W przyszłym tygodniu do Moskwy przyjedzie prezydent USA Barack Obama. Przygotowanie ogniowe w mediach już się zaczęło. I prezydent Miedwiediew, i prezydent Obama w wypowiedziach dla blogosfery, gazet i agencji zapewnili, że mają jak najlepsze zamiary (choć w wideo-poście zamieszczonym w prezydenckim blogu gospodarz Kremla ocenił obecny stan stosunków amerykańsko-rosyjskich jako „bliski zimnej wojnie”, zaraz jednakowoż dodał, że spotkanie z kolegą Obamą powinno ten chłód ocieplić).
Obama chce w Moskwie zademonstrować dobre chęci i umiejętność osiągania porozumienia w najtrudniejszych kwestiach. Już kilka miesięcy temu wysocy przedstawiciele jego administracji zapewniali, że Biały Dom chce nacisnąć na guzik z napisem „reset” w złych stosunkach z Rosją i zacząć „wsio s naczała”.
Na liście najważniejszych spraw do omówienia figuruje wynegocjowanie nowego traktatu rozbrojeniowego. Można by z przekąsem dodać: jak za starych dobrych czasów. Politolog z moskiewskiego ośrodka Carnegie, Lilia Szewcowa pisze wręcz wprost, że wskrzeszenie tematyki rozbrojeniowej w dialogu rosyjsko-amerykańskim to świadectwo tradycyjnego braku zaufania pomiędzy Moskwą i Waszyngtonem. Stany nie prowadzą analogicznych negocjacji z Francją czy Wielką Brytanią – w stosunkach z tymi krajami panuje w sprawie zbrojeń zgoda: to sojusznicy, którzy stosują się do tych samych zasad. „Kilka lat temu naiwni Amerykanie uważali, że w stosunkach z Rosją osiągnęli taki poziom zaufania, że nie muszą już liczyć sobie nawzajem głowic ani debatować na temat pułapów ich liczebności. Jakże Amerykanie się omylili. Przez ostatnie lata rosyjska elita z powodzeniem dowodziła, że tak nie jest. Dzisiaj Amerykanie dostrzegli swój błąd i zasiedli z Rosjanami do liczenia głowic. Co to oznacza? Że dialog jądrowy okazał się znów – jak w czasach radzieckich – głównym daniem w menu dwustronnych stosunków, to oznacza także, że obie strony są nadal przeciwnikami strategicznymi, którzy nie potrafili podnieść swoich stosunków do rangi partnerstwa. Dlaczego? Ano, dlatego że nie mogą być partnerami państwa, z których jedno wrogość w stosunku do tego drugiego ustanawia czynnikiem swojej konsolidacji”.
Dla Moskwy możliwość prowadzenia dialogu jądrowego z Waszyngtonem na oczach świata jest ważna ze względów prestiżowych – arsenał jądrowy to jedyny bodaj atrybut supermocarstwa, jaki pozostał w rękach Kremla. A więc możliwość odświeżenia wizerunku najważniejszego partnera USA, a w każdym razie jeśli nawet nie najważniejszego, to takiego, z którym Waszyngton musi się liczyć.
Ale poza tymi tematami „z wyższej półki” przywódcy USA i Rosji mają do omówienia jeszcze pragmatyczne sprawy bieżące. Od stanowiska Moskwy w znacznej mierze zależy rozwiązanie problemu zaopatrzenia operacji w Afganistanie. Jeśli prezydentom uda się wypracować porozumienie o tranzycie ładunków do Afganistanu, to może to wpłynąć na poprawę chłodnego klimatu w stosunkach dwustronnych. Trzeba przy tym pamiętać, że obecność sił sojuszniczych w Afganistanie leży jak najbardziej w interesach Rosji. Klapa Amerykanów w Afganistanie byłaby oczywiście nie lada gratką dla antyzachodniej, przede wszystkim antyamerykańskiej rosyjskiej propagandy, ale w perspektywie byłaby również klapą Rosji, która nie byłaby w stanie ani utrzymać pod kontrolą swoich południowych granic, ani coraz bardziej nadwątlanych wpływów w postsowieckiej Azji Centralnej.
Komentatorzy zwracają uwagę na pewien „alergen”, który kryje się w programie drugiego dnia wizyty Obamy w Moskwie. Przewidziane jest natenczas spotkanie z przedstawicielami kręgów „pozakremlowskich”, z organizacjami społecznymi, biznesmenami, studentami, opozycją pozasystemową (m.in. w spotkaniu weźmie udział Garri Kasparow, lider antykremlowskiej opozycji).
No i jeszcze jedno: Obama de facto będzie rozmawiał nie z samym Miedwiediewem, a z tandemem Miedwiediew-Putin. Czy będzie to jedna rozmowa czy dwie różne rozmowy i co z tego wyniknie?
$. jak rozmawiają o rozbrojeniu , to znaczy będą się zbroić !