Po ukazaniu się raportu ekspertów w sprawie zeszłorocznej wojny w Gruzji, w którym wskazywano, że pierwsze strzały w konflikcie padły ze strony gruzińskiej, w rosyjskiej przestrzeni medialnej urządzono wielki bal. Manipulacja szła na tym balu w pierwszej parze, z rozmachem, śmiejąc się w głos.
Z drobiazgowego raportu, opracowanego na zlecenie Unii Europejskiej przez niezależnych ekspertów pod przewodnictwem szwajcarskiej ambasador Heidi Tagliavini, rosyjskie media wyłowiły wyłącznie ten właśnie komunikat: że pierwsze strzały padły ze strony gruzińskiej. W przekazie telewizyjnym pominięto fragmenty dotyczące stanowczej krytyki pod adresem Moskwy: za sprowokowanie wojny (podsycanie separatyzmów na terytorium Gruzji, konsekwentne rozdawanie rosyjskich paszportów obywatelom gruzińskim, sprowokowanie incydentów poprzedzających wybuch wojny), za późniejszą obstrukcję we współpracy z międzynarodowymi misjami obserwacyjnymi na spornych terytoriach i niewywiązywanie się z podjętych zobowiązań.
O tym, że autorzy raportu winę za konflikt złożyli na obu jej uczestników – ani słowa. Do uszu rosyjskiego słuchacza/widza nie dotarło, że w raporcie wskazano, iż Rosja naruszyła prawo międzynarodowe, przechodząc do nieuzasadnionej ofensywy na bezspornym terytorium Gruzji, a następnie z pogwałceniem prawa międzynarodowego uznając niepodległość Abchazji i Osetii Południowej. I stronę rosyjską, i gruzińską obarczono w raporcie odpowiedzialnością za łamanie praw człowieka, wskazano jednak, że ofiarą czystek etnicznych padli głównie Gruzini mieszkający w Osetii. Nie stwierdzono zaś (lansowanych mocno w zeszłym roku przez rosyjską propagandę) rzekomych zbrodni wojennych ze strony wojsk gruzińskich na ludności osetyjskiej.
Rosyjscy telewidz dowiedział się z dziennika jedynie o tym, że w raporcie napisano, że to Saakaszwili zaczął i że teraz Europa już wie o tym i że potwierdza rosyjską wersję w całej rozciągłości. Żadnych złożoności wyłuszczonych w raporcie, żadnych stwierdzeń o winie Rosji. Obraz czarno-biały: Saakaszwili winien, Rosja – niewinna. Ura!
We wczorajszym programie publicystycznym w pierwszym programie rosyjskiej telewizji państwowej, prowadzonym przez Maksima Szewczenkę (Suditie sami, Osądźcie sami), który zaprosił do studia politologów, polityków i dziennikarzy, w obecności licznie zgromadzonej publiczności rozmawiano o sytuacji na Kaukazie. Podkręcono aż do stopnia niesłychanego tezę, że Rosja miała rację w zeszłym roku, udzielając Gruzji lekcji „Jak rozwiązać siłowo nabrzmiały konflikt”.
Najbardziej gromkie brawa zebrał Siergiej Markow, znany deputowany, politolog, specjalista od jadowitych wielkomocarstwowych replik (ostatnio recenzując uchwałę Sejmu RP w rocznicę 17 września powiedział, że gdyby nie Armia Czerwona, to wszyscy Polacy byliby prostytutkami i służącymi u Aryjczyków). Markow rzucił w finale programu hasło: spokój i zgoda na Kaukazie zapanują dopiero wtedy, kiedy powróci tam Rosja – gwarant równowagi sił. A wszelkie siły łamiące tę równowagę, przede wszystkim Amerykanie, powinni to zrozumieć i wynieść się z Kaukazu. Podkręcona wielkomocarstwowym czadem, zachwycona rezultatami udanej siłowej zeszłorocznej akcji w Gruzji publiczność wybuchła po tym stwierdzeniu entuzjazmem.
Oglądając, słuchając czy czytając rosyjskie media trudno oprzeć się wrażeniu, że grono zwolenników siłowych rozwiązań, „małych zwycięskich wojenek”, dawania po łapach wujowi Samowi, militaryzacji świadomości społecznej czy militaryzacji polityki stale w Rosji rośnie, a ich głos staje się coraz bardziej słyszalny.
A co? Ma Pani autorka coś przeciw dawaniu „po łapach” wujowi Samowi? Bo ja akurat nie – a wygląda że Dobrodziejka autorka raczej woli całować te łapy.Powodzenia