15 maja 2009. Bułat Okudżawa 9 maja skończyłby 85 lat. Okrągła data nie była w tym roku okazją do szumnych obchodów jubileuszowych. Właściwie poza książką biograficzną pióra niesfornego Dmitrija Bykowa i programem na niszowym kanale telewizyjnym Kultura rocznica przeszła w Rosji niezauważona. A przecież niezrównane ballady Bułata Szałwowicza nadal urzekają kolejne pokolenia Rosjan i nie tylko Rosjan (wielu moich znajomych uczyło się rosyjskiego tylko po to, by móc zaśpiewać w oryginale i zrozumieć pieśni Okudżawy).
Życiorys poety został naznaczony przez mocne uderzenia historii. Jego rodzice, zagorzali wyznawcy stalinizmu, zostali – jak setki tysięcy im podobnych – wkręceni w żarna represji. Bułat miał więc przypiętą łatkę syna „wrogów ludu”, co – jak twierdził później wielokrotnie – określiło jego wieczną chęć zmywania tych wszystkich niepopełnionych win. Poszedł na front na ochotnika (miał zaledwie 17 lat), o wojnie napisał potem, po zwycięstwie: „podła”. Pod prąd obowiązującej triumfalistycznej poetyce.
Śpiewane lekko ochrypłym, niezbyt mocnym, melancholijnym głosem ballady z towarzyszeniem gitary były wielkim wyłomem w porażonej socrealizmem rosyjskiej muzyce i poezji. Znamienny jest rok jego debiutu – 1956 – kiedy na krótko zaczęły puszczać stalinowskie lody. Mówił prosto i pięknie, niepospolicie o miłości i małym człowieku obdarzonym wielkim sercem, ironicznie odnosił się do sztucznego „patosu naszych czasów”, sentymentalnie – momentami ckliwie – wspominał moskiewski Arbat, gdzie mieszkał przez wiele lat, pisał o łzach, żołnierskich butach, o strąconych z cokołów idolach, o przemijaniu błahostek, które tak niedawno wydawały się ze spiżu. Ujmujące melodie zagnieżdżały się słuchaczom nie tylko w uchu, ale i w sercu. Były prawdziwe – i słowa, i muzyka, bez zadęcia, bliskie życia, a jednocześnie wysokie: piosenki Okudżawy to poezja najwyższych lotów.
Jego utwory jak „Modlitwa” (Dopóki nam ziemia kręci się…), „Weźmy się za ręce…” stały się hymnami, chętnie śpiewanymi przy niezliczonych okazjach. Okudżawa był poetą i bardem narodowym, choć władza radziecka go nie pieściła. Nie był zakazany, ale lansowany też nie. Należał do partii, partyjna legitymacja nie była jednak biletem na estradowy Olimp. Nagrania ballad, teksty wierszy przez lata krążyły tylko w odpisach, kopiowane prywatnie, nieoficjalnie. Nagrodę państwową dostał dopiero w 1991 roku. Po rozpadzie ZSRR włączył się aktywnie w życie społeczne i polityczne jako zwolennik nurtu demokratycznego. Zostawił poezję na rzecz prozy (napisał kilka powieści historycznych). Ostatnie lata spędził w osiedlu pisarzy w Pieriediełkino pod Moskwą. Zmarł w Paryżu w 1997, ale zgodnie z wolą został pochowany w Moskwie na cmentarzu Wagańkowskim. Tam, gdzie spoczywają Siergiej Jesienin i Władimir Wysocki.
W tym roku podczas zorganizowanej z rozmachem parady z okazji Dnia Zwycięstwa na placu Czerwonym wielka orkiestra wojskowa (a Okudżawa wielbił przecież „Nadieżdy maleńkij orkiestrik pod uprawlenijem lubwi” – małą orkiestrę nadziei pod dyrekcją miłości) zagrała obok pompatycznych marszów i zagrzewających do boju pieśni również skromną, acz kultową piosenkę Okudżawy z filmu „Dworzec Białoruski” o tym samym tytule. Dziwne koło zatoczyła historia.