Na linii Moskwa-Mińsk od dawna iskrzy. Od ponad tygodnia obserwujemy zaostrzenie w relacjach pomiędzy państwami, tworzącymi wciąż jeszcze jedno Państwo Związkowe. Czy obecna mleczna wojna białorusko-rosyjska doprowadzi do ostatecznego pogrzebania rosyjsko-białoruskiego projektu integracyjnego? Czy to może początek końca władzy Łukaszenki na Białorusi?
Pierwsze sygnały, że w Państwie Związkowym coś się mocno rwie, popłynęły po nieudanym szczycie szefów rządów Rosji i Białorusi w Mińsku (28 maja). Łukaszenka spodziewał się wydębienia od Moskwy kolejnych transz kredytów, niezbędnych do reanimacji rzężącej gospodarki białoruskiej, Moskwa z kolei chciała wymóc na Bat’ce konkrety w sprawie przejęcia kilku strategicznych białoruskich przedsiębiorstw i stosowne dokumenty uznania niepodległości Abchazji i Osetii Południowej.
Bat’ka, któremu do tej pory skutecznie udawało się stosować w relacjach z Moskwą metodę wiecznych obietnic i uników, jak zwykle próbował sprzedać ponownie to, co już dawno sprzedał i znowu chciał dostać za nową obietnicę nowe pieniądze. Wiele aspektów współpracy dwustronnej polegało na jakichś zadziwiających tajnych ustaleniach zapadających zakulisowo. Powstające od czasu do czasu konwulsje niezgody były więc na ogół niezrozumiałe bez wiedzy o zawartości ugadanych przy kominku pakietów porozumień. Moskwa powiedziała jednak tym razem „niet”. Dość uroczych ustnych obietnic, papiery na stół, zero kasy, najpierw zrób, potem zainkasujesz.
Z obu stron posypały się niewyszukane epitety pod adresem partnerów. Łukaszenka ział ogniem i w obecności kamer instruował swoich ministrów, że mają rozejrzeć się wokół, a nie podlizywać wyłącznie Moskwie, na której świat się nie kończy. 6 czerwca Rosja wprowadziła zakaz wwozu białoruskiego mleka. Naczelny lekarz, Giennadij Oniszczenko, znany z niezależnych ekspertyz jakości polskiego mięsa, gruzińskich i mołdawskich win, teraz doszukał się uchybień w białoruskim mleczku i jego opakowaniach. W odpowiedzi Łukaszenka nie przybył na moskiewski szczyt Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym, a potem nakazał ustawienie na granicy posterunków celnych (co stoi w sprzeczności z podpisanymi w 1999 roku porozumieniami o utworzeniu wspólnej przestrzeni celnej). Tymczasem tandem przywódców Rosji próbuje łagodzić wściekłość Bat’ki. Premier Putin z uśmieszkiem wyluzowanego Bazyliszka napomniał ministrów swego gabinetu, aby nie odpowiadali Łukaszence pięknym za nadobne, bo „kto się przezywa, ten się tak samo nazywa” (powiedzonko z leningradzkiego podwórka, na którym mały Wowa Putin uczył się życia).
Kreml zapewne nie chce maksymalnego zaostrzania sporu – ma dość kłopotów z Ukrainą, Gruzją czy Turkmenistanem, by otwierać teraz nowy front walki – z Białorusią. Ma ponadto w swym arsenale dużo bardziej dotkliwą broń niż szlaban na białoruskie mleko. Rosyjski kotek pokazał Białorusi pazurki, ale jeszcze jej na dobrą sprawę nawet nie podrapał, tylko na razie mruczy pod nosem o rozliczeniach za gaz i ropę. Jeśli popatrzeć na to z tej perspektywy, to mamy w tej chwili raczej ciągle łagodną, a nie ostrą fazę sporu.
Łukaszenka jest przez Moskwę coraz mocniej przypierany do muru, wije się jak piskorz, próbuje wyrwać z żelaznych objęć mlecznego brata (poza sprawami gospodarczymi uścisk uzupełnia wspólny system obrony przeciwlotniczej i inne zobowiązania w sferze wojskowej). Białoruski prezydent reaguje emocjonalnie, unosi się, miota obelgi. Moskwa to jakoś łyka i pewnie przełknie kolejne kamienie obrazy. Kremlowi od dawna nie zależy na projekcie integracyjnym wspólnego państwa, który dobrze sprzedawał się propagandowo piętnaście i jeszcze nawet dziesięć lat temu. Kremlowi zależy na utrzymaniu Białorusi w ścisłej strefie własnych wpływów. Państwo Związkowe jest zmurszałym parawanem. Próby renowacji tego wirtualnego bytu z pozycji siły (słynna putinowska formuła „Muchi otdielno, kotlety otdielno”) też się nie powiodły. Od wielu lat trwa więc wojna podjazdowa wyrywania przez Rosję po kawałku najsmaczniejszych kąsków z białoruskiego tortu. Tort w kryzysie pleśnieje, mimo to Łukaszenka trzyma się go mocno. W końcu formalnie jest prezydentem formalnie niepodległego kraju. Łukaszenka może starać się wykorzystać napięcia w stosunkach z Moskwą do uwiedzenia Europy ułudą zbliżenia, ale ma ograniczone możliwości ruchu. Kreml ma kilka śrubek, które w razie zagrożenia swej dominującej pozycji, choć niechętnie, to jednak przykręci. Jak napisał obrazowo jeden z rosyjskich komentatorów, Rosji chodzi o to, żeby NATO spacerujące pod rękę z Unią Europejską pod Brześciem i śpiewające Marsyliankę nie zyskało okazji zaśpiewania tej pięknej pieśni pod Briańskiem. A żeby do tego nie doszło, Moskwa może poczekać, aż Łukaszenka opamięta się, skruszeje i ustąpi, piana na mleku opadnie, wspaniałomyślnie zostaną wybaczone nieostrożne słowa, które w uniesieniu padły z obu stron. A jeśli Łukaszenka się nie opamięta, to może być jeszcze ciekawiej.