Kopać.mera.msk.ru

Jeżeli ktoś chciałby teraz coś przykrego powiedzieć o wieloletnim merze Moskwy, Juriju Łużkowie, to ma po temu znakomitą okazję. Zza murów Kremla słychać głośny pomruk niezadowolenia pod adresem nietykalnego i niezatapialnego do tej pory, cieszącego się szacunkiem najwyższych władz partyjnych i państwowych hospodara rosyjskiej stolicy. A ten pomruk jest jak wezwanie do egzekucji. Centralne media rzuciły się na łakomy kąsek (nareszcie coś się dzieje!) z niespotykanym animuszem – w każdej gazecie, na każdej stronie internetowej poświęconej polityce: Łużkow, Łużkow, Łużkow. Czytelnicy już się chyba boją otworzyć lodówkę, by nie okazało się, że tam też siedzi człowiek w skórzanej kiepce, jak nazywa się po rosyjsku specyficzna czapka z daszkiem, noszona przez mera, lubiącego swojskie klimaty.

Wazeliniarskie federalne stacje telewizyjne, które żadnych przedsięwzięć władz nie krytykują i działają pod uważne dyktando wydziału agitacji i propagandy, od zeszłego tygodnia wylewają na Łużkowa cebrzyki nieczystości. Powstały filmy o brzydkich czynach mera. Twórcy filmów zarzucają mu brak dbałości o mieszkańców (latem, gdy Moskwa dusiła się w smogu, mer inhalował płuca w Austrii i zatroszczył się tylko o swoją pasiekę, którą polecił przenieść w bezpieczne miejsce, jak twierdzili autorzy filmu – za pieniądze miasta), wspomaganie biznesów budowlanych żony, Jeleny Baturinej, najbogatszej kobiety Rosji (jej majątek „Forbes” wycenił na 3 mld dolarów; na dzisiaj zapowiedziano na kanale NTW film o plugawych grzechach biznesowych pani merowej), posiadanie daczy na 80-hektarowej działce, skandale wokół wyrębu głośnego lasu w Chimkach (mer popierał przebieg trasy przez las, który wywołał rezonans społeczny i falę protestów, pojechał pod prąd opinii wypowiedzianej głośno przez prezydenta) itd. itp.

Można zapytać: dlaczego teraz? Przecież o tym, że Baturina kręci cudowne lody na budownictwie, cieszy się preferencyjnymi lokalizacjami w piekielnie drogiej Moskwie, wygrywa w cuglach wszystkie przetargi na budowy, jakie tylko jej budowlana dusza zapragnie, wiadomo było od wielu, wielu lat. O nieetycznej stronie wspomagania żony przez mera opozycyjne gazety i strony internetowe napisały tomy. O korupcji wśród stołecznych urzędników – jeszcze więcej. A prezydent i premier mimo wszystko przecież spotykali się z merem, obejmowali, klepali po ramieniu. Pełne zaufanie, żadnych nieprzyjemnych pytań. Putin wielkodusznie wybaczył Łużkowowi nawet to, że ten na przełomie lat 90. i 2000. był w obozie przeciwnym wyniesieniu jego, Putina, na kremlowski tron. Łużkow znalazł jednak po zmianie władzy swoje miejsce w szeregu (a właściwie w pionie władzy) i nie było to miejsce ostatnie. Podporządkował się nowym trendom w polityce. Nieodmiennie zapewniał władzy odpowiednie wyniki wyborcze w moskiewskich okręgach (w niektórych nawet 102 procent, jeśli komisja skrutacyjna była zbyt gorliwa).

I oto nagle rosyjska wierchuszka przeżywa olśnienie: Jurij Michajłowicz jest grzeszny. Można rzucić w niego kamieniem. Co się nagle stało?

Hasło do „uwalenia” mera rzucił Kreml, czyli ośrodek prezydencki. Miedwiediew od jakiegoś czasu firmuje wymianę gubernatorów i prezydentów federalnych republik, którzy zajmowali stanowiska od zarania dziejów: Szajmijewa w Tatarstanie, Rachimowa w Baszkirii czy Ilumżynowa w Kałmucji. Czy jest też inicjatorem wymiany na stanowisku szefa najważniejszego podmiotu Federacji Rosyjskiej, jakim jest Moskwa? Spekulacje słychać różne. Niektórzy z komentatorów twierdzą, że Miedwiediew chce wygnać Łużkowa, a Putin jednak tego nie chce i że jest to poważny test trwałości tandemu (choć Miedwiediew może formalnie odwołać mera, jakoś się nie kwapi). To ciekawa łamigłówka w obliczu ciągle nierozwiązanego „problemu 2012” (to znaczy określenia i podania ludowi do wiadomości, który z dwóch panów tworzących dziś tandem zostanie wyznaczony do kandydowania w tak zwanych wyborach prezydenckich w roku 2012). I sprawa Łużkowa miałaby być sprawdzianem, kto jest w tandemie silniejszy, kto ma więcej szans. To na razie tylko spekulacje. Putin się nie wypowiedział publicznie w sprawie Łużkowa. A to zapewne jego decyzja będzie wiążąca. Ciekawe, jak zostanie przez biurokrację i elity przyjęta decyzja o „zamoczeniu” Łużkowa (o ile zostanie on „zamoczony”) – jako sygnał ostrzegawczy dla regionalnych kacyków i ich klienteli w okresie przedwyborczym, jako sygnał słabości Miedwiediewa, który nie potrafi podjąć ani decyzji, ani walki o realizację swoich pomysłów? Jeszcze ciekawsze jest to, jakie konsekwencje dla systemu będzie miało złamanie zasad obowiązujących do tej pory wewnątrz rządzącej korporacji. Konflikty wewnątrz korporacji zdarzają się, owszem, gremium decyzyjne załatwia je jednak zakulisowo, publicznie podając jakąś zawoalowaną przyczynę łatwą do przełknięcia dla tak zwanej opinii publicznej. Ale spory wewnątrzkorporacyjne nie były dotychczas rozwiązywane poprzez rozpętywanie wojny informacyjnej przeciwko jednemu z członków korporacji. A tu mamy do czynienia z publicznym obrzucaniem błotkiem jednego z ważnych przedstawicieli klasy rządzącej. Niezwykłe w tej historii jest to, że odwoływani i wysyłani na zieloną trawkę członkowie korporacji, którzy popadli w niełaskę, odchodzili bez awantur. Natomiast Łużkow powiedział, że nie ma zamiaru podać się do dymisji (a jego kadencja kończy się w 2011 roku, a więc tuż przed wyborami do Dumy). Wystąpił z pozwami przeciwko stacjom telewizyjnym, które wyemitowały szkalujące go filmy, nazwał te publikacje paszkwilami, kłamstwem i oszczerstwem. Dziś zapowiedział, że od 21 września będzie na urlopie – swoje 74. urodziny zamierza spędzić w Austrii w kręgu rodziny. Podobno na urlopie „ma się zastanowić”, co dalej…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *