15 czerwca. Korespondent portalu „Meduza” Iwan Gołunow zatrzymany ponad tydzień temu na moskiewskiej ulicy pod zarzutem posiadania i zbytu narkotyków, pobity na posterunku przez policjantów, a następnie osadzony przez sąd w areszcie domowym, został wypuszczony na wolność. Śledztwo przeciwko niemu umorzono, a zaangażowany w wyjaśnianie sprawy minister spraw wewnętrznych nawet ściął dwie generalskie głowy za przekroczenie uprawnień. Cud sprawiedliwości? Triumf prawa nad nieprawością? Obywatelskie podważenie wszechwładzy autorytarnego systemu? Po trosze tak. Ale tylko po trosze. Po małemu trosze. Przypomnijmy sekwencję wydarzeń.
Jak pisałam w poprzednim odcinku (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2019/06/08/w-kolejce-do-protestu/), Gołunow został zatrzymany, na posterunku rutynowo „zmaglowany”, gdy próbowano wycisnąć zeń przyznanie się do posiadania narkotyków i uprawiania dilerki. Dziennikarz zaprzeczał. Bezskutecznie domagał się pomocy medycznej. MSW opublikowało zdjęcia rzekomo z rewizji w jego domu: funkcjonariusze mieli stwierdzić, że chałupniczo odchodziła tu całkiem niezła produkcja białego proszku. Zanim Gołunow został dowieziony przed oblicze sądu, który miał orzec o aresztowaniu za rzekomą dilerkę (art. 228 kk, czyn zagrożony karą do 20 lat pozbawienia wolności) o sprawie wiedziała już cała Rosja i zagranica. Odbyły się masowe protesty (pojedyncze pikiety, do przeprowadzenia których ustawiały się długie kolejki chętnych), o sprawie poinformowały rosyjskie i światowe media. Środowisko dziennikarskie stanęło murem za kolegą. Wystosowano wiele listów protestacyjnych, za Gołunowem wstawiali się koledzy po piórze, celebryci, a w pewnym momencie nawet kremladź (służalcza medialna obsługa Kremla). Trzy opiniotwórcze dzienniki („Kommiersant”, „Wiedomosti”, „RBK”) na pierwszej stronie zamieściły solidarnościowe hasło „Jesteśmy Iwanem Gołunowem”. W tej sytuacji sąd zdecydował o aresztowaniu na dwa miesiące, ale Gołunow miał je spędzić nie w areszcie śledczym, a domowym. Założono mu na nogę bransoletkę i wypuszczono. Już to „miękkie” podejście sądu powszechnie przyjęto jako rzecz fantastyczną, być może nawet efekt skutecznego nacisku opinii publicznej.
Wkrótce jednak miało się okazać, że większy wpływ niż to, co działo się na ulicy, na oczach wszystkich, miała akcja nieoficjalna, targi kilku ważnych osób z decydentami. „Iwan po prostu miał do kogo zadzwonić” – napisał jeden z kolegów komentatorów. A ci, do których zadzwonił, mieli dojście wyżej, a potem sprawa stała się tak głośna, że zajęła się nią najwyższa instancja polityczna. Okołokremlowskie wróble ćwierkały, że Władimir Putin był z obrotu sprawy Gołunowa mocno niezadowolony, ba, nawet wściekły. Głośne zatrzymanie dziennikarza zbiegło się bowiem z Petersburskim Forum Ekonomicznym, na którym Putin miał pokazywać gościom wypolerowane oblicze Rosji, oczekującej przełamania sankcji i napływu fajnych inwestycji ze świata. Tymczasem Gołunow skupił uwagę komentatorów, oblicze Rosji mocno spochmurniało, rzecz rozniosła się po świecie, cukrowe zamki na piasku zbudowane przez kremlowską propagandę osypały się. Według sugestii dobrze poinformowanych kolegów dziennikarzy, Kremlowi zależało na szybkim i pozytywnym załatwieniu sprawy Gołunowa również ze względu na zbliżającą się kolejną „bezpośrednią linię” Putina ze społeczeństwem (odbędzie się 20 czerwca). Od tygodnia wszystkie kremlowskie media pełne są wezwań do zadawania pytań prezydentowi. Propagandystom zależy na tym, aby prezydent dobrze wypadł, niewygodne pytania o niewygodne sprawy nie są na pewno mile widziane.
To kontekst. A teraz konkret. Padła komenda z góry, aby ugasić pożar (sformułowanie Iwana Prieobrażeńskiego http://www.rosbalt.ru/russia/2019/06/14/1786732.html). Jako strażak wysłany został zastępca szefa Administracji Prezydenta Aleksiej Gromow. Spotkał się z grupą wpływowych ludzi mediów, którzy reprezentowali Gołunowa i środowisko (m.in. naczelny „Nowej Gaziety” Dmitrij Muratow) i uzgodnił on dalsze kroki. Kreml zgodził się na wypuszczenie Gołunowa i postawił tylko jeden warunek: jak najszybciej zwinąć protest.
Zaraz po zakończeniu negocjacji minister spraw wewnętrznych Władimir Kołokolcew ogłosił, że śledztwo wobec Gołunowa zostało umorzone. Kołokolcew otrzymał pono „prikaz” o natychmiastowym wyciszeniu sprawy od samego Putina. Cesarz uniósł kciuk w górę: oszczędzić dziennikarza, ukarać jego prześladowców. Czyli funkcjonariuszy średniego szczebla, którzy uszyli śledztwo, mszcząc się za dociekliwe materiały Gołunowa o korupcji i innych ich biznesowych grzeszkach.
Gołunow mógł zdjąć bransoletkę z nogi i ogłosić, że jest wolnym człowiekiem. Zapanowała euforia. Krótka. Dlaczego krótka? O tym w następnym odcinku – wszystko w tym odcinku się nie zmieściło, a pozostało do rozważania jeszcze kilka ciekawych wątków tej sprawy. CDN