13 września. Dwaj panowie w granatowych kurtkach, których Wielka Brytania podejrzewa o otrucie Siergieja i Julii Skripalów w Salisbury w marcu br. przy pomocy substancji Nowiczok, dziś zaprezentowali się światu w granatowych swetrach. To znaczy nie wiem, czy to byli oni czy jacyś dwaj panowie, których przedstawiono jako Aleksandra Pietrowa i Rusłana Boszyrowa. Ale po kolei.
Jak pisałam kilka dni temu w blogu (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2018/09/08/jezdzcy-bez-glowy/), brytyjskie władze opublikowały wizerunki dwóch Rosjan podejrzanych o atak na Skripalów. W komunikacie stwierdzono, że to funkcjonariusze wywiadu wojskowego GRU, a o wysłaniu ich z misją specjalną musiały wiedzieć władze Rosji i to na najwyższym szczeblu. Rosyjskie media państwowe obficie zaprzeczały wersji Brytyjczyków.
Tymczasem sam najwyższy szczebel odezwał się po kilku dniach. Wczoraj Władimir Putin z firmowym szelmowskim uśmieszkiem powiedział: „My ich znamy, znaleźliśmy ich, to cywile. Niech lepiej sami opowiedzą o sobie, niech się zgłoszą do mediów”. Na efekt tej podpowiedzi nie trzeba było długo czekać. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki Pietrow i Boszyrow zmaterializowali się przed kamerami telewizji RT, obsługującej interesy Kremla i udzielili wywiadu Margaricie Simonian, szefowej stacji. Sami przyszli, sami zadzwonili do samej Margo i natychmiast otrzymali zaproszenie. Pierwsze pytanie, które mogą sobie zadać zadziwieni widzowie: skąd panowie mieli numer telefonu do Simonian. Wyjaśnienie znajdujemy w Twitterze Simonian: „Mój telefon znają realnie wszyscy, nawet roznosiciele kwiatów na 8 marca”. Hmm (powiedzieć, że to bzdura, to nic nie powiedzieć. Powiedzieć, że gromki śmiech komentatorów rozbrzmiewał od Władywostoku po moskwę, to też nic nie powiedzieć – natychmiast powstały setki dowcipów i memów).
Ale pytań, które się nasuwają, jest dużo więcej. Sama tożsamość gości telewizji RT budzi wątpliwości. Są podobni, owszem, ale czy to te osoby? W ostatnich dniach wyciekła do mediów wiadomość, że brytyjskim służbom pomagał w identyfikacji podejrzanych o otrucie Skripalów przewerbowany funkcjonariusz rosyjskich służb, używający kryptonimu Apollon. Może i tych dwóch panów, przedstawionych jako Pietrow i Boszyrow, uda się z czasem rozszyfrować. Z Apollonem czy bez.
Wpierw jednak rozszyfrujmy to, co bohaterowie tej niewesołej bajki opowiedzieli przed kamerą. Rozmowa trwała 25 minut. Na pytanie, co robili w Salisbury, Pietrow i Boszyrow odpowiedzieli, że na Wyspy pojechali w celach rozrywkowych, a do Salisbury wybrali się, bo znajomi twierdzili, że warto obejrzeć to piękne miasto z katedrą o 123-metrowej wieży. Mieli jeszcze jechać do Stonehedge, ale padał deszcz ze śniegiem. Dlatego wrócili do Londynu i przyjechali do Salisbury nazajutrz raz jeszcze. Ciekawy jest passus dotyczący tego, czy przechodzili koło domu Skripalów. „Może i przechodziliśmy, przecież nie wiemy, gdzie on jest”. Czy mieli Nowiczok w opakowaniu po damskich perfumach? „Normalni faceci nie wożą ze sobą damskich perfum”. I jeszcze jeden wątek. Simonian pyta z wyraźnym naciskiem: „Na wideo cały czas jesteście razem, razem mieszkaliście, razem chodziliście. Co was łączy?”. Boszyrow ma gotową odpowiedź: „Proszę nie zaglądać w nasze prywatne życie”. Czy pracują w GRU? Ależ skądże znowu, są biznesmenami w branży fitnesowej, „sportowe jedzenie, witaminy, proteiny”. Wraca wątek wspólnego pobytu, wspólnego pokoju w hotelu. Okazuje się, że wynajęli pokój z jednym łóżkiem. Simonian uspokaja: to nieważne, czy spaliście w jednym łóżku czy nie, nie musicie się usprawiedliwiać.
W materiale BBC, w którym odniesiono się do wypowiedzi Pietrowa i Boszyrowa, a właściwie rozprawiono się z łgarstwem, pokazano m.in. na mapie Salisbury, że panowie raczej nie przechadzali się turystycznie i nie tylko oglądali katedrę (o ile w ogóle ją oglądali), natomiast przemierzyli kawał drogi przez nieturystyczne dzielnice, aby znaleźć się koło domu Siergieja Skripala (https://www.bbc.com/russian/features-45510962). Jak wskazują komentatorzy BBC, w opowieści przedstawionej przez RT nie zgadza się mnóstwo szczegółów.
Politolog Iwan Prieobrażenski w komentarzu dla Deutsche Welle nazywa legendę nieudaną i niewiarygodną. „Dwóch czterdziestoletnich biznesmenów, okazuje się, nie umie korzystać z internetu. Aby poznać rozkład jazdy, muszą pojechać na dworzec. Funkcji prognozy pogody też w komórkach nie mają, śnieg i deszcz zaskakują ich […] To jakieś dinozaury z odległej sowieckiej przeszłości. Niemniej ci ludzie przy całej antypatii do internetu, znaleźli numer komórki do Simonian. 123 metry kłamstwa”. Cały ten teatrzyk jest przeznaczony dla własnej krajowej publiczności. Klasyka gatunku. Kiedy Rosji ktoś na Zachodzie mówi: proszę, oto dowody waszej winy, Rosja przystępuje do rozpylania w powietrzu dużych ilości cukru pudru, aby zmylić ślady, wytworzyć masę wątpliwości itd.
Nawiążę jeszcze do motywu, który nachalnie powtarzał się w wywiadzie: kilkakrotnie pojawiały się czytelne aluzje, że Pietrowa i Boszarowa łączą bliskie stosunki o charakterze intymnym. Komentatorzy w mediach społecznościowych zaraz to wychwycili: z jednej strony to miałoby wyjaśnić, dlaczego panowie jadą do Wielkiej Brytanii „się rozerwać” i podróżują bez partnerek, a z drugiej wzbudzić sympatię do nich zachodniej liberalnej publiczności. Może i tak, a może i nie. W końcu ta historia jest uszyta tak grubymi nićmi, że nic się w niej kupy nie trzyma. Nawet dla niewybrednej publiczności tego cukru pudru jest za dużo. A Zachodowi, zwłaszcza „dziurawej szalupie”, jak określiła Wielką Brytanię rzeczniczka rosyjskiego MSZ Maria Zacharowa, nic nie trzeba tłumaczyć. Z nimi Rosja będzie się kłócić. Do upadłego.
Zaznaczę jeszcze na koniec, że popularny dziennik „Moskowskij Komsomolec” – bez czekania na instrukcję od prezydenta – znalazł Pietrowa. Już 6 września poinformował swoich czytelników (https://www.mk.ru/politics/2018/09/06/dazhe-do-altaya-ne-mogu-doekhat-otravitel-skripaley-petrov-zagovoril.html), że Pietrow pracuje w Tomsku w filii przedsiębiorstwa Microgen, producenta preparatów farmakologicznych (https://en.wikipedia.org/wiki/Microgen). Wyrwali się komsomolcy przed orkiestrę i rozwalili narrację Kremlowi. Przypomina mi to historię z workami w domu mieszkalnym w Riazaniu jesienią 1999 r.
A ciąg dalszy w tej sprawie nastąpi na pewno.
Intryga jak z „Misia” 😉
Pewną dramaturgiczną niezręcznością jest tylko włączenie wątku bohatera artykułu w „Komsomolcu”, który – wbrew temu, co można wywnioskować z Pani tekstu – nie jest przedwcześnie ujawnionym miłośnikiem angielskiego gotyku, później pokazanym w telewizji, ani nikt go jako takiego nie przedstawia. To robotnik z Tomska, któremu z powodu nazwiska i podobieństwa do typa z brytyjskiego monitoringu ludziska żyć normalnie nie dają, a on przecież nigdy za żadną granicę nie wyjeżdżał. „Daże do Ałtaja nie mogu dojechat’”, skarży się prasie. Odkrycie przy tej okazji fabryki nowiczoka w Tomsku jest w tej sytuacji ni pri cziom.
Rozumiem, że nie sądzi Pani, by ci dwaj z telewizji byli prawdziwymi agentami, których – dajmy na to – GRU z powodu nieoczekiwanych komplikacji wysłało na wczesną emeryturę, permanentnie legalizując przybrana na czas akcji pseudonimy i w ogóle tworząc im nową tożsamość. Raczej byłby to casus inspektora policji Arnolda S., który rozpoznał się na zdjęciu przedstawianym jako dowód na agenturalną przeszłość ministra.
Z tym że inspektor nie twierdził, jakoby miał na imię Mieczysław, a zdjęcie pochodziło ze studenckiej wycieczki w Bieszczady. Więc jednak „Miś”. GRU znajduje dwóch niewinnych gości spoza „firmy”, takich Stanisławów Paluchów, a dwaj spece od brudnej roboty przybierają ich tożsamość i lecą do Londynu. Ze względu na to, że casting na osoby łudząco podobne do agentów byłby niewiarygodny jeszcze bardziej niż poszukiwania sobowtóra do „Ostatniej paróweczki”, być może użyto masek jak w „Mission Impossible”. Bo analogia do „Bez twarzy” to chyba jednak przesada.
Reszta już sama składa się do kupy. Brytyjczycy rozpoznali sprawców? Nic nie szkodzi. Wyciągamy panów biznesmenów jak królika z kapelusza i nakłaniamy (dla GRU to chyba nie trudność) do opowiedzenia pani z telewizji o swoich wojażach. Ich problem, że prawdopodobnie nigdy tej katedry na żywo nie zobaczą.
Jedno jest tylko trudne do pojęcia. Ten hotel. Nie chodzi o to, że podrzędny, na co oburzał się jakiś tam przedstawiciel rosyjskich służb („myślicie, że nasi agenci śpią w trzygwiazdkowych norach?”). Chodzi o jedno łóżko. Panowie biznesmeni może tak zwykle śpią, ale przecież to nie oni byli w Anglii. Czy naprawdę oficerowie dla kamuflażu musieli aż tak się poświęcać?
Szanowny Panie! Dziękuję za ciekawy komentarz. Może jeszcze w uzupełnieniu dodam, że legenda dwóch panów w granatowych swetrach jest tak toporna, tak pozbawiona sensu, tak łatwa do podważenia z każdej strony, że wniosek może być jeden: Nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobisz? To znaczy, owszem, byliśmy, owszem, struliśmy, ale możecie nam skoczyć. W Radzie Bezpieczeństwa mamy prawo weta. A że miłość minęła i zwiędły pomidory? Cóż, takie jest życie, nie? Nie kochamy się z Wielką Brytanią i resztą zgniłego Zachodu, więc pa.
A wątek z publikacją „MK” to tylko taka ciekawostka, bez ambicji przełamywania legendy/narracji, bo i tak nie ma co przełamywać w tej sytuacji.
Serdecznie pozdrawiam
Anna Łabuszewska
Bellingcat i The Insider Russia zaczęli weryfikować dokumenty tych panów. Czy tak właśnie się nazywają, jak się przedstawili – wątpliwe. Ale przynajmniej mają na to dokumenty.
https://www.bellingcat.com/news/uk-and-europe/2018/09/14/skripal-poisoning-suspects-passport-data-shows-link-security-services/
I to https://www.fontanka.ru/2018/09/05/075/
Szanowny Panie! Bardzo dziękuję za komentarze. Pietrow i Boszyrow mają stworzoną tzw. legendę. Dość nieudolnie na dodatek. Moskwa chce tym samym pokazać że nie dba o takie szczegóły. Nawet jeśli śledztwo ustali najdrobniejsze szczegóły zbrodni, to Kreml nie potwierdzi tego, nie posypie sobie głowy popiołem. Wręcz przeciwnie – w propagandzie, zwłaszcza na użytek wewnętrzny, będzie lansować tezę, że twierdzenia o udziale rosyjskich służb specjalnych to wrogi spisek, mający na celu zdyskredytowanie Rosji.
Pozdrawiam
Anna Łabuszewska
Kilku dni na przemyślenia potrzebowałem, żeby w sprawie tej wypowiedzieć się.
Przypadek Skripalów ujawnia przede wszystkim zorganizowany system oparty na kłamstwie. Psychologia poucza, że wszyscy ludzie dopuszczają się kłamstwa, nie ma wyjątków. Ale systemy polityczno-społeczne opierające się na kłamstwie są chyba wyjątkowe. Tak myślę i wychodzę z założenia, że tak jest. Bowiem systemy oparte na zakłamaniu w końcu dopadają chyba wszystkich, nawet samych twórców kłamstwa na najwyższych szczeblach. I – jak się wydaje – w końcowym efekcie system taki kiedyś potknie się i zawali.
Myślę, że systemy oparte na kłamstwie są wyrafinowanym złem, złem perfidnym. Bowiem systemy te siłą rzeczy produkują ofiary kłamstw. I ci ludzie, te ofiary, na ogół nie mają żadnych szans na zrehabilitowanie i zadośćuczynienie. Dobro człowieka skrzywdzonego zawsze musi ustąpić dobru, w imieniu którego posłużono się kłamstwem.
Kiedyś byłem podsądnym. I pamiętam „występy” uczestników procesu, który – z powodów panujących w kraju – musiał być oparty na kłamstwie. I pamiętam osoby, jeszcze dni kilka wcześniej moje koleżanki, jak one kłamały w roli świadka. Takie było zapotrzebowanie, a sędzina-przewodnicząca po prostu spijała im z ust ich kłamstwa, ponieważ sprawę czyniły prostą i pożądaną.
Zastanawia mnie sprawa świadków w polskim systemie wymiaru sprawiedliwości. Jakże rzadko dochodzi do wyciągnięcia konsekwencji wobec nieuczciwych świadków. Czas PRL-u jest ponurym okresem, w którym odpowiednimi świadkami załatwiano przeciwników politycznych. Ale i teraz bardzo rzadko słyszy się o zdemaskowaniu fałszywego świadka i konsekwencjach, jakie w związku z tym poniósł. Inaczej jest w procesach amarykańskich, gdzie świadek rzadko porywa się na świadczenie nieprawdy. Ale tu nie chodzi o Amerykę.
A w ostatnich dniach wpadł mi w ręce przypadek Moralnej Firmy. Zdarzył się jej Szef niezbyt chyba zorientowany w obowiązującym systemie kłamstwa. Ludzie dotychczasowego systemu, doskonale funkcjonującego od wieków jak najlepszy zegarek szwajcarski, nagle odkryli zagrożenie. No, tak nagle, to to też nie było… Albo On, albo my. I nuże chuzia na Szefa. W sprytny sposób zarzucili mu, że nie taki on święty, jak udaje. A niechby sobie udawał, co chce, ale on nie szanuje naszego doskonałego systemu opartego na zamiataniu pod dywan! Groźba to niesłychana! Najlepiej będzie go wrobić metodą naszego odwiecznego systemu. Sprawę rozegrano przy pomocy brudnej kałuży. Przy okazji ochlapali dwóch poprzednich Szefów. Obaj, podobno zamiatali pod dywan. Jednmu z nich ta robota nie leżała, więc podał się do dymisji. Drugi w tej robocie był niezwykle biegły. Zgodnie z obowiązującym systemem kłamstwa bronił zasłużonych filarów Firmy. I awansował na niebiańskie wprost poziomy. Teraz sprawa wylazła, jak Beata Szydło w Brukseli. Co z tym fantem robić. Kłamstwa podchodzą do przełyku, duszą w gardle, Firma przenajświętsza, a dywanów ruszać nie wolno. No bo się coś jeszcze wysypie… Moralna Firma nie może zginąć, bo jest wieczna i przenajświętsza. A kłamstw jeszcze więcej niż w kraju Skripalów. A ofiar ile?
Kiedyś, w czasach mojej młodości, czytałem zakazaną książkę, która w tytule miała imię Lukrecji. I myślałem sobie, jak podli muszą być ludzie, którzy podobne książki piszą, żeby oczernić Firmę. Dziś niedobrze mi się robi, gdy myślę o systemach intencyjnie zakłamanych. Takie systemy zawsze rodzą ofiary. A nie są to rzeczy, tylko żywi ludzie. Ludzie, którzy nie mają żadnych szans na przeproszenie i zadośćuczynienie za wyrządzoną im krzywdę.
Szanowny Panie!
Bardzo dziękuję za ten pogłębiony, problemowy komentarz. Zgadzam się z Pańską opinią: „systemy oparte na kłamstwie są wyrafinowanym złem, złem perfidnym. Bowiem systemy te siłą rzeczy produkują ofiary kłamstw. I ci ludzie, te ofiary, na ogół nie mają żadnych szans na zrehabilitowanie i zadośćuczynienie. Dobro człowieka skrzywdzonego zawsze musi ustąpić dobru, w imieniu którego posłużono się kłamstwem”.
W filmie „Człowiek z żelaza” pani Hulewiczowa mówi: „Żadne kłamstwo się długo nie utrzyma”. Oby.
Serdecznie pozdrawiam
Anna Łabuszewska