W czasie wizyty prezydenta Dmitrija Miedwiediewa na Bliskim Wschodzie doszło do jego poufnego spotkania z liderem Hamasu, Khaledem Mashalem. Przebywający w Damaszku Miedwiediew wyraził zgodę na to spotkanie na prośbę prezydenta Syrii, Bashara Asada, który był obecny podczas rozmów przy herbacie. Co było tematem rozmowy – nie wiadomo. Sekretarz prasowa Miedwiediewa oznajmiła tylko, że rosyjski prezydent upomniał się o uwolnienie izraelskiego kaprala Gilada Szalita, uprowadzonego przez hamasowców.
Hamas jest w Europie, Ameryce i w Izraelu jednoznacznie uważany za organizację terrorystyczną, popierają go Iran i Syria, Hamas nie uznaje państwa Izrael, żadnych porozumień pokojowych, a co szczególnie ważne – nie wyrzeka się stosowania przemocy dla osiągnięcia celów politycznych.
Tymczasem Rosjanie uważają, że powinni podtrzymywać kontakty ze wszystkimi ugrupowaniami palestyńskimi. Dotychczas podczas dość częstych wizyt w Moskwie Khaled Mashal zawsze dopominał się spotkania z prezydentem, ale honory dyplomatycznego domu nieodmiennie pełnił minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow i do rozmów na najwyższym szczeblu nie dochodziło. Dlaczego teraz mogło dojść? Rosja od dawna stara się „nabrać wagi” jako negocjator, pośrednik, wreszcie – szczególnie ważny gracz w procesie uregulowania bliskowschodniego. Rezultaty na razie są mizerne. Choć z drugiej strony – ten cieniutki włosek, jakim są kontakty Moskwy z palestyńskimi radykałami, może się kiedyś przydać pozostałym graczom, którzy odżegnują się od wszelkich kontaktów z terrorystami. Ale wobec kontaktów Moskwy z Hamasem nie podnoszą larum.
Może to spotkanie było jakimś symbolicznym aktem podzięki za uznanie przez Hamas niepodległości Abchazji i Osetii Południowej. W końcu w obliczu uznania tych bytów przez takie światowe potęgi jak Nauru, Wenezuela i Nikaragua słowo Hamasu w tej sprawie ma swoją wagę.
Za prezydentury Putina Rosja wyraźnie obrała taktykę rozwijania kontaktów z państwami bandyckimi. Kokietowanie Kim Dzong Ila (który zresztą koncertowo wystawił Putina do wiatru na oczach całego świata), gry z Iranem, „obnimki” z Kadafim, broń dla Wenezueli. „Goły merkantylizm w stylu chińskim Rosji jednak jakoś nie wychodzi – pisze w komentarzu na „Gazieta.ru” rosyjski politolog Fiodor Łukjanow. – Dlatego że Moskwa zawsze pretenduje do odgrywania roli politycznej. Wychodzi więc na to, że <<gry z pariasami>>, które od czasu do czasu próbuje prowadzić Rosja, mogą przynosić krótkoterminowe taktyczne korzyści, ale strategicznie są nieefektywne”.
A jaka strategia i taktyka w polityce zagranicznej może Rosji przynieść efekty? O tym mówi poufny dokument rosyjskiego MSZ, opublikowany przez tygodnik „Russkij Newsweek” („Uwielbiam takie poufne dokumenty, które publikuje prasa” – napisał ironicznie jeden z blogerów). Koncepcja rozwoju Rosji zakłada nawiązanie bliższych kontaktów z Europą i USA. Stąd celowe ocieplanie kontaktów ze wszystkimi, z którymi da się cokolwiek ocieplić (realizację tego postulatu już zresztą widzimy). Główny powód zwrotu w rosyjskiej polityce zagranicznej to niedobór środków dla zapowiedzianej przez prezydenta modernizacji.
Czysty pragmatyzm, nic osobistego. „Obecnie władze rosyjskie przystąpiły do wypracowywania koncepcji, która pozwoli Rosji zmniejszyć uzależnienie od polityki surowcowej – komentuje Aleksiej Makarkin z Centrum Technologii Politycznych. – Ale modernizacji kraju nie da się przeprowadzić w warunkach izolacji od najbardziej rozwiniętych gospodarczo – i na ogół demokratycznych – państw. Rosja nie pozyska inwestycji od Korei Północnej, a innowacyjnych technologii nie dostanie od Wenezueli. Indie nie pomogą Moskwie w dziedzinie programowania, bo nie zamierzają hodować sobie konkurenta. Utworzenie centrum badań naukowych czy międzynarodowego finansowego ośrodka w Moskwie jest niemożliwe bez pomocy Zachodu – zarówno organizacyjnej, jak intelektualnej”.
Jntelektem Aniu nie przewyższasz człowieka kamienia łupanego.Co tyczy się twoich wypocin jako analityka dotyczących Rosji i prezydenta Miedwiediewa to tylko Ci kury cupać a nie zajmować się polityką.
W Rosji przede wszystkim upadł mit, że zimna wojna jest koniecznością ze względu na czyhające wokół niebezpieczeństwa. Rozpadł się ZSRR, kilka lat Rosja była w widoczny sposób słaba i… nic się nie stało. Nikt na nią nie napadł, nikt nie najechał. Nie od razu dotarło to do świadomości rządzących. Obecna ekipa, cokolwiek by złego o niej nie powiedzieć, jest pragmatyczna do bólu. Dlatego trochę szkoda, że nie wykorzystamy w pełni tej okazji (a nie wykorzystamy). U nas ciągle jeszcze resentymenty i historia są ważniejsze, niż teraźniejszość i przyszłość. Nawiasem mówiąc, jedno z drugim dałoby się pogodzić, ale to wymaga przemeblowania sposobu rozumowania naszych polityków. Tylko kto to ma zrobić?
Szanowny Panie!Dziękuję za interesujący komentarz. Rosyjskie elity przez wiele lat eksploatowały mit „oblężonej twierdzy” (teraz faktycznie nacisk na ten komponent konstrukcji obcowania ze światem zelżał, ale nie został ostatecznie odprawiony do lamusa – zawsze można doń wrócić). A co do zimnej wojny – to jednak nie jest tak, że rosyjskie elity pogodziły się z jej wynikami i zobaczywszy, że nic się nie dzieje, przyjęły je do wiadomości i przeszły nad wszystkim do porządku dziennego. Ileż wysiłków dyplomacja rosyjska włożyła w to, aby NATO nie rozszerzyło się na wschód, aby wygasić płomień kolorowych rewolucji, które wyrywały kolejne kraje z orbity wspólnego obszaru cywilizacyjnego, ustrojowego, gospodarczego. Nadal główny wysiłek rosyjscy politycy wkładają w odzyskiwanie hegemonii na obszarze postradzieckim. I mają na tym polu całkiem pokaźne osiągnięcia.
To prawda. Kiedy Ukraina uzyskiwała niepodległość, bawił u mnie kolega Rosjanin. Zażarty antykomunista, pełen podziwu dla Polski i jej kultury, ale … nie mógł zrozumieć, że Ukraińcy chcą żyć we własnym państwie. Nie to, że był przeciwny. Po prostu nie rozumiał. Pierwszy raz widziałem takie zjawisko na oczy.A jeśli chodzi o rosyjska politykę, to musimy pamiętać, że ich idea „bezpiecznych granic” liczy już sobie lat kilkaset, a więc nie spodziewajmy się, że w ciągu kilku upadnie. Mimo wszystko są momenty w historii, które tę ideę mogą nadwyrężyć w umysłach Rosjan. Mam wrażenie, że mamy właśnie do czynienia z jednym z nich.Co zaś do poszukiwania na Zachodzie rozwiązań dla problemów to chyba nie tak. Rosja ich tam szukać nie będzie. Natomiast będzie szukać rozwiązań gospodarczych. Może to zabrzmi dziwnie, co powiem, ale chyba bogata i silna Rosja będzie, wbrew pozorom, lepszym, spokojniejszym i bardziej przewidywalnym sąsiadem. Proszę spojrzeć na historię. Wszystkie państwa o zapędach imperialnych od starożytnego Rzymu począwszy miały wpisany w swój system gospodarczy „przymus ekspansji”. Bez niego stawały się szybko niewydolne. Jedyną szansą był podbój i rozszerzanie wpływów. Syci ludzie na ogół nie myślą o podbojach.
A zastanawiala sie szanowna pani, czy chwalony Zachod ma realne recepty na problemy Rosji? Bo wymienmy te problemy: a) kwestia demograficzna – w aspekcie niskiej gestosci zaludnienia i luki pokoleniowej, ktora pojawila sie w ciagu ostatnich 20 lat; b) kwestia naturalizacji emigrantow; c) niezadowolenie narodu z warunkow zycia – w aspekcie obietnic udzielonych przy zmianie ustroju kraju; d) niesatysfakcynujacy wzrost gospodarczy; e) mozliwosc utraty przodujacego miejsca w kilku dziedzinach nauki i techniki. Przy czym – prosze zauwazyc, ze te problemy nalezy rozwiazywac rownolegle, w sposob ekonomiczny i z uzyciem srodkow dostepnych oraz zrozumialych dla narodu.Otoz pozwole sobie postawic hipoteze, ze chwalony Zachod nie ma gotowych rozwiazan na rosyjskie problemy.Problem demograficzny jako-tako wyglada w SZAP. Tam takze przyzwoicie wyglada kwestia naturalizacji emigrantow. Jednakze SZAP ze wzgledu na fatalny model oswiaty nie sa w stanie utrzymywac czolowej pozycji w swiatowej nauce i technice bez doplywu emigrantow – a tutaj strumyczek wysycha. Jednakze doswiadczenie Stanow Zjednoczonych jest nie do powtorzenia. Zacznijmy od tego, ze Rosja nic nie zyska na wymordowaniu tubylcow lub zamknieciu ich w rezerwatach – na obszary Kaukazu, Syberii czy Arktyki i tak sie kolonisci ze swiata nie pokusza. Kanada – jedyny kraj rozwiniety z porownywalnycm z Rosja klimatem jest krajem nawet znacznie mniej ludnym. Przeksztalcenie wiekszosci swiata w swoj protektorat czy narzucenie mu swojej waluty rowniez raczej nie wchodzi w gre. Nie widze na swiecie przykladu kraju, ktory rozwiazal wlasciwie problem demograficzny i moglby sluzyc przykladem dla Federacji Rosyjskiej. Przepraszam, w Korei Polnocnej z demografia jest wszystko w porzadku.Dalej – prosze mi pokazac dajace sie zastosowac w Rosji doswiadczenie Zachodu w obszarze poprawy samopoczucia wlasnej ludnosci. Rozbudowany „socjal” to rzecz, ktorej Rosja na pewno nie potrzebuje. Zreszta system regulowania nastrojow spolecznych w oparciu o rozbudowany socjal juz sie zawala w SZAP, Francji i Grecji oraz zawali sie w realnej przyszlosci w kazdym innym kraju swiata. Tak samo nie moge sobie przypomniec, zeby jakis kraj Zachodu mial stabilny wzrost gospodarczy powyzej 2% rocznie – taki wzrost gospodarczy to przywilej krajow spoza chwalonego Zachodu. Rekordzista pod wzgledem wzrostu gospodarczego jest natomiast ChRL – kraj, ktory z wartosciami Zachodu ma niewiele wspolnego.Prosze mi tez pokazac kraj Zachodu, ktory nie musi sie dzielic swoim przodujacym miejscem w swiatowej nauce i technice z nowymi krajami, ktore dopiero zaczely pokazywac swoje mozliwosci. W podsumowaniu – kierujac sie logika chwalonego Zachodu, Rosja nie zyska nawet tego, co zyskal tenze chwalony Zachod. Na Zachodzie nie ma gotowych recept na rozwiazanie rosyjskich problemow, a rady onego Zachodu sa bezwartosciowe. Jak pani slusznie zauwazyla, Rosja tylko w ograniczonym stopniu moze liczyc na rozwiazanie pewnych wlasnych problemow, jezeli zaplaci.Nie widze problem, zeby wynajac zachodnich specjalistow i im zaplacic dla rozwiazania pewnych naszych problemow. Natomiast dostosowywanie ustroju kraju do gustow zachodniej publicznosci jest czynnoscia jalowa i niefektywna w perspektywie czasu. Bo dokonujac onego od zaraz sobie zafundujemu ich problemy, a ich osiagniecia w najlepszym przypadku uzyskamy po uplywie lat.
Szanowny Panie lesst!Dziękuję za Pański wyczerpujący komentarz. Wynika z niego niezbicie, że Rosja niebawem się zawali i nic jej nie uratuje, Zachód w pierwszym rzędzie – bo sam zgnije. No, może pewną szansę stwarza model chiński, mający w Rosji wielu zwolenników, ale też niemożliwy do zastosowania w Rosji, gdyż wymaga posłuszeństwa i pracowitości mas pracujących miast i wsi, a Rosja – w ostatnich latach zwłaszcza -przyzwyczaiła się do siedzenia na „naftowej igle” i czerpania maksimum dochodów przy minimum niezbędnych ruchów. Dobrze odczytałam Pańskie intencje?”Chwalony” Zachód, jak Pan pisze, faktycznie Rosji przed wieszczoną przez Pana katastrofą cywilizacyjną nie uratuje. Zresztą w tej zaanonsowanej przez „Russkij Newsweek” koncepcji nie o to chodzi. Rosja chce pokazać Zachodowi „uśmiechniętą twarz” (słowa Dmitrija Miedwiediewa) i dostać kilka smacznych technologii, by podreperować jakąś gałąź przemysłu i nie stracić ostatecznie z oczu pociągu wiozącego w świetlaną dal rozwinięte kraje (nie tylko Zachodu, tak na marginesie). Współpraca i wzajemne zaufanie Rosji i Zachodu wciąż są karkołomnym zadaniem, choćby z powodu różnic ustrojowych, ale przede wszystkim z uwagi na ciągle głoszone przez Rosję ambicje imperialne. Cele się nie zmieniają, zmieniają się środki. Rosyjska dyplomacja nie od dziś wie, że na Zachodzie zawsze znajdą się „pożyteczni idioci”, którzy sprzedadzą jej sznurek, na którym ona ich – i nie tylko ich – później powywiesza (to chyba klasyk myśli XX wieku W.I. Lenin tak mówił o przebrzydłych kapitalistach).A z drugiej strony wielkiego europejsko-azjatyckiego cielska Rosji leżą wzmiankowane już Chiny, które też mają swoje interesy. Czy Rosja będzie w stanie przeciwstawić się ewentualnej chińskiej ekspansji na swoich wschodnich terytoriach?
Dla pelnej jasnosci material rosyjskiego „Newsweeka”:http://www.runewsweek.ru/country/34166/stanowi sonde dyplomatyczna, poniewaz doktryna polityki zagranicznej nie mogla sie znalezc w rekach dziennikarzy w sposob przypadkowy. Natomiast pani zlosliwy komentarz jest swiadectwem, ze tym razem w polskim MSW nie wysluchali pani rad.Widocznie z Waszyngtonu przyszly inne instrukcje.
Szanowny Panie lesst!Ma Pan zapewne rację co do istoty „przecieku kontrolowanego” w „Newsweeku”. Ale to świadczy tylko dodatkowo o tym, że temat zmiany tonu jest tematem rozważań gremiów decyzyjnych. A z innej beczki – spieszę Pana zapewnić, że nie jestem doradcą polskiego MSW (ani MSZ – bo chyba to ministerstwo miał Pan raczej na myśli), a mój komentarz był jedynie odniesieniem się do Pańskiego komentarza. Pozdrawiam
Cytat ze strony internetowej OSW ( http://www.osw.waw.pl/pl/osw ):”OSW powstał w 1990 roku, pracuje w nim ok. 50 analityków, jest w całości finansowany z budżetu państwa.”
No i?
To za co panstwo polskie placi, skoro i tak licza sie rady ambasadora wiadomego mocarstwa? Nie mozna bylo sie ograniczyc do biura tlumaczen?
Bardzo mnie wzrusza Pańska troska o wydatki Państwa Polskiego. Efekty finansowania z budżetu są widoczne na zacytowanej przez Pana stronie internetowej. Pozdrawiam i zachęcam do jej odwiedzania
Stare kłamstwa, nowi autorzy. Aby Hamas uznał Izrael, Żydzi muszą dopuścić do głosowania miliony Palestyńczyków ze Strefy Gazy i Zach. Brzegu – albo we własnym państwie, albo w Izraelu. Ofiary izraelskiej, rasistowskiej polityki są przedstawiane jako sprawcy zła, terroryzmu. Tymczasem to nie Hamas bombarduje Izrael, a Izrael bombarduje Strefę Gazy i Liban. Chyba, że za bomby uznać koktajle Mołotowa przerzucone za mur getta, albo za rakietę uznać kawałek rury wydechowej napełnionej cukrem i saletrą. Być może Hamas trzyma jednego Żyda, ale Żydzi trzymają w wielkim obozie koncentracyjnym, jakim jest Strefa Gazy – 1,5 mln ludzi. Tygodnik Powszechny upada zamieszczając tak jednostronne, nieobiektywne artykuły.