25 września. Kreml potyka się o własne nogi i tonąc w kłamstwach w sprawie otrucia Nawalnego, domaga się od Zachodu pełnej współpracy i zrozumienia. Wersje wypływające ze szczytów rosyjskiej władzy są sprzeczne. Chyba że o to właśnie chodzi. Można je streścić tak: „Nawalny nie został otruty. To znaczy został otruty, ale to nie był nowiczok. Znaczy się to był nowiczok, ale absolutnie nie był to rosyjski nowiczok, bo Rosja nigdy nie produkowała nowiczoka. A właściwie to był nasz nowiczok, ale Nawalny sam go zażył, a może nawet sam go upitrasił gdzieś na Łotwie”. Niewiarygodne? Nie szkodzi.
Miedziane czoła rosyjskich polityków obficie spływają potem, zwoje mózgowe skręcają się i rozkręcają, aby wycisnąć kolejny fake, który można wrzucić do przestrzeni medialnej. Dla odwrócenia uwagi, dla zamącenia wody, dla opuszczenia zasłony itd. Najpierw szef wywiadu Siergiej Naryszkin zapewniał, że Rosja zniszczyła wszystkie zapasy nowiczoka zgodnie z konwencją o zakazie broni chemicznej (wspominałam o tym w poprzednim odcinku epopei o otruciu Nawalnego: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2020/09/18/butelka-z-nowiczokiem/). Zaraz potem znana z prymitywnej konfabulacji rzeczniczka rosyjskiego MSZ Maria Zacharowa wypaliła, że Rosja nigdy nie produkowała nowiczoka. Zatem gołosłowne oskarżenia Zachodu o otrucie Nawalnego nowiczokiem nie mają żadnych podstaw.
No i jakże tu nie wierzyć tym koryfeuszom samej prawdy i tylko prawdy? Obie wypowiedzi pomniejszych harcowników zbladły jednak wobec tego, co mówił w tej sprawie szef wszystkich szefów. Francuska „Le Monde” zacytowała fragment rozmowy telefonicznej prezydentów Macrona i Putina. Zadzwonił Macron i spytał wprost o Nawalnego. Władimir Władimirowicz westchnął i wyraził przypuszczenie, że Nawalny sam się otruł substancją z grupy nowiczok. Bo ten nowiczok ma mniej skomplikowaną formułę, niż wcześniej przypuszczano [w domyśle: a zatem można go wyprodukować bez mała domowym sposobem]. A tak w ogóle, to należy sprawdzić wersję, czy trucizny Nawalny nie skołował sobie z Łotwy, gdzie mieszka, zdaniem Putina, jeden z twórców nowiczoka [nie wiadomo, kogo Putin miał na myśli]. Poza tym nie ma się co roztkliwiać nad Nawalnym, bo to człowiek niepoważny, taki internetowy bałamut, do tego symulant, a ta cała jego Fundacja Walki z Korupcją to narzędzie do szantażowania deputowanych i urzędników.
Tyle „Le Monde”. Szok? Szok. Mimo wszystko szok. Chociaż przecież nie od dziś znamy geniusz zła Władimira Władimirowicza, jego firmowy styl wykręcania kota ogonem, zaprzeczania rzeczywistości tam, gdzie wygląda ona niekorzystnie dla Kremla. Co na putinowskie dictum główny lokator Pałacu Elizejskiego? Można sądzić po przemówieniu w ONZ. Macron powiedział: „W celu zapewnienia naszego wspólnego bezpieczeństwa jeszcze raz wzywam Rosję, aby wyjaśniła w najdrobniejszych szczegółach próbę zabicia opozycjonisty przy pomocy substancji paralityczno-drgawkowej z grupy nowiczok […] Francja nie zamierza akceptować obecności broni chemicznej w Europie”.
Komentarz do słów Putina opublikował też sam zainteresowany. W mediach społecznościowych Nawalny napisał: „Władimir Putin powiedział francuskiemu koledze, że Nawalny sam mógł zażyć truciznę. Niezła wersja. Uważam, że zasługuje na drobiazgowe sprawdzenie. W kuchni wypichciłem sobie porcję nowiczoka. A w samolocie po cichu golnąłem z manierki. Wpadłem w śpiączkę. Ale zawczasu dogadałem się z żoną, przyjaciółmi i współpracownikami, że jeżeli ministerstwo zdrowia będzie się domagać, aby mnie zawieźli na leczenie do Niemiec, to żeby w żadnym razie się nie zgadzali. Bo ostatecznym celem mojego chytrego planu było umrzeć w omskim szpitalu i wylądować w omskiej kostnicy. Ale Putin mnie ograł. Jego się nie da tak po prostu wywieść w pole. W rezultacie jak ten idiota przeleżałem w śpiączce osiemnaście dni, a celu nie osiągnąłem. Moja prowokacja się nie udała!”.
Dobre wiadomości są takie, że Nawalny czuje się coraz lepiej. Został wypisany ze szpitala. Ma pozostać w Niemczech do końca rehabilitacji. Nad jego planami powrotu do Rosji zawisł jednak znak zapytania. Wczoraj się okazało, że 27 sierpnia, gdy opozycjonista znajdował się jeszcze w stanie śpiączki, komornicy zajęli jego mieszkanie. Jest to związane z roszczeniem Jewgienija Prigożyna, który domaga się 88 mln rubli. Prigożyn jakiś czas temu zapowiedział, że puści Nawalnego i jego fundację w skarpetkach. Wykupił długi od firmy Moskowskij Szkolnik (znowu Prigożyn!).
W ramach miłych dialogów z władzą Nawalny zaczął domagać się zwrotu ubrania, które pozostało w Omsku: „Skoro po miesiącu nie wszczęto śledztwa, to poproszę moje ubranie”. To może być ważny dowód w sprawie. Wczoraj rosyjska telewizja w głównym wydaniu wieczornego dziennika powiedziała mimochodem, że ubranie, którego zwrotu domaga się teraz Nawalny, zabrała jego żona Julia. „Niech pan nie krzyczy na naszego pracownika. Ja tutaj jestem kierownikiem tej szatni! Nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi? Cham się uprze i mu daj. No skąd ja wezmę, jak nie mam”.
Do rosyjskich tłumaczeń pasuje jeszcze jeden fragment cytowanego arcydzieła: „Warunki na zgrupowaniu miałyśmy dobre i to nieprawda, że dach przeciekał, zwłaszcza że w ogóle nie padało”. A tak na marginesie – mam wrażenie, że trener, który „dba o nas jak ojciec rodzony”, wygląda ostatnio jakoś marnie. Na spotkaniu z Łukaszenką niby siedział bardzo władczo, ale sprawiał wrażenie przygaszonego. Mam coraz częściej skojarzenia z późnym Leonidem Ilijiczem.
Szanowny Panie!
Bardzo dziękuję za komentarz. Tak, ojciec rodzony w bunkrze w Nowo Ogariowie chyba nabawił się nie tylko ziemistej cery, ale innych przypadłości. Podobno szybko się męczy, ogólnie ma wszystkiego dość. Przyglądam mu się codziennie za pośrednictwem telewizji rosyjskiej, która oprawia migawki entuzjastycznymi okrzykami na cześć, ale nawet wybitnym specom od wizerunku coraz trudniej zamaskować znużenie umiłowanego przywódcy.
Serdeczniempozdrawiam
Anna Łabuszewska
Rosyjska machina propagandowa opanowała technikę zakłamywania wydarzeń bardzo dobrze. Wystarczy porównać dwa wydarzenia – zatonięcie Kurska w 2000 roku i zestrzelenie MH 17 w 2014. I w jednym, i w drugim przypadku formuła zakłamywania była bardzo prosta – wypuścić bardzo dużo (nie 3-4, ale 10-15) wersji, niechaj będą wzajemnie sprzeczne, bezsensowne i oparte na wymyślonych bzdurach, to nieważne. Ważne, aby ich było dużo, bo wtedy przeciętny konsument informacji nie będzie wiedział, jak odróżnić prawdę od kłamstwa i po prostu przestanie wierzyć w cokolwiek. Porównując te dwa wydarzenia widać jednak, że Rosjanie znacznie lepiej potrafią posługiwać się mediami społecznościowymi (których prawie nie było w 2000 roku, i bzdurnych wrzutek nie było jak robić – rola tradycyjnej prasy i TV wtedy była znacznie większa) – używając ich (fikcyjnych kont, portali z częściowo prawdziwymi informacjami „o życiu gwiazd”, nawet mediów tradycyjnych jak TV) po to, aby tę samą bzdurę nagłaśniać z kilku stron – wtedy jest ona bardziej wiarygodna. A że nadal bzdurna – to nie problem.
Niestety, smutna konstatacja jest taka, że jako cywilizacja nie mamy teraz dobrze działających mechanizmów odróżniania prawdy od fałszu. Wierzę, że takie mechanizmy w odniesieniu do Internetu zostaną z czasem wypracowane (i jednocześnie, nie zaburzą wolności słowa – bo to też jest krytyczne), ale na razie ich nie ma. Ale póki piekła nie ma, to i nowiczoka można produkować na Łotwie albo w kuchni, można sobie przemyć płuca wybielaczem aby zabić koronawirusa i w ramach walki z globalnym ociepleniem spalić jeszcze trochę węgla.
Szanowny Panie!
Bardzo dziękuję za komentarz.. Metoda zakłamywania rzeczywistości poprzez wrzucanie wielu sprzecznych wersji została dopracowana przy okazji MH17 i wojny na wschodzie Ukrainy. W przypadku Kurska sytuacja była jednak nieco inna. Wtedy jeszcze telewizja była stosunkowo wolnym medium. W każdym razie był jeszcze pluralizm. Putin nałożył kaganiec na media po Dubrowce.
Serdecznie pozdrawiam
Anna Łabuszewska