Putin w przyszłym roku obejmie stanowisko przewodniczącego Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego – to jeden z wariantów rozwiązania „problemu 2012”, jaki omawiają rosyjskie media. Z dnia na dzień nasila się fala spekulacji dotyczących dalszych losów członków panującego tandemu w sezonie wyborczym 2011-2012. Zbliża się dzień, kiedy urbi et orbi trzeba będzie oznajmić, jaka jest wola najwyższych czynników, czyli kto z woli grupy trzymającej władzę zostanie namaszczony na kolejną kadencję prezydencką. Potem zesłana z góry propozycja rozwiązania najtrudniejszego z trudnych problemów władz Rosji – sukcesji – zostanie dodatkowo obudowana dekoracjami w spektaklu z braku lepszego określenia zwanego wyborami. Różnych, często sprzecznych ze sobą sygnałów jest co niemiara. Ale po kolei.
Wersja o zajęciu przez Putina jakiegoś ważnego stanowiska w organizacji międzynarodowej – czy to w MKOl, czy to w ONZ – nie jest nowa. Podobne rozważania eksperci snuli i na progu 2008 roku – wtedy też niejasna była sytuacja z sukcesją władzy. Putin kończył drugą kadencję prezydencką, zgodnie z konstytucją miała to być jego ostatnia kadencja. Bój toczył się więc wówczas o to, kto będzie jego następcą (wchodziło też w grę rozwiązanie tzw. trzeciej kadencji). Putin wybrał jednak inny wariant: oddając fotel prezydencki, nie oddał władzy, stał się premierem, od którego wszystko zależy, prezydent również. Teraz sytuacja jest inna. Rozważania kręcą się wokół możliwości pozostania na kremlowskim tronie Dmitrija Miedwiediewa, który może sprawować urząd przez drugą kadencję (o ile taki właśnie będzie konsensus w grupie trzymającej władzę) albo powrotu Władimira Putina, który może zaczynać z „czistogo lista”, czyli wybrać się znowu na dwie, tym razem już sześcioletnie kadencje.
Cechą rosyjskiej odmiany demokracji, zwanej przez kremlowskich ideologów „suwerenną”, jest m.in. to, że wybory polegają na dokonaniu wyboru w wąskim gronie. Powiedział o tym publicznie premier Putin: siądziemy z Dmitrijem Anatoljewiczem, pogadamy i zdecydujemy, który z nas wystartuje w wyborach. To znaczy zdecydują, na kogo będzie mógł oddać w plebiscycie głos elektorat, pozbawiony możliwości wysuwania własnych kandydatów, spoza ustalonego na górze grona (figuranci i kandydaci techniczni też wystartują, aby nadać aktowi wyborczemu niezaprzeczalnej powagi).
Powodem do intensywnego spekulowania o „trudoustrojstwie” (czyli miejscu pracy) Władimira Władimirowicza po 2012 roku stała się zbliżająca się wizyta wiceprezydenta USA Joe Bidena w Moskwie (9 marca). Dzisiejsza „Niezawisimaja Gazieta” snuje przypuszczenia (powołując się na zaufane źródła zbliżone do odpowiednich kół), że Biden spotka się z Miedwiediewem i tym samym da sygnał, że Waszyngton popiera właśnie Miedwiediewa. A jeśli chodzi o Putina, to Waszyngton myśli o stołku dla niego w MKOl. Putin jest usportowiony, ma doświadczenie w lobbowaniu przyznawania Rosji wielkich imprez sportowych (np. bardzo skutecznie potrafił się dogadać z księciem Albertem w sprawie igrzysk w Soczi), a zatem: dlaczego nie?
Ale co zrobić w takim razie z tą częścią otoczenia Putina, która interesami i życiem całym związana jest personalnie z Putinem i tylko na nim mocuje swą moc biznesową, a zatem popiera rozwiązanie polegające na powrocie Putina na Kreml? Źródło gazety nie widzi problemu, Amerykanie łatwo sobie poradzą i szybko złamią ich opór: „Wystarczy nie wydać wiz Jurijowi Kowalczukowi, Arkadijowi Rotenbergowi czy Giennadijowi Timczence. A jeśli to nie poskutkuje, to trzeba będzie zamrozić ich aktywa w zagranicznych bankach”. Ekspert z moskiewskiego Centrum Carnegie Nikołaj Pietrow studzi te zapały. Po pierwsze – Stany nie mają za bardzo instrumentów wpływu na sytuację sukcesyjną w Rosji, a już tym bardziej Joe Biden nie jest tą osobą, z której zdaniem Kreml mógłby się w tym względzie liczyć. Tego rodzaju „wrzuty” (o poparciu Białego Domu dla Miedwiediewa) pochodzą z tych części elit, które są zainteresowane wysunięciem Miedwiediewa na wybory w 2012. Chodzi o wyrobienie w opinii publicznej przekonania, że Miedwiediew to „lepszy wariant” niż Putin. „Kampania prowadzona jest w tym celu, aby zasugerować, że na Kremlu wszystko już postanowiono i że kandydatem będzie Miedwiediew”. Ale realne sygnały są inne: „Miedwiediew wypowiedział wiele słusznych słów choćby w sprawie procesu Michaiła Chodorkowskiego i Płatona Lebiediewa. Czy coś z tego wyszło? W historii z lasem w Chimkach Miedwiediew próbował zademonstrować jakieś liberalne podejście, ale po kilku miesiącach zwłoki, pomimo protestów ekologów, władze powróciły do starego wariantu. A więc znowu nic. Jest jeszcze reforma milicji, która ani z Miedwiediewem nie ma nic wspólnego, ani z reformą”. A zatem Miedwiediew nie wykazał własnej woli politycznej. Czy stać go na samodzielne ruszenie w bój?
Ciąg dalszy – w następnym odcinku.
Placze, wrecz zalewam sie lzami bo tak mi smutno. Nie bedzie partiokratii w naszym kraju w ciagu jeszcze wielu lat. Biedny pan Soros – jak on to wytrzyma?
Można przytoczyć słowa J.Pietrzaka:wybierali jak chcieli , wybrano kogo trzeba. Jak w kabarecie.