Archiwa tagu: Duma Państwowa

Kopnij Obamę, czyli jak smakują amerykańskie kanapki?

3 lipca. Unia Europejska długo zaprzęga, ale potem szybko jedzie – słyszę i czytam to zdanie bardzo często w rosyjskich mediach. Porzekadło to przypomniano również po tym, jak przewodniczącego Dumy Państwowej, Siergieja Naryszkina ostatnio nie wpuszczono do Finlandii. „Pan jest objęty sankcjami Unii Europejskiej, pan nie może wjechać na jej terytorium” – usłyszał pan Naryszkin. I bardzo się zdziwił. Nie, nie dlatego, że nagle się dowiedział, iż jego nazwisko figuruje na liście sankcyjnej. Doskonale o tym wiedział od chwili ogłoszenia listy. Ale nic sobie do tej pory z tego nie robił. Jeździł, dokąd chciał. I śmiał się z głupiej Unii, która wpierw wprowadza zakazy, a potem pozwala je omijać. I wierzył zapewne święcie (nie bez podstaw), że zawsze w tej głupiej Unii znajdą się pożyteczni idioci, który uchylą przed nim wrota. Tak było, gdy np. chciał pojechać do Francji.

O podróżach przewodniczącego Naryszkina pisałam już jakiś czas temu (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2014/12/23/deputowani-dumy-skrycie-kochaja-europe/). Członkowie grupy trzymającej władzę, wpisani na listę „niewjazdową”, znaleźli furtki, dzięki którym można było omijać zakaz wjazdu i podróżować po UE. Na przykład gdy dany polityk otrzymał zaproszenie od organizacji międzynarodowej.

Unia zaprzęgała i wreszcie zaprzęgła: wiz dla rosyjskich parlamentarzystów objętych sankcjami, a wybierających się do Finlandii, nie wystawiono. Choć wybierali się na poważną międzynarodową imprezę (sesja Zgromadzenia Parlamentarnego OBWE w Helsinkach, w okrągłą rocznicę podpisania Aktu Helsińskiego).

Jakież było oburzenie, jakiż był gniew! Pan Naryszkin przypomniał zaraz Finlandii, że jeszcze nie tak dawno była częścią imperium rosyjskiego i że trzeba się przyjrzeć, czy sto lat temu, gdy tą częścią przestała być, wszystko odbyło się zgodnie z literą prawa międzynarodowego. Bo jak nie, to się to podniesie gdzie trzeba i pozbawi Finlandię prawa do samostanowienia. Ugf, grr, wrr. Ostatnio w Rosji panuje jakaś epidemia grzebania w aktach dotyczących przesuwania granic byłego imperium. Przy czym ku zdziwieniu przecierającej oczy publiczności wyroki w sprawie konstytucyjności oddania Krymu Ukrainie w 1954 czy odzyskania niepodległości przez państwa bałtyckie w 1991 feruje… Prokuratura Generalna Rosji. Ciekawe. (Analiza na ten temat historyka Borysa Sokołowa: http://grani.ru/opinion/sokolov/m.242379.html)

Finlandia na te wszystkie gniewne okrzyki dobiegające z Moskwy spokojnie odpowiedziała, że czeka na rosyjską delegację, proszę bardzo, tylko niech przyjedzie sześć osób spoza listy sankcyjnej. Jak czytam w programie jubileuszowej sesji OBWE, przewidziana jest deklaracja końcowa, która ma zawierać szereg rekomendacji dla samej organizacji i państw sygnatariuszy. Wiadomo, że oddzielnym punktem ma być rezolucja w sprawie Ukrainy. Oczekuje się, że będzie ona zawierać krytykę pod adresem Rosji za aneksję Krymu. Rosyjska delegacja planowała przedstawienie swoich wariantów rezolucji – o niedopuszczalności wykorzystywania sankcji w stosunku do członków parlamentów krajów członkowskich OBWE i o wypracowaniu wspólnych działań na rzecz przeciwdziałania neonazizmowi.

Z sankcjami rzeczywiście jest Kremlowi coraz mniej przyjemnie. Oficjalna propaganda powtarza dziesięć razy dziennie, że amerykańskie i europejskie sankcje nie są groźne, a nawet że nam jeszcze z tego powodu jest lepiej. Ale rzeczywistość coraz bardziej skrzeczy. I skrzeczeć będzie. Bo UE przedłużyło sankcje o kolejne pół roku, a USA wręcz zapowiadają, że wprowadzą jeszcze nowe.

Deputowany Dmitrij Gudkow, jedyny już bodaj opozycjonista w Dumie, który ma cywilną odwagę głosować przeciwko zamordystycznym ustawom, wprowadzanym jedna za drugą, napisał na FB: „Deputowani myśleli, że [sankcje to] fraszka, pogrożą, posrożą się i wpuszczą. Ale teraz, kiedy Zachód rozzłościł się nie na żarty, nikt nie chce znaleźć się w tonącej łodzi razem z narodem. To policjanci niech sobie siedzą w Rosji [od kilku miesięcy funkcjonariuszy policji obowiązuje zakaz wyjazdów zagranicznych] i odpoczywają na Krymie – za to dostaną prawo strzelania do tłumu. A deputowany rwie się do Europy, chce jeszcze raz powąchać słodkawy zapach gnijącego Zachodu”.

Panowie z parlamentu, ministerstw i innych organów władzy, którzy na Zachodzie zbudowali swoje domy, którzy na zachodnich kontach złożyli depozyty na czarną godzinę, którzy na Zachodzie kształcą dzieci, nie wyobrażają sobie odcięcia od tych dóbr. Owszem, na chwilę, ale przecież nie na zawsze, nie na poważnie, nie z powodu jakiegoś głupiego Krymu czy jeszcze głupszej Noworosji. Zapraszani do telewizyjnych seansów nienawiści politycy, eksperci, publicyści, celebryci opowiadają, wyskakując w entuzjazmie z portek, jak powinien zachowywać się prawdziwy patriota rosyjski: nienawidzić Zachód, który rozkłada się moralnie i pod każdym innym względem. To wersja dla maluczkich. Ale w realu liczą się inne rzeczy. Na przykład – poza wyżej wymienionymi willami i kontami – choćby leczenie na Zachodzie.

Zresztą czasem chodzi o rzeczy bardziej przyziemne. Ci, którzy toczą białą pianę z bąbelkami we wspomnianych seansach nienawiści, wieszają na państwach zachodnich najgorsze psy, grożą użyciem bomby jądrowej itd., ostatnio zaznaczyli swój udział w przyjęciu organizowanym przez amerykańską ambasadę z okazji Dnia Niepodległości. Jest np. taki ekspert wojskowy Igor Korotczenko, który regularnie z żarem wyklina wraże NATO, Amerykę, Europę (które jego zdaniem tylko po to istnieją, by rozwalić Rosję), pluje na ukraińskich „benderowców” i wszystkich tych, którzy ich wspierają, kocha rosyjskie Iskandery i głównodowodzącego. Też był na raucie. „Jak panu smakowały amerykańskie kanapki?” – pytali prześmiewcy w sieciach społecznościowych.

Utrzymywaniem kontaktów towarzyskich z Amerykanami Korotczenko raczej się w telewizji chwalić nie będzie. Antyamerykańskie ziarna obficie rzucane przez kremlowską propagandę w rosyjską glebę wydają parszywe owoce. Tego dnia, gdy Korotczenko, Żyrinowski i inni amerykanożercy bawili się na koszt amerykańskiej ambasady, w Bracku odbył się konkurs „Kopnij Obamę”. Uczestnicy konkursu popisywali się kunsztem obrażania wizerunku amerykańskiego prezydenta – najwyżej punktowane było kopnięcie prezydenta [na szczęście tylko jego zdjęcia] w twarz (https://www.youtube.com/watch?v=Ywwdr_4BT7U&feature=youtu.be).

Deputowani Dumy skrycie kochają Europę

Jakiś czas temu Europa wpisała na listę osób niepożądanych kilkanaście nazwisk deputowanych, mających związek z „naruszeniem integralności terytorialnej Ukrainy”, czyli aneksją Krymu. Osoby te nie mogą wjechać na terytorium państw należących do Unii Europejskiej, ponadto zamrożono ich aktywa znajdujące się tamże.

Minęło kilka miesięcy i „skazani na Soczi”, jak nazwałam objętych sankcjami rosyjskich oficjeli (http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/03/22/skazani-na-soczi/), mocno zatęsknili za znienawidzoną staruszką Europą. I tak tą tęsknotą przepełnieni, wymyślili sposób, jak obejść zakaz i jednak wjechać tam, gdzie ich nie chcą, ale gdzie oni chcą.

Rada Dumy Państwowej, jak donosi RBK, dokonała zmian w składzie stałych rosyjskich delegacji w różnych instytucjach europejskich. Ze składu wykreślono niektóre nazwiska, a na ich miejsce wpisano nazwiska deputowanych, objętych sankcjami UE. O co chodzi? Otóż, okazało się, że w sankcjach UE są pewne „łaziejki” – to znaczy, taki delikwent, który zgodnie z zapisem sankcyjnym nie może wjechać do UE, jednak wjechać może, jeżeli otrzymał zaproszenie od organizacji międzynarodowej, a udział członków parlamentu w stałych delegacjach pozwala im na wjazd na terytorium Unii i pracę w tych ciałach. Proste? Genialnie proste!

Popatrzmy na personalia tych, którzy skorzystali z luki w przepisach. W składzie rosyjskiej delegacji znalazł się między innymi wpisany na listę sankcji Leonid Słucki, jeden z głównych orędowników aneksji Krymu. Stałe miejsce w delegacji Rosji do Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy zajęli przewodniczący Dumy Siergiej Naryszkin i jego zastępca Siergiej Żelezniak.

Pana Żelezniaka można na okrągło oglądać w rosyjskiej telewizji, jak z wysoka lży beznadziejną „Gejropę”, szydzi z jej niskich standardów i w całej rozciągłości popiera słuszną linię prezydenta Putina. Czemu zatem tak się rwie do tych znienawidzonych krain? Pragnie nakupić zakazanego przez Putina w Rosji jamonu? Przecież prezydent bratniej Białorusi zapewnia, że białoruski jamon jest tak samo dobry jak hiszpański. A może chce odwiedzić tajne konta i biznesy, bo one tam zostały osierocone? A może po prostu chce się częściej widywać z córkami, które patriotycznie mieszkają na Zachodzie?

„Rosyjscy deputowani stęsknili się za europejskich shoppingiem i restauracjami” – podsumował w Twitterze prześmiewca, podpisujący się pseudonimem „pierzidient Roissi”.

*

Szanowni Czytelnicy! Życzę wspaniałych ciepłych Świąt Bożego Narodzenia, wielu pozytywnych wzruszeń w ten czas, „kiedy Bóg jest w dziecko małe przemieniony”. Wesołych Świąt!

Majętni namiętni i beznamiętni

Szybko mielą młyny na rosyjskiej wierchuszce władzy. Atmosfera oblężonej twierdzy gęstnieje. Ci, którzy zostali wybrani do gremiów mających stanowić prawo w interesie wyborców, co rusz urywają się z choinki trudnej rzeczywistości. O interesach wyborców nie ma co mówić. Niedawno pisałam o ciekawym projekcie ustawy gwarantującej rekompensaty za mienie utracone za granicą (http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/09/26/cenne-inicjatywy/), przez te kilka dni, jakie upłynęły od tamtego wpisu, nastąpił znaczący postęp.

Tempo pracy nad tym wiekopomnym dokumentem jest zaiste imponujące. 23 września projekt wniósł pod obrady wysokiej izby deputowany z ramienia Jednej Rosji Władimir Poniewieżski, tego samego dnia przewodniczący Dumy skierował projekt do parlamentarnej komisji ustawodawstwa konstytucyjnego i budownictwa państwowego (nazwa żywcem wyjęta z dokumentów kilkunastego zjazdu partii bolszewickiej, nieprawdaż?). Taki smakowity projekt nie mógł ani dnia czekać w lodówce u przewodniczącego. I nie czekał również w komisji, która już 30 września zaaprobowała go w całej rozciągłości. Ustawa będzie rozpatrywana na posiedzeniu 7 października. Nikt nie wyraził cienia wątpliwości co do tego, że straty oligarchów, których majątek za granicą ucierpi na skutek zachodnich sankcji, mają być wyrównywane z budżetu państwa.

Cień wątpliwości miał jeszcze niedawno rząd (szczegóły w blogu Siergieja Parchomienki, który in extenso cytuje pismo wicepremiera Prichod’ki: http://www.echo.msk.ru/blog/serguei_parkhomenko/1410182-echo/; między innymi wskazywano na niezgodność zapisów ustawy z konstytucją, regulaminem Dumy i podważanie zasady pierwszeństwa prawa międzynarodowego). I oto dzisiaj rząd już żadnych wątpliwości nie ma i projekt popiera. Widzicie, ludzie, cuda w tej budzie. Premier Miedwiediew ustami swej rzeczniczki powiedział, że sytuacja w ciągu ostatnich miesięcy tak się zmieniła, że ocena ryzyka podejmowania [przez zagraniczne sądy] decyzji niezgodnych z prawem też się zmieniła. Co więcej, okazało się, że premier od samego zarania popierał inicjatywę deputowanych. Jako prawnik z wykształcenia musiał chyba czytać projekt z zamkniętymi oczami.

Deputowany Dmitrij Gudkow podczas dyskusji w komisji „starał się uzyskać odpowiedź na pytanie, iluż to obywateli poniosło straty w wyniku niesprawiedliwych wyroków zagranicznych sądów – pisze politolożka Tatiana Stanowaja w portalu „Politcom.ru”. – Na razie wiemy o jednym, biznesmenie Arkadiju Rotenbergu, którego nieruchomości aresztowały włoskie władze na podstawie sankcji”. Przewodniczący obradom oznajmił, że wcale nie tylko Rotenberg, ale „setki rosyjskich obywateli” ucierpiały. Ładne rzeczy.

Internet potraktował informacje z Dumy jako powód do setek żartów. Ustawę natychmiast okrzyknięto mianem „ustawy Rotenberga”. „Pierwszy konwój humanitarny złożony z trzystu białych kamazów wyruszył z Moskwy do majątku Rotenberga”; „Wylansujmy hashtag #SaveRotenbergbrothers”; „Cały kapitał macierzyński zostanie wypłacony matce Rotenberga w nagrodę za takiego wybitnego syna” (wczoraj pojawiły się informacje, że dziurę budżetową trzeba będzie zasypać pieniędzmi z funduszu kapitału macierzyńskiego; dziś te informacje zdementowano).

„Ciekawe, czy władza zdaje sobie sprawę z możliwych konsekwencji społecznych ustawy – pyta Stanowaja. – Zmobilizowane pod hasłami „zatokrymnasz” proputinowskie społeczeństwo gotowe jest zrezygnować z parmezanu i jamonu, zagranicznych wycieczek i prawa oglądania [opozycyjnej internetowej] telewizji Dożd’. Ale może mu się nie spodobać pomysł rekompensat z budżetu utraconych willi należących do bliskich Putinowi oligarchów”.

To zasadne pytania. Ale wydaje mi się, że tu chodzi jeszcze o coś innego. Taka regulacja skierowana jest nie do oczadzonego społeczeństwa, które w imię iluzorycznych korzyści wielkomocarstwowych jeszcze dużo łyknie, a do oligarchów. Przynajmniej do pewnej ich grupy. Putin być może chce w ten sposób przygotować sobie zawczasu broń do uciszania buntu na pokładzie. I to nie buntu społecznego, a ewentualnego buntu elit. Można założyć, że panowie oligarchowie, którzy w pocie czoła, zginając karki w ciężkim trudzie zarobili fortuny i ulokowali je na Zachodzie, nie są zachwyceni ostatnimi pomysłami „papy” i perspektywą poniesienia wymiernych strat. Symptomatyczny „płacz Jarosławny” urządził jakiś czas temu nawet modelowy rosyjski oligarcha Giennadij Timczenko, ubolewający nad odcięciem od Szwajcarii. Ta ustawa to być może sygnał dla tych, którzy mogą stracić z powodu sankcji dużo więcej niż druh Rotenberg we Włoszech: „nie bójcie się, ja wam to wszystko wyrównam”. To znaczy tym, których uznam za godnych takiej nagrody. Bo widać, że w otoczeniu „papy” są równi i równiejsi.

Władze znowu zmieniają reguły gry z biznesem – sprawa Jewtuszenkowa to spektakularny przykład (http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/09/17/interpelacja-sistiema-i-jeszcze-jedna-smutna-rocznica/). Dawniej wystarczała lojalność wobec Putina, w obecnej sytuacji coraz bardziej pogłębiającego się kryzysu to za mało, ludzie władzy przystąpili do wybiórczego trzepania skóry oligarchom, trwają przymiarki do kolejnej fali przejmowania własności. Środowiska biznesowe w Rosji na razie okazują się bezradne wobec brutalnych metod stosowanych przez Kreml. Ale czy tak będzie zawsze?

Cenne inicjatywy

W rosyjskim parlamencie trwa wytężona praca nad przykręcaniem śruby. Deputowani jeden przez drugiego zgłaszają cenne inicjatywy ustawodawcze. I wszystko dla dobra tych, którzy wybrali ich do reprezentowania swoich interesów.

Nawet pobieżny przegląd najnowszych inicjatyw wzbudza szacunek dla pracowitości wybrańców ludu.

Deputowany z ramienia LDPR Roman Chudiakow „jako ustawodawca i patriota” wystąpił z wnioskiem do odpowiedniej agencji rządowej o zablokowanie tych haseł Wikipedii, w których aneksja Krymu nazywana jest aneksją Krymu. Zdaniem Chudiakowa taka formuła wprowadza w błąd czytelników. Prawda w oczy kole.

Kilka dni temu Duma w pierwszym czytaniu przyjęła ustawę o ograniczeniu udziału zagranicznych udziałowców w kapitale rosyjskich mediów do 20 procent (obecnie obowiązuje 50-procentowe ograniczenie). Konieczność przyjęcia nowej regulacji uzasadniono „zimną wojną rozpętaną przeciwko Rosji”. Przeciwko projektowi zagłosował jeden deputowany (Dmitrij Gudkow) (*).

Prawdziwym arcydziełem myśli ustawodawczej jest kolejny projekt wniesiony pod obrady izby, przewidujący wypłatę z budżetu państwa rekompensat dla tych obywateli Federacji Rosyjskiej, którzy ponieśli straty na skutek podstępnych zachodnich sankcji. Podobne rozwiązanie miało być rozpatrywane na wiosnę, kiedy Ukraina groziła, że skonfiskuje rosyjską własność (a wcześniej jeszcze przy wprowadzaniu „ustawy Dimy Jakowlewa” w związku z zagrożeniem sankcjami). Rząd wydał wtedy opinię negatywną. Ale sprawa wróciła. I to akurat tego dnia, gdy w prasie pojawiły się informacje o aresztowaniu we Włoszech aktywów Arkadija Rotenberga.

Arkadij Rotenberg jest przyjacielem Władimira Putina z maty w klubie dżudoków w Petersburgu. W ciągu minionej dekady okazał się nieoczekiwanie bardzo zdolnym menedżerem i na wygrywanych w cuglach lukratywnych zamówieniach państwowych dorobił się fortuny. Część środków ulokował w mieszkaniach i willi we Włoszech. Kwaterki Rotenberga zostały ostatnio na mocy decyzji sądu opieczętowane.

W myśl poselskiej inicjatywy, nazwanej przez blogerów „Ratujmy kooperatywę Oziero”, poszkodowani mogą dochodzić rekompensat na drodze sądowej w Rosji, wykazując straty poniesione za granicą. Czy zdolnemu dżudoce rosyjski sąd odmówi wyrównania strat poniesionych w wojnie z podłym Zachodem? Borys Wiszniewski, deputowany petersburskiego Zgromadzenia Parlamentarnego, tak skomentował inicjatywę ustawodawczą o rekompensatach: „To jasne jak słońce. Oligarchowie z najbliższego kręgu Putina […], którzy zostali objęci sankcjami, wprowadzonymi na skutek polityki Kremla w sprawie Ukrainy, będą mieli zagwarantowane rekompensaty z rosyjskiego budżetu. To znaczy rosyjscy podatnicy zapłacą za ubytki, przyjaciele Putina nie poniosą strat”.

Dalej. Frakcja komunistów przygotowuje poprawki do konstytucji, przewidujące wprowadzenie najwyższego wymiaru kary nie tylko za najcięższe przestępstwa (terroryzm, morderstwa), ale także za przestępstwa gospodarcze. W Rosji obowiązuje moratorium za wykonywanie kary śmierci, według ostatnich badań opinii ponad połowa Rosjan opowiada się za zniesieniem moratorium. W sondażu pracowni socjologicznej FOM, 73% badanych uznało, że karę śmierci należałoby orzekać za pedofilię, 63% – za morderstwo, 47% – za gwałt, 28% – za rozpowszechnianie narkotyków, 13% – za zdradę państwa.

Z Dumy napływają jednak i dobre wiadomości. Oto już w październiku odbędzie się nabór do parlamentarnego chóru. „Nie jest ważne, czy macie słuch absolutny czy po prostu lubicie śpiewać przy biesiadnym stole, wszystkich zapraszamy na wstępne przesłuchania” – głosi komunikat. Na razie wpłynęło dwadzieścia zgłoszeń. O repertuarze w komunikacie nic się nie mówi.

W chórze nie pośpiewa Alina Maratowna Kabajewa, która złożyła swój mandat w związku z przejściem do wykonywania innych obowiązków. Ale o tym – przy innej okazji niebawem.

(*) Dzisiaj ustawę przyjęto w tempie ekspresowym w drugim i trzecim czytaniu. Nadążyć niepodobna za tym parlamentarnym „pendolino”.

Trybunał i agresorzy

„W Europie będzie wojna. Czy wobec tego naprawdę pan myśli, że to ma znaczenie?” – zadał retoryczne pytanie człowiek z otoczenia Putina indagowany przez „Financial Times” w sprawie wczorajszego wyroku Stałego Trybunału Arbitrażowego w Hadze. Trybunał uznał, że majątek firmy Jukos został w 2004 roku odebrany i rozparcelowany bezprawnie i nałożył na Rosję obowiązek wypłaty byłym współwłaścicielom firmy Jukos rekompensaty w wysokości 50 mld dolarów.

Wojna. W języku rosyjskim magiczne słowo-zaklęcie. „Żeby tylko nie było wojny” – powtarzały całe powojenne pokolenia. Rosyjska elita polityczna nadal to zaklęcie głośno powtarza, a po cichu wojnę prowadzi. Okazuje się jednak, że w pojęciu rosyjskich deputowanych nie ten prowadzi wojnę, kto wysyła swoich oficerów i żołnierzy z bronią na terytorium sąsiada, nie ten, kto zabiera sąsiadowi terytorium, nie ten, kto ostrzeliwuje terytorium sąsiada z własnego terytorium, a ten kto wprowadza sankcje wobec Rosji.

Oto najnowsza inicjatywa Dumy Państwowej: do rosyjskiego ustawodawstwa ma być wprowadzone nowe pojęcie „kraj agresor”. Tak określano by państwa i osoby prawne, które zastosowały sankcje wobec Rosji. Autorem projektu ustawy jest deputowany z ramienia Jednej Rosji Jewgienij Fiodorow (pamiętacie Państwo jego opinię na temat agenta CIA Wiktora Coja i równie podejrzanego Michaiła Gorbaczowa? – http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/04/16/agent-coj-oskarzony-gorbaczow/).

Taki „kraj agresor” miałby w Rosji totalnie przechlapane, na przykład deputowany Fiodorow i jego współbracia w izbie ochranialiby przed towarami z krajów agresorów czysty rynek rosyjski. Dziennikarz portalu Slon Aleksandr Baunow wymyślił odpowiednią sankcję: „efektywną i sprawiedliwą [dla kraju agresora]. Więcej nie sprzedawać klubowi Nocne wilki [ulubiony przez Putina klub motocyklistów] motocykli Harley Davidson”. Będą jeździć na hulajnogach i sławić Putina, #Krymnasz, Stalingrad i tak dalej.

Jeszcze słowo w związku z militarystyczną pogróżką anonimowego rozmówcy „Financial Times”. Wojna. Centrum Lewady opublikowało najnowsze badania dotyczące stosunku Rosjan do ewentualnego wprowadzenia wojsk Rosji na Ukrainę. Liczba tych, którzy zadeklarowali pełne poparcie dla działań władz Rosji w sytuacji konfliktu zbrojnego z Ukrainą, zmniejszyła się w ciągu dwóch miesięcy z 30 do 17 procent. Pocieszające.

Wróćmy jeszcze na moment do wyroku haskiego trybunału. Współwłaściciele Jukosu wystąpili dziś z propozycją pokojową: odstąpią od tak wysokiej rekompensaty w zamian za przerwanie wszystkich postępowań karnych toczących się przeciwko byłym pracownikom i współpracownikom firmy. Reakcji z Kremla na razie brak.

Za 50 mld baksów Putin urządził zimowe igrzyska olimpijskie i wszyscy krzyczeli, że to strasznie drogo, miało być o wiele taniej. Teraz też będą igrzyska. Już są – prasa i Internet pełne są wyliczeń, ile to wypada na głowę mieszkańca, kto powinien i z czego płacić, i wywodów, czy Rosja, która zwykle wykręcała się od płacenia takich nakładanych przez międzynarodowe trybunały kar, teraz się ugnie.

Magia skrótów, czar obcasa

Trochę się można pogubić. Aktywność deputowanych Dumy Państwowej w zakresie regulacji wszelkich przejawów życia kraju kwitnie bujnym kwieciem. Co kilka dni obywatele dowiadują się, co im wolno, a częściej – czego nie wolno. Na przykład wczoraj weszła w życie ustawa zakazująca używania niecenzuralnych słów w mediach, filmie, literaturze i teatrze. Na ostatnim posiedzeniu Duma przyjęła w drugim czytaniu ustawę zakazującą zamieszczania reklamy w płatnych stacjach telewizyjnych (do tej kategorii zalicza się np. telewizja Dożd’, która prowadzi niezależną politykę redakcyjną). Nowelizacja kolejnej ustawy – o zapobieganiu ekstremizmowi – przewiduje kary za aktywność w sieciach społecznościowych uznanych za szerzące ekstremizm (powodem do ścigania może być nawet postawienie „lajka” lub repost; a tak na marginesie ciekawe, czy za ekstremizm zostaną uznane publicystyczne arcydzieła Aleksandra Prochanowa, który na łamach szowinistycznej gazety „Zawtra” uprawia patriotyczną grafomanię, siejącą nienawiść pomiędzy narodami). Blogerów, odnotowujących więcej niż trzy tysiące odsłon dziennie, uznano za media i objęto wszystkimi zakazami, obowiązującymi media, rozszerzono za to uprawnienia Federalnej Służby Bezpieczeństwa do zaglądania tu i ówdzie. Przygotowywane są poprawki do ustawy o zgromadzeniach, przewidujące zaostrzenie i tak bardzo restrykcyjnych kar za udział w nielegalnych demonstracjach (nowela przeszła już drugie i trzecie czytanie).

Do cennych inicjatyw należy zaliczyć arcydzieło Olega Michiejewa – deputowanego z ramienia Sprawiedliwej Rosji, który chciałby wprowadzić zakaz sprowadzania do Rosji trampek, adidasów, baletek, mokasynów, espadryli oraz szpilek, jako że obuwie na płaskiej podeszwie lub na wysokich obcasach szkodzi zdrowiu Rosjan. Przy okazji media przypomniały, że od lutego obowiązuje już zakaz wwożenia na obszar Unii Celnej Kazachstanu, Białorusi i Rosji koronkowej bielizny. Dlaczego? Bo nie spełnia ona wymogów technicznych. Kolega Michiejewa z frakcji deputowany Wiktor Szudiegow wykazał się aktywnością na polu poprawiania sytuacji w szkołach, pełnych zwyrodnialców i wystąpił z inicjatywą wprowadzenia odpowiedzialności karnej dla uczniów, którzy „publicznie upokorzyli nauczyciela”.

Za rekordzistę w zgłaszaniu nieocenionych pomysłów można uznać „najbardziej radioaktywnego” deputowanego, Andrieja Ługowoja (podejrzewany przez brytyjskie organy ścigania o zabójstwo Aleksandra Litwinienki w Londynie). Sen z powiek spędzają zasłużonemu deputowanemu wolności obywatelskie, przykłada się więc, by kontrolować możliwie dużo sfer działalności współobywateli. Weszła w życie ustawa, zgłoszona przez Ługowoja, umożliwiająca blokowanie portali i stron internetowych bez sankcji sądu. W maju Ługowoj wniósł projekt ustawy o karaniu za niedopełnienie procedury poinformowania odnośnych organów o posiadaniu drugiego obywatelstwa (ustawa przeszła już pierwsze czytanie).

W niedawnym wywiadzie dla rozgłośni radiowej Goworit Moskwa deputowany Ługowoj, jak to się mówi w Rosji, raskrył duszu. Okazuje się, że były funkcjonariusz KGB, a potem Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB) pragnie powrotu do dawnej nazwy i dawnego skrótu instytucji, która wzbudzała strach i respekt. KGB to brzmi dumnie. „Z KGB zrobiono potwora, który wspierał dyktaturę. A przecież zwalczaniem dysydentów, których notabene należało zwalczać, zajmował się tylko jeden z zarządów KGB. Wszystkie pozostałe działania tej instytucji miały na celu zapewnienie bezpieczeństwa państwa”.

Komentarze po tym wywiadzie były różne – słuchacze rozgłośni Goworit Moskwa poparli inicjatywę „Radioaktywnego”, natomiast na stronie internetowej Echa Moskwy pojawiły się komentarze w rodzaju: „Jak szaleć to szaleć – może lepiej od razu NKWD”, „Jasne, przywrócić KGB i towarzysza Stalina wykopać spod murów Kremla i z powrotem umieścić w mauzoleum”, „A mnie się podoba CzeKa – krótko i strasznie”. „FR przemianować w ZSRR”.

Ze słowami w ogóle trzeba uważać, nie tylko z tymi wulgarnymi, za których użycie można od wczoraj nieźle popłynąć. Duma idzie za ciosem. W pierwszym czytaniu rozpatrywano projekt ustawy wprowadzający kary pieniężne za stosowanie słów pochodzących z języków obcych zamiast rosyjskich odpowiedników (np. zamiast obcej sfery należy używać swojskiej dziedziny). Kończę, bo zaraz złamię nowe przepisy…

Gorycz demiurga i hymn

Kreml powziął plan stworzenia nowej jakości w prasie – ma powstać medium, które stworzy konkurencję ideologiczną opiniotwórczym dziennikom „Kommiersant” i „Wiedomosti”. Nad poprawnością medialnej strawy ma czuwać ISEPI – Instytut Badań Społeczno-Ekonomicznych i Politycznych pod batutą nowego inżyniera dusz Dmitrija Badowskiego.
Zaczyna się nowa epoka. Po wygnaniu z Kremla wpierw (już dawno, dwa lata temu) Gleba Pawłowskiego, a ostatnio Władisława Surkowa – kuratorów „suwerennej demokracji” władze próbują stworzyć projekt odpowiadający duchowi czasu. Fala wynosi w górę Badowskiego, on teraz jest twarzą oficjalnej polityki medialnej. „Nowy projekt – wyjaśnia Badowski – ma rozcieńczyć monopol liberalnych poglądów w rosyjskiej przestrzeni medialnej”. Na czym będzie polegało owo rozcieńczanie – zobaczymy. Liberalne poglądy w Rosji są dziś passe.
Były naczelny inżynier dusz Kremla, autor wizerunku Putina w czasie jego pierwszych kadencji, gorący zwolennik liberalnego (w każdym razie „liberalniejszego”) kursu Dmitrija Miedwiediewa i równie gorący orędownik jego drugiej kadencji Gleb Pawłowski wypadł z łaski (http://labuszewska.blog.onet.pl/2011/04/27/kiedy-mnie-juz-nie-bedzie/). Teraz komentuje wydarzenia na scenie politycznej i wychyla coraz większe czary goryczy. W wywiadzie dla portalu Lenta.ru podzielił się ostatnio wątpliwościami co do nowego projektu medialnego, z obawą odniósł się do przemian w zachowaniach elit i społeczeństwa.
„Mój pomysł polegał na tym, żeby [media i ekipa obsługująca władzę] działały na rzecz konsolidacji lojalnej wobec władz warstwy społecznej, a władza miała rewanżować się lojalnością. […] Obecnie mamy inną sytuację, w której człowiek pracujący dla władzy powinien wyrobić w sobie jakąś prewencyjną umiejętność zgadzania się, powiedziałbym nawet – prewencyjną gotowość do kapitulacji w każdej kwestii. To znaczy dziś złamali twój opór i zmusili, żebyś poparł ohydną ustawę Dimy Jakowlewa, a nazajutrz musisz już wspierać jeszcze bardziej ohydną ustawę o mniejszościach seksualnych albo wybory mera Moskwy, które trudno nazwać wyborami. Media muszą być superlojalne”. A władza wcale nie poczuwa się do odwzajemnienia. Zdaniem Pawłowskiego, ten fundament oznacza degradację. Z przestrzeni publicznej wypycha się ambitne, samodzielne projekty, pozostaje serwilizm. „Dziś kompetencja nie jest w cenie. Celem jest totalny prewencyjny konsens. Ulubiona formuła naszego prezydenta to „miażdżąca większość”. Dla mniejszości – czy to kulturowej, czy seksualnej, czy politycznej – nie ma miejsca. Jeśli prezentujesz siebie jako mniejszość – stajesz się celem dla skrajnych form agresji. To nowa sytuacja, w kraju nie było czegoś takiego od czasów stalinowskiej walki z kosmopolityzmem. To nowa Rosja. Rosja, która rozstaje się z rosyjską kulturą. Mamy do czynienia z nową chorobą, bardzo poważną. Nic się o niej nie dowiemy, jeśli będziemy nazywać automatycznie ją faszyzmem, dyktaturą i tak dalej – tu mamy sytuację, którą społeczeństwo nie tylko akceptuje, a samo prowokuje. […] Obserwujemy uwiąd ludzkich cech naszego społeczeństwa”. Niewesołe konstatacje.
Za przejaw twórczości nowych inżynierów dusz śmiało można uznać pomysł na ustanowienie, a właściwie reanimowanie hymnu Dumy Państwowej (pisałam o tym ostatnio przy okazji ustawodawczej aktywności parlamentu na gruncie walki z propagandą nietradycyjnych zachowań seksualnych). Pieśń wykonał nosiciel najbardziej geometrycznej fryzury XXI wieku – Josif Kobzon (do wysłuchania np. tu: http://www.youtube.com/watch?v=uwr8GFNZoCs).
Zwala z nóg tekst. Już w incipitu dowiadujemy się, że: „Przed wami, wybrańcy narodu, Ruś bije czołem do ziemi”. Dla tych, którzy serce mają mężne, cały tekst: http://www.nvspb.ru/stories/volnoy-volyushki-jelannoy-vy-nam-znamya-prinesli-51562). Autorem tej patetycznej grafomanii jest poeta i historyk filozofii Nikołaj Sokołow. A przy okazji także cenzor z petersburskiego Komitetu Cenzury. Nie, nie, oficjalnie cenzury w Rosji nie przywrócono. Ten utwór powstał w 1906 roku dla Dumy pierwszej kadencji, a carat, jak wiadomo, gnębił cenzurą, choć jednocześnie zgodził się na parlament, wszystko się zgadza. Zgnębiony być może własnym udziałem w cenzurowaniu Sokołow popełnił wiersz (którego mu nikt niestety nie ocenzurował), a Aleksander Głazunow oprawił to w muzykę. Notabene rosyjscy blogerzy wzięli dzieło na warsztat (głównie oburzali się, ale też wyszydzili na wszystkie strony; gdyby Lew Tołstoj był dzisiaj blogerem, pewnie powtórzyłby swoją ówczesną recenzję na temat hymnu: „Nie ma muzycznego natchnienia”) i dopatrzyli się wybitnego podobieństwa hymnu Głazunowa do niemieckiego hymnu autorstwa Haydna „Deutschland über alles”. Cóż, może to i podobne, choć patetyczne hymny wszystkie są do siebie podobne. Nikołaj Sokołow dwa lata po napisaniu dzieła sam uderzył czołem o ziemię i to bynajmniej nie przed obliczem wybrańców narodu – w stanie upojenia alkoholowego napił się jakiejś octowej mikstury i skonał.

Bij geja, ratuj Rosję!

Dwadzieścia lat temu w Rosji uchylono pochodzący jeszcze z czasów ZSRR przepis przewidujący karę za homoseksualizm (artykuł 121 kodeksu karnego: przestępstwo współżycia seksualnego mężczyzny z mężczyzną zagrożone było karą do pięciu lat pozbawienia wolności, przestępstwo współżycia pod przymusem, z użyciem przemocy lub z osobą niepełnoletnią – do ośmiu lat). Dziesięć lat temu do Dumy Państwowej wpłynął projekt ustawy o wprowadzeniu odpowiedzialności karnej za „propagandę homoseksualizmu”. Inicjatorem był Aleksandr Czujew z partii Rodina, jego projekt przewidywał jako karę zakaz pracy dla gejów w placówkach oświatowych i armii. Podobne projekty przedstawiano w parlamencie czterokrotnie, za każdym razem były one jednak odrzucane jako naruszające artykuł 29 konstytucji (wolność wyrażania opinii i poglądów) oraz stojące w sprzeczności z europejską konwencją praw człowieka. Idee Czujewa trafiły na podatny grunt w regionach. Lokalne parlamenty kilku obwodów zakazały u siebie „propagandy homoseksualizmu”. Największym echem przyjęcie ustawy odbiło się w Petersburgu, gdzie doszło do protestów.
Kilka tygodni temu temat ustawy antygejowskiej powrócił. Poza garstką liberalnych publicystów nikt nie wspominał tym razem o artykule 29 konstytucji i o europejskich konwencjach. Deputowana Jelena Mizulina, kuratorka projektu ustawy, przekonywała, że wprowadzenie nowych przepisów jest niezbędne w celu ochrony młodego pokolenia, moralnego oczyszczenia rosyjskiego społeczeństwa, zachowania rodziny, tradycyjnych wartości. „Ludzi denerwują nie geje, a propaganda” – argumentowała. Aktywistów środowisk gejowskich wzywała, aby „przyuczali rosyjskie społeczeństwo stopniowo, nie żądali natychmiastowego skoku, natychmiastowej tolerancji dla siebie”. 11 czerwca Duma Państwowa przyjęła w drugim i trzecim czytaniu ustawę o zakazie propagowania nietradycyjnych relacji seksualnych wśród nieletnich, przewidującą kary grzywny (od czterech tysięcy do miliona rubli); oddzielne przepisy dotyczą cudzoziemców (aresztowanie na 15 dni, wydalenie z Rosji). Za ustawą zgromadzenie zagłosowało jednomyślnie, tylko jeden deputowany (Ilja Ponomariow) wstrzymał się od głosu. W dniu głosowania pod siedzibą Dumy ponownie doszło do bitwy pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami ustawy. Tak zwani prawosławni wzywali do „przechrzczenia sodomitów pokrzywą”, po czym od słów przeszli do czynów. Obie strony wymieniły się seriami z pomidorów, jaj i strumieni wody. Wiele osób poturbowano, dwadzieścia – zatrzymano za agresywne zachowanie.
Według badań socjologicznych rosyjskie społeczeństwo jest podzielone w sprawie relacji homoseksualnych. Aż 54 procent badanych przez pracownię socjologiczną WCIOM opowiedziało się za przywróceniem odpowiedzialności karnej za homoseksualizm, 25 procent uważa, że homoseksualizm zasługuje na powszechne potępienie. Najnowszą ustawę popiera 88 procent.
Organizacje obrony praw człowieka (m.in. Human Rights Watch) uznały ustawę za dyskryminującą osoby o odmiennej orientacji seksualnej, wskazywały, że dzielenie ludzi na „tradycyjnych” i „nietradycyjnych” to świadectwo nieposzanowania godności ludzkiej. Pełnomocnik ds. praw człowieka Władimir Łukin wyraził obawę, że przepisy ustawy mogą być stosowane szeroko, zbyt szeroko.
„W Rosji homofobiczne nastroje rosną pod wpływem sterowanej odgórnie kampanii w kontrolowanych przez państwo mediach, szczególnie w telewizji, która jest głównym źródłem informacji w społeczeństwie – napisała Maria Płotko, socjolożka z Centrum Lewady. – W sytuacji narastającego napięcia w społeczeństwie nowa homofobiczna ustawa, podobnie jak ustawa o zagranicznych agentach, to polowanie na wroga, sposób na znalezienie kozła ofiarnego i skanalizowanie niezadowolenia”. Witalij Portnikow w internetowej gazecie „Grani” zwraca uwagę na hipokryzję rosyjskiej klasy politycznej: „Rosja jak zamek czystości moralnej wznosi się nad zapełnioną odrażającymi mniejszościami Europą, dba, by zepsucie nie wdarło się tu, by zwyrodnialcy nie zjedli małych dzieci i nie zmuszali do zajmowania się paskudztwem. Niech dzieciaczki już lepiej umrą jako kaleki albo z głodu, podczas gdy strażnicy cnót będą się upajać czystością wód u wybrzeży Sardynii. A [rosyjscy] strażnicy cnót świetnie się tam czują i zachowują jak swoi. Żadnemu z nich nie przyjdzie do głowy zainteresować się orientacją seksualną obsługi. A są i tacy strażnicy cnót, którzy szastają pieniędzmi w licznych klubach gejowskich europejskich stolic i kurortów. Ale najważniejsze to na czas uratować Rosję. Żeby biednego narodu nie zdeprawowali ci, wśród których strażnicy cnót spędzają swe bezgrzeszne życie”.
Komentatorzy zwracają uwagę, że ustawa pełna jest niejasnych sformułowań z tytułowymi „nietradycyjnymi relacjami seksualnymi” czy „propagowaniem” na czele. Podobne zastrzeżenia wobec nieprecyzyjnych sformułowań dotyczą drugiej ustawy, przyjętej tego samego, niewątpliwie płodnego, dnia – 11 czerwca. Ustawa o obronie uczuć osób wierzących wprowadza kary administracyjne i kary pozbawienia wolności za obrażanie wyżej wzmiankowanych uczuć (inicjatywa przyjęcia tego aktu prawnego powstała po skazaniu członkiń zespołu Pussy Riot za wybryk w Świątyni Chrystusa Zbawiciela). Mglistość sformułowań stwarza szerokie pole dla interpretacji.
Obrady zadowolonej z siebie niewątpliwie i srodze utrudzonej Dumy zakończyło 11 czerwca wykonanie przez jednego z deputowanych – znanego pieśniarza Josifa Kobzona – hymnu Dumy Państwowej. Kobzon jest wykonawcą wielu tradycyjnych (tak, tak) pieśni, zaśpiewał m.in. temat z serialu „17 mgnień wiosny” o przygodach superagenta Stirlitza. I tym razem w interpretacji nadętego gniota „Wybrańcom Rosji” wzniósł się na wyżyny patosu naszych czasów. Czasów niosących Rosji konserwację systemu, konsolidację większości (biernej, ale wiernej) wokół przywódcy pod flagą sanacji życia społeczno-politycznego oraz przeciwstawienie Rosji (jedyna ostoja prawa, sprawiedliwości, wartości i tradycji) Zachodowi (zgnilizna moralna i wszelka inna, ogólny upadek). Na głowie Rosji rośnie kołtun, zasłaniający rzeczywistość.

Dzieci Magnitskiego

Od kilku dni z narastającym niepokojem i zdziwieniem czytam doniesienia z rosyjskiej Dumy Państwowej o krokach odwetowych Rosji w odpowiedzi na przyjęcie przez USA „listy Magnitskiego”. O tym akcie pisałam miesiąc temu [„Lista versus lista”], kiedy listę przyjął Kongres. Już wtedy Moskwa gniewnie zapowiadała, że da Amerykanom godną odpowiedź.
Czy ta odpowiedź jest naprawdę godna? Dzisiaj w drugim czytaniu została w odpowiedzi na akt Magnitskiego przyjęta „ustawa Dimy Jakowlewa” (trzecie czytanie jeszcze w tym tygodniu, jeśli prezydent podpisze ustawę, wejdzie ona w życie 1 stycznia 2013), zakładająca m.in. zakaz adopcji rosyjskich sierot przez Amerykanów. Dima Jakowlew to dwuletni chłopczyk, Rosjanin, adoptowany przez obywateli USA, który na skutek bezmyślności i nieodpowiedzialności przybranych rodziców zmarł w zamkniętym samochodzie pozostawionym w upalny dzień na słońcu; amerykański sąd wymierzył ojcu niewielką karę.
Za przyjęciem ustawy głosowało 400 (czterystu) deputowanych, przeciwko 17, dwóch się wstrzymało. „Nikt na nas z góry nie naciskał, to nasza inicjatywa” – zapewniali posłowie. Na jednym ogniu upiekli dziś jeszcze wprowadzenie zakazu działalności na terytorium Federacji Rosyjskiej organizacji zajmujących się załatwianiem formalności związanych z adopcją rosyjskich dzieci przez obywateli USA. Duma przegłosowała dziś też poprawkę o zakazie działalności „politycznych” NGO oraz o zakazie zajmowania się działalnością niekomercyjną, mającą związek z polityką przez osoby mające obywatelstwo Federacji Rosyjskiej i USA. Ile razy użyłam w tym akapicie słowa „zakaz”? Deputowani chyba „woszli wo wkus”, jeśli chodzi o zakazywanie. Aha, jeszcze sankcje wizowe i in. mają objąć nie tylko Amerykanów, ale obywateli innych państw, którzy naruszyli prawa Rosjan.
Wróćmy do „ustawy Dimy Jakowlewa”. W rosyjskim Internecie zawrzało. Wielu komentatorów mediów internetowych nie może wyjść ze zdziwienia, że rosyjscy parlamentarzyści mogli zaproponować wyjście, które w ewidentny sposób uderza w interesy rosyjskich dzieci. Że dzieci, konkretne dzieci wymagające opieki, stały się zakładnikami niewydarzonej wielkiej polityki. Bo ustawa pozbawi je nadziei na polepszenie losu czy wyleczenie. Jeszcze wczoraj w Dumie przewodnicząca komisji ds. dzieci Jelena Mizulina mówiła: „Nigdy Rosja nie broniła swoich interesów, wykorzystując dzieci. Pamiętam, co się działo podczas wojny czeczeńskiej, kiedy czeczeńscy bojownicy ustawiali żywe tarcze z dzieci i wtedy wszyscy mówiliśmy, że to podłe. Tą ustawą Rosja stawia się na jednym poziomie z terrorystami”. Ostro. Ale i tak nie poskutkowało. Przeciwko wprowadzeniu zakazu zagranicznych adopcji wypowiedziało się kilku wysoko postawionych polityków – m.in. minister Siergiej Ławrow, rzecznik praw obywatelskich Władimir Łukin (uznał rosyjską ustawę za „cyniczną i bezwstydną odpowiedź na akt Magnitskiego), minister oświaty Dmitrij Liwanow. Dziś rano (jeszcze przed głosowaniem Dumie) sekretarz prasowy prezydenta Dmitrij Pieskow powiedział, że prezydent „ze zrozumieniem odnosi się do ustawy Dimy Jakowlewa”. Pod budynkiem Dumy stały dziś indywidualne pikiety przeciwników „ustawy podleców”, jak ochrzczono dokument przyjęty przez przejętych losem dzieci parlamentarzystów. Pikietujący trzymali w rękach hasła przeciwko ustawie, kilka osób przyszło z rysunkami dzieci – podopiecznych centrum rehabilitacji. „Tu już żadnych słów nie trzeba” – wyjaśniali. W Internecie zebrano już kilkadziesiąt tysięcy podpisów pod petycją przeciwko ustawie. Działacze społeczni wystosowali list otwarty. Wszystko na próżno.
Prezydent Putin chciał, żeby odpowiedź Rosji na akt Magnitskiego była adekwatna. Czy to, co zrobiła Duma, przyjmując „ustawę Dimy Jakowlewa” jest adekwatną odpowiedzią? Lista Magnitskiego uderza w interesy rosyjskiej elity. Czy ustawa Jakowlewa uderza w interesy amerykańskiej elity? Ani trochę. Jedna z sygnatariuszek petycji, znana dziennikarka telewizyjna Swietłana Sorokina, która sama kilka lat temu adoptowała dziewczynkę z domu dziecka, zwróciła uwagę, że teraz Amerykanie, którzy będą chcieli adoptować dzieci, na ogół chore, niepełnosprawne (zgodnie z przepisami, adopcji zagranicznej podlegają dzieci, które nie mają szans na adopcję krajową), a nie będą mogli adoptować dziecka z Rosji, postarają się o adopcję w Kazachstanie czy na Ukrainie.
Od 1991 roku Amerykanie adoptowali około stu tysięcy rosyjskich dzieci, spośród nich pięcioro tragicznie zginęło, szesnaścioro stało się ofiarami nieszczęśliwych wypadków, 119 zostało odesłanych do Rosji.
Zacytuję kilka komentarzy rosyjskich obserwatorów, które wydają mi się adekwatną, choć miejscami bardzo ostrą, reakcją na nieadekwatną reakcję Dumy na listę Magnitskiego. Anton Oriech (Echo Moskwy): „Nie wymyślili nic lepszego niż spekulowanie na śmierci małego dziecka. Przez te kilka dni cały czas jeszcze przypominano nam, że w USA zginęło 20 dzieci. […] Owszem, dwadzieścia śmierci to dwadzieścia tragedii, ale spekulowanie na nich bez zwracania uwagi na to, co się dzieje u nas, to podłość. Głupia sytuacja, w jakiej znaleźli się nasi deputowani i dyplomaci polega na tym, że tak naprawdę Rosja nie ma symetrycznej odpowiedzi [na akt Magnitskiego]. Bo jeśli nie Dima Jakowlew, to kto? Albo co? Mówią, że Amerykanie przyjmują akt Magnitskiego nie przeciwko Rosji, a dla Rosji. W tym jest źdźbło prawdy. Ten akt powinien nas zachęcić do wyjaśnienia sprawy śmierci Magnitskiego. Amerykanie są pragmatykami. Przyjęli ten akt nie tylko ze względów politycznych, ale i higienicznych. Nie chcą wpuszczać na swoje terytorium ludzi, którzy są w stanie doprowadzić do śmierci niewinnego człowieka, lekarzy, którzy zamiast nieść pomoc choremu, wyprawiają go na tamten świat, biznesmenów, których głównym zajęciem jest rozkradanie budżetu i pranie brudnych pieniędzy. Ja też jestem przeciwko wpuszczaniu na terytorium Rosji oszustów i złodziei – czy to z USA, czy skądinąd. […] Co w odpowiedzi robi Rosja? Mogłaby zatroszczyć się o ofiary Ku-Klux-Klanu albo Guantanamo. Ale Rosja postępuje inaczej. Amerykanie karzą rosyjskich obywateli, którzy popełnili przestępstwa wobec rosyjskich obywateli. A Rosja karze Amerykanów, którzy popełnili przestępstwa wobec obywateli Rosji. Jest różnica, prawda? Gdzie tu symetria? Nie ma jej i nigdy nie będzie. Dlatego że amerykańskie dranie nie trzymają forsy w rosyjskim banku i nie budują sobie pałaców w Gelendżyku. I jeśli ktoś ich nie wpuści do Rosji, nie będą się długo martwić. Niesamowite jest to, że wszystkich wysłano na bój w obronie złodziei z naszej inspekcji podatkowej. Pójdziemy na wojnę z Ameryką, ale naszych nietykalnych nie pozwolimy tknąć”.
I jeszcze komentarz na temat sytuacji dzieci w Rosji napisany przez Andrieja Łoszaka. „Robiłem kiedyś reportaż o domu dla dzieci z wadami fizycznymi w Niżnym Łomowie. Prawie wszystkie marzyły o Ameryce. Dzieci, które zostały adoptowane, pisały z Ameryki, że tam jest pięknie, że stały się pełnoprawnymi członkami społeczeństwa, mają protezy, uczą się jeździć samochodem, idą na studia etc. Ale wcale nie chodziło o Amerykę, chodziło o to, żeby mieć rodziców. Rosjanie dzieci inwalidów w zasadzie się pozbywają, Amerykanie – odwrotnie: adoptują. Dlatego dla dzieci z internatu w Niżnym Łomowie słowo „Amerykanie” stało się jednoznaczne ze słowem „rodzice”. Dla większości adopcja była jedyna szansą na to, by po ukończeniu szkoły nie trafić do domu starców. […] W filmie jest scena: wychowawcy dzwonią do rodziców dzieci, które ukończyły szkołę. Rodzice mogliby je teraz zabrać do siebie. Zgodziła się jedna (!) rodzina. Matka – dyrektorka szkoły. Przez miesiąc potrzymali dziecko w domu, chowając przed okiem sąsiadów, a potem zwrócili do internatu, zakazując nawet dzwonić do domu. Złapaliśmy z kamera mamę podczas kursów podwyższania kwalifikacji. Wyjaśniła, dlaczego oddała dziecko, własne dziecko: „A co by sobie pomyśleli koledzy ze szkoły, sąsiedzi, przecież skoro w rodzinie jest niepełnosprawne dziecko, to znaczy, że rodzice są pijakami z marginesu, a my z mężem jesteśmy przyzwoitymi ludźmi!”. Ta pani to z jednej strony potwór, ale drugiej – zwyczajna sowiecka nauczycielka, dla której dziecko inwalida to powód do wstydu. […] Teraz Jedna Rosja zabroni Amerykanom adopcji sierot z Rosji w odpowiedzi na listę Magnitskiego. Zakazujcie sobie wwozu mięsa, konserw, IPhonów, ale ręce precz od dzieci. To dzieci, a nie asymetryczna odpowiedź. Kto teraz usynowi tych nieszczęśników z Niżnego Łomowa? A może sieroty powinny zamieszkać w luksusowych mieszkankach figurantów sprawy Magnitskiego?”.