Po prawie dwudziestu latach intensywnego marszu ku porozumieniu politycy rosyjscy i amerykańscy znajdują się mniej więcej w punkcie wyjścia – prezydenci obu krajów na pożegnalnym wieczorku nad Morzem Czarnym znowu ogłosili światu, że Moskwa i Waszyngton nie żywią wobec siebie wrogich zamiarów. Podobne deklaracje składali po kolei wszyscy przywódcy Rosji i USA, od Gorbaczowa i Reagana poczynając. Po co więc zorganizowano wielki spektakl udawanego politycznego luzu w Soczi, nazwany dla przyzwoitości „szczytem Rosja-USA”? Po co podpisano „deklarację o strategicznych ramach stosunków rosyjsko-amerykańskich”, w której nie ma żadnych nowych elementów, a wyłącznie ogólnikowe komunały spisane z poprzednich tego typu dokumentów? Czy prezydenci na odchodnem naprawdę chcieli załatwić coś konkretnego?
Spotkanie w Soczi odbyło się zaraz po szczycie Sojuszu i po posiedzeniu Rosja-NATO w Bukareszcie. Zostało zorganizowane z inicjatywy strony rosyjskiej, która najwyraźniej nie była pewna, jakie będą postanowienia bukareszteńskiego zjazdu sojuszników i wolała mieć jeszcze zapasowe lądowisko i możliwość zaznaczenia swego sprzeciwu. Ze spisu poruszanych w Soczi tematów wynika, że wszystkie ważne sprawy omówiono już w Bukareszcie, można było jedynie formalnie postawić jakąś kropkę nad i.
Rosja była z natowskiego szczytu trochę zadowolona (Ukraina i Gruzja nie otrzymały MAP, sprawa przyznania im Planu podzieliła sojuszników), ale trochę niezadowolona (nie odmówiono Kijowowi i Tbilisi jednoznacznie i ostatecznie, a tylko odłożono decyzję; a amerykańska tarcza ma powstać).
Pewnym novum był natomiast ton prezydenta Putina, który nawet powtarzając melorecytację protokołu rozbieżności, robił to z uśmiechem. Nieszczerym, ale jednak uśmiechem. I uśmiechał się tak zarówno w Bukareszcie, jak i w Soczi. Zapewne nie przybyło od tego między Moskwą a Waszyngtonem zaufania, ale to w tej branży w ogóle towar deficytowy. Rosja cały czas walczy o uznanie, że jest światowym mocarstwem z głosem decydującym o losach planety. Arsenał jądrowy i stałe miejsce w Radzie Bezpieczeństwa ONZ to berło i jabłko, które pozwalają jej mówić o statusie mocarstwa. Prezydent Putin w Bukareszcie wyraził zaniepokojenie, że rozszerzenie NATO prowadzić będzie do przekształcenia sojuszu w organizację podobną do ONZ. No właśnie, to byłby niezbyt dobry obrót spraw dla Moskwy, bo w ONZ Rosja ma prawo weta, a w NATO – nie.
Rosyjska propaganda wiele wysiłku włożyła w to, aby stworzyć wrażenie, że wyhamowanie procesu integracji z Sojuszem byłych republik radzieckich to zasługa moskiewskiej dyplomacji, skutecznie wywierającej presję na członków NATO, zwłaszcza Niemcy i Francję. Tą bawełną szczelnie owinięto krótką na ogół ludzką pamięć o tym choćby, że Rosja przecież od początku histerycznie protestowała przeciwko kolejnym falom rozszerzenia, groziła, że stanie się Bóg wie co. I co? I nic. Teraz też zresztą zapowiada „adekwatną odpowiedź”. Ale prezydent Putin zamiast się srożyć w duchu swojego stalowego zeszłorocznego przemówienia w Monachium, rozdawał uśmiechy, dziękował za wspólną pracę partnerom, doceniał współpracę z dziennikarzami, tańczył kozaczoka z Bushem i oglądał z nim zachód słońca. Czy naprawdę tylko z sentymentem żegnał się z Bushem i resztą?
Putin zapowiedział, że stery polityki zagranicznej przejmie zgodnie z konstytucją prezydent Miedwiediew i że on będzie dalej rozwiązywać supły w stosunkach z Ameryką (co ciekawe, Miedwiediew nie wypowiadał się dotychczas na tematy międzynarodowe). Miedwiediew to sukcesor wyznaczony przez kremlowskie biuro polityczne, którego z punktu widzenia demokracji słabo legitymizują wybory zamienione w farsę. Może mocniejszą legitymacją miał być uścisk dłoni prezydenta Busha? Może właśnie to był ważny, nawet najważniejszy powód organizowania zlotu w Soczi? – zasugerował jeden z rosyjskich publicystów, Aleksander Golc. „Putin wywołał w Monachium małą zimną wojnę po to, aby Zachód wyraził zgodę na tę egzotyczną formę przekazania władzy – pisze Golc. – Aby uznał legitymację Miedwiediewa i zajęcie przez Putina stolca premiera. I to się udało. I lider najsilniejszego państwa na świecie posłusznie poszedł zawrzeć znajomość z człowiekiem, którego Putin wyznaczył na swego następcę„.
„Drug George” oznajmił po spotkaniu z prezydentem-elektem Dmitrijem Miedwiediewem, że ten zrobił na nim korzystne wrażenie. Szczyt Rosja-USA w Soczi Putin może więc uznać za udany.
Czemu nie podano co zjedli i ile wypili?To byloby najbardziej interesujace.42 % dochodu narodowego USA przechodzi w rece 168 obywateli tego kraju… mowi Wam to cos?
Chciałabym Poznać Pani zdanie na temat przeprowadzonego przeze mnie wywiadu ze znaną modelką – Anną Marią Sobolewską. Uważam, że jest Pani bardziej obeznany, więc liczę na Pani wypowiedź. Serdecznie pozdrawiam.www.fashion-part.blog.onet.pl
Bardziej obeznana*, przepraszam, za niewybaczalny błąd.