Do rozgłośni radiowej Echo Moskwy zadzwoniła pewna rosyjska emerytka i podniesionym głosem zaczęła rugać na czym świat stoi Ukrainę: „my im płacimy [za tranzyt], a oni nam nie płacą [za gaz], jak tak można, na co oni sobie pozwalają”. Prowadzący dziennikarze określili ten histeryczny telefon emerytki jako typowy głos zmanipulowanej przez oficjalną propagandę publiczności. „Gdyby nie było pomarańczowej rewolucji, to histerycznych tonów w wypowiedziach oburzonych rosyjskich emerytów i nie tylko emerytów pod adresem Ukrainy by nie było”. Chyba rzeczywiście coś na rzeczy jest. Porównajmy to, co widać gołym okiem.
Drugim ważnym dla rosyjskich surowców energetycznych krajem tranzytowym jest Białoruś. Formalnie wysuwanym przez Gazprom powodem zawieszenia dostaw dla Ukrainy był brak podpisanego kontraktu na tegoroczne dostawy i brak ustaleń co do ceny za rosyjski gaz i ceny za ukraiński tranzyt oraz niespłacony dług za gaz (Ukraina choć po terminie, ale zaległości już wypłaciła). Tymczasem Białoruś też nie ma podpisanego na ten rok kontraktu na dostawy i tranzyt gazu. Płacić też nie ma czym – pilnie rozgląda się wokół za kredytami, Rosja obiecała jej już kolejny.
I co? I rosyjskie emerytki nie dzwonią do radia z awanturą. Ale co tam rosyjskie emerytki – prezes Gazpromu Aleksiej Miller nie rwie sobie z tego powodu włosów z bujnej koafiury i nie zapowiada stalowym głosem, że jeśli Białoruś nie siądzie do stołu negocjacyjnego i nie zapłaci 450 dolców za tysiąc metrów sześciennych gazu, to on zakręci kurek i basta. Na razie nieznana jest nam cena, jaką Białoruś zgodziła się (lub zgodzi) zapłacić za tegoroczne rosyjskie dostawy – może 200 dolarów, a może mniej, a może więcej. Co w zamian? Media spekulują, że prezydent Łukaszenka na ostatnim spotkaniu z Dmitrijem Miedwiediewem pod koniec grudnia obiecał, że wiosną białoruski parlament uzna niepodległość Osetii Południowej i Abchazji i to jest prawdziwa cena za rosyjskie ulgi gazowe dla Białorusi.
Jednym słowem: z Mińskiem Moskwa może robić polityczno-gazowe deale, a z Ukrainą nie może.
Gazowa gra Rosji z Ukrainą jest bardzo złożoną partią. Rosji chodzi nie tylko o wyszarpanie jak najkorzystniejszej ceny za surowiec, choć o to chodzi też (w warunkach kryzysu ceny na gaz spadają tak samo, jak ceny na ropę – są od cen ropy ściśle uzależnione; Gazprom nie może się w tym roku spodziewać tak wysokich wpływów ze sprzedaży surowca, jak w roku 2008). Najbardziej chodzi o „rozmiękczenie” Ukrainy i wybicie jej z głowy europejskich, natowskich i w ogóle wszelkich autonomicznych aspiracji. Chodzi też o to, by w Europie zapanowało przekonanie, że Ukraina jest niepewnym partnerem. Chodzi i o to, żeby wzrósł nacisk na zbudowanie w Europie gazociągów omijających Ukrainę (North i South Stream), skoro – jak pragnie wykazać teraz Rosja – nie można polegać na Ukrainie jako kraju tranzytowym. Chodzi i o samą Ukrainę. Od wielu lat niespełnionym marzeniem rosyjskich „gazowników” jest przejęcie kontroli nad ukraińskimi magistralami gazowymi. Ukraina broni ich jak niepodległości. Tegoroczny konflikt gazowy pomiędzy Rosją a Ukrainą różni się od poprzednich tym, że oba kraje – choć w różny sposób i w różnym stopniu – przeżywają głęboki kryzys. Osłabienie ukraińskich podmiotów gospodarczych mogą wykorzystać rosyjskie. Stojący na skraju niewypłacalności ukraiński Naftohaz to łakomy kąsek. Nie tylko Naftohaz zresztą. Ukraina znajduje się ponadto w bardzo delikatnej sytuacji politycznej: wewnętrzne skłócenie ukraińskiego obozu rządzącego sprzyja Moskwie w rozgrywaniu karty gazowej.
Rosyjska propaganda jest w tym roku wyjątkowo brutalna. „Ukraina kradnie gaz”, „Ukraina okrada Europę” – to są stwierdzenia, które powtarzają się codziennie w rosyjskich mediach. Naftohaz odbija piłeczkę, twierdząc, że to Rosja nie dotrzymuje warunków umowy i nie dostarcza wymaganych wielkości gazu, które mają dopłynąć do Europy, a Ukraina w sytuacji zakręconego kurka korzysta wyłącznie ze źródeł własnych i zgromadzonych zapasów (a zapasy ma, bo w kryzysie energochłonny przemysł redukuje produkcję, a więc i zużycie gazu).
Widać, że obie strony są zdeterminowane. Jak długo potrwa spór? Trudno powiedzieć. Dziś wydano napawający choć odrobiną optymizmu komunikat, że rozmowy ukraińsko-rosyjskie zostaną wznowione 8 stycznia.
A co zrobi Europa gdy Rosja postanowi sprzedać gaz np do Chin, Japonii? Blisko od źródła i zagwarantowana wypłacalność rozwijającej się potęgi. Przecież zasoby norweskie nie są w stanie pokryć potrzeb Zachodu. Przecież gospodarka zachochodnia bez dostaw rosyjskich nie poradzi sobie. Wystarczy tylko by w Moskwie wspomnieli „niechcąco” o możliwości sprzedaży na Wschód i szybko znajdą się banki , które sfinansują budowę gazociągu bałtyckiego a wtedy już po nas.
Norweskie spółki z Gazpromem porozumienie o strategicznej współpracy podpisały,co w nim i o wspólnym złoża w strefie rosyjskiej eksploatowaniu mowa jest,co z Norwegią sąsiaduje.TAK WIĘC NORWEGIA EKSPLOATACJĘ GAZU NA WIELE DZIESIĄTEK LAT ZAGWARANTOWANĄ MA.Coś tam odkryli i w swoje strefie zresztą też…GAZU CI NA ZIEMI CO NAJMNIEJ NA 100 LAT DOSTATEK…Zeby jeszcze ceny do rosyjskich obniżyć chcieli(ha ha)
Grupa Laokoona, a nie Laokona. pf.
Racja, bardzo dziekuję.
Każdy walczy o swój interes. Mnie się podoba jak robi to Rosja.A może lepiej Pani napisałaby o tym że Ukraina w 2008 kupowała w Rosji gaz po 179 dol., a sprzedawała odbiorcom w swoim kraju po 320. A marża – około 140 dol. – nie wiadomo gdzie. W kieszeni Juszczenki czy Timoszenki? Możeby Pani ją poszukała, pomogłaby Ukraińcom znaleść swoją kasę. Inaczej wzgląda tak że Pani „walczy” nie wiadomo o co.