26 czerwca. Gdyby żył, skończyłby 60 lat. Śpiewał, że „nasze serca czekają na zmiany”, że ma naszytą „grupę krwi na rękawie”, swoimi szarpanymi na gitarze akordami szarpał nerw czasu, w którym żył. Uwierał stetryczałą sowiecką władzę tą nerwowością, tajemnicą, żyłką do życia.
Jubileusz Wiktora Coja, lidera grupy „Kino”, legendy sowieckiego rocka, miał być okazją do przypomnienia jego twórczości i fenomenu (gdyby ktoś z Państwa chciał sobie przypomnieć, kim był, zapraszam do posłuchania audycji: https://audycje.tokfm.pl/podcast/44216,Biosfera-Wiktor-Coj-O-zmarlym-tragicznie-liderze-grupy-Kino-radzieckim-rocku-i-latach-osiemdziesiatych-opowiadala-Anna-Labuszewska-w-rozmowie-z-Karolina-Glowacka). Ale okazało się, że Coj nadal przeszkadza rosyjskim władzom i jubileusz nie współbrzmi z ponurym rytmem czasu dyktatora pozbawionego ludzkich uczuć. Gdy w dniu urodzin (21 czerwca) na moskiewskim Arbacie ludzie spontanicznie zebrali się, żeby pośpiewać piosenki grupy „Kino”, impreza została rozpędzona jako nielegalne zgromadzenie. Każde nielegalne zgromadzenie to zagrożenie dla władzy Putina. Putin nie lubił i nie lubi rocka. Takim nieuczesanym muzykom może przyjść do głowy jakaś myśl zdradziecka, a z ich wieloznacznych tekstów słuchacz może wyciągnąć nieprawomyślne wnioski. Lepiej uważać. Coj nawet po śmierci straszy władców Rosji zaraźliwym umiłowaniem wolności.
W mieście Nabierieżnyje Czełny miał się odbyć festiwal piosenek Coja. Urzędnikom nie spodobał się program, zażądali, aby organizatorzy przedstawili spis utworów. Nie spodobał im się słynny hymn „Czekamy na zmiany” (Ждем перемен). Organizatorzy stanęli okoniem, festiwal odwołano. Wybuchł skandal, było o tym głośno w mediach. Po kilku dniach ogłoszono, że festiwal jednak się odbędzie, ale dopiero w sierpniu.
Okolicznościowe koncerty odbyły się w rodzinnym mieście rockmana, Petersburgu, a także w Kaliningradzie, gdzie grupa „Kino” wystąpiła z cyfrowym zapisem głosu solisty. Ostatni koncert z udziałem żywego artysty, jaki odbył się na Łużnikach w Moskwie 24 czerwca 1990 r., przypomniał Pierwyj Kanał: https://www.1tv.ru/shows/koncerty/koncerty/k-60-letiyu-viktora-coya-posledniy-koncert-vypusk-ot-24-06-2022 . W finale pojawia się piosenka o oczekiwaniu zmian, jakiej nie chcieli słyszeć urzędnicy w Nabierieżnych Czełnach. Ta piosenka towarzyszyła niemal wszystkim wielkim falom protestów w czasach Putina. Widocznie teraz wywołuje skojarzenia u lokajów putinowskich porządków, że to protest song, którego raczej trzeba unikać.
W mediach społecznościowych wiele osób o różnej orientacji politycznej przypominało postać i twórczość Coja i zastanawiało się, co by dzisiaj powiedział, do jakiego obozu przystał. Niegdyś dobrze się zapowiadający pisarz, a obecnie radykalny proputinista Zachar Prilepin zasugerował, że Coj, wnuk oficera NKWD, na pewno nie siedziałby przy jednym stole z dwoma innymi weteranami rocka: Borysem Griebienszczikowem i Andriejem Makariewiczem, którzy nie popierają wojny w Ukrainie i dają temu wyraz. Pojawiły się też twierdzenia, że Coj byłby za separatystami w Doniecku, skoro jego pieśni są natchnieniem dla „obrońców rosyjskiego świata” w tym regionie. Dalej poszedł artysta-putinista Aleksiej Siergijenko, który namalował Wiktora Coja w mundurze rosyjskiego żołnierza z naszywką z literą Z (https://twitter.com/svtv_news/status/1539590238535835652). Te insynuacje, że Coj byłby za Putinem, są co najmniej podłe – zmarły wiele lat temu muzyk nie może tego potwierdzić ani temu zaprzeczyć. Ale ubieranie Coja w mundur jest już kompletnym odlotem – Coj był pacyfistą, uchylił się od obowiązku odbycia zasadniczej służby wojskowej, nienawidził wojny, przemocy: https://www.youtube.com/watch?v=WMS0EBNPN0k