Dzisiaj prezydent Barack Obama zje obiad w towarzystwie prezydenta Dmitrija Miedwiediewa, jutro rano – śniadanie z premierem Władimirem Putinem. Który z posiłków okaże się ważniejszy?
Prezydent Obama omówi z prezydentem Miedwiediewem (którego jawnie faworyzował w wywiadach poprzedzających wizytę) kwestie rozbrojenia i plany zbudowania tarczy przeciwrakietowej, kwestie programu jądrowego Iranu i zaopatrzenia misji w Afganistanie dzięki tranzytowi przez Rosję i kraje postsowieckiej Azji Centralnej. Tematy te zostały rozwałkowane na cieniutkie plasterki przez wszystkie media, obserwatorów i astrologów. Każda ze stron wyłożyła swoje racje. Mniej więcej wiadomo, czego można się spodziewać: zapewne umiarkowanego sukcesu w sprawie postępu w rokowaniach rozbrojeniowych, może nawet podpisania jakiegoś ważnego dokumentu, zapewne umiarkowanego sukcesu w kwestii tranzytu ładunków wojskowych do Afganistanu, zapewne utrzymywania się mgławicy w kwestii perspektyw budowy tarczy w Europie Środkowej i w związku z tym drugiej mgławicy w sprawie irańskiego programu nuklearnego i możliwości/niemożności wpływania nań Moskwy. Czy będą jakieś konkrety – zobaczymy już niebawem, oficjalna konferencja prasowa prezydentów już za godzinę. Choć niekoniecznie wszystkie kwestie sporne i wątpliwości zostaną rozwiązane i wyjaśnione. Wiele znaków zapytania może nadal pozostać. I zapewne pozostanie.
A jakie będzie spotkanie Obamy z Putinem? Poprzednik Obamy na początku swej kadencji po lekturze Dostojewskiego zajrzał Putinowi w oczy i zobaczył w nich pełnego dobrej woli demokratę. Jakie wrażenia wyniesie po spojrzeniu w oczy Putina nowy amerykański lider? O czym będą rozmawiać?
Putin jest promotorem doktryny pełnego uzależnienia Europy od dostaw rosyjskich nośników energii, Ameryka jest promotorem doktryny dywersyfikacji dostaw. Rywalizacja odbywa się między innymi na terytorium byłych republik sowieckich, mających ropę i gaz (przede wszystkim Turkmenii i Azerbejdżanu). Aktywność Zachodu, w tym USA, na tym obszarze są bodaj najbardziej drażliwym tematem dla Moskwy. Czy Obama uzna wyższość doktryny Putina nad amerykańską? To jedno z najważniejszych pytań.
I jest jeszcze jedno „drażniątko”, równie gorące, jeśli nie gorętsze. Mianowicie sprawa rozszerzenia Sojuszu Północnoatlantyckiego i aspiracji państw postsowieckich do członkostwa. Niektórzy rosyjscy komentatorzy utrzymują, że Rosja może w celu powstrzymania marszu NATO na wschód jeszcze mocniej tupnąć nogą i sprowokować kolejną wojnę w Gruzji. Decyzja jeszcze nie zapadła i wiele zależy od tego, co z kolei Putin odczyta z oczu – a może słów – Obamy: czy Waszyngton przymknie oko na kolejne rosyjskie uderzenie na Gruzję i „reżim Saakaszwilego” (Putin w charakterystyczny dla siebie sposób sformułował, co jest celem polityki Moskwy wobec tego polityka: powiesić go za jedno miejsce), czy militarny sposób „uregulowania sytuacji” na Kaukazie zgodnie z interesami Rosji pozostanie bezkarny.