Wczoraj na białoruskim poligonie w obwodzie brzeskim zakończyły się z wielkim szykiem rosyjsko-białoruskie ćwiczenia „Zachód 2009”. Obaj zwierzchnicy sił zbrojnych – Dmitrij Miedwiediew i Alaksandr Łukaszenka (występujący w asyście „małego militarysty”, czyli swego najmłodszego synka, jasnowłosego Koleńki, ubranego w twarzowy mundurek) – wyrazili zadowolenie i umówili się, że takie ćwiczenia odbywać się będą co dwa lata: raz na białoruskim podwórku, raz na rosyjskim.
Dzień wcześniej podczas fazy ćwiczeń odbywającej się w obwodzie kaliningradzkim prezydent Miedwiediew zapewniał o wyłącznie obronnym wymiarze manewrów, w ich scenariuszu w pierwszych słowach podkreślano obronny charakter przedsięwzięcia – odparcie uderzenia umownego przeciwnika z kierunku zachodniego (określonego poetyckim kryptonimem Sosnowia; granice tego wrogiego wobec Rosji i Białorusi państwa pokrywały się z granicami Polski, państw bałtyckich i Finlandii). Jednocześnie telewizja pokazywała z dumą największy od bodaj trzydziestu lat desant na bałtyckich plażach z udziałem okrętów, lotnictwa i różnych jednostek strzelających i jeżdżących na ciężkim sprzęcie.
Miedwiediew i Łukaszenka, którzy jeszcze latem mruczeli na siebie niezadowoleni z wzajemnych stosunków, prowadzili handlowe wojny o eksport-import twarożków i mleka w proszku, wymieniali się gniewnymi oświadczeniami, wczoraj zaprezentowali pełne zrozumienie w sprawie współpracy przy militariach. Łukaszenka wprawdzie nic oficjalnie głośno nie obiecał w sprawie ważnej dla Rosji, czyli przystąpienia Białorusi do kolektywnych sił operacyjnego reagowania w ramach Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (Białoruś przewodniczy aktualnie OUBZ, ale Łukaszenka w ramach obrażania się na Moskwę za mleczną wojnę latem tego roku zwagarował z posiedzenia OUBZ, na którym podpisywano porozumienie o tych siłach), ale po letnich fochach nie zostało śladu.
Białoruski przywódca znajdował się wczoraj w stanie euforii graniczącej z ekstazą. Gdy grają armaty, milkną twarożki. W ciągu ostatnich miesięcy na skutek kryzysu i konieczności wykonywania ekwilibrystycznych manewrów, by jakoś związać koniec z końcem, rozbieżny zez prezydenta Łukaszenki, starającego się jednocześnie kokieteryjnie mrugać do Unii Europejskiej i wpatrywać się w oczy partnera z Państwa Związkowego, rozjechał się jeszcze bardziej. Natomiast wczoraj w trakcie ćwiczeń nic nie wskazywało na to, że pomiędzy sojusznikami istnieją jakiekolwiek różnice zdań. W huku setek dział zez zniknął jak ręką odjął. Wojskowy sojusz Rosji i Białorusi ma się doskonale.