Rosja zakończyła obchody rocznicy Wielkiego Zwycięstwa w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej 1941-1945.
9 Maja jest w dzisiejszej Rosji jedynym niepodważalnym, integrującym świętem ogólnonarodowym. Zwycięstwo to zwycięstwo. Jedno na wszystkich, jak śpiewał niezrównany Bułat Okudżawa.
Wokół święta wiecznie toczy się jednak dyskusja – jak je traktować, jak obchodzić, czyje to święto: bardziej narodu czy bardziej weteranów, bardziej wojska czy bardziej władz, tylko Rosjan czy może także innych narodów. Wiele zawsze w tych dyskusjach emocji, dużo więcej niż rzeczowych argumentów.
W tym roku na plan pierwszy wybijają się dwie nowe tendencje. Pierwsza to wojna o pamięć o wojnie, druga – to „glamuryzacja” wojny.
Osobliwym wyrazem pierwszej tendencji jest zgłoszony trzy miesiące temu przez jednego z ministrów projekt ustawy o odpowiedzialności karnej wobec osób, które „negują zwycięstwo ZSRR i narodu radzieckiego w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej”. Najpierw większość komentatorów robiła wielkie oczy, bo trudno się było doszukać sensu w tej inicjatywie. Kto przy zdrowych zmysłach może stwierdzić, że ZSRR nie wygrał Wielkiej Wojny Ojczyźnianej? Wygrał. Zwycięstwo było oczywiste, przypieczętowane zdobyciem Berlina. Wydawało się, że projekt umrze śmiercią naturalną jako pozbawiony logicznej motywacji. Okazało się jednak, że nie dość, że nie umarł, to jeszcze jest wałkowany na wszystkie strony. Duma Państwowa przystąpiła do rozpatrywania w komisjach projektu ustawy, mają być wniesione poprawki do kodeksu karnego (przestępstwo negowania zwycięstwa Związku Radzieckiego w wojnie będzie zagrożone karą do pięciu lat pozbawienia wolności i dotyczyć ma nie tylko obywateli Rosji, ale także obcokrajowców). W ostatnich badaniach opinii publicznej aż 60 procent Rosjan stwierdziło, że należy wprowadzić odpowiedzialność karną wobec tych, którzy negują zwycięstwo ZSRR. Negowanie zwycięstwa przyrównano do gloryfikacji nazizmu. O winie ma orzekać specjalny trybunał. Szczególnie mają być potraktowane – jak pisze internetowa gazeta „Grani.ru” – „republiki byłego ZSRR, które pozwolą sobie podać w wątpliwość rezultaty II wojny światowej”, dla nich projekt ustawy przewiduje następujące środki: wydalenie ambasadorów, zerwanie stosunków dyplomatycznych, państwowe rekomendacje dla sfery biznesu i organizacji społecznych, by zerwać kontakty.
Prezydent Miedwiediew powiedział, że należy „walczyć z falsyfikacją historii”, „nie zamykać oczu na straszną prawdę wojny”. Święte słowa, walczmy, nie zamykajmy. Prezydent nie wyjaśnił tylko, co rozumie przez „prawdę wojny”, jaka jest ta jedyna słuszna wykładnia owej prawdy.
Ustawa (o ile zostanie przyjęta i wprowadzona w życie, na razie dyskutowany jest projekt) może być kolejnym elementem świetnie układających się stosunków Moskwy z sąsiadami, zwłaszcza z krajami bałtyckimi i Ukrainą. Wojny o pamięć są i będą dla Kremla ważną płaszczyzną rozgrywki politycznej.
Przez telewizję rosyjską wojna została przystosowana do gustów publiczności przyzwyczajonej do lekkiej, łatwej i przyjemnej strawy artystycznej, a raczej pseudoartystycznej. Zaserwowano kilka nowych dań. Na pierwsze danie podano koloryzowaną wersję legendarnego serialu „Siedemnaście mgnień wiosny”. Kolorowy Stirlitz miał w założeniu przyciągnąć młode pokolenie, więcej glamouru, lakieru, politury. Czy różanolicy as radzieckiego wywiadu podziała na rosyjską młodzież jak magnes? Zobaczymy, choć zapewne nie stanie się ważnym „materiałem do przemyślenia” dla młodego pokolenia. Film się mocno zestarzał i bardziej śmieszy, niż porusza i wzrusza. Jedno jest pewne: jedna z najpopularniejszych serii dowcipów o Stirlitzu odżyje i zyska nowe barwy.
Widzowie obejrzeli również inne na ogół wyświetlane z okazji 9 Maja filmy wojenne (niektóre stare również podkolorowane, niektóre nowe – np. „Czerwiec 41” z Siergiejem Biezrukowem o miłości szlachetnego radzieckiego oficera do pięknej Polki – w stylu MacGyvera w sojuszu z „Quo vadis”, efekciarskie i pozbawione myśli), a także koncert dla weteranów, podczas którego młodzi i starzy wykonawcy śpiewali najpopularniejsze pieśni wojny. Przerobione na rockowo, a częściej „na popsowo” piosenki filmowe i frontowe pokazały dystans, jaki dzieli obecnych gwiazdorów rosyjskiej estrady od starych idoli. Żeby zostać dziś gwiazdą sceny, niekoniecznie trzeba umieć śpiewać czy mieć głos, wystarczy rytmicznie podrygiwać, wydawać jakieś dźwięki i prezentować się nieźle na okładce kolorowego pisemka, najlepiej jednak się głośno rozwodzić albo kupić willę na Lazurowym Wybrzeżu, wtedy jest się obiektem powszechnego uwielbienia bez konieczności kształcenia głosu. Kiedy przyszło do tego, żeby zaśpiewać piosenkę, którą zna cały kraj, okazało się, że „talentu” nie wystarcza – cieniutki głosik, fałsze, a do tego kiczowate układy taneczno-gimnastyczne. Publiczność najwyraźniej męczyła się mocno.
Każdy z wykonawców czuł się w obowiązku wygłosić patetyczne podziękowania pod adresem obecnych na widowni weteranów. Podobną formułę zastosowano w osobliwej edycji programu „Epoka lodowcowa” (odpowiednik „Oni tańczą na lodzie”). Pary łyżwiarzy figurowych wykonywały układy taneczne do kultowych pieśni wojennych. Potem obowiązkowo życzyły weteranom długich lat życia. Po koncercie fałszujących gwiazd estrady tym razem ucho widza mogło odpocząć – wykorzystano bowiem nagrania starych mistrzów. Trzeba było tylko zamknąć oczy. I nie otwierać.
Kolejny Dzień Zwycięstwa przeszedł do historii. Weterani zostali uraczeni porcją okolicznościowych obietnic poprawy losu od władz państwowych (choć do udziału w paradzie ich nie zaproszono, minister obrony powiedział, że to już nie na ich siły; na Placu Czerwonym pokazano za to najnowsze rakiety Topol), kolorowych jarmarków i tańców na lodzie. Teraz można znów na rok o nich zapomnieć.
A wojny o pamięć w razie konieczności politycznej będą toczyć się dalej.