nierukopożatnyj” – takiemu ręki nie podajemy. Sekretarz prasowy amerykańskiego prezydenta powiedział, że wypowiedź Szubina o skorumpowaniu Putina jest w pełni zbieżna ze stanowiskiem Białego Domu.

Z kolei Kreml ustami sekretarza Dmitrija Pieskowa oznajmił, że zawarte w filmie sugestie o skorumpowaniu Putina i jego wielkich majętnościach to kompletny absurd, wymysł i czarny PR. Moskwa oczekuje wyjaśnień i konkretów. „Jeżeli podobne oficjalne stwierdzenia pozostaną bez dowodów, to rzuci to cień na reputację departamentu finansów” – powiedział Pieskow.

Być może wyemitowanie filmu o tajnym majątku jest niezbyt elegancką próbą zdyscyplinowania Putina, pogrożeniem palcem, sygnałem: nie podoba nam się to, co robisz w Syrii, bombardując opozycję, którą my wspieramy, a nie deklarowane cele tzw. Państwa Islamskiego, nie podoba nam się twoja polityka wobec Ukrainy. Jeśli więc chcesz utrzymać swój stan posiadania, to spasuj.

Zdaniem Ilji Milsztejna (Grani), reakcja Waszyngtonu jest spóźniona. Pogróżki USA mogłyby zrobić wrażenie na poprzednim wcieleniu Putina, bo tamtemu poprzedniemu wcieleniu zależało na majątku. A obecne wcielenie gra na innym fortepianie i zależy mu nie na rzeczach materialnych, a na wyższych sprawach ducha: „wszystko na tym świecie to marność nad marnościami, wszystko poza sworzniami duchowości i zdobyczami terytorialnymi. Niczego i nikogo nie jest żal, cały ten grzeszny świat nie zasługuje na przetrwanie, niech się spali w ogniu wojny jądrowej, żeby tylko sumienie mieć czyste”.

Ciekawe spojrzenie. Gdyby faktycznie tak miało być, to oznacza, że Putin odpłynął i żadne racjonalne przesłanki nie liczą się przy podejmowaniu przezeń decyzji.

Politolog Stanisław Biełkowski, który wiele lat temu upublicznił informacje, że Putin ma wielomiliardowy majątek, uważa, że Kreml mógłby puścić słowa Szubina mimo uszu lub zareagować żartobliwie, jak kilka lat temu (Putin na konferencji prasowej skwitował twierdzenia, że jest posiadaczem miliardów: „wydłubali sobie coś z nosa i rozmazali po papierach”), tymczasem reakcja była dość gniewna. Biełkowski wysunął przypuszczenie, że tym razem Amerykanie wkurzyli Putina nie na żarty. „Należy się spodziewać odpowiedzi Rosji, może coś na kierunku ukraińskim lub syryjskim, możliwa jest eskalacja konfliktu. Albo nastąpią kroki odwetowe wobec konkretnych amerykańskich polityków, np. publikacja haków”.

Tak czy inaczej na linii Moskwa-Waszyngton, a także Moskwa-Londyn wieje coraz większym chłodem. Działania Putina, podyktowane chęcią nawiązania dialogu z Zachodem (operacja w Syrii, dialog w formacie mińskim o uregulowaniu sytuacji w Donbasie), nie przynoszą oczekiwanych przezeń efektów. A jeszcze dzisiaj od kilku godzin spływają depesze o kolejnym naruszeniu przez rosyjski samolot bojowy tureckiej przestrzeni powietrznej. To nie zapowiada uspokojenia sytuacji.

Bokserzy i hackerzy

9 stycznia. Opowieści niewigilijnych ciąg dalszy. Szpital w mieście Biełgorod nad rzeką Doniec w europejskiej części Rosji, prawie 400 tys. mieszkańców. W Rosji na takie miasta mówią „głubinka” (prowincja). 29 grudnia wieczorem mężczyzna skarży się na złe samopoczucie, podczas gastroskopii czuje się na tyle źle, że prosi pielęgniarkę o przerwanie zabiegu. Pielęgniarce to nie pasuje, dochodzi do nieprzyjemnej wymiany zdań (według relacji niektórych mediów, pacjent kopnął pielęgniarkę lub podstawił jej nogę). Pielęgniarka jest wściekła, skarży się na niesfornego pacjenta chirurgowi, z którym łączą ją, jak pisze prasa, „bliskie stosunki” (według niektórych gazet, pielęgniarka to rodzona siostra chirurga, oboje pochodzą z Taszkentu).

Po pewnym czasie rozwścieczony opowieścią chirurg wpada do gabinetu, w którym rzeczony pacjent przechodzi kolejne badania i na oczach personelu zaczyna go okładać. Po jednym z ciosów pacjent pada jak długi, uderza potylicą o podłogę, zastyga. W obronie bitego pacjenta próbuje wystąpić mężczyzna, który mu towarzyszy. Też obrywa od krewkiego chirurga. I to mocno – ma złamany nos. Reszta personelu medycznego w pomieszczeniu, w którym doszło do pobicia, nie podejmuje żadnych działań. Nieruchomy pacjent leży na podłodze. Nikt się nim nie zajmuje. Po jakimś czasie ktoś jednak zwraca uwagę, że „pacjent nie rusza się i posiniał”. Akcja reanimacyjna nic nie daje. Pacjent kona.

Personel szpitala początkowo próbuje ukryć zgon pacjenta. Na polecenie chirurga sprzątaczka dokładnie myje pomieszczenie, usuwając ślady przestępstwa. Następnie dochodzi do sfałszowania dokumentacji medycznej, zgodnie z podmienionymi świadectwami, pacjent już trafił do szpitala z raną głowy, która stała się przyczyną śmierci. Lekarza wszelako natychmiast zwolniono.

Ochrona wyprowadza z terenu szpitala mężczyznę, który był wraz z ofiarą. Mężczyzna nie otrzymuje pomocy medycznej, choć ma złamany nos i krwawi. Po opuszczeniu szpitala opowiada o przebiegu wydarzeń żonie zmarłego. Zgłaszają incydent na policji. Zostaje wszczęte śledztwo. Później okazuje się, że w gabinecie umieszczona była kamera, która zarejestrowała bijatykę, nagranie wyciekło do Internetu (można to obejrzeć m.in. tu – uwaga, zawiera sceny drastyczne: http://www.kommersant.ru/doc/2889068).

Sprawa pobicia pacjenta ze skutkiem śmiertelnym stała się jednym z najpopularniejszych tematów mediów społecznościowych. Zainteresował się nią wreszcie Komitet Śledczy, śledztwo wziął pod osobistą kuratelę szef Komitetu Aleksandr Bastrykin. Wśród licznych komentarzy zwraca uwagę wpis politologa Gleba Pawłowskiego na FB: „incydent w szpitalu to rosyjska socjologia polityczna w pigułce. Opricznina, uprawiająca przemoc nad ciałami, nie może stać się państwem (żadnym – ani prawnym, ani narodowym, ani autorytarnym). Świadkowie i uczestnicy instynktownie organizują się, aby rzecz całą ukryć, a nie pomóc. Ukryć się nie udaje. I to, że się nie udaje, że wszystko przypadkiem wychodzi na jaw, stanie się przyczyną zagłady Systemu”. Coś w tym jest. Jeśli coś wychodzi na jaw – np. obecność rosyjskich żołnierzy na wschodniej Ukrainie, bandyckie powiązania politycznej wierchuszki, nielegalnie zgromadzone majętności, System idzie w zaparte, usuwa ślady, nie przyznaje się nawet w obliczu niezbitych dowodów, broni siebie, czyli Systemu, a nie ofiar.

Opowieść druga. Z innego brzegu, ale też o działaniu Systemu. Finlandia kilka miesięcy temu zatrzymała na wniosek USA obywatela Rosji Maksima Sienacha, podejrzewanego o oszustwa, kradzieże bankowe dokonywane za pośrednictwem Internetu. Kilka dni temu ministerstwo sprawiedliwości Finlandii zdecydowało o ekstradycji Sienacha do USA. Uderz w stół, a MSZ się odezwie. Nota protestacyjna została wystosowana pod adresem Helsinek momentalnie: wyrażono głęboki żal z powodu ekstradycji i podkreślono po raz kolejny, że procedura aresztowania rosyjskich obywateli poza granicami Rosji na zlecenie USA to łamanie prawa międzynarodowego. Jest mało prawdopodobne, aby fińskie władze uległy rytualnym zaklęciom rosyjskiego MSZ. Ekstradycja dojdzie do skutku. Władze amerykańskie ścigają tych, którzy popełniają przestępstwa wobec obywateli USA, po całym świecie. Sienach jest podejrzany o hackerstwo na szkodę Amerykanów (włamania do kont bankowych, oszustwa) na niebagatelną kwotę kilku milionów dolarów. Przestępstwa zagrożone są karą pozbawienia wolności do lat stu.

Nazwisko Sienacha można dopisać do listy innych Rosjan podejrzanych o przestępstwa wobec obywateli USA, zatrzymanych poza granicami Rosji i poddanych procedurze ekstradycji. Niektórzy z nich – jak bodaj najsłynniejszy „handlarz śmiercią” Wiktor But – stanęli przed amerykańskim sądem i odsiadują sążniste wyroki.

Putin in the sky with Su-24

30 września. Karuzela wydarzeń wokół Syrii gwałtownie od wczoraj przyspieszyła. Rosyjska delegacja po powrocie z sesji ONZ w Nowym Jorku nie zdążyła się porządnie wyspać, a już prezydent Putin dziś rankiem złożył w Radzie Federacji wniosek o użycie wojsk rosyjskich poza granicami Rosji [w Syrii]. Wniosek przeszedł w wyższej izbie rosyjskiego parlamentu jednogłośnie. Posiedzenie było zamknięte (w przeciwieństwie do analogicznego głosowania w marcu ubiegłego roku, kiedy RF udzielała pozwolenia na użycie wojsk rosyjskich poza granicami [chodziło o Ukrainę] – wtedy obrady transmitowała telewizja). Rosja podkreśla, że w związku z tym, że o pomoc wojskową poprosił legalny prezydent Syrii Baszar al-Asad, jest jedynym państwem na świecie, które działa w Syrii zgodnie z prawem międzynarodowym (dopuszczającym zbrojną interwencję albo na mocy rezolucji ONZ, albo na prośbę legalnych władz danego państwa).

Zaraz po głosowaniu w RF okazało się, że rosyjskie samoloty, których jeszcze wczoraj oficjalnie w Syrii nie było, wystartowały, aby zbombardować cele na terytorium tego państwa. Zbombardowały. Na godzinę przed akcją Rosja powiadomiła o tym Stany Zjednoczone.

Prezydent Putin na naradzie z rządem zadeklarował, że rosyjskie siły zbrojne będą użyte wyłącznie w operacjach powietrznych, o ofensywie lądowej nie ma mowy: „nie zamierzamy wchodzić w ten konflikt z głową”. To tylko pomoc dla legalnej władzy, legalnej syryjskiej armii, którą Rosja wspomoże w walce z terrorystami. A przy okazji ta walka to prewencja przeciwko powrotowi do Rosji tych rzezimieszków, którzy walczą w szeregach Państwa Islamskiego. A jest ich tam sporo.

Dalej – jeszcze ciekawiej. Według wielu nierosyjskich mediów, Rosja nie tyle uderza w Państwo Islamskie (to ewentualnie przy okazji), ile w siły antyasadowskiej opozycji. W chwili, gdy piszę te słowa, trudno te wiadomości zweryfikować.

Rosyjskie dowództwo zwróciło się do Stanów Zjednoczonych o wycofanie amerykańskiego lotnictwa z nieba nad Syrią. Pentagon odpowiedział, że nie przychyli się do prośby.

Wersje interpretacji, czy Putin jedzie pod prąd samowładnie czy jednak uzgodnił coś wczoraj z Obamą, są rozbieżne. Za tym, że jednak pewne uzgodnienia nastąpiły, może świadczyć fakt, że wznowiona została zamrożona współpraca resortów obrony Rosji i USA. Od wczoraj strona rosyjska i amerykańska mają się konsultować w sprawie działań w Syrii.

Amerykańska ambasada w Moskwie wydała – już po decyzji Rady Federacji – oświadczenie, że obaj prezydenci uzgodnili wczoraj, że mają wprawdzie wspólne cele, tzn. zwalczanie Państwa Islamskiego, ale USA uważają, że Asad nie jest odpowiednim partnerem w tej wspólnej walce.

Co takiego mają rosyjskie samoloty, czego nie mają amerykańskie, biorące udział w operacji powietrznej w Syrii? Technicznie są na podobnym poziomie. Rosyjskie samoloty do atakowanych celów w Syrii mają kilkadziesiąt kilometrów, samoloty koalicji – muszą latać z dużo większych odległości. A zatem nawet trzydzieści Su stacjonujących w Latakii może aktywnie operować nad Syrią, porażając wyznaczone cele. A jakie to będą cele? Kolejne ciekawe pytanie. Zdaniem niektórych ekspertów, Rosja nie ma aktualnie dobrej „razwiedki” na terytorium Syrii, być może polega na podpowiedziach syryjskich kolegów, a oni być może podpowiadają cele, które nie mają nic wspólnego z Państwem Islamskim. A może to tylko zasłona dymna. Nie pierwsza, nie ostatnia w tej rozgrywce. Jeszcze jedno pytanie brzmi: czy interwencja Rosji poprawi sytuację? Wypowiadający się dla BBC Jonathan Eyal z Royal United Services Institute twierdzi, że raczej wręcz przeciwnie: „Po pierwsze, przykład koalicji międzynarodowej pokazał, że samo lotnictwo nie załatwi sprawy, nie rozwiąże problemów. Po drugie, nie wiadomo, co prezydent Putin ma na myśli, mówiąc o celach, tzn. kogo będzie bombardował? Wszystkich oponentów Asada? W takim razie syryjska opozycja znajdzie się w niebezpieczeństwie. Putin powiedział w Nowym Jorku, że niektóre segmenty syryjskiej opozycji powinny zostać zaproszone do dialogu [o uregulowaniu sytuacji w kraju]. Czy to oznacza, że Rosjanie część opozycji jednak uznają za legalną? Jasne jest jedno: przyklejanie łatki terrorysty wszystkim, którzy przeciwstawiają się Asadowi, nie tylko nie przybliży nas do rozwiązania, ale jest dla Rosji korzystne przy realizacji jej dalekosiężnych planów na Bliskim Wschodzie. Bo nie ulega wątpliwości, że Rosja zamierza pozostać w Syrii na długo […] Rosja nauczyła się znakomicie krytykować Zachód za nieudolność w sprawie Syrii, ale sama też nie ma recepty”.

O Krymie, Ukrainie, Donbasie – cisza.

„Wsio tolko naczinajetsia” [Wszystko dopiero się zaczyna], jak mawiał Siergiej Bodrow pod koniec kultowego programu radzieckiej (potem rosyjskiej) telewizji „Wzglad”. Karuzela się kręci. Czy ci, którzy ją rozkręcają, pamiętają jeszcze, gdzie jest mechanizm jej wyłączenia?

Jeż w spodniach. Reaktywacja

29 września. Przy okazji wizyty Władimira Putina w ONZ przypominano wystąpienie genseka Nikity Chruszczowa w Zgromadzeniu Ogólnym w 1960 roku, niestandardowe formy wyrażania przezeń ekspresji (walenie pięściami w blaty, but na stole) oraz wyrażenia Chruszczowa, które weszły na stałe do historii: „pokażemy Ameryce kuźkinu mat’” [pogróżka zapowiadająca, że ZSRR też będzie miał bombę wodorową] oraz „wpuściliśmy Ameryce jeża do spodni” [gdy ZSRR umieścił potajemnie broń jądrową na Kubie w 1962, co stało się przyczyną groźnego kryzysu karaibskiego i postawiło świat na skraju wojny atomowej].

Wystąpienie Putina było zupełnie inne niż cyrkowe występy Chruszczowa. Mówca kontrolował każdy gest i każde słowo. Nawet emocjonalne pytanie: „czy wy chociaż rozumiecie, co narobiliście?” pod adresem zachodniej koalicji, próbującej nieumiejętnie zakończyć wojnę w Syrii, też było dobrze wyreżyserowanym trickiem. Putin zaproponował w tonie dobrodusznym wspólną walkę ze złem – Państwem Islamskim, stworzenie czegoś na kształt koalicji antyhitlerowskiej, gdy państwa o różnych systemach zawarły sojusz przeciwko Niemcom. Na jakich zasadach to nowe „święte przymierze” miałoby działać? To na razie pusta rama. Analogia do czasów II wojny nie wydaje się trafiona: wtedy Zachód postawił na sojusz ze Stalinem, bo pokonanie Hitlera bez udziału ZSRR po stronie aliantów byłoby o wiele bardziej kosztowne i krwawe, o ile w ogóle możliwe. Czy teraz tak jest, że świat bez udziału Rosji nie jest w stanie poradzić sobie z problemami? Na pewno Rosja zachowuje wysoki potencjał destrukcji i to zawsze trzeba brać pod uwagę. W Syrii też. Obok pojednawczych propozycji Putin podkreślał jednak, że Rosja stoi za Baszarem al-Asadem, przedstawicielem legalnych władz Syrii. Rosyjski prezydent pouczał zachodnich partnerów, że popierają jakieś siły opozycyjne, podczas gdy prawo międzynarodowe stoi przecież po stronie legalnych władz. Bardzo ciekawe. A jak to się ma do popierania tak zwanych Donieckiej i Ługańskiej Republik Ludowych?

Ale wróćmy do Syrii. Kilka tygodni temu Putin wpuścił Zachodowi „jeża do spodni”, czyli przeprawił zagony „zielonych ludzików” do Syrii. To sprawiło, że w Waszyngtonie zaczęto w ogóle rozważać rozmowę z Moskwą, wcześniej izolowaną za aneksję Krymu i rozpętanie konfliktu na wschodzie Ukrainy. Dialog podjęto. Po wystąpieniach prezydentów USA i Rosji na forum ONZ doszło do półtoragodzinnego spotkania obu panów w kuluarach. O czym rozmawiali? Wiemy to tylko ogólnie z kilku zdań wypowiedzianych przez Putina do dziennikarzy po rozmowie z Obamą (http://kommersant.ru/doc/2820651). Obama nie powiedział nic. Nie wydano wspólnego komunikatu, co w języku dyplomacji oznacza, że protokół rozbieżności był duży i nie wypracowano nawet zbliżonego stanowiska w zasadniczych tematach.

Rosja mówi, że ściągnęła „pomoc wojskowo-techniczną” w okolice Latakii i Tartus, aby ewentualnie walczyć z Państwem Islamskim. Ciekawe, po co w takim razie dowieziono środki obrony przeciwlotniczej, skoro Państwo Islamskie nie dysponuje lotnictwem. Lotnictwem za to dysponuje zachodnia koalicja bombardująca pozycje Państwa Islamskiego, ewentualne kolizje w niebie nad Syrią samolotów rosyjskich i np. amerykańskich są jak najbardziej możliwe. Na czym więc miałaby polegać realna pomoc wojskowa Rosji w Syrii? Chyba tylko na efektywnej obronie Asada. Eksperci z jednej i z drugiej strony twierdzą, że Rosja nie zaangażuje się w operację lądową przeciwko Państwu Islamskiemu. Po pierwsze to droga impreza. A po drugie rosyjskie społeczeństwo jest przeciwne wysyłaniu wojsk na Bliski Wschód. Syria jest w tym kontekście postrzegana jako „drugi Afganistan”. W ostatnim sondażu Centrum Lewady aż 69% badanych było przeciwko wysyłaniu rosyjskich wojsk do Syrii. Oczywiście, jak pokazał zeszły rok, Putin ma sprawny aparat propagandowy, który jest w stanie nawinąć społeczeństwu na uszy każdą ilość makaronu.

A co z Ukrainą? Być może Putin chciał dokonać małej transakcji coś za coś. My wam pomoc w Syrii, wy nam zapomnijcie grzechy Krymu i Donbasu, znieście sankcje, uznajcie nasze stałe miejsce w najwyższej lidze. Ale przełomu na razie nie zobaczyliśmy. Rosyjskie propozycje pokojowe są wątłe. Czy można na nich zbudować sojusz do walki z islamistami i ogólnie rozrzedzić atmosferę, by w zamian otrzymać odpuszczenie sytuacji na Ukrainie i przychylenie się przez Zachód do rozwiązań, zgodnych z interesami Moskwy?

Jeden z komentatorów internetowych porównał przemowy Obamy i Putina: „Obama powiedział, że dyktatorów mordujących swój naród należy obalić, a Putin, że dyktatorów należy bronić”. Specjaliści od kremlinologii stosowanej twierdzą, że tragiczny koniec pułkownika Kadafiego zrobił na Putinie kolosalne wrażenie. Od tamtej pory datuje się wręcz histeryczna prewencja przeciwko „kolorowym rewolucjom” w Rosji (Putin uważa, że to Amerykanie przeprowadzili „arabską wiosnę” oraz zaplanowali i doprowadzili do obalenia Janukowycza na Ukrainie). Putin nie chce skończyć jak Kadafi.

Na koniec jeszcze anegdotka. Wiaczesław Nikonow, rosyjski politolog, deputowany, szef fundacji Russkij Mir (prywatnie wnuk Wiaczesława Mołotowa) określił wystąpienie Putina mianem epokowego. Zauważył też, że Amerykanie robili wszystko, aby odwrócić uwagę świata od słów rosyjskiego przywódcy i właśnie wtedy, gdy ten przemawiał, podali wiadomość o znalezieniu dowodów na obecność wody na Marsie. Rosyjscy blogerzy natychmiast podchwycili: „Byłoby super, gdyby woda pojawiła się w ONZ, a na Marsie znaleźli Putina” albo „Mam nadzieję, że następnym razem Putin przemówi z Marsa, a jeszcze lepiej z Jupitera”. Choć tak naprawdę mogli sobie te złośliwości darować, „goła” wypowiedź Nikonowa jest o wiele śmieszniejsza.

Obama, czmoczki

27 września. Jednak. Jednak do spotkania dojdzie. Administracja prezydenta USA włączyła zielone światło dla izolowanego od czasu aneksji Krymu Władimira Putina – przy okazji jego pobytu w Nowym Jorku i przemówienia w Zgromadzeniu Ogólnym Narodów Zjednoczonych Barack Obama porozmawia z nim.

W rosyjskich mediach od kilku dni panuje uroczysta atmosfera, propagandyści telewizyjni (nazywani przez duży segment internetowych wolnych strzelców „propagandonami”) wyskakują ze spodni, opowiadając, jak to Biały Dom zabiega o spotkanie z Putinem. Tymczasem sekretarz prasowy amerykańskiego prezydenta Josh Earnest powtarza: Barack Obama zmienił swoje stanowisko w sprawie spotkania z Putinem „po wielokrotnych prośbach” strony rosyjskiej, które można nazwać wręcz rozpaczliwymi. „Prezydent [Obama] rzeczywiście postanowił, że obecnie osobista rozmowa z Putinem będzie rzeczą pożyteczną z punktu widzenia Stanów Zjednoczonych”. Co więcej, Earnest pozwolił sobie na nieprzyjemne pod każdym względem pokazanie „miejsca w szeregu”: podczas spotkania Obama nie zamierza demonstrować otwartej wrogości, powiedział, gdyż nadal uważa Rosję za regionalne mocarstwo z gospodarką trochę mniejszą od hiszpańskiej. [Tutaj pan Earnest trochę przegiął, bo Rosja ma większe PKB (1857,5 mld USD) niż Hiszpania (1406,9 mld USD), ale już w przeliczeniu na głowę mieszkańca – albo jak pięknie mówią Rosjanie „na duszu nasielenija” – Hiszpania (30 278 USD) znacznie wyprzedza Rosję (12 926 USD)].

O czym porozmawiają prezydenci? Tutaj też mamy dwugłos: Biały Dom oświadczył, że tematem spotkania będzie w pierwszym rzędzie wypełnianie porozumień mińskich w sprawie uregulowania sytuacji na wschodniej Ukrainie. Natomiast sekretarz prasowy prezydenta Putina, Dmitrij „Zegarek-Jacht-Dom na Rublowce” Pieskow stwierdził, że kluczową kwestią będzie sytuacja w Syrii, a „jeśli zostanie czas”, to Ukraina.

Zadziwiające jest to, jaką błyskawiczną metamorfozę przeszedł też w Rosji przekaz medialny na temat Stanów Zjednoczonych: na co dzień odsądzana od czci i wiary Ameryka raptem okazuje się godnym partnerem uregulowania konfliktowych sytuacji na świecie. Sam prezydent Putin skomplementował Amerykanów za „twórcze podejście, otwartość, empatię”. Popularna w Rosji naklejka na tylną szybę auta „Обама чмо” [Obama, niecenzuralne słowo] przerabiana jest sytuacyjnie na „Обама чмочки” [Obama, buziaki].

Jakie będą rezultaty tego spotkania, zobaczymy już jutro. Putin w swoim wystąpieniu na forum Zgromadzenia Ogólnego NZ ma namawiać, sądząc z przecieków (w tym od samego oratora, który udzielił wywiadu amerykańskiemu dziennikarzowi), do wspólnej walki z terroryzmem. Putin w cytowanym wywiadzie dał do zrozumienia, że nadal popiera Asada, a rosyjska obecność wojskowa w Syrii to efekt „prośby syryjskiego rządu o okazanie pomocy wojskowo-technicznej, co robimy w pełnej zgodzie z absolutnie legalnymi międzynarodowymi kontraktami”. W wywiadzie Putin nie wspomniał o pomocy wojskowo-technicznej, jakiej Rosja udziela od zeszłorocznej wiosny Donbasowi bez żadnych legalnych międzynarodowych kontraktów i próśb ze strony Kijowa. I jak widać z zaklęć Pieskowa, o tym akurat Putin w Nowym Jorku rozmawiać kategorycznie nie chce. Podobnie jak o nieszczęsnym zestrzelonym na Donbasem samolocie Malezyjskich Linii Lotniczych.