Czy ktoś kołysze łódką?

W żadnym kraju władzom nie są miłe demonstracje protestu. Ale rosyjskie władze wszystkich szczebli, a w szczególności tych wyższych, są na protesty wyczulone wyjątkowo. Dlaczego? W uproszczeniu: poparcie społeczne jest legitymacją władzy. Stąd dbałość o pięknie wylakierowany obrazek telewizyjny i nerwowa reakcja na jakiekolwiek przejawy niezadowolenia.

Kiedy rok temu przez Kraj Nadmorski na Dalekim Wschodzie przetoczyły się oddolnie zorganizowane protesty przeciwko drakońskim cłom na wwożone z zagranicy samochody (Władywostok żyje ze sprowadzania japońskich używanych samochodów), władza centralna wpadła w popłoch. Do Władywostoku wysłano podstołeczny OMON, aby pałami wybił z głowy demonstrantom pomysły na kolejne protesty. Nałożono ścisłą blokadę informacyjną, rzecz wypłynęła do mediów i stała się znana dzięki opublikowaniu w Internecie zdjęć z demonstracji, której towarzyszyły dziarskie poczynania omonowców. Protesty we Władywostoku miały charakter ekonomiczny, polityczne hasła pojawiały się na manifestacjach (było ich kilka) sporadycznie.

Miał powstać ruch społecznego oporu, ale jakoś po kilku miesiącach sprawa przycichła.

Tym razem protest wybuchł z drugiej strony Federacji Rosyjskiej – w obwodzie kaliningradzkim. Demonstracja (na którą miejscowe władzy wydały zezwolenie) zgromadziła około dziesięciu tysięcy ludzi. Jak na niewielki obwód to bardzo dużo. Ludzie protestowali przeciwko wprowadzeniu wysokich opłat transportowych, które szczególnie boleśnie biją po kieszeni mieszkańców, żyjących ze sprowadzania samochodów z Europy. A przy okazji wyciągnięto inne bolączki – wysokie ceny na wszystko, lekceważący stosunek władz, pogarszającą się sytuację gospodarczą.

Oprócz postulatów stricte ekonomicznych podczas demonstracji zgłoszono hasła polityczne: żądano dymisji gubernatora (któremu zarzucano m.in., że nie umie bronić interesów mieszkańców i zgadza się na wszystkie regulacje wprowadzane przez krwiopijców z Moskwy) i premiera Putina, wznoszono okrzyki przeciwko partii Putina Jedinaja Rossija (na jednym z plakatów widniał napis: Jedinaja Rossija – jedina protiw rossijan).

W Kaliningradzie od kilku lat sytuacja się pogarsza – przysłany z Moskwy gubernator Gieorgij Boos (którego kadencja właśnie się kończy) miał za zadanie przykręcić śrubę miejscowym „układom”, skłócił się jednak z miejscowymi elitami, najważniejsze stanowiska powierzył kolegom z Moskwy i Petersburga (sytuacji to zasadniczo nie poprawiło, jeden układ zastąpił drugi układ). Wprowadzenie kilka lat temu niekorzystnych dla regionu przepisów, cofnięcie przywilejów (bez których, jak się wydaje, trudno jest żyć specyficznej kaliningradzkiej eksklawie), wypompowywanie środków do budżetu federalnego, wprowadzenie wiz schengeńskich, wreszcie – globalny kryzys gospodarczy wszystko to zaważyło na pogorszeniu się sytuacji regionu. Moskwa chce mieć kontrolę nad regionami, koncentruje władzę w centrum, dąży też do ujednolicenia polityki regionalnej (mimo wielkiego zróżnicowania potrzeb i możliwości poszczególnych podmiotów), co w przypadku Kaliningradu doprowadziło do frustracji elit i społeczeństwa i „wylało się” na ulicę.

Podobnie jak w przypadku demonstracji we Władywostoku, tak i teraz nie nagłaśnia się w rosyjskich mediach sprawy protestu w Kaliningradzie. Informują o tym gazety internetowe i tradycyjne, ale telewizja – nie. Według zasady „po co babcię denerwować, niech się babcia cieszy”. Widocznie pracujący w centralnych kanałach telewizyjnych inżynierowie dusz ciągle nie są gotowi, by pokazać ogółowi społeczeństwa hasło: „Wszystkiemu winien jest Putin”.

Swoje polityczne pieczenie starają się upiec i partie opozycyjne – pozasystemowa „Solidarność” (organizator protestu) i koncesjonowani komuniści pod pachę z partią Żyrinowskiego (które się do protestu czujnie przyłączyły). Lokalne elity podgrzewają atmosferę wokół gubernatora, którego bardzo chciałyby się wreszcie pozbyć. Na razie poleciała głowa urzędnika w kancelarii prezydenta, który odpowiadał za kontakty z obwodem kaliningradzkim, do Kaliningradu przyjechał desant członków partii Jedinaja Rossija, mają się odbywać spotkania przedstawicieli władz z organizatorami protestu (na razie odwołano wyznaczone spotkanie gubernatora z szefem miejscowego oddziału „Solidarności”).

Wydaje się, że protest w Kaliningradzie ma zasięg lokalny i wynika z niedowładu miejscowych elit. Nie wiadomo, czy i jakie zostanie znalezione antidotum. Czy inne regiony mogą wziąć przykład z obwodu kaliningradzkiego (o ile będą miały szanse się dowiedzieć, że jakiekolwiek protesty miały miejsce)? Kryzys mocno podpiłował fundamenty spokoju społecznego, w wielu regionach – zwłaszcza tam, gdzie padają wielkie zakłady przemysłowe, utrzymujące całe miasta – sytuacja nie jest różowa. Do protestów może zatem – i zapewne będzie – dochodzić w oddzielnych ośrodkach. I z przyczyn, o których powyżej, wiadomości o nich będą wyciszane przez władze i zagłuszane doniesieniami z frontu propagandy sukcesu.

Jeden komentarz do “Czy ktoś kołysze łódką?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *