Demonstrowanie przyjaźni z antyamerykańsko nastawionymi krajami Ameryki Południowej stanowi od pewnego czasu ulubione danie w menu rosyjskiej polityki zagranicznej.
Wczoraj Moskwę odwiedził prezydent Boliwii, Evo Morales, znany z ekstrawaganckiego stylu ubierania się (nie nosi garniturów zachodniego kroju ani krawatów, tylko stroje nawiązujące stylistyką do odzieży Indian Aimara, plemienia, z którego wywodzi się sam Morales) i nieprzyjaznego stosunku do gringos z Waszyngtonu. „Byłbym bardzo rad, gdyby góry w moim kraju pokrył taki śnieg, jaki pada dziś w Moskwie” – powiedział zamorski gość na początku rozmów na Kremlu, olśniony przepychem kapiących od złota sal i wirującymi nad Kremlem płatkami śniegu. Ale przyjechał nie po to, by rozmawiać o śniegu, tylko o tematach rozwojowych – energetyce i wojskowości. Prezydent Miedwiediew podczas jesiennego tournee po Ameryce Łacińskiej obiecał partnerom, że Rosja wejdzie tam mocno do gry w dziedzinie zagospodarowywania złóż gazu i ropy oraz zawrze nowe kontrakty na dostawy broni (tak na marginesie – w tym roku rosyjska kompania sprzedająca broń – Rosoboroneksport planuje zarobić niebagatelną kwotę 20 mld dolarów). Boliwia chce kupić rosyjskie śmigłowce Mi-17. Za co? No, właśnie, nie za bardzo wiadomo. Prasa pisała, że Morales przyjeżdża do Moskwy po kredyt, bez którego Boliwii trudno związać koniec z końcem. Prezydenci po rozmowach nie zająknęli się jednak o kredycie. Zapowiedziano jedynie, że w długoterminowej perspektywie (do 2030 roku) „strona rosyjska będzie brała udział w zagospodarowaniu złóż gazu w Boliwii”. Gazprom prowadzi z boliwijskimi partnerami szerokie konsultacje, podpisano memorandum, a rosyjska kompania ma zainwestować w eksplorację trzech boliwijskich złóż gazu okrągłą sumkę 3 mld dolarów.
W podpisanej przez prezydentów politycznej deklaracji mowa jest o tym, że Boliwia podziela opinię Moskwy, która obawia się budowy amerykańskiej tarczy antyrakietowej w Europie i rozszerzenia NATO na wschód. Czy to wystarczy, aby zasłużyć na wielomiliardowy kredyt od Rosji?
Rosja ostatnio szczodrze wyposaża w kredyty partnerów – kredyty otrzymały Białoruś, Kirgizja, ukraińska premier negocjuje pono kredyt w wysokości 5 mld dolarów (oficjalnie potwierdziła, że rozmawia z Moskwą o kredycie, nic nie wiadomo na razie o warunkach, na jakich kredyt zostałby udzielony). Na Kreml zjeżdżają po kolei również świeżo skaptowani przyjaciele z Ameryki Południowej – był prezydent Nikaragui, był Raul Castro z Kuby, teraz Morales. I wszyscy z ręką wyciągniętą do zgody i… kredytów. Jednocześnie kryzys codziennie weryfikuje rosyjskie zaskórniaki, zgromadzone w latach petrodolarowego deszczu. Budżet już się nie dopina, bezrobocie rośnie, rosną zaległości w wypłatach. A tu – jeszcze kredyty dla zagranicy. Widać, że Kreml jest jednak gotów wysupłać te miliardy, korzystając z koniunktury, jaką stwarza kryzys. Kryzys osłabił Rosję, ale jeszcze bardziej osłabił sąsiadów. Moskwa kuje więc żelazo, póki gorące. Może to na razie tylko gra, może tylko obietnice, które nie mają w tej chwili pokrycia w kasie. Ale obietnice znaczące. Federacja Rosyjska wykorzystuje też niszę, jaka powstała w Ameryce Południowej, w krajach, których przywódcy odwrócili się od tradycyjnych partnerów z Waszyngtonu. I demonstruje, że ma tam dalekosiężne plany. Może to tylko gra na zwłokę, wyrabianie sobie niskich blotek, które prezentuje się jako atuty. Moskwa podjęła nową grę ze Stanami Zjednoczonymi. Obecność Rosji – właściwie na razie jedynie zapowiedź tej obecności – na kontynencie południowoamerykańskim też może być kartą przetargową w tej grze. W prężeniu muskułów rosyjska dyplomacja jest akurat niezła.
Aneczko;twoja rusofobia tylko Ci przyniosła masę zmarszczek co przyczyniło się do zmiany wizerunku przy pomocy tapety,lecz mądrości gdy ktoś niema to żaden krem jej nie uleczy a głópota pozostaje wieczna wrodzona genetycznie.
No pewnie, jak ktoś nie wylewa tylko miodu na jest zaraz rusofobem. Niestety prawda jest bolesna, może zamiast bluzgać lepiej się zainteresować rzeczywistością, ta nie jest taka cudowna jak ruska TV mówi.