Gdzie Bukareszt, gdzie Krym, a gdzie Moskwa

W ostatnim poście napisałam, że podczas spotkania w Bukareszcie (posiedzenie Rosja-NATO) i w Soczi (spotkanie z Bushem) prezydent Putin uśmiechał się ujmująco, acz fałszywie. Okazało się, że fałszu w uśmiechu Władimira Władimirowicza było o wiele więcej, niż przypuszczałam. Kilka dni po rozmowach w Bukareszcie uczestnik zamkniętej części obrad z udziałem Putina ujawnił, że występując za zamkniętymi drzwiami rosyjski prezydent wyraził się lekceważąco o państwowości ukraińskiej, co więcej – zagroził, że jeżeli Ukraina przystąpi do NATO, pociągnie to za sobą katastrofalne skutki dla niej samej, z rozpadem państwa włącznie.

W Kijowie zawrzało. Władze Ukrainy domagają się od Kremla wyjaśnień. Oficjalna Moskwa ani nie potwierdziła, ani nie zaprzeczyła przeciekowi z Bukaresztu. Zresztą w sytuacji wściekłej antynatowskiej histerii rozpętanej w rosyjskim świecie polityki i mediach w ostatnim tygodniu żadne dementi (czy potwierdzenie) i tak nie będzie już miało najmniejszego znaczenia.

Przeciwko członkostwu Ukrainy (a także Gruzji) podniósł się głośny okrzyk rosyjskiego protestu. Aż tak ostrej retoryki Moskwa nie stosowała ani podczas pierwszej, ani drugiej fali rozszerzenia Sojuszu (choć do upadłego protestowała, nie przebierając w słowach). Grzmią rosyjscy parlamentarzyści, grzmi generalicja (generał Bałujewski nawet postraszył Kijów zastosowaniem siły w razie przystąpienia Ukrainy do NATO), dyżurni heroldzi wielkoruskiej dumy dmą w trąby co sił w płucach. Można odnieść wrażenie, że zastępy przeciwników NATO zmobilizowano dosłownie z dnia na dzień w trybie nadzwyczajnym, w sytuacji bezpośredniego zagrożenia państwa. I że nie ma chwili do stracenia. Grudniowy szczyt ministerialny, na którym temat MAP dla Ukrainy i Gruzji powróci, odbędzie się właściwie już zaraz, za chwilę, a zatem trzeba ruszać z kopyta. Czy Rosja ma dla swoich sąsiadów pozytywny program współpracy? Jakąś dobrą alternatywę, która mogłaby odwrócić ich zainteresowanie integracją ze strukturami euroatlantyckimi (które – tak na marginesie – nie są dla wschodnich partnerów ani łatwe do przyjęcia ze względu na wiele różnic, ani szczególnie atrakcyjne, ani możliwe w najbliższym czasie do zrealizowania)?

Proszę mnie poprawić, jeśli się mylę, ale nie bardzo mogę sobie przypomnieć, by Moskwa miała po rozpadzie ZSRR choć jeden dobry projekt integracji albo model polityczny wart naśladowania.

Wiele wskazuje na to, że Kreml zamiast przygotować taki długofalowy program przyciągania sąsiadów, postawił znowu na działania destrukcyjne, mające na celu doraźne zablokowanie integracji obszaru postradzieckiego z Zachodem. Gruzja regularnie straszona jest ostatecznym oderwaniem zbuntowanych republik autonomicznych (Abchazji i Osetii Płd.) – Moskwa wielokrotnie odgrażała się, że uzna ich niepodległość de iure. De facto od dawna są to terytoria w pełni uzależnione od Moskwy i istniejące jako byty „quasi-państwowe” tylko dzięki wsparciu Rosji. Rosja może tu nieźle zamieszać. Rozumowanie rosyjskich polityków jest proste: jeśli uda się zdestabilizować sytuację, to kto w grudniu zechce zaproponować MAP Gruzji wciągniętej w konflikt o swoje zbuntowane prowincje? 

Gra wobec Ukrainy będzie zapewne bardziej bezpardonowa, bo i stawka jest wyższa. Słowa Putina w Bukareszcie świadczą o tym, że nie uznaje on niepodległego państwa ukraińskiego, że – podobnie jak cała jego formacja – uważa państwowość ukraińską za tymczasową. Czy to oznacza, że Moskwa może się posunąć do przedstawienia roszczeń terytorialnych wobec Ukrainy? W dyskusjach w różnych gremiach politycznych i na łamach prasy smakowane są argumenty o wątpliwej podstawie przynależności do Ukrainy Krymu – ziemi rdzennie rosyjskiej, zamieszkanej przez ludność rosyjską, podarowanej niefrasobliwie i bezsensownie przez Nikitę Chruszczowa Ukraińskiej SRR. Trudno przewidzieć, jakie argumenty zostaną użyte w bitwie o zachowanie wpływów. Moskwa wydaje się zdeterminowana.

Skoro Rosja nie ma dla swoich sąsiadów pozytywnego magnesu przyciągającego, to pozostają jej, jak widać, działania destrukcyjne. Tylko czy taka polityka ma przed sobą przyszłość?

I jest jeszcze jedna strona natowskiego medalu. Putin w Bukareszcie powiedział na konferencji prasowej z dumą, że Rosja jest w stanie samodzielnie zapewnić sobie bezpieczeństwo. Wydaje się jednak, że mocno z tą pychą przesadził. NATO jest Rosji bardzo potrzebne, może bardziej niż Rosja Sojuszowi. Pamiętam rozważania z przełomu lat 90. i obecnej dekady, kiedy talibowie podchodzili pod granice republik środkowoazjatyckich i uskuteczniali rajdy w głąb ich terytoriów. Rosyjscy politycy głośno zastanawiali się nad przeprowadzeniem lotniczych uderzeń prewencyjnych na pozycje talibów w Afganistanie. Ale obliczywszy siły, nie zdecydowali się na tak ryzykowny krok. Sama Rosja nie zapewniłaby sobie bezpieczeństwa od południa. Operacja NATO w Afganistanie wybawiła Rosjan z kłopotów, zapewniła bezpieczeństwo granic, osłoniła miękkie południowe podbrzusze. A czy stacja w azerbejdżańskiej Gabali skutecznie obroni Rosję przed – hipotetycznymi i rozpatrywanymi na razie przez wojskowych strategów – atakami irańskich rakiet? Wygląda na to, że Moskwie powinno więc raczej zależeć na jak najlepszych stosunkach z NATO, dobrej współpracy w konkretnych sferach i wyciszeniu propagandy w sowieckim stylu: „NATO to nasz wróg”. Ale wytarte koleiny myślenia i działania na razie, jak widać, biorą górę.

3 komentarze do “Gdzie Bukareszt, gdzie Krym, a gdzie Moskwa

  1. ~POETA

    Aniu ,bełkot redakcyjny twego bloga.Pisanie to nie wszystko.Trzeba myśleć jeszcze co pisze się żeby to miało jakiś sens.

    Odpowiedz
  2. ~POETA

    Aniu ,bełkot redakcyjny twego bloga.Pisanie to nie wszystko.Trzeba myśleć jeszcze co pisze się żeby to miało jakiś sens.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *