Moskiewski układ szybkiego reagowania

W ciągu ostatnich dni Kreml prezentował miastu i światu, że Rosję stać na kupowanie sojuszy na obszarze WNP.

Wpierw prezydent Białorusi Alaksandr Łukaszenka podpisał długo negocjowane i zapowiadane porozumienie o wspólnym z Rosją dowództwie obrony przeciwlotniczej za obietnicę 2 mld dolarów rosyjskiego kredytu. Łukaszenka przez lata wił się jak piskorz, by sprawę dowództwa – jak każdą inną w dziele wiekopomnej integracji Państwa Związkowego – przewlekać. Dlaczego? Uznawał ją za mityczny atrybut niepodległości, choć w praktyce połączone dowództwo (taka była uprzednia formuła) działało jako jednolite ciało, a o wszystkim i tak decydowała centrala w Moskwie. Porozumienie sformalizowało stan faktyczny, a białoruska obrona przeciwlotnicza stała się integralną częścią rosyjskiego systemu obronnego. W Moskwie Łukaszenka jak zwykle piał z zachwytu nad postępującym zbliżeniem dwóch bratnich państw i narodów, ale nikt się zapewne nie zdziwi, kiedy w jakimś kolejnym paroksyzmie marzeń o odwróceniu sojuszy zacznie się upierać, że to, co jest na białoruskiej ziemi, jest białoruskie i należy wyłącznie do narodu białoruskiego. Tą kwiecistością mowy jak zwykle zirytuje Moskwę, która postanowi po raz sto pięćdziesiąty poważnie nauczyć go moresu, po czym nastąpi faza kolejnych długich negocjacji. To jeden z możliwych scenariuszy, oparty na analizie poprzednich odcinków przydługiej mydlanej opery o integracji. Niemniej czasy mamy teraz wyjątkowo nieprzewidywalne, sytuacja zmienia się jak w kalejdoskopie, a kryzys rąbie coraz mocniej. W Moskwę też.

W tych okolicznościach może dziwić obietnica kolejnego dwumiliardowego kredytu (czy to jakiś nowy nominał służący kupowaniu przychylności sąsiadów?) – dla Kirgizji. W zamian za tę obietnicę delegacja kirgiska wygłosiła na zlocie sojuszników w Moskwie swoją obietnicę. Prezydent Bakijew zapowiedział, że wypędzi Jankesów z bazy lotniczej Manas, używanej do zaopatrywania sił stacjonujących w Afganistanie. Jednym słowem: obietnica za obietnicę. Gra o Manas toczy się więc dalej. Może Amerykanie jeszcze przelicytują Moskwę. A może Moskwa sama zaproponuje Waszyngtonowi nowe zasady użytkowania kirgiskiej bazy – tym razem już pod ścisłą kontrolą i pod dyktando Rosji.

Jedno jest pewne: Rosja bardzo by się chciała pozbyć Amerykanów (Zachodu w ogóle) z całego obszaru postradzieckiego – z Azji Środkowej również. Względny spokój w postradzieckich republikach azjatyckich jest możliwy m.in. pod warunkiem względnego spokoju w Afganistanie. Względny spokój w Afganistanie jest możliwy dzięki obecności tam sił sojuszniczych. Ta obecność jest dla Moskwy prawdziwym błogosławieństwem. Pod koniec lat 90., kiedy talibowie coraz bardziej wchodzili w miękkie podbrzusze Rosji, Kreml rozważał nawet prewencyjne uderzenia lotnictwa na ich pozycje. Amerykanie, można powiedzieć, przyszli w samą porę, Rosji nie było stać (nie stać jej i teraz) na prowadzenie kosztownej operacji wojskowej w Afganistanie. No i w regionie nie ostatnią rolę odgrywają Chiny. No i nie należy zapominać o ostatniej porażce poniesionej przez ZSRR w Afganistanie w latach 80.

Tymczasem moskiewscy stratedzy postanowili odkurzyć temat Afganistanu i talibów. Prezydent Miedwiediew podczas wspomnianego zlotu na Kremlu ogłosił o utworzeniu sił szybkiego reagowania Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym, czyli, jak dumnie głoszą propagandyści – WNP-owskiego odpowiednika NATO. Siły stanowić ma kilka mobilnych jednostek (dywizja, brygada, kilka batalionów), stacjonujących stale w swoich krajach. Wedle słów Miedwiediewa, „zostaną wyposażone w nowoczesny sprzęt, mają być efektywne, swoim potencjałem bojowym nie powinny ustępować siłom Sojuszu Północnoatlantyckiego”. I dopiero kiedy nastąpi godzina X, wtedy zostaną przetransportowane do Rosji i stąd zaczną działać gdzie trzeba i jak trzeba. A jak trzeba? Doradca prezydenta Rosja powiedział, że siły szybkiego reagowania tworzone są… do walki z talibami. Cóż.

Trudno powiedzieć, na czym miałaby polegać wyższość tej formacji nad innymi formacjami Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej (bo przecież dla nikogo nie jest tajemnicą przewaga militarna Rosji nad wszystkimi innymi członkami sojuszu razem wziętymi) i dlaczego kooperacja z batalionem armii, powiedzmy, Armenii czy Tadżykistanu ma dać Moskwie jakieś dodatkowe atuty w walce z hipotetycznym wrogiem (a choćby i wymienionymi przez prezydenckiego doradcę niehipotetycznymi talibami). Wygląda na to, że nie chodzi o żadnych talibów ani w ogóle jakiekolwiek realne przymierze wojskowe. Chodzi wyłącznie o „zaznaczenie terytorium”, symboliczne przypieczętowanie przez Rosję wasalizacji krajów tworzących Organizację Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym. Czy to ma szanse powodzenia? Dopóki są pieniądze…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *