15 grudnia. Oficjalna propaganda głosiła: w Związku Sowieckim jest tak wspaniale, że ludziom do głowy nie przychodzi, aby kiedykolwiek opuścić ten raj. Wyjazdy za granicę były przywilejem zastrzeżonym dla nielicznej grupy. Pod szczególnym nadzorem znajdowała się dystrybucja dostępu do zgniłego Zachodu. Obywatele, którzy chcieliby wyjechać, ale, zdaniem decydentów, nie powinni (np. pracownicy utajnionych instytutów pracujących dla wojska albo ludzie mający krewnych za granicą), objęci byli klauzulą „niewyjezdnoj” (невыездной). Taki człowiek nie miał szans, aby oficjalną drogą otrzymać paszport zagraniczny, uprawniający do wyjazdu. Mógł składać wnioski w nieskończoność – skutek był zawsze ten sam: odmowa. A im więcej się wokół zagadnienia krzątał, tym większą przyciągał uwagę organów dbających o bezpieczeństwo państwa. Taki starający się stawał się automatycznie obiektem podwyższonego zainteresowania KGB. Niemniej niektórzy byli tak zdeterminowani, że mimo zakazów i obserwacji tworzyli nieprawdopodobne plany ucieczki. Nielicznym udawało się wcielić te plany w życie.
Legendą uciekinierów z sowieckiego raju stał się Stanisław (Sława) Kuriłow. Jak można przeczytać w rosyjskiej Wikipedii, urodzony w 1936 roku, dzieciństwo Sława spędził w Semipałatyńsku. Bardzo chciał pływać, ale matka obawiała się, że się utopi i zabraniała. Nadarzyła się jednak okazja: Sława pojechał na obóz pionierski, gdzie w końcu nauczył się pływać. Pływakiem musiał być od zarania świetnym, na tym obozie pionierskim założył się z kolegami, że przepłynie Irtysz. I przepłynął. W tym miejscu wielka rzeka ma około kilometra szerokości. Sława miał wówczas dziesięć lat. Umiejętności pływackie odegrały kluczową rolę podczas ucieczki.
Gdy miał piętnaście lat, tak go ciągnęło do wody, że uciekł z domu i w Leningradzie chciał się zaciągnąć jako majtek na okręt. Odmówiono mu. Skończył szkołę, poszedł na studia.
Kuriłow pracował jako oceanolog w Leningradzkim Instytucie Hydrometeorologicznym, udzielał się jako instruktor nurkowania głębinowego. Nie, nie był bojownikiem z władzą sowiecką ani dysydentem, obrońcą praw człowieka, wrogiem władzy ludowej. Był inteligentem, człowiekiem myślącym, ciekawym świata. Chciał ten świat poznawać. Tymczasem fakt, że jego siostra mieszkała w Kanadzie (wyszła za mąż za obywatela Indii, kilka lat mieszkała w kraju męża, po czym oboje wyjechali na stałe do Kanady), była dla władz wystarczającym powodem, by odrzucać wnioski Kuriłowa o wyjazd w delegację służbową za granicę.
Wysocki napisał kiedyś piosenkę „Спасите наши души, мы бредим от удушья”. Kuriłow poczuł się uduszony jak bohater pieśni barda z Taganki. Od wczesnych młodych lat ćwiczył jogę, posiłkując się podręcznikami dostępnymi w drugim obiegu. I obmyślał plan ucieczki. „Poczułem się jak więzień w tym kraju, a przecież tylko święty może kochać swoje więzienie. Niepodobna pogodzić się z tym, że urodziwszy się na tej cudownej błękitnej planecie, jesteś do końca życia zamknięty w komunistycznym państwie z powodu jakichś głupich idei” – to słowa Kuriłowa, które napisze już po udanej ucieczce.
Wpadł na pomysł zaiste niesamowity. Wykupił bilet na statek o znamiennej nazwie „Sowietskij Sojuz” – trasa rejsu przewidywała wypłynięcie z Władywostoku na Pacyfik, przecięcie równika i zawrócenie tą samą drogą do Władywostoku bez zawijania do portów. Dziwny rejs, prawda? Jak wyjaśnia autor tekstu o ucieczce Kuriłowa na portalu „Russkaja Siemiorka”, statek był zbudowany jeszcze przed II wojną światową i początkowo nosił imię „Adolf Hitler”; został zatopiony, a następnie podniesiony z dna i wyremontowany. Gdyby „Sowietskij Sojuz” zawinął do portu, zostałby aresztowany.
Statek zgodnie z planem wypłynął z Władywostoku 8 grudnia 1974 roku, nocą 13 grudnia znalazł się na wysokości Filipin. Stanisław Kuriłow wskoczył z pokładu statku wprost w topiel oceanu. W sztorm. Bez jedzenia, bez picia, bez snu przez dwie doby Sława niezmordowanie płynął (bardziej szczegółowy opis ucieczki można znaleźć m.in. tu: https://tvrain.ru/kurilov/). Wreszcie zobaczył ziemię. To była filipińska wyspa Siargao. Przepłynął bez odpoczynku ponad sto kilometrów, miotany zmiennymi prądami morskimi. Po latach Kuriłow wspominał, że ucieczka powiodła się tylko dzięki temu, że przez lata ćwiczył jogę, szczególną wagę przywiązując do ćwiczeń oddechowych, oczywiście również doskonalił umiejętności pływackie. W podróż zabrał ze sobą specjalne rękawiczki i płetwy. Bardzo się przydały. Nocą gdy już rozwiały się burzowe chmury, obserwował niebo, orientował się dzięki położeniu gwiazd. Nazajutrz na statku zorientowano się, że Kuriłowa nie ma na pokładzie. Zawrócono, zarządzono poszukiwania. Na szczęście dla uciekiniera – bez rezultatu.
Trafił na posterunek policji na Siargao. Został aresztowany, rok (według innych źródeł – pół roku) spędził w tamtejszym więzieniu. Cieszył się zaufaniem i przyjaźnią naczelnika więzienia, który zabierał go czasem „na rajdy”, czyli włóczęgę po barach. Dzięki staraniom siostry Sława mógł opuścić Filipiny i przenieść się do Kanady.
O wyczynie Kuriłowa zaczęły się rozpisywać zachodnie gazety, Głos Ameryki zrobił o nim audycję. Prasa sowiecka nic nie napisała. Po tym, jak uciekinier otrzymał obywatelstwo kanadyjskie, zaocznie skazano go w socjalistycznej ojczyźnie na karę 10 lat za zdradę.
O swojej ucieczce napisał książkę „Sam w oceanie”. Ukazała się w 1986 r. w Izraelu, dokąd Kuriłow przeniósł się w związku z zawarciem małżeństwa z obywatelką tego kraju. Fragmenty zostały zamieszczone w tygodniku „Ogoniok” w 1991 r., przedmowę do wydania książkowego napisał znakomity pisarz Wasilij Aksionow, który okrzyknął Sławę „bohaterem rosyjskiej inteligencji, który miał śmiałość nie słuchać podłej władzy”.
Zginął tragicznie 29 stycznia 1998 roku podczas nurkowania w Jeziorze Tyberiadzkim. Spoczął na cmentarzu niemieckiej wspólnoty templariuszy w Jerozolimie.
Piękna historia. Pobudzająca wyobraźnię i skojarzenia – także z innymi pieśniami Wysockiego. „Miszka Szifman” to przecież też o marzeniu, żeby wyrwać się, wyjechać… Że rdzenni Rosjanie emigrowali do Izraela z ZSRR, to zrozumiałe, bo w pewnym okresie była to jedyna legalna możliwość – pod warunkiem, że umiało się sfabrykować przekonywającą opowieść da ambasady ;). Ale Kuriłow wybrał Izrael, chociaż już nie musiał! Skoro przy Wysockim jesteśmy, to w „Moskwa-Odessa” nazwa Odessa też jakoś mi brzmi jak ezopowa metafora („…oтсюда не пускают, а туда не принимают…”). Coś jest w tej „stranie szyrokoj”, co sprawia, że tak wielu w niej duszno, chociaż, z drugiej strony, równie wielu jest nią zafascynowanych. Uczucie duszności i pragnienie ucieczki chyba nie całkiem wiąże się z komunizmem. Pamiętam np. taki wiersz Rylejewa (to ten, co z Mickiewiczem pod jednym płaszczem): „Едва заставу Петрограда / Певец унылый миновал / Как разлилась в душе отрада / И я дышать свободней стал / Как будто вырвался из ада”. Pozdrawiam.
Szanowny Panie!
Bardzo dziękuję za komentarz. I za przytoczenie ciekawych cytatów. Cytowanie Rylejewa, niepokornego dekabrysty, który się znał z Mickiewiczem – zaimponował mi Pan, myślałam, że tej romantycznej rosyjskiej poezji już nikt w dzisiejszych zagonionych czasach nie zna i pamięta. A to wspomnienie Rylejewa przypomniało mi niezwykłą historię jego egzekucji – spośród pięciu skazanych na śmierć przez powieszenie przywódców powstania dekabrystów trzech trzeba było wiesząć powtórnie, bo urwały się sznury przy pierwszej próbie. Między innymi właśnie Rylejew spadł z szubienicy i został powieszony powtórnie. Według legendy żywej wśród dekabrystów, miał powiedzieć: Несчастная страна, где они даже не знают, как тебя повесить. Dużo później bardzo chętni do wieszania i strzelania towarzysze bolszewicy udoskonalili technikę pozbywania się niefajnych z punktu widzenia reżimu ludzi.
Pozdrawiam
Anna Łabuszewska
Rzekłbym, że następcy następców, jak się w ostatnich latach okazało, otruć też nie bardzo potrafią. Ale marna to pociecha.