16 sierpnia 2025. Jednak do spotkania Donalda Trumpa i Władimira Putina w bazie Elmendorf-Richardson na Alasce doszło. Putin przyleciał. Amerykańscy żołnierze na klęczkach rozkładali przy trapie jego samolotu czerwony dywan. Po tym dywanie gość z Moskwy stąpał radośnie uśmiechnięty. Na końcu tej ścieżki koloru krwi czekał gospodarz równie radośnie uśmiechnięty. Uwagę zwrócił nie tylko ten entuzjastyczny wyraz twarzy Trumpa, ale jeszcze i to, że w oczekiwaniu, aż Putin podejdzie, bił mu brawo.
Ten obrazek poszedł w świat i wzbudził huragan dezaprobaty i wielkie niedowierzanie. Oto przywódca najpotężniejszego państwa świata nie może się doczekać, by uścisnąć prawicę zbrodniarzowi wojennemu. Pojęcie przyzwoitości nawet w tak pełnej nieprzyzwoitości dziedzinie jak polityka zdewaluowało się i nadal traci na znaczeniu.
Pozostańmy jeszcze chwilę w sferze wydarzeń o znaczeniu symbolicznym. Po tym jowialnym przywitaniu Trump poszedł dalej w nadspodziewanych uprzejmościach i posadził Putina w swojej limuzynie zwanej „bestią”, w której wozi sam siebie i tylko przy wyjątkowych okazjach wyjątkowych gości. Wykrzywiona w sztucznym uśmiechu wybotoksowana twarz Putina siedzącego na tylnym siedzeniu obok Trumpa też trafiła na pierwsze strony gazet. Bestia w „bestii”.
Znamienny epizod wydarzył się, gdy Putin zbliżył się do grupy dziennikarzy. Korespondentka ABC News Rachel Scott zadała głośno pytanie Putinowi, kiedy przestanie zabijać cywilów na Ukrainie. Putin udał, że nie słyszy/nie rozumie. Zapewne w tym momencie zatęsknił za swoim nadwornym dziennikarzyną Pawłem Zarubinem, który nigdy nie zadaje niewygodnych pytań i używa grubej warstwy wazeliny przy każdym kontakcie z ulubionym interlokutorem z Kremla. Notabene Zarubin przyleciał z Putinem na Alaskę i opowiadał w reportażach telewizyjnych swoje zachwycone bajki (nie wspomniał o antyputinowskich protestach, jakie przetoczyły się przez Anchorage). Nie wiem, czy Zarubin został z całą resztą rosyjskich kolegów po fachu zakwaterowany w dawnym szpitalu covidowym – wielkiej, chłodnej hali klubu hokejowego, w której ustawiono łóżka polowe, odgrodzone cienkimi zasłonkami. Ta spartańska destynacja wywołała niezadowolenie „kremladzi”. Kolejną plagą egipską, która spadła na obsługę propagandową Putina, były kiepsko działające, lub niedziałające wcale, media społecznościowe. Roskomnadzor pod pozorem walki z oszustami zablokował bowiem połączenia wideo i głosowe w dwóch najpopularniejszych komunikatorach WhatsApp i Telegram. No więc im nie zadziałały.
Spotkanie odbywało się pod hasłem „Pursuing peace” (dążąc do pokoju). Szczytne hasło, wzywające do pokoju. Już nikt nie pamiętał w ferworze nowych zdarzeń, że właśnie minął termin kolejnego „twardego” ultimatum Trumpa, który domagał się od Rosji zawieszenia broni na froncie ukraińskim, w przeciwnym razie groził sankcjami. Termin minął, Rosja ultimatum zlekceważyła, a „przeciwny raz” zamiast sankcji przybrał formę przyjaznego poklepywania po ramieniu i innych uprzejmości. Putin znowu zyskał czas.
Rozmowy trwały niespełna trzy godziny. Nic nie podpisano, nic na dobrą sprawę twardo nie uzgodniono, poza zapowiedzią, że w Waszyngtonie już w najbliższy poniedziałek zostanie przyjęty prezydent Wołodymyr Zełenski, a europejscy partnerzy Ukrainy zostaną przez Trumpa poinformowani o przebiegu negocjacji. A zatem ciąg dalszy nastąpi w huku dział (bo o żadnym zawieszeniu ognia nie ma na razie mowy), sprzecznych komunikatów od polityków i równie sprzecznych przecieków prasowych (m.in. o tym, że Putin miałby się zgodzić na zawieszenie broni w zamian za cały Donbas).
Putin może być na tym etapie zadowolony: na oczach świata został potraktowany jak mąż stanu, z którym liczy się prezydent USA. Trump po rozmowach zrobił kolejny ukłon w stronę gościa i udzielił mu pierwszemu głosu przed zgromadzeniem obserwatorów i dziennikarzy. Putin wyciągnął kartkę i przeczytał przygotowany tekst, w którym mowa była o historii (konik Putina), wyłuszczył też po raz nie wiem który stanowisko Moskwy w kwestii Ukrainy: powtórka tych samych, ciągle twardo powtarzanych żądań – usunięcie „praprzyczyn” konfliktu, Rosjanie i Ukraińcy to bratnie narody etc. („Putin pod pojęciem porozumienie pokojowe rozumie kapitulację Ukrainy i odebranie jej suwerenności” – skwitował oświadczenie Putina redaktor naczelny emigracyjnej „Nowej Gazety. Europa” Kiriłł Martynow). Putin zwrócił też uwagę na to, że trzeba pracować nad odbudową dwustronnych stosunków amerykańsko-rosyjskich, które obecnie znajdują się na niskim poziomie. „Next time in Moscow” – powiedział w języku gospodarza. Na co ten uśmiechnął się promiennie. Trump mówił bez kartki, ogólnikowo, że proces pokojowy się zaczął, ale dużo jest do zrobienia, że dużo uzgodnili (ale nie powiedział, co konkretnie) i że była to produktywna rozmowa.
Nie odbyło się zapowiadane wcześniej spotkanie w rozszerzonym gronie ani wspólny lunch. Obie delegacje szybko się po wspomnianym wyżej briefingu zwinęły. Zamiast na obiad Putin pojechał na cmentarz pod Anchorage, na którym spoczywa kilku czerwonoarmistów (zginęli na Alasce podczas sprowadzania samolotów, które Amerykanie podarowali Związkowi Sowieckiemu podczas II wojny światowej). Na cmentarzu doszło do spotkania Putina z prawosławnym arcybiskupem Alaski Aleksijem (samo spotkanie i jego różne aspekty to oddzielny ciekawy temat, może będzie okazja, by go bardziej szczegółowo omówić).
Po powrocie do Moskwy prezydent zwołał na Kremlu naradę z członkami Rady Ministrów, kierownictwem Dumy i Rady Federacji, na której poinformował o wynikach rozmów z Trumpem. Nazwał swoją wizytę na Alaskę „bardzo pożyteczną”. Podkreślił, że mógł spokojnie i ze szczegółami przedstawić stanowisko Moskwy w konflikcie ukraińskim. „Moim zdaniem ta rozmowa – szczera, pełna treści przybliża nas do odpowiednich decyzji” – powiedział. Żadnych szczegółów nie ujawnił. Ale przecież stanowisko Rosji w sprawie Ukrainy poznaliśmy już pod koniec 2021 r., jeszcze przed pełnoskalową inwazją, Jak widać, Kreml nie zamierza go zmieniać, nadal odmawia Ukrainie prawa do decydowania o sobie.
Po przystanku Alaska kolejny przystanek – Waszyngton.