26 stycznia. „Rosja nie będzie bronić Nicolasa Maduro, gdyż jako jedyny prawowity prezydent Wenezueli nie wymaga [z naszej strony] obrony” – to słowa ambasadora Rosji przy ONZ. Czy rzeczywiście? Reuter, a za nim wiele światowych mediów, podał informację, że do Caracas przybyło kilkuset Rosjan, najprawdopodobniej najemników z „grupy Wagnera” lub innych prywatnych firm wojskowych, którzy mają chronić sojusznika Kremla. Ambasada Rosji w Caracas zdementowała te doniesienia.
Kilka słów o tym, co wydarzyło się w ostatnich dniach w odległej Wenezueli. Kraj od wielu miesięcy pogrążony jest w głębokim kryzysie. Regularnie dochodzi do wielotysięcznych protestów. Do fatalnej sytuacji gospodarczej doszedł jeszcze potężny kryzys polityczny. Przed trzema dniami na fali kolejnego wielkiego protestu przewodniczący parlamentu Juan Guaido ogłosił, wobec braku legitymacji władzy Nicolasa Maduro (parlament nie uznał legalności jego inauguracji poza parlamentem po sfałszowanych wyborach), że jest jedynym prawowitym prezydentem do czasu rozpisania nowych demokratycznych wyborów, złożył przysięgę. Guaido uznały niemal wszystkie kraje Ameryki Łacińskiej, a także USA i Kanada, przedstawiciele UE dali Maduro osiem dni na ogłoszenie nowych wyborów prezydenckich, jeżeli to nie nastąpi, Bruksela uzna Guaido. Minister spraw zagranicznych Wenezueli nazwał to stanowisko ultimatum, które władze jego kraju mogą tylko odrzucić.
Rosyjskie media miały gotową wersję: to kolejny plan złowieszczego Waszyngtonu, aby pozbawić władzy prawowitego prezydenta, który nie jest po myśli USA. A Wenezuela ma prezydenta i nowego nie potrzebuje. Dziś powtarzano, że Wenezuela ma także armię, która jednoznacznie popiera Maduro, więc spoko. Maduro ogłosił, że żadnych nowych prezydentów nie uznaje, choć generalnie jest gotów „spotkać się z tym chłopczyną [Guaido] nawet o trzeciej w nocy”. Zaapelował do Rosji, aby w razie czego stała się pośrednikiem w ewentualnych rozmowach.
Kreml zachowuje na razie kamienną twarz pokerzysty. Władimir Putin zadzwonił do Maduro i zapewnił, że nadal uważa go za prezydenta i swojego kumpla. Sekretarz prasowy Putina zakomunikował, że władze Rosji śledzą rozwój wydarzeń w Wenezueli, a próbę uzurpowania władzy uznają za pogwałcenie prawa międzynarodowego. Pytanie dziennikarza, czy Rosja udzieli Maduro azylu, uznał za „nie na miejscu”. Zaraz w mediach społecznościowych pojawiły się przypuszczenia, że drug Nicolas niebawem dołączy do druga Wiktora [Janukowycza] w Rostowie. Pojawiły się też spekulacje, ile Moskwa umoczy w razie przegranej swojego pupilka, bo przecież koncern Rosnieft’ jest mocno zaangażowany w interesy naftowe w Wenezueli, zaraz też podsumowano, że rosyjskie kredyty – ok. 17 mld dolarów – zapewne w tej sytuacji będą nie do odzyskania. Większe i bardziej dolegliwe skutki mogą mieć zawirowania na rynku ropy wywołane sytuacją w Wenezueli. Moskwa wypłaciła Wenezueli kredyty również na zakup broni. Na Kremlu może więc panować niepewność.
Jak to w rosyjskich bajkach dyplomatycznych bywa na scenę zostali wypuszczeni przez Kreml harcownicy. Na przykład wiceminister spraw zagranicznych Riabkow zaczął zawodowo straszyć Stany Zjednoczone, aby nie śmiały wykorzystać w Wenezueli scenariusza militarnego. Przypomniał, że Wenezuela jest sojusznikiem Rosji i Rosja będzie „stać z nią w jednym szeregu”.
Igor Jakowienko w internetowym „JŻ” napisał: „Oświadczenia Putina i jego otoczenia, że wydarzenia w Wenezueli to rezultat zewnętrznej ingerencji, nie mają nic wspólnego z rzeczywistością, a jedynie są odbiciem tych procesów, które dokonują się w głowach tych ludzi. Boliwariańska rewolucja, rozpoczęta przez Chaveza, a kontynuowana przez Maduro, doprowadziła kraj, będący światowym liderem, jeśli chodzi o zasoby ropy naftowej (18% światowych zasobów, dla porównania Arabia Saudyjska – 16%, Rosja – 5,3%) do inflacji wynoszącej 800% i do tego, że dziesiątki tysięcy obywateli zmuszone są do zakupu podstawowych artykułów w sąsiedniej Kolumbii”. Zdaniem Jakowienki, Rosja będzie szła w zaparte, a poparcie Maduro może ją drogo kosztować. Już kosztuje, bo akcje Rosniefti spadają. Zobaczymy.
Na koniec wywód Gleba Kuzniecowa, w którym wyjaśnia on kulisy wenezuelskiej polityki. „Kluczową postacią [w Wenezueli] jest nie Maduro, a Diosdado Cabello, związany z Chavezem, potem z Maduro, od 1992 r., polityk, wice-, potem szef partii socjalistycznej, były wiceprezydent, były minister. I – jak spekulują media w Wenezueli – jeden z szefów kartelu narkotykowego Los Soles”. Cabello jest obecnie najważniejszym obrotowym, prowadzi zakulisowe rozmowy z politykami, a przede wszystkim wojskiem, urabia generałów, opowiada, że kontaktuje się z Guaido (co Guaido dementuje). „Cabello nie ma życia poza chavizmem, jest objęty amerykańskimi sankcjami za handel narkotykami i podejrzewany o organizowanie zamachu na senatora Marco Rubio – krytyka wenezuelskich władz. […] O ile Chavez popierał handel narkotykami ideowo jako metodę walki z USA i starał się raczej korzystać z usług FARC niż osobiście angażować się w trafik, to po jego śmierci wenezuelscy generałowie sami się zabrali za narkotykowy proceder. Dlatego generalicja będzie stać murem za Maduro, bo jest on gwarantem tego biznesu”. Nie ropa naftowa, a trafik narkotykowy jest dziś – jak twierdzi Kuzniecow – podstawą funkcjonowania elit kraju, fundamentem ich dobrostanu. I dlatego są słabe szanse na to, że w wenezuelskiej polityce coś się zmieni.